Jaki jest twój ulubiony pączek?
// Jako dziecku życia dorosłych wokół mnie wydawały mi się okropnie smutne. Nie pochodzę z żadnej inteligenckiej rodziny, a praca w spożywczym raczej nie jest wykonywana z pasji i nie przynosi poczucia celu ani życiowego spełnienia. W domu natomiast rzeczeni dorośli po prostu siedzieli, gotowali, jedli, wrzeszczeli na swojego małżonka i spali. I tylko tyle. Było to dla mnie niepojęte i byłam przekonana, że ja tak nie skończę. W okresie dojrzewania zawisło to nade mną cieniem - za wszelką cenę próbowałam dowiedzieć się, co zrobili źle, że tak zmarnowali swoje życia i byłam przerażona, że stanie się coś na co nie mam do końca w pływu i ja też będę czterdziestoletnią gospodynią domową, która utknęła w małżeństwie, w którym już od dawna nie ma miłości i z dzieciakiem, który zajmuje cały jej czas wolny, z męczącą fizyczną pracą, do której chodzi wyłącznie, bo musi zarabiać i bez żadnych lepszych perspektyw na przyszłość, nie mając już nic, na co warto by czekać. Tak wtedy postrzegałam swoje najbliższe otoczenie. Za to z wiekiem, kiedy sama stałam się szczęśliwsza i zobaczyłam, że to rzeczywiście możliwe, uderzyło mnie to, że może moja rodzina wcale nie czuje, że zmarnowała swoje życie. Może oni mają po prostu inne wartości niż ja; może praca w spożywczym i nie jest czymś o czym się marzy jako dziecko, ale może nie jest też zła, praca jak każda inna, w której można mieć kolegów i nie chodzić do niej z poczuciem, że jest spełnieniem najgorszych koszmarów; no i może małżeństwa nie są najzdrowsze, ale może po prostu ci ludzie i tak jakoś się o siebie troszczą, tylko okazują to w specyficzny sposób i chociaż bez przerwy się kłócą, to może się do tego przyzwyczaili i nawet mimo to, nie powiedzieliby, że ich obecne życia nie są nic warte.
Ostatnio zmieniony przez Qoona (29-06-2021 o 20h15)