Witam i pozdrawiam.
cz.21 SPOTKANIE ZE SMOKAMI
Leiftan siedział przy ognisku i czuł coraz większy niepokój z powodu zachowania Shairisse. Dlaczego chciała zostać sama? Dlaczego poszła na klif, a nie porozmawiała z nim? Widział przecież, że była załamana i niewiele brakowało, aby się rozpłakała. A jeśli zamierzała zrobić coś głupiego? Ta nagła myśl przeszyła jego serce niczym sztylet, więc poderwał się gwałtownie, żeby pójść za ukochaną i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Już w pewnej odległości od obozu usłyszał jej płacz, dlatego przyspieszył jeszcze bardziej kroku. Wchodząc na klif, od razu zobaczył Shairisse, która stała nad samym brzegiem urwiska i wpatrywała się w otchłań tuż przed sobą. Widząc ją, wystraszył się, że dziewczyna ma zamiar skoczyć w przepaść.
- Shairisse! Na litość wszystkich bogów, nie rób tego! - zawołał, a z powodu przerażenia, które sparaliżowało jego ciało, nie potrafił się ruszyć, ani o centymetr. Patrzył tylko, jak ukochana robi krok do przodu, a następnie odwraca się, aby spojrzeć na niego. W jej spojrzeniu było coś, co wzbudziło panikę w jego sercu. Jej wzrok był nieobecny i zagubiony, a mimo to miał wrażenie, że jego widok wzbudził w niej lęk. - Shairisse, nie! - ponownie krzyknął przerażony, gdy nagle zniknęła mu z oczu. W tej samej chwili poczuł, jak ogromny ból przeszywa jego duszę, serce rozpada mu się na miliony części, a do oczu cisną się niepohamowane łzy. Dopiero po kilku długich sekundach był w stanie podejść do brzegu urwiska i opadając na kolana, spoglądał w otchłań i płakał całym sobą.
- Shairisse! Shairisse! - wołał przez łzy, patrząc w dół i starając się wypatrzeć jakikolwiek ślad ukochanej. Niczego jednak nie mógł dojrzeć, poza falami gwałtownie rozbijającymi się o skalne nabrzeże. Dłuższy czas klęczał nad klifem, nie mogąc się pohamować od płaczu i rozpaczy. Ukrył twarz w dłoniach i pozwolił, aby smutek i żal opanował całe jego ciało i umysł. Dlaczego go zostawiła? Dlaczego skoczyła? Przecież nie mogła mu tego zrobić! Nie zostawiłaby go przecież tak bez słowa… To niemożliwe…
Nie wiedział, jak długo płakał, klęcząc nad urwiskiem, gdy usłyszał za sobą czyjeś kroki. Nie miał ochoty, a nawet siły, aby spojrzeć, kto idzie w jego stronę, było mu wszystko jedno. W tamtym momencie czuł jedynie rozpacz, zniechęcenie i potworną pustkę w sercu. Bez Shairisse czuł, że cały jego świat legł w gruzach, nic nie miało znaczenia i nie miało sensu. Gdy przybyła osoba zatrzymała się przy nim, nawet nie podniósł wzroku, by spojrzeć, kto to jest.
- Czemu tak rozpaczasz Leiftanie? - usłyszał nad sobą łagodny głos zaklinacza.
- Shai skoczyła z urwiska… - wyszeptał przez łzy. Mimo iż wciąż czuł nieodpartą niechęć do tego mężczyzny, w tamtej chwili nawet nie myślał unikać rozmowy z nim. - Nie wyczuwasz tego?
- Nie wyczuwam takich rzeczy… - odparł spokojnie Itzal.
- Widziałem ją, jak spada z urwiska… - wymamrotał, łkając i wskazując ręką miejsce, gdzie dziewczyna zniknęła mu z oczu. - Jak możesz być taki spokojny i opanowany?
- Jestem spokojny, ponieważ wiem, że Shairisse jest cała i zdrowa - odpowiedział pewnie zaklinacz.
- Skąd to wiesz? - zapytał, zerkając na mężczyznę. Widząc jego spokojną twarz, poczuł, jak powoli wraca do niego nadzieja. - Masz pewność, że nic jej nie jest? - zapytał jeszcze raz, podnosząc się z kolan i patrząc prosto w jego oczy. Mimo całej niechęci, pogardy i wszystkich swoich negatywnych uczuć, jakimi darzył jego osobę, teraz patrzył na niego, jakby był dla niego ostatnią deską ratunku.
- Tak, mam pewność - odparł Itzal. - Przed chwilą władca smoków poinformował mnie, że zamierza dać jej możliwość poznania pochodzenia i udowodnienia, że mogą jej zaufać. W tym celu przeniósł ją do groty prób w smoczym wymiarze. Wracaj zatem do obozu i oczekuj jej powrotu…
- Dziękuję ci za tę informację - powiedział Leiftan z ulgą, odwracając się z powrotem w stronę horyzontu. Czuł, że potrzebuje chwili dla siebie, aby poskładać na nowo swoje myśli i uczucia.
- Zapamiętaj jednak dokładnie swoją rozpacz i ból, bo przez ciebie mogą się one stać powszechne w sercach wielu innych osób… - powiedział Itzal, odwracając się.
- O czym ty mówisz? - zapytał Leiftan i złapał go za ramię, aby go zatrzymać. Od razu jednak poczuł w dłoni ból, jakby poparzył go ogień, więc syknął i zaskoczony cofnął rękę. - Czy ty mnie o coś oskarżasz? - dodał, w międzyczasie starając się rozmasować obolałą dłoń.
- O nic cię jeszcze nie oskarżam Leiftanie - odpowiedział spokojnie zaklinacz, spoglądając na niego pobłażliwie, ale z uwagą. - Proszę jedynie, abyś zapamiętał swój ból i rozpacz oraz wnikliwie zastanowił się nad konsekwencjami swoich zamiarów i przyszłych czynów - mówiąc to, ponownie się odwrócił, z zamiarem odejścia w stronę drzewa, pod którym medytował nocami.
- Za kogo ty mnie masz Itzalu? - zapytał go, czując się już całkiem zdezorientowany.
- To nie jest istotne, za kogo ja cię mam - rzucił przez ramię Itzal, przystając na chwilę. - Istotne jest, za kogo ty sam się uważasz… - po tych słowach odszedł.
Lorialet stał przez chwilę, w osłupieniu patrząc, jak mężczyzna spokojnie odchodzi. Jego zachowanie coraz bardziej go zastanawiało i niepokoiło jednocześnie. Zaklinacz był pewny siebie i sprawiał wrażenie, jakby znał o nim całą prawdę, ale zapytany unikał potwierdzenia tego wprost. Czy rzeczywiście poznał jego sekret? Czy może były to tylko jego jakieś dziwne zagrania, aby go sprowokować i dopiero wybadać?
***
“Co się stało? Gdzie ja trafiłam?” - pomyślała Shairisse, gdy w końcu udało jej się odrobinę poukładać własne myśli. Zamrugała kilka razy oczami, nie będąc pewna, czy otaczająca ją ciemność jest rzeczywista, czy jest tylko wytworem jej umysłu. Nie wiedziała, gdzie się znajduje i zastanawiała się nawet, co dokładnie się stało, gdyż w głowie miała chwilową pustkę. Wokół niej panował nieprzenikniony mrok i całkowita cisza, które nie wiedzieć czemu, wcale jednak jej nie przerażały, a wręcz przeciwnie, dziwnie ją odprężały i uspokajały. Czuła też, jakby jej ciało było zawieszone w próżni, w całkowicie cichej przestrzeni, której nic nie ograniczało.
- Ocknij się drogie dziecko - usłyszała przyjemny głos, który ciepło i łagodnie wypowiadał słowa tuż przy jej uchu. Dosłownie w tym samym momencie gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc i poczuła, jak miękko i powoli opada, zapewne z niewielkiej wysokości, ponieważ zaraz potem jej stopy dotknęły podłoża. Kiedy tylko stanęła na własnych nogach, otaczająca ją ciemność zaczęła znikać, ukazując jej oczom sporej wielkości pomieszczenie, rozświetlone niebieskimi kryształami. Niepewnie rozejrzała się dookoła i uświadomiła sobie, że przypomina jej to wnętrze okrągłej jaskini wydrążonej w skale. W ścianach znajdowały się cztery otwory, przypominające wejścia do tuneli - trzy mniejsze umiejscowione były przed nią, a większy był za jej plecami. Każdy z nich był zapieczętowany przez jakąś energetyczną barierę.
- Gdzie ja jestem? - zapytała niepewnie.
- Jesteś w grocie prób - odezwał się głos i chwilę później, w niewielkiej odległości od niej pojawił się Fafnir. - Każdy z tych tuneli prowadzi na miejsce poszczególnej próby - powiedział, wskazując na mniejsze wyjścia z jaskini.
- Czego dokładnie dotyczą te próby?
- Próby kształtowane są przez twój umysł, twoje serce i twoją duszę - powiedział łagodnie smok. - Wyłącznie ty sama będziesz odpowiedzialna za to, jak te próby będą wyglądać i czego dokładnie będą dotyczyć. My nie mamy żadnego wpływu na to…
- Czyli, krótko mówiąc, nie wiecie… - powiedziała trochę zawiedziona. - A wiecie chociaż, czy coś mi grozi w trakcie ich przechodzenia? Czy istnieje ryzyko, że mogę…?
- Na pewno nic ci nie grozi drogie dziecko - przerwał jej pospiesznie smok. - Nie chcemy przecież twojej krzywdy, tylko chcemy poznać czystość twojej duszy i serca…
- No dobra. Powiedzmy, że wierzę… - odparła cicho. - Skąd będę wiedzieć, czy dana próba się zakończyła?
- Po zakończeniu każdej próby zostaniesz przeniesiona z powrotem do tego pomieszczenia - oznajmił władca smoków. - Po wszystkich próbach, otworzy się ostatnie przejście, to za twoimi plecami. Prowadzi ono do smoczej sali narad, gdzie odbędzie się nasza najważniejsza rozmowa…
- Rozumiem - powiedziała, siląc się na uśmiech. - Ostatnie moje pytanie… Skąd wy będziecie wiedzieć, czy moje serce i dusza są wystarczająco czyste, albo czy w ogóle jestem godna waszego zaufania?
- Po prostu będziemy to wiedzieć - odpowiedział Fafnir. - Zatem, czy jesteś gotowa stawić czoła próbom?
- Chyba tak… - odparła cicho. - Bardziej gotowa już raczej nie będę…
- Podejdź więc do pierwszej pieczęci i przyłóż dłoń do znaku na jej środku - poinstruował ją smoczy władca. - Następnie przeczytaj napis, który pojawi się nad twoją ręką. Wówczas dostaniesz się na miejsce próby.
Mimo zapewnień smoka Shairisse czuła się niepewnie i obawiała się tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Powoli podeszła do pierwszej, białej pieczęci, znajdującej się po lewej stronie i wyciągnęła prawą rękę w kierunku jej środka. Gdy zbliżała ją do bariery, wyczuła, że powietrze przy niej nieznacznie drży. Kiedy przyłożyła dłoń do okręgu znajdującego się mniej więcej pośrodku pieczęci, od razu poczuła jakby delikatne impulsy elektryczne, przebiegające pod jej skórą i rozchodzące się po całym jej ciele. Po chwili dookoła jej dłoni zaczął pojawiać się iskrzący napis, który odczytała na głos:
- Niechaj informacje wyśle, co się skrywa w tym umyśle.
Niemal natychmiast po tym, jak przeczytała te słowa, pieczęć rozbłysnęła bardzo jasnym światłem, a jej ciałem szarpnęła niepojęta siła, rzucając ją w jakąś nieznaną przestrzeń. Odruchowo zamknęła oczy i zasłoniła twarz rękami, a z jej ust mimowolnie wyrwało się zawołanie: “O matko!” Po chwili ponownie poczuła twardy grunt pod nogami i usłyszała cichy szum liści poruszanych przez wiatr. Wówczas zdecydowała się odsłonić twarz i otworzyć oczy, aby rozejrzeć się dookoła siebie. Zdała sobie sprawę, że znajduje się w samym środku jakiegoś lasu i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest w nim dziwnie cicho i jakby pusto. Nie rozumiała, dlaczego się tutaj znalazła? Jak pobyt w takim miejscu miał wykazać, co kryje się w jej umyśle? Może powinna z tego lasu wyjść? Nie wiedziała, co robić, więc postanowiła przejść się kawałek i poszukać jakichś wskazówek. Idąc krok za krokiem, miała coraz większe wrażenie, że ten las jest dziwnie znajomy i już kiedyś w nim była. Pewności nabrała, gdy doszła do ścieżki, wyglądającej identycznie, jak ta w lesie Eel, która prowadziła na polanę Yvoni. Ze ściśniętym sercem i rosnącą gulą w gardle, postanowiła sprawdzić, czy rzeczywiście jest to ta sama ścieżka i co się stanie, gdy dojdzie do tamtej polany.
Im bliżej była końca ścieżki, tym bardziej las zdawał się zmieniać. Nagle zrobił się złowieszczy, ponury, a drzewa usychały dosłownie na jej oczach. Gdy weszła na polanę, wszystko dookoła wyglądało na obumarłe, poza jednym jedynym drzewem, które wyglądem do złudzenia przypominało drzewo tamtej leśnej nimfy. Jednak po krótkiej chwili i ono zaczęło się wykrzywiać i tracić liście, aż do momentu, gdy wyłoniła się z niego Yvoni.
- Shairisse? Co ty tutaj robisz? - zapytała zaskoczona nimfa, patrząc na nią smutnym wzrokiem. - Dawno cię tutaj nie było…
- Y-Yvoni? Ale jak to możliwe…? - wymamrotała zdezorientowana i kompletnie nie rozumiejąc, co się dzieje. Jakby tego było mało, poczuła się jak zahipnotyzowana, nie mogąc oderwać oczu od tej leśnej istoty i nie mogąc się ruszyć. Miała wrażenie, że znajduje się w jakimś koszmarnym śnie, z którego nie potrafiła się obudzić.
- Czemu tutaj wróciłaś? - zapytała nimfa, podchodząc do niej trochę bliżej. - Czy coś się stało?
W tym samym momencie zauważyła, że za plecami rozmówczyni zaczynają pojawiać się jakieś niewyraźne kształty, jakby czyjeś sylwetki. Patrzyła na nie, starając się zrozumieć, kim są i z jakiego powodu się pojawiły. Nagle zawładnęło nią dziwne przekonanie, że te cienie należą do osób, które zginęły z powodu zatrucia skażonym kryształem. Momentalnie poczuła, jak do oczu napływają jej łzy, a serce ściska się z żalu i smutku. Przypomniała sobie wszystkie emocje, które jej towarzyszyły w czasie ostatecznej konfrontacji z Yvoni. Wróciło poczucie niesprawiedliwości i całkowitej bezradności, jak wtedy, gdy dowiedziała się, że istoty skażonej nie da się uleczyć, a jedynym sposobem, by ulżyć jej w cierpieniu jest śmierć. Patrzyła teraz na Yvoni i pozostałych, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
- Przepraszam cię Yvoni, tak bardzo cię przepraszam… - wyszeptała, łkając bezsilnie i opadając na kolana. - Nie chciałam, aby stała ci się krzywda. Prosiłam, aby cię nie zabijali, ale nie posłuchali mnie… Podobno nie ma innego sposobu, aby skażonego uwolnić od cierpienia… Nie chciałam, aby komukolwiek odbierano życie…
- Nie przepraszaj Shairisse - odparła łagodnie i z nikłym uśmiechem hamadriada. - To nie twoja wina. Ta śmierć była niestety nieunikniona i nie można jej było zapobiec. Było na to za mało czasu… Teraz jestem naprawdę szczęśliwa, bo nic mnie już nie krępuje, a moja dusza jest wolna - mówiąc to, Yvoni podeszła jeszcze bliżej i wyciągnęła do niej rękę, zachęcając ją, aby wstała. Dziewczyna niepewnie chwyciła jej dłoń i podniosła się z kolan. Nimfa przyłożyła jej rękę do swojej piersi, a drugą dotknęła jej klatki piersiowej na wysokości serca i z ciepłym uśmiechem powiedziała: - Teraz my wszyscy jesteśmy wolni, ty również…
Po tych słowach jej postać oraz pozostałe cienie zaczęły rozpływać się niczym pył niesiony podmuchami wiatru. Shairisse patrzyła na to wszystko zdumiona, jednocześnie czując, jakby z jej serca ktoś zabierał ogromny ciężar, jakby znikało całe to poczucie winy, które od tak dawna ją męczyło.
- Żegnaj Yvoni… - szepnęła, gdy ostatnie drobiny pyłu rozwiewały się na wietrze.
Zaraz potem otoczenie wypełniło przeraźliwie jasne światło i znowu jakaś potężna siła szarpnęła jej ciałem, sprawiając, że ponownie znalazła się w grocie prób. Nadal czuła się rozemocjonowana po spotkaniu z Yvoni, dlatego pochyliła się lekko do przodu i robiąc głębokie wdechy i wydechy, starała się uspokoić swoje emocje.
- Muszę przyznać drogie dziecko, że ta próba była niezwykle poruszająca i bardzo pouczająca - odezwał się smoczy władca, pojawiając się ponownie w grocie. - Gdy będziesz gotowa do kolejnej próby, podejdź do drugiej pieczęci i zrób to samo, co poprzednim razem.
Zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować na jego słowa, smok niczym kamfora ulotnił się z pomieszczenia i została sama. Shairisse wyprostowała się i stwierdziwszy, że nie ma na co czekać, powoli podeszła do środkowej, różowej pieczęci. Dotykając dłonią środkowego okręgu, poczuła dokładnie to samo, co przy poprzedniej pieczęci. Po chwili odczytała na głos pojawiający się napis:
- Niech się stanie oczywiste, czy to serce jest czyste.
Tym razem była przygotowana na błysk światła i szarpnięcie i zapewne dlatego miała wrażenie, że wszystko odbyło się trochę szybciej i sprawniej niż poprzednim razem. Gdy tylko poczuła grunt pod nogami, od razu otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła siebie. Miejsce, w którym się znalazła, wyglądało identycznie, jak duży plac w świątyni fenghuangów. Jednak było w tym miejscu coś, co niemal natychmiast sprawiło, że dopadło ją uczucie lęku i przerażenia. Nie wiedziała, czemu tak się dzieje, aż do momentu, gdy nagle usłyszała złowieszczy śmiech, a wokół niej zaczęły majaczyć niezbyt wyraźne cienie, przedstawiające walczące ze sobą osoby. Do jej uszu zaczęły docierać również odgłosy walki, uświadamiając jej, że wróciła właśnie do tej nocy w świątyni, gdy omal nie zginęła z rąk Naytili. Czując narastającą w sercu panikę, zaczęła się nerwowo rozglądać po placu, aby namierzyć, gdzie znajduje się ta wiedźma.
- Tęskniłaś za mną? - usłyszała gdzieś za sobą głos, przez co gwałtownie odwróciła się do tyłu. W pewnej odległości od niej stała Naytili i uśmiechała się krwiożerczo, a obok niej stały trzy chowańce, jeżąc się i warcząc złowrogo. - Dzisiaj będziesz musiała poradzić sobie ze mną sama i ostrzegam, że specjalnie przygotowałam się na to nasze spotkanie.
Po tych słowach kobieta pstryknęła trzy razy palcami i wówczas chowańce ruszyły w stronę Shairisse, która patrzyła na nie z coraz większym przerażeniem w oczach. Pamiętała, że poprzednio wiedźma zniewoliła te stworzenia, nadając im imiona daemonów i można było je uwolnić z tych okowów, poznając i wypowiadając na głos te właśnie imiona.
- Alastor! Dagon! Moloch! - zawołała głośno, licząc, że tym razem również to zadziała i chowańce uwolnią się spod władzy kobiety. Jednak tym razem nic to nie dało i chowańce nadal szły w jej stronę, wyraźnie szykując się do ataku. - Alastor! Dagon! Moloch! - powtórzyła już ciszej, nie rozumiejąc, czemu tym razem to nie skutkuje.
- Naprawdę myślałaś naiwna dziewczyno, że tak łatwo sobie ze mną poradzisz? - zapytała wiedźma, śmiejąc się szyderczo. - Mówiłam przecież, że przygotowałam dla ciebie coś specjalnego. Tym razem mam potężnego sojusznika i nie dam się tak łatwo pokonać…
Chowańce zbliżały się do niej powoli, więc zaczęła się cofać, jednocześnie starając się zrozumieć, dlaczego nie może uwolnić tych stworzeń spod władzy Naytili. W pewnej chwili jej uwagę przykuł drobny szczegół w wyglądzie jednego z blackdogów. Chowaniec miał na lewej stronie pyska sporej wielkości bliznę, przechodzącą również przez jego oko, które było wyraźnie uszkodzone. Przyglądając się baczniej stworzeniu, zwróciła uwagę, że kolor tęczówki w jego zdrowym oku jest dokładnie taki sam, jak u Nevry.
- O matko… - jęknęła cicho.
- Czyżbyś zrozumiała, na czym dzisiaj polega różnica? - zapytała kobieta z przekąsem. - Wyduś w końcu z siebie te imiona, które cisną ci się na usta.
- Nevra… - wyszeptała bez przekonania. W tym samym momencie opadły łańcuchy okaleczonego chowańca i stworzenie rozpłynęło się w powietrzu niczym rozwiana podmuchem wiatru mgielna chmura. - Ezarel… - szepnęła następne imię i drugi blackdog został uwolniony z okowów, również rozpływając się w powietrzu. - Valkyon… - wymamrotała ostatnie imię, gdy pozostał już tylko fenrisulfr. Ostatni chowaniec zapiszczał smutno i przemienił się w stadko draflayeli, które wzbiły się w powietrze, a następnie ją otoczyły, jakby chciały ją przed czymś osłaniać. W tym samym czasie Naytili spowiła czarna aura, a na jej plecach pojawiły się czarne skrzydła, jak u daemona. Shairisse ciągle się cofała, aż poczuła, że nie może iść dalej. Wystraszona rozejrzała się dookoła, szukając jakiegoś sposobu, aby uciec przed zbliżającą się w jej stronę kobietą. Wtedy odkryła, że za nią znajdują się drzwi.
- Czy wiesz już głupia dziewucho, kto jest moim sojusznikiem? - wycedziła złowieszczo wiedźma, odganiając od siebie atakujące ją draflayele.
Przerażona ziemianka odwróciła się pospiesznie, aby otworzyć drzwi i skryć się przed kobietą. Gdy weszła do środka i zamknęła drzwi, okazało się, że w pomieszczeniu panuje całkowita ciemność. Dopiero po chwili zaczęło się rozjaśniać i wtedy zdała sobie sprawę, że znajduje się w pokoju z olbrzymim lustrem. Niepewnie spojrzała w prawo i w lewo, a następnie podeszła do lustra i ze zdziwieniem stwierdziła, że nie widzi w nim żadnego odbicia.
- Musisz bardziej się skupić i posłuchać swego serca drogie dziecko - usłyszała jakby wewnątrz siebie głos, który bardzo przypominał jej głos Wyroczni. Chwilę później ktoś otworzył drzwi. Gwałtownie odwróciła się i spojrzała w ich stronę. Wówczas dostrzegła czarną postać wchodzącą do pomieszczenia i wyglądającą całkiem jak daemon z jej wizji.
- Wypowiedz to imię - usłyszała gdzieś z oddali głos wiedźmy. - Powiedz na głos to imię, które podpowiada ci twoje serce… Imię, które ciśnie ci się w tej chwili na usta…
Shairisse zrobiła krok w tył i mimowolnie odwróciła się w stronę lustra. Zdumiona spojrzała na jego srebrną taflę, w której nagle zaczęły się pojawiać jakieś odbicia. Od razu rozpoznała swoją sylwetkę i stojącego w pewnej odległości od niej Leiftana. Najdziwniejsze było to, że jego postać w lustrze znajdowała się dokładnie w tym samym miejscu, w którym chwilę wcześniej widziała czarną postać daemona.
- Leiftan? - zdezorientowana wypowiedziała jego imię i odwróciła się, aby sprawdzić, czy owa czarna postać rzeczywiście nadal znajduje się w tym samym miejscu za nią. Jednak jedyne, co zobaczyła, to rozpływającą się w powietrzu czarną chmurę, a po chwili usłyszała złowieszczy śmiech Naytili. Kiedy ponownie spojrzała w lustrzane odbicie, zobaczyła wyłącznie siebie, tyle że otaczała ją jakaś dziwna jasna poświata, a za plecami miała dwie pary białych skrzydeł. W tym samym momencie jej serce przeszył przeraźliwy ból, a następnie przytłoczył niesamowity ciężar, zaś do oczu napłynęły łzy. Nie rozumiała dlaczego, ale dokładnie w tamtej chwili poczuła, jakby ktoś wyrwał jej serce i je zdeptał.
- W końcu zrozumiałaś? - zapytała pogardliwie Naytili, nie przerywając swojego szyderczego śmiechu. Gdy odgłos jej śmiechu zaczął się oddalać, pomieszczenie nagle wypełniło się jasnym błyskiem. Shairisse odruchowo zamknęła oczy i ponownie poczuła znane już sobie szarpnięcie. Kiedy otworzyła oczy, znowu znajdowała się w grocie z pieczęciami, a obok niej właśnie materializował się Fafnir.
- Co sądzisz o tej próbie drogie dziecko? - zapytał władca smoków.
- To… nie była próba… to była tortura… - wymamrotała, jednocześnie czując, że nie może powstrzymać łez. - Jak możecie mnie tak torturować?! Dlaczego mi to robicie?! - dopytywała, zanosząc się już od niepohamowanego płaczu.
- Mówiłem ci moja droga, że my nie mamy żadnego wpływu na to, w jaki sposób przebiegają twoje próby - odpowiedział smutno Fafnir. - One są kształtowane tylko i wyłącznie przez ciebie… przez twój umysł i twoje serce…
- Dlaczego więc są dla mnie tak bolesne? - zapytała, starając się otrzeć mokre ślady z policzków.
- Chciałbym ci udzielić odpowiedzi na to pytanie, ale niestety jej nie znam… - odparł zakłopotany smok. - Czeka cię jeszcze ostatnia próba, która jednak będzie się trochę różnić od pozostałych…
- Czy wy nie macie serca? - zapłakała bezradnie. - Jak mam podejść do kolejnej próby, skoro serce mi pęka po poprzedniej?
- Wybacz, że tak cię pospieszam, ale kończy nam się powoli czas - powiedział przepraszającym tonem smoczy władca. - Musimy poznać prawdę o tobie zanim nastąpi kolejna pełnia księżyca…
- Dlaczego? - zapytała zdziwiona.
- Wówczas na kolejne sto lat zamkną się wrota do naszego wymiaru i jeśli nie udowodnisz, że jesteś godna zaufania, nie będziesz mogła wejść do naszego świata - odpowiedział Fafnir. - Jeśli nie wejdziesz do naszego świata, twoje przeznaczenie nie zacznie się wypełniać, a wtedy twoje przybycie do Eldaryi okaże się pozbawione sensu. Biorąc pod uwagę, jak ważną rolę masz do odegrania, nawet nie chcę dopuszczać do siebie myśli, że ci się nie powiedzie…
- Nie wiem, czy dam radę podołać kolejnej próbie - załkała cicho. - Po ostatniej próbie czuję, jakby mi serce wyrwano i nie wiem dlaczego… Nie rozumiem tego, co się wydarzyło, a przez to obawiam się kolejnego wyzwania…
- Nie musisz się obawiać, ponieważ ostatnia próba będzie inna od pozostałych - powiedział smok.
- Inna? - zapytała niepewnie.
- Tak moje drogie dziecko - odparł Fafnir, podchodząc do niej bliżej. - To będzie próba, podczas której staniesz przed trzema portalami i jedyne, co będziesz musiała zrobić, to dokonać wyboru, przez który portal przejdziesz.
- Portale? - zdziwiła się i niedowierzająco spojrzała na swego rozmówcę. - Dokąd one będą prowadzić?
- Tego dowiesz się dopiero podczas próby. Jeśli sobie tego zażyczysz, tym razem mogę ci towarzyszyć…
- Nie wiem… czy jestem gotowa - powiedziała zaskoczona. - Jeśli jednak możesz mi towarzyszyć, to chyba postaram się spróbować.
- Dobrze. Podejdź zatem do ostatniej pieczęci i aktywuj ją. Spotkamy się na miejscu próby.
Po tych słowach smok rozpłynął się w powietrzu, a Shairisse jeszcze raz otarła dłońmi twarz i spojrzała w stronę ostatniej, niebieskiej pieczęci. Nie wiedziała, co myśleć o tym wszystkim, czego się właśnie dowiedziała. Gdzie mogły prowadzić portale, o których mówił Fafnir? I dlaczego w tej ostatniej próbie władca smoków postanowił jej towarzyszyć? Tego nie rozumiała, ale fakt, że nie będzie w tym czasie sama, dodawał jej otuchy. Tylko dlatego postanowiła podejść do tej trzeciej próby. Podeszła powoli do ostatniej bariery i tak jak poprzednio, przyłożyła dłoń do okręgu w środku i odczytała pojawiający się napis:
- Niechaj teraz to ujawnię, co się skrywa w duszy na dnie.
Ku jej wielkiemu zdziwieniu, tym razem nie było błysku światła, ani nie szarpnęła jej ciałem żadna siła. Jedyne, co się stało, to ustąpiła energetyczna bariera, blokująca wejście do tunelu, w którym zaczęło się rozjaśniać dzięki kryształowym kinkietom. Zaskoczona rozejrzała się wokół, a następnie niepewnie weszła do tunelu i zaczęła iść w stronę jego drugiego końca.
Gdy dotarła na miejsce, jej oczom ukazało się ogromne pomieszczenie, wykute w skale i rozświetlone niebieskimi, lewitującymi płomieniami, unoszącymi się pod sklepieniem. Sufit wyglądem przypominał roziskrzone gwiazdami nocne niebo, a przy podłożu delikatnie wirowały i kłębiły się opary dymu lub mgły. Naprzeciwko wejścia znajdowały się trzy portale, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak olbrzymie lustra w marmurowo-złotych oprawach. Wchodząc głębiej do pomieszczenia, miała wrażenie, jakby szła po miękkim dywanie. Na krótką chwilę zatrzymała się mniej więcej na środku tej groty i zrobiła obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, z zachwytem rozglądając się po otoczeniu. Im dłużej się przyglądała, tym większe miała wrażenie, że pomieszczenie to jest bardzo podobne do tego z jej dziwnej sennej wizji. W końcu zaintrygowana podeszła do pierwszego z brzegu portalu i delikatnie przyłożyła dłoń do marmurowego obramowania. Były na nim wyryte znaki, których jednak nie potrafiła odczytać, a nawet nie potrafiła rozpoznać w nich żadnego znanego sobie pisma.
Nagle za jej plecami odezwał się bardzo łagodny i serdeczny kobiecy głos:
- Witaj wybranko Wyroczni.
Słysząc te słowa, gwałtownie odwróciła się w kierunku, skąd dochodziły. Na środku pomieszczenia stała białowłosa kobieta, odziana w śnieżnobiałe szaty i trzymająca w prawej ręce szklaną kulę. Kobieta miała na oczach białą przepaskę, świadczącą o tym, że pozbawiona jest wzroku, a mimo to sprawiała wrażenie, jakby jej się przyglądała. Za jej plecami stał Fafnir i również się przyglądał, a na jego smoczym pysku widniał delikatny uśmiech.
- Witam - odparła zaskoczona.
- Shairisse - odezwał się smoczy władca. - Chciałbym ci kogoś przedstawić…
- Jestem Kalisa - przerwała mu kobieta, uśmiechając się przy tym bardzo zmysłowo. - Jestem strażniczką czasu i przestrzeni. Przybyłam tutaj, aby umożliwić ci przejście ostatniej próby.
- Nie rozumiem… - powiedziała zdezorientowana, zerkając na Fafnira pytająco. Obecność kobiety ją zaskoczyła i trochę zbiła z pantałyku. - Ostatnia próba miała polegać na przejściu przez jakiś portal.
- I na tym będzie polegać - odparła ciepło i spokojnie Kalisa, zbliżając się do niej. - Portale jednak muszą prowadzić w konkretne miejsce i czas i to ja muszę je aktywować dla ciebie. Podaj mi dłoń Shairisse - dodała, wyciągając w jej stronę rękę.
Dziewczyna spoglądała nieufnie to na kobietę, to na smoka. Sytuacja wydawała jej się trochę dziwna, a mając w pamięci wciąż świeże wspomnienia z poprzedniej próby, obawiała się, że ta jednak też okaże się dla niej nieprzyjemna i bolesna. Co prawda strażniczka wydawała się bardzo sympatyczna i emanowała od niej dziwna aura spokoju, ale mimo wszystko gdzieś w sobie czuła jakiś nieopisany niepokój.
- Nie obawiaj się mnie ani tej próby - powiedziała kobieta, sprawiając tym samym wrażenie, że zna jej myśli. - Proszę, abyś złapała moją dłoń, ponieważ chciałabym odczytać twoją duszę, aby wiedzieć, w jaki czas i w jakie miejsca mają prowadzić portale. Ty odczytasz te wybory w trzymanej przeze mnie kuli. Wówczas będziesz musiała podjąć decyzję, przez który portal chcesz przejść.
Mówiąc to Kalisa zbliżyła się do niej o kolejne kilka kroków, wciąż trzymając wyciągniętą w jej kierunku dłoń. Nieznacznie uspokojona słowami kobiety, Shairisse podeszła do niej i chwyciła delikatnie jej rękę. W tym samym momencie poczuła rozchodzące się po ciele ciepło i przyjemne mrowienie.
- Twoje serce i dusza przeżyły cierpienie i ból, które niejednego by złamało i powaliło na kolana - zaczęła mówić cicho strażniczka. - Ty jednak się nie zmieniłaś. To zaskakujące…
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Kalisa sprawiała wrażenie, jakby nad czymś się głęboko zastanawiała, a Fafnir stojąc z boku, spoglądał w ciszy na obie panie, oczekując zapewne dalszego rozwoju sytuacji. Shairisse nie chciała przeszkadzać, więc tylko w skupieniu przyglądała się strażniczce. Kobieta była niewiele wyższa od niej i na pierwszy rzut oka, zdawała się również niewiele starsza. Odziana była w białą, długą tunikę, która podkreślała jej szczupłą sylwetkę i jasną karnację. Śnieżnobiałe, proste włosy łagodnie opadały jej na ramiona.
- Będziesz miała do wyboru trzy ścieżki - odezwała się w końcu Kalisa. - Pierwsza da ci możliwość powrotu do dawnego życia i rodziny, wymazując z linii czasu i twojej pamięci pobyt w Eldaryi…
W tym samym momencie w kuli zaczęły się pojawiać obrazy, przedstawiające różne wydarzenia z jej życia w Eldaryi. Ukazywały się jednak od końca, przypominając film przewijany do początku na podglądzie. Zatrzymały się dopiero na dniu, w którym przyjechała do domu zmarłej babci, aby zrobić porządek w szpargałach na strychu. Shairisse patrzyła w kulę i na te obrazy, odczuwając w sercu jakąś dziwną nostalgię.
- Co to dokładnie oznacza? - zapytała, nie do końca rozumiejąc, co Kalisa ma na myśli. - Masz możliwości, aby przenosić kogoś w czasie?
- Przyznaję, że będzie mnie to kosztowało sporo wysiłku i będę musiała się bardzo postarać, ale tak, w wyjątkowej sytuacji mam taką możliwość. A ta sytuacja jest bardzo wyjątkowa. Zatem, jeśli przejdziesz przez pierwszy portal, sprawię, że cofniesz się do czasu sprzed przybycia do Eldaryi - odparła kobieta poważnie. - Dodatkowo zadbam o to, abyś nie miała możliwości powrotu do tego magicznego świata. Dla ciebie będzie tak, jakbyś nigdy nie opuściła Ziemi i rodziny.
- Tylko dla mnie? - spytała zdezorientowana. - A co to oznacza dla innych?
- Dla ciebie i twojej ziemskiej rodziny czas będzie przywrócony do momentu sprzed twojego zniknięcia. Niestety dla Eldaryi i jej mieszkańców linia czasowa będzie płynąć nadal swoim dotychczasowym torem, jedynie ty przestaniesz istnieć w tym świecie. Znikniesz tutaj podobnie, jak zniknęłaś poprzednio na Ziemi.
- Rozumiem… - odparła smutno. Wizja powrotu do domu na Ziemi była bardzo kusząca i kiedyś nie zastanawiałaby się nawet przez chwilę, tylko od razu pytała, w który portal ma wejść. Teraz jednak wiele w jej życiu się zmieniło. Nie mogła przecież tak po prostu zostawić wszystkich przyjaciół, na których jej zależało, tęskniłaby nawet za Miiko i Karuto. Poza tym Itzal mówił, że trafiła do Eldaryi z jakiegoś bardzo ważnego powodu. Co najważniejsze jednak to tutaj przecież znalazła swoją prawdziwą miłość. Nie wyobrażała sobie już życia bez Leiftana i nie potrafiłaby go zostawić. - Jakie mam inne wybory?
- Środkowa ścieżka nic nie zmieni w twoim dotychczasowym życiu - kontynuowała Kalisa. - Wyprowadzi cię jedynie ze smoczego świata, kończąc jednak twoją ostatnią próbę. Trzecia ścieżka cofnie czas do dnia, w którym trafiłaś do Eldaryi, ale zarówno ty, jak i smoki będziecie pamiętać wydarzenia, które miały miejsce do dnia dzisiejszego i do tej chwili. Miałabyś wówczas możliwość dokonania zmian w swoich wyborach i podjętych decyzjach…
- Ale…? Bo jest jakieś ale, prawda? - weszła jej w słowo, jednocześnie wpatrując się w kulę, w której znowu widziała obrazy ze swojego życia, jak w przewijanym do początku filmie. Tym razem ostatnim obrazem zatrzymanym w kuli był ten, przedstawiający ją w Sali Kryształu w dniu, w którym przybyła do Eldaryi.
- Musisz zdawać sobie sprawę, iż takie cofnięcie w czasie spowoduje, że sporo rzeczy ulegnie zmianie - zaczęła wyjaśniać strażniczka. - Każda nowa decyzja wpłynie na bieg wydarzeń, zmieniając zarówno te wydarzenia, jak i twoje serce oraz osoby w twoim otoczeniu. Każda twoja nowa decyzja doprowadzi do nieprzewidywalnych zmian w życiu twoim, twoich znajomych, jak również w historii świata…
- Czyli krótko mówiąc, nawet z pozoru bardzo błaha i nieistotna zmiana w biegu wydarzeń, może doprowadzić do katastrofy? - zapytała cicho.
- Niestety, ale taka jest prawda… - odpowiedziała kobieta i delikatnie uścisnęła jej dłoń, zanim ją puściła. - Dla przypomnienia powiem, że portal po lewej stronie cofnie czas do dnia sprzed twoich przenosin i poprowadzi cię na Ziemię, środkowy zakończy próbę, nie zmieniając jednak nic w linii czasowej twojego życia, a portal po prawej stronie cofnie czas do twojego pierwszego dnia w Eldaryi.
Gdy Kalisa mówiła te słowa, każdy z portali uruchamiał się w odpowiedniej kolejności. Dziwne jakby lustrzane tafle teraz wyglądały jak pionowe tafle wody, delikatnie drżąc i wibrując. Shairisse przelotem spojrzała na portale, a później znowu na strażniczkę.
- Który powinnam wybrać? - zapytała ni to siebie, ni to Kalisę.
- Tego wyboru musisz dokonać ty sama. Wsłuchaj się w siebie i w swoją duszę wybranko Wyroczni - powiedziała kobieta z łagodnym uśmiechem. - Ja pożegnam się z tobą tu i teraz, życząc ci jednocześnie, aby czas zawsze był po twojej stronie i oby zawsze ci sprzyjał - mówiąc to, delikatnie jej się ukłoniła.
- Dziękuję Kaliso - powiedziała, również kłaniając się jej nieznacznie. Miała wrażenie, że kobieta będzie wiedziała o tym jej geście, mimo swojej przepaski na oczach. - Miło mi było cię poznać.
- Wzajemnie moja droga - odpowiedziała strażniczka, cofając się kilka kroków i ulatując nieznacznie w górę, rozpłynęła się w powietrzu niczym mgielna chmura.
Shairisse westchnęła cicho i spojrzała na Fafnira, który wciąż stał lekko na uboczu i przyglądał się z wyrazem pyska, jakby się łagodnie uśmiechał. Przez jakiś czas patrzyli oboje na siebie w ciszy, analizując to, co się właśnie wydarzyło. Smok obserwował zachowanie ziemianki, zdając sobie bardzo dobrze sprawę z walki, jaką dziewczyna toczyła we własnym sercu i umyśle. Wszystkie bowiem emocje, które przeżywała, wypisane były w jej oczach i na jej twarzy. Po dłuższej chwili Shairisse zwróciła się przodem do portali i przyglądała im się, jednocześnie starając się poukładać sobie w głowie wszystkie myśli.
- Powiedz mi Fafnirze - odezwała się cicho, wpatrując się nadal w rozświetlone przejścia. - Te portale naprawdę mnie przeniosą tam, gdzie mówiła Kalisa, czy tylko mają symbolizować mój wybór?
- To, że jest to próba drogie dziecko, nie oznacza, że cokolwiek się dzieje symbolicznie - odezwał się smok. - Portale przeniosą cię dokładnie w miejsce i czas, które wskazała strażniczka.
- Rozumiem… - odparła i ponownie się zamyśliła.
Obie propozycje cofnięcia się w czasie, były niezmiernie kuszące. Obie też jednak wzbudzały sporo wątpliwości. Powrót do dawnego życia i rodziny, która by ją pamiętała, kiedyś było przecież jej marzeniem. Nadal bardzo pragnęła zobaczyć się ze swoją rodziną, pragnęła ich uściskać, dowiedzieć się, czy wszystko u nich w porządku, ale… No właśnie… Teraz to się trochę zmieniło. Teraz to tutaj miała przyjaciół, to tutaj wiele osób liczyło na nią i to tutaj przecież znalazła swoją miłość. Poza tym zarówno Itzal, jak i Fafnir stwierdzili, że trafiła do Eldaryi z jakiegoś ważnego powodu. Coś w tym chyba musiało być, skoro też sama Wyrocznia się nią interesowała i ją chroniła. Smoczy władca wspomniał coś nawet o tym, że od niej zależy los Eldaryi i nie tylko. Jeśli rzeczywiście tak było, to nie mogła przecież tego zignorować. A powrót do pierwszego dnia w Eldaryi? Bardzo kuszące, ale czyż Kalisa nie ostrzegła, że wiele się zmieni i to niekoniecznie na lepsze? Przecież każde dotychczasowe wydarzenie i każda decyzja doprowadziły ją właśnie do tego czasu i tego miejsca. Jeśli się cofnie, może się okazać, że pomimo starań, coś potoczy się gorzej niż teraz… I co wtedy? Czy warto tak ryzykować? Czy będzie umiała żyć z konsekwencjami swojego wyboru?
Nagle w głowie usłyszała słowa, które często mówiła jej babcia:
- Naucz się doceniać i szanować czas oraz miejsce, w którym przyszło ci żyć, ponieważ jest to najodpowiedniejszy czas i miejsce dla ciebie, to jest twoje “tu i teraz”. Wszystko inne byłoby zwykłym oszustwem, niewartym funta kłaków.
Wyjątkowo uparcie powtarzała je przed śmiercią, jakby chciała mieć pewność, że dobrze zapamięta te słowa. Czyżby coś przeczuwała i w ten sposób starała się przygotowywać ją na tę chwilę? W takim przypadku mogła tę próbę zakończyć tylko i wyłącznie wybierając środkowy portal. Może rzeczywiście najlepszym wyjściem będzie pozostawienie wszystkiego bez zmian? Przynajmniej nic nie będzie gorzej, niż jest teraz. Wiedząc już, przez jaki portal przejdzie, odwróciła się w stronę smoczego władcy.
- Fafnirze, czy ty się obawiasz mojego wyboru? - zapytała, spoglądając prosto w jego smocze oczy.
- Jeśli mam być szczery drogie dziecko - odezwał się smok - to powiem ci, że cały czas wierzę w to, że podejmiesz decyzję najbardziej odpowiednią do sytuacji.
Na jego słowa Shairisse uśmiechnęła się łagodnie. Nie miała pojęcia, czy podjęta przez nią decyzja rzeczywiście okaże się najbardziej odpowiednia, ale uważała, że dzięki niej uniknie ewentualnego pogorszenia sytuacji. Przez krótką chwilę przyglądała się smoczemu władcy, a później odwróciła się przodem do portali i powoli podeszła do środkowego.
- Mam nadzieję, że nie będę nigdy żałować tego wyboru - powiedziała sama do siebie i wyciągnęła dłoń, aby dotknąć tej swoistej wodnej tafli. Upewniwszy się, że kontakt z tą dziwną barierą nie powoduje żadnego nieprzyjemnego odczucia na skórze, odwróciła się i ostatni raz spojrzała na smoka. - Do zobaczenia po drugiej stronie Fafnirze… - po tych słowach weszła w portal.
***
W obozie panowała cisza, ponieważ nikt nie wiedział, czy warto cokolwiek mówić. Wszyscy siedzieli przy ognisku i patrzyli w tańczące płomienie. Każdy zastanawiał się, jak szybko Shairisse wróci do nich i czego się dowie o sobie samej. Czy pozna swoje przeznaczenie? I co się nim okaże?
- Minęły trzy dni, a my nadal nic kompletnie nie wiemy - powiedział nagle zrezygnowanym głosem Leiftan, wstając od ogniska. - Czemu ten smoczy władca przestał być wyczuwalny? A jeśli coś się stało? Nie zastanawia cię Itzalu, dlaczego nie wyczuwasz ani jego, ani Shairisse? Przecież nie mogli się rozpłynąć ot, tak… !
- Nie wyczuwam ich Leiftanie, ponieważ najprawdopodobniej są w wymiarze, do którego nie mam wstępu - odpowiedział uspokajająco Itzal. - Fafnir mówił, że Shai będzie musiała udowodnić, że mogą jej zaufać, a to oznacza, że zapewne musi przejść jakieś próby i przez to blokowany jest do niej jakikolwiek dostęp. Poza tym mówiłem już wcześniej, że ta wyspa uniemożliwia mi swobodne poruszanie się po wymiarach i medytowanie…
- Wiesz, że to nie brzmi uspokajająco? - odezwał się tym razem Keroshane.
- Wiem Kero - odparł zaklinacz. - Wiem też jednak, że gdyby coś się stało Shairisse, to bym się o tym dowiedział…
- Skąd ta pewność? - zapytał Leiftan, siadając ponownie na swoim miejscu. Nie bardzo dowierzał jego słowom. W pamięci wciąż miał obraz wystraszonej twarzy Shairisse, gdy na niego spojrzała tuż przed zniknięciem mu z oczu.
- Powiedziałaby mi o tym moja znajoma… - odpowiedział poważnie i pewnie Itzal. - Nie mogę jednak powiedzieć nic więcej, przykro mi…
- Masz sporo dziwnych koneksji Itzalu - mruknął lorialet pod nosem. - I sporo sekretów…
- Akurat ty Leiftanie w tej kwestii nie powinieneś narzekać - odparł mu szeptem zaklinacz, jednocześnie zerkając na niego z wymownym uśmiechem.
Przy ognisku znowu zapanowała cisza. Wszyscy od pewnego czasu zdawali sobie sprawę z dziwnego napięcia, jakie panowało między tymi dwoma mężczyznami. Wszyscy jednak byli przekonani, że wynika ono z faktu, iż Leiftan jest po prostu zwyczajnie zazdrosny o łączące Shairisse i zaklinacza relacje. Oboje bowiem spędzali ze sobą sporo czasu, a z racji ich wspólnej pracy nad stanem ducha dziewczyny, ich relacje były dość zażyłe i wyraźnie rzucało się w oczy, że oboje darzą się sporym zaufaniem. Nikt nie przypuszczał, że przyczyną napięcia między panami może być coś całkiem odmiennego. Przez dłuższy czas siedzieli w ciszy i nikt nawet się nie poruszył, każdy bowiem był zatopiony we własnych myślach.
W pewnej chwili Valkyon poczuł nagłą potrzebę pójścia do zrujnowanej akademii. Uczucie to było nieodparte i niemal nad nim nie panował, jakby wzywała go jakaś niepojęta siła.
- Gdzie idziesz Valkyonie? - zapytała Ewelein, spoglądając na wstającego i odchodzącego od ogniska wojownika.
- Muszę się przejść… - odparł trochę zamyślonym głosem, kierując się w stronę akademii. - Ciężko mi usiedzieć w miejscu… Muszę odetchnąć…
Valkyon nie bardzo rozumiał, czemu go tak nagle zaczęło ciągnąć w tamtą stronę. Szedł jednak przed siebie, jak go nogi prowadziły, aż doszedł do budynku akademii. Przed nim zatrzymał się na moment, jakby się zawahał, ale zaraz potem wszedł powoli do środka budowli.
- Witaj smocze dziecię - odezwał się cicho jakiś głos, który zdawał się nie pochodzić z zewnątrz, tylko brzmiał w jego umyśle. - Wejdź do świata swoich przodków, bowiem wskazana jest twoja obecność. Wybranka Wyroczni dokonała wyboru i będzie właśnie rozmawiać z Pradawnymi. Bardzo będzie jej potrzebne wsparcie kogoś, komu będzie mogła bezgranicznie zaufać i kto będzie w stanie poświęcić dla niej wszystko…
- Dlaczego zatem nie wezwaliście do niej Leiftana? - zapytał zaskoczony. Wydało mu się bardzo dziwne, że to właśnie jego wezwano do Shairisse, a nie jej ukochanego. W tej samej chwili jeden z regałów zaczął się przesuwać, a za nim ukazało się jakieś przejście. Wpatrywał się w nie oszołomiony, ponieważ badali tutaj niemal każdy kamień i wszystko inne, co mogło stanowić mechanizm, otwierający przejście i niczego wówczas nie znaleźli.
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Teraz wejdź do świata swoich przodków, aby wywiązać się ze swojej obietnicy względem niej.
- Obietnicy względem niej? - zapytał wystraszony. W głowie od razu zrodziła mu się myśl, że będzie musiał walczyć w jej obronie, bo przecież to jej obiecał, że będzie bronić ją nawet kosztem własnego życia.
- Czyż nie obiecałeś jej również, że zawsze będziesz ją wspierać i będziesz przy niej w każdej potrzebie? - zapytał łagodnie głos, wyraźnie poznając jego myśli i chcąc uspokoić jego nerwy.
- Tak, obiecałem… - odparł, wzdychając z ulgą.
- Więc chodź ją wesprzeć.
Powoli i niezbyt pewnie ruszył do otwartego przejścia. Jak tylko przekroczył próg, regał ponownie się przesunął, zamykając wejście, a on znalazł się w ciemnym tunelu. Zaczął iść przed siebie, a tunel z każdym jego krokiem rozświetlał się, dzięki pochodniom umieszczonym na ścianach. Po kilku długich minutach doszedł do skalnych wrót, na których było całe mnóstwo dziwnych, iskrzących znaków, ale żadnej klamki czy uchwytu. Bezwiednie uniósł rękę i delikatnie dotknął kilku znaków, powodując, że rozświetliły się one jeszcze mocniej, otwierając jednocześnie wrota. Jego oczom ukazała się ogromna sala wykuta w skale, którą rozświetlały lewitujące tuż pod sklepieniem niebieskie płomienie. Na ścianach, mniej więcej w połowie ich wysokości, znajdowały się posągi, przedstawiające jakby odpoczywające smoki. Każdy posąg przedstawiał innego smoka, o odmiennym kolorze oczu i mimo iż wyglądały one, jak posągi wykute z kamienia, sprawiały wrażenie, że obserwują wszystko dookoła. W ścianach groty znajdowało się kilka wyjść, które zapieczętowane były barierami energetycznymi.
- Co to za miejsce? - zapytał z zachwytem, rozglądając się po pomieszczeniu.
- To jest pradawna, smocza sala narad - odpowiedział Fafnir, który dosłownie chwilę wcześniej zmaterializował się obok niego. - Tutaj kiedyś podejmowaliśmy wszystkie najistotniejsze decyzje. I tutaj dzisiaj również poruszymy niezwykle ważne sprawy…
- Kim jesteś? - zapytał zaskoczony, patrząc z podziwem na postać smoczego władcy.
- Mam na imię Fafnir, jestem pradawnym władcą smoków - odpowiedział łagodnie i niezwykle dostojnie smok.
- Ty mnie tu sprowadziłeś? - dopytywał niepewnie.
- Tak Valkyonie.
- Czuję się zaszczycony - odparł, kłaniając mu się nieznacznie.
- Cieszę się, że mogliśmy się w końcu spotkać mój drogi - odpowiedział Fafnir, uśmiechając się łagodnie. - Shairisse przeszła właśnie wszystkie próby, które miały nam ukazać czystość jej serca i duszy. Okazało się jednak, że te próby były dla niej z jakiegoś powodu bardzo nieprzyjemne i osobiście bardzo je przeżyła. Szczególnie w trakcie drugiej próby wydarzyło się coś, co ją bardzo wzburzyło i prawie złamało jej serce… Niestety nie wiemy, co się stało, ponieważ dziewczyna natychmiast zablokowała to w swoim umyśle i sercu, nawet przed samą sobą. Jednak ból nie ustąpił i dlatego wezwaliśmy cię, abyś był dla niej wsparciem…
- Czemu akurat mnie? - zapytał, wciąż nie rozumiejąc czemu smoki nie wezwały Leiftana.
- Ponieważ was dwoje łączy wyjątkowa więź, z której oboje możecie sobie na razie nie zdawać sprawy - odparł ciepłym tonem smoczy władca. - Wiemy też, że z jakiegoś powodu ona ufa ci niemal bezgranicznie. Poza tym jesteś jednym z nas Valkyonie i czystość twojego serca nie jest dla nas tajemnicą, przez co wiemy, że my również możemy ci ufać bez zastrzeżeń. Dlatego właśnie ciebie wezwaliśmy na tę rozmowę.
- Dziękuję - powiedział niemal wzruszony ich słowami.
W tym samym momencie w sali rozległ się cichy odgłos, przypominający wyładowania elektryczne. Valkyon i Fafnir odwrócili się w stronę, z której dochodził dźwięk. Było to wejście do sali, ale inne niż to, którym wszedł wojownik. Energetyczna bariera, która zamykała przejście, ustąpiła i na salę niepewnym krokiem weszła Shairisse. Zatrzymała się kilka kroków od nich i z niedowierzaniem patrzyła na Valkyona, jakby uważała, że ma przed sobą jedynie jakąś iluzję.
- Czy to jakaś wasza kolejna próba? - zapytała, spoglądając teraz z wyrzutem na Fafnira. - To się robi już nieznośne… - dodała, czując jednocześnie, że opuszczają ją siły, a do oczu napływają łzy.
- Shai, maleńka to naprawdę ja - odparł szybko wojownik. Nie zastanawiając się ani chwili, podszedł do niej pospiesznym krokiem i objął ją ramionami, przytulając mocno do siebie.
- Na Wyrocznie… to naprawdę ty… - załkała cicho i wtuliła się w jego ciało całą sobą. - Naprawdę ty…
- Tak, jestem przy tobie - odparł, głaszcząc ją delikatnie po włosach.
Stali tak wtuleni przez dłuższą chwilę, podczas której Shairisse płakała cicho, zrzucając z siebie cały strach i ból, jaki jej towarzyszył, odkąd zaczęła próby. Valkyon nie odzywał się ani słowem, jedynie łagodnie i uspokajająco ją kołysał, czując, że w tym momencie wszelkie słowa są zbędne. Fafnir przyglądał się obojgu z zaciekawieniem i malującym się na pysku wyrazem dobrodusznego zadowolenia. Widok ten sprawił, iż poczuł, że sprowadzenie Valkyona, było naprawdę trafną decyzją. Po jakimś czasie Shairisse odsunęła się nieznacznie od Valkyona i spojrzała zapłakanymi oczyma w jego oczy. Mężczyzna delikatnie kciukami otarł mokre ślady z jej policzków i uśmiechnął się do niej ciepło i czule.
- Już wszystko dobrze maleńka? - zapytał szeptem.
- Tak. Dziękuję ci za to i dziękuję, że jesteś tutaj ze mną - odparła, uśmiechając się nieśmiało. - Gdzie są pozostali?
- Jestem tylko ja… Fafnir mnie tu sprowadził…
- Ekhm… - odkaszlnął smok, aby dać znać, że chciałby zacząć wspólną rozmowę. Oboje zamilkli i spojrzeli na niego lekko zawstydzeni.
- Przepraszam, ale… - zaczęła niepewnie Shai.
- Wstęp do tej sali mają jedynie smocze dzieci i w drodze wyjątku ty wybranko Wyroczni - odparł cicho i łagodnie Fafnir. - Nie przepraszaj drogie dziecko. Rozumiem twoje emocje i cieszę się, że mogłem sprowadzić twojego smoczego przyjaciela do ciebie…
- Smoczego przyjaciela? - zapytała zdumiona, patrząc to na jednego, to na drugiego swojego rozmówcę.
- Nie powiedziałeś jej, kim jesteś Valkyonie? - zapytał zdziwiony władca smoków.
- Nikomu nie powiedziałem… - mruknął zawstydzony szef Obsydianu, spuszczając przy tym wzrok.
- Ale dlaczego? - dopytywał smok. - Twoja matka nie chciałaby, abyś ukrywał swoje pochodzenie…
- Znałeś moją matkę? - przerwał mu zaskoczony wojownik.
- Tak mój drogi…
- To znaczy Valk, że ty też jesteś smokiem? - tym razem przerwała im Shairisse, patrząc na Valkyona coraz bardziej zaskoczona. - Czemu mi nie powiedziałeś?
- Później to sobie wyjaśnicie drogie dzieci - odezwał się spokojnie Fafnir. - Nie chciałbym przedłużać twojego pobytu tutaj wybranko Wyroczni, żeby nie nadwyrężać twojego zdrowia…
- Fizycznie czuję się bardzo dobrze - przerwała mu z niewinnym uśmiechem. - Jedna noc poza obozem przecież nie mogła mi zaszkodzić…
- Ty tak to odczuwasz, jednak w waszym wymiarze jesteś nieobecna od ponad trzech dni - odparł smok.
Słysząc jego słowa, zdziwiła się jeszcze bardziej i poczuła, że nagle zakręciło jej się w głowie. Spojrzała pytająco na Valkyona, a ten widząc jej zdezorientowanie, złapał ją pod ramię i potwierdzająco kiwnął głową. Nic nie odpowiedziała, tylko położyła swoją dłoń na dłoni wojownika, tym samym dając mu do zrozumienia, że nie chce, aby ją puścił.
- Dlatego nie chcę przedłużać niepotrzebnie twojego pobytu tutaj - kontynuował smoczy władca. - Próby, którym zostałaś poddana, udowodniły nam coś, co przeszło wszelkie nasze oczekiwania…
- To znaczy? - przerwała mu, nie bardzo rozumiejąc, co dokładnie smok chce powiedzieć.
- To znaczy, że twoje serce i dusza są niemal nieskazitelnie czyste… - wytłumaczył Fafnir. - Biorąc jednak pod uwagę twoją rasę, w sumie mogliśmy się spodziewać takiego wyniku, aczkolwiek…
- Moją rasę? - znowu mu przerwała, zaciskając jednocześnie mocniej swoją rękę na dłoni Valkyona.
- W czasie drugiej próby ujawniła ci się przecież twoja rasa, prawda? - smok spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.
- Obraz z lustra… był prawdziwy? - zapytała niepewnie. W tym samym momencie poczuła znowu dziwny ból w sercu, jak wówczas, gdy patrzyła w lustro. Nie wiedziała, czemu go odczuwa, ale tylko jęknęła cicho i skuliła się w sobie.
- Tak drogie dziecko.
- Czyli jestem Aengelem? - wyszeptała, nie do końca wierząc we własne słowa i wsparła się mocniej na ramieniu Valkyona, czując, że za chwilę może zemdleć. - Albo raczej Daemonem, bo Aengels wymarli…
- Nie Shairisse, jesteś czystym i nieskażonym Aengelem z domieszką ludzkiej krwi - wyjaśnił Fafnir.
- Jakie jest zatem moje przeznaczenie? - zapytała ledwie słyszalnie, gdyż strach ponownie zawładnął jej ciałem. Od razu na myśl przyszły jej wizje, że będzie musiała się poświęcić, dopełniając dawny rytuał Niebieskiego Poświęcenia, by przywrócić równowagę w Eldaryi. Może jednak trzeba było wrócić na Ziemię i niczym się nie przejmować? W jej oczach panika była coraz czytelniejsza, przez co Valkyon przytulił ją do siebie, szepcząc, że jest i będzie przy niej do końca.
- Twoim przeznaczeniem jest uratować Eldaryę, jak również Ziemię drogie dziecko - powiedział dostojnie władca smoków. - Sprawisz, że Eldarya stanie się autonomicznym światem i ostatecznie zostaniesz Strażniczką Kryształowego Ducha. Nie obawiaj się, nie będzie to od ciebie wymagało poświęcenia - dodał uspokajająco, widząc jej coraz bardziej spanikowane spojrzenie.
- To wszystko, co mówisz wydaje mi się związane tylko z Eldaryą - powiedziała niepewnie. - Co wspólnego z tym ma Ziemia? Jak niby mam ją ratować?
- Jeśli nie uratujesz Eldaryi i nie powstrzymasz daemona, wówczas jego następnym celem będzie niestety Ziemia - odparł zakłopotany Fafnir. - Dlatego mówiłem ci, że nie dopuszczam nawet myśli, że coś się nie powiedzie…
W tym samym momencie w sali zaczęło pojawiać się kilka mniejszych smoków, które ustawiały się w półkolu obok swojego władcy. Wszystkie smoki przyglądały się Shairisse z wyraźną nadzieją w oczach i jakby nieznacznymi uśmiechami na swoich pyskach. Patrząc na nie, poczuła nagle narastającą presję i stres zaczął jej ściskać żołądek. Krew powoli odpłynęła jej z twarzy i pojawiły się lekkie zawroty głowy. Czy na pewno da radę sprostać swojemu przeznaczeniu? Czy uda jej się uratować oba światy? Czy da radę powstrzymać daemona, skoro nawet nie wie, kim on jest?
- Chciałbym oficjalnie w imieniu smoczego świata i jego mieszkańców powiedzieć, że masz nasze całkowite poparcie i zaufanie oraz zawsze możesz liczyć na naszą pomoc i wsparcie - powiedział dostojnie smoczy władca. - Wszyscy wierzymy, że podołasz swojemu przeznaczeniu wybranko Wyroczni.
- Też mam taką nadzieję… - wyszeptała drżącym od emocji głosem. - Dziękuję za wszystko…
Ostatniego zdania nie dokończyła, a słowa wypowiedziała niemal bezgłośnie i osunęła się bezwładnie. Na jej szczęście Valkyon natychmiast zareagował i uchronił ją od upadku, łapiąc i unosząc ją w ramiona.
- Zabierz ją do obozu - powiedział trochę zaskoczony Fafnir. - Niechaj wasza pielęgniarka ją nawodni i powiedz, żeby użyła korali “cessabitas sileas”. To powinno zadziałać w trybie natychmiastowym.
- Nie wiem, czy posiada takie… - odparł niepewnie wojownik, nie mając pojęcia, o jakich koralach mówi smok.
- Są to korale, które silnie uspokajają emocje, więc posiada je na pewno, są w stałym jej wyposażeniu wyjazdowym - powiedział spokojnie smok. - Idź już, spotkamy się jeszcze przed waszym wyjazdem z wyspy. Do zobaczenia Valkyonie.
- Do zobaczenia…
Po tych słowach smoki się rozpłynęły w powietrzu, a Valkyon pewnym krokiem ruszył do jedynego otwartego wyjścia z groty. Okazało się, że tym razem nie szedł żadnymi tunelami, tylko od razu znalazł się na zewnątrz akademii. Gdy wyszedł z budynku, niemal natychmiast przybiegł do niego Athira, jakby wyczuwał, że pojawi się jego pani. Przy fontannie wojownik zatrzymał się na moment i przyklęknął, aby chłodną wodą obmyć trochę twarz Shairisse. Jej chowaniec wykorzystał sytuację i polizał ją po rękach, skomląc przy tym cicho.
- Athi, wszystko będzie dobrze, idź do obozu i uprzedź pozostałych - powiedział wojownik, wstając z kolana. Różany lis nie czekał ani chwili i biegiem ruszył do obozu.
Valkyon szedł powoli, aby nie wstrząsać niepotrzebnie ciałem ukochanej i przy okazji zastanawiał się, co powiedzieć pozostałym. Nie czuł się jeszcze na siłach, aby wyjawić swoje pochodzenie i nie bardzo wiedział, czy mówić o tym, co wydarzyło się w smoczej sali narad. Nie wiedział przecież, co dziewczyna zechce ujawnić z tamtej rozmowy i jakimi wieściami zechce się podzielić z innymi. Ostatecznie doszedł do wniosku, że na razie powie, iż podczas spaceru, gdy przechodził obok budynku akademii, wpadła na niego i od razu zemdlała. Postanowił też, że później wspólnie ustalą jakąś wersję wydarzeń i zastanowią się wspólnie, co powiedzieć na temat wydarzeń ze smoczej sali.
- Rzeczywiście wyglądasz jak anioł - wymamrotał pod nosem, patrząc na jej spokojną i trochę bladą twarz. - Kto by pomyślał…
- Valkyon? Shairisse! - krzyknął nagle z daleka Leiftan, biegnąc za Athirą. - Co się stało? Co z nią?!
- Chyba tylko zemdlała… - odparł spokojnie, zatrzymując się i spoglądając na niego oraz na zaklinacza i Ewelein, którzy przybyli tuż za nim.
- Shai słońce moje - szepnął spanikowany lorialet i powoli zaczął ją zabierać z jego rąk. Mimo dramatyzmu całej sytuacji nie mógł znieść, że jego ukochana jest w ramionach innego, a już szczególnie w ramionach szefa Obsydianu. - Daj mi ją Valkyonie, dalej sam ją poniosę. Gdzie ją znalazłeś?
- Przechodziłem obok zrujnowanej akademii i wpadłem na nią, jak wychodziła z budynku - powiedział zmieszany. - Zanim zdążyłem zareagować, spojrzała tylko na mnie i zemdlała…
- Zanieście ją szybko do namiotu - nakazała Ewe, sprawdzając w międzyczasie puls Shairisse. - Mówiła coś, zanim zemdlała?
- Nie, nic… - powiedział i podrapał się po karku, starając się naprędce wymyślić, jak przekazać elfce słowa Fafnira. - Był tam jednak smoczy władca i powiedział, żebyś ją nawodniła i użyła korali “cessabitas sileas”...
- Rozumiem, dziękuję Valkyonie - odparła pielęgniarka i razem z Leiftanem szybko oddalili się w stronę obozu.
- Fafnir z wami rozmawiał? - zapytał Itzal, gdy zostali z Valkyonem sami. Patrzył na niego z łagodnym uśmiechem, gdyż dobrze wiedział, że ten coś ukrywa. Od momentu jego odejścia, wyczuwał, że coś się dzieje ważnego. Jego znaki zaczęły lśnić delikatnie, jakiś czas po tym, jak wojownik poszedł się przejść. - To dlatego odszedłeś od ogniska, prawda? Wydarzyło się dużo więcej, niż powiedziałeś…
- Tak Itzalu - przytaknął Valkyon, jednocześnie wzdychając głośno. - Wydarzyło się dużo więcej, ale na razie nie chcę pozostałym mówić, żeby nie wygadać czegoś, czego Shai sama nie będzie chciała ujawniać.
- Rozumiem cię - odparł zaklinacz spokojnie. - Powiedz mi tylko, oboje byliście w smoczym wymiarze?
- Tak, oboje rozmawialiśmy ze smokami w smoczej sali narad.
- Czyli jednak dokonała właściwego wyboru… - szepnął pod nosem Itzal. - Ciekawe, czy zrozumiała próby…
Po tych słowach obaj panowie ruszyli do obozu, pogrążeni we własnych myślach. Obaj przecież wiedzieli trochę więcej, niż mówili pozostałym.
Strony : 1 2
#26 03-08-2023 o 21h53
#27 22-08-2023 o 01h54
Witam i pozdrawiam.
cz.22 NIEPOKOJE SERCA
- “Zrozumiałaś w końcu naiwna dziewczyno, kto jest moim sojusznikiem?” - te słowa Naytili krążyły po głowie Shairisse, niczym natrętny komar, którego nie można przegonić, bo zawsze uparcie wraca. Cały czas powracały też do niej i przeplatały się wzajemnie, wizje nieuchronnie zbliżającego się czarnego cienia daemona, któremu towarzyszył szyderczy śmiech wiedźmy oraz widok czarnej tafli lustra, w której nic się nie odbija. Dlaczego te wizje sprawiały jej taki ból? Czemu widząc teraz daemona ma wrażenie, że jest on kimś, kogo zna? Widząc jego postać, nie odczuwała już tego samego strachu, co kiedyś, podczas wizji wywołanych przez skażony kryształ, ale ogarniało ją potworne uczucie rozczarowania, zawodu i poczucie, że została zdradzona… Tylko przez kogo? Czemu tak bardzo krwawi jej serce? Czemu jest jej tak potwornie smutno?
- Shairisse… obudź się, proszę… - usłyszała nagle w oddali cichy i zmartwiony, ale trochę niewyraźny głos. Wydawało jej się, że rozpoznaje ten ciepły głos, który zawsze ją koił i uspokajał. Teraz jednak ów głos sprawił, że pod jej powiekami mimowolnie zebrało się kilka łez. Nie rozumiała, czemu tak się dzieje, ale przymknęła mocniej powieki, aby powstrzymać te łzy. Niestety już po chwili poczuła, jak jedna z nich powoli zaczęła wypływać z kącika jej oka. Niemal od razu czyjaś ciepła dłoń otarła ją delikatnie z jej twarzy i po chwili czyjeś usta złożyły na jej wargach łagodny, miękki pocałunek. Zanim otworzyła oczy, wzięła jeszcze głęboki wdech, aby odświeżyć umysł i poczuć się trochę pewniej. Wówczas zaczęła się domyślać, że to Leiftan jest przy niej, gdyż poczuła charakterystyczny zapach jego perfum i usłyszała pytanie, zadane zatroskanym głosem: - Co się dzieje kochanie?
Powoli otworzyła oczy i rzeczywiście ujrzała pochylającego się nad nią Leiftana, na którego twarzy malowały się zmartwienie i troska, mieszające się z radością i ulgą. Niemal od razu wypełniła ją radość, a serce zabiło mocniej, gdy usłyszała wyraźnie jego głos i nabrała pewności, że to jej ukochany ją wyrwał z tych koszmarnych wizji. Przez chwilę w skupieniu wpatrywała się w jego twarz, jakby odkrywała jego rysy na nowo. W końcu wyciągnęła obie ręce spod koca i delikatnie ujęła jego twarz w obie dłonie.
- To ty mnie obudziłeś mój książę? - zapytała zalotnie szeptem, nawiązując do historii śpiącej królewny, obudzonej pocałunkiem.
- Miałem wrażenie, że śni ci się coś nieprzyjemnego - wytłumaczył pospiesznie. - Byłaś bardzo niespokojna i nie chciałem, żebyś dłużej śniła coś, co wyraźnie sprawiało ci ból - dodał, kładąc swoje dłonie na jej dłoniach.
- Czemu się tak martwisz kocie? - zapytała po chwili ledwo słyszalnie, widząc w jego oczach i wyrazie twarzy, że jest zmartwiony i zatroskany.
- Tak strasznie się o ciebie bałem słoneczko - wyszeptał wzruszonym głosem i ucałował jej dłonie od wewnątrz.
- Dlaczego? Przecież nic mi nie jest - odparła z uśmiechem.
- Widziałem cię na klifie i kiedy zniknęłaś mi z oczu, pomyślałem, że spadłaś z urwiska… - mówił łamiącym się głosem. - Bałem się, że zginęłaś i… że straciłem cię na zawsze. Wtedy pękło mi serce, a cały mój świat legł w gruzach… Bez ciebie nic w moim życiu nie ma sensu…
- Byłeś na klifie, gdy Fafnir przenosił mnie do groty prób? - zapytała niepewnie, jednocześnie poważniejąc i powoli odsuwając swoje ręce od jego twarzy. Od razu skojarzyła sobie fakt, że tuż przed przeniesieniem słyszała, jak ktoś krzyczy za nią przerażony, ale pamiętała również, że gdy się odwróciła, to widziała sylwetkę daemona…
- Tak. Poszedłem za tobą, ponieważ się o ciebie martwiłem… - odparł lekko zaskoczony, łapiąc łagodnie za jej dłonie.
- To ty za mną tak krzyczałeś? - dopytywała cicho, starając się poskładać swoje chaotyczne myśli. W sercu ponownie poczuła jakieś dziwne ukłucie, a po jej kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
- Tak… Byłem przerażony, że w chwili słabości zechcesz popełnić jakąś głupotę - odpowiedział, całując ją delikatnie po rękach. - Gdy na mnie spojrzałaś, miałaś w oczach coś dziwnego… jakbyś była nieobecna, zagubiona… I jeszcze miałem wrażenie, że coś cię wówczas przestraszyło… - dodał, intensywnie wpatrując się w jej oczy. W jej spojrzeniu dostrzegł coś, co go zaniepokoiło. Miał wrażenie, że przez moment ponownie ujrzał w jej oczach ten ulotny przebłysk jakiejś obawy, czy też nie kontrolowanego lęku przed czymś. Czy to wrażenie było zgodne z prawdą, czy było tylko ułudą jego zmartwionego serca i umysłu? Jeśli było prawdziwe, to co takiego wywoływało w niej ten lęk? Co takiego się wydarzyło od tego momentu, gdy widział ją po raz ostatni?
- Nie widziałam cię wtedy na klifie… - wyszeptała cicho, siląc się na delikatny uśmiech. Nie chciała wspominać o daemonie, żeby nie dokładać zmartwień ukochanemu. Wolała na razie sama poukładać sobie wszystko w głowie. Chciała też przede wszystkim porozmawiać z Itzalem, aby zapytać go o jakąś radę i dowiedzieć się, czy może on cokolwiek będzie w stanie zrozumieć z jej wizji. Jeśli nie, to może chociaż uda mu się wytłumaczyć jakoś, skąd w jej sercu ten niepokój. Poza tym nie wiedziała, co dokładnie wyjawił Valkyon, a nie chciała mówić czegoś innego, niż on. - Pamiętam, że rozmawiał ze mną Fafnir i powiedział, że mam mu zaufać i iść w jego stronę. Później słyszałam czyjeś krzyki, ale niewyraźnie i z bardzo daleka. Zaraz potem znalazłam się w miejscu, gdzie otaczały mnie ciemności… Po chwili jednak ustąpiły i okazało się, że byłam w smoczej grocie prób… Na ten moment reszta wydarzeń jest dla mnie trochę chaotyczna i niespójna, dlatego na razie chciałabym sobie to przypomnieć i poukładać w głowie, a dopiero później wszystko opowiem…
- A pamiętasz powrót ze smoczego wymiaru? - zapytał zaciekawiony.
- Nie bardzo… - odparła, udając zmartwioną. Domyślała się, że zapewne wróciła w towarzystwie Valkyona i dlatego Leiftan o to zapytał. Od jakiegoś już czasu zdawała sobie sprawę, że ukochany jest zazdrosny o jej szefa straży i łączące ich wzajemne relacje. - Jestem zmęczona, chyba się jeszcze zdrzemnę… - dodała, ziewając i starając się w ten sposób chwilowo zakończyć rozmowę.
- Jak sobie życzysz - powiedział z łagodnym uśmiechem Leiftan i ucałował ją czule w usta. - Najważniejsze, że nic ci nie jest i jesteś z nami… Później porozmawiamy o wszystkim.
- Dobrze - odparła, również się uśmiechając. - Też się cieszę, że wróciłam cała i zdrowa… Przepraszam, że znowu się przeze mnie zamartwiałeś… - dodała, odgarniając czarny kosmyk jego włosów, który zsunął mu się do oczu.
- Nie przepraszaj słoneczko - szepnął, łapiąc jej dłoń i delikatnie całując. - Odpoczywaj teraz, a ja pójdę poinformować pozostałych, że się przebudziłaś i nic ci nie jest - oznajmił, wstając i kierując się do wyjścia z namiotu. Zanim jednak wyszedł, odwrócił się jeszcze w jej stronę. - Kocham cię Shai…
- Też cię kocham Leiftanie - odpowiedziała cicho i posłała mu buziaka.
Słyszała jeszcze, jak lorialet ogłosił wszystkim przy ognisku, że się przebudziła, nic jej nie jest i, że postanowiła jeszcze trochę pospać. Od razu też usłyszała westchnienia ulgi i po chwili do namiotu weszła Ewelein, aby ponownie ją zbadać i upewnić się, że jej stan zdrowia nie wzbudza żadnych obaw.
- Na pewno wszystko dobrze Shai? - zapytała elfka, patrząc na nią trochę podejrzliwie. - Bo wyglądasz, jakby cię coś dręczyło… - dodała, sprawdzając jej puls. Następnie pochyliła się nad nią i zajrzała jej w oczy, świecąc przy tym małą lampeczką, aby sprawdzić reakcję źrenic.
- Tak Ewe - odparła z uśmiechem. - Jestem jeszcze tylko trochę śpiąca i mam mały mętlik w głowie, ale to chyba z powodu różnic w odczuwaniu upływu czasu między wymiarami. Przez to czuję się lekko zdezorientowana, ale to nic… Myślę, że szybko mi przejdzie, jak tylko wypocznę i nadrobię swoje niedospanie. Poza tym, aby poczuć się lepiej, muszę sobie wszystko przypomnieć i poukładać w głowie.
- Rozumiem - uśmiechnęła się pielęgniarka i sięgnęła do swojej torby lekarskiej. Po chwili wyciągnęła niewielką fiolkę z zielonym płynem i położyła ją na posłaniu obok Shairisse. - Pamiętasz eliksir Admonere?
- To ten, który dałaś mi na uporządkowanie myśli i wspomnień po tym ataku Ashkore’a?
- Tak moja droga - odparła elfka z uśmiechem. - Zostawiam ci jeden na wypadek, gdybyś chciała wspomóc swój umysł w odzyskiwaniu równowagi. A teraz odpoczywaj, a jakby coś się działo, to zawołaj. Jestem przed namiotem.
- Dziękuję Ewe, jesteś kochana - powiedziała i jak tylko przyjaciółka wyszła, sięgnęła po fiolkę i wypiła jej zawartość. Zanim jednak zasnęła, do namiotu wślizgnęła się jeszcze mała Floppy z liścikiem od Valkyona, w którym prosił o spotkanie na klifie w nocy, jak wszyscy pójdą spać.
***
Itzal siedział po turecku na brzegu urwiska i wpatrywał się w horyzont, nasłuchując szeptów niesionych powiewami wiatru. Wiedział, że są to jedne z ostatnich chwil na tej wyspie, ponieważ wstępnie ustalono, że następnego dnia będą wracać do Kwatery. Słońce chyliło się ku zachodowi, przyozdabiając niebo całą gamą ciepłych barw, głównie czerwieni i żółcieni. Cały rozpościerający się przed nim krajobraz, zdawał się emanować spokojem i łagodnością. Nawet morskie fale rozbijające się o nabrzeże, sprawiały wrażenie, jakby mniej porywczych i brutalnych, niż zawsze.
- Cały czas wiedziałeś, co się dzieje z Shairisse? - zapytał Valkyon, podchodząc do zaklinacza i siadając obok niego.
- Nie - odparł cicho Itzal i na moment zamknął oczy, wykonując przy tym dziwny gest rękoma. Jego znaki na chwilę zalśniły, by zaraz potem przygasnąć. - Teraz możemy spokojnie rozmawiać. Kiedy odszedłeś od ogniska, przemówiła do mnie strażniczka czasu Kalisa, moja dawna znajoma…
- To o niej mówiłeś, że poinformuje cię, jeśli coś się stanie Shai? - przerwał mu wojownik.
- Nie Valkyonie - odpowiedział z delikatnym uśmiechem. - Wówczas przyszedłby do mnie psychopomp z informacją.
- Psychopomp? Co to takiego, albo raczej, kto to taki? - zdziwił się szef Obsydianu, po raz pierwszy słysząc taką nazwę.
- To istota, której zadaniem jest przeprowadzenie duszy na drugą stronę lub odprowadzenie jej do świata pozagrobowego - wytłumaczył łagodnym głosem. - Potocznie nazywana jest przewodnikiem dusz i pojawia się pod różnymi postaciami. Na przykład ludziom na Ziemi najczęściej ukazuje się pod postacią kruka, bądź wrony, łudząco podobnych do naszego pterocorvusa.
- Mroczne stworzenia… - mruknął Valkyon.
- Mroczne tylko z wyglądu - zaśmiał się Itzal. - To ich współpraca ze śmiercią sprawiła, że tak je postrzegamy. Wracając jednak do twojego pierwszego pytania… To Kalisa poinformowała mnie, że Shairisse przechodzi właśnie trzecią próbę i wyjaśniła mi, na czym ta próba polega.
- Rozumiem. Gdy wracaliśmy, powiedziałeś, że Shai dokonała właściwego wyboru… - stwierdził zamyślony wojownik. - Skąd wiedziałeś, jakiego wyboru dokonała? I skąd miałeś pewność, że ten wybór był właściwy?
- Gdyby nie wybrała właściwie, już nigdy byśmy z nią nie porozmawiali…
- Co przez to rozumiesz? - zapytał zaniepokojony. - Mogła zginąć? Przecież Fafnir powiedział, że jej serce i dusza są niemal nieskazitelnie czyste, dlaczego więc…
- Źle mnie zrozumiałeś Valkyonie - przerwał mu pospiesznie zaklinacz. - Właśnie z powodu tej czystości możemy nadal cieszyć się jej obecnością. Podczas trzeciej próby Shairisse dostała do wyboru trzy portale. Dwa z nich, dzięki zdolnościom Kalisy dawały Shai możliwość cofnięcia się w czasie, a jeden pozwalał ukończyć próbę bez żadnych zmian w jej linii czasowej. Tylko ten jeden portal mógł sprowadzić ją z powrotem do nas i tylko dzięki niemu mogło nadal się wypełniać jej przeznaczenie…
- A pozostałe? - wszedł mu w słowo zaciekawiony. - Gdzie prowadziły pozostałe portale? Przecież mając możliwość cofnięcia się w czasie, można by było naprawić stare błędy…
- Poprawianie historii prawie nigdy nie kończy się happy endem drogi Valkyonie - odparł smutno Itzal. - Co do przenosin i portali… Pierwszy z nich dawał jej szansę powrotu na Ziemię, do czasu sprzed przybycia do naszego świata. Ona nie pamiętałaby ani pobytu w Eldaryi, ani napotkanych tu osób, a my byśmy żyli dalej, ale już bez niej i… bez nadziei na…
- Wiem… - przerwał mu, słysząc jego łamiący się głos i spojrzał na niego ze smutnym uśmiechem. Od razu zrozumiał, o czym tak ciężko było powiedzieć Itzalowi. Wiedział przecież, jakie jest przeznaczenie Shairisse i doskonale zdawał sobie sprawę z możliwych skutków jej zniknięcia teraz z Eldaryi. - Rozumiem, że dowiedziałeś się już, jakie jest jej przeznaczenie?
- Tak… - odparł cicho zaklinacz, uśmiechając się do niego nieznacznie. - Wygląda na to, że ty też je znasz. Wracając do portali… Drugi z nich…
- Nie chcę już tego wiedzieć Itzalu - znowu mu przerwał i spojrzał w stronę horyzontu. Nie potrzebował wiedzieć więcej, aby zdać sobie sprawę, jak wiele Shai poświęciła, żeby móc uratować ich świat. Tyle razy przecież mówiła mu o swojej tęsknocie za rodziną. Myśląc o tym, zrozumiał, że wybór, którego dokonała, musiał być dla niej zapewne bolesny, ponieważ niejako po raz drugi straciła swoją rodzinę, którą miała na wyciągnięcie ręki. - Wiem już wystarczająco dużo, aby zrozumieć, jak wiele musiała poświęcić i wycierpieć. Teraz lepiej rozumiem, dlaczego była w tak kiepskim stanie psychicznym, gdy się spotkaliśmy w smoczym wymiarze…
Przez dłuższy czas obaj panowie siedzieli na klifie i rozmawiali o wydarzeniach, które miały miejsce w smoczej sali narad. Nie poruszyli już więcej tematu przeznaczenia Shairisse ani związanego z jej rasą. Valkyon o tym nie wspominał, a Itzal nie dopytywał, ponieważ intuicja podpowiadała mu, że i tak już wkrótce wszystkiego się dowie bezpośrednio od dziewczyny. Ta sama intuicja podpowiadała mu również, że właśnie zaczynał się nowy rozdział w życiu Eldaryi i jej mieszkańców.
- Shai poznała twój sekret? Ten dotyczący twojej rasy? - zapytał w pewnym momencie zaklinacz.
- Tak… - odparł zakłopotany. - Fafnir jej wyjawił, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
- Jak zareagowała?
- Zapytałam, dlaczego mi nic nie powiedział - wtrąciła się nagle Shairisse, która właśnie do nich podeszła. Valkyon poruszył się gwałtownie, zaskoczony trochę jej nagłym pojawieniem się, za to zaklinacz wydawał się całkowicie spokojny, jakby spodziewał się jej przybycia. - Nie boicie się panowie, że ktoś usłyszy, o czym rozmawiacie?
- Nie moja droga - odparł Itzal, tajemniczo się uśmiechając i robiąc jej miejsce między nimi.
- Ja was przecież usłyszałam - powiedziała zdziwiona, siadając na przygotowanym miejscu.
- Usłyszałaś, bo jesteś wtajemniczona - powiedział zaklinacz, nadal uśmiechając się enigmatycznie.
- Nie rozumiem… - stwierdziła zdezorientowana.
- Gdy podszedł do mnie Valkyon i zaczęliśmy rozmowę, wzniosłem wokół nas magiczną barierę - zaczął spokojnie tłumaczyć. - Coś na kształt ochronnej bańki. Jest niewidzialna i sprawia, że rozmowy wewnątrz niej słyszą tylko te osoby, które są wtajemniczone w temat. Poza tym Altazar uprzedził mnie, że się zbliżasz.
- Altazar? - zdziwiła się dziewczyna.
- Mój chowaniec - zaśmiał się zaklinacz, widząc jej zdziwioną minę i równie zdziwione spojrzenie Valkyona.
- Masz chowańca? - zapytała jeszcze bardziej zaskoczona. Nigdy bowiem nie widziała w pobliżu Itzala żadnego stworzenia, które mogłaby uznać za jego chowańca. - Nie przypominam sobie, żebym jakiegoś widziała w pobliżu ciebie.
- To jedna z jego specjalnych umiejętności - powiedział rozbawionym głosem. - Potrafi sprawić, że osoby, które go widzą, nie zapamiętują go, albo kompletnie nie zwracają na niego uwagi. Poza tym idealnie się kamufluje. Altazar ujawnij się na chwilę - dodał, spoglądając gdzieś w bok.
Po kilku sekundach z cienia wyszedł chowaniec, który wyglądem do złudzenia przypominał czarną panterę i podobnie się poruszał. Podszedł najpierw do zaklinacza i otarł się o niego, mrucząc przy tym głośno, a następnie do pozostałych i zaczął się łasić, całkiem jak zwyczajny, udomowiony kot. W pierwszym odruchu Shairisse instynktownie znieruchomiała, ale już po chwili zaczęła głaskać i drapać za uchem to, jak się okazało bardzo milusińskie stworzenie. Jego gęste, czarne futro było miękkie w dotyku niczym aksamit i dodatkowo przy pieszczotach wyszło na jaw, że na plecach skrywają się w nim średniej wielkości dwa skrzydła. Długi czarny ogon zakończony był złotym frędzelkiem, a na łapach miał niewielkie złote skarpetki. Jego oczy były jednak bardzo nietypowe, jak na kotowatego o czarnym umaszczeniu, gdyż ich kolor przypominał błękit nieba w bezchmurny letni dzień. Na środku, przez całą długość pyszczka przebiegała złota linia, która na czubku głowy, między uszami przybierała kształt półksiężyca. Na pierwszy rzut oka, owe złote wstawki w umaszczeniu sprawiały wrażenie, jakby delikatnie lśniły, poza tym całe ciało stworzenia otaczała ledwo dostrzegalna, czarna mgielna aura. Wszystko to nadawało wyglądowi chowańca bardzo enigmatycznego charakteru, a dzięki temu sam chowaniec wydawał się idealnie pasować do Itzala.
- Wyraźnie was polubił - powiedział z zadowoleniem zaklinacz. - Rzadko się zdarza, aby tak się łasił do innych.
- Jest przecudowny - odparła, śmiejąc się Shairisse i w tej samej chwili Altazar ostentacyjnie wtulił swoją głowę w zagłębienie jej szyi, niemal przewracając ją na plecy. - Jaki to rodzaj chowańca? Nigdy takiego nie widziałam.
- Altazar jest bardzo rzadkim stworzeniem i, prawdę mówiąc, nie jest typowym chowańcem. Jest z rodzaju nemorosum felem, czyli przekładając na bardziej zrozumiały język, jest to cienisty kot - powiedział ze śmiechem, a następnie zwrócił się do pupila: - Idź już Altazar, proszę i pilnuj, czy ktoś się nie zbliża.
Chowaniec spojrzał na zaklinacza, jakby z lekkim wyrzutem i ponownie skrył się w cieniu. Itzal spojrzał na swoich towarzyszy i westchnął cicho.
- Wydaje mi się, że chyba chcecie sobie porozmawiać o tym, co się wydarzyło. Zatem zostawię was samych, abyście ustalili między sobą, co i jak chcecie powiedzieć innym - dodał, podnosząc się i otrzepując ubranie z piasku.
- Zostań z nami - powiedzieli Shairisse i Valkyon równocześnie. - Nie przeszkadza nam twoja obecność.
- Dziękuję moi drodzy, jesteście naprawdę mili - odparł z ciepłym uśmiechem. - Lepiej jednak zostawię was samych, na pewno będzie wam się wtedy swobodniej rozmawiało. Ja będę pod drzewem, gdybyście potrzebowali jakiejś rady, albo może wsparcia. Altazar… i Athira was uprzedzą, gdy ktoś będzie się zbliżał - dodał, widząc idącego do nich różanego lisa.
- Dziękujemy Itzalu - powiedzieli znowu jednocześnie.
Gdy zaklinacz odszedł, na krótką chwilę zapadła cisza, w której czasie Athira radośnie witał się z nimi, łasząc się i radośnie popiskując. Kiedy chowaniec uznał, że ilość otrzymanych pieszczot, jest już dla niego zadowalająca, oddalił się kawałek i położył, obserwując okolicę.
- Lepiej się już czujesz Shairisse? - zapytał w końcu Valkyon, zerkając na dziewczynę z troską w oczach.
- Tak Valk - odparła, uśmiechając się do niego ciepło. - Jestem naprawdę wdzięczna, że byłeś tam ze mną…
- To zasługa Fafnira, to on mnie sprowadził do ciebie. I też jestem mu bardzo wdzięczny za to… Nawet jeśli przez niego mój sekret wyszedł na jaw… - powiedział, uśmiechając się lekko zakłopotany. - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że ukryłem przed tobą, kim naprawdę jestem?
- Nie Valkyonie, chociaż nie bardzo rozumiem, czemu to ukrywałeś? - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
- Ponieważ od dziecka słyszałem opowieści o tym, jak mordowano przedstawicieli mojej rasy, licząc, że w ten sposób Eldarya uzyska w końcu stan równowagi, którego wcześniej nie osiągnęła z powodu zdrady aengeli - zaczął powoli wyjaśniać. - Obawiałem się, że jeśli ujawnię to, iż jestem smokiem, wówczas pozostali pomyślą, że to przeze mnie Eldarya nie jest światem, jakim miała być i faery postanowią złożyć mnie w ofierze, licząc na poprawę sytuacji…
- Bardzo dobrze cię rozumiem - powiedziała cicho Shai, spoglądając na horyzont. - Poznałam historię Eldaryi oraz nastawienie jej mieszkańców względem pradawnych ras… Dlatego tak bardzo obawiałam się dowiedzieć, że krew jednej z nich płynie w moich żyłach. Teraz obawiam się, że jeśli powiem, kim jestem, to mnie również będą obwiniać i uważać za współwinną zdrady moich przodków…
- Nie powinnaś się obawiać - odparł pospiesznie Valkyon. - W Kwaterze na pewno nikt cię nie będzie obwiniać…
- W samej Kwaterze może i nie - powiedziała w zamyśleniu, wchodząc mu w słowo - ale już poza nią na pewno znajdzie się ktoś, komu będzie się wydawać, że jestem winna temu, że Niebieskie Poświęcenie nie przyniosło oczekiwanego efektu. Jestem daemonem, a mieszkańcy Eldaryi, mimo upływu czasu nadal nienawidzą i boją się przedstawicieli tej rasy.
- Nie jesteś daemonem, tylko aengelem…
- Dla mnie to jedno i to samo - przerwała mu smutno, spuszczając wzrok.
- Nie mów tak maleńka - powiedział, kładąc jedną rękę na jej kolanie, a drugą łapiąc ją za podbródek i delikatnie zmuszając, aby spojrzała mu w oczy. - Różnica jest ogromna, co potwierdził ci przecież sam Fafnir. Jesteś nieskażonym aengelem, o czystym sercu i duszy i nie masz nic wspólnego ze zdradą przodków.
- Dziękuję ci Valkyonie za twoje słowa - odparła po chwili, uśmiechając się nieśmiało i odwracając twarz w stronę morza. - Tak bardzo boję się, jak przyjmą tę wiadomość inni… - dodała, kładąc swoją dłoń na jego dłoni, którą wciąż trzymał na jej kolanie.
- Wychodzi na to, że oboje jesteśmy w podobnej sytuacji Shai - powiedział z łagodnym westchnieniem, również przenosząc swoje spojrzenie na horyzont. - To dlatego wtedy na statku powiedziałem, że dobrze cię rozumiem…
- Teraz też rozumiem Valk…
- Cieszę się jednak, że to właśnie ty poznałaś tę prawdę - oznajmił, spoglądając ponownie na nią z nieśmiałym uśmiechem. - Naprawdę ciężko żyje się z takim sekretem, nie mając żadnego wsparcia… Nie mając kogoś, komu można się zwierzyć, wyżalić… Kogoś, przed kim nie musisz mieć tajemnic, bo wie o tobie wszystko i cię nie odtrąca…
- Też się cieszę, że nie muszę być ze swoim sekretem sama - powiedziała, ściskając delikatnie jego rękę.
Przez chwilę oboje siedzieli w ciszy, uspokajającej, łagodnej i będącej wyrazem obopólnego zrozumienia. Gdzieś w oddali nawoływały się nocne chowańce, a morskie fale leniwie rozbijały się o skały u stóp urwiska. Zdawało się, jakby nawet świat przystanął na moment w miejscu, dając im możliwość poukładania sobie wszystkiego w głowach.
- Co powiemy pozostałym? - zapytał nieśmiało Valkyon.
- A co im powiedziałeś do tej pory?
- Powiedziałem, że będąc na spacerze, przechodziłem obok akademii i zobaczyłem, jak wychodzisz, że spojrzałaś na mnie i zemdlałaś… nic więcej - wytłumaczył spokojnie. - Nie chciałem niczego ujawniać bez wcześniejszej rozmowy z tobą… Nie mogłem przecież powiedzieć, że byłem z tobą w smoczej sali narad, bo zapewne zaczęliby się zastanawiać, z jakiego powodu to właśnie ja zostałem dopuszczony do smoków. Tylko Itzal wie, jaka jest prawda.
- I niech tak na razie zostanie… Cieszę się, że jest po naszej stronie - zaśmiała się delikatnie.
- Tak… - uśmiechnął się ciepło wojownik. - Czasami mam wrażenie, że on zna czyjeś myśli z wyprzedzeniem…
- Możliwe, że tak jest - powiedziała w zadumie. - Jednak jest bardzo mądrą i wyrozumiałą osobą, dlatego mam do niego pełne zaufanie.
- Ja również - przyznał Valkyon, przypominając sobie, że zaklinacz dotrzymał słowa i zachował dla siebie informacje o jego rasie, jak również o wydarzeniach z Balenvii i jego walce z Ashkorem. - Miałbym do ciebie prośbę Shai…
- Tak?
- Czy możemy na razie nie mówić innym, że jestem smokiem? - zapytał, spoglądając w jej stronę. - Chyba nie jestem jeszcze gotowy, aby to wyznać innym.
- Jak sobie życzysz Valkyonie - odpowiedziała z uśmiechem. - O mojej rasie też na razie nie mówmy pozostałym… Boję się, że nie zareagują na to entuzjastycznie…
- Ok - uśmiechnął się łagodnie i podniósł prawą dłoń z wyprostowanym małym palcem. - Umowa stoi?
- Umowa stoi - odparła z uśmiechem, krzyżując swój mały palec z jego.
Oboje pozostali na klifie do późnych godzin nocnych, rozmawiając o tym wszystkim, co się wydarzyło. Shairisse opowiedziała Valkyonowi o swoich próbach i wyborach, których musiała dokonać. Przemilczała jedynie moment z lustrem w czasie drugiej próby, ponieważ nadal sama nie była pewna, co się wówczas wydarzyło. Później oboje starali się zrozumieć, co Fafnir miał na myśli, mówiąc o jej przeznaczeniu. W jaki sposób miała sprawić, że Eldarya stanie się światem autonomicznym? W jaki sposób miała powstrzymać daemona? Drżała przecież na samą myśl o nim. Poza tym, jak można powstrzymać kogoś, o kim kompletnie nic nie wiadomo? I co Fafnir miał na myśli, mówiąc, że ostatecznie zostanie Strażniczką Kryształowego Ducha? Mimo iż bardzo starali się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, nadal pozostawało więcej niewiadomych i pytań bez odpowiedzi, niżby sami tego chcieli. W końcu niedługo przed świtem stwierdzili, że nie warto dłużej głowić się nad czymś, co na razie jest zbyt enigmatyczne i postanowili wrócić do obozu, nim ktokolwiek się obudzi i zauważy ich nieobecność. Chcąc zachować maksimum ostrożności, pierwsza do obozu poszła Shairisse, a Valkyon został chwilę dłużej na klifie, aby w razie czego nie zostali przyłapani, jak wracają razem. Gdy dziewczyna odeszła, wojownik przez jakiś czas siedział jeszcze, zastanawiając się, o jakiej wyjątkowej więzi między nimi mówił Fafnir. Więzi, z której podobno oboje nie zdają sobie sprawy… Czyżby chodziło o to, że oboje są przedstawicielami pradawnych ras, które uznane zostały za wymarłe? Czy może chodzi o to, że tak dobrze się dogadują i rozumieją?
***
Następnego dnia przy śniadaniu, atmosfera w obozie była trochę napięta. Poprzedniego dnia nikt nie rozmawiał z Shairisse i teraz każdy spoglądał na nią z malującym się na twarzy zaciekawieniem i wyczekując jakichkolwiek wyjaśnień z jej strony. Ona natomiast nie wiedziała nawet, od czego ma zacząć i w jaki sposób oznajmić pozostałym, co się wydarzyło i jaki los jest jej pisany. Sama przecież nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób ma się dokonać to, co uważane było za jej przeznaczenie.
- Wiem, że zapewne chcielibyście wiedzieć, co się ze mną działo, gdy mnie nie było - zaczęła w końcu niepewnie. - Problem jednak polega na tym, że sama nie do końca rozumiem, co się działo i nie wszystko pamiętam…
Widząc jej zakłopotanie i niezdecydowanie, Itzal postanowił trochę ją uspokoić i naprowadzić na to, jakie informacje najbardziej wszystkich interesują.
- Shairisse, nie musisz nam opowiadać wszystkiego ze szczegółami - powiedział swoim łagodnym i ciepłym głosem. - Zrozumiemy, że może to być dla ciebie trudne, albo zbyt osobiste. Najbardziej nas interesuje, czy spotkałaś się ze smokami i czy dowiedziałaś się czegokolwiek? Bo na razie pewne jest jedynie to, że nie było cię ponad trzy dni i omdlałą znalazł cię Valkyon.
- Tak, spotkałam się ze smokami i dowiedziałam się, że podobno mam uratować Eldaryę… - wyszeptała, sprawiając jednak przy tym wrażenie, jakby sama nie bardzo wierzyła w to, co mówi. - Fafnir powiedział, że sprawię, iż Eldarya stanie się takim światem, jakim miała być od samego początku. Powiedział też, że ostatecznie zostanę Strażniczką Kryształowego Ducha…
- A mówił, w jaki sposób tego dokonasz? - zapytał zaskoczony Keroshane.
- Niestety nie zdążył, ponieważ wtedy zakręciło mi się w głowie i źle się poczułam - odparła lekko zawstydzona, zerkając na Valkyona. - Pamiętam, że Fafnir pomógł mi wyjść, a na zewnątrz zobaczyłam Valkyona i… chyba zemdlałam. Nie wiem, co jeszcze mogłabym wam powiedzieć…
- Itzal mówił, że miałaś przejść jakieś próby, żeby spotkać się ze smokami. To prawda? - zapytał coraz bardziej zaciekawiony Kero. - Wybacz, że tak dopytuję, ale to niesamowite… Spotkałaś się ze smokami, które są dla nas święte, a które uważaliśmy za wymarłe… - dodał z entuzjazmem.
Wszyscy spoglądali na nią z zaciekawieniem, prosząc, aby opowiedziała, co się wydarzyło po tym, jak trafiła do smoczego wymiaru. Widząc ich zaintrygowane spojrzenia, nagle poczuła się trochę skrępowana i zawstydzona. Wówczas Itzal ponownie przyszedł jej z pomocą i z ciepłym uśmiechem powiedział, że jeśli coś jest jej zdaniem zbyt osobiste, to nie musi im przecież o tym mówić. Wyjaśnił, że to było niejako jej prywatne spotkanie ze smokami i każdy zrozumie, gdy zechce coś zachować tylko dla siebie. Shairisse z wdzięcznością spojrzała na niego i uśmiechnęła się promiennie, a następnie zaczęła opowiadać o próbach. Mówiła o Yvoni i o tym, jak ponowne spotkanie z tą leśną istotą, uwolniło ją ostatecznie od poczucia winy, jakie ją dręczyło od śmierci hamadriady. Słysząc to, zaklinacz uśmiechnął się pod nosem. Zrozumiał bowiem, że to wydarzenie było dokładnie tym, czego Shairisse potrzebowała do całkowitego zamknięcia emocji związanych z Yvoni. Później dziewczyna opowiedziała o świątyni fenghuangów i Naytili oraz jej chowańcach, które teraz nosiły imiona szefów straży, a nie daemonów. Nie powiedziała jednak o dziwnym pokoju z lustrem ani o tym, że dzięki niemu dowiedziała się, iż jest aengelem. Powiedziała jedynie, że wiedźma podczas tej próby oznajmiła, że ma nowego sojusznika i nieustannie dopytywała ją, czy zrozumiała w końcu, kto nim jest.
- Gdy mówiła o sojuszniku, jej osobę spowiła mroczna aura, a na plecach pojawiły się czarne skrzydła. Wiedziałam więc, że mówiąc o swoim sprzymierzeńcu musiała mieć na myśli daemona, którego poszukujemy… Nie rozumiem tylko, dlaczego była przekonana, że znam jego prawdziwą tożsamość… - przyznała cicho i z lekką zadumą. W tej samej chwili poczuła ostry ból z tyłu głowy i jęknęła, łapiąc się za nią. Niczym nagły błysk flesza, w jej umyśle na moment pojawił się obraz pokoju z lustrem, w którym poza nią i czarną postacią daemona nikogo więcej nie było. Za to, gdy spojrzała w odbicie lustra, dostrzegła siebie i kogoś jeszcze, ale nie daemona… Zamiast czarnej postaci w lustrze widziała tylko czyjąś rozmytą sylwetkę… Przypomniała sobie, że to właśnie widok tej osoby sprawił, że tak bardzo zabolało ją wówczas serce i jednocześnie przygniótł je ogromny ciężar… Dlaczego wciąż nie może sobie przypomnieć, kim była ta osoba? Myśląc ponownie o tym wydarzeniu, poczuła, jak do oczu zaczęły jej napływać łzy, których nie była w stanie powstrzymać. Poczuła też, jak tamte emocje znowu powoli opanowują całe jej ciało.
- Co się dzieje Shai? Czemu płaczesz? - zapytał z troską, siedzący obok niej Leiftan. Następnie przytulił ją łagodnie, a ona wtuliła się w jego ramiona i łkając cicho, starała się uspokoić. - To już jest za tobą słońce. Naytili nie żyje i nie może ci już zrobić żadnej krzywdy - przemawiał do niej łagodnie, tuląc ją mocniej i całując w czubek głowy.
- Wiem… - odparła po dłuższej chwili, a odsuwając się nieznacznie od niego, zaczęła ocierać pospiesznie łzy z policzków. - Nie do końca pamiętam, co się dokładnie wówczas wydarzyło… Pamiętam jednak, że byłam śmiertelnie przerażona obecnością tej wiedźmy i daemona. Później była trzecia próba. Wybaczcie, ale na razie nie chcę mówić, czego dotyczyła…
Shairisse nie chciała mówić pozostałym o tym, że miała możliwość powrotu na Ziemię, do domu i rodziny. To było dla niej bardzo osobiste przeżycie i nie chciała o nim opowiadać, aby inni nie pomyśleli, że pragnie, by ją podziwiano za dokonanie takiego, a nie innego wyboru. Na razie jedyną osobą, której zwierzyła się z tego był Valkyon i chwilowo chciała, aby tak pozostało. Kiedy zerknęła na zaklinacza, w jego spojrzeniu dostrzegła jakby poparcie i zrozumienie, przeplatane z podziwem. Zaskoczona delikatnie zmarszczyła brwi, zastanawiając się i jednocześnie jakby pytając go, czy ma świadomość tego, czego dotyczyła ta próba i jakiego dokonała wyboru. W odpowiedzi na jej spojrzenie, mężczyzna uśmiechnął się łagodnie i bezgłośnie szepnął, że wie i jest z niej bardzo dumny. Wówczas domyśliła się, że zapewne poznał tę prawdę dzięki swoim zdolnościom i znajomościom, jednakże wyraźnie zamierzał zachować tę wiedzę tylko dla siebie. Wiedziała, że na jego dyskrecji może polegać, więc uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Może kiedyś opowie pozostałym, na czym polegała jej trzecia próba, ale jeszcze nie teraz.
- Nie musisz mówić nic więcej, jeśli nie czujesz się na siłach - powiedział zaklinacz uspokajająco, jednocześnie ukradkiem spoglądając na Valkyona. - Czy dowiedziałaś się czegoś na temat swojego pochodzenia?
- Dowiedziałam się, że na pewno nie jestem smoczycą… - odparła zakłopotana. - Fafnir poinformował mnie, że podczas tej drugiej próby miałam poznać swoją rasę, ale… ja nie wszystko z niej pamiętam. Obawiam się, że potrzebuję jeszcze trochę czasu, aby to sobie przypomnieć… - dodała, spoglądając na innych niepewnie. - Przepraszam was…
- Nie masz za co przepraszać - odezwał się Nevra z uśmiechem. - Najważniejsze, że przeszłaś próby, spotkałaś się ze smokami i dowiedziałaś się, jakie jest twoje przeznaczenie… Nawet jeśli na razie nie do końca wiadomo, w jaki sposób ma się ono wypełnić. Znając życie, więcej szczegółów poznasz z czasem, a my będziemy cię wspierać i pomagać ci w każdy możliwy sposób, prawda? - zapytał, rozglądając się po zgromadzonych. Wszyscy jednomyślnie przytaknęli, uśmiechając się do Shairisse serdecznie i zapewniając ją, że wszystko się na pewno ułoży tak, jak trzeba. Następnie wszyscy już na spokojnie kończyli jeść śniadanie, luźno dyskutując między sobą o ostatnich wydarzeniach.
Po tym, jak wszyscy się najedli i chwilę odpoczęli po porannych rewelacjach, wspólnie podjęto decyzję o natychmiastowym zwinięciu obozu i powrocie na statek. Kiedy zaczęto wszystko pakować, nagle w niewielkiej odległości od obozu pojawiła się bezkształtna chmura dziwnej mgły, z której po chwili wyłonił się Fafnir.
- Witaj Shairisse - odezwał się dostojnym głosem smok i lekko skinął głową w powitalnym geście. Jak na komendę, wszyscy odwrócili się w jego stronę i zaskoczeni spoglądali na widmową postać pradawnego władcy. - Was również witam przyjaciele. Zanim odpłyniecie, chciałem się dowiedzieć, czy wróciłaś do pełni sił drogie dziecko?
- Tak Fafnirze, czuję się już dobrze - odparła z uśmiechem. - Dziękuję za twoją troskę.
- Cieszy mnie ta wiadomość - powiedział z ulgą. - Pamiętaj wybranko Wyroczni, że zawsze jesteś mile widziana w naszym wymiarze i zawsze możesz liczyć na nasze wsparcie i pomoc, twoi przyjaciele również.
- Bardzo miło nam to słyszeć - oznajmił Leiftan, kłaniając się delikatnie.
- Wiem, że nie całkiem jeszcze pojmujesz, w jaki sposób ma się wypełnić twoje przeznaczenie - powiedział smok, spoglądając na nią łagodnie. - Mogę ci jednak obiecać, że z czasem wszystko zrozumiesz. Masz dobrą intuicję i niebywale czyste serce… do tego bardzo wiele osób ci sprzyja, dlatego jestem pewien, że sobie poradzisz.
- Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodę - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem.
- My smoki wierzymy w ciebie Shairisse - odpowiedział smoczy władca, a następnie zwrócił się do pozostałych. - Dbajcie moi drodzy o to dziewczę i wspierajcie jej wysiłki, bowiem dzięki temu dużo łatwiej i szybciej sprosta ona swemu przeznaczeniu. Teraz chciałbym się pożegnać i życzyć wam spokojnego powrotu do domu.
- Dziękujemy Fafnirze i do zobaczenia - odpowiedzieli, wciąż z niedowierzaniem patrząc na majestatyczną postać smoka.
- Do zobaczenia drogie dziecko - powiedział Fafnir i po tych słowach zniknął, rozpływając się w powietrzu.
- Na wszystkich bogów, to naprawdę był smok! - zawołał Keroshane, spoglądając na innych z zachwytem wymalowanym na twarzy.
- Czyżbyś nie wierzył w jego istnienie? - zapytał rozbawiony zaklinacz, kontynuując zwijanie namiotów.
- Wierzyłem… - odpowiedział rozentuzjazmowany. - Ale co innego słyszeć o nim, a co innego zobaczyć na własne oczy…
- To prawda, że robi wrażenie - przyznał z uśmiechem Nevra. - Nie spodziewałem się, że przyjdzie się z nami pożegnać.
- Dobra, dobra - odezwała się Ewelein żartobliwym tonem. - Zbierajmy się w końcu. Równie dobrze możemy zachwycać się w drodze powrotnej.
Wszyscy szybko dokończyli pakowanie i ruszyli w stronę plaży, aby jak najszybciej wsiąść na statek i ruszyć w drogę powrotną do Kwatery.
***
Pomimo późnych godzin nocnych Shairisse stała na dziobie statku oparta o reling i spoglądała w zamyśleniu na morze.
- Nie możesz spać? - zapytał Itzal, podchodząc do niej.
- Nie bardzo… - odparła ze smutnym uśmiechem.
- Martwisz się czymś, prawda? - bardziej stwierdził, niż zapytał, przyglądając się jej uważnie. - Odkąd wróciłaś ze smoczego wymiaru, jesteś trochę jakby bardziej zamyślona, nieobecna…
- Tak bardzo chciałam się dowiedzieć, kim jestem - zaczęła po chwili mówić smutno. - A jednocześnie, tak strasznie bałam się odkryć to, co odkryłam o sobie podczas drugiej próby.
- Masz na myśli to, jakiej rasy krew płynie w twoich żyłach?
- Tak… Naprawdę nie chciałam być przedstawicielką akurat tej rasy, którą wszyscy znienawidzili za zdradę - powiedziała, zerkając na zaklinacza. - I jak na złość okazało się, że właśnie nią jestem. Aengelem…
- Przecież to jeszcze nie koniec świata moja droga - uśmiechnął się do niej i pokrzepiająco położył dłoń na jej ramieniu.
- Wiem, że nie - odparła cicho, spuszczając wzrok na swoje dłonie. - Boję się jednak, że co niektórzy mogą mnie obwiniać za zdradę moich przodków, albo, co gorsze, będą uważać, że to moja wina, iż Niebieskie Poświęcenie nie przyniosło oczekiwanego skutku.
- Nawet tak sobie nie żartuj - stwierdził lekko zniesmaczony. - Nikt na pewno tak nie pomyśli.
- Mam nadzieję. Na razie jednak nie chcę nikomu o tym mówić - oznajmiła, znowu spoglądając na niego. - Wiesz tylko ty i Valkyon… Nie chcę mówić nawet Leiftanowi. Muszę to sobie wszystko poukładać i zastanowić się, co dalej.
- Dobrze, jak sobie życzysz - uśmiechnął się nieznacznie. - Chociaż przyznam szczerze, że nie do końca rozumiem, dlaczego mi i Valkyonowi powiedziałaś, a chcesz zataić przed Leiftanem?
- Valkyon wie, ponieważ był obecny, gdy Fafnir potwierdzał to, że jestem aengelem - powiedziała cicho. - Tobie zaś powiedziałam, ponieważ sam przyznałeś, że wiesz więcej, niż mówisz, a poza tym mam wrażenie, że i tak byłeś już świadomy mojej rasy. Mam rację? - pytając, popatrzyła na niego badawczo.
- Domyślałem się od pewnego czasu - odparł z uśmiechem zaklinacz.
- Od dawna?
- Pamiętasz nasze sesje z domykania emocji? - zapytał poważnie. - Już wtedy zacząłem podejrzewać, że jesteś prawdopodobnie potomkiem aengeli. Wykazujesz się bowiem niebywałą empatią i altruizmem, jesteś współczująca i starasz się we wszystkim i wszystkich dostrzec pozytywne strony. Takie właśnie cechy wyróżniały kiedyś aengeli. Do tego ta twoja więź z Kryształem i Wyrocznią. Niemal całkowitej pewności co do twojej rasy nabrałem, gdy opisałaś Klucz Eliana i jego podstawę, dzięki którym znalazłaś się w Eldaryi. One były stworzone dla przedstawicieli rasy aengel, stąd białe skrzydła w podstawie. Nie znałaś przecież zaklęcia do aktywacji, a mimo to przebudziłaś ich moc. Dziwię się tylko, że Lśniąca Straż jeszcze na to nie wpadła… - dodał z zadumą.
- Czyli miałam rację. Byłeś już poniekąd wtajemniczony - zaśmiała się cicho. - Może to i lepiej, że jeszcze nie poskładali wszystkich faktów i domysłów w całość…
- Może i tak. Wciąż jednak nie powiedziałaś, czemu chcesz to zataić przed Leiftanem?
- Przed wyjazdem na wyspę rozmawialiśmy o tym, jakiej rasy krew może płynąć w moich żyłach - zaczęła tłumaczyć. - Kiedy zapytałam, co by było, gdybym okazała się daemonem lub aengelem, to poczułam, że się spiął. Mimo jego późniejszych zapewnień, że to nic by nie zmieniło i nadal będzie mnie kochał, to miałam wrażenie, że ta informacja chyba go trochę przeraziła. Dlatego na razie nic nie chcę mówić.
- Rozumiem - odparł Itzal. Domyślał się, że to raczej nie przerażenie było wówczas powodem spięcia się chłopaka, ale raczej fakt, że ukochana może okazać się przedstawicielem jego rasy. Nie chciał jednak teraz nic więcej mówić, ale spojrzał na Shairisse w zadumie i zaczął się nagle zastanawiać, czy Leiftan rzeczywiście nie zdaje sobie sprawy z tego, kim jest dziewczyna, czy tylko umiejętnie to udaje? Kolejny dobry powód, aby uważniej przyglądać się poczynaniom daemona.
- Powiem ci Itzalu w sekrecie, że trochę zaczęłam się bać tego swojego przeznaczenia - powiedziała po dłuższej chwili, jakby trochę zasmucona, a trochę niezdecydowana.
- Czemu? - zapytał zaskoczony.
- W pierwszej chwili, jak Fafnir powiedział, że moim przeznaczeniem będzie sprawić, że Eldarya stanie się światem autonomicznym, to dopadły mnie wizje, że faery złożą mnie w ofierze…
- O-oh… Że co?! - niemal zakrztusił się Itzal. - Na Wyrocznię… ale ty masz bujną wyobraźnię. Te czasy w Eldaryi już dawno minęły.
- Niby to wiem, ale mimo wszystko takie było moje pierwsze skojarzenie - zaśmiała się gorzko. - Nie mam pojęcia, w jaki niby sposób mam uratować ten świat? Jak mam powstrzymać daemona, skoro nawet nie mam pojęcia, kim on jest?
- Wiesz, że czasami pozornie nic nie robiąc, możemy sprawić, że świat lub osoby wokół nas się zmienią? - zapytał bardzo poważnie, spoglądając w jej stronę.
- Wiem… - odparła bez przekonania, zerkając na zaklinacza przelotnie. Tyle narobiło się szumu wokół jej przeznaczenia, że jakoś nie wyobrażała sobie, aby mogła uratować świat, pozornie nic nie robiąc. - Wątpię jednak, aby to dotyczyło mnie i Eldaryi…
- Uważam, że nie powinnaś się bać na zapas… To, że masz uratować świat i powstrzymać “bestię” - mówiąc ostatnie słowo, zrobił sugestywny znak cudzysłowu dłońmi w powietrzu - wcale nie musi oznaczać, że będziesz musiała robić jakiś nad wyraz heroiczny wysiłek. Czasami może się okazać, że wystarczy po prostu być, wysłuchać, kochać… Czasami wystarczy jedno spojrzenie, aby uratować życie milionom istnień… - dodał Itzal, wyraźnie błądząc gdzieś myślami i zerkając w stronę horyzontu.
- Jedno spojrzenie? - zdziwiła się Shairisse.
- Tak, jedno spojrzenie - potwierdził i zerknął na nią z uśmiechem. - Nie słyszałaś nigdy historii o uratowaniu miasta Bargain - sath?
- Nie…
- W Północnym Królestwie leżało miasto Bargain - sath - zaczął opowiadać. - Kiedyś duże i bogate, kwitnące i tętniące życiem miasto, w którym żyło około tysiąca osób. Władała nim piękna, dobra i niezwykle subtelna księżniczka Inanna. Miasto stało się obiektem pożądania pewnego chciwego, brutalnego i wojowniczego księcia Sheverasha. Książę znany był z tego, że w podbijanych przez siebie miastach i osadach, prawie nigdy nie zostawiał nikogo przy życiu. Poza tym słynął też z tego, że nigdy nikogo nie kochał. Przybył kiedyś ze swoimi wojskami pod mury miasta Bargain - sath, z zamiarem zdobycia go i wymordowania mieszkańców. Wszyscy w mieście umierali ze strachu, ponieważ było to miasto pokojowo nastawione do życia i świata. Nikt w mieście nie potrafił walczyć, czy chociażby zwyczajnie się bić. Wówczas księżniczka Inanna zaproponowała, że postara się wynegocjować jakieś bezkrwawe rozwiązanie z tej sytuacji. Nikt nie wierzył, że cokolwiek uda jej się wskórać u księcia, ale ona zaprosiła go wraz z eskortą do miasta, aby porozmawiać. Książę przyjechał z kilkoma swoimi strażnikami i zanim zapadł zmierzch, Inanna została jego żoną, a wojownicy zostali odesłani do domów. Podobno nigdy już nikogo nie najechał, ani nie zabił. Zapytany kiedyś przez przyjaciela, dlaczego postanowił się ożenić z księżniczką Inanną, odpowiedział, że wystarczyło jedno spojrzenie jej srebrzystozłotych oczu, aby jego serce mocniej zabiło i zaczęło całkowicie należeć do niej, tylko jedno spojrzenie…
- Naprawdę tak było? - zapytała z niedowierzaniem. - Czy wymyśliłeś to teraz, żeby mnie pocieszyć?
- Naprawdę - uśmiechnął się Itzal, rozbawiony jej podejrzeniami. - Książę Shevarash był symbolem zemsty, krucjat, straty i nienawiści, a imię księżniczki - Inanna, jak się później okazało oznacza “dama z nieba”.
- Zapewne zaczarowała go albo odurzyła jakimś eliksirem - stwierdziła ze smutkiem. - Ja nie mam takich zdolności…
- Księżniczka Inanna nie miała takich zdolności - odparł ciepło i łagodnie. - Była tak zwanym faery nieumagicznionym, czyli takim, który nie ma żadnych umiejętności magicznych. Co do księcia, on wówczas nie wziął nic do picia ani do jedzenia, w obawie o to, że zechcą go otruć. Dlatego moja droga nie zadręczaj się swoim przeznaczeniem… Może w twoim przypadku też wystarczy tylko “jedno spojrzenie”?
- Dziękuję ci Itzalu - wyszeptała delikatnie wzruszona. Nawet nie przypuszczała, jak wiele prawdy kryje się w tym stwierdzeniu zaklinacza. - Za tę historię i za podtrzymywanie mnie na duchu…
- Coś jeszcze cię dręczy, prawda? - zapytał, spoglądając na nią zatroskany. - W twojej aurze widzę niewielką skazę, co oznacza, że masz jakiś emocjonalny problem moja droga.
Shairisse westchnęła smutno i spojrzała na niego ze łzami w oczach. Opowiedziała mu o pokoju z lustrem w czasie drugiej próby i o tym, że w pokoju tym była tylko ona i daemon, ale gdy spojrzała w lustro, to w odbiciu, zamiast daemona, dostrzegła kogoś innego i nie może sobie przypomnieć kogo. Przyznała, że jedyne, co zapamiętała to, że widok tej osoby sprawił, iż strasznie zabolało ją serce. Powiedziała o dręczących ją teraz wizjach, w których słyszy potworny śmiech Naytili i widzi zbliżającego się daemona oraz o tafli lustra, w której nic się nie odbija.
- I zawsze po tych wizjach czuję się, jakbym została zdradzona… - powiedziała, ocierając kolejne łzy spływające jej po twarzy. - Jakby mi ktoś wbijał nóż w plecy… Czemu nie mogę sobie przypomnieć, kogo widziałam w lustrze?
- Nie mogę pomóc ci w tej kwestii Shai - oznajmił zakłopotany Itzal. Domyślał się, kim zapewne była ta osoba, której widok wyrzuciła ze swojej pamięci i niestety wyczuwał, że na tę chwilę jest to dla niej najbezpieczniejsze rozwiązanie, aby nie spowodować jej załamania się. Wiedział, że na razie dziewczyna musi podbudować się psychicznie i emocjonalnie i musi pogodzić się ze swoim pochodzeniem. Dopiero gdy osiągnie stan równowagi, będzie mogła się w pełni zmierzyć ze swoim przeznaczeniem i wtedy zapewne przypomni sobie, kim była osoba w odbiciu.
- Nie możesz odblokować tego wspomnienia, tak jak wtedy z chwili ataku Ashkore’a? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Niestety… - odparł cicho. - Po pierwsze, to wspomnienie dotyczy czegoś, co nie wydarzyło się realnie, czyli nie ma zakotwiczenia w naszym wymiarze. Po drugie moja droga, wizję miałaś w czasie próby w smoczym wymiarze, do którego smoki nie wpuszczają nikogo poza własnymi przedstawicielami i… tobą. Ja nie mam tam wstępu, nawet poprzez twoje wspomnienia.
- To, co mam zrobić? - zapytała smutno. - Nie chcę przez cały czas odczuwać tego smutku i przygnębienia. Nie chcę ciągle odczuwać tego niepokoju w sercu.
- Ja nie potrafię pomóc ci w tej sytuacji - stwierdził poważnie, ale zaraz potem uśmiechnął się z nadzieją w oczach. - Wydaje mi się jednak, że dama Huang Hua będzie umiała ci pomóc. Chcesz bym wysłał do niej Altazara z wiadomością?
- Tak, poproszę - odparła również z nadzieją w głosie.
- Dobrze. Zaraz go wyślę - oznajmił z ciepłym uśmiechem i spojrzał jej w oczy. - A ty się przestań zamartwiać i zmykaj, spać - dodał, kładąc dłoń na jej policzku i delikatnie pogładził go kciukiem.
***
Do Kwatery wrócili trzeciego dnia pod wieczór. Na plaży przywitała ich Miiko i dama Huang oraz kilku strażników ze straży Obsydianu, którzy mieli pomóc rozładować statek i zabrać bagaże. Obie kobiety z wyraźną niecierpliwością oczekiwały, aż łódka, na której płynęła Shairisse dobije do brzegu. Kiedy tylko dziewczyna postawiła stopy na lądzie, dama Huang pochwyciła ją pod ramię i z promiennym uśmiechem na twarzy oznajmiła, że porywa ją na rozmowę.
- Oddam ci ją Leiftanie, zanim zdążysz zatęsknić - zawołała wesoło, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z zaskoczonym i niezbyt zadowolonym spojrzeniem lorialeta.
- A jeśli ja już tęsknię? - zapytał, uśmiechając się przy tym zawadiacko.
- Oh, czyżby? - zaśmiała się i skierowała z Shairisse w stronę kamiennych schodów.
- Shai, zabiorę twoje bagaże do mojego pokoju - zawołał Leiftan, patrząc, jak obie panie się oddalają.
- Dobrze - rzuciła w jego stronę dziewczyna.
- Słyszałam kochana, że dręczy cię ostatnio smutek, którego źródła nie możesz ustalić - powiedziała ciepło Huang Hua, gdy oddaliły się od pozostałych o kilka kroków. - Itzal bardzo zmartwił się twoim stanem, a przez to ja też się niepokoję. Byłaś taka kwitnąca i promienna, gdy ruszaliście na misję, a teraz podobno czujesz się przygnębiona.
- Chyba zbyt wiele na raz zwaliło mi się na głowę - westchnęła Shairisse i zaczęła jej opowiadać o wydarzeniach, które miały miejsce na wyspie. Nie wdawała się w szczegóły, jak podczas rozmowy z zaklinaczem, czy też Valkyonem, ale opowiedziała tyle, co wszystkim pozostałym. Dodatkowo powiedziała tylko o pokoju z lustrem i o tym, że nie pamięta, kogo widziała w zwierciadle, ale pamięta za to ból, jaki ten widok w niej wywołał. Kiedy skończyła opowiadać, Huang Hua dłuższą chwilę milczała, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. W międzyczasie dotarły do ławeczki na klifie, na której przysiadły w ciszy.
- Często coś takiego się zdarza, gdy nie jesteśmy gotowi na informację, którą dostajemy - powiedziała w końcu z łagodnym uśmiechem fenghuang. - Czasami też wyrzucamy z pamięci wiedzę, która jest zbyt bolesna lub zbyt trudna dla nas do zniesienia. W twoim przypadku sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, ponieważ w krótkim czasie spadło na ciebie całe mnóstwo informacji, doznań, emocji… Czujesz niepokój w sercu, który spotęgowany jest obawami i brakiem pewności, czy poradzisz sobie z tym wszystkim.
- Czy mogę się jakoś od niego uwolnić? - zapytała, spoglądając na przyjaciółkę z nadzieją.
- Mogę nałożyć na ciebie błogosławieństwo spokoju - powiedziała po chwili dama Huang. - Ono co prawda nie uwolni cię od niepokojów twojego serca, ale sprawi, że nie będą cię tak przytłaczać i wywoływać tak intensywnego przygnębienia.
- Byłoby super - uśmiechnęła się radośnie.
- Zamknij zatem oczy moja droga i postaraj się skupić na czymś radosnym - odparła Huang Hua.
Gdy Shairisse zamknęła oczy, przyjaciółka zaczęła szeptać coś pod nosem, pocierając swoje dłonie, jedną o drugą, jakby chciała je rozgrzać. Po chwili pojawiła się bladoczerwona poświata między nimi i wówczas fenghuang przyłożyła swoje dłonie do jej piersi na wysokości serca, mówiąc jednocześnie jakieś słowa w języku podobnym do mandaryńskiego. Dziwny blask z dłoni przeniknął w głąb jej piersi i w tym samym momencie dziewczyna westchnęła cicho, a zaraz potem wzięła głęboki wdech. Kiedy dama Huang cofnęła dłonie, wtedy zrobiła wydech, uśmiechając się przy tym z ulgą.
- Lepiej się czujesz moja piękna? - zapytała fenghuang.
- Dużo lepiej - odparła z promiennym uśmiechem. - Dziękuję ci bardzo Huang Hua.
- Bardzo się cieszę, że mogłam ci pomóc - odparła, również uśmiechając się radośnie i ściskając jej dłonie. - Teraz wracajmy, bo robi się późno, a jestem pewna, że Miiko też niecierpliwie oczekuje rozmowy z tobą.
Wracając do Kwatery fenghuang dopytywała Shairisse o ostatnie wydarzenia i od słowa do słowa przeszły na jej relacje z Leiftanem. Obie rozmawiały o tym, co się mniej więcej działo i jak się zaczęło, śmiejąc się przy tym i żartując. Dama Huang przyznała się, że od dawna wiedziała o uczuciach Leiftana do Shai i nawet czasami ją korciło, aby zdradzić przyjaciółce tę wiedzę, ale ostatecznie stwierdziła, że lepiej się nie mieszać. Przy kiosku spotkały Miiko, która rzeczywiście oczekiwała ich powrotu i poprosiła Shairisse o rozmowę na osobności. Dama Huang pożegnała się z nią serdecznie i poszła do budynku, a kitsune poprosiła, aby poszły pod stuletnią wiśnię.
***
(w międzyczasie w piwnicach Kwatery)
Leiftan powoli schodził po schodach do piwnicy, rozglądając się uważnie, czy nikt za nim nie idzie. Dochodząc do końca schodów, zwolnił kroku i rozejrzał się po pomieszczeniu, a następnie podszedł powoli na środek i przystanął.
- Po co chciałeś się spotkać? - zapytał bez emocji, patrząc w stronę osoby ukrywającej się w cieniu.
- Chciałem się dowiedzieć, co dalej? - odezwał się Ashkore, wychodząc z ukrycia. - Nacieszyłeś się już tą małą, czy nadal bzikujesz na jej punkcie?
- Nie twoja sprawa - mruknął, wyraźnie niezadowolony z tematu rozmowy. - Przeholowałeś ostatnio i nie zapomnę ci tego - powiedział złowrogo, podchodząc do rozmówcy i wbijając wściekłe spojrzenie w jego maskę. - Co ty sobie wyobrażałeś?! Wyraźnie ci mówiłem, że Shairisse nie ma prawa spaść choćby jeden włos z głowy! A ty zignorowałeś mnie!
- Czy ty siebie słyszysz Leiftanie?! - Ashkore również podniósł głos. - Ta głupia i naiwna ziemianka zawróciła ci do reszty w głowie i wygląda na to, że chyba cię nawet całkiem oswoiła! Zachowujesz się, jakbyś już do reszty stracił rozum… Teraz jeszcze powiedz, że zapragnąłeś domku otoczonego białym płotkiem, ogrodem i z gromadką dzieci?
- A jeśli nawet, to co ci do tego? - niemal warknął w odpowiedzi, łapiąc jednocześnie za maskę i przyciągając go bliżej do swojej twarzy. - Wbij sobie raz na zawsze do tego swojego smoczego łba, że jeśli coś się stanie tej dziewczynie, to zgotuję ci takie piekło na…
- Nie rozśmieszaj mnie! - żachnął się Ashkore, przerywając mu i gwałtownie odpychając jego rękę od swojej maski. - Widzę, co z tobą zrobiła ta mała… Stałeś się żałośnie miękki i pozbawiony jaj! Stawiasz na pierwszym miejscu marnego człowieczka, zapominając o sprawie i priorytetach… Tylko dlatego, że pokazała ci cycki i rozłożyła…?
- Nie waż się jej obrażać! - krzyknął wściekle, wbijając palec w jego pierś i pochylając się w jego stronę. Poczuł, jak jego oczy zmieniają kolor, a całe ciało wypełnia złość i pogarda względem stojącego przed nim prowokatora.
- Bo co mi zrobisz?! - zapytał ów nonszalancko, krzyżując ręce na piersi. - Nakrzyczysz na mnie? Pogrozisz palcem? A może wydasz mnie tej żałosnej straży? A nie… zapomniałem… Nic nie możesz zrobić, przecież łączy nas pakt! - wycedził przez zęby i przybliżył swoją twarz do twarzy rozmówcy. - Nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie dotrzymać…
Po tych słowach Ashkore chcąc się odsunąć, szturchnął arogancko ramieniem wściekłego i trochę zaskoczonego towarzysza. W tym momencie Leiftan poczuł, że nie jest już w stanie zapanować nad swoją złością. Przybrał swoją prawdziwą postać daemona i zamachnął się, chcąc uderzyć mijającego go mężczyznę. Ashkore jednak zwinnie się uchylił od jego ciosu i odskoczył w bok, odwracając się przodem do niego i przyjmując pozycję gotowości do walki. W międzyczasie sięgnął ręką pod zarękawie zbroi, aby wyjąć ukrytą pod nim fiolkę ze złotym płynem.
- Nie prowokuj mnie Leiftanie, bo mogę stać się bardzo nieprzyjemny - powiedział złowrogo. - Mam dość twoich żałosnych gróźb i wywyższania się…
- Przestań zatem zachowywać się, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy - odpowiedział daemon, spoglądając na niego ze złością. - Beze mnie nic nie jesteś w stanie osiągnąć… - dodał, ruszając w stronę zamaskowanego.
- Pozwolę sobie nie zgodzić się z tobą - odparł Ashkore prowokacyjnym tonem i gdy Leiftan ponownie chciał się zamachnąć na niego, rzucił mu pod nogi fiolkę z płynem, jednocześnie odskakując w bok. Fiolka rozbiła się przy stopach daemona i niemal natychmiast złote opary otuliły jego łydki. Już po chwili przybrały kształt złotych łańcuchów, owijających się wokół jego nóg, całkowicie unieruchamiając zaskoczonego blondyna. - Tym razem się przygotowałem i nie zamierzam się płaszczyć przed tobą. Daję ci tydzień na podjęcie decyzji, czy dalej jesteś dumnym daemonem, czy…
- Jestem aengelem! - warknął Leiftan. Nie znosił, jak nazywano go daemonem i Ashkore bardzo dobrze o tym wiedział. Poza tym wszystko wskazywało na to, że jego dotychczasowy wspólnik nie zamierzał rezygnować ze swoich planów unicestwienia Kryształu i Wyroczni, nawet w obliczu rozpadającego się sojuszu. Unieruchamiając go olejkiem uświęconych, udowodnił, że zapoznał się ze sposobami walki z przedstawicielami jego rasy, a to oznaczało, że przygotowywał się na ewentualną walkę z nim. Nagle poczuł, jak narasta w nim nienawiść do dawnego sojusznika, który wyraźnie poczuł się pewniejszy siebie.
- Gadaj sobie, co chcesz… - mruknął Ashkore, wyraźnie usatysfakcjonowany swoim wyczynem. - Masz siedem dni, aby zdecydować, czy jesteś ze mną, czy przeciwko mnie. Dobrze się zastanów nad swoim wyborem, bo ja nie będę miał litości dla nikogo - dodał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Jak śmiesz?! - zapytał wściekle, zdając sobie sprawę, że ten właśnie jawnie grozi jemu i Shairisse. Dodatkowo jego słowa były jak zapowiedź, że bez względu na to, jaką on podejmie decyzję, dziewczyna i tak nie będzie bezpieczna.
- Nie wysilaj się Leif, nie robisz już na mnie żadnego wrażenia - zaśmiał się szyderczo jego były sojusznik. - Pamiętaj, masz siedem dni, aby się nią nacieszyć… - dodał i zanurzył się w wodzie, kierując się do podwodnego przejścia.
Leiftan bezradnie patrzył za oddalającym się mężczyzną, czując jak powoli jego wściekłość zmienia się w poczucie bezsilności. Jakby tego wszystkiego było mało, w chwili, kiedy starał się na powrót przybrać postać spokojnego lorialeta, usłyszał, jak ktoś schodzi po schodach. “No pięknie - pomyślał. - Jeszcze mi tu jakiegoś intruza potrzeba”.
Strony : 1 2