___________________________
___________________________
Wiedziała, że to był ich koniec. Max był kimś zupełnie innym, a i ona zmieniła się nie do poznania na przestrzeni minionych tygodni. Była pewna, że gdyby nie to co czuła do Sorrella, to teraz bez zastanowienia oddałaby się przyjacielowi i jeszcze by mu za to podziękowała. Cisza, która zapadła w namiocie była nie do zniesienia i przeszywała każdą komórkę ciała Mari, która siedziała sztywno na łóżku, czerwona jak burak. Jak mogła do tego dopuścić, jak mogła pozwolić żeby to wszystko się wydarzyło? Była bezsilna wobec losu, który codziennie kopał ją w dupę i przypominał, jaka jest beznadziejna. Chłopak, którym jest zainteresowana znika w niewyjaśnionych okolicznościach, a najlepszy przyjaciel zamyka się przed nią na cztery spusty i wyrzuca klucz, żeby nigdy już nie mogła się do niego dostać. Dziewczyna nie potrafiła określić w którym momencie jej życie zamieniło się w serię niefortunnych zdarzeń, ale nie można było wypierać się pecha, który towarzyszył jej od dłuższego czasu. Prawdopodobnie dostała go razem ze swoim darem, który nijak jest jej do życia potrzebny. Dlaczego przodkowie nie podarowali jej seksownej figury, czy choćby ładnej buzi? Skazali ją na wieczne potępienie i staropanieństwo. Gdyby chociaż cycki miała większe, to byłaby bardziej atrakcyjna dla facetów. Pewnie nie miałaby problemu, aby poprosić Martina o alkohol i z pewnością nie musiałaby wycierać kurzy pod jego posłaniem. Życie przeciętnej dziewczyny było bardziej trudne niż mogłoby się wydawać. Nic nie jest pewne, nic nie jest jednoznaczne. Jesteś dobrą znajomą, ale nie jesteś wystarczająca aby być ukochaną. Jeśli kogoś masz, to nie oficjalnie i nie licz, że przedstawi cię rodzicom. Wielkie, błędne koło.
Idąc w ślady Maxa, zawiesiła nogi z brzegu łóżka i zaczęła ubierać buty, które wcześniej porzuciła obok butelki samogonu. Najlepiej będzie się teraz wycofać, bo i o czym mieliby rozmawiać? O pogodzie? Może gdyby wypili, to języki by się im rozwiązały, albo doszłoby do czegoś zupełnie innego. Sytuacja była bardziej niż zła i prawdopodobnie nic nie można było na to poradzić. Zaakceptowanie swojej porażki było ciężkie zwłaszcza, gdy nawet ie podjęło się żadnej próby rozwiązania problemu. Marianne czuła się niczym dziecko we mgle, które na oślep maca wszystko wokół siebie i stara się znaleźć wyjście z czarnej dziury, w której się znalazło.
- Chciałabym, żeby wszystko było prostsze i żebyśmy byli trochę mniej skomplikowani. - stwierdziła, podnosząc się powoli z pryczy. Wade na nią nie patrzył, ona natomiast wpatrywała się w niego cały czas i to bez mrugnięcia okiem. Nie mogła wyjść i zostawić go w takim stanie, bo mimo iż czuła, że on nie traktuje jej już jak przyjaciółkę, to chłopak nadal był dla niej ważny. Nie zamierzała go porzucać. Zbliżyła się więc do niego i ponownie usiadła na łóżku, trącając go przy tym barkiem w bark, by zwrócić na siebie jego uwagę. Kimże by była, gdyby teraz odeszła?
- Max, porozmawiaj ze mną, proszę. Co cię gryzie? Poczujesz się lepiej, obiecuję - odezwała się szeptem, uśmiechając się do niego delikatnie, aby dodać mu otuchy. Chciała go wspierać, bo przecież obiecała sobie, że będzie go chroniła, że zrobi wszystko by go ocalić nawet jeśli oznaczało to ocalenie go od samego siebie. Kiedy na nią spojrzał jego wzrok był pusty, jakby nagle stracił całą chęć do życia i maleńką cząstkę nadziei, która jeszcze się w nim tliła. Teraz nie było już nic, zupełnie nic. Mari była przerażona ogromem zniszczeń i wściekła na samą siebie, że chwilę temu miała idealną okazję, aby odczytać aurę chłopaka, ale nie zwróciła nawet na nią uwagi, bo skupiła się tylko na ich bliskości. Czy była aż taką gapą, żeby w dogodnym momencie nie wykorzystać nadarzającej się okazji, czy to jego ślepia przysłoniły jej cały świat?
- Jeśli nie chcesz mówić, to możemy po prostu posiedzieć, ale wolałabym żebyś się nie zamykał. Może mogę ci jakoś pomóc, przecież zawsze jest jakieś wyjście, Max. Zawsze byłeś optymistą i to ty mnie podnosiłeś z ziemi, kiedy się poddawałam. Nie mogę znieść myśli, że jest ci źle, a ja nie mogę nic zrobić, bo nic nie wiem. Nic mi nie mówisz - jej głos drżał od nadmiaru emocji podobnie, jak całe ciało. Nie mogła tego w żaden sposób powstrzymać ani opanować. Musiała być silna, aby udźwignąć cały ciężar tego paskudne świata, zarówno swego własnego, jak i tego należącego do Wadea.
___________________________
Sorrell był cwany i zawsze wiedział, co powiedzieć, byle chronić swoje tajemnice. Siedząc nago przy nauczycielce wydawałoby się, że nie ma nic do ukrycia, a jednak sekrety aż z niego kipiały. Zamknął je i ukrył klucz, ale nie przewidział jednego - w końcu zniszczy go to od środka i nikt nie będzie w stanie go uratować. Kobieta analizowała za każdym razem jego odpowiedzi, badając czy jest między nimi jakiś ukryty sens, jakieś inne znaczenie, o którym być może on sam nie wiedział. Uwagi na temat związku z uczniem sprawiły, że myśli od razu skierowały się w stronę słodkiego Petera, a wspomnienia o ich wspólnym wypadnie do lasu rozgrzały jej serce. Kobieta była poruszona, ale nie okazywała już nadmiaru emocji, racząc chłopaka jedynie lekkimi uśmiechami. Odwróciła się nieco bardziej w jego stronę tak, że nogami dosięgała niemal wody, a chcąc uniknąć z nią kontaktu, cofnęła stopy podciągając kolana pod brodę. Wiatr zmorzył na sile, ale nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie. Chłód przyjemnie koił rozgrzane po wędrówce ciało, sprawiając że rumieńce traciły swój szkarłatny kolor, a cera ponownie stawała się nieskazitelnie jasna.
- Nie wiadomo, jak potoczy się życie i gdzie rzuci nas los. Może jutro będziemy po zupełnie innych stronach barykady. To nie było wyzwanie, mój drogi i mam nadzieję, że uda nam się tego uniknąć. - stwierdziła, zastanawiając się co też siedzi w jego głowie. Ciekawiło ją, czy młody czarodziej ma jakiś plan, czy próbuje uniknąć odpowiedzialności, jaka na nim spoczywa. Rodzina wymagała wiele, Eva była świadoma tego, bo sama przeżywała to, co on i może dlatego czuła do Hathowaya coś na wzór sympatii. Utożsamiała się z nim, ale nie współczuła mu, bo współczucie jest oznaką słabości, a przecież ona nie była słaba. Jego wuj był k****** tego nie dało się ukryć i zapewne miał na chłopaka wielki wpływ, być może w jakiś sposób go to wypaczyło. Dziecku ciężko znieść narzucone przez kogoś szlaki, podążać wydeptana ścieżką i spełniać się w roli, którą dla niego wybrano. Człowiek z natury est ciekawy świata, chciałby się rozwijać, poznawać nowe rzeczy, a przede wszystkim decydować o swojej przyszłości. Odebrano jej to podobnie, jak Sorrellowi.
- A jak idzie ci z Mari? - zagadnęła, choć wcześniej obiecała sobie tego nie robić. Ciekawość była silniejsza od niej i chciała dowiedzieć się, czy Soll poczynił jakieś postępy względem zakochanej czarownicy. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie uprzedzić go, że po powrocie do zamku dziewczyna będzie potrzebowała jego wsparcia. Uznała jednak, że nie będzie zdradzała, czego się dopuściła i postara się skierować podejrzenia na kogoś innego. Kto mógłby być kozłem ofiarnym? Miała już na oku pewną osobę, ale plan nie był na tyle doskonały, aby wprowadzać go w życie. Jeszcze nie teraz, było zbyt wcześnie. Aristov potrzebowała ostatniego elementu układanki, czegoś co będzie wszystko scalało. Musiała jeszcze pomówić z Jamesem i wybadać w posiadaniu jakich informacji jest, a z pewnością wiedział wiele, bo w przeciwnym razie by go tu nie było. Przeciągała ten moment możliwie najdłużej z obawy, że obudzi się w niej coś, co starała się wyprzeć, coś czego istnienia nie mogła znieść.
- Czarny Pan się nieco niecierpliwi. Chciałabym powiadomić go o postępach - dodała kobieta, zaczesując kilka kosmyków ciemnych włosów za ucho, które co i rusz wysuwały się na policzek i łaskotały wrażliwą skórę. Kłamała, jak z nut. Sama chciała wykorzystać zdolności dziewczyny, a Voldemort nawet nie miał pojęcia o jej istnieniu. Gdyby to wyszło na jaw, to Czarnoksiężnik sam osobiście przybyłby do Ameryki, aby pozbawić ją życia, a Avery nigdy już by jej nie zaufał. Myśl o stracie Evansa bolała jakoś bardziej niż perspektywa śmierci.
Ostatnio zmieniony przez Charo (27-02-2019 o 15h28)
