Thane Anderson
Zza krzaków wyłoniła się ciemnowłosa kobieta i przystanęła na skraju dróżki mierząc mężczyznę krytycznym spojrzeniem. Chociaż minęło sporo czasu od ich ostatniego spotkania to Thane natychmiast ją poznał.
-Ach to ty- Mimo, że w jego głosie pobrzmiewało zrezygnowanie to nie mógł nie poczuć w głębi serca lekkiej radości na widok znajomej z dzieciństwa twarzy. Kiedy wyjeżdżał z Bayou Laurette, Shailene miala siedemnaście lat, nosiła mocny makijaż i ciemne ciuchy a jej niewyparzony język sprawiał ciągłe kłopoty. Teraz stała przed nim już dorosła kobieta, znacznie bardziej przypominająca te wszystkie sąsiadki, które zbierały się pod sklepem aby poplotkować. Wciąż widać było w niej jednak starą, dobrą Shai. Możliwe, że głównie przez to ostre spojrzenie, którym mierzyła Thane’a- Myślałem, że zaraz zza krzaków wyjdzie jakieś cholerstwo pokroju aligatora.
-Więc mówisz, że nie jestem cholerstwem pokroju aligatora?- Shailene wciąż nie ruszyła się z miejsca.
-Węch z pewnością masz podobny- Odparł - Nie jestem pewny co do twoich morderczych instynktów.
-To się okażę- Mruknęła podpierając ręce pod boki- Dziesięć lat Thane Andersonie, dziesięć lat! Mogłeś chociaż czasem dać znak życia, martwiliśmy się o ciebie na miłość boską. A ten ostatni list?! W życiu nie widziałam czegoś tak sztucznego i sztywnego.
Głos Shai spowodował, że kruki, które wcześniej odfrunęły nieco dalej, znów zerwały się do lotu i uciekły gdzieś w kierunku wioski. Thane był pewien, że kobieta była obecnie słyszalna nawet i tam. W zasadzie nie spodziewał się innej reakcji, byłby zaskoczony gdyby Shai zareagowała w inny sposób. Z jakiegoś powodu, na tą myśl lekko drgnęły mu kąciki ust.
-Siedziałem nad nim zdecydowanie za długo- Odparł z lekkim wzruszeniem ramion- Dobrze cię widzieć po tylu latach Shai.
Shailene prychnęła z irytacją, po czym zanim Thane zdążył zareagować pokonała dzielącą ich dróżkę i uściskała go serdecznie. Zakłopotany Thane poklepał ją lekko po ramieniu.
-Witaj w domu- Rzuciła i odstąpiła o krok przyglądając mu się uważnie- Wyglądasz okropnie. I oczywiście musiało za tobą przywiać te diabelskie kruki. Przyszedłeś piechotą?
-Te kruki to nie…- Westchnął, kiedy Shai uniosła brwi, po czym potrząsnął głową. Nie miał obecnie ochoty o tym gadać. W zasadzie nigdy nie miał na to ochoty.- Przyjechałem samochodem ale zostawiłem go nieco dalej. Chciałem się trochę przejść.
-Przejść się? Świetnie, to przejdziemy się dalej- Shai pociągnęła Thane’a za ramię w odwrotną stronę, w kierunku w którym szło się do centrum wioski.
-W zasadzie zamierzałem najpierw zajrzeć do was i zobaczyć co z L…
-Na wszystko będzie czas. A zresztą musimy najpierw porozmawiać. Poważnie.- Zakomenderowała Shai i popchnęła lekko Thane’a do przodu.
Thane nachmurzył się lekko. Nie zdążył nawet do końca jeszcze przetrawić co się stało. Nie minęło jeszcze pięć minut a Shai już się rządziła. Musiała go wypatrywać z daleka, skoro zaledwie przekroczył granicę Bayou Laurette, od razu na niego naskoczyła. I ewidentnie trzymała go na razie z daleka od Lisette. Podejrzewał, że Shai i jej babka zżyły się z dziewczynką przez ten czas - w końcu mieszkały ze sobą praktycznie przez dziewięć lat. Thane, nigdy nie widział swojej siostrzenicy na oczy, nie miał nawet pojęcia jak wygląda. Urodziła się zaraz po tym jak on wyjechał z rodzinnych stron. Perraultowie zawsze byli pomocni, zresztą ich rodziny od zawsze łączyła silna więź przyjaźni. Shai i jego siostra były najlepszymi przyjaciółkami, praktyczne zawsze trzymały się razem. Thane podejrzewał, że Shailene przez to może czuć się jeszcze bardziej związana z Lisette. Westchnął cicho. To może być trudniejsza przeprawa, niż początkowo zakładał.
-Co tam tak wzdychasz?- Shai odwróciła się i zatrzymała widząc, że Thane został w tyle- Zatem co u ciebie? Z twojego listu nic nie dało się wywnioskować, zresztą jak mówiłam był beznadziejny i jedyne co zrobił to mnie zirytował. Zrobiłeś to specjalnie?
-Nie zamierzałem cię irytować- Mruknął niechętnie Thane, zrównując krok z kobietą. Zresztą jak inaczej miał przekazać swoją wiadomość w liście?- Zwiedziłem trochę świata…
-Och bez wątpienia zwiedziłeś- Przerwała mu ironicznie, zerkając przez ramię na jego nieśmiertelnik- Ale tych szczegółów nie chcę znać.
-A ja nie chcę o nich opowiadać- Odparł sucho Thane, odwracając wzrok od Shai- Tak czy inaczej jakiś czas temu zwolniłem nieco biegu i osiadłem w Atlancie.
-Kawał drogi stąd- Shai zmarszczyła czoło- I kolejne paskudne, wielkie miasto, które zupełnie do ciebie nie pasuje. Co ty tam u diabła robisz?
-Ma duże możliwości i dobre szkoły- Odparł widząc, że czoło Shai coraz silniej się marszczy- Pracuję w sklepie budowniczym już od dłuższego czasu. Mam też trochę odłożonej gotówki z… wcześniej, więc tak jak wspominałem w liście jestem w stanie zapewnić byt Lisette. Najlepiej byłoby ją posłać do szkoły z internatem, niech poprzebywa trochę z swoimi rówieśnikami.
Shai zatrzymała się na skraju dróżki, która dalej schodziła lekko w dół. Spoglądając na wprost, nieco dalej, wśród drzew można było dostrzec pierwsze zabudowania wioski. Kobieta splotła ręce na piersi ale Thane, stojący nieco z tyłu nie mógł dostrzec jej twarzy.
-Sklep budowniczy?- Zapytała dziwnym tonem- To brzmi jak brutalne zderzenie z rzeczywistością. Gdzie tamten mały chłopiec, który chciał pisać piosenki i robić karierę muzyczną? Grywasz jeszcze czasem?
-Czasem, hobbystycznie- Odparł z ociąganiem- Dorosłość weryfikuje marzenia Shai. Myślę, że i ty się o tym przekonałaś. Dlatego chcę, żeby Lisette miała lepszy start od nas.
-Może i weryfikuje ale nie sprawia, że mamy z nich całkiem rezygnować- Powiedziała cierpko- Słuchaj Thane, rozumiem twoje podejście i wiem, że… troszczysz się o nią na swój sposób ale naprawdę myślisz, że Silvia by tego chciała? Liz jest tu bezpieczna. Wciąż nie wykazuje, żadnych magicznych umiejętności ale kto wie co się stanie w przyszłości? Jak sobie wtedy poradzi sama?
Thane milczał chwilę spoglądając na wioskę. Okolica wydawała się spokojna, wręcz uśpiona, mimo że dochodziło południe. Gdzieś w oddali dało się słyszeć ochrypłe pianie koguta.
-Silvia odeszła. Nie wiemy czego faktycznie by teraz chciała- Odparł po chwili cicho- Atlanta to nie drugi kraniec świata, zawsze będziecie się mogły skontaktować ze sobą. Mogę ją nawet czasem przywieźć do Bayou Laurette, jeśli będzie chciała. Tu nie chodzi o to, że chcę wam ją odebrać tylko…
-Nie przeczę, że twoje intencje są dobre- Przerwała mu Shai, może nieco zbyt gwałtownie. Umilkła i potrząsnęła głową, po czym wzięła głęboki wdech- Problem w tym, że nawet nie znasz Liz, nigdy wcześniej jej nie widziałeś. Skąd możesz wiedzieć czego ona naprawdę chce? To dziecko ale ma własną wolę, nie możesz nic zrobić wbrew niej.
-Przecież nie wrzucę jej od razu do szkoły z internatem, zresztą są wakacje.-Thane wywrócił oczami- Wziąłem dwa tygodnie urlopu, chce je spędzić z młodą, żeby bliżej się poznać.
-Więc czemu nie zostaniesz tu na te dwa tygodnie?- Shai odwróciła się do Thane’a z iskierkami w oczach- Nie daj się prosić, myślę że to lepsze rozwiązanie niż duszenie się w Atlancie. Zresztą tobie też dobrze zrobi pobyt na łonie natury, z dala od… cóż twojego sklepu budowniczego- Nie dało się w jej głosie nie słyszeć ironi.- Nie chcesz poprzebywać przez jakiś czas w rodzinnych stronach? Sprawdzić co się zmieniło? Zobaczyć znajome twarze?
-Shai ja…
-Daj spokój Thane, najlepiej będzie poznać Liz w środowisku, w którym czuje się najlepiej, zobaczysz, że w ten sposób znacznie łatwiej złapiecie kontakt.
-Moje plany są…
-Daj spokój, masz coś przeciwko temu, żeby zostać tu dłużej? Zresztą nie powinieneś czasem oddać swojego samochodu do przeglądu? To niezły gruchot. Syn Clyde’a Meyera przejął jego warsztat we wsi, jest całkiem niezły, możesz tam dostarczyć wóz.
-Skąd ty…
-Och daj spokój Thane, przecież doskonale wiesz, że ja wiem wszystko- W oczach Shai zapaliły się dziwne, nieco niepokojące ogniki- Mówię poważnie, lepiej zostaw samochód do przeglądu, lepiej żeby nic się w nim nie zepsuło, jak będziesz próbował stąd wyjechać, czyż nie?
-Czy ty próbujesz mnie szantażować?- Thane’owi aż opadły ręce. Doskonale wiedział, że Shai potrafi być zdolna do wszystkiego. Nawet do odkręcenia kilku śrubek w samochodzie.
-Och daj spokój Anderson- Głos Shai nie zabrzmiał jednak szczerze i Thane wiedział, że był to zamierzony efekt- To tylko przyjacielska rada. I radzę ci teraz trochę rozejrzeć się po okolicy, pozwiedzać stare miejsca. W domu teraz nikogo nie ma, babka i Liz pojechały do Nowego Orleanu po większe zakupy, robimy remont sklepu. Swoją drogą muszę tam lecieć bo obiecałam się nim zająć pod nieobecność babki. Możesz zatrzymać się u nas, chyba, że będziesz wolał zostać w rodzinnym domu na czas urlopu. Drzwi u nas są otwarte, jak zresztą zawsze. To do zobaczenia później!
Zanim Thane zdążył się odezwać Shai zbiegła w dół dróżki i zniknęła za drzewami, tak samo nagle jak się pojawiła. Mężczyzna został na górze, z ręką wyciągniętą w geście protestu i z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Opuścił dłoń i ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Sprawy zdecydowanie nie przybierały takiego obrotu jak początkowo planował. Cholerna wiedźma, doskonale wiedziała co robi. Przesunął ręką po twarzy i o dziwo roześmiał się cicho. A zresztą, czego się spodziewał? Shailene była trudną przeciwniczką. Dobrze, chwilowo zagra na jej warunkach. Ale to nie znaczyło, że się poddał. On też potrafi być trudnym przeciwnikiem.
Uśmiech zszedł mu z twarzy, kiedy na jednej z gałęzi znowu dostrzegł czarnego ptaka. Odwrócił wzrok i powoli ruszył ścieżką w dół, w kierunku wsi.
Ostatnio zmieniony przez Evalyn (07-07-2021 o 22h12)