Thane z pochmurną miną przyglądał się jak mała dziewczynka żywo zagaduje brązowowłosą kobietę. Tą ostatnią zdążył już poznać. Może poznać to za dużo powiedziane bo ich znajomość polegała na tym, że kobieta zagroziła mu policją. Dookoła nich biegał duży pies, wyjątkowo szczęśliwy, że nagle pojawiło się tyle osób. A więc ta dziewczynka była Lizette. Szczupła z jasnymi, spiętymi w kucyk włosami.
-Myślałem, że będzie bardziej podobna do Silvi- Mruknął cicho.
-Liczyłeś, że spotkasz tu swoją siostrę?- W głosie Shaliene, która stała zaraz za Thanem zabrzmiała nutka poirytowania- To nie Silvia tylko jej córka, nie bądź durniem.
-Wiem, tylko... - Umilkł nie wiedząc w zasadzie co powiedzieć.- Nigdy nie poznałem ojca Lizette, wiesz o tym?
-Był dziwnym człowiekiem- Odparła krótko Shaliene a w jej głosie zabrzmiała teraz jeszcze większa irytacja- Liz może z wyglądu przypomina bardziej jego ale z charakteru… zresztą sam się przekonasz- Dodała nieco łagodniej- Cieszę się, że jednak postanowiłeś tu przyjść.
-Stary dom nie wyglądał zbyt zachęcająco, aby spędzić tam noc- Odparł Thane z westchnieniem. Milczał chwilę a następnie dodał- Oddałem auto do mechanika, młody Meyer zagadał mnie prawie na śmierć. Zapomniałem jaki potrafi być irytujący.
-Nie wydajesz się zły.
Thane zerknął na Shai. Miała racje - nie był zły. W zasadzie pozostanie tu na chwilę, w rodzinnych stronach sprawiło, że mimo wszystko poczuł się dziwnie dobrze. Odwiedzanie starych miejsc, ujrzenie znanych dobrze twarzy, przypomnienie sobie tych dobrych wspomnień z dzieciństwa...Wszystko to było dosyć nierealne po tak długim czasie ale z drugiej strony dziwnie miłe i kojące. Może ta decyzja nie była aż taka zła (nie żeby miał jakiś większy wybór w tej kwestii).
-A więc jesteś wujkiem Thanem?
Thane drgnął wyrwany z zamyślenia. Liz stała teraz przed nim i wpatrywała się w niego z żywą ciekawością w szarych oczach. Irytująca sąsiadka zdążyła już zniknąć z widoku. Thane, dziwnie zmieszany podrapał się po głowie.
-Uh… chyba na to wychodzi- Mruknął. Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że nie wie praktycznie nic o dzieciach. Jak się z nimi rozmawia?
-Super! Miło cię poznać, jestem Liz- Dziewczynka chwyciła rękę Thane’a i potrząsnęła nią z ekscytacją kilka razy- Bardzo chciałam cię poznać, podobno widziałeś dużo świata, ciocia Shai wspominała. I wspominała też coś o tym, że jesteś bardzo trud…
Shai kaszlnęła a Liz obdarzyła kobietę szerokim uśmiechem. No pięknie, Thane nawet nie był pewien czy chce wiedzieć jaki kit Shai wciskała młodej przez cały ten czas.
-Cóż… zwiedziłem trochę miejsc.
-Fajnie! Będziesz mógł poopowiadać? Mam dużo pytań.
-Thane jest pewnie zmęczony- Wtrąciła się Shai, może nieco zbyt gwałtownie. Thane zmarszczył czoło. Ewidentnie perspektywa opowiadania o wielkim świecie średnio się jej spodobała- Będziecie jeszcze mieli dużo czasu aby pogadać. Tymczasem Liz sprawdź czy wszystkie kury przed nocą są za ogrodzeniem. Thane jesteś głodny?- Kobieta niemal siłą wepchnęła go do domu.
-Jadłem we wsi, nie kłopocz się- Odparł rzucając ostatnie spojrzenie na zawiedzioną twarz Lizette- Zawsze tu macie takie zamieszanie?
-Zwykle jest spokojnie. To ty jesteś jednym z obecnych źródeł zamieszania.
Z głębi salonu dobiegł głos kobiety. Starsza pani Perrault, wciąż była w dobrej kondycji. Thane miał wrażenie, że praktycznie nie zmieniła się wiele od jego wyjazdu. Wszyscy w wiosce od zawsze ją szanowali ale przenikliwe oczy starszej kobiety zawsze naprawiały Thane’a niepewnością. Miał wrażenie, że prześwietla go na wylot, znając każdą z jego tajemnic. Znów poczuł się jak mały chłopiec przyłapany na gorącym uczynku. Przez te wszystkie lata trochę się ich zresztą nazbierało…
-Dobrze panią widzieć w zdrowiu- Odparł nieco sztywno.
Staruszka prychnęła a na jej twarzy pojawił się uśmiech, który sprawił że wydała się o wiele młodsza niż kilka sekund temu.
-Jak zawsze zdystansowany. Mówiłam ci już wiele razy, że masz się zwracać do mnie po imieniu. Spójrz jak ty wyrosłeś. A kiedyś byłam wyższa od ciebie- Roześmiała się. - Ale nie tylko to się zmieniło, czyż nie?
Thane otworzył usta ale po raz kolejny nie wiedział co powiedzieć. Shai bez słowa wcisnęła mu kubek parującego napoju, o który nawet się nie prosił. Przyjął go jednak z wdzięcznością, że może się na czymś skupić, nawet jeśli była to taka prosta czynność jak picie herbaty.
-A zatem jestem jednym z źródeł zamieszania- Mruknął patrząc w kubek. Nic dziwnego, wioska była niewielka, zwykle życie było tu monotonne. Przyjazd kogoś, kto od lat nie był w rodzinnych stronach musiał być dużą sensacją.- Zgaduję, że drugim są wasze nowe sąsiadki, dziś natknąłem się na nie przypadkiem i cóż… nie było to zbyt miłe spotkanie. Zresztą kilka osób we wsi o nich wspomniało. Kto to u licha jest? Stary McClure nie miał żadnej rodziny z tego co wiem.
Shai usiadła na krześle przy stole i zabębniła palcami w blat.
-Nie mamy zielonego pojęcia- Powiedziała z beznadziejną szczerością- Są dosyć zdystansowane, nawet bardziej niż ty. Kupiły dom po McClurze i zjawiły się tu z zaskoczenia. Tyle wiem.- Wahała chwilę ale ostatecznie nie dodała już nic więcej.
Thane przez chwilę wpatrywał się w twarz Shaliene. Czyżby coś więcej było na rzeczy?
***
Thane zajął pokój gościnny. Była to niewielka izba, z prostym łóżkiem, stolikiem nocnym i komodą. Nic szczególnie wyszukanego ale mężczyźnie to nie przeszkadzało. Co więcej był nawet zadowolony, że może znów pobyć w samotności. Ulotnił się dosyć szybko, tłumacząc, że jest zmęczony. Teraz jednak, mimo że dochodziła już dosyć późna godzina nie był w stanie spać. Siedział na łóżku, gapiąc się bezmyślnie przez okno. Widok z niego wychodził prosto na las. Księżyc zaszedł za chmury, więc mroku praktycznie nic nie było widać, jedyne ciemne zarysy drzew. Shaliene zawsze obawiała się tej pory, straszyła ich opowieściami o duchach i potworach, które wychodzą w nocy z ukrycia, żeby porywać dzieciaki. On i Silvia odbierali zawsze te historie w odwrotny sposób; wzbudzały w nich żądzę przygód i chęć nocnych wypraw. Było to nierozsądne ale kto by się tym w dzieciństwie przejmował?
W pewnym momencie wydało mu się, że widzi między drzewami światło. Przechylił się lekko do przodu i wytężył wzrok. Złudzenie? Już był pewny, że po prostu przywidziało mu się z zmęczenia ale po chwili, nieco dalej dostrzegł wyraźną smugę światła pochodzącą z latarki. Kto u licha łazi o tej porze po bagnach i to tak blisko domu Shaliene? Obserwowanie poruszającego się światła budziło w nim niepokój. Wstał z łóżka, niewiele myśląc chwycił kurtkę rzuconą wcześniej na komodę i ostrożnie wyszedł z pokoju starając się aby nie nadepnąć na skrzypiące deski.
Cały dom był już dawno uśpiony. Thane zatrzymał się na moment w korytarzu, wsłuchując się w ciszę. Jedynym dźwiękiem jaki był w stanie wyłapać było tykanie starego zegara powieszonego w holu. Z jakiegoś powodu poczuł się znowu jak dzieciak, który chce się wymknąć na przygodę. Tylko, że wtedy nigdy nie robił tego sam.
Wyszedł na zewnątrz, czując jak w twarz uderza go chłodne, wilgotne powietrze. Miła odmiana po upalnym dniu. Rozglądał się chwilę w milczeniu, nasłuchując. Żeby dojść do źródła światła musiałby okrążyć cały dom i wyjść bramką od drugiej strony. Miał już ruszyć, kiedy usłyszał łopotanie skrzydeł. Duży, czarny ptak przysiadł na płocie, patrząc pytająco na Thane’a. Mężczyzna westchnął.
-Czujesz mój niepokój?- Mruknął niechętnie, po czym machnął ręką- Niech ci będzie, przyda mi się towarzystwo.
Wyraźnie ukontentowany kruk przeskoczył na ramię Thane’a. Ten przez chwilę stał nieruchomo, zastanawiając się czy zgonić ptaka, który zdecydowanie pozwalał sobie na zbyt wiele ale ostatecznie zrezygnował. Ciężar na jego ramieniu wyjątkowo dodawał mu dziś otuchy. Okrążył dom i wbił spojrzenie w wciąż poruszające się za drzewami światło. Kruk nagle odbił się od jego ramienia i poleciał przodem. Thane ruszył jego śladem. Może to po prostu jakiś pijak, który zabłąkał się na bagnach? Mało tu było takich osób? Jednak niezależnie od tego do kogo należało źródło światła, Thane nie czuł niepokoju, nawet jeśli był nieuzbrojony. Nie potrzebował broni.
Ale to nie był pijak. Był to ktoś kogo zupełnie się nie spodziewał spotkać w takim miejscu.
-Co ty u diabła…
Przysłonił twarz ręką, gdy światło latarki padło prosto na jego twarz.
-Mógłbym zadać to samo pytanie.
Thane prychnął przyglądając się jednocześnie z wyraźną konsternacją w mężczyznę, którego tak niedawno spotkał w barze w Nowym Orleanie.
-Pasujesz bardziej do kancelarii prawniczej niż do tych bagien. A na pewno nie do bagien w nocy, skradając się z latarką dookoła domu moich przyjaciół jak jakiś intruz. Co u diabła tu robisz?
Wade Lyons uniósł dłoń i wskazał na coś za głową Thane’a. Thane obejrzał się za siebie; na gałęzi siedziały trzy kruki. Mężczyzna parsknął z irytacją i zwrócił ponownie swoje spojrzenie na Lyonsa, który wciąż z ciekawością wpatrywał się w ptaki.
-Interesujące- Odezwał się zamyślony.
-Nie jesteś prawnikiem, prawda?- Mruknął Thane, wciąż stojąc jak słup i zaciskając dłonie w pięści.
-Cóż, w pewnym sensie też wymierzam sprawiedliwość tylko w nieco inny sposób- Lyons wzruszył ramionami- Raport z 31 sierpnia 1971 roku, pamiętasz Anderson?
To zadziałało na Thane’a jak płachta na byka. Lyons prawdopodobnie nie spodziewał się, że Thane tak gwałtownie do niego doskoczy chwytajac go za kołnierz. Przez chwilę wpatrywał się w niego szeroko otwartymi z zaskoczenia oczami.
-Jeszcze słowo a…
-I co? Powtórzysz tamten scenariusz?
Thane poczuł w okolicach brzucha zimną lufę spluwy. Jego znajomy szybko ochłonął. Odepchnął go, jednocześnie podcinając mu nogi, tak że Thane upadł na ziemię. Thane uniósł głowę i spojrzał na Lyonsa, żeby zobaczyć, jak ten celuje teraz prosto w jego głowę.
-Chcę tylko pogadać- Odezwał się łagodniejszym tonem. Wyglądało to jednak co najmniej idiotycznie, kiedy wciąż trzymał w ręku wycelowany pistolet.
-Niekoniecznie mam ochotę na pokojowe negocjacje.- Odparł Thane- Radzę spojrzeć w dół.
Pnącza z bagien oplątały nogi Lyonsa, tak, że nie miał możliwości ruchu. Szarpnął się ale jedno z pnącz owinęło się również wokół jego ręki, w której trzymał broń. Thane powściągnął zimny uśmiech, który cisnął mu się na usta; wciąż potrafił to robić.
-Thane!
Zza pleców Thane’a dobiegł głos Shai. Kobieta wypadła zza drzew niczym pocisk i przez chwilę stała nieruchomo próbując przetrawić to co właśnie działo się przed jej oczami.
-Wyczułam, że ktoś użył magii i… kim jest ten typ?- Wskazała na Lyonsa, otwierając szerzej oczy.
-Jeszcze jedna uzdolniona?- Lyons wbił spojrzenie w Shai, na moment przestając się szarpać- A więc tak jak myślałem, jest was więcej.
-Ani słowa więcej- Thane spojrzał wściekle na Lyonsa- Musiał śledzić mnie przez cały ten czas i pójść za mną do Laurette. Wie zdecydowanie za dużo- Skrzywił się. Buzowała w nim wściekłość, której nie był w stanie stłumić. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Shailene wbiła wzrok w Thane’a. Starała się być spokojna ale po jej oczach widać było, że jest przerażona.
-Czy ty... Dlaczego mam wrażenie, że już przerabiałeś ten scenariusz?-Potrząsnęła głową, jakby starała się wyrzucić z niej niepotrzebne w tym momencie myśli. Spojrzała na Lyonsa a później znowu na Thane’a- Zanim podejmiemy jakieś pochopne działania musimy…
-Oczywiście, że to nie jest pierwszy raz. Zapytaj go co się stało 31 sierpnia 1971 roku- Wypalił Lyons- I uspokój go na miłość bo…
Przerwało mu coraz głośniejsze krakanie kruków. Na gałęzi zebrało się ich spore stado. Shai podniosła głowę i spojrzała śladem Lyonsa. Jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej.
-Thane… Odwołaj je-Powiedziała powoli.
-Myślisz, że ja je kontroluję?!- Wzburzony głos Thane’a odbił się echem między drzewami, kiedy ten odwrócił się w stronę Shai z wściekłością wypisaną na twarzy- One robią co chcą jak wyczują zagrożenie.
-Co to znaczy, że ty nie…
Thane zaklął głośno, doskonale już wiedząc co się stanie za kilka sekund. Jedyne co był w stanie zrobić to rzucić się do przodu, aby popchnąć Shai na ziemię, żeby uchronić ją przed ostrymi dziobami i pazurami, które runęły z drzew w ich stronę, kierując się do celu jakim był dla nich w tym momencie Wade Lyons.
Ostatnio zmieniony przez Evalyn (22-09-2021 o 18h30)