Forum

Strony : 1

#1 21-06-2022 o 21h52

Straż Absyntu
EliseNorthwind
Nowa
EliseNorthwind
...
Wiadomości: 5

~ ★ ~

Beltaine




          Spojrzenie jasnych, lilowych oczu padło na rozświetlone lampionami ogrody kwatery. Malowały się bajkowo, coraz bardziej tonąc w złocie, pomarańczy i czerwieni zachodzącego słońca. Widok ten niezmiennie zapierał jej dech w piersi, chociaż w tym roku towarzyszyła temu nutka bólu, niewielka szpileczka tkwiąca w jej sercu, przypominająca o stracie. Zacisnęła usta, przełknęła gulę w gardle.
          Łagodne ramię, które objęło ją w talii, ściągnęło ją ze świata jej myśli. Podniosła wzrok na górującego nad nią mężczyznę; kosmyki jego blond włosów z czarnymi końcówkami okalały jego twarz i dodawały objętości, odwracając uwagę od pociągłych, ostrych rysów jego wyraźnie smutnej twarzy, pokrytej jedynie maską uśmiechu. Widziała ów smutek, chociaż większości miało się to nigdy nie udać. Przed nią nawet się nie krył; widziała go wtedy, na kolanach, wyjącego z bólu. Nic nie było gorsze od tego. Widząc jej minę, i kryjący się pod nikłym uśmiechem żal i ból, przesunął dłonią nad jej twarzą, jak gdyby chciał oczyścić ją z negatywnych emocji. Ona również tak to odebrała, gdyż wzięła oddech i gdy znów na nią spojrzał, jej urocza buzia promieniała niczym samo słońce.
          -Czas na nas, moja droga - puścił jej talię, by zaoferować jej owe ramię. Chwyciła się go, a on ułożył drugą dłoń na jej dłoni. -Wszystko będzie dobrze - uspokoił, czując jak wszystko w niej drży i poprowadził w dół, ku ogrodom, a następnie, bramie Kwatery Głównej. -Jest szczęśliwa wiedząc, że to ty ją zastępujesz.
          -Wolałabym, żeby sama to zrobiła. Sprzedałabym duszę diabłu, byle tylko powtórzyć tamto Beltaine. Mogłaby na mnie krzyczeć za głupotę jak wtedy, mogłabym tańczyć z Ezarelem jak tamtego dnia. Byle by znów… - urwała, gdyż jej głos zadrżał. Pogładził jej dłoń, spoglądając przed siebie, ponad łąkami, w stronę ciemnego lasu.
          -Dusza ci się przyda, najdroższa - ale mimo chęci, nie powiedział nic więcej, chociaż na jego wargi cisnęło się wiele słów nadziei. Przyszłość była zbyt krucha, a rzucenie paru słów na wiatr mogłoby nieumyślnie zniszczyć mozolnie stawiane fundamenty zaufania, mające ją powoli ugruntować na nowo. Krótko mówiąc: bał się, że może to zapeszyć.
          W momencie, gdy dotarli do stosu ogniskowego, puścił ją, a ona z pięknymi uśmiechem odwróciła się ku zgromadzonym. Ich twarze rozjaśniła nadzieja, która znalazła w końcu odbicie w jej oczach, pozwalając jej brnąć w to dalej. Jej skóra delikatnie lśniła, tak samo jak jej oczy, oddając piękno gwiazdy w pełni; dzieląc się światłem niosącym nadzieję, której wszyscy teraz potrzebowali. Przebywanie wśród tych ludzi cieszyło ją i pozwalało jej odnaleźć spokój, oderwać się od smutku i tęsknoty. Nie próbowała szukać wzrokiem najbliższych przyjaciół, by nie przypominać samej sobie o braku części z nich. Dzwoneczki i błyskotki na jej stroju lśniły z każdym jej ruchem, każdym oddechem, ściągając na siebie uwagę zgromadzonych.
          -Najmilsi! Zebraliśmy się w ten wyjątkowy dzień, by wznieść modlitwy ku Słońcu…
          Nie słuchał jej dalej, spoglądając gdzieś ponad nią. Podczas gdy ona czarowała towarzystwo i błagała słońce o łaskę dla mieszkańców, w końcu wykonując taniec gwiazd wraz z Nevrą, tuż po zachodzie słońca, zielone oczy wpatrywały się wciąż w ten bezkresny mrok lasu.
          Nie zaniósł słońcu żadnej modlitwy dla siebie, nie miał o co prosić - niczego nie chciał. Dlatego oddał ją pewnemu blondynowi, który całkiem stracił poczucie czasu, usiłując uspokoić ich przeszłość i przyszłość w postaci tej przerażonej istoty przed nim. Bogowie dla niego nie mieli znaczenia, bo cały jego świat mógł obrócić się w pył lub pławić się w świetle za sprawą tego jednego stworzenia. Jednego spojrzenia z jej błękitnych oczu. Jakiegokolwiek znaku, że wie, kim jest - to byłoby dla niego wystarczające.
          Leila z kolei miała o co prosić, chociaż jak zawsze - nie dla siebie. Znaczna jej część była błaganiem o pokój dla tych ludzi, a reszta - poświęcona mężczyźnie o niebieskich włosach, który właśnie wniósł ranną elfkę do pomieszczenia. Jego dłonie jak i szaty ubrudzone były błękitną krwią, odznaczając się na białych elementach i ginąc w tle tych niebieskich. I on nie miał głowy do modlitw, zrywając cały pałac na równe nogi, gdy zwoływał medyków, jednocześnie dociskając kobietę do klatki piersiowej, by czuć, że jeszcze żyje a ostatnia iskierka ciepła nie uciekła z jej ciała.
          Zmierzch zamienił się w noc, bawiących się stopniowo ubywało, mieszkańcy Kwatery powoli udawali się na spoczynek, prowadząca dzisiejsze obchody kobieta siedziała na uboczu, wybiegając myślami do ukochanego, stos ogniskowy powoli malał, choć płomienie wciąż tańczyły starając sięgnąć gwiazd, a Leiftan niezmiennie, mimo wymieniania grzecznościowych formułek, zerkał w stronę wołającej go ściany drzew.
          Wszystko poszło nie tak. Gdy myślał o tym teraz, te wielkie plany, które snuła Miko jeszcze nie tak dawno, siedząc z nim na dachu, były odległą wizją, tak nierealną choć wtedy tak bliską.
          Ale to nie szkodzi. To wszystko da się naprawić, prawda? Jeszcze wszystko może być piękne.
          W końcu, życie jest mierzone nie liczbą oddechów, które bierzemy, ale chwilami, które pozbawiają nas tchu - niekoniecznie w dobrym znaczeniu.
          Jeśli teraz, ta krucha gwiazda, siedząca skulona nie mogła zaczerpnąć tchu a wciąż tu siedzi, znaczy, że wciąż żyje. Gdyby tylko oddychała, to tak jakby nie żyła.
          Gdyby tylko oddychała, traciłaby cenny czas dany jej na ziemi.
          Dlatego postanowił zadbać o to, by wbrew wszystkiemu, co się dzieje, mimo kłód jakie życie miało rzucić jej pod nogi, nie zapomniała żyć. By liczyła swój czas w momentach zapierających dech, bo każdy z nich, ten dobry i ten zły, był wart życia i nieustannego biegu do przodu.
          Pora, by uczniowie w tej pełnej ironii szkółce w końcu podeszli do egzaminu końcowego.




"Życie nie jest mierzone liczbą oddechów, które bierzemy, a chwilami, które pozbawiają nas tchu."


~ ★ ~



          Dalszy ciąg przygód bohaterów Ezarelowej Szkółki Sarkazmu - w końcu, na każdego ucznia czeka egzamin końcowy, prawda? W żadnym ze światów nie żyje się długo i szczęśliwie, bo każda zła decyzja z przeszłości w końcu wróci w postaci konsekwencji, którym trzeba stawić czoło.
          Tylko, czy Kwatera jest gotowa na konsekwencje? A Leila? Czy będzie w stanie wytrzymać ilość konsekwencji, z którymi Ezarel próbuje uparcie uporać się samemu, pogarszając ich relacje z każdą podjętą samodzielnie decyzją?
          Pod nową nazwą, wracam do was ja - AliceAnnaJ. Po pożarze serwerów, jak wiele osób, postanowiłam wykorzystać okazję i zmienić nick. Nowy początek.


Opowiadanie ukazuje się również na wattpadzie *Klik*[/b]

Ostatnio zmieniony przez EliseNorthwind (11-07-2022 o 21h42)

Offline

#2 23-06-2022 o 22h14

Straż Absyntu
EliseNorthwind
Nowa
EliseNorthwind
...
Wiadomości: 5

~ ★ ~

Prolog







          Jej spojrzenie tkwiło w twarzy, którą kochała ponad wszystko, chociaż teraz wydawało jej się, że widzi go po raz pierwszy. Mężczyzna przed nią w niczym nie przypominał elfa żartownisia i nie była pewna, czy to wciąż ten człowiek, którego pokochała.
          -Przysięgam ci, na własne serce - mówiąc to, ułożył dłoń na klatce piersiowej tam, gdzie tłukł się bezustannie kryształowy zamiennik serca.  -Tylko pozwól mi to dokończyć.
          -Ja… - zaczęła, ale zamknęła oczy i pokręciła głową. -Przecież ci nigdy nie zabroniłam, niczego.
          -Wiem, że…
          -To ty byłeś tym, który mnie zatrzymywał. I zabraniał - przerwała mu, w końcu zbierając się w sobie by odezwać w pełni; światło, które biło od niej teraz zgasło kompletnie. Lilowe, pełne życia oczy, teraz były wręcz puste. Dawny Ezarel czułby ból, widząc jej pozbawione emocji spojrzenie, ale czy ten aktualny również?
          -Leila, to był ciężki czas, myślę…
          Podniosła dłoń, uciszając starego-nowego sojusznika, a on zamilkł. Spojrzał na elfa, a coś w nim sprawiło, że owy elf zapragnął przejść do rękoczynów.
          -Nie chciałam ci nigdy stawać na drodze i teraz też nie zamierzam - dokończyła spokojnie, jakby nagle wszystkie jej emocje wyparowały, i tym razem Leiftan nie miał z tym nic wspólnego. -Nie na tym polega bycie w związku, prawda? Nie na tym polega miłość.
          To słowo. To jedno, jedyne słowo - ostatnie - które wypowiedziała, po raz pierwszy. Po raz pierwszy do niego bezpośrednio, do tego bez cienia emocji. Kiedyś, to kamienne serce zamarłoby na chwilę, pogrążone w bólu.
          Teraz, to kamienne serce, biło bez przerwy tym samym rytmem, jakby jego właściciel był odporny i gotowy.
          Tkwili w tej ciszy przez chwilę, jednak ta cisza nie przyniosła im niczego, żadnej z osób znajdujących się na głównym korytarzu. Serce nie zabiło mocniej, łzy nie popłynęły, żadne słowo nie uciekło spomiędzy kamiennych warg żadnej z postaci, jak gdyby zostali zamknięci w czasie.
          W końcu, kącik ust kobiety drgnął ku górze, formując smutny uśmiech.
          -Oby światło było z tobą, Wasza Wysokość - skinęła głową, kładąc dłoń na sercu i lekko dygając, z pełną gracją, a następnie odwróciła się w stronę schodów, jedną dłonią unosząc rąbek sukni, a drugą gotowa sięgnąć poręczy.
          Wyrwał się do przodu, chwytając za jej nadgarstek.
          I wszystko do nich wróciło.
          Tamto pierwsze spotkanie, jego oskarżenie jej o kradzież. Moment, gdy ścigał się z czasem, niosąc ją do skrzydła szpitalnego. Jej drobna dłoń na jego twarzy, gdy dostał po raz kolejny z liścia za głupie żarty. Karteczka z zabawnym napisem, przez który cała kwatera jeszcze długo po jej zniknięciu raczyła Ezarela kopniakami. Karny taniec gwiazd, na który zapracowali oboje - ona, próbując wyrwać kępkę futra z ogona Miko do rytuału, a on, że wmówił jej istnienie takiego rytuału. Gdy uratował jej życie więcej niż raz. Ich wspólny taniec na ustawionej randce. Wręczenie skrzyni z własnym sercem, które spoczywało teraz zamknięte bezpiecznie w skrytce pod kryształem.
          W końcu, dni spędzonych przy niej, gdy poświęciła się w obronie kryształu, gdy nie opuszczał jej na krok i umierał przy niej, gdy brakowało mu pomysłów na przerwanie tego procesu, podczas którego ją tracił.
          Tych chwil, które spędzili zamknięci we własnym sennym świecie, będąc razem i czekając na rozwiązanie problemów.
          Odwróciła się, spoglądając na niego z góry, podczas gdy on ujął czule jej dłoń i sięgnął drugą do kieszeni płaszcza, by wręczyć jej wysłużony choć wciąż piękny notes, którego strony były pomarszczone od tuszu i, sporadycznie, łez.
          Jedyny w swoim rodzaju list miłosny, napisany w formie pamiętnika.
          Czuł się jak najgorszy zbrodniarz, nie chcąc puścić tej nieskalanej dłoni i zamykając ją w swoich, splamionych krwią, ale nie mógł jej pozwolić odejść, nie teraz. Kiedyś by nie próbował, ciesząc się, że to ona odsuwa go od siebie, ale teraz? Nie był na tyle silny, był słabszy niż mu się wydawało, ale z pewnością mądrzejszy o błędy przeszłości.
          -Obawiam się, Wasza Wysokość, że nasza Szefowa jest zmęczona - oznajmił wciąż obecny towarzysz Leili, podchodząc o krok bliżej, przez co dziewczyna cofnęła swoją dłoń i wspięła się o stopień wyżej, nie zauważając desperackiej próby Ezarela by nie dać jej odejść, ale nie zatrzymywać jej na siłę. Wyciągnął dłoń z książką bardziej. Spojrzała na dziennik, a następnie na niego, jakby wahając się. -Nasz grafik jest bardzo napięty ostatnimi czasy, dlatego byłbym wdzięczny, gdyby Wasza Wysokość…
          -Daruj sobie - warknął w końcu na mężczyznę, nie odrywając wzroku od kobiety. -Proszę, weź. Proszę.
          Spojrzenie jej towarzysza wbite było z pełną pogardą w przedmiot, który przeszedł z rąk do rąk, obserwując jak kobieta trzyma go na dystans od siebie, a następnie, zgodnie z jego oczekiwaniami, Ezarel odsunął się, prostując mimo, że miał ogromną ochotę by porwać ją w swoje objęcia. Musiał jednak uszanować jej wolę, by nie stracić jej całkiem.
          -Szefowo, powinnaś udać się na spoczynek - kobieta skinęła głową i ruszyła po schodach na górę. Ledwie zniknęła im z oczu, obserwowana przez obu mężczyzn, a król elfów chwycił za kołnierz wątpliwego obrońcę swej rozmówczyni i pociągnął w swoją stronę.
          -Nie próbuj więcej wtrącać się między mnie a nią, rozumiesz? - warknął zaborczo elf, a jego głos, tak spokojny i opanowany, jakby bez emocji, teraz kipiał złością. -Może i odkupiłeś swoje winy i zapracowałeś na wybaczenie, ale dla mnie zawsze będziesz…
          -No, powiedz to - rzucił bez emocji, ale z cieniem satysfakcji gdzieś w kącikach oczu. -Nie jesteś jej właścicielem, a ona jest częścią i sercem Kwatery Głównej, moim obowiązkiem jest o nią zadbać - wyrwał się z jego uchwytu i poprawił. -Bo tobie się to nie udaje, Wasza Wysokość - ostatnie słowa dodał z drwiną w głosie.
          -Ezarel, byłbyś tak uprzejmy i poszedł ze mną? - padło zza pleców elfa, a spojrzenie obu zbitych z tropu mężczyzn padło na uśmiechniętą maskę prawej ręki Miko. -Mam do ciebie sprawę.
          -Oczywiście - mówiąc to odwrócił się, ignorując swojego dotychczasowego rozmówcę i ruszył za Leiftanem, zostawiając wątpliwego obrońcę Leili samemu sobie.
          Zaś książka ciążąca w dłoni nowej właścicielki, znalazła się teraz w ciepłym objęciu, ale tą scenę widział jedynie zaglądający przez okno księżyc, gdy dziewczyna zamknęła w końcu drzwi do pokoju, w którym wszystko przypominało jego.





~ ★ ~

Offline

#3 11-07-2022 o 22h05

Straż Absyntu
EliseNorthwind
Nowa
EliseNorthwind
...
Wiadomości: 5

~ ★ ~

Rozdział 1











          Czasem myślę nad tym, jak niesamowicie plecie się to nasze życie. Nasz los przypomina nici w gobelinie, które przeplatają się z innymi, rozchodzą i później znów na siebie trafiają, pozornie bez celu, ale gdy na to spojrzeć z większego dystansu - tworzą idealny wzór, układankę, która ma znaczenie dopiero, gdy mamy już jej większy fragment. W końcu, początki zawsze są trudne i nijakie, ale jak to mówią - trzeba zaufać procesowi i brnąć dalej.
          Tak ufaliśmy rekrutom, którzy pragnęli stać się częścią Straży. Otrzymywali od nas zaufanie bez żadnych warunków, by w trakcie ich pobytu wśród naszych szeregów, mogli udowodnić, że są go faktycznie godni. Tak właśnie prowadziła Kwaterę Główną w Eel Miko. Żelazną ręką, chociaż czułą, mimo zawirowań, jakie miały miejsca, starając się zadbać o wszystkich, po równo. Nie było to nigdy łatwe, wiem, widziałem. Próbowałem.
          Wszystko zaczęło się walić już z dniem, w którym przepadł Lance. Nasza świeżo upieczona szefowa miała złamane serce, Valkyon stracił grunt pod nogami w postaci jedynego brata. Oboje musieli przełknąć ból i wejść w swoje role dużo brutalniej i szybciej niż pierwotnie planowaliśmy. Potem było już tylko gorzej. Valkyon zaczął zachowywać się jak swój starszy brat, Miko musiała utrzymać jakoś spokój w Kwaterze. A ta nie zamierzała być spokojna, gdy niewiele po tym doszło do zdrady pielęgniarki, wróżki Mandare, co z kolei złamało po raz drugi serce Ezarela. Wtedy jego przyjaciele byli pewni, że było to jego pierwsze zauroczenie, Ezarel nigdy nie był wylewny. Żadne z nich nie pamięta do końca, kiedy im się przyznał, że to nie była jego pierwsza miłość. Fizycznie - tak, ale nie emocjonalnie. Leila była tą trzecią, i, jak wszyscy mieli nadzieję, ostatnią. Kwatera straciła świetnego medyka, wymuszając na Ewelein przejęcie obowiązków, na które nie była do końca gotowa, co robi z niej kolejną osobę, która musiała błyskawicznie wczuć się w nową rolę. Niedługo po tym doszło do ataku na Wielki Kryształ i rozbicie go, cała kraina pogrążyła się w chaosie, Miko walczyła, by utrzymać wszystko we względnym porządku, a Szefowie Straży: Ezarel, Nevra i Valkyon, wraz z pomocą Leiftana, któremu wciąż nie wszyscy ufali, Keroshane, Ykhar, Jamona, Karuto i sporadycznie lisich gości z młodzieńczych lat Miko, robili co mogli, by jej w tym pomóc i odciążyć chociaż odrobinę. Ale wtedy ku zaskoczeniu wszystkich, w sali Kryształu pojawiła się ziemianka, próbując dotknąć naszej świętości. Najpierw trafiła do więzienia, a potem wszystko działo się tak szybko, że nim się zorientowali, dziewczyna była nieodłącznym elementem codzienności Lśniącej Straży. Zwłaszcza pewnego zrzędliwego elfa, który do końca zapierał się, że jej nienawidzi.
          Przyznał się przed Nevrą i Valkyonem dopiero tamtej nocy, gdy zastali go zakrwawionego, tuż po zamienieniu swojego prawdziwego serca na kryształowe. Miko widziała to, co on tak skrzętnie ukrywał przed samym sobą, już od dawna. Potem wyjazd Ezarela i Ewelein na ich ślub, mający być przypieczętowaniem paktu między ich królestwami, ucieczka Leili, atak; Leiftan, który ją odnalazł.
          A potem kolejny atak, w którym nasza gwiazda była gotowa poświęcić swoje życie, by ocalić Serce Krainy. I została tak, unosząc się nad podłogą w Kryształowej, cała lśniąca, nieprzytomna, utrzymywana przy życiu dzięki Miko i jej powiązaniu dziewczyny z Kryształem za pomocą swojej magii. Później szefowa musiała powtórzyć to samo z Ezarelem, bo ten niezdolny do życia bez swojej miłości, najpierw miotał się, nie dając zrobić nic wokół niej, nie dając pomóc samemu sobie, a następnie utknął z dziennikiem w Kryształowej, sporadycznie wpadając na jakieś pomysły. I wtedy jakiś kretyn, który działając z ramienia wroga, zaatakował nieprzytomną dziewczynę, niemal zabijając ją całkiem.
          To wydarzenie rozbudziło w sarkastycznym elfie takie pokłady nienawiści, że gdyby nie przyjaciele, to rozszarpałby sprawcę na miejscu, gołymi rękami.
          Następnie zapadł w sen, trzymając za rękę swoją umierającą ukochaną, jednocześnie zostawiając cały bałagan na głowie pozostałych szefów Straży, biednej Ewelein, która odchodziła od zmysłów, próbując ich wybudzić, z pomocą Chrome’a, będącego jej wsparciem i zastępcą Ezarela odkąd ten przestał dbać o Straż Absyntu i swoje obowiązki, oraz Miko. Ta ostatnia najpierw za pomocą własnej magii i bazując na swojej energii powiązanej z Kryształem, wzięła na siebie podtrzymywanie ich przy życiu, a następnie ruszyła niebem i ziemią, ściągając do Kwatery ludy z najdalszych zakątków krainy po to, by znaleźć ratunek dla ich gwiazdy i elfa.
          Ostatecznie znaleźli je. Udało im się.
          Szkoda, że jej organizm nie był na tyle silny, wycieńczony potężnymi zaklęciami, by udźwignąć ciężar jakim obarczyła samą siebie po raz kolejny. Jak zawsze, w imię wyższego dobra. Dla krainy i dla przyjaciół, których kochała bardziej, niż własne życie.
          Niektórzy myśleli, że wybudzenie Leili i Ezarela powinno przynieść kres katastrofom i problemom, ale od tamtego dnia wydarzyło się naprawdę dużo rzeczy - problemy, których nie mogliśmy z różnych powodów rozwiązać, nawarstwiały się z czasem i teraz wymagały uwagi. Zyskaliśmy z powrotem naszą gwiazdę i nadętego elfa, ale straciliśmy naszą szefową. Ponadto, tego samego dnia, ktoś rozpuścił plotkę, jako iż za te ataki tak naprawdę była odpowiedzialna Miko, a ci, którzy nie znali jej tak dobrze, jak jej najbliższe otoczenie, albo po prostu jej nie lubili, uwierzyli w to na ślepo. Leiftan przejął władzę, lis, który pomagał dotąd szefowej, Ukyo, zniknął z Kwatery z dnia na dzień. Ewelein, jakby nie dość, że przytłoczona stanem zdrowia przyjaciół, teraz musiała poradzić sobie jeszcze ze stratą przyjaciółki, jednocześnie nie pokazując niczego po sobie przed Leilą, której stan zdrowia był ich priorytetem. Ezarel, który walczył o jej życie, teraz się oddalał, próbując zrozumieć coś więcej o naturze kitsune, nie potrafiąc się pogodzić z utratą osoby, która potrafiła przejrzeć go na wylot, by odkryć, że tak naprawdę - jeśli ona nie żyje, to cały ten świat powinien przestać istnieć, przez fakt, że lisica była “naczyniem” utrzymującym Kryształ przy życiu. Świat istniał, więc elf nabrał wątpliwości i węszył dalej, ale szybko i jego dopadły zaległości - w końcu, wraz z Ewelein nie dotrzymali postanowień paktu. Mieszkańcy byli dziwnie spokojni, odkąd Leiftan zarządzał, co wzbudzało niepokój części Lśniącej Straży, ale póki nikomu to nie szkodziło, postanowili pozostawić ten temat. Problemy się nawarstwiały, obowiązków przybywało, fundamenty, na których stał ich świat, zaczynały się kruszyć i usuwać spod nóg.
          I tylko Nevra wiedział, co teraz trzeba…

          -Na bogów, Nev! - podskoczyłem jak oparzony, przewracając słoiczek z atramentem i by uratować dokument, z impetem położyłem ramię między papierem a zbliżającą się ku niemu kałużą, przez co zaraz ramię i biały materiał nabrały czarnego koloru. -A już myślałam, że jesteś poważny faktycznie próbujesz zrobić jakieś streszczenie, zacząć tą kronikę, ale ty jak zwykle tylko o sobie!
          -Co to za straszenie starszego brata, łajzo! - wrzasnąłem i zaraz jęknąłem, widząc w jakim stanie jest moje śliczne ubranie. -No i patrz co zrobiłaś, niech to… koszula do prania, a tyle co kupiłem…
          -Ja cię nie straszę - żachnęła się Karen i patnęła mnie w głowę książką. -To ty siedzisz w bibliotece, gdzie każdy może wejść.
          -Ale nikt mi nie przeszkadzał, wszyscy mnie tu szanują - burknąłem, postanawiając wycisnąć tusz z materiału, ale w ten sposób ubrudziłem drugą rękę, a gdy podniosłem tą pierwszą, to atrament popłynął znów w stronę papieru i spanikowałem.
          -Wszyscy cię co? - rzuciła mała pijawka i, zanim ją powstrzymałem, złapała czarny materiał kimona zawiązany wokół mojego pasa, by położyć go prosto w ten nieszczęsny barwnik.
          -Co ty wyprawiasz?!
          -Ratuję twoje wypociny.
          -Nie mogłaś ich przesunąć? Albo wziąć czegoś innego do wytarcia? - spytałem widząc, jak czerwone wyszywane kwiaty teraz zlewają się kolorem z materiałem, nasiąknięte tuszem.
          -Oh faktycznie, mogłam! - zrobiła minę, jakby jej to nie przyszło do głowy, a potem uśmiechnęła się tak, że byłem pewien, że przyszło. Ten jej uśmieszek chochlika. Chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem na biurko, aż różowa część jej włosów zamoczyła się częściowo w atramencie. -Ej, pogięło cię?!
          -Pomyliłem cię ze ścierką - odszczeknąłem bardzo dojrzale, na co wampirzyca rzuciła się na mnie i zaczęliśmy się zwyczajnie tłuc na podłodze w bibliotece.
          No, byśmy się tłukli, gdyby nie jeden szczegół.
          -Jamon słyszeć hałas i myśleć łobuzy, a to tylko Nevra i Karen - dwie wielkie łapy podniosły osobno mnie i osobno Karen do góry, stawiając nas w odstępie od siebie, ogr był wyraźnie zawiedziony.
          -Jamon, przyjacielu, nie mów proszę nikomu, co? - rzuciłem z szerokim uśmiechem.
          -Za późno.
          Tuż za nim stała wyraźnie przemęczona elfka, z cieniami pod oczami i zaciętą miną. Jasne włosy zawinięte były do góry w kok, który utrzymywał się chyba tylko przez ten ołówek wetknięty pomiędzy pasma. Karen już chciała się zmyć, ale pielęgniarka złapała ją za kołnierz i cofnęła do tyłu.
          -Po pierwsze, posprzątacie bałagan. Po drugie, jeśli nie macie nic lepszego do roboty, to mogliście przyjść do mnie, zawsze przyda się pomocna dłoń - oznajmiła, mierząc nas wzrokiem. Jamon pokiwał głową.
          -A po trzecie? - spytałem wesoło, wkładając ręce do kieszeni. -Ezarel mówi, że zawsze jest jakieś “po trzecie”, co trzymasz dla nas w sekrecie, piękna?
          -Leiftan cię szuka - i mina mi zrzedła.
          -To ja tu zostanę i posprzątam, leć braciszku! - zachichotała Karen i popchnęła mnie.
          Fajnie, własna siostra zawsze pomoże. Wepchnąć cię w paszczę draflayela!
          Shaitan nie drgnął, jedynie łypnął na mnie jednym ślepiem a następnie zawinął się bardziej w kulkę, wracając do swojej drzemki pod biurkiem.
          "Poradzisz sobie, szczenię, nie potrzebujesz pomocy. Daj mi od siebie odpocząć".
          Wzdrygnąłem się ale nie skomentowałem tego, ani nie odpowiedziałem Ewe, nawet nie spytałem, gdzie go znajdę. Po prostu opuściłem bibliotekę i, mając w głowie fakt, że dla Shai zawsze już będę szczenięciem, ruszyłem na ślepo, by w ten nieprzytomny sposób dotrzeć tam, gdzie było trzeba. Mimo lat z tym zawziętym chowańcem, on zawsze brał mnie za szczenię, którym się musiał opiekować, mimo, iż to ja opiekowałem się nim.
          Znaczy, to prawda, w kilku sytuacjach mnie uratował w sumie i musiał się przypominać z jedzeniem, ale to ja tu byłem opiekunem, nie on.
          Zwiedziłem ten świat wzdłuż i wszerz, przeżyłem mnóstwo przygód samotnie, nierzadko z pomocą szczęścia, ale głównie dzięki swoim umiejętnościom, próbując zrozumieć, czemu sam siebie wyniszcza.
          Do jakich wniosków doszedłem?
          Tylko świeża krew, bez starych złych wpływów, może cokolwiek tu zdziałać. My możemy co najwyżej zrobić dla nich podwaliny pod nowy świat.
          -Nie szukaj.
          Zamrugałem gwałtownie, zdając sobie sprawę, że stoję w gabinecie Miko, a przede mną, tyłem, spoglądając przez okno stoi lorialet, którego szukałem.
          -Huh? Proszę?
          -Nie szukaj prawdy - rzucił, by połowicznie się do mnie odwrócić i spojrzeć tym zielonym ślepiem, które wywoływało aż dreszcze. Nie lubiłem z nim rozmawiać.
          -Prawdy o czym? - palnąłem bez zastanowienia, ale ledwie to powiedziałem, a dotarło o czym mógł mówić.
          Możliwe, że trochę nie wierzyłem w śmierć Miko, o której mówiła Ewe. Zwłaszcza, że Leiftan oficjalnie nie powiedział o zgonie. Tylko, że "odeszła". Odejść można na wiele sposobów.
          -Jeśli chcesz koniecznie w czymś kopać, to może to cię zainteresuje - lorialet usiadł za biurkiem i sięgnął do jednej z tych szuflad, które zawsze były zamknięte na klucz, by wyjąć coś z jednej z nich, a właściwie garść cosiów. Kilka zwojów związanych ze sobą wstążką, której supeł rozplątał, by rozłożyć jeden z nich i podsunąć w moją stronę. Podszedłem bliżej, by wziąć zwój w dłoń.
          List, w którym Miko przyznaje się do zbrodni, rozbicia kryształu, narażenia Leili i całego świata, nawet przed nią podpisany. Przesunąłem palcami po tekście; brakowało tekstury czy jej zapachu, nawet, gdy pergamin spoczywał w mojej dłoni, pachniał po prostu kurzem. Tusz był położony grubo, jakby ktoś pisał to starannie, chcąc idealnie odzwierciedlić pismo; dłoń naszej kitsune zawsze niosła się po papierze szybko i pewnie, bo zawsze wiedziała do przodu, co chce napisać, tusz bywał czasem aż nieczytelny, gdy nie nadążał za piórem. Do tego, używała błękitnego błyszczącego tuszu, wyrabianego specjalnie dla niej z pomocą konkretnego typu chowańca głębinowego, a ten dokument sporządzony był błękitnym, owszem, ale brakowało w nim tych specyficznych lśniących drobinek, zamiast tego były grube kawałki czegoś typu brokat, odbierający tą nutkę subtelności. I blasku, który bił od niego w ciemności.
          Nie dało się też wyczuć jej perfum, Miko nie lubiła zapachu kurzu na starych pergaminach, zawsze kichała, jej nos był zbyt wrażliwy, więc używała dużo perfum i zapachów do powietrza - zawsze osadzały się na papierze, będąc jej swoistym podpisem.
          Plus podpis właśnie - to nie były litery postawione jej dłonią. I nigdy nie pisała w ten sposób swojego pełnego imienia, a podpis nigdy nie był tak duży w stosunku do reszty liter.
          Leiftan czujnie obserwował, jak badam ów rękopis, a gdy skończyłem odchrząknął.
          -Tusz został sporządzony w tym samym miejscu, w którym przetrzymywana była Leila - oznajmił, odchylając się na fotelu. -Znalazłem tam ślady barwnika, gdy badałem to miejsce.
          -Pamiętam - rzuciłem i zmrużyłem oczy, by zaraz wyjąć z rolki maleńki listek. -Nawet pachnie jak tamto miejsce. Rozumiem, że chcesz, bym to dla ciebie sprawdził?
          -Nie - uniosłem brew. -Dla niej.
          -Sugerujesz, że…
          -Gdziekolwiek jest, żywa czy nie, jeśli jednak tak - splótł palce ze sobą. -To warto zrobić odpowiednie podwaliny pod jej powrót. By móc obalić stek bzdur, którymi nasz wróg nakarmił naszych ludzi.
          Przyglądałem mu się przez chwilę, szukając cienia potwierdzenia dla swojej teorii. Nie był to jednak ktoś, kto łatwo okazuje jakiekolwiek emocje, jednak mój instynkt i tak wiedział swoje. Zwinąłem śmieciowy dokument i wetknąłem go w kieszeń.
          -Wszystko lepsze, niż udawanie, że wszystko gra i spędzanie tu całego czasu - wzruszyłem ramionami i wtedy dotarł do mnie cichy krzyk i coś uderzyło w skrzydle szpitalnym. -I słuchanie tej dwójki, która znowu o sobie zapomina.
          -Sam z przyjemnością opuściłbym kwaterę i zajął się dochodzeniem - Leiftan westchnął, a coś w tym geście sprawiło, że poczułem się jakbym rozmawiał z bardzo zmęczonym ojcem sporej gromadki dzieci. Zdecydowanie bardzo przesiąkł ideologią naszej szefowej. -Ale nie można ich zostawić samej, zwłaszcza w obliczu kryzysu. Ewelein sobie sama z nimi nie poradzi, zwłaszcza mając na karku ich rody.
          -Cóż, naważyli sobie sami piwa - wzruszyłem lekko ramionami i zaraz podrapałem się po karku. -Ezarel to nie głupi facet, ale tutaj spaprał po całości. Przecież mógł wymyślić coś lepszego.
          -Ponoć miłość zaślepia i ogłupia.
          -To dobrze, że ja się nie zakochałem - stwierdziłem dumnie, a nasz nowy szef wziął jakąś teczkę w dłoń, wertując zawartość.
          -Prawda, już jesteś pół ślepy, bez oka, strach myśleć co by było jakbyś się zakochał.
          -Ej! Od kiedy ty potrafisz żartować?! - fuknąłem na niego opierając się o biurko.
          -Akurat to mówiłem poważnie - i jego mina, potwierdzająca, że był poważny. I co teraz powiedzieć? Niezręcznie. -Tu masz moje notatki z tamtej misji i cały raport - wręczył mi teczkę. -A teraz idź, nie ma sensu zwlekać. Tylko proszę, nie mów Karen. Wolałbym, by została w Kwaterze, mogę jej potrzebować - oznajmił już nawet na mnie nie patrząc, skupiając całą uwagę na księdze, którą również wydobył z czeluści biurka.
          -Potrzebować? Przysięgam, jeśli choćby jeden włos…
          -Nic jej nie grozi, bądź spokojny. Ale kto pod tym dachem jest lepszy od Karen gdy chodzi o pozyskiwanie informacji wśród straży? - nie umiałem odpowiedzieć. Alajea też była plotkarą, ale do szpiega było jej daleko. -Sam widzisz. Ruszaj - pogonił mnie, zanim spróbowałem rozpętać kolejną rozmowę swoimi może nie do końca przemyślanymi przemyśleniami.
          Wyszedłem z gabinetu, dopiero teraz odczuwając ciężar teczki w mojej dłoni. Rzuciłem na nią okiem, widząc, że nie została ona opatrzona ani parafką Kero, ani Ykhar, nawet Miko czy jej pomocnik z lisich stron, Ukyo, nie widzieli tej dokumentacji, zatem gdy została sporządzona ostatniej dwójki już raczej nie było, a jednorożec i nasz kochany króliczek byli albo zbyt zajęci…
          Albo Leiftan uznał, że z jakichś powodów nie powinni wiedzieć tego raportu. Dlaczego? Albo były to zbyt wrażliwe dane, albo…
          Albo im nie ufał.
          Osobiście stawiałem na oba jednocześnie, z naciskiem na zaufanie.
          Był typem osoby, która trzymała blisko przyjaciół a jeszcze bliżej wrogów, chociaż takich oficjalnie nie posiadał w Kwaterze. Ale jestem pewien, że tak samo jak i ja, miał wrażenie, że mam kreta wśród nas. Nie bez powodu większością informacji dzieliłem się jedynie z Miko, czasem chcąc nie chcąc w jego obecności, ale nigdy nie zawierałem wszystkich informacji z przeszpiegów w oficjalnych raportach; drobne szczegóły, które zachowywałem dla siebie, kończyły w moim własnym notatniku. Nawet Ezarel i Valkyon nie znali szczegółów większości moich misji, albo że w ogóle na nich byłem, a byli moimi najbliższymi przyjaciółmi. Takich rzeczy nie wygadałbym nawet po alkoholu, zabezpieczyłem się na tą ewentualność.
          Przeczesałem palcami włosy do tyłu, wtykając zwiniętą niedbale w rulon teczkę, by wyglądała jak zwykły stos papierów, o który nie dbam i z westchnieniem ruszyłem w stronę zbrojowni. Wielu pewnie teraz by się zaczęło zastanawiać, jak ktoś tak dziecinny, zwyczajny eldariański Casanova z przerostem ego i wyjątkowym urokiem osobistym mógłby pomyśleć o czymś więcej, niż o sobie, nie ufając nawet przyjaciołom?
          Nie bez powodu zostałem Szefem Straży Cienia.
          -Valky? - rzuciłem głośno, by przebić się przez łoskot stali uderzającej o stal, gdy wojownik wykuwał nowy topór. -Potrzebuję mojego nowego zestawu sztyletów. Są już gotowe?
          -Daj mi moment - oznajmił spokojnie, ocierając pot z czoła i wracając do kucia. W końcu, kuj żelazo póki gorące nie wzięło się znikąd!
          (...)
          Pochmurna mina mężczyzny o niebieskich włosach spochmurniała jeszcze bardziej, gdy pochylił się nad kolejnym zwojem. Nie ważne, ile szukał, co przeglądał, nic nie przynosiło odpowiedzi. Przynajmniej, nie była to nigdy odpowiedź, na którą czekał. Jedyne, co mógł wziąć za niemal pewniak, to opowieść tamtej kobiety. Nigdzie nie było niczego więcej na temat, który go interesował, nie ważne, jak głęboko kopał.
          -Ważna rasa, też mi coś - burknął pod nosem, rzucając książką przed siebie, nawet nie patrząc gdzie poleci, bo w międzyczasie zdążył wstać i zaczął przechadzać się po gabinecie. -Taka ważna a nigdzie ich nie ma, nawet zdania czy pół o tych pseudo wszechmocnych, genialnych i potężnych…
          -Jeśli szukasz potęgi, powinieneś wrócić do Luere de Trass i posłuchać ich - nawet nie drgnął, ignorując dobrze znany sobie głos. Elfka podniosła Oracle ducha winną księgę, wertując jej strony, by sprawdzić, czy nie doznała żadnych uszkodzeń.
          -Wypowiedz tą nazwę raz jeszcze, a przysięgam…
          -Cały ty, uciekasz od problemów, szukając rozwiązania dla innych - prychnęła odkładając przedmiot. Zaplotła ręce na klatce piersiowej. -Myślisz, że mi jest łatwo?
          -To po co o tym ciągle mówisz? - fuknął, odwracając się do niej, ale to, co zastał, to jedynie kamienna mina jego niedoszłej żony.
          -Bo w przeciwieństwie do ciebie, rozumiem, że nie mogę wiecznie od tego uciekać.
          -O co ci znowu chodzi?!
          -Wydoroślej! Myślałam, że w końcu ci się to udało, dzięki Leili, ale widzę, że nie ma żadnej poprawy.
Kobieta odwróciła się do wyjścia, ale Ezarel zdążył już stracić swoją zimną krew. Poderwał się gwałtownie i chwycił jej nadgarstek zanim zdążyła chwycić za klamkę, a następnie szarpnął w swoją stronę. Jego oczy, zazwyczaj spokojne, zimne lub ironiczne, teraz pałały gniewiem, tak jak wtedy, gdy pewien kretyn podjął próbę zabicia jego gwiazdy.
          -Nie wypowiadaj jej imienia tym tonem - warknął przez zęby, ale elfia księżniczka nic sobie z tego nie zrobiła. Patrzyła na niego chłodno, zawiedziona.
          -Może ty je wypowiedz, tak dla odmiany? - zmrużył oczy. -Zawołaj ją. Porozmawiaj. Spędź z nią trochę czasu. Tak dla odmiany, skoro nie robisz nic, by rozwiązać problemy w które nas wciągnąłeś, szukanie pomocy dla Miko, która nie żyje ci nie idzie, to chociaż pokaż mi, że ta miłość, dla której poświęciłam też swoje życie, jest tego warta.
          Nie potrafił odpowiedzieć na jej słowa. Patrzył na nią z ustami zaciśniętymi w wąską linię, cały spięty. W pełni świadomy, że drobna kobieta przed nim ma rację, kompletnie ślepy na to, że siła, z jaką ściska jej rękę jest zbyt duża. Nie widząc żadnej większej reakcji, Ewelein wyrwała rękę z jego uścisku, potarła obolały nadgarstek i w ten sposób opuściła gabinet, nie zaszczycając go ani jednym słowem więcej, ani jednym spojrzeniem.
          Odwrócił się do biurka, dopiero teraz rozumiejąc, czemu przyszła.
          Umknął mu moment, gdy jej drobne dłonie pozostawiły na biurku kosz pełen listów z ich rodzinnych stron. Jak?
          Nie miał pojęcia.
          Przetarł dłońmi twarz, na chwilę zastygając w tej pozycji.
          Nie chciał go mieć.
          (...)
          Lilowe oczy po raz kolejny odruchowo powędrowały w stronę okien pracowni alchemicznej, by zaraz ich właścicielka zdała sobie sprawę że swojej naiwności i odwróciła się do chowańców tak szybko, jak się od nich odwróciła.
          -Hej, Leila, skup się! - i w momencie, gdy odwróciła się z powrotem, dostała mokrym ogonem licliona prosto w twarz, gdy ten wyskoczył z fontanny. Dziewczyna zaraz się otrzepała, podrywając z murka, zdecydowanie wytrącona z równowagi tym drobnym gestem, na który w innej sytuacji zareagowałaby śmiechem.
          -Na Oracle… Przepraszam, nie mogę się skupić, ja… - zaczęła się tłumaczyć, ale dziewczęta tylko parsknęły śmiechem, a Kero odchrząknął.
          -Nie musisz się tłumaczyć, wszystko w porządku kochana - uśmiechnął się jednorożec i podał jej jeden z czystych, nie użytych jeszcze ręczników. -Musisz być skołowana, ale nie martw się, jesteśmy tu dla ciebie.
Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech nie objął oczu. To nie ich potrzebowała teraz obok, i nie ważne, jak bardzo próbowała sobie teraz wmówić, że to kwestia czasu a Ezarel jest bardzo zajęty bo stracił sporo czasu próbując ją odzyskać, i że robi to wszystko dla nich, to jej serce szeptało co innego.
          A wszystko zgodnie krzyczało, że potrzebuje go obok. W milczeniu, ale potrzebuje. Jakkolwiek, byleby był i by mogła go dosięgnąć.
          -Może wybierzemy się na plażę, hm? Popływamy, powspominamy, będzie miło! - zaproponowała Alajea, na co Ykhar pokiwała głową. Tylko Karen uważnie obserwowała reakcję wyraźnie sparaliżowanej Leili.
          -Chyba wolałabym jednak…
          -No proszę! - jęknęła syrena, co wybiło szatynkę całkiem z rytmu.
          -Twoje życie nie może się kręcić tylko i wyłącznie wokół…
          -Naprawdę muszę iść - oznajmiła, nie dając dokończyć brownie i w pośpiechu ruszyła z powrotem do kwatery, nie dając im czasu się zatrzymać. Wampirzyca również nie dała im za nią ruszyć, chociaż nie powiedziała dlaczego. Ba, sama nie wiedziała. Prawdopodobnie jej niezawodna intuicja, a bez względu na to, czym była ta siła, dziewczyna postawnowiła jej posłuchać.
          (...)
          Najpierw szłam, potem truchtałam by na koniec zacząć biec ile sił w nogach, gnając do budynku. Wbiegłam po schodach, chociaż moje ciało nie było zadowolone z tego nagłego wysiłku, ale serce właśnie tego pragnęło.
          Ja naprawdę rozumiem, przysięgam! Ezarel nie jest moją własnością, nie jesteśmy nawet oficjalnie parą. Z tego, co wiem, bardzo dużo się zmieniło przez czas mojej nieobecności, wszyscy byli tacy zajęci, że ledwie ich widywałam. Ez był przeciążony ilością spraw w związku ze ślubem z Ewelein, Ewelein z resztą tak samo, Miko z kolei… nie wiem, co robiła, ale musiała być bardzo zajęta, skoro jedyna osoba, która sprawdzała, jak się mam, to Leiftan. Nevra zbywał mnie najczęściej w pół słowa, a Valkyon był zajęty w kuźni niemal dzień i noc. Żadne z moich najbliższych przyjaciół nie miało czasu.
          Czy to egoistyczne z mojej strony, że czułam się samotna? Odstawiona w kąt, gdy nagle okazało się, że jest więcej pracy? Na pewno był sposób, bym mogła im pomóc, bardzo chciałam być przydatna a tak, z każdą kolejną próbą Kero i dziewczyn by mnie zająć czymś innym, nie potrzebnym, czułam się bezużyteczna, tak samo, jak wtedy.
          Musiałam znaleźć którekolwiek z nich i porozmawiać o tym. Musiałam znaleźć Ezarela, bo jestem pewna, że akcja “utrzymać Leilę z daleka od problemów” to kolejny głupi pomysł jego autorstwa. Cokolwiek nim nie kierowało, to na pewno on uprosił resztę, by dali mi “odpocząć”, jakbym mogła odpoczywać wiedząc, że oni się zaharowują.
          Wbiegłam po schodach i oparłam się o ścianę między Kryształową a gabinetem Miko, by złapać oddech, który mi uciekł, zanim podejmę dalszy bieg do laboratorium, do Eza. Nie mogłam stawić mu czoło, jeśli nie mogłam na niego krzyknąć, a pozbawiona tchu z pewnością nie miałabym siły przebicia. Gorzej, tym bardziej uznałby mnie za niezdolną do wykonywania jakichkolwiek czynności związanych z pracą.
          -... jest martwa, a my jesteśmy w…
          -Waż swoje słowa, Ezarel - zamarłam, słysząc głos Leiftana. Ten drugi z kolei z pewnością należał do Ezarela.
          Powinnam się wycofać. Powinnam stąd odejść i poczekać na tego gburowatego elfa w jego królestwie.
          … Ale ktoś był martwy. Pamiętałam wciąż to, co mi powiedzieli. Jego martwa ukochana. Musiałam się upewnić, z resztą, moje nogi nie słuchały gdy rozsądek prosił je by się ruszyły z miejsca.
          -Nie mamy czasu, czy ty to w końcu zrozumiesz? Ten świat, to wszystko…
          -Powiedziałem, że nic nam nie grozi. Mam na to dowody, ale jest zbyt wcześnie, bym mógł ci je przedstawić. Musisz mi zaufać.
          -Jak niby mam ci zaufać?! Słyszysz sam siebie?!
          -Owszem, a ty? Przypomnę ci, że aktualnie ja jestem szefem, a ty jesteś na ziemiach neutralnych. Twoja królewska władza tu nie sięga i byłbym wdzięczny, gdybyś…
          -Bredzisz od rzeczy, powinieneś zająć się przygotowaniami do oznajmienia ludowi Kwatery, że Miko nie…
          -Nie zamierzam tego robić, bo to nie jest potrzebne. Mamy inne problemy.
          -Skoro ty im nie powiesz, to ja to zrobię. Teraz, zaraz. Powiem im, że Miko nie żyje - serce podskoczyło mi do gardła, gdy dotarły do mnie jego kroki.
          To zdanie, jedno krótkie zdanie sprawiło, że moje nogi zrobiły się jak z waty i upadłam na podłogę, w momencie, w którym Ezarel otworzył drzwi gabinetu, z zamiarem opuszczenia go.
          Jego wzrok utknął w mojej twarzy, zamarł z dłonią na klamce, patrząc na mnie, po prostu. A ja, siedząc na podłodze tuż przed nim, wpatrywałam się w jego oczy, szukając potwierdzenia jego słów w tych zielonych tęczówkach. W pewnym momencie mój widok się rozmył, zamrugałam.
          -Ezarel, jako twój… na Oracle, Leila! - usłyszałam jak drzwi otwierają się mocniej, a następnie jak ktoś podnosi mnie z ziemi i przytula. Dopiero teraz poczułam, że drżę, a moje policzki są mokre od łez, tak jak i materiał, który je otarł, nasiąkając słonymi kroplami.
          -Ez… - wyszeptałam, zanim zalałam się całkiem łzami.





"Życie nie jest mierzone liczbą oddechów, które bierzemy, a chwilami, które pozbawiają nas tchu."


~ ★ ~


         


Opowiadanie ukazuje się również na wattpadzie *Klik*

Offline

#4 07-10-2022 o 23h53

Straż Absyntu
EliseNorthwind
Nowa
EliseNorthwind
...
Wiadomości: 5

~ ★ ~

Rozdział 2











          To wszystko potoczyło się zbyt szybko.
          Rozmawiałem z nim, o Miiko. Znowu. Byłem przekonany, że wszystko będzie wyglądało jak zwykle.
          Znowu się pokłócimy, że nic nikomu nie chce powiedzieć, że nadużywa władzy. On każe mi sobie zaufać, odmówię, twierdząc, że sam im powiem, a potem on użyje tych swoich sztuczek by zmusić mnie do milczenia.
          Ale musiałem próbować. I musiałem próbować przemówić do niego przede wszystkim, bo to on teraz rządził, plus był jednym z potężniejszych bytów na tych ziemiach. Bez niego za wsparcie i sojusznika mieliśmy jeszcze mniejsze szanse.
          Dlatego próbowałem, i miałem znów wyjść, tym razem zmęczony tym, jak wiele razy powtarzaliśmy jedną i tą samą rozmowę, od początku. Miałem zamiar powiedzieć im wszystkim. Szarpnąłem drzwi zamaszystym gestem.
          I zamarłem.
          Siedziała tam. Na ziemi, na zimnej posadzce, chyba upadła, płakała. Ale byłem pewien, że te łzy nie są wywołane bólem fizycznym. Widziałem to w jej oczach.
          Jej cierpienie wypalało dziury w moim ciele, samą świadomością, że nie mogę go nijak złagodzić. Jej szept był niczym sztylet wbity prosto w moje serce, to, które spoczywało w skrzyni jak i to w mojej piersi. Zabijało mnie.
          Nawet nie koloryzowałem, nie musiałem.
          -Leilo, najdroższa, nic ci nie jest? Coś cię boli? Co się stało, chciałaś porozmawiać? - zarzucał ją pytaniami, ale jej spojrzenie wbite było we mnie, ze wzajemnością. Wiedziałem, że to widzi, mimo, iż na mnie nie spojrzał.
          -Ja… ja muszę wiedzieć - wyszeptała, głos ów dla mnie brzmiał jednak jak krzyk. Skinąłem głową, nie wiem na co się tak naprawdę zgadzając, ale było to bez znaczenia.
          Leiftan, niczym odpowiedzialny rodzic, podniósł dziewczynę niczym księżniczkę i wniósł ją do pomieszczenia, zamknąłem za nim drzwi. Zrobi to, zdradzi jej prawdę. Musi, teraz nie ma wyjścia. Bo na pewno chciała spytać o Miko. Jestem tego pewien.
          Usadził ją troskliwie na fotelu należącym niegdyś do szefowej, owijając ją kocem, który pozostawiła po sobie szefowa, a następnie kucnął przed nią. Czułem się jak bierny obserwator, jedyne co mogłem zrobić, to stać tutaj, przy drzwiach i patrzeć na rozwój wydarzeń. Czekać na to jedno, jedyne wyzwanie.
          -Co chciałabyś wiedzieć, gwiazdeczko? - spytał tym swoim łagodnym tonem, chociaż mnie nim nie zwiódł. Był sztuczny, jak wtedy, jak lata temu.
          -O kim mówił Ezarel? - to pytanie padło po chwili, podczas której dziewczyna wyraźnie ważyła każde swoje słowo, każdą sylabę tego prostego pytania. Ale moje imię w jej ustach brzmiało tak nienaturalnie. Nie odpowiedział. -O kim mówił Ezarel, Leiftanie? - wciąż cisza, więc kobieta podniosła na niego spojrzenie. -Obiecałeś, że będziesz ze mną szczery. Potrzebuję tej szczerości, teraz - nic. -Błagam cię, Leiftan.
          -O starej znajomej, moja droga - krew we mnie zawrzała, gdy znów się sztucznie uśmiechnął. -Nie masz powodów do zmartwień.
          -”Powiem im, że Miko nie żyje” - powtórzyła moje słowa, w lilowych oczach pojawiły się znów łzy. -Co to ma znaczyć, w takim razie?
          -Moja miła - ujął jej dłonie w swoje, bez najmniejszego problemu utrzymując jej pełne rozżalenia spojrzenie, pod którym sam bym się ugiął. -Miko potrzebuje teraz odpoczynku, ale przysięgam, że nic jej nie jest. Żyje, więc nie musisz się o nic…
          -Co ty bredzisz Leiftan?! - wydarłem się, słuchając kłamstw, którymi ją mamił. Wyrwałem się w ich stronę, uderzając dłonią o klatkę piersiową, sam na granicy łez, celując palcem oskarżycielsko w stronę sali krysztalu. -Ja to widziałem Leiftan. Na własne oczy. Widziałem, jak zniknęła, Ewelein też to widziała! Nie wmówisz mi, że nam obojgu się przywidziało! - wykrzyczałem, dopadając do niego i odciągając od mojej ukochanej. -Przestań udawać, przestań kłamać do diabła! To nie byle sobie człowiek, Miko była pieprzonym strażnikiem kryształu, musisz im w końcu wyznać prawdę, Leif! Musisz im powiedzieć, że my wszyscy zaraz…
          -Ezarel - przerwał mi, a ja dopiero teraz ogarnąłem, że płaczę. Że w szarpnięciu niemal oderwałem jego rękaw. -Nie chciałem tego robić, bo jesteś moim przyjacielem, ale akutalnie mówię do ciebie jako twój przełożony - jego ton był zimny i surowy. -Masz kategoryczny zakaz rozsiewania niedorzecznych plotek.
          -Co ty…
          -Myślisz, że nie wiem, kim jest Miko? Znam ją dłużej od ciebie - syknął, otworzyłem szerzej oczy zaskoczony tą nagłą przemianą. -Znałem ją, gdy była tylko żałosnym kłębkiem futra, bała się własnego cienia. I wtedy, gdy w końcu nabrała odwagi, by coś zmienić. Przyniosłem ją tutaj, sam. Zabrałem ją z piekła i jestem jedynym, który wie, na co ją stać. Jeśli mówię, że żyje, to wiem, co mówię - jego spojrzenie przypomniało mi surowy wzrok mojego własnego ojca. -Znowu jesteś w żałobie, bo ktoś ci bliski jest poza twoim zasięgiem i znowu widzisz tylko swoje cierpienie. Dorośnij, bo to twoje ‘cierpienie’ rani innych.
          Przekląłem pod nosem po elficku i wyciągnąłem dłoń w stronę dziewczyny.
          -Chodźmy stąd, Leila, pora opuścić gniazdo żmii - mruknąłem i pociągnąłem za klamkę, by następnie odwrócić się, wciąż z wyciągniętą ku niej ręką.
          Ani drgnęła. Patrzyła na Leiftana, to na mnie.
          -Powinieneś już iść, Ezarelu - oznajmił chłodno nowy szef Straży. Nie spojrzał jednak na mnie, obserwując gwiazdę.
          Moją gwiazdę.
          Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Niech będzie i tak. Skoro wierzy bardziej temu kłamliwemu przebierańcowi niż mnie, to nic tu po mnie. Była ostatnią osobą, po której bym się tego spodziewał, ale takie jest życie - pełne niespodzianek, rzadko tych pozytywnych.
          (...)
          Nie poszła z nim. Ona naprawdę… naprawdę została.
          To było coś czego spodziewałem się najmniej. Że mimo wszystkiego, co dla niej zrobił, ona wolała zostać tutaj i posłuchać mnie, nie jego. Z drugiej strony, tuż przed tym, jak ją niemal straciliśmy, stało się dużo złego i zbyt wiele nieporozumień, by dało się to odkręcić. Do tego nie miała pojęcia, co robił gdy była nieprzytomna, a nawet jeśli, mogłaby to uznać za wytwór własnej wyobraźni. Do tego fakt, że Ezarel był tak skupiony na sprawie kitsune, że całkiem zapominał poświęcać czasu jedynej istocie, która kochała go takim, jakim jest. Jedynej, którą mógł skrzywdzić w kilku słowach.
          Trzask drzwi rozchodził się echem po pomieszczeniu jeszcze przez chwilę, nim postanowiłem się odezwać.
          -Czemu z nim nie poszłaś?
          -Chcę znać szczegóły, Leiftanie - powiedziała cicho, ale jej głos rozsiewał wokół światło. -Chcę wiedzieć co się stało dnia mojego wybudzenia. Czemu ten elfi kretyn zachowuje się w ten sposób a wszyscy próbują trzymać mnie z daleka od sama nie wiem czego. Chcę…
          -Wiem, o co chcesz spytać, ale źle formułujesz pytania i wyrażasz chęci - stwierdziłem opierając się o biurko, by spojrzeć na nią z góry, siedzącą na fotelu, owiniętą w koc. Nie lśniła, nie była szczęśliwą gwiazdą.
          -Źle? Nie nie nie, słuchaj, po prostu mówię ci, że chce znać wszystkie szczegóły. Nie pytam o nic konkretnego.
          -Sama sobie przeczysz - rzuciłem z rozbawionym uśmiechem, który jak zwykle nie sięgnął oczu, nie ocieplił serca. -Musisz sobie dobrze przemyśleć, o co chcesz pytać i jak chcesz to zrobić. Póki co, jedyne co mogę ci powiedzieć to fakt, że Ezarel wierzy w coś, co nie jest całkowicie prawdą i nie powinnaś go słuchać. Może nawet lepiej byłoby spróbować go uspokoić - “bo jeśli komuś się to uda, to właśnie tobie” dodałem, ale nie na głos, czując, że dziewczyna mi zaprzeczy bez namysłu. -Od waszego wybudzenia się minęło już tyle czasu, że gdyby coś miało się wydarzyć z naszą krainą, to już by do tego doszło.
          -Coś miałoby się stać z Eldaryą?
          -Nie musisz się tym martwić, najmilsza. Powinnaś skupić się na tym co masz teraz - mówiąc to, spojrzałem na drzwi, za którymi zniknął elf.
          -No jasne - bąknęła pod nosem, niezbyt zadowolona, ale zaraz zamknęła oczy, wzięła wdech i wstała, zostawiając koc na fotelu. -Dziękuję, Leif. Chociaż wciąż nic nie wiem - dodała z wyrzutem, na co uśmiechnąłem się przepraszająco. -Tyle musi wystarczyć.
          -Odpoczywaj, moja droga - rzuciłem, gdy zbliżyła się do drzwi. Chwyciła za klamkę i spojrzała na mnie przez ramię.
          -Ty też. Nie przemęczaj się - poprosiła i chwilę później, znów byłem sam wśród czterech ścian gabinetu szefa straży Eel.
          Dla większości, która tu wchodziła, to pomieszczenie było stertą wspomnień z pewną lisicą, która próbowała ocalić każde istnienie, na jakie się natknęła podczas swojej wędrówki przez życie.
          Dla mnie, było to kilka metrów kwadratowych bez żadnego znaczenia, które zostawiłem za sobą, opuszczając pomieszczenie tuż za naszą gwiazdą.
          (...)
          Drżące dłonie nie pozwalały drobnej elfce na odpowiedni podział składników, gdy przygotowywała leki. Mimo to, tkwiła nad blatem, usiłując wszystko odpowiednio odmierzyć, leczy gdy po raz kolejny rozlała olejek z owocu księżycowego, poddała się, zapierając dłońmi na blacie i pochylając nad nim, jakby w ten sposób, poprzez nacisk, mogła pozbyć się problemu.
          -Wdech, wydech, wdech… - mruczała do siebie pod nosem, z zamkniętymi oczami, a jasne włosy rozsypały się, osłaniając jej twarz i łzy, które znów pociekły po policzkach.
          Bała się. Strach przeszywał ją aż do kości, rozsadzał czaszkę, nie pozwalał się skupić. A bała się o wszystko; obwiniała się o to, do czego doszło w kryształowej chwilę temu, o to, że kraina z jej winy upadnie, że jej własne królestwo przepadnie, również z jej winy, że nie ma do czego wracać, bo nie spełniwszy obowiązków którymi ją obarczono, nie zasługuje na przynależność do swojej rodziny i ludu. Martwiła się o mieszkańców kwatery, co powiedzą, gdy się dowiedzą, że ich szefowa zniknęła przez nią. Że nie da rady zrobić tych głupich leków, które zawzięcie nie chcą się wyczarować same.
          Że jej dłonie tak usilnie grają jej na nerwach, nie pozwalając dokończyć pracy.
          Wszyscy byli cudowni i kochani, dopóki nie musieli stawić czoła tragedii. Wtedy każdy, człowiek czy faery, zamieniał się w dzikie zwierzę, zdziczałego chowańca, spanikowanego, oskarżającego wszystkich i wszystko o zło, nie próbującego zrozumieć. Niebezpiecznego.
          W chwili impulsu, z pragnieniem ucieczki choć na chwilę od iście depresyjnej rzeczywistości, która ją otaczała, rzuciła wszystkim i pobiegła do drzwi, by otworzyć je zamaszystym gestem. Jej umysł przyćmiła mgła, wszystko w niej krzyczało, by uciec, jak najdalej, porzucić imię, tytuł, siebie i stać się niczym. Dosłownie, egzystować jakby jej nie było do końca życia.
          I w ten sposób dosłownie wpadła z impetem na elfa, który również kierowany impetem wypadł sekundy temu z gabinetu dowódcy. Jakimś cudem utrzymał równowagę, łapiąc kobietę w ostatniej chwili przed zderzeniem z poręczą schodów.
          -Uważaj bardziej.
          -Uważaj bardziej.
          Umilkli, gdy zdali sobie sprawę, że nawet udzielili sobie wzajemnie tej samej rady, wpatrując się w siebie, jakby spoglądali w lustro. Co widzieli?
          W jej oczach, Ezarel był obrazem nędzy i rozpaczy, ukrytym za piękną fasadą z pewności siebie i zdecydowania, a wszystko to było zszyte nićmi szaleństwa.
          On z kolei widział przerażoną, rozdygotaną dziewczynkę, która pragnęła wycofać się z dorosłości, do której ją zmuszano od lat, nie gotową by stawić czoła wszystkiemu, co na nią spadło. Przerażoną, próbującą pozbierać strzępy swego świata drżącymi dłońmi, bezskutecznie.
          Skuliła się w sobie, odwracając wzrok, czując palącą potrzebę by uciec z powrotem do swojego królestwa, ale z drugiej strony, właśnie tam nie chciała być. Widział to.
          Chwycił drobną, drżącą dłoń elfki i pociągnął za sobą bez słowa, schodząc na dół. Podążyła za nim bez chwili wahania, pochylając głowę, by włosy przysłoniły twarz, co jakiś czas przecierając ukradkiem łzy płynące po policzkach.
          Pragnęła uciec i zapomnieć, zapomnieć samej siebie. O niczym tak bardzo nigdy nie marzyła. Nawet o powrocie do domu, który byłby w końcu bezpieczny.
          Nie patrzyła, gdzie ją wiedzie, ufając bezgranicznie człowiekowi, który przecież skruszył resztkę jej nadziei i na swój własny sposób zrujnował jej życie.
          Nie winiła go, winiła siebie za to, jak bardzo polegała na nim i pakcie. Nie mniej, nie mogła ukryć żalu. W końcu, wszystko co było zaplanowane przez stulecia on zaprzepaścił w przeciągu paru lat. Zrujnował w noc, której uciekł z domu.
          Przecież mógł ją po prostu poślubić. To było naturalne, by władcy wchodzili w związki dla dobra ich krain. Czemu nie mógł tego przeboleć i się temu poddać?
          -Mógłbym cię zepchnąć z klifu i byś nawet nie zauważyła - burknął po elficku, nie chcąc by ktokolwiek wiedział, o czym rozmawiają, wyrywając ją tym samym z zamyślenia. Wciąż trzymał ją za rękę, rozejrzała się; po ich lewej znajdował się las, po prawej łąka i kwatera, a przed nimi rozciągała się przepaść i bezkresne morze. Fale rozbijały się o ścianę klifu poniżej, orzeźwiając ich morską bryzą.
          -Chciałabym - odpowiedziała tylko cicho w ich języku i znów zapadła cisza.
          -Czemu? - czuła jego spojrzenie na sobie, ale nie zareagowała. Widok fal ją uspokajał. -Czemu nie możesz znów być tą arogancką elfią księżniczką, wierzącą, że może wszystko? Tą, która nie miała problemu by mi się odgryźć, która zrobiłaby awanturę o to, co zrobiłem? - gdy wciąż milczała stanął przed nią, łapiąc za obie jej dłonie. -Zrób coś, Ewe. Zareaguj. Krzycz, bij, przeklinaj, tylko błagam, zrób coś!
          Spojrzała na niego całkiem poważnie, zmęczona. Gdyby go teraz odepchnęła, spadłby w przepaść i zginął. Aż tak bardzo jej ufał, że tego nie zrobi, czy właśnie tego chciał?
          Gdy znów miał się odezwać, uniosła dłoń i go spoliczkowała, zbijając z tropu, a następnie usiadła na trawie bez jakiejkolwiek zmiany na twarzy. Stał tak, jeszcze chwilę, by w końcu usiąść obok.
          I znów zapadła cisza. Dla niego była ona wręcz przerażająca, dla niej nie była niczym nowym. A pomiędzy nimi wisiała gęsta zasłona że wszystkich niewypowiedzianych słów i żali.
          Zaprzepaścił ich przyszłość. Pozbawiła go szansy na inny los. Obarczył ją sekretami których nie mogła udźwignąć. Wywoływała w nim bezustanne poczucie winy. Nie potrafił jej pokochać, bez względu na to, jak bardzo się starała. Nie była zdolna kochać całym sercem. Był poraniony i nie pozwalał sobie pomóc. Była zbyt przerażona by spróbować żyć inaczej. Był zbyt skupiony na sobie. Była zbyt chłodna wierząc, że taki sposób bycia wszystko naprawi.
          -Nie wiem, za co cię kocha - wypaliła w końcu gorzko, zaciskając palce na kolanach, które przytuliła do klatki piersiowej. -Jesteś beznadziejnym egocentrykiem.
          -Też tego nie wiem, ale nie martw się, chyba jej przeszło - spojrzała na niego niedowierzając w jego słowa. Teraz to Ezarel wpatrywał się w horyzont, jego twarz niczym kamienna maska. -Miałaś rację od samego początku, potrafię wszystko zepsuć.
          -Ty też miałeś rację. Nie potrafię być władczynią, która może ocalić własny lud.
          Znów milczenie, ale nieco lżejsze. Nie uciskało tak bardzo klatki piersiowej, dawało przestrzeń na zaczerpnięcie oddechu.
          -Nienawidzę cię - szepnęła Ewelein zamykając oczy. -Mogliśmy żyć spokojnie, mogliśmy zapobiec wszystkim katastrofom, które miały ostatnio miejsce, wystarczyłoby, byśmy zostali na naszych terytoriach.
          -Nic by się nie zmieniło.
          -Oh, mylisz się - zaśmiała się gorzko, poczuł szpilkę wbijającą się w kryształowe serce. Ona również ją czuła w swoim. -Mój lud nie byłby w niebezpieczeństwie. Miko wciąż by tu była. Leila nie przeszłaby przez te wszystkie okropności. Moze kryształ wciąż byłby cudowny i cały. Mandare nigdy by…
          -Zamilcz - syknął, słysząc to imię. -Wszystko byłoby takie samo, jak jest. Ale masz rację, to moja wina - podniósł wzrok w górę, na chmury. Wypuścił powietrze z płuc i zamknął oczy. -Nie powinienem był widzieć jej tamtego dnia.
          -To nie chodzi tylko o Leilę, Ez - nie odpowiedział, chociaż nie mówił wcale o niej. Nigdy nie miał na myśli Leili.
          Położył się na trawie, a przed jego oczami stanęła tamta promiennie uśmiechnięta dziewczynka o lilowych oczach, z cudownie kolorowym wiankiem na głowie.
          -Powinienem był powiedzieć jej, że złapałem jej wianek. Powinienem był się pożegnać. Powinienem spędzić z nią więcej czasu, nie drażniąc się z nią, po prostu, będąc przy niej. Powinienem traktować ją jak siostrę - wypuścił powietrze, czując niezrozumiałe spojrzenie elfiej księżniczki na swojej twarzy. -Nigdy nie powinienem szukać jej później. Nie powinienem pozwolić jej… - zacisnął usta w wąską linię, milknąc. Nie mógł wypowiedzieć kolejnych słów, nie mógł o nich nawet myśleć, bo paliły niczym żywy ogień. -Wyrządź mi przysługę, proszę, i zepchnij mnie już z tego klifu.
          -Żebym tylko ja się męczyła ze skutkami naszych decyzji? - prychnęła, zirytowana. Wiedziała, że cierpi, ale nie potrafiła go pocieszyć. Nie potrafiła być dla niego, bo on nie był dla niej. Nie potrafił zrobić tego, co robiła ona, próbując ocalić życie jego ukochanej i jego samego. Raniło ją to jeszcze mocniej. Wstała, otrzepując się, by powrócić do jedynej wersji siebie, której była pewna. Spojrzała wyniośle na żałosną kupkę żalu u jej stóp, w postaci elfiego władcy prychnęła. -Czym się strułeś tym się lecz - oznajmiła i ruszyła w drogę powrotną w stronę kwatery.
          Pomogło jej to. Nie tak, jak myślała i nie w sposób, którego pragnęła, ale zdecydowanie pomogło zrzucić ciężar z ramion. Z serca. Nabrać dystansu.
          Wiedziała, że i on do tego dojdzie, był wystarczająco silny, po prostu bardzo, bardzo ślepy.
          (...)
          I tak zostałem sam, na trawie. Z uczuciem takim, jak wtedy, gdy przyszła do mnie nasza marudna syrenka, wręczając mi do ręki dziennik. Znów siedziało mi w głowie mnóstwo rzeczy, przez które nie mogłem się skupić na tym, co ważne. Zwyczajnie utknąłem w miejscu, nie mogąc przetworzyć takiej ilości informacji na raz. Najlepiej byłoby znów zacząć pisać, ale…
          Nie. Może mógłbym zrobić to inaczej. Już bez pisania. Pisanie jest zbyt proste, można skreślić cokolwiek się napisze. A gdyby po prostu o tym pomyśleć, wyłuskać spośród chaosu konkretne litery? Konkretne wydarzenia?
          Wziąłem głęboki oddech, ale zanim dane było mi się skupić, moja prywatność została zburzona raz jeszcze.
          Do tego głosem, którego się nie spodziewałem. Nie teraz.
          -Ezarel!






"Życie nie jest mierzone liczbą oddechów, które bierzemy, a chwilami, które pozbawiają nas tchu."


~ ★ ~


         


Opowiadanie ukazuje się również na wattpadzie *Klik*

Offline

#5 15-02-2023 o 22h25

Straż Absyntu
EliseNorthwind
Nowa
EliseNorthwind
...
Wiadomości: 5

~ ★ ~

Rozdział 3











          Drżąca dłoń odsunęła ozdobną fajkę od ust, z jej końcówki, rozżarzonej delikatnie, uchodził pachnący ziołami dym. Jego dłonie pachniały tą uspokajającą mieszanką, tak samo jak włosy i szata. Nie drżał z nerwów, raczej z niedospania i skrajnego wycieńczenia. O ironio, sam jeszcze niedawno właśnie przez to pokłócił się poważnie z tą, która teraz była pod jego opieką; że o siebie nie dba. Gęsty las wokół dawał ciszę, spokój i schronienie, a niewidoczna zza drzew chatka była idealną kryjówką, która była niegdyś domem dla Leiftana i Miko, gdy oboje byli niezbyt mile widziani i uciekali od fałszywych faeries. On sam dowiedział się o niej dopiero teraz, gdy okazało się, że to jedyne wyjście z ich problemów na chwilę obecną. Musiał przeczekać, a gdzie będzie lepiej niż właśnie w takiej samotni? Nie dość, że było to dobrze ukryte miejsce, to nawet drzewa wokół i same driady strzegły sekretu, myląc drogę w lesie przypadkowym przechodniom i gubiąc ich wśród leśnych gęstwin.  Czujne lisie uszy drgnęły, gdy zza jego pleców dobyło się ciche skrobanie, ale nie zareagował, ani na to, ani na lisie piski i krzyki.
          Oczy miał zamknięte, nasłuchiwał. Widział jej reakcję wcześniej, gdy udało mu się ją uspokoić, a ona coś zwęszyła - to małe, dotąd przerażone stworzenie zaczęło kipieć furią. Dlatego teraz była zamknięta za drzwiami, a on był tutaj i próbował zrozumieć, jaki zapach mógł doprowadzić ją do paniki na taką skalę.
          W pewnym momencie złapał coś, ale nie było to na pewno źródło jej paniki.
          Cztery łapy chowańca uderzały miarowo w podłoże, dwa oddechy. Dwa łby czy może dwie istoty, tylko jedna przemieszczająca się bezszelestnie? Do tego brnęli do celu bez przeszkód, jak gdyby leśne sztuczki nie mogły ich zbić z tropu.
          Blondyn wstał z drewnianego podestu, odstawił fajkę i zaplótł ręce na klatce piersiowej, wpatrując się w ścianę drzew ze skupieniem, oczekując. Cokolwiek nadchodziło - był na to gotów. Dźwięki były coraz wyraźniejsze, aż w końcu spomiędzy drzew wypadł ciemnowłosy wampir, a za nim, spokojniej, wyszedł posiadacz czterech łap, łypiąc fioletowym okiem na gospodarza.
          -No proszę, dobrze mi się wydawało! - skwitował zadowolony z siebie mężczyzna, z szerokim uśmiechem zbliżając się do domu. -Wybacz niezapowiedzianą wizytę, ale…
          -Opuść głos. Nie dość, że ją straszysz to jeszcze możesz ściągnąć niepotrzebnie uwagę niepowołanych uszu - mruknął blondwłosy lis, mierząc wzrokiem gościa, który miał właśnie zamiar chwycić za klamkę. -Rozmawiamy tutaj.
          -Jasne, możesz w takim razie zawołać…
          -Nie - znów mu przerwał, ignorując zaskoczenie szefa straży Cienia. Znów usiadł na podeście, opierając się o ścianę budynku i sięgając po fajkę. -Nie dogadacie się. Próbuję już od tygodni.
          -... Jasne - mruknął niezbyt przekonany Nevra, zaraz odwracając głowę w stronę drzwi; znów skrobanie. -Ale jesteś pewien?
          -Wczoraj wyłapała jakiś zapach i od tamtej pory próbuje uciec - wyjaśnił spokojnie, zaciągając się dymem. -O co chodzi? Nie pytam, jak znalazłeś to miejsce, pewnie o nim słyszałeś.
          -Nie, właściwie to nie - Nevra podrapał się po policzku zastanawiając, czy na pewno. -Nie, nic mi nie mówili. Instynkt. Ale! - klasnął w dłonie; Shaitan w międzyczasie podszedł do swojego pana i gdy ten usiadł po turecku, chowaniec położył się tuż obok, czujnie obserwując las i nasłuchując. -Muszę z tobą pogadać. Wpadłem na pewien trop i by zbadać go dokładniej, będę musiał podjąć dość… radykalne kroki.
          -Jakbyś nie zauważył, odszedłem z kwatery - zauważył zdroworozsądkowo lis, mierząc gościa spojrzeniem, ale tylko przez krótką chwilę. Jedna z dłoni tkwiła blisko ust dzierżąc fajkę, druga zaś skryła się w kieszeni jego spodni. Spojrzenie czerwonych oczu wróciło do obserwowania nieprzejednanej ściany lasu. -Z resztą, nigdy nie miałem nic wspólnego z władzą tam, przyjechałem w gości. Nie wiem po co zadałeś sobie trud znajdowania mnie tutaj.
          Uśmiech wampira, z beztroskiego zmienił się w iście demoniczny. W końcu można było zobaczyć podobieństwo między panem i chowańcem.
          -Szykuję grunt pod jej powrót. To, co zamierzam zrobić, będzie dla niej wielkim szokiem gdy w końcu do nas wróci i nie wykluczam, że jej stan może znów się pogorszyć. Jako, że opieka nad nią znów spocznie na tobie, chcę się upewnić, że będziesz mieć na tyle czasu by się na to przygotować. Plus, powinienem powiedzieć ci wcześniej, czego się spodziewać gdy wrócicie - mówił to w sposób kompletnie inny niż zwykle; w końcu był poważnym szefem, szpiegiem na usługach jedynej słusznej władzy, niby ślepo wierny ale tak naprawdę dokładnie planujący każdy swój ruch. Nie prosił o zgodę, on oznajmiał dawno podjęte decyzje w sposób, który mógłby dawać złudzenie proszenia o zgodę.
          To dlatego Ukyo obserwował go w skupieniu, jakby starając się wyczytać coś z jego twarzy, z myśli ukrytych pod kruczoczarną czupryną. Od zawsze wiedział, że Miko, świadomie bądź i nie, otaczała się wyjątkowo uzdolnionymi jednostkami, nietuzinkowymi, a te lgnęły do niej jak ćmy do światła. Wiedział też, że żaden z obecnych członków Lśniącej Straży nie dołączył doń tylko ze względu na ich przyjacielskie relacje; można by rzec, że te relacje powstały przez to, że dołączyli do elity Eel, jakkolwiek to nie brzmiało. Dlatego, zanim się odezwał, spróbował dokładnie przeanalizować informacje, które przekazał mu bawidamek Kwatery Głównej Straży Eel.
          W końcu, oblizał wargi mrużąc oczy.
          -Ile czasu potrzebujesz, by w pełni rozwinąć swój plan? - spytał w końcu, postanawiając zaufać Nevrze. Shaitan zerknął swoim jedynym ślepiem na kitsune, jakby samemu nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
          -Ile zajmie wam rekonwalescencja? - gospodarz wzruszył ramionami.
          -Nie wiem, nie mam pojęcia, czy się uda. Ale jeśli, muszę wiedzieć jak długo będę musiał zwlekać z powrotem w wasze mury.
          -Prawdopodobnie około roku - wyjaśnił mężczyzna po chwili zamyślenia. -Minimum to sześć miesięcy. Powtarzanie tego nie wchodzi w grę, to najlepszy moment. Pracuję nad tym od lat i w końcu wszystko idealnie się złożyło, nie chcę zepsuć lat starań.
          -Będziesz miał w takim razie pół roku, albo i rok, jeśli się uda. W razie czego, wiesz gdzie mnie znaleźć - lis wzruszył ramionami.
          Zapadła cisza, podczas której Nevra obserwował Ukyo w pełnym skupieniu. Jego jedyne oko zdawało się skanować opartego o ścianę budynku mężczyznę, jakby oczekując jakiejś reakcji, czegoś, czego nie wyraził słowami. Cień zainteresowania, nutkę wątpliwości, może maleńką szpileczkę irytacji…? Nie dopatrzył się jednak niczego. Czerwone oczy były zgaszone, cienie pod nimi głębokie. Wysoki lis reprezentujący sobą słońce, był jakby szczuplejszy, a na pewno nie tak promienny jak zwykle. Nevra widział go kilka razy, gdy przybywał by wesprzeć szefową w różnych rzeczach albo przekazać wieści z jej rodzinnych stron. Zawsze wyglądał, jakby miał zaraz zasnąć i często zasypiał, ale było w nim coś, co sprawiało, że otoczenie rozkwitało. Swoista aura słońca, któremu był jedynie narzędziem, zupełnie jak Miko była naczyniem dla energii kryształu. Szef Cienia znał tą historię, chcąc nie chcąc jego natura kazała mu sprawdzić, komu obiecał posłuszeństwo.
          Teraz nic przy nim nie kwitło. Był w pełni przytomny i nie wyglądał, jakby miał zaraz zasnąć, chociaż zdecydowanie brakowało mu snu. Wręcz poszarzał. Wydarzenia ostatniego okresu odcisnęły na nim swoje piętno.
          Mógłby teraz odejść, mając zgodę od tego wraku mężczyzny, ale coś go trzymało. Shaitan łypnął na swojego podopiecznego, jakby czując, co ten planuje.
          -Odnalazłem go. Wierzy, że jestem po jego stronie. Sprowadzę go do kwatery i zniszczę w odpowiednim momencie - wypalił w końcu, zaraz uderzając się pięścią w klatkę piersiową. -Poprzysiągłem wierność jednej osobie i to się nie zmieni, nie wiń mnie więc za cokolwiek, co od dziś padnie z moich ust.
          Spojrzenie Ukyo padło na zaciętą minę krwiopijcy, nieco puste, pełne niezrozumienia, jednak coś w jego spojrzeniu sprawiło, że otworzył szerzej oczy.
          Zrozumiał, o kogo chodziło Nevrze.
          -Nie, to nie jest możliwe, przecież…
          -Przez te wszystkie lata sabotował wszystko, co robiła. Wszystko, czemu była oddana, próbował zniszczyć, chciał zniszczyć także ją. Ściągnąć na swój poziom, nie potrafiąc wejść na jej - oznajmił z goryczą w głosie wampir, nie dając mu dokończyć. -Teraz jej nie ma, a on triumfuje, chociaż nie taki był plan. Jego wspólnik się wścieka, ale on jest szczęśliwy. Dam mu okazję, by wrócił i wszystko naprawię. Przysięgam.
          -To bez sensu, przecież ataki były wyraźnie zaplanowane tak, by skrzywdzić Ezarela i…
          -Ez był tylko jednym z punktów na liście, odhaczony przy okazji. Leila to z kolei temat na inną rozmowę - odgarnął palcami ciemne kosmyki włosów do tyłu. -Nie wszystko poszło tak, jak tego chcieli, ale on jest usatysfakcjonowany tym, co osiągnął i nie interesuje go kontynuowanie zlecenia, co wprawia jego pracodawcę w furię, czeka nas więcej przepraw i więcej potyczek. Jeśli jednak uda mi się sprowadzić tego drania do Kwatery… - wampirzy uśmiech stał się mroczny, wręcz upiorny, gdy wyszczerzył białe kły. -Zmiażdżę go. Nie ważne jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić.
          Nie czekał już na odpowiedź, która i tak miała nigdy nie paść; decyzja została podjęta. Wstał, strzepnął ubrania jednym ruchem i ruszył biegiem, wraz ze swoim chowańcem, by zaraz przepaść w leśnej gęstwinie, kryjąc się przed spojrzeniem oszołomionego kitsune.
          Szkarłatne tęczówki tkwiły w leśnej gęstwinie, w miejscu, gdzie zniknął wampir i jego psowaty kompan, wyrażając lekkie oszołomienie.
          Jakim cudem udało mu się wytropić kogoś, kto upozorował własną śmierć tak dokładnie, że nie sposób było to podważyć nawet jemu? Przez lata stawał na głowie by udowodnić, że działał przeciwko kwaterze, że zaginięcie i śmierć były tylko przykrywką i to bez skutku. Nie ważne jak bardzo kombinował i gdzie zasięgał języka, jakich technik używał i z czyjej pomocy korzystał, wszystkie starania były bezowocne. A jednak, jakimś cudem temu młodemu wampirowi udało się znaleźć najwyraźniej nie tylko dowody i trop, ale nawet wniknąć w umysł poszukiwanego i stać się jego "sprzymierzeńcem"...
          Skrobanie do drzwi ucichło nieco, dało się usłyszeć lisie piśnięcie.
          -Zupełnie jakby chodziła po całej krainie z jakimś magnesem na "wybitne jednostki". Albo pakowała je w kłopoty tylko po to, by później wybawić z opresji zabierając do siebie. W ogóle by mnie to nie zdziwiło - rzucił głośniej, na co odpowiedziało mu popiskiwanie nieco głośniejsze i ponowne drapanie w drzwi. -O nie, nigdzie nie idziesz, jeszcze ściągniesz jakąś "wybitną" wiewiórkę albo stadko chowańców - oznajmił wzdychając i sięgając do klamki. -Starczy mi jedno stworzenie do opieki nad - dokończył i wszedł do środka, spychając niewielkiego lisa swoimi siedmioma ogonami w głąb pomieszczenia, by zamknąć za sobą drzwi.
          Nevra tymczasem biegł niczym niesiony na skrzydłach, po raz pierwszy sprawiając problem Shaitanowi, który z reguły zwalniał tempa by dać panu szansę zrównania tempa, a tym razem ledwie sam go doganiał. Blackdog nigdy nie miał problemu by nadążyć za szczenięciem, teraz jednak biegł on nie po to, by uciec. Biegł na spotkanie z przeznaczeniem, lżejszy o swój plan, który teraz był znany jedynej osobie, która później będzie mogła go sądzić. W to wierzył. Ciężar spoczął na barkach blondwłosego lisa, pozwalając brunetowi lecieć wręcz na skrzydłach.
          Ta lekkość była czymś nowym dla nich obu, jednak to Shaitan miał problemy z dostosowaniem się do niej.
          -Wybacz, przyjacielu - oznajmił wampir zatrzymując się w samym sercu lasu, a chowaniec z gracją zwolnił zataczając kilka kółek wokół nóg właściciela, w końcu dając mu się pogłaskać po łbie. -Czekałem na ten moment całe wieki. Jestem gotów.
          "Brzmisz jakbyś szedł na spotkanie ze śmiercią" odpowiedział mu tylko w jego własnej głowie demoniczny chowaniec, na co chłopak się zaśmiał.
          -A wiesz, że trochę tak? Bez względu na wynik, jestem gotowy na śmierć.
          "Nie dam ci zdechnąć, szczenię. Kto zaopiekuje się tym drugim, mniejszym? Jej nie zdzierżę."
          -Spokojnie, Karenn radzi sobie beze mnie to i bez ciebie też da radę.
          "Bo jest uzbrojona w instynkt przetrwania i skuteczny system odstraszania wroga." Nevra zaśmiał się cicho; nie od dziś wiedział, że Shaitan nie był fanem gadulstwa jego młodszej siostry jak i tonu jej głosu, bolał go w uszy. Potrafił to doskonale zrozumieć.
          -Sam widzisz, nie masz się kim opiekować.
          "Tylko jednym nierozgarniętym szczeniakiem, który myśli, że zawojował świat. Masz na siebie uważać, bo nie zamierzam cię ratować że wszystkich opresji, to nudne."
          Chłodne palce poczochrały lekko czarne jak noc futro zwierzaka. Kochał tego blackdoga, tak samo jak i jego złośliwość i fakt, że traktował go jak swoje szczenię. Tym bliższy mu był, że czasami brzmiał jak Ezarel w swoim zrzędzeniu. Ponoć tak traktowali rodzice swoje dzieci.
          -Będę ostrożny. A jeśli nie będę, zawsze możesz mnie za karę ugryźć - wzruszył ramionami przeciągając się.
          "Skorzystam" stwierdził chowaniec i skoczył w gęstwinę, z gracją godną ducha, gdy ruszył w dalszą drogę. Nevra natychmiast pognał za nim, tym razem trzymając tempo ze swoim ukochanym zwierzakiem.
          Jak tu go nie kochać, gdy był najbliższą mu istotą, pomijając siostrę? Opiekował się nim, dbał o niego i vice versa. Nawet przypieczętowanie relacji z pomocą oka było niską ceną. Każde poświęcenie było warte takiego przyjaciela.
          Każde poświęcenie… przysiągł to dołączając do Lśniącej Straży. Utrzymać pokój wszelkimi dostępnymi środkami, bez względu na to jakim kosztem. Utrzymać przy życiu wszystkich mieszkańców Schroniska i zadbać o nich, bez względu na cenę. Zamierzał dotrzymać słowa, co było widać na załączonym obrazku. Postanowił sprowadzić osobę nienawidzącą ich szefową najbardziej na świecie tylko po to, by zachować spokój w kwaterze, by rozbić ich sojusz przeciwko całemu ich światu i uspokoić mieszkańców, którzy byli nieświadomi kto stał za nieszczęściem, które ich spotkało. Ale o tym nie wiedział nikt, poza biegnącym przez las, oddalając się od kwatery coraz bardziej wampirem, jego niemym towarzyszem, teraz blondwłosym lisem, który nie mógł nic zrobić i tak ze swojej obecnej pozycji…
          No i ten blondyn, który teraz z miną anioła wręczył Valkyonowi nowe zlecenie na wykucie pewnej nietypowej broni.
          Białowłosy odgarnął z twarzy kosmyk, który wymknął się w kucyka, studiując w skupieniu szkice.
          -Leiftanie, nie wiem, czy wykucie czegoś takiego jest możliwe.
          -Oh, z pewnością, nie powinieneś się tym martwić - zapewnił go promiennie szef, chowając dłonie w kieszeniach płaszcza. Osiłek zmarszczył lekko brwi.
          -Z pewnością, nie jestem tylko pewien, czy ja dam radę. To bardzo skomplikowana konstrukcja, do tego rdzeń jest wyjątkowo niestabilny. Może zabrać wiele prób, a ten materiał jest…
          -Nie przejmuj się - mężczyzna położył dłoń na ramieniu szefa Obsydianu, spoglądając mu w oczy z ciepłym uśmiechem, choć poważnymi, nieprzejednanymi oczami. -Wiem, że ci się uda. Jeśli komuś ma się udać, to właśnie tobie, Valkyon - przez chwilę w zielonych oczach zatańczyła tajemnicza iskierka, a mężczyzna poczuł, jakby zaciskała mu się na gardle pętla. Jakby… wiedział. -Materiały nie będą problemem. Grunt, żeby się udało. W trzech egzemplarzach - złote oczy otwarły się szerzej, a mężczyzna pokręcił gwałtownie głową. Nie pozwoliłby sobie na ten gest, gdyby nie fakt, że byli bezpiecznie ukryci w gabinecie.
          -Leiftan, to niedorzeczne, materiały na jeden egzemplarz będą zdobyte cudem, nie licząc próby… a ty chcesz ich aż trzy? Czy ty zdajesz sobie sprawę, jaką cenę przyjdzie za to zapłacić?! - wypalił, kładąc z impetem szkic na biurko. W międzyczasie nowy szef podszedł do okna, spoglądając przez nie. Często to robił… i musiał przyznać, że zrozumiał, czemu robiła to Miiko. Spoglądając na te spokojne uliczki, radosny targ, pełne faeries butiki, spokojnych mieszkańców, czuł tą determinację, która pomagała podjąć decyzje, nawet najtrudniejsze, jeśli tylko były słuszne. Pomagało postawić na przodzie ludzi, właśnie tych ludzi, którymi mieli się opiekować. Wziął głębszy wdech, zamykając oczy, by po chwili otworzyć je z nowo zrodzoną determinacją i tak odwrócić się do chłopaka. Mina, którą dostrzegł, była dla niego zaskoczeniem, jak i dla samego Leiftana.
          Zupełnie, jakby okno było zaklęte i otworzyło w nim nowe pokłady… czegoś. Czego? Nie wiedział, bo nigdy się tak nie czuł.
          -Spokój spowijający wioskę jest warty każdego poświęcenia. Przysięgałeś, zupełnie jak i ja - dwie pary oczu padły na stary pergamin. -Ta broń zapewni ten spokój. Musi być w trzech egzemplarzach. Wiem, że ci się uda - i mówiąc to zaplótł ręce na klatce piersiowej, odwracając się znów do okna.
          Valkyon chwilę bił się z własnymi myślami, by w końcu chwycić schematy i wyjść bez ani jednego więcej słowa.
          Nikt mu nic nie mówił. Trzymali go w niewiedzy, ukrywali coś, był tego pewien, nie wiedział tylko co i dlaczego. Normalnie by mu to nie przeszkadzało, może nawet by nie zauważył.
          Ale jak nie zauważyć dziwnego zachowania, gdy wszystko, począwszy od szefostwa się zmieniło?
          Nevra znikał i milczał. Leiftan zachowywał się jak Miiko, a Miiko jak Leiftan, który wiecznie krył się w cieniu - Valkyon uznał, że skoro jej nie widuje na co dzień, to pewnie się ukrywa jak kiedyś jej prawa ręka. Ludzie oskarżali ją o zbrodnie. Ewelein była przerażona i przemęczona bardziej niż wcześniej, Leila ożyła, ale była podejrzliwa na każdym kroku a Ezarel… cóż, tu nic się nie zmieniło, dalej był wrakiem tylko z innego powodu. Tak elfy jak i wampir milkli gdy tylko na horyzoncie pojawiał się on albo Leila. Leif był nie lepszy. Od tamtego incydentu, nikt nawet nie próbował zamykać ust tym wszystkim idiotom oczerniającym szefową.
          Valkyon pchnął drzwi do swojego pokoju i odetchnął ciężko, gdy tylko się zamknęły. Potrzebował odpocząć, ostatnio nie wychodził z kuźni robiąc metodą prób i błędów bransoletę dla Leili. Wciąż wymagała pracy ale był już bliski ukończenia projektu, spędził nad tym całą noc, bo za dnia było zbyt wiele osób…
          Spojrzał na projekt w ręce.
          Czeka go więcej zarwanych nocy. Nie mógł nad tym pracować za dnia.
          Usiadł na łóżku i przetarł twarz dłonią, chcąc się nieco doprowadzić do ładu, gdy ciszę jego pokoju przerwało ciche popiskiwanie. Podniósł wzrok na szafkę nocną, na której siedziała maleńka musarose.
          -Wybacz maleństwo - szepnął głaszcząc palcem łebek chowańca, na co to zapiszczało radośnie. -Jestem ostatnio zbyt nieobecny, hm?
          I wtedy ich cichą rozmowę przerwało pukanie. Białowłosy zmarszczył czoło. Nikogo się nie spodziewał, jak zwykle z resztą, więc zdziwiła go ta nieproszona wizyta. Mimo to odchrząknął.
          -Otwarte - rzucił głośno, ale nic się nie wydarzyło. Poczekał chwilę. -Proszę, możesz wejść - ale znów odpowiedziała mu głucha cisza. Czyżby Karenn robiła sobie z niego żarty? A może Nevra wrócił? Nie, on by nie zapukał tylko wszedł jak do siebie. Szef Obsydianu podniósł się z cichym westchnieniem i otworzył drzwi, jednak nikogo przed nimi nie było. Rozejrzał się uważnie i już miał zamknąć drzwi, gdy dobiegł go cichutki pisk, ledwie słyszalny dla niego ale wystarczająco głośny dla jego przyjaciółki, która zaczęła popiskiwać radośnie.
          Złote oczy zsunęły się ze ściany przed nim na podłogę, gdzie stał niewielki wiklinowy koszyk a w nim, obok paczki z pożywieniem dla musarose, na kocyku, siedziała maleńka myszka z pączkiem na ogonie, jeszcze mniejsza niż jego. Podniósł koszyk, dopiero wtedy dostrzegając liścik.
          "By księżniczka nie czuła się samotna."
          Kąciki ust wojownika uniosły się nieznacznie. Floppy będzie mniej samotna, gdy on będzie spędzał jeszcze więcej czasu w kuźni.
          (...)
          Nevra spojrzał na młodszą siostrę surowo. Karenn, mimo swojej upartej natury, ufała bratu bezgranicznie wręcz, choć nigdy by tego nie przyznała. I vice versa - Nevra bez wahania powierzyłby jej swoje życie. W końcu ona zaufała mu pierwsza, wyruszając wraz z nim w nieznane. Dwubarwne włosy zaplecione miała w dwa ciasne warkocze, a zwykle upstrzony błyskotkami strój był teraz jednolicie czarny, spowijający ją całą. Kaptur tylko czekał by zostać naciągniętym na głowę i zatuszować całkiem jej tożsamość.
          -Tylko pamiętaj…
          -Przeczytaj instrukcję w samotności a potem ją spal, natychmiast - wyrecytowała po raz kolejny. Uśmiechnął się nikle i pieszczotliwie poczochrał włosy siostry.
          -Przepraszam - powtórzył, również któryś raz z rzędu, spoglądając na młodą wampirzycę.
          -Sama ci to zaproponowałam. Do tego tylko mi możesz teraz zaufać - uśmiechnęła się jak chochlik. Tak, to była prawda. Jedyna osoba, której mógł powierzyć to zadanie, to ona. I miał zadbać o to, by jej status się nie zmienił; miała pozostać poza wszelkimi podejrzeniami. Na szczęście, pomyślał Nevra, granie głupiutkiej nastolatki szło jej bezbłędnie, nie musiała się nawet starać. Dobrze, że dziewczyna nie umiała czytać w myślach. -Wszystko się uda, zobaczysz. Tylko nie spal się jak w naszych przekomarzankach - dodała zgryźliwie, na co Nevra cicho prychnął.
          -Robie to tylko by cię rozbawić.
          I zapadło milczenie, bo oboje wiedzieli, że to nie prawda.
          Prawdziwy Nevra taki nie był. Może nie był aż tak… nieczuły i obojętny jak Leiftan, ale z pewnością był inny. Zdecydowanie dobry był z niego aktor. Tak samo jak i z jego młodszej siostry, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Co prawda żyjąc w kwaterze oboje nauczyli się opuszczać gardę, ale niestety, większość to była gra pozorów. Zmyłki to klucz pracy jako szpieg. Najbardziej brutalny morderca zagra niewiniątko by podejść ofiarę, a łagodny i wrażliwy człowiek będzie grał bezdusznego by nikt go nie próbował skrzywdzić.
          Karenn przekrzywiła lekko głowę, by przyjrzeć się raz jeszcze bratu. W ciemności tylko jego oczy lekko połyskiwały, nie, żeby dla wampira był to jakiś problem. Widziała wystarczająco dobrze, by widzieć, że mężczyzna przed nią nie był już "kwaterowym podrywaczem". Nie był nawet "Szefem Cienia". Miał teraz więcej z jej brata - nastolatka, z którym wyruszyła w podróż - chociaż to na pewno nie był on. Ciałem, tak. Nic poza tym. Odgarnął włosy do tyłu, zamykając na chwilę jedno ze swoich ślepi, a następnie, ku niezadowoleniu Shaitana, który warował kawałek dalej, zdjął opaskę, ukazując "dymiące" czerwienią oko. Akcesorium wcisnął w kieszeń.
          To był dla niej znak.
          Odwróciła się na pięcie, zarzucając kaptur i odbiła się od ziemi zwinnie, wskakując na jedno z drzew. Zerknęła jeszcze raz przelotnie na brata, wiedząc, że mogą już więcej nie móc ze sobą porozmawiać tak normalnie, na prawdę i licho wie, kiedy będą mogli to zrobić następnym razem.
          -Uważaj na siebie, Nev - rzuciła i nie czekając na odpowiedź, której i tak nie oczekiwała, ruszyła przed siebie, okrężną drogą w stronę Kwatery.
          -Ty też - padło wręcz bezgłośnie, gdy zniknęła mu z zasięgu wzroku. Odwrócił się do blackdoga wyrażającego pełne niezadowolenie. Skrzywił się.
          "Nie pisałem się na twoją niańkę, szczenię. I nie dostałeś tego by się popisywać."
          -To nie popis, a ty nie jesteś moją niańką - oznajmił chłodno spoglądając na chowańca. -Jesteśmy od siebie zależni, chcesz, czy nie. I teraz, musisz grać według moich zasad, czy tego chcesz czy nie - mówiąc to wzmocnił sznurowanie ochraniacza na nadgarstku. -Idziemy - rzucił chłodno i oboje ruszyli na spotkanie, które miało postawić na głowie życie całej Kwatery Głównej.
          Czy się bał? Możliwe.
          Ale patrząc na tego wampira, przemykającego między drzewami niczym zjawa, nie dało się tego powiedzieć.
          (...)
          Przetarłem zmęczone oczy, starając się skupić na tekście, który coraz mocniej mi się rozmazywał. Wszyscy mówili, że przesadzam, że się ukrywam, że nie mam co zrobić z czasem i do tego ten bezczelny ponad miarę były chowaniec, który miał czelność okłamywać Leilę. I Leila…
          Która wolała wysłuchać jego zamiast mnie.
          Wcale się przed nią nie chowałem. Nie. Byłem po prostu zajęty. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy, więc postanowiłem im wszystkim ją udowodnić!
          Nawet, jeśli uważali, że zachowuję się jakbym unikał Leili. Nie prawda. Potrzebowała odpoczynku po tamtych wydarzeniach, jej organizm musiał być wykończony, tak było lepiej. Naprawdę, lepiej.
          Miesiąc to wcale nie tak dużo, dramatyzują.
          I znowu to samo. Powróciłem do początku tego nieszczęsnego, rozmytego zdania, nie będąc w stanie go zrozumieć chociaż tkwiłem na nim od dobrych kilkunastu minut. Zawsze coś wpadało mi do głowy, kierując uwagę na inne tory a zmęczone oczy nie pomagały.
          -Ezarel… chodź, powinieneś się położyć - powiedział cichy, łagodny głos, poczułem dłoń na ramieniu. Odruchowo sięgnąłem ją swoją, by przykryć i zatrzymać w tym miejscu, ciesząc się ciepłem jej obecności. Może jednak mnie nie nienawidziła? Moze chciała wysłuchać Leiftana wtedy tylko po to, by poznać jego wersję i uwierzyć i tak mi? Na pewno ma jakiś plan.
          -Nie mogę, muszę dokończyć chociaż ten rozdział - odpowiedziałem zaspanym głosem, na co przytuliła się do moich pleców. Jak na rozkaz całe moje ciało zamarło.
          -Jesteś przemęczony Ez, nie powinieneś się tak forsować. Odpocznij ze mną, chociaż jeden dzień - podniosłem wzrok, by spojrzeć na tą uroczą, łagodną buzię ozdobioną ciepłym uśmiechem i sam się odruchowo uśmiechnąłem. Jak mogłem wątpić w to, po czyjej stoi stronie? Przecież ostatecznie to ja gotów byłem zasnąć wraz z nią wiecznym snem. To ja spędziłem cały ten czas gdy była nieprzytomna u jej boku. Ja, nie on. -Proszę… chodź ze mną. Wykończysz się w ten sposób - znów jej głos, tak łagodny, tak ciepły, że nie sposób było się nie uśmiechnąć.
          Sama jej obecność odsunęła ode mnie wszystkie troski i zmartwienia, co nie powinno mnie dziwić; taki urok gwiazdy. Wszyscy to odczuwaliśmy na swój sposób. Rozjaśniła nasze ponure życia swoim światłem chociaż długo nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
          -Wybacz. Tyle mam na głowie… nasza szlachta, listy z Luere de Trass, ten idiota Leiftan i do tego Miiko… nie mam czasu na nic więcej.
          -Zauważyłam - stwierdziła i usiadła na moim biurku, tuż przede mną. Ujęła moją twarz w swoje drobne dłonie. -Ale musisz o siebie dbać. Nie ważne co z resztą, musisz zadbać o siebie by móc zadbać o innych.
          -By móc zadbać o ciebie muszę wyprostować wszystkie pozostałe sprawy - westchnąłem i jak dziecko przytuliłem się do niej, kładąc głowę na jej udzie z zamkniętymi oczami. Zaczęła mnie głaskać po głowie co było niesamowicie relaksujące. -Ale to jest tak czasochłonne…
          -By zadbać o mnie, musisz być. A ciebie wiecznie nie ma - powiedziała dziwnym tonem. Uniosłem brew ale się nie wyprostowałem, chciałem być blisko.
          -Przecież cały czas jestem. Potrzebujesz odpoczynku po ostatnich wydarzeniach.
          -Nie, Ez. Odpoczęłam. Teraz już tylko odchodzę od zmysłów przez twoją ciągłą nieobecność, uciekanie przede mną - zacisnąłem szczękę.
          -Nie uciekam.
          -A jednak unikasz.
          -Czego unikam?
          -Mnie - prychnąłem i się wyprostowałem.
          -No chyba sobie żartujesz - jej mina była niezmienna, chociaż blady uśmiech był teraz wyjątkowo pusty i ledwie widoczny. -Dla ciebie zrobiłbym wszystko, porzuciłem swoje królestwo i naraziłem Ewelein na śmierć! Sam chciałem umrzeć wraz z tobą. Jak mógłbym cię unikać?
          -Robisz to cały czas, Ezarel. Codziennie na każdym kroku, w każdej swojej akcji, odtrącasz mnie.
          -Jesteś niedorzeczna - prychnąłem wstając od biurka i odwracając się do niej tyłem.
          -A ty jesteś ślepy, panie elfie - jej głos stał się bardziej stanowczy ale też tak dziwnie obcy. -Zmusiłeś mnie do wiary w to, że mnie nienawidzisz, zamiast wyjaśnić sytuację. Byłeś powodem dla którego uwierzyłam złym ludziom, że chcesz mojej krzywdy. Zamiast szukać sposobu na ocalenie mnie, obarczałeś wszystkich winą o to, co mi się stało, samemu umierając u mojego boku niczym tchórz! - ostatnie słowa krzyknęła uderzając dłonią w blat. -A teraz, jak jeszcze większy tchórz, uciekasz przede mną! Nie wyciągnąłeś żadnej lekcji z tego, co ci się przytrafiło, jestem zawiedziona - głos wypowiadający te ostatnie słowa nie był głosem Leili. Nie mógł być. Nie odwróciłem się jednak by dowiedzieć się, czemu brzmiał tak inaczej, byłem przecież na nią zły za te bezpodstawne oskarżenia. Oooh, byłem wściekły.
          Tak. Byłem. Nie mogłem się więc odwrócić. Nie chciałem widzieć jej twarzy, nie teraz gdy była na mnie zła.
          -Nie masz pojęcia o czym mówisz Leila.
          -Dobrze wiem. Znam cię. Obserwuję cię od tak dawna. Nie uczysz się na błędach i wiesz co? - zapadła cisza na chwilę, gdy czekała na to, aż spytam, "co" w złości. Nie spytałem. Wyczułem jej gorycz. -Ezarel. Ezarel!
          -Czego do stu ciralaków jeszcze ode mnie chcesz?! - wydarłem się na cały głos, podrywając głowę z biurka, a książka, którą miałem przed sobą spadła z impetem na podłogę, zrzucona przez moje własne dłonie.
          Nie miałem pojęcia co się do diabła wydarzyło, ale znów siedziałem na swoim miejscu. Byłem połamany, jakbym spał na czymś niewygodnym. Westchnąłem i przetarłem twarz. Czyżby mi się to wszystko śniło?
          -Na bogów, co za koszmar - mruknąłem sam do siebie.
          -Nie martw się, koszmar już sobie idzie - padło i nim zdążyłem podnieść sparaliżowany wzrok, drzwi już zamknęły się za osobą, która ewidentnie była jeszcze chwilę temu w moim gabinecie.
          Co. Jak. Kiedy. Co?
          Zerwałem się z fotela i pognałem do drzwi, otwierając je na oścież i rozglądając się wokół, a moje spojrzenie padło na drobną dziewczynę oddalającą się właśnie w stronę głównego holu. Pobiegłem za nią chwytając zaraz za rękę, by ją zatrzymać i odwrócić do siebie, ale ledwie to zrobiłem a faeliene wyrwała dłoń z mojego uścisku.
          -Zostaw mnie.
          -Leila, to nie tak, ja…
          -Nie tłumacz się - powiedziała gorzko, spoglądając na mnie a jej fioletowe oczy wypełniała gorycz. -Jesteś zmęczony i masz wszystkiego dosyć, a przede mnie miałeś tylko więcej pracy. Rozumiem, że tak cię zmęczyłam, że nie chcesz mnie już widzieć i mnie unikasz, ale nie musisz na mnie krzyczeć - poprosiła cicho opuszczając głowę. -Już sobie idę.
          -To nie tak, po prostu coś mi się śniło.
          -Powtarzałeś moje imię a potem krzyknąłeś - zamarłem. Nie, to nie mogło być prawdą. Z resztą, przecież to mi się śniło.
          Moja Leila nie mogła pomylić moich sennych majaków z prawdą. Przecież spałem u jej stóp tyle czasu, warowałem niczym minaloo. Słyszała jak mówię przez sen. Przecież na pewno wie lepiej. Zna mnie lepiej.
          -O'marene, to był tylko sen, śniło mi się, że…
          -Ktos kiedyś mi powiedział, że sny odzwierciedlają nasze pragnienia - przerwała mi marszcząc lekko brwi, ale nie w gniewie. Znaczy, chyba. To był chyba smutek. -Jeśli faktycznie śnisz o mnie, czemu mnie unikasz? - spytała, na co nie wiedziałem jak odpowiedzieć.
          -To absurd.
          -Skoro nie śnisz o mnie z tęsknoty, to jak mam wierzyć, że nie śnisz o mnie przez niechęć, jaką do mnie czujesz?
          -Jak mógłbym czuć niechęć do ciebie, Leila? Wygadujesz kompletne bzdury.
          -To co, może nie był to sen? Może byłeś świadomy, że mówisz te słowa i kierujesz do mnie?
          -Przecież w życiu bym…
          -Nie wiem, czy mogę ci wierzyć. Tyle się wydarzyło, a ja… ja naprawdę uwierzyłam w twoje słowa, wtedy, gdy odchodziłeś - poczucie winy, które zrodziło się w moim wnętrzu było nie do przełknięcia. Nie mogłem się z nim pogodzić, z resztą, nie byłem temu winny. To nie moja wina, że się we mnie zakochała ani, że mi uwierzyła. Ani też, że musiałem kłamać.
          -Wtedy, gdy mnie zostawiłaś samego w lesie, zamiast drążyć temat? - spytałem ironicznie, maskując złość na samego siebie ironią właśnie. Byłem pewien, że zaraz zacznie krzyczeć.
          Ale jej twarz zamarła w niedowierzaniu, z szeroko otwartymi oczami. Po chwili jednak je zamknęła a wargi zacisnęła w wąską linię.
          -Chyba nie próbujesz mi powiedzieć, że moje złamane serce i cała ta sytuacja jest tylko i wyłącznie moją winą?
          -Oczywiście, że nie - prychnąłem oburzony, zaplatając ręce na klatce piersiowej. -Raczej Ewelein, że jest tchórzem i nie chciała się zgodzić na zerwanie zaręczyn. I jej rodu, że nie miał na tyle siły, by się bronić i wpadli na pomysł małżeństwa z rozsądku. I mojego genialnego ojca, który najpierw wyraził na nie zgodę, a później bezczelnie umarł, zmuszając mnie do tego - oznajmiłem wściekły na samą myśl o tym. Staruszek wiedział, że tak się stanie i wiedział, że nie chcę ślubu. Jestem pewien, że umierając był szczęśliwy, że w końcu dopnie swego.
          Takiego wała.
          -Powiedz, że żartujesz - wykrztusiła z dziwną miną. Jakby mi nie dowierzała. Serio? Nie zamierzałem odpowiadać na tak głupie pytanie, więc staliśmy tak chwilę w ciszy, aż uniosła dłoń do ust, by je zasłonić. To niedowierzanie stało się jeszcze wyraźniejsze. -Nie wierzę, ty mówisz poważnie - aż cofnęła się do tyłu.
          -To nie jest temat, o którym bym żartował.
          -To jest po prostu… nie, nie nie nie - i odwróciła się, tym razem biegnąc przed siebie. Wydawało mi się, że w ułamku sekundy, w którym się odwracała, dostrzegłem łzy lśniące w jej oczach, ale tym razem nie miałem jak jej zatrzymać.
          -Leila!
          -Ezarel - padło za mną.
          -Nie mam czasu - mruknąłem ruszając za dziewczyną, ale czyjaś silna ręka pociągnęła mnie w tył za kołnierz.
          -Nie dam ci pogorszyć tej biednej dziewczynie samopoczucia - upomniał mnie Karuto i pociągnął za sobą.
          -Daj mi spokój, satyrze, nie mam… - mówiąc to odepchnąłem jego rękę, jednak nie przewidziałem jednego. Karuto był niegdyś wojownikiem, dowódcą armii.
          Dla niego, chwycić moją rękę i wykręcić ją na moje plecy, by mnie unieruchomić, było dziecinną igraszką. To też właśnie zrobił, na co zareagowałem jęknięciem.
          -Aua!
          -Dla ciebie, panie satyrze. A ty, idziesz ze mną, elfia miernoto. Eh młodzież w tych czasach, zero krzepy...
          (...)
          -Idealnie - szepnął do siebie z cieniem sadystycznego uśmiechu na ustach, zaraz jednak jego minę skryła kamienna maska, gdy rozległo się pukanie do drzwi. -Proszę.
          Pozornie młody mężczyzna wszedł do skąpanego w mroku pomieszczenia pewnym siebie krokiem, nie zdradzając swojej obecności nawet najcichszym dźwiękiem. Gdyby nie kula światła unosząca się nad solidnym biurkiem, zbyt słaba by oświetlić całe pomieszczenie, jej właściciel nie byłby w stanie dostrzec nawet zarysu postaci, która właśnie się doń zbliżyła. Gościowi nie przeszkadzał ten mrok, widział w nim równie dobrze jak w pełnym świetle dnia.
          -Przyszedłeś.
          -Mówiłem, że przyjdę - oznajmił specyficznie beztroski głos, gdy nowo przybyły bez czekania na zaproszenie zajął miejsce na fotelu naprzeciwko biurka. Dopiero teraz gospodarz miał szansę zobaczyć młodzieńcze rysy twarzy i jego równie  beztroską jak i ton minę. -Czyżbyś się mnie nie spodziewał?
          -Ani trochę - przyznał bez wahania, odchylając się do tyłu, by światło nie sięgało jego twarzy, nie chcąc zdradzać swoich emocji. Na darmo, w końcu i tak go widział idealnie. -Nie po twoim ostatnim przedstawieniu.
          -Dobry agent musi być przekonujący - wyjaśnił spokojnie brunet, opierając łokieć o mebel a na dłoni policzek. -Muszę być wiarygodny dla tych, których mam zwieść - jego uśmiech, dotąd chłopięcy, przybrał na tajemniczości.
          -No i jak ja mam ci wierzyć, co? - ton głosu jego rozmówcy stał się rozbawiony. -Może próbujesz być wiarygodny dla mnie, by mnie oszukać?
          Chłopak chwilę milczał, by następnie w milczeniu sięgnąć do jednej ze swoich kieszeni. Chwilę czegoś w niej szukał, zanim w końcu rzucił jej zawartość na blat. W blasku kuli zalśnił drobny łańcuszek z kryształkami, który Miiko zwykła nosić we włosach. Zaraz po tym do ozdoby dołączył niewielki sztylet.
          -Co to ma być?
          -To? Oh, nic takiego - wzruszył ramionami, odchylając się wygodnie na krześle, czując napięcie rosnące w gospodarzu. -Tylko ozdoba, która jakimś cudem pętała magiczne umiejętności lisicy przez lata i sztylet, który znajdował się w świątyni, gdzie trzymano gwiazdę. Przypadkiem, to jedyne przedmioty, które mogłyby doprowadzić resztę straży na twój trop. I, przypadkiem, zniknęły zanim ktoś się nimi zainteresował bardziej. Nie ma za co - machnął dłonią nieco lekceważąco, jakby właśnie poratował sąsiada cukrem, a nie ukrył dowody jego zbrodni.
          -Jasne, już ktoś by się tym zainteresował - prychnął, udając, że go to nie zainteresowało ani nie ruszyło. W rzeczywistości jednak, jakiś cichy głosik właśnie łajał go za taką niedbałość, by pozostawić po sobie tyle tropów. Chociaż nie sądził, by ktokolwiek chciał się zainteresować błyskotką należącą lisicy, skoro ona sama przez tyle lat nie zwróciła na nią żadnej większej uwagi.
          Z resztą, nawet jakby chcieli podążyć tym tropem - doprowadził do swojej “śmierci” już dwa razy. Za każdym razem wiarygodnie, tak wtedy, przy tej misji, jak i ostatnio, gdy wszyscy jego ludzie zginęli przez moc gwiazdy.
          Cisza spowijająca budynek była wręcz przerażająca, biorąc pod uwagę jego rozmiary. Nic dziwnego; większość jego mieszkańców została stracona bądź uciekła, a człowiek, który dał temu miejscu życie zniknął nie tak dawno. Mężczyzna pozostał więc sam w wielkiej posiadłości, korzystając z niej wedle swojego widzi mi się. Znał ją jak własną kieszeń przez lata spędzone tutaj, może dlatego było mu tu tak wygodnie. Doprowadził swój plan do końca, spełnił skryte marzenie, pozbył się uciążliwego “wspólnika” i właściwie czuł się spełniony - nie miał już celu w życiu. Chciał sobie po prostu żyć, egzystować, zobaczyć co mu przyniesie czas, ale tak naprawdę, to powoli zaczynała pożerać go nuda. Monotonia. Każdy dzień był taki jak poprzedni.
          Nadmiar wolnego czasu próbował spożytkować na różne sposoby, ale nie wychodziło mu to najlepiej; jego myśli często kręciły się wokół “A co gdyby…?”.
          Wampir widział to w jego pustych oczach, w tym, jak szybko ogarnęła go ekscytacja na widok gościa.
          -Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy ostatnio? - spytał brunet zakładając nogę na nogę. Ciszę ze strony rozmówcy uznał za odpowiedź. -Dziewczyna nie pamięta twarzy, nie bardzo wie, co się wydarzyło. Ona nie żyje - urwał, chcąc zbudować napięcie w mężczyźnie. -Obiecałem coś więcej niż to, że jeszcze cię odwiedzę. Lepsza okazja się nie znajdzie - milczenie. Dymiące oko bruneta rozjarzyło się, oświetlając nieznacznie twarz skutą kamienną maską pozbawioną prawdziwych emocji. -Od tak dawna pragniesz wrócić… teraz możesz. Ta, przez którą odszedłeś już nie istnieje. Możesz wrócić do życia, które tak kochałeś przed tym, jak wszystko zepsuła. Możesz powrócić do swojej ukochanej kwatery, Lance.
          Widząc pochmurną minę Lance’a, Nevra uśmiechnął się tajemniczo.
          Rybka zainteresowała się przynętą.






"Życie nie jest mierzone liczbą oddechów, które bierzemy, a chwilami, które pozbawiają nas tchu."


~ ★ ~


         


Opowiadanie ukazuje się również na wattpadzie *Klik*

Offline

Strony : 1