------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------
Po powrocie do domu, będę musiała przetrzeć baletki, są całe okurzone i wyjść z Mao na spacer, zdecydowanie. Biedak pewnie leży rozwalony pod drzwiami wyjściowymi, po ówczesnym koncercie dla sąsiadów. Nigdy nie lubił zostawać sam, ale co począć. Żreć chciał, więc musiał wytrzymać.
Moje wewnętrzne rozmyślania zakończył odgłos odsuwanego krzesła. Oto usiadł on „Bóg Rozkoszy”, w całej okazałości, ale bym cię schrupała. Julka skup się, on coś mówi. Moje sumienie, zawsze przeszkodzi w najlepszym momencie.
– Co? – spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.
– Mam tę pracę? – z radości prawie podskoczyłam na krześle.
Chwilę jeszcze ugadał szczegóły z panienką z recepcji, po czym wyciągnął do mnie dłoń, witając na pokładzie. Była taka szorstka i duża. Idealnie pasowała do tego faceta.
– Julia. Julia Cybulska. – wyszczerzyłam zęby z radości, że będę z nim współpracować.
Pan Ciacho postanowił odprowadzić mnie do wyjścia. Szłam obok niego rozmarzona, na miękkich nogach, a później drzwi się zamknęły i cały czar prysł.
Podeszłam do recepcjonistki Basi? Beaty? Bożeny? Nie ważne. Miała przygotowane dla mnie dokumenty, które szybko podpisałam. Powinnam je przeczytać, co nie? Nie… na pewno nie było tam nic takiego. Ważne, żeby płacił i za dużo nie wymagał.
– Zapraszamy jutro o dziewiątej. – powiedziała kobieta, z nienaturalnym uśmiechem na ustach. Co one mają z tymi uśmiechami? Mnie nikt nie zmusi, do chodzenia z wyszczerzoną jadaczką.
Wyszłam z budynku cała w skowronkach, jeszcze raz rzucając na niego okiem z dołu.
– Jeszcze tu wrócę, ty przystojny bydlaku. – rzuciłam krótko do wieżowca i ruszyłam w stronę domu.
Jak myślałam, pogoda była piękna, słońce świeciło pełną parą, a niektóre Warszawianki, postanowiły odkryć nawet trochę ciała. W sumie się nie dziwię, sama pewnie poszłabym gdzieś na Stogi na plażę, albo zwiedziła Jelitkowo. W Warszawie nie miałam takiego luksusu jak morze, ale miałam park. W ramach udanej rozmowy zdecydowałam zabrać psa na długi spacer po parku wśród cieni drzew, bo sierściuch zaraz by się sparzył na słońcu. Mimo że był dopiero czerwiec, pogoda nas rozpieszczała do granic możliwości.
Stanęłam przed kamienicą i pchnęłam ciężkie dębowe drzwi, które złowieszczo zaskrzypiały. Na ten dźwięk usłyszałam, jak z trzeciego piętra dochodzi niecierpliwe wycie mojego kundla. Jak na Chow Chowa, miał potężny głos. Wbiegłam schodami do góry i delikatnie otworzyłam drzwi. Wiedziałam, że bydlak zaraz na mnie naskoczy, a nie chciałam zjechać na tyłku po schodach w dół.
Weszłam do środka i machnięciem nogi zrzuciłam balerinki ze stóp. Wnętrze było skromne, ale moje. Był to jeden pokój z aneksem kuchennym i wysepką, plus łazienka. Wnętrze, mimo iż nie było różowe, miało charakter kobiecy. Kolory brązu i kawy z mlekiem, ślicznie komponowały się z waniliowymi dodatkami, a różne bibeloty takie jak świeczki różnych rozmiarów i kształtów uzupełniały wnętrze. Kuchnia natomiast pozostawała w barwach bieli i szarości, żeby nie zlewała się z pokojem.
Wsypałam psu do miski jedzenie i nacisnęłam pstryczek czajnika. Z górnej szafki wyciągnęłam kawę, którą wsypałam do kubka, odmierzając przy tym idealne miarki.
– Mao! Pańcia dostała pracę. – pies zamerdał ogonem, bardziej reagując na ton mojego głosu niż na same słowa.
– Tak, ty wstrętny bydlaku. Będziesz siedział w domu sam. – pogłaskałam psa pieszczotliwie po łbie.
Zalałam kawę, dosypałam łyżeczkę cukru i odrobinę mleka. Posadziłam tyłek na blacie i wlepiając się w okno, upiłam spory łyk gorącego napoju. Nie mogłam z głowy wyrzucić obrazu Ryszarda. Matko, co za imię, zostanę przy Ciacho. Pan Ciacho. Westchnęłam ciężko.
– Nie, Mao. Tacy ludzie jak on, są poza naszym zasięgiem. My będziemy musieli się zadowolić jakimś kolesiem z Biedronki, czy innego dyskontu. – spojrzałam na psa, który kręcił głową na boki, jakby rozumiał, co do niego mówię.
– To co? Spacerek? – na to hasło, Mao zaczął skakać jak szalony.
Chwyciłam smycz z przedpokoju, zapięłam psa i wyszłam z domu.
Kilka przecznic dalej, było wejście do parku. Popuściłam odrobinę smycz, żeby nie musieć chodzić po trawniku niczym saper, omijając miny przeciwpiechotne. Gdy tak chodziliśmy, zauważyłam kącik dla psów. Tam mogłabym go puścić, a sama usiadłabym na ławce, korzystając ze słoneczka, które przedzierało się między liśćmi. Jako że godzina była młoda, niewiele ludzi jeszcze spacerowało, więc bez większych obaw spuściłam psa ze smyczy, a sama rozłożyłam się na drewnianym siedzisku.
Ostatnio zmieniony przez Sarahna (08-02-2017 o 22h16)