Forum

Strony : 1 2

#1 01-05-2021 o 23h24

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam wszystkich serdecznie. Nie wiem, czy ktoś zatęsknił za moją twórczością, ale jeśli były takie osoby - byłoby mi miło. Kiedyś swoje opowiadanie nazwałam "Kilka godzin z życia daemona" - ponieważ miało być krótkie i faktycznie przedstawiać okres kilku godzin (no może w porywie kilku dni). Jednak okazało się, że fabuła mi się rozrosła, dlatego teraz zmieniłam trochę tytuł. W międzyczasie powstał dodatkowy rozdział, będący czymś w rodzaju prologu, więc ponowna publikacja będzie wyglądać odrobinę inaczej niż poprzednia.
Dla tych, którzy nie chcą spoilerować sobie gry - historia przedstawiona u mnie i ta zawarta w grze są mocno powiązane, ale nie pokrywają się w pełni ze sobą. U mnie jest sporo wydarzeń i kilka postaci, które nie mają nic wspólnego z oryginalną fabułą gry. Czytając moją wersję, robicie to na własną odpowiedzialność /static/img/forum/smilies/smile.png
Pozdrawiam Was gorąco, a chętnych zapraszam do lektury.

PROLOG

          Dochodziła trzecia w nocy, a mimo to w najważniejszej sali budynku Kwatery, zwanej Kryształową Salą, siedział dość postawny mężczyzna i chociaż nie posiadał żadnej widocznej broni, to wyglądem i ubiorem od razu przywodził na myśl wojownika. Całe jego ciało pokryte było niezliczoną ilością złotych tatuaży, przedstawiających dziwne znaki i pismo. Stanowiły one niejako znak rozpoznawczy zaklinaczy, ponieważ zawsze samoistnie pojawiały się na ciele adeptów, już na samym początku ich szkolenia. Dla zaklinaczy były jednak swoistą tarczą ochronną, a ich liczba zwiększała się wraz ze wzrostem doświadczenia i zdobywanym stopniem wtajemniczenia przez ich posiadacza. Oznaczało to, że im więcej tatuaży ma zaklinacz, tym większe są jego umiejętności. Mężczyzna wpatrywał się w Wielki Kryształ spojrzeniem pełnym łagodności i jakby delikatnej tęsknoty. W jego pozbawionych źrenic i niebywale jasnych oczach czaiły się maleńkie łzy, mimo iż na twarzy malowały się spokój i radość.
          - Ciekaw jestem, czy zdajesz sobie sprawę… Shai, jak bardzo tęsknię za tobą… ? - wyszeptał cicho mężczyzna. - Mam nadzieję, że tak… Wpłynęłaś na życie tak wielu istot… Wyobraź sobie, że twoja przyjaciółka, ta ruda brownie o króliczych uszach, wydała w końcu swoją książkę, w której wspomniała nawet o tobie. Pewnie jeszcze nikt nie pokwapił się, aby ci to przeczytać, dlatego ja to zrobię… - dodał z uśmiechem i sięgnął po książkę, leżącą obok na fotelu.
          - Pamiętasz, jak zawsze powtarzała, że ma problemy z historią? Pewnie dlatego jej książka nosi tytuł: “Streszczona historia Eldaryi dla opornych”- mówiąc to, szybko przewertował kartki, aż w końcu zatrzymał się na zaznaczonym tekście i zaczął cicho czytać:
          - “Mało kto wie, że dawno temu ludzie i faery, czyli istoty magiczne żyli razem na Ziemi. Nadeszły jednak czasy, że przez dzielące ich różnice coraz częściej dochodziło do nieporozumień, które przyczyniały się do konfliktów i wzajemnych ataków. W końcu wspólne koegzystowanie w tym samym świecie stało się koszmarem, którego nie mogła znieść żadna ze stron. To wtedy faery podjęli decyzję o stworzeniu dla siebie świata bez ludzi, który stałby się ich nowym domem. Dwie legendarne rasy - smoki i aengele, będące najpotężniejszymi faery w owych czasach, zgodziły się oddać swoje życie w rytuale zwanym Niebieskim Poświęceniem, aby w ten sposób stworzyć ten nowy dom, zwany Eldaryą. Niestety część aengeli obawiała się śmierci i w ostatniej chwili wycofała się z rytuału, przez co inni faery poczuli się zdradzeni i oszukani. Ich rozgoryczenie i złość nasiliły się, gdy w dodatku wyszło na jaw, że nowopowstały świat jest wybrakowany i nie do końca stabilny. Tutejsze plony, mimo iż zjadliwe, a nawet sycące, to niestety okazały się pozbawione wartości odżywczych. Z tego powodu pozostali przy życiu faery zapałali nienawiścią i żądzą zemsty, co doprowadziło do chaosu i bratobójczych walk. W końcu udało się jakoś uspokoić emocje i zaprowadzić względny pokój, jednak tak burzliwa historia i coraz to nowe problemy, wymagały, aby ktoś pilnował tego porządku i zapewniał bezpieczeństwo w tym świecie. Tak powstała Straż Eel, której siedziba zwana Kwaterą Główną, położona jest mniej więcej pośrodku tej magicznej krainy. To w niej znajduje się Wielki Kryształ, będący sercem i kwintesencją Eldaryi. Powstał on z energii tych legendarnych dusz, które poświęciły życie w rytuale stworzenia, natomiast z ich wiedzy i doświadczenia narodziła się Wyrocznia, będąca inkarnacją ducha Kryształu. Od stanu i ogólnej kondycji Kryształu uzależniona była siła życiowa i moc Wyroczni oraz harmonia pogody i brak kataklizmów w tym świecie. Jednak w mroku kryło się zło, które pragnęło zniszczyć Wielki Kryształ i Wyrocznię, a przez to Eldaryę. Miało postać zamaskowanego mężczyzny w czarnej zbroi, który kilkakrotnie atakował Kwaterę i Kryształ. Jego poczynania sprawiły, że Eldarya, chociaż powoli, to jednak nieuchronnie zaczęła ulegać zagładzie. Wówczas do naszego świata trafiła pewna młoda dziewczyna z Ziemi, która nie dość, że zdemaskowała czające się zło, to jeszcze przyczyniła się do naszego ocalenia. Kryształ i Eldarya nie tylko ocalały, ale dzięki niej uzyskały stabilność, której im wcześniej brakowało. Kiedyś mówiono o niej Wybranka Wyroczni, za to dzisiaj jest... “
          - Witaj Itzalu. Co tu robisz wielki mistrzu świetlistych zaklinaczy? - przerwał mu białowłosy wojownik, podchodząc bliżej niego i uśmiechając się przyjaźnie.
          - Ja? Przyszedłem w odwiedziny do dawnej przyjaciółki - odparł mu zagadnięty z nostalgią w głosie i zamykając książkę, zerknął na niego przelotnie. - A ciebie drogi Valkyonie, co tutaj sprowadza o tej godzinie?
          - Chciałem zamknąć pewien rozdział swojego życia… - odpowiedział niepewnie. - Pomyślałem, że wyznanie JEJ całej prawdy będzie najbardziej odpowiednie… 
          - Tak, masz rację… - odpowiedział zaklinacz, wchodząc mu w słowo i  poprawiając się w fotelu. - Rozmowa z nią może zadziałać oczyszczająco…
          - Naprawdę wierzysz Itzalu, że zechce się ukazać i porozmawiać z nami? - dopytywał wojownik z powątpiewaniem, podchodząc jeszcze bliżej, z zamiarem usadowienia się obok mężczyzny na podłodze. - Na przestrzeni lat wielu starało się z nią spotkać, ale jak dotąd nikomu nie chciała się pokazać. Nikt nie wie dlaczego, ale mówi się, że podobno nikogo nie chce “faworyzować”… - dodał, spoglądając na swojego rozmówcę i robiąc sugestywny gest cudzysłowu rękoma.
          Mistrz Itzal zaśmiał się łagodnie i obdarzył mężczyznę tak rozbawionym spojrzeniem, że ten zaskoczony uniósł brew.
          - Chodzi o to, że każdy przychodził tylko z powodu niezdrowej ciekawości - zaczął mówić zaklinacz, spoglądając ponownie z uwagą na Kryształ. Nagle jego znaki na ciele delikatnie zaiskrzyły złotym blaskiem, a on przerwał i uśmiechnął się, jakby właśnie wyczuł czyjąś obecność i czekał, aż ta osoba zdecyduje się ujawnić. Jednak nikt i nic zauważalnego się nie działo, więc kontynuował bardzo spokojnym głosem: - A wiesz dobrze, że Shai nigdy nie lubiła być w centrum zainteresowania…
          - Wiem… - uśmiechnął się tajemniczo wojownik.
          - Chcesz, żebym wyszedł i zostawił cię z nią samego? - zapytał zaklinacz i po chwili dodał, już szepcząc: - Właśnie nas słucha z ukrycia.
          - Nie, wolałbym, abyś został - odparł Valkyon, uśmiechając się delikatnie. - Chyba będzie mi wtedy raźniej. I tak już jest mi ciężko, więc musiałem sobie wszystko spisać, aby o niczym nie zapomnieć…
          - W porządku… zatem czytaj…
          Białowłosy wojownik rozłożył i wygładził kartkę papieru, zapisaną gęstym i schludnym pismem, a następnie zaczął czytać. 
***
(historia zapisana w pewnym liście)
          W tym dniu, w którym pojawiłaś się w naszym świecie, już od samego rana miałem dziwne wrażenie, a może to było przeczucie, że coś się wydarzy. Nie byłem więc zbytnio zdziwiony, gdy szefowa wezwała nas na pilne zebranie do Kryształowej Sali. Wtedy zobaczyłem cię pierwszy raz, gdy Jamon wyprowadzał cię z pomieszczenia. Przechodząc obok, spojrzałaś na mnie przelotnie i bez większego zainteresowania. Wydawałaś się tylko trochę przestraszona, ale za to wyraźnie byłaś niezadowolona z tego, że kazano odprowadzić cię do lochów. Pamiętam, że koniecznie chciałaś wyrwać się z żelaznego uścisku naszego ogra, ale on nie zamierzał cię puścić, żebyś mu przypadkiem nie uciekła. Patrząc wtedy na ciebie, pomyślałem, że w sumie niczym szczególnym się nie wyróżniasz… No może poza tymi twoimi obłędnie liliowymi oczami. Na pierwszy rzut oka byłaś po prostu bardzo drobną, niską istotką, która w dodatku pachniała człowiekiem na kilometr.
          Kiedy Jamon cię wyprowadził, zapytałem Miiko, co zamierza z tobą zrobić, ale ona wzruszyła tylko ramionami, bo nie miała żadnego planu czy pomysłu. Chodziła za to i oglądała Wielki Kryształ z każdej możliwej strony, w kółko zastanawiając się, jak to zrobiłaś, że trafiłaś bezpośrednio do Sali Kryształu, omijając nasze zabezpieczenia. Musiało ją to naprawdę wkurzyć, bo rozkazała nam, szefom poszczególnych straży, byśmy osobiście sprawdzili wszystkie bariery i zaklęcia ochronne, a potem wrócili i zdali szczegółowy raport. Z Nevrą i Ezarelem obeszliśmy cały teren Kwatery, ale wszystko było w jak najlepszym porządku - nienaruszone i aktywne.
          Kilka godzin później okazało się, że jakimś cudem wydostałaś się z więzienia, ale dość szybko cię złapaliśmy. Niemal wszyscy byli za tym, aby się ciebie pozbyć z Kwatery, bo obawialiśmy się, że przysporzysz nam jeszcze większych problemów. Niestety odesłanie cię z powrotem do twojego świata nie wchodziło w rachubę, ponieważ koszty wyprawy na Ziemię były zbyt wysokie, a nam ciągle brakowało potrzebnych składników. Zebraliśmy się ponownie w Sali Kryształu, żeby zadecydować, co z tobą zrobić, ale zanim jeszcze zaczęliśmy cokolwiek ustalać, pojawiła się Wyrocznia i wyraźnie wskazując na ciebie, coś powiedziała. Nie pojawiała się od tak dawna, że wówczas byliśmy niezmiernie zaskoczeni jej obecnością i nikt nie wsłuchiwał się w jej słowa. To wtedy zaczęło coś mi świtać, że za tym twoim niespodziewanym pojawieniem się u nas, musi kryć się coś więcej. Tym bardziej że byłaś pierwszym w historii człowiekiem, który pojawił się w naszym świecie bezpośrednio przy Krysztale. Ostatecznie postanowiliśmy, że zostaniesz z nami w Kwaterze, a dodatkowo Leiftan zaproponował, aby przypisać cię do którejś Straży. Tłumaczył to tym, że będziemy mogli nie tylko mieć cię na oku, ale będzie z ciebie jakiś pożytek i jeszcze będziesz miała zajęcie, dzięki któremu nie pomyślisz o ucieczce.
          Pamiętam, jak się zbulwersowałaś, gdy potem padła propozycja, aby sprawdzić, czy masz może magiczne pochodzenie. Ty wciąż powtarzałaś, że jesteś zwyczajnym człowiekiem, a Ezarel - nasz mistrz od alchemii i szef Straży Absyntu, wkurzał się, że będzie musiał tracić swój cenny czas na robienie dla ciebie eliksiru testującego. Odkąd sięgam pamięcią, on zawsze nie znosił ludzi i ty nie stanowiłaś wyjątku. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy test wyszedł pozytywny. Oznaczało to, że jesteś faelien, czyli w twoich żyłach płynęła krew nie tylko ludzka, ale również jakiegoś faery. Wspólnie staraliśmy się odkryć, jakiej rasy faery mogą być twoimi przodkami, ale niestety nic nie mogliśmy ustalić. Nie miałaś przecież żadnych charakterystycznych cech rasowych ani żadnych mocy, a w dodatku nadal byłaś przekonana, że to pomyłka i jesteś tylko zwyczajnym człowiekiem. Informacje o twojej ziemskiej rodzinie też nas nie naprowadziły na żaden trop. W końcu daliśmy sobie spokój i stwierdziliśmy, że może z czasem wyjdzie na jaw, kim jesteś.
          Po wszystkim dostałaś pokój - tak wiem, Miiko przesadziła i dała ci najgorszy z możliwych, ale ona po prostu już taka wtedy była. Później Ykhar i Keroshane - nasze bibliotekarskie mole, zrobili ci test przynależności do straży i nie wiem, jakim cudem trafiłaś do mojej, a przez to automatycznie pod moją opiekę. Przyznam ci się szczerze, że wcale mi to nie odpowiadało. Na Wyrocznię, jaki ja byłem wkurzony z tego powodu… Jednak Miiko nie chciała słyszeć słowa sprzeciwu z mojej strony i kazała mi się tobą zająć. Jedyne, o czym wtedy myślałem to, że nie dość, iż jesteś mała, drobna i bezsilna, to jeszcze wydawałaś się naiwna i strasznie nieporadna. W dodatku od razu przyznałaś się, że nie potrafisz ani walczyć, ani się bronić, a przy tym kompletnie nic nie wiesz o naszym świecie. Jak zatem miałaś się odnaleźć w Straży Obsydianu, która zrzeszała i trenowała wojowników?
          Przez pierwsze tygodnie szef Straży Cienia, czyli nasz naczelny szpieg Nevra obserwował cię, żeby mniej więcej dowiedzieć się czegoś o tobie. Twierdził, że starałaś się dostosować do naszego stylu życia, ale raczej dość marnie ci to wychodziło. W sumie to chyba była bardziej nasza wina, bo nikt nie był zainteresowany tym, aby w jakikolwiek sposób ułatwić ci odkrywanie tajemnic naszego świata. Mieliśmy przecież zbyt wiele własnych problemów, aby jeszcze przejmować się tobą i twoją aklimatyzacją. Poza tym wydawało się, że jakoś sobie radziłaś, chociaż jak na nasze standardy byłaś trochę zbyt miła dla wszystkich i nie umiałaś się przeciwstawić ani tym bardziej tupnąć nogą, żeby postawić na swoim. Pamiętam, jak przyszłaś do mnie i poprosiłaś, abym poszedł z tobą na twoją pierwszą misję do lasu. Coś mi Ykhar wcześniej wspominała, że się pewnie zgłosisz, ale zapomniałem o tym i tą prośbą pokrzyżowałaś mi plany. Byłem zły i przez myśl mi wtedy nawet przeszło, aby cię zgubić gdzieś w lesie. Jednak ta misja sprawiła, że odkryłem coś, przez co nagle zacząłem na ciebie patrzeć zupełnie inaczej.
          Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to twój entuzjazm, pomimo tego, że wyraźnie było widać, iż nie odpowiada mi zbytnio twoje towarzystwo. Zaraz za bramą radośnie krzyknęłaś i wykręciłaś ze śmiechem pirueta, uszczęśliwiona, że w końcu możesz wyjść poza mury Kwatery. Co dziwne, twój entuzjazm okazał się zaraźliwy i nawet u mnie wywołał uśmiech. Szukając w lesie zaginionego małego kappy, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że czuję się całkiem swobodnie i zrelaksowany, a poza tym, po raz pierwszy od bardzo dawna, dzięki tobie miałem w ogóle ochotę na rozmowę. Było to dla mnie o tyle dziwne, że od śmierci brata zamknąłem się w sobie i unikałem kontaktu z innymi. Wszyscy mi powtarzali, że ogólnie stałem się małomówny i gburowaty, a już szczególnie przy kimś, kogo nie znałem. A wtedy przy tobie miałem wrażenie, jakbyśmy się znali od dawna i nie czułem potrzeby ukrywania swoich emocji. Zrozumiałem, że twoje miłe usposobienie wcale nie jest wadą, tylko wręcz przeciwnie - jest zaletą. Poza tym roztaczałaś wokół siebie jakąś taką aurę, że twoje towarzystwo działało kojąco. W dodatku okazało się, że wcale nie boisz się zaryzykować i nie unikasz wyzwań, chociaż nie do końca potrafisz oszacować, z jakim zagrożeniem przyszło ci się zmierzyć. Kiedy nas wtedy zaatakował blackdog, mówiłem, że masz tylko na chwilę odwrócić jego uwagę, a ty chciałaś się na niego rzucić z patyczkiem w dłoni - szalona dziewczyna…
          Kilka dni później popłynęłaś z Chromem na Ziemie Jaspisu, aby odprowadzić małego kappę do domu. Przyznam szczerze, że wtedy pierwszy raz przyłapałem się na tym, że brakuje mi twojego towarzystwa… I to nie tylko na treningach. Wiesz, że zacząłem się o ciebie martwić, gdy chowaniec Chrome’a przyleciał z wiadomością, że “zgubiliście statek” i wrócicie z opóźnieniem? Naprawdę poczułem ulgę, kiedy ktoś ogłosił, że w końcu wróciliście… Tyle że chwilę później dowiedziałem się, że o mało nie przypłaciłaś tego utonięciem, bo eliksir przemiany w syrenę zbyt szybko przestał u ciebie działać. Zmartwiłem się tym, a widok Leiftana niosącego cię wciąż pod postacią półnagiej syrenki do przychodni, dobił mnie jeszcze bardziej. Teraz już wiem, że wówczas po raz pierwszy poczułem się trochę zazdrosny, chociaż wtedy jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dość szybko okazało się, że ten niefortunny wypadek wywołał u ciebie silny strach przed wodą i nagle zaczęło ci brakować pewności siebie. Miiko powiedziała, że ktoś z nas musi się do ciebie zbliżyć, żeby sprawdzić, czy dasz sobie radę i ewentualnie pomóc ci jakoś dojść ze sobą do ładu. Oczywiście zgłosiłem się na ochotnika.
          Zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu - wspólne misje, treningi, nawet czas wolny dość często zdarzało nam się spędzać wspólnie. Tak na marginesie - nie wiedziałem, że potrafisz tak dobrze gotować, a w kuchni ustawiasz wszystkich do pionu, nawet naszego gburowatego mistrza patelni Karuta. Potrafiłaś się cieszyć każdą chwilą, nigdy nie odmawiałaś nikomu pomocy i chyba nigdy nie widziałem, żebyś się na kogoś prawdziwie mocno rozzłościła. Nawet z Ezem i Nevrą zaczęłaś się dobrze dogadywać, pomimo ich przywar. Nie przeszkadzały ci złośliwości elfiego marudy ani tandetne podrywy wampirzego lovelasa. Patrząc z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że zaczęłaś wtedy wzbudzać coraz większe zainteresowanie i to nie tylko w Kwaterze, ale również poza nią. Szczerze ci wyznam, że coraz częściej zaprzątałaś również moje myśli, chociaż do dzisiaj nie wiem, dlaczego nie potrafiłem tego przyznać, nawet sam przed sobą. Nevra i Ezarel zaczęli mieć ze mnie ubaw i robili mi czasami sugestywne uwagi, a ja im powtarzałem, że sobie coś ubzdurali.
          Oczywiście w Eldaryi wieści rozchodzą się szybko, a już szczególnie gdy dotyczą ludzkiej dziewczyny, przybyłej z Ziemi i w dodatku wzbudzającej zainteresowanie Wyroczni. Nie wiem, czy nasz magiczny świat był gotowy na kogoś tak wyjątkowego, jak ty… Chociaż… Eldarya może i była, bo nie bez powodu przeznaczenie ściągnęło cię do nas, ale Straż Eel, a dokładnie dowództwo, czyli cała Lśniąca Straż - chyba raczej jeszcze nie dorośliśmy wtedy do tego. Zdawaliśmy sobie sprawę, że ludzie na Ziemi, a szczególnie twoi znajomi i rodzina mogą w końcu jakoś odkryć, że trafiłaś do naszego świata. Obawialiśmy się, że wówczas pomyślą, że skoro nie wróciłaś, to przetrzymujemy cię tu siłą i zechcą cię uratować. Biorąc pod uwagę nasze przekonanie o wciąż wrogim nastawieniu ludzi do istot magicznych, jak również kłopoty i problemy, których przysparzał nam zamaskowany mężczyzna, byliśmy pewni, że jakakolwiek interwencja z Ziemi będzie dla nas, jak gwóźdź do trumny. To dlatego Miiko zaproponowała, żeby nagiąć trochę zasady moralne i podać ci eliksir mnemosyne, który sprawi, że wszyscy na Ziemi o tobie zapomną. Teraz wiem, jaka to była głupota, ale wtedy to wydawało się jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji. Po burzliwej dyskusji i nie powiem - wciąż mając wątpliwości i pewne opory, ale w końcu przystaliśmy na to rozwiązanie. Ponieważ miksturę musiałaś przyrządzić osobiście, wmówiliśmy ci, że szykujesz eliksir ukrywający twoje ludzkie pochodzenie przed innymi mieszkańcami Eldaryi. Domyślaliśmy się, że gdybyś znała prawdę, to nie zgodziłabyś się na to wszystko. Miałaś sobie wybrać któregoś z nas do pomocy przy tworzeniu tego specyfiku i niestety wybrałaś mnie. Dlaczego nie wzięłaś wtedy Eza do pomocy? Nawet Miiko ci to zaproponowała…
          W dniu, w którym miałaś wypić eliksir, okazało się, że nasz wróg w masce, który notabene przedstawił się jako Ashkore, poinformował cię w liście, jakie jest prawdziwe działanie tego eliksiru. Nigdy nie zapomnę tego, jak przyszłaś wtedy do laboratorium, aby mi wygarnąć i przy okazji powiedzieć, jak bardzo jesteśmy egoistyczni i zakłamani. Nie chciałaś nawet za bardzo słuchać, jakie są powody naszej decyzji i nie miałaś zamiaru wypijać tego eliksiru. Wiedziałem, że jeśli tego nie zrobisz, to Miiko się potwornie wkurzy, więc kiedy się odwróciłaś i zaczęłaś wychodzić - spanikowałem. Wiedziałem, że muszę cię jakoś zmusić do wypicia tej mikstury i wiedziałem, że na mnie ona nie zadziała, a jedyny pomysł, jaki mi wtedy przyszedł do głowy, to pocałunek… Jak ostatni idiota, bezmyślnie nalałem sobie ten cholerny eliksir do ust i chwyciłem cię, żeby zaraz potem cię pocałować i w ten sposób ci go podać.
          Miało być szybko i niespodziewanie, żebyś tylko przełknęła ten eliksir. Nie spodziewałaś się chyba takiego zagrania z mojej strony, bo wtuliłaś się w moje ramiona i odwzajemniłaś pocałunek, a wtedy… Dotyk twoich warg i to, jak łagodnie do mnie przylgnęłaś… Na Wyrocznie… Nagle zdałem sobie sprawę, że pragnę cię trzymać tak w swoich ramionach i całować, i nie chcę tego przerywać… Jednak po chwili dotarło do ciebie, co się właśnie stało. Powoli się ode mnie odsunęłaś i spojrzałaś na mnie zrozpaczona. W twoim spojrzeniu malowało się takie rozczarowanie i żal, że poczułem się jak najgorszy niegodziwiec i drań. Nic nie powiedziałaś, tylko stałaś i patrzyłaś na mnie, a twoje oczy coraz bardziej wypełniały się łzami… Po tysiąckroć wolałbym, abyś wtedy wybuchnęła i nakrzyczała na mnie, a nawet spoliczkowała, ale nie zrobiłaś tego… Za to mi się zrobiło tak głupio i tak wstyd, że to ja uciekłem z pomieszczenia…   
          Po tamtym wydarzeniu bardzo się zmieniłaś. Stałaś się smutna, wycofana i rozżalona. Najgorsze, że oddaliłaś się nie tylko ode mnie - przez co unikałaś spędzania ze mną czasu i pomijałaś treningi, które ja prowadziłem. Oddaliłaś się wówczas od wszystkich w Kwaterze. Zauważyłem jednak, że jedynie z Leiftanem potrafiłaś się jakoś dogadać, co w sumie nie było takie dziwne, bo nasz blondyn zawsze miał miły i sympatyczny charakter i ogromne zdolności dyplomatyczne. W końcu nie bez powodu stał się prawą ręką naszej szefowej. Mimo tego bolało mnie to strasznie, szczególnie gdy odkryłem, że był tobą zainteresowany w ten sam sposób, co ja i wyraźnie starał się do ciebie zbliżyć. Czułem, że im częściej przebywaliście razem i rozmawialiście ze sobą, tym bardziej traciłem swoją szansę, nawet na zwyczajną przyjaźń z tobą…
          Wtedy przyjechała do nas dama Huang Hua - pretendentka do tytułu Feniksa i sytuacja się minimalnie poprawiła. Obie zaprzyjaźniłyście się i miałem wrażenie, że fenghuang bardzo pomogła ci dojść do ładu z własnymi uczuciami i rozżaleniem. Dość szybko jednak okazało się, że nie tak do końca jej się to udało… Wyszło to na jaw podczas incydentu na plaży, kiedy to razem z Karenn i Alaeyą uśpiłyście całą Kwaterę, bo chciałyście uratować siostrę syreny. Karenn źle podsłuchała rozmowę i myślałyście, że chcemy zabić tę młodą syrenkę, bo podejrzewaliśmy ją o to, że jest skażona kawałkiem Kryształu. Gdy was przyłapaliśmy, od razu wyznałyście, że chciałyście zapobiec zabiciu Colaii, a ty dodatkowo ze złością podkreśliłaś, że nie mamy prawa nikogo więcej pozbawiać rodziny. Nie wszyscy od razu zrozumieli, co masz na myśli, bo sprawa podania ci eliksiru mnemosyne, była raczej z tych ściśle tajnych. Wtedy jednak pod naciskiem innych tam zebranych, wyznałaś w końcu, co się stało i, że wciąż czujesz się potwornie zraniona i boli cię, że zostałaś całkowicie wymazana z pamięci swojej rodziny. Wtedy też z płaczem wykrzyczałaś mi prosto w twarz, że to ja cię zraniłem najbardziej. Przyznałaś, że tamtym pocałunkiem, nie dość, że cię zraniłem, to przy okazji złamałem ci serce... Dotarło wtedy do mnie, dlaczego to mnie wybrałaś do pomocy przy robieniu eliksiru i, że zmuszając cię do tamtego “zatrutego pocałunku” zaprzepaściłem swoje szanse na twoją miłość… Miałem potworne wyrzuty sumienia i z powodu mojej głupoty, coś wtedy we mnie pękło… Cały dzień chodziłem jak struty, szukając rozwiązania tej sytuacji… Wieczorem poszedłem do ciebie, aby przeprosić i błagać cię o wybaczenie. Pół nocy spędziliśmy wtedy razem - rozmawialiśmy, ty wypłakiwałaś swój ból i żal, a przez uderzanie bezsilnie pięściami w moją pierś, pozbywałaś się nagromadzonej na mnie złości. Obiecałem ci wtedy, że już nigdy cię nie zranię i oddam nawet własne życie, żebyś ty była bezpieczna… 
          Na szczęście mi uwierzyłaś i powoli zaczęłaś wybaczać… Przestałaś też w końcu mnie unikać i powoli poprawialiśmy wzajemne relacje. Zapaliła się we mnie nawet iskierka nadziei, że jeżeli zdołasz mi całkiem wybaczyć, to może jednak kiedyś będę miał szansę na coś więcej niż tylko przyjaźń. Nie wiedziałem, że w tamtym czasie zbliżyłaś się z Leiftanem i to tak bardzo. Dowiedziałem się o tym później, w świątyni fenghuangów, gdy udaliśmy się tam po błogosławieństwo Feniksa i po święty flet z Hameln-Weser, żeby… ale o tym za chwilę, żeby było po kolei… 
          Wszystko zaczęło się tego wieczoru, gdy Kwaterę zaatakowała Naytili, ta wiedźma, którą wywalili kiedyś ze Straży za praktykowanie czarnej magii. Pragnęła się zemścić za tamto i dlatego zaatakowała - chciała zniszczyć Straż i unicestwić Wyrocznię. Była naprawdę potężna i ciężko było nam się z nią mierzyć, szczególnie że wciąż korzystała z czarnej magii i jej rytuałów, a przez ostatnie lata jeszcze bardziej się w tej sztuce wyćwiczyła. Niestety w czasie walki zwróciłaś jej uwagę, ponieważ tak znienawidzona przez nią Wyrocznia, osobiście stanęła w twojej obronie. W końcu jednak, z twoją pomocą udało nam się ujarzmić moce tej wiedźmy, przy użyciu rytuału “Drzwi Janus - Geb”. Byłem taki dumny z ciebie, bo przeprowadziłaś go w sumie sama, tylko z niewielką pomocą Miiko i damy Huang. Nie chcieliśmy do tego dopuszczać, ale niestety tylko ty miałaś wcześniej bezpośredni kontakt z energią duszy tej wiedźmy, bo udało jej się na moment opętać twoje ciało i przez to łatwiej ją teraz wyczuwałaś. Po tym Naytili trafiła do więzienia, a znaleziony przy niej odłamek Kryształu, jak wszystkie inne odnajdywane, został przyłączony do głównego kamienia w Sali Kryształu. Gdybyśmy tylko wiedzieli, czym to się skończy…
          Wszyscy oczywiście odetchnęli z ulgą i rozpoczęło się porządkowanie Kwatery oraz naprawianie zniszczeń, które ta wiedźma spowodowała swoimi atakami. Niby wszystko było dobrze, ale któregoś dnia Naytili uciekła z więzienia, a do nas zaczęło docierać, że chyba ktoś w Kwaterze musiał jej w tym pomagać, czyli mieliśmy kreta w szeregach. Kiedy pewnego dnia zaczęłaś się dość dziwnie zachowywać, baliśmy się, że to z powodu ponownych manipulacji ze strony uciekinierki. Okazało się jednak, że to była wina Chrome’a, który oczywiście nieświadomie wpakował cię w kłopoty. Znalazł w ruinach jakiś stary pierścień, który chciał podarować Karenn, ale ona go nie przyjęła, więc później podarował go tobie, jako wyraz swojej przyjaźni i w podziękowaniu za pomoc w pracach porządkowych. Do pierścienia przywiązany był duch dawno zmarłej chimery o imieniu Yeu, który został nagle przebudzony. Yeu nie zdawała sobie sprawy z własnej śmierci i chciała odnaleźć swojego ukochanego - Tinha. Oboje byli chimerami, które znajdując swoją bratnią duszę, łączą się w miłości na śmierć i życie. Kiedy Yeu dowiedziała się, że ukochany nie żyje, pragnęła do niego dołączyć, odbierając sobie życie. Mogła to zrobić tylko poprzez opętanie kogoś i w rozpaczy opętała ciebie… Niestety ty również byś wtedy zginęła… Gdy to usłyszałem, to na samą myśl o utracie ciebie, pękało mi serce. Nie mogłem do tego dopuścić i dzięki specjalnemu rytuałowi odnaleźliśmy pierścień Tinha i Miiko przyzwała jego ducha do nas. Na szczęście zgodził się pomóc, tyle że, aby to zrobić, też musiał kogoś “wziąć w posiadanie”. Żeby cię ratować, to ja pozwoliłem mu się opętać i na szczęście udało się dotrzeć do ciebie na czas. Yeu i Tinh musieli się ponownie połączyć, aby móc nas opuścić, a to oznaczało, że mogli to zrobić tylko w jeden sposób - przez pocałunek.   
          Przyznaję - miałem nadzieję, że to wydarzenie zbliży nas do siebie, tym bardziej że uczucia obu duchów dość mocno wpłynęły na nas i na to, co my zaczęliśmy odczuwać. Jednak wtedy wyszło na jaw, że coś złego dzieje się z Kryształem i nie mieliśmy nawet za bardzo ani czasu, ani sposobności poważnie porozmawiać o tym wszystkim, jak również o tamtym pocałunku. Eldaryę bowiem ogarnęła fala dziwnych wstrząsów, a Wielki Kryształ zmienił barwę i w dodatku otoczyła go jakaś mroczna aura. Odkryliśmy, że to za sprawą tamtego odłamka od Naytili, który ona prawdopodobnie skaziła w jakiś nieznany nam sposób czarną magią, a ten po przyłączeniu doprowadził do skażenia całej reszty. Kryształ stracił swój blask i wyraźnie niszczał, a wtedy ty nas poinformowałaś o swojej wizji, że Wyrocznia umiera razem z Kryształem. Czuliśmy się bezsilni wobec tego problemu, bo zaklęcia i rytuały Miiko nie pomagały. W końcu dama Huang powiedziała, że musimy wezwać ciebie, żebyś zobaczyła na własne oczy, co się dzieje i spróbowała nawiązać kontakt z Wyrocznią. Liczyliśmy, że w ten sposób dowiemy się może czegoś istotnego.
          Kiedy pojawiłaś się w Sali Kryształu, nawet nie zdążyliśmy zareagować, bo niespodziewanie moc Kryształu przyciągnęła cię do niego, a gdy tylko zetknęłaś się z nim, w twoje ciało uderzyła dziwna ciemna energia. Nasze przerażenie było tym większe, że nie można było cię od niego oderwać i nie reagowałaś na to, co się wokół ciebie działo. Po dłuższej chwili w końcu Kryształ cię “puścił”, ale ty na kilka godzin straciłaś przytomność. Gdy się ocknęłaś, powiedziałaś nam o wizji ze świętym fletem i zrozumieliśmy, że to jest zapewne jedyny ratunek dla Kryształu i Wyroczni.
          Zaczęliśmy szykować się do wyjazdu do świątyni fenghuangów, żeby dostać błogosławieństwo Feniksa i poprosić go o możliwość skorzystania z mocy świętego fletu. Musieliśmy się spieszyć, ponieważ okazało się, że ciebie i Wyrocznię łączy jakaś dziwna więź, która jest czymś o wiele bardziej złożonym, niż nam się wydawało. Ty również bowiem odczuwałaś bolesne dolegliwości, które według Ewelein wyniszczały cały twój organizm, a najbardziej serce i powodowały, że i ty powoli zaczęłaś umierać. To wtedy ostatecznie dotarło do nas, że jesteś kimś więcej niż tylko Wybranką Wyroczni - jesteś w nierozerwalny sposób z nią związana. Nie mam pojęcia, jak ty to wszystko znosiłaś - pomimo tych wszystkich dolegliwości i częstych utrat świadomości, nigdy się nie skarżyłaś, nie narzekałaś i wciąż martwiłaś się o innych, a nie o siebie.
          W świątyni postanowiłaś mi w końcu wybaczyć na tyle, że znowu zaczęliśmy się przyjaźnić. Nie jestem do końca pewien, czy rzeczywiście wybaczyłaś mi, bo naprawdę tego chciałaś, czy to dlatego, że w tamtym czasie Leiftan nagle zaczął cię unikać i poczułaś się samotna. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo powoli traciłem nadzieję na jakiekolwiek głębsze uczucia z twojej strony, ale z przyjaźni nie potrafiłem i nie chciałem rezygnować. Bardzo, naprawdę bardzo pragnąłem być blisko ciebie… Ponownie spędzaliśmy sporo czasu razem, ale chyba bardziej dlatego, że zawsze byłem gotów ciebie wysłuchać. Oboje byliśmy w jakiś sposób zagubieni, chociaż ja po incydencie z duchami Yeu i Thina, nareszcie uświadomiłem sobie, jak bardzo cię kocham. Widziałem jednak, jak się zmieniasz, gdy Leiftan był w pobliżu i jak patrzysz na niego - z tęsknotą i nadzieją w oczach. Postanowiłem wówczas, że nigdy nie powiem ci o swoich uczuciach, aby nie robić zamieszania w twoim życiu… Przyrzekałem, że będę cię chronić i zamierzałem dotrzymać słowa, zamierzałem być dla ciebie wsparciem emocjonalnym i duchowym, abym faktycznie mógł zasłużyć na miano twojego przyjaciela…
          Słuchałem wszystkiego, z czego mi się zwierzałaś… Z jednej strony cierpiałem katusze, ale nie miałem zamiaru ci tego okazywać, bo ja również na tym zyskałem. Z drugiej strony byłem szczęśliwy, że jesteś blisko mnie i mogę cię wspierać i poprawiać ci samopoczucie. Poza tym ja też mogłem swobodnie się wygadać przed tobą ze swoich żali i bolączek, co bardzo mi pomagało…  Wysłuchiwałem więc o twoich problemach z Leiftanem, o twoich obawach, o strachu przed śmiercią… I to mnie pierwszemu powiedziałaś o daemonie… Tak, to wtedy odkryłaś i uświadomiłaś nam, że jeden z przedstawicieli legendarnej rasy przetrwał i teraz stara się pomścić swoich pobratymców. To mnie wypłakiwałaś się na ramieniu za każdym razem, gdy przerażona wracałaś do świadomości po każdej wizji z nim. Co gorsza, okazało się, że te wizje są czymś więcej niż tylko obrazami, ponieważ w jednej z nich o mało nie zostałaś uduszona, a po powrocie do świadomości miałaś ślady duszenia na szyi…
          Kiedy mieliśmy już wracać do Kwatery ze świętym fletem, nagle świątynię zaatakowała Naytili - wspólnie i w porozumieniu z Ashkorem i jego poplecznikami. Oczywiście wiedźma skupiła swoją uwagę przede wszystkim na tobie i chcąc mieć pewność, że jej nie umkniesz i nikt jej nie przeszkodzi, zamknęła was obie w dziwnej magicznej klatce. Nikt nie potrafił się przez nią przebić… Gdy chciałem ją sforsować i rozbić, jedynie się od niej boleśnie odbiłem… Wtedy - na oczach wszystkich, Naytili z szyderczym śmiechem wbiła w ciebie swój sztylet, prawie cię zabijając… Kiedy upadłaś na ziemię, w kałużę własnej krwi, chciałem biec do ciebie, ale nogi mi odmówiły posłuszeństwa, a chwilę później ktoś mnie zaatakował. Widziałem jednak, że Leiftan ruszył w waszym kierunku i uwierz mi - nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że jest zdolny do czegoś takiego… On naprawdę musiał cię kochać, ponieważ furia, która go wtedy ogarnęła, była nie do opisania…  Gdy zobaczył ciebie w tym morzu twojej krwi, a nad tobą Naytili, która wciąż szyderczo się śmiała i szykowała do kolejnego ciosu, rzucił się na barierę i roztrzaskał ją jednym uderzeniem, a w następnej sekundzie, zaledwie jednym ruchem ręki skręcił tej wiedźmie kark… Zaraz potem podniósł cię z taką delikatnością i takim przerażeniem w oczach, że już nie miałem żadnych wątpliwości - byłaś dla niego wszystkim… Byłaś całym jego światem, tak samo, jak dla mnie…
          Według Ewelein zdarzył się wówczas cud, bo nie miałaś prawa tego przeżyć… Zapewne przyczynił się do tego też fakt, że dama Huang Hua użyła wtedy mocy fletu, aby odeprzeć atak i utrzymać cię przy życiu. No i Leiftan oddał swoją krew do transfuzji dla ciebie, bo jako jedyny miał zgodną grupę z twoją. Trzy dni walczyłaś o życie, a my przez te dni umieraliśmy ze strachu o ciebie i wznosiliśmy modły, abyś ty przeżyła i żeby ponownie naładować moc fletu. Kiedy doszłaś do siebie, wróciliśmy do Kwatery i dopiero wtedy zobaczyliśmy, że z Kryształem było naprawdę bardzo źle. Ty również im bliżej byłaś Kryształu, tym gorzej się czułaś i tym mniej życia pozostawało w tobie. Wszystko spowite było przez mroczną mgłę i energię, przez którą mogłyście przejść tylko ty i dama Huang i tylko dlatego, że Wyrocznia ostatkiem sił stworzyła dla was to przejście. Na szczęście święta moc fletu zadziałała, chociaż musiałaś wspomóc go sporą ilością własnej energii magicznej. Udało się uratować i wyleczyć Kryształ, a przez to i ciebie…
***
          Nagle w Sali Kryształu rozbłysło oślepiające błękitne światło, sprawiając, że Valkyon przerwał czytanie w pół zdania i podniósł głowę, jednocześnie mrużąc oczy i przysłaniając je dłonią. Po chwili blask trochę osłabł i obaj panowie zobaczyli przed sobą eteryczną postać przepięknej, młodej kobiety. Była przyodziana w złoto-błękitne zwiewne szaty, a na jej plecach widniały olbrzymie śnieżnobiałe anielskie skrzydła. Patrzyła na nich z niewyobrażalną łagodnością w swoich liliowych oczach, a jej długie jasnopopielate włosy delikatnie falowały, jakby poruszane powiewami wiatru. Na czubku jej głowy znajdowały się dwa niewielkie złote rogi.
          - Witaj Shairisse - odezwali się obaj jednocześnie.
          - Witaj Itzalu - odezwała się czule, spoglądając na zaklinacza. - Jak miło cię znowu widzieć w Kwaterze. Witam również ciebie Valkyonie - tym razem zwróciła się do wojownika, podchodząc bliżej niego i kładąc dłoń na jego policzku. - Nigdy mi tak szczegółowo nie opowiedziałeś o tym, ile dla ciebie znaczyłam. Dlaczego?
          - Nigdy nie chciałem wywołać chaosu w twoim życiu - wyszeptał z uśmiechem. - Szczególnie gdy zrozumiałem, że tobie przeznaczony jest kto inny…
          - Tak… Mój mroczny anioł - powiedziała z lekką zadumą i nostalgią w głosie. - Posłuchaj zatem dalszej części tej historii mój najdroższy przyjacielu… Po wysłuchaniu jej dowiesz się, jakie jest twoje przeznaczenie…

Offline

#2 05-05-2021 o 20h16

Straż Absyntu
Methrylis
Pomocniczka Sylfów
Methrylis
...
Wiadomości: 1 234

https://i.imgur.com/KLbAPid.png


No heja! Wpadam tutaj, bo już dawno miałam takie plany — twoje opowiadanie było prowadzone bardzo regularnie i, z tego co przeglądałam, stylistycznie wszystko tu ładnie wyglądało. Oczywiście wtedy, przy starym forum, do czytania zniechęcały mnie dwie rzeczy — długość, bo byłoby dużo do nadrabiania, i Leiftan, bo go nie cierpię. XD Pierwszy problem zniknął dzięki pożarowi, a z drugim sama się uporam, ale wole to ocenić po przeczytaniu tekstu, a nie przed ;]

Początek mi przypomina pewne bardzo popularne opko o Ezie na wattpadzie. Nazywało się chyba „Ezarelicznie” i całość polegała właśnie na tym, że Ez siedział przy łóżku pogrążonej w śpiączce ukochanej i brało mu się na wspominki, które autorka opisywała. A tu jeszcze Kryształ mamy — no dobrz!

Zaprezentowałaś fajny, sympatyczny skrót wydarzeń z pierwszych odcinków — i podoba mi się rozwiązanie, że całość z pierwszej osoby opowiada jeden z szefów. I nawet jeśli ogólnie nie cierpię pierwszoosobowej narracji, to tutaj miło się to czyta!

Żałuję tylko, że powieliłaś ten absurd, który występuje w grze — mało kto podszedłby z takim entuzjazmem do obcego świata, dopiero co straciwszy rodzinę. Logicznie rzecz biorąc, każdy by się bał — ale jedni byliby tym strachem wręcz sparaliżowani, a drudzy pchnięci na skraj, próbując walczyć i uciekać. Nikt normalny nie reaguje na obcy świat, obce istoty i wizję zostawienia swojej rodziny już na zawsze z taką radością. Ale spoko, to w sumie błąd gry i nie można cię winić za to, że idziesz jej tropem.

Generalnie dzięki temu prologowi nie trzeba grać w Eldke — wystarczy komuś podrzucić ten opis i będzie elegancko. :v

No dobrze! Większość nie była aaaż tak interesująca jak chociażby końcówka, ale to dlatego, że przechodziłam Eldke, więc to wszystko znam. Ale to ciekawe, że ta „Gardzia” tak sobie się objawia i sobie z nimi gawędzi na luzie.

Ale okej, czekam w takim razie na kolejny wpis i pozdrawiam!


https://i.imgur.com/hoEOs1F.png

Offline

#3 19-05-2021 o 21h57

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam ponownie.
@Methrylis - dziękuję Ci za budujący komentarz. Jak dobrze zauważyłaś - ten prolog miał na celu wprowadzenie czytelników w klimat gry i jej fabuły (tak mniej więcej). Rozdziały faktycznie są często przydługie, ale to chyba przez to, że czasami lubię się rozdrabniać i mnie ponosi /static/img/forum/smilies/smile.png Jeśli chodzi o postać Leiftana - u mnie jest on trochę mniej "psychopatyczny" i mniej maniakalny niż ten oryginalny, ale za to jest... W sumie nie powiem - dam każdemu możliwość samemu go ocenić i poznać. Napisałaś, że moja bohaterka zbyt entuzjastycznie podeszła do tego, że znalazła się w nowym świecie, otoczeniu i ogólnie zbyt spokojnie przyjęła swoją "nową rolę". W późniejszych rozdziałach znajduje się niejako odpowiedź na to jej zachowanie, gdy zostaje wyjaśnione, kim tak naprawdę jest Shairisse.
Pozdrawiam wszystkich zaglądających i zapraszam do lektury.

cz.1 PRZERWANE WYZNANIE

      W pomieszczeniu panował klimatyczny półmrok, który nie był niczym niezwykłym o tej porze. Była trzecia nad ranem i jedyne źródło światła, to niebieska rezonująca poświata, bijąca od Wielkiego Kryształu. Chłopak wpatrywał się w niego intensywnie. Jego twarz była spokojna i skupiona, pomimo całego chaosu myśli, jaki gościł w jego głowie. Wiedział, że ktoś wszedł do pomieszczenia, mimo iż stał tyłem do drzwi, a słysząc odgłos bosych stóp na posadzce, od razu rozpoznał, że to ONA. 
    - Dlaczego tak mi się przyglądasz? - zapytał po chwili, nie odwracając się nawet w stronę dziewczyny.
   - Skąd wiesz, że ci się przyglądam? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Zrobiła to machinalnie, gdyż już dawno odkryła, że chłopak ma dziwny dar spostrzegania tego, co się dzieje wokół niego. Z jednej strony ją to fascynowało, gdyż on sam stał się przez to intrygujący, z drugiej jednak strony trochę ją to przerażało, ponieważ czuła, że niczego przed nim nie da się ukryć. A musiała przyznać sama przed sobą, że ostatnio chciała sporo ukryć - nie tylko przed nim.
    - Czuję twoje spojrzenie na sobie - odpowiedział po chwili namysłu. - Czuję... - przerwał i spuścił wzrok, kręcąc głową. To, co chciał powiedzieć, nagle wydało mu się zbyt osobiste, a nawet wręcz intymne. Od tamtego feralnego dnia, a raczej nocy pragnął jej powiedzieć całą prawdę na swój temat. Był już naprawdę zmęczony wszystkimi tajemnicami, które tak skrupulatnie ukrywał w zakamarkach swojej duszy. Przez całe swoje życie nazbierał i ukrył tyle sekretów, że teraz nie był pewien, kim tak naprawdę jest.
   - Co czujesz? - zapytała zaciekawiona jego zachowaniem. Zdawała sobie sprawę z narastającego między nimi napięcia. Wyczuwała je nieomal od pierwszego dnia, kiedy spojrzała w jego zielone oczy w tej właśnie sali ponad rok temu. Wtedy była wystraszoną prawie na śmierć dziewczyną, która trafiła do nieznanego jej świata. Teraz była zagubioną dziewczyną, dla której ten nieznany świat stał się przymusowym domem, w którym starała się odnaleźć swoje miejsce.
   Chłopak głęboko westchnął i ukrył twarz w dłoniach. Wiedział, że dziewczyna nie przyszła tu bez powodu. O trzeciej nad ranem nikt nie chodzi bez jakiegoś powodu po Kwaterze, a szczególnie nie przychodzi do Kryształowej Sali. On przecież też tu przyszedł w jakimś celu. Chciał poskładać myśli i uporządkować swoje emocje. Miał nadzieję, że energia Kryształu pomoże mu okiełznać chaos, jaki zapanował w jego sercu. Ironią losu można chyba nazwać fakt, że powodem tego emocjonalnego bałaganu w jego sercu była dziewczyna, która właśnie stała kilka kroków za nim.
   - Boisz się mówić o tym, co czujesz? - spytała podchodząc w jego stronę i zatrzymując się krok za jego ramieniem.
   Chłopak ponownie utkwił wzrok w Krysztale i skrzyżował ramiona na piersi. 
   - Nie boję się o tym mówić - odpowiedział, nadal nie odwracając się. - Obawiam się raczej twojej reakcji na to, co chciałbym ci wyznać - nie musiał patrzeć na nią, by wiedzieć, że jego odpowiedź wzbudziła w niej zaciekawienie.
   - Mojej reakcji? - zdziwiła się. Spojrzała na niego i zdała sobie sprawę, że ich rozmowa chyba właśnie przestaje dotyczyć przyglądania się.
   - Wiesz, że nie jesteś mi obojętna? - zadając to pytanie, odwrócił głowę w jej stronę, ale swoje spojrzenie wbił w podłogę tuż przed nią. Nie miał w sobie tyle odwagi, aby teraz spojrzeć jej w oczy. Naprawdę obawiał się tego, co może w nich wyczytać.
   Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Z niedowierzaniem przyglądała mu się przez chwilę. Nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób zinterpretować słowa chłopaka. Faktem było, że zawsze był wobec niej troskliwy i zawsze mogła na niego liczyć. Kiedyś przypisywała to jego łagodnej i troskliwej naturze, ale od kilku tygodni zauważyła zmianę w jego zachowaniu wobec niej. Czasami miała wrażenie, że chłopak stawał się oschły i szorstki.
   - Od pierwszego dnia - kontynuował swoją wypowiedź, siadając na podłodze - gdy pojawiłaś się w tej sali, wystraszona i zagubiona, zwróciłaś moją uwagę. Byłaś pierwszą osobą, która intrygowała mnie, zanim ją jeszcze poznałem... Chciałem więc cię poznać lepiej i odkryć, kim jesteś i jaka jesteś. Bolało mnie, gdy mówiłaś, że chcesz wrócić do domu. Kiedy podali ci eliksir... z jednej strony byłem wściekły, że tak cię skrzywdzili, ale z drugiej strony cieszyłem się, wiedząc, że zostaniesz w naszym świecie... Zrozumiałem wtedy...
   Na chwilę przerwał, gdy usłyszał, że dziewczyna również siada na posadzce. Przelotnie spojrzał w jej stronę, aby odczytać emocje na jej twarzy, ale ona akurat skierowała wzrok na niego, więc od razu się odwrócił. Kilka sekund w milczeniu wpatrywał się w Kryształ, starając się uspokoić. Nie chciał, aby jego głos zdradzał, jak bardzo przeżywa to, o czym jej mówi.
   - Zrozumiałem wtedy, że stałaś się dla mnie najważniejszą osobą na tym świecie. Świadomość, że mógłbym cię stracić.... - zamilkł, przypominając sobie pewną podsłuchaną rozmowę w przychodni. Opowiadała wtedy o swoim pocałunku z innym pod wpływem opętania przez ducha, a on wówczas poczuł, że serce mu się rozpada na milion kawałków. Nie potrafił stłumić uczucia zazdrości, które owładnęło go do szpiku kości. Kilka dni później rozmawiając z nim wyjaśniła, że tamta sytuacja była całkowicie poza jej kontrolą i nie chce o niej nigdy więcej myśleć. Uspokoiło go to, ale nie sprawiło, aby uczucie zazdrości całkiem go opuściło. Nie chciał dawać po sobie poznać, że jest wciąż zazdrosny, dlatego musiał przez chwilę ponownie uspokoić swoje emocje. Dał jej się poznać jako łagodny i troskliwy chłopak - pragnął, aby nadal tak go postrzegała.
   Przez moment chciała mu zadać pytanie, dlaczego nigdy wcześniej jej tego nie powiedział, ale stwierdziła, że chyba w tej danej chwili lepiej będzie tylko słuchać. Miała wrażenie, że jak mu teraz przerwie, to chłopak jej więcej nic nie powie. A naprawdę chciała wiedzieć więcej, gdyż może ta wiedza rozwiałaby niektóre z jej wątpliwości.
    - Codziennie starałem się spędzić z tobą choć odrobinę czasu - kontynuował po chwili milczenia. - Szukałem wszelkich możliwości, aby móc spędzać chociaż kilka minut w twoim towarzystwie. Wszystkie nasze wspólne rozmowy sprawiały, że czułem się najszczęśliwszym gościem pod słońcem. Zaufanie, jakim mnie obdarzyłaś było dla mnie największą nagrodą. Drżałem z obawy o ciebie za każdym razem, gdy byłaś na misji. Twoje powroty do Kwatery były dla mnie jak małe święto. Ty byłaś dla mnie, jak balsam na utrapioną duszę... - wypowiadając ostatnie zdanie zawiesił głos. Podciągnął kolana do klatki piersiowej i objął je ramionami. Zastanawiał się, czy może powiedzieć jej o swoich sekretach ukrytych w duszy. Zerknął w jej stronę i zebrał całą swoją odwagę, aby wytrzymać jej spojrzenie. Dziewczyna patrzyła na niego liliowymi oczyma, a na jej twarzy widać było, że targają nią różne emocje.
   - Byłam? - wyrwało jej się mimowolnie. - To znaczy, że już nie jestem? - w jej głosie dało się słyszeć smutek i rozczarowanie. Sama nie bardzo wiedziała, dlaczego tak zareagowała.
   - Kiedy przez tę wiedźmę prawie straciłaś życie, mój świat się zawalił i wiedziałem, że zrobię wszystko, aby cię ratować - powiedział po chwili milczenia. - Dla ciebie i twojego bezpieczeństwa jestem w stanie... - tu zawahał się przez chwilę. Nigdy do tej pory nie przyznawał się nawet sam przed sobą, ile jest w stanie poświęcić dla niej.      Odruchowo spojrzał w jej stronę i westchnął z zachwytu. Siedziała wpatrując się w Kryształ i wyglądało, jakby o czymś rozmyślała. Niebieska poświata oświetlała jej delikatną twarz, nadając jej aurę tajemniczości. Po chwili spojrzała na niego, zdając sobie zapewne sprawę z tego, że nagle przerwał monolog i przyglądał się jej. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Patrząc w jej oczy zwrócił uwagę, że blask Kryształu odbija się w jej tęczówkach i wygląda niczym roztańczone iskierki. Na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. Miał wrażenie, że w ten subtelny sposób dziewczyna zachęca go, aby kontynuował zwierzenia. Ponownie zwrócił twarz w stronę Kryształu.
    - Gdybym miał pewność, że nigdy nic ci już nie będzie zagrażać - tym razem mówił szeptem - i miał, chociaż cień nadziei, że kiedyś zdołasz mnie pokochać... - znowu zawiesił głos, czując jak emocje wzrastają w nim i po raz pierwszy od lat łzy napływają mu do oczu. Łzy szczere i prawdziwe, a nie takie wymuszone i na pokaz. - Gdybym miał taką pewność - kontynuował po chwili - porzuciłbym wszystko, wyrzekłbym się wszystkiego i dla ciebie stałbym się...
Nie dokończył, gdyż nagle ktoś zapalił światło w sali. Zirytowany odwrócił się w stronę drzwi i zobaczył kitsune. Chciał jej powiedzieć coś niemiłego, ale zauważył, że jest blada jak grecki posąg i przerażona.
   - Wszędzie cię szukałam - zawołała z daleka i ruszyła w jego stronę. - Chodź natychmiast do przychodni... Przywieźli ją... Jest naprawdę źle... Jesteś potrzebny... - złapała go za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi.
   - Kogo przywieźli? - zapytał zdezorientowany. - Z kim jest źle?
   - Z ziemianką... - przystanęła na chwilę i spojrzała na niego - ona umiera...
   - Ale przecież ja z nią właśnie.... - nagle urwał, gdyż odwracając się w stronę, gdzie przed chwilą siedziała dziewczyna zauważył puste miejsce. Rozejrzał się po sali, ale niestety - poza nim i kitsune, nikogo nie było. Poczuł jak krew odpływa z jego twarzy, serce ścisnęło mu się pozbawiając go oddechu... Zrozumiał, że tym razem rzeczywiście będzie musiał wybierać między życiem dziewczyny a swoim sekretem... Natychmiast biegiem rzucił się w kierunku przychodni. Zanim złapał za klamkę i wszedł do środka, wiedział już, co zrobi. Przed chwilą w Sali Kryształu oczyścił swoje serce, teraz nadszedł czas, aby dla NIEJ zacząć oczyszczać swoją duszę...

Spoiler (kliknij, aby zobaczyć)

Offline

#4 28-05-2021 o 22h23

Straż Absyntu
Methrylis
Pomocniczka Sylfów
Methrylis
...
Wiadomości: 1 234

https://i.imgur.com/lUnZi4X.png


No dobra — skoro mówisz, że tu wszystko ma swoją przyczynę, a my wszystkiego się dowiemy, to wierzę! I lecę czytać!

Rozumiem, że zabieg niepodawania imion bohaterów [a raczej tego jednego] jest celowy? ;] Mimo że łatwo się domyślić, że chodzi o Leiftana /static/img/forum/smilies/big_smile.png

Kurde, ale to ciekawe — opko ledwie się zaczyna, a tu już ciśniemy z tak poważnym wyznaniem. Na razie mam wrażenie, że wszystko robisz na opak — ale w tym jak najbardziej pozytywnym sensie, bo podoba mi się to rozłożenie typowej historii na czynniki pierwsze i poskładanie jej zupełnie inaczej.

OWOWOWOWO to z kim on gadał? XD Okej, ale nie powiem, zakończyłaś w idealnym momencie, żeby zaciekawić czytelnika /static/img/forum/smilies/big_smile.png Więc czekam na resztę i pozdrawiam! ^^


https://i.imgur.com/hoEOs1F.png

Offline

#5 23-06-2021 o 19h52

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam wszystkich.
@Methrylis - dziękuję za komencik. Jak wspominałam, u mnie fabuła będzie się trochę różnić od oryginalnej i losy bohaterów potoczą się w sumie inaczej, niż w grze.
Pozdrawiam zaglądających i życzę miłej lektury.

cz.2 OCZEKIWANIE

          Biegnąc do przychodni, obawiał się najgorszego. Ostatnie słowa kitsune - "ona umiera" - huczały mu w głowie niczym uderzenia dzwonu. Nie miał pojęcia, co się wydarzyło i dlaczego dziewczyna była w stanie krytycznym. Dwa dni temu rozmawiali, po jej powrocie z kilkudniowej misji i nic nie wskazywało, żeby coś było nie tak. Co prawda powiedziała, że czuje się dziwnie zmęczona, ale oboje zgodzili się, że porządny sen i kilka dni wolnego wystarczą, by odzyskać równowagę. Umówili się na spotkanie po jego powrocie z misji. Miał wrócić jutro, ale jakaś niepojęta siła ciągnęła go do Kwatery i wrócił wcześniej.
           - Gdzie ona jest? Co się stało? Co z nią? - zaczął gorączkowo dopytywać, gdy tylko otworzył drzwi do przychodni. Na kozetce zauważył leżące bezwładnie ciało ziemianki, a nad nim pochylała się Ewelein. Nie pierwszy raz widział główną pielęgniarkę wykonującą badanie, ale pierwszy raz widział, żeby robiła to w takim skupieniu. Jego uwagę od razu przykuła blada, całkowicie pozbawiona życia twarz dziewczyny. Spanikowany chciał do niej podbiec, ale elfka łagodnie, acz stanowczo zatrzymała go i wyprosiła za drzwi.
           - Poczekaj na zewnątrz - powiedziała. - Już jest wystarczająco nerwowo i bez ciebie - mówiąc to, spojrzała wymownie na różanego lisa siedzącego pod oknem. Rowstya - chowaniec nieprzytomnej dziewczyny, warknął cicho, po czym przybrał niewinny wyraz pyszczka. - Jak widzisz Athira wszystkiego już pilnuje - dodała, uśmiechając się delikatnie.
           Kiedy drzwi zamknęły się za nim, poczuł, jak bezsilność opanowuje każdą komórkę jego ciała. Westchnął zrezygnowany i bezradnie rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności innych osób. Nie bardzo rozumiał, dlaczego o tak późnej porze obecni są nawet Ykhar i Keroshane. Domyślał się, że przyczyną jest tajemnicza więź ziemianki z Wyrocznią. Od momentu ujawnienia się tej więzi, nagle zaczęto traktować dziewczynę z dużo większym szacunkiem niż dotychczas. Dlatego pewnie jej stan spowodował teraz takie poruszenie w szeregach Lśniącej Straży. - "Banda hipokrytów" - pomyślał i skierował się w stronę schodów.
           Wszyscy rozmawiali i zastanawiali się nad przyczyną zaistniałej sytuacji. Wszyscy poza Miiko, która intensywnie wpatrywała się w niego z pytającym wyrazem twarzy. Doskonale znał tę minę i wiedział, jaki jest powód intensywności jej spojrzenia.
           - Nie teraz Miiko - mruknął na odczepnego i przysiadł na stopniach. Nie miał w tej chwili ochoty na tłumaczenie się szefowej. Nie miał ochoty nikomu się tłumaczyć... Wsparł się łokciami o kolana i ukrył twarz w dłoniach. Pragnął się wyciszyć i uspokoić emocje, aby nie dopuścić swojej drugiej natury do głosu. Uświadomił sobie, że kilka tygodni temu był w podobnej sytuacji, gdy dziewczyna walczyła o życie po ataku Naytili. Tamtej feralnej nocy transfuzja jego krwi uratowała jej życie, a on odreagował swoją wściekłość i nienawiść, łamiąc kark wiedźmie, która ją zaatakowała. Teraz jednak było o wiele gorzej, gdyż nie wiedziano, co dolega ziemiance.
           Wzdrygnął się i mimowolnie spiął wszystkie mięśnie, kiedy poczuł na swoim ramieniu uścisk czyjejś dłoni. Spojrzał na nią i westchnął głęboko, zdając sobie sprawę, do kogo owa dłoń należy. Zamknął oczy, aby uspokoić myśli i narastającą irytację.
           - Mówiłem, że nie chcę teraz rozmawiać - powiedział ledwie słyszalnym głosem, mając nadzieję, że szefowa jednak sobie odpuści. Kitsune usiadła koło niego i spojrzała przed siebie, pozostając dłuższą chwilę nieruchomo i w ciszy.
           - Wiem, że nie masz ochoty rozmawiać, ale muszę o to zapytać - odezwała się w końcu prawie szeptem. - Kiedy weszłam do Kryształowej Sali, z kimś rozmawiałeś. Mogę wiedzieć z kim?
Zadając to pytanie, skierowała wzrok na niego. Patrzył teraz cały czas w przestrzeń przed sobą, a wyraz jego twarzy był nieodgadniony. Wyglądał w tym momencie, jak gipsowa skorupa pozbawiona duszy i emocji, a jedyną oznaką, że jest to nadal żywa istota, była poruszająca się klatka piersiowa.
           - Leiftan? - kobieta cicho wypowiedziała jego imię, starając się wzbudzić jakąś jego reakcję.
           Dopiero kilka długich sekund później, odwrócił twarz w jej stronę i spojrzał prosto w błękitne oczy kitsune. Zauważył w nich kryjącą się trwogę, której nigdy wcześniej tam nie widział. On czuł taką samą w swoim sercu, dlatego coraz bardziej był pewny, że wydarzenia dzisiejszej nocy są początkiem czegoś niezwykłego.
           - Miiko... Czy wyczuwasz jej ducha? - ton jego głosu przepełniony był strachem i bólem. Pytanie to zadał, gdyż jak każdy w Kwaterze wiedział, że czarnowłosa szefowa Lśniącej Straży ma dar porozumiewania się z duchami. Wyczekująco wpatrywał się więc w oczy dowódczyni, w duszy błagając, aby nie usłyszeć potwierdzającej odpowiedzi. Zdawał sobie bardzo dobrze sprawę, co by to wtedy oznaczało.
           - Przecież ona jeszcze żyje - odpowiedziała mu trochę nerwowo, patrząc w jego bladą twarz i przepełnione smutkiem zielone oczy. Tak bardzo chciał wierzyć słowom Miiko, ale wątpliwości wdzierały mu się do umysłu, z każdym przywołanym dzisiejszym obrazem ziemianki. Najpierw siedzącej z nim w Sali Kryształu - tak tajemniczej, kruchej i bardzo spokojnej, a później leżącej bezwładnie na kozetce w przychodni. Wbrew wszystkiemu, co opowiadają, wcale tam nie wyglądała, jakby spała. Brak jakichkolwiek rumieńców i sine usta, bardzo skutecznie zacierały wrażenie snu na bladym obliczu dziewczyny.
           - To jakim cudem rozmawiałem z nią, gdy po mnie przyszłaś? - zadając to pytanie, zwrócił uwagę, że kitsune niespokojnie poruszyła uszami. Zdał sobie sprawę, że nie takie słowa spodziewała się usłyszeć. Chwilę później westchnęła przeciągle, jakby chciała wyrzucić z siebie jakąś negatywną energię. Cały czas przyglądał się badawczo kobiecie, analizując jej zachowanie.
           - Miiko, co ty przede mną ukrywasz? Dlaczego ona była poza Kwaterą? - zmrużył oczy i znowu poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Wyczekując odpowiedzi, usłyszał, jak otwierają się za nim drzwi. W jednej chwili wszystkie jego obawy, troski i ból skoncentrowały się w jego piersi, odbierając mu oddech. Strach przed tym, co może za chwilę usłyszeć, sparaliżował jego mięśnie i nie był w stanie nawet się podnieść. Odwrócił się nieznacznie i spojrzał w stronę wyjścia z przychodni. Okazało się, że to jedna z asystentek Ewelein wyszła na poszukiwanie szefa Straży Absyntu. Oznaczało to, że potrzebny jest jakiś naprawdę silny i trudny do wykonania eliksir. - "Czyżby jakieś poważne problemy?" - myśl ta pojawiła się w jego głowie tak gwałtownie, że nieomal poczuł ją namacalnie. Prawie natychmiast też, rozpaliła się w nim iskierka nadziei - "Jeżeli szukają Ezarela i eliksirów, to znaczy, że wciąż o nią walczą i wciąż jest nadzieja!". Westchnął cicho, lekko poirytowany brakiem informacji. Ponownie utkwił wzrok w szefowej, ale ona obdarzyła go tylko przelotnym spojrzeniem. Po chwili zaczęła się podnosić, aby odejść, wyraźnie nie chcąc kontynuować niewygodnego dla niej tematu. Czując coraz bardziej, jak wzbiera w nim złość z powodu bezsilności i frustracji, dość gwałtownie złapał kitsune za ramię.
           - Ukrywasz coś przede mną? - niemalże warknął, przytrzymując ją. - Jeśli coś wiesz, powiedz mi!
           - Ewe robi wszystko, aby utrzymać ją przy życiu - powiedziała, spoglądając na niego i kładąc dłoń na jego dłoni w geście pocieszenia. - Problem polega na tym, że nikt nie ma pojęcia, co jej dolega. Ewelein wykluczyła fizyczne obrażenia i nie znalazła żadnych toksyn we krwi, więc wyklucza też otrucie... - zawahała się, czy mu powiedzieć całą prawdę, ale pod presją jego spojrzenia zdecydowała się dokończyć swoją wypowiedź. - Niestety nie mamy pojęcia, jak jej pomóc. Jej duch balansuje na granicy życia i śmierci. Ona jest w stanie agonii. Przykro mi Leiftanie...
           Nagle, cała reszta słów wypowiadanych przez kobietę, przestała do niego docierać. Jedyne co słyszał, to odbijające się w jego głowie jak echo zdanie - "Ona jest w stanie agonii". Kiedy i to echo ucichło, w jego umyśle zapanowała grobowa cisza. Poczuł się pusty w środku, całkiem pozbawiony emocji i jakichkolwiek uczuć. Uświadomił sobie, że ten stan jest mu bardzo dobrze znany. Tak samo pusty i przybity czuł się po stracie Veroma i Naupile, kiedy jako dziecko był świadkiem ich śmierci. Wówczas strata ukochanych opiekunów spowodowała, że jego wewnętrzną pustkę wypełniła złość, nienawiść i niepohamowana chęć zemsty na istotach odpowiedzialnych za tę tragedię. Ta nieokiełznana nienawiść wypełniała go i prowadziła przez ostatnie lata. Towarzyszyła mu każdego dnia i w każdej chwili jego życia, kiedy planował przebiegły i misterny plan zemsty. Plan, który przewidywał różne alternatywy i scenariusze - poza jednym... Nie spodziewał się, że w jego sercu może zagościć magia, nad którą nawet on - ostatni "czysty" z rasy Aengel, nie będzie w stanie zapanować. Magia, która jest na pozór banalna i wielu nawet w nią nie wierzy. Magia, którą niezależnie od rasy i gatunku, a przede wszystkim niezależnie od pochodzenia i wymiaru wszyscy nazywają "MIŁOŚĆ".
           Nie chciał o tym myśleć, ale ta magia żyła swoim własnym życiem i wyznawała swoją własną filozofię. Im bardziej ktoś starał się ją ignorować, tym intensywniej dawała znać o swojej obecności. Zdążył się już o tym przekonać w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zdając sobie z tego sprawę, zamknął oczy i czekał. Wiedział, że w chwili takiej jak ta, kiedy wszystkie jego emocje i myśli rozproszyły się, pozostawiając go pustego w środku, musi dać sobie chwilę, aby powróciły i poskładały się od nowa w całość. Liczył, że wówczas uda mu się ogarnąć zaistniałą sytuację świeżym spojrzeniem i znajdzie jakąś wskazówkę lub pomysł, który do tej pory przeoczył.
           Siedząc z zamkniętymi oczyma, pogrążył się w swoich myślach. "Shairisse nie została ranna, nie została otruta, więc jedyne wytłumaczenie to jakieś... czary?!" Nie spodobała mu się ta myśl, ponieważ oznaczała, że ktoś posłużył się zakazaną magią tajemną. Przypomniał sobie o pewnej księdze, która zamknięta była w specjalnej sekcji w bibliotece. Sekcji zamkniętej dla wszystkich poza członkami Lśniącej Straży, a i oni mieli dostęp tylko za zgodą Miiko. Znajdowały się tam księgi zakazane o wiedzy tajemnej, czarnej magii i okultyzmie. Używanie takiej magii zostało zabronione we wszystkich krainach i królestwach Eldaryi. Stwierdził, że musi sprawdzić, czy owa księga jest na swoim miejscu i czy ewentualnie ktoś z niej ostatnio korzystał.
           Rozejrzał się dookoła i stwierdził, że na korytarzu poza nim, jest tylko Miiko i Valkyon. Kobieta dyskutowała o czymś z szefem straży Obsydianu, ale prawie natychmiast oboje umilkli, gdy zdali sobie sprawę, że do nich podszedł. Obecność białowłosego wojownika od jakiegoś czasu go irytowała. Dokładnie od dnia, gdy uświadomił sobie, że ziemiankę i jej szefa straży, łączą dziwnie zażyłe relacje. Nie podobało mu się to, ale nic nie mówił, żeby nie wypaść na zazdrośnika w oczach innych. Musiał dbać o swój wizerunek zrównoważonego i niebywale spokojnego lorialeta.
           - Gdzie są pozostali? - zapytał, chcąc upewnić się, że Kero i Ykhar nie ma w bibliotece. Planował się tam udać i nie miał zamiaru komukolwiek tłumaczyć się z tak późnej wizyty w czytelni. Dodatkowo miał przecież zamiar zajrzeć do bardzo starej księgi zakazanej, która była napisana w języku jego przodków, a czego do tej pory nikt, poza nim nie odkrył. Często do niej zaglądał, nigdy jednak nie prosząc o pozwolenie. Nie chciał ujawniać, że zna wymarły język używany przez Aengels.
           - Ezarel poszedł do lasu na poszukiwanie ayahuasca do eliksiru - zaczęła wyliczać szefowa. - Nevra sprawdza miejsce, gdzie znaleziono Shairisse, aby upewnić się, że nic nie zostanie przeoczone. Ykhar i Kero poszli spać, bo rano będzie sporo papierkowej roboty. My z Valkyonem właśnie staraliśmy się zrozumieć, dlaczego dziewczyna była poza Kwaterą, skoro na kolacji była jeszcze...
           - To nie wysłałaś jej z żadną misją? - zdziwiony przerwał jej dość gwałtownie. - Skąd zatem wiadomo było, że jest za murami? Kto ją znalazł?
           - Ja ją znalazłem - odezwał się milczący do tej pory Valkyon. - Athira przyszedł do mojego pokoju. Obudził mnie i sygnalizował, że mam za nim iść, więc poszedłem. Doprowadził mnie na polane, koło tego drzewa z dziuplą. Shai leżała nieprzytomna na środku polany.
           Leiftan oparł się o ścianę i westchnął głęboko. Czuł narastający strach, gdyż coraz więcej faktów potwierdzało jego przypuszczenia. Dzisiaj była pełnia, czyli faza księżyca, podczas której wszelkie magiczne rytuały mają najsilniejsze działanie. Osoby chcące wykonać jakiś rytuał, mają w tym momencie najsilniejszą moc magiczną. Leśna polana, czyli odosobnione i wyodrębnione miejsce do przeprowadzenia rytuału. Poza murami Kwatery, gdyż w jej obrębie działają zaklęcia ochronne i przeciwdziałające czarnej magii. Dodatkowym niepokojącym faktem było to, że często dla wzmacniania takich praktyk magicznych, wykorzystuje się cykl siedmiodniowy. Trzy dni przed pełnią dla przygotowania, w czasie pełni właściwy rytuał i trzy dni po pełni, aby umocnić działanie rytuału. Ostatnio Shairisse mówiła mu przecież o dziwnym zmęczeniu, jakie odczuwa i wynikało z ich rozmowy, że zaczęło się właśnie trzy dni przed pełnią. Pozostawały pytania: "Komu zależało na skrzywdzeniu dziewczyny i z jakiego powodu?".
           - Widziałeś tam coś podejrzanego? Albo kogoś? - spojrzał badawczo na wojownika, wyrywając się ze swoich ponurych myśli.
           - Nie wiem, skupiłem się na ratowaniu Shai - odpowiedział mu Valkyon z lekkim zakłopotaniem. - Ale jak teraz o tym myślę, to chyba coś musiało się kryć w krzakach, bo Athira warczał w stronę lasu - dodał po chwili namysłu i w tym samym momencie zrobił minę, jakby coś sobie uświadomił. Następnie szef straży Obsydianu spojrzał przepraszająco na obecnych i bez chwili namysłu ruszył schodami w dół, a później wybiegł z budynku Kwatery.
           - Jest już prawie piąta rano, połóż się spać Leiftanie - powiedziała zmęczonym głosem szefowa straży. - Ewelein zapowiedziała, że przez najbliższe kilka godzin i tak nikogo nie wpuści do Shairisse - mówiąc to, położyła mu dłoń na ramieniu, a następnie skierowała się w stronę schodów.
           - Wejdę jeszcze do biblioteki po formularze raportowe - stwierdził, uśmiechając się nieznacznie. - I tak nie będę pewnie mógł zasnąć, więc może coś uda mi się już wypełnić.
            Skierował się w stronę biblioteki, nie zwracając uwagi na schodzącą po schodach Miiko. Twarz miał spokojną i skupioną, mimo że w środku czuł, jak cały trzęsie się z narastającego uczucia bezsilności i strachu. Otwierając kluczem drzwi czytelni, ledwie był w stanie opanować drżenie rąk. Wszedł do środka i zamknął drzwi. Oparł się o nie, zamykając oczy i wzdychając głęboko. Po chwili, nie zapalając nawet światła, szybkim krokiem ruszył w stronę wydzielonej i zamkniętej części pomieszczenia, w której znajdowały się zakazane woluminy. Bez chwili namysłu otworzył zamknięte drzwi i ruszył do regału, gdzie znajdowała się księga, którą tak często lubił studiować - "Ard Gaeth", czyli Wrota Światów.
           W momencie, kiedy przerażony dostrzegł puste miejsce na regale, za plecami usłyszał szelest, a zaraz potem głos, należący do osoby, którą bardzo dobrze znał.
           - Za późno Leiftan. Księga zniknęła, a życie tej małej należy teraz do mnie...

Offline

#6 04-07-2021 o 18h19

Straż Absyntu
Methrylis
Pomocniczka Sylfów
Methrylis
...
Wiadomości: 1 234

https://i.imgur.com/lUnZi4X.png


No heja, witam ponownie! Skoro mówisz, że pozdrawiasz zaglądających, to i do swojego opka zapraszam ;]

No więc tak. Ja na fb jestem znana jako antyfanka Leifa, ale tylko w grze. Jeśli postać zostanie poprowadzona dobrze, to jest spoko. Ja sama w swoim opku zamierzam go wykreować nieco inaczej, przez co będzie pozytywną i całkiem istotną postacią. I tutaj też wzbudził moją dużą sympatię, bo widać, że bardzo się boi o główną bohaterkę i fajnie było czytać, jak Leiftan i inni, choć głównie on, wszystko analizują i próbują dojść do tego, co się stało. Rozdział teoretycznie wiele nie wnosi, ale mimo to nie był nudny, a wprost przeciwnie — w pewnym sensie ciągle coś się działo, co nie odrywało czytelnika od tekstu. Super rozdział, czekam na resztę i pozdrawiam ^^


https://i.imgur.com/hoEOs1F.png

Offline

#7 20-08-2021 o 21h17

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam wszystkich.
Przepraszam za niewielkie opóźnienie.
@Methrylis - dziękuję, że zaglądasz i cosik komentujesz. Zawsze liczyłam na Twoje odwiedziny i zawsze ceniłam Cię za Twoje podejście do twórczości innych. Ja do Ciebie też zaglądam i w najbliższym czasie postaram się zostawić po sobie tam jakiś znak. Aczkolwiek w moim życiu sporo się ostatnio dzieje i niestety jestem trochę "rozbita", że tak to ujmę.
Nie przedłużając - pozdrawiam wszystkich zaglądających.

cz.3  ZDRADA CZY GŁUPOTA?


        - Co zrobiłeś Shairisse? - zapytał złowrogo, a całe jego ciało spięło się, pozostając w pełnej gotowości do ewentualnego ataku.
        - Zaskoczyłem cię? - osoba ukrywająca się w mroku biblioteki, wydawała się szczerze rozbawiona. - A może spodziewałeś się jakichś kłopotów, skoro wróciłeś wcześniej ze swojej misji?
        Oparte na regale dłonie lorialeta, same zacisnęły się w pięści z taką siłą, że paznokcie o mało nie przebijały mu skóry. Całym sobą starał się powstrzymać przed odwróceniem w stronę, z którego dochodził głos. Dobrze wiedział, że jeśli stanie twarzą w twarz, z osobą odpowiedzialną za obecny stan dziewczyny, to nie powstrzyma się przed skręceniem mu karku. Jednak znając zawartość księgi, którą najprawdopodobniej zabrał i ukrył jego rozmówca, wolał powstrzymać się przed nieprzemyślaną i gwałtowną agresją. Zdawał sobie sprawę, że zanim podejmie jakiekolwiek działania, musi poznać wszystkie tajemnicze poczynania tego, który w tej chwili skrywał się w ciemnościach, między regałami. Koniecznie chciał dowiedzieć się, skąd ten marny pomiot zna wymarły język jego przodków. Musi poznać przyczynę tak złego stanu dziewczyny, a przede wszystkim musi dowiedzieć się, czy można jej pomóc i w jaki sposób. Wiedział więc, że musi zdać się na swój zdrowy rozsądek i nie może dać się ponieść emocjom.
        - Nic nie mówisz, więc chyba udała mi się niespodzianka - zadowolony z siebie głos, odezwał się tuż przy jego uchu. - Wygląda na to, że nie jestem jednak tak potulny, jak ci się wydawało...
        - Mów, co jej zrobiłeś!? - warknął przez zęby, starając się stłumić narastającą w nim wściekłość. Nonszalanckie zachowanie osobnika za jego plecami, wcale nie pomagało w utrzymaniu nerwów na wodzy. Czuł, że rozmówca specjalnie stara się wyprowadzić go z równowagi. Nie mógł tylko zrozumieć, czemu miałoby to służyć. Dlaczego tak otwarcie go prowokował?
        - Posłuchaj mnie uważnie, Leiftanie - kontynuował arogancko prowodyr, a ton jego głosu stał się poważniejszy. - Twoja mała ziemianka tylko chwilowo jest nieprzytomna. Gdyby nie jej lisek, to pewnie nikt by nawet nie wiedział, że wywabiłem ją z Kwatery - nagle przestał mówić, jakby się nad czymś zastanawiał. - A tak swoją drogą - czy to nie dziwne, że ten chowaniec sprowadził Valkyona, a nie ciebie do TWOJEJ Shairisse? - zapytał po chwili kpiąco, a następnie się roześmiał.
        Blondyn zacisnął zęby i zamknął oczy, czując, że jest na granicy wytrzymałości. Chcąc powstrzymać zbliżający się wybuch niekontrolowanego gniewu, starał się przywołać w swojej pamięci coś, co zadziałałoby na niego uspokajająco. Nieoczekiwanie odkrył, że działanie takie mają wspomnienia związane z ziemianką. Tym, co wywoływało u niego samoistny uśmiech i sprawiało, że czuł przyjemne ciepło na sercu, była myśl o niej samej. Nagle czas w jego umyśle, jakby się zatrzymał, a jego myśli wypełnił obraz Shairisse. Drobnej dziewczyny o łagodnym usposobieniu, ufnym spojrzeniu liliowych oczu i promiennym, delikatnym uśmiechem, który pojawiając się na jej twarzy, sprawiał wszystkim sporo radości - szczególnie jemu...
        - Tak między nami - zaczął mówić mężczyzna, tłumiąc śmiech - muszę przyznać, że masz całkiem niezły gust. Ona nie jest brzydka, powiedziałbym nawet, że jest na czym oko zawiesić. Sam bym do niej podbijał, gdyby była bardziej...
        W tym momencie Leiftan poczuł, że jego cierpliwość sięgnęła właśnie zenitu. Nie był w stanie dłużej powstrzymywać wzbierającej w nim złości i pogardy, do których teraz jeszcze dołączyła zazdrość. Odwrócił się gwałtownie do tyłu i z pełnym impetem chwycił aroganta za gardło, podnosząc go nieco nad poziom podłogi i przyciskając do regału. Na jego szczęście, biblioteczne meble były solidnie przymocowane do podłoża, więc ten nagły wybuch agresji, nie spowodował żadnej większej katastrofy, poza upadkiem kilku woluminów.
        - Nawet nie próbuj wypowiadać na głos swoich brudnych myśli - syknął przez zęby, zbliżając twarz do czarnej maski, która skrywała prawdziwe oblicze prowokatora. - Odpowiesz w końcu na moje pytanie Lance? - warknął, zaciskając mocniej dłoń na jego gardle. - Czy przeprowadziłeś na niej jakiś rytuał z tej księgi?
        Zaatakowany mężczyzna w czarno-czerwonej zbroi zaśmiał się szyderczo.
        - Nie radzę Leiftanie - burknął chrapliwie, gdyż dłoń na jego gardle zacisnęła się jeszcze mocniej. - Jeśli mnie zabijesz, ona też umrze.
        Lorialet poluźnił nieco uścisk dłoni, ale nadal nie puścił mężczyzny. Od razu przyszedł mu na myśl rytuał związania energii życiowych, dawniej powszechnie nazywany ślubem dusz. Rytuał ten miał na celu umocnienie energii życiowej związanych nim osób. Niestety miał też swoją mroczną stronę. Śmierć jednej ze związanych osób skutkowała śmiercią też drugiej osoby i dlatego rytuał ten został zakazany.
       - Przeprowadziłeś na niej rytuał związania dusz? - zapytał, chcąc się upewnić, że jego przypuszczenia są prawidłowe. W jego głosie dało się wyczuć złość i niedowierzanie. W międzyczasie uścisk jego dłoni na gardle zamaskowanego osobnika się rozluźniał.
        - Tak - odpowiedział dumnie, a zarazem gniewnie Lance. - Nie pozostawiłeś mi wyboru. Przez tę dziewczynę zmieniłeś się - kontynuował, stojąc już o własnych siłach, gdyż blondyn zabrał rękę z jego gardła i podszedł do okna. - Ostatnio mam wrażenie, że twoje priorytety się zmieniły. Czepiasz się mnie z byle powodu, wydajesz się mniej zaangażowany w sprawę. Po naszej sprzeczce w świątyni i wiedząc, jak postąpiłeś z Naytili, mam wrażenie, że ta dziewczyna stała się dla ciebie zbyt ważna. Z tego powodu trochę się obawiam o nasz sojusz. Musiałem się więc zabezpieczyć przed twoją ewentualną zmianą frontu lub planów.
        - Jak odczytałeś tę księgę? - zapytał zirytowany trafnością spostrzeżeń swojego rozmówcy. Stojąc przy oknie i wpatrując się gdzieś w horyzont, zdawał sobie sprawę, że ewentualne uratowanie ziemianki będzie bardzo skomplikowanym i niebezpiecznym procesem. Ogromny księżyc w pełni powoli krył się za linią drzew, a świergot budzących się ptaków zwiastował rychłe nadejście świtu. Wiedział, że upływający czas działa na jego niekorzyść.
        - Zapomniałeś, że znam język deamonów? - zdziwił się osobnik w zbroi. - Co prawda, księga zapisana jest w bardzo starym dialekcie, ale dałem radę ją odczytać.
        Blondyn oparł się dłońmi o parapet i westchnął zrezygnowany. Zawsze złościło go, gdy jego rasę mylnie nazywano deamonami. W tej chwili było to jednak mało znaczące dla niego, gdyż zaczął rozumieć, jakie mogą być przyczyny złego stanu Shairisse.
        - Język, w którym napisana jest ta księga, to nie język deamonów, tylko wymarły język aengels. Podobne, ale nie takie same - zaczął powoli wyjaśniać zamaskowanemu jego pomyłkę. - Przygotowując eliksir związania, zapewne wykorzystałeś nieodpowiednie składniki. Fakt, że przeprowadziłeś teraz ten rytuał, upewnia mnie, że nie doczytałeś informacji na końcu jego opisu...
        - Przeczytałem wszystko dokładnie - przerwał mu Lance lekko zirytowanym tonem, w którym dało się jednak wyłapać nutę rodzącej się niepewności - i nie pomyliłem żadnych składników. Oczyszczona woda, kwaśne źdźbło, arkaniczny pył i złote płatki róży...
        - ZACZAROWANA woda, kwaśne JAGODY, GWIEZDNY pył i złote płatki róży - poprawił jego wypowiedź Leiftan, akcentując pomyłki. - A na samym dole opisu rytuału była wzmianka o tym, że nie można go przeprowadzać na osobie, której QI jest z jakiegoś powodu niestabilna. Shairisse sześć tygodni temu otarła się o śmierć, więc jej energia życiowa jest wciąż mocno osłabiona - mówiąc to, odwrócił się tyłem do okna i oparł się o parapet. Czuł, jak jego ciało drży ze zdenerwowania i emocji. Intensywnie wpatrywał się w zamaskowanego i z każdą sekundą wzrastała jego pogarda do tego osobnika.
        Mężczyzna w zbroi powoli zdawał sobie sprawę ze swojej pomyłki i kiepskiego położenia. Stał teraz lekko zgarbiony, a cała arogancja, pewność siebie i rozbawienie, jakimi jeszcze całkiem niedawno emanował, rozproszyły się gdzieś pomiędzy okurzonymi księgami. Zdjął maskę i nerwowo miętosił ją w dłoniach. Białe, zmierzwione włosy, niesfornie opadały mu na czoło, a błękitne oczy niepewnie i z obawą spoglądały w kierunku lorialeta.
        - Milczysz, więc chyba zdajesz sobie sprawę z popełnionego błędu - odezwał się po chwili ciszy blondyn. Ton jego głosu był lodowaty i złowieszczy jak nigdy przedtem. - Dla twojej wiadomości, Shairisse nie jest zwyczajnie nieprzytomna, tylko jest w stanie agonii - wypowiadając te słowa, zaczął zbliżać się do białowłosego. - Jeżeli coś jej się stanie lub, nie daj Wyrocznio, ona umrze, to zapowiadam ci - w tym momencie zatrzymał się, będąc zaledwie kilka centymetrów od twarzy swojego przerażonego rozmówcy - piekło wyda ci się rajem, w porównaniu z tym, co ja zrobię z twoim życiem. A teraz masz godzinę, aby księga znalazła się u mnie w pokoju i nie pokazuj mi się na oczy, bo nie ręczę, że przeżyjesz to spotkanie.
        Chłopak w zbroi, patrząc w czarno-zielone oczy Leiftana, bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z powagi jego groźby. To, że kolor oczu blondyna zmienił się, świadczyło tylko o tym, że za chwilę może nadejść apogeum jego wściekłości. Wiedząc, czym to grozi, wolał szybko wycofać się z zasięgu Aengela. Jednym szybkim ruchem założył maskę i zniknął między regałami, kierując się do sekretnego wyjścia.
        Leiftan chwilę stał jeszcze, wsłuchując się w odgłosy Kwatery, by upewnić się, że nadal jest uśpiona. Ostatni raz zerknął w stronę okna i wyszedł z sekcji ksiąg zakazanych, a przekręcając klucz w zamku, nadal odczuwał silne drżenie rąk. Nie do końca wiedział, czy to ze złości na Lance, czy ze strachu o ziemiankę, czy po trochu wszystkiego. Wiedział jednak, że musi chociaż na chwilę, wyjść gdzieś na otwartą przestrzeń, aby złapać oddech pełną piersią.
        Pogrążony w swoich myślach, jak w transie ruszył przed siebie. Czuł się przytłoczony całą sytuacją i zastanawiał się, czy po części nie jest odpowiedzialny za to, co spotkało dziewczynę. Gdyby ją trochę lepiej pilnował, to czy doszłoby do tego wszystkiego? Dlaczego nie pomyślał, aby przydzielić jej jakąś ochronę po wydarzeniach w świątyni Fenghuangów? Czy mógł przewidzieć zachowanie swojego wspólnika? Czy mógł zapobiec tej całej absurdalnej sytuacji?
         Zatrzymał się, dopiero gdy poczuł na stopach chłodną morską wodę. Rozejrzał się dookoła i od razu rozpoznał plażę, na którą przyprowadziła go kiedyś Shairisse. Podszedł kilka kroków w stronę sporego głazu, znajdującego się w wodzie, na którym siedzieli wówczas, oglądając najpiękniejszy, jej zdaniem, zachód słońca. Przypominając sobie tamten wieczór, od razu się uśmiechnął i poczuł się odrobinę lżejszy. Teraz był tutaj sam i miał okazję oglądać wschód słońca. Rześka bryza otulała jego ciało niczym najdelikatniejszy jedwabny szal. Jego stopy obmywały leniwe fale, łaskocząc przy tym łagodnie. Na lazurowym niebie sennie przesuwały się nieliczne chmury, które promienie słońca ubarwiły gamą ciepłych pomarańczowych i czerwonych odcieni. Podobnymi odcieniami chwaliło się morze, odcinając się jednak od nieba i chmur intensywną czerwoną linią horyzontu.
        - Shai, tak bardzo chciałbym ci kiedyś pokazać taki wschód słońca - wyszeptał, czując, że ten widok wycisza jego emocje i wypełnia go spokojem. Wpatrywał się w najbardziej czerwony punkt horyzontu, wyczekując na pojawienie się tarczy słońca. Kiedy złoto-czerwona kula zaczęła wynurzać się z głębin morza, rozpraszając wszelkie inne barwy złotymi promieniami światła, on w swoim wnętrzu poczuł rodzącą się nadzieję i nową siłę. Wziął głęboki oddech.
        - Zrobię wszystko Shairisse, abyś mogła obejrzeć takie narodziny dnia...
----------------------------------------------------------
P.S.
Mały bonus w formie wiersza

Zabierz mnie proszę, aż do gwiazd,
Tam gdzie mogę zbawić swą duszę
Bez ciebie jestem jak zimny głaz,
Dlatego wszędzie za tobą wyruszę.
Pragnę czuć życie całym sobą,
Przy tobie pragnę świat poznawać
Gdy jestem sam na sam z tobą
Nie muszę niczego udawać
Czarne zakamarki serca mego
Ty rozświetlasz swym spojrzeniem
Nigdy bym nie zaznał tego
Obudziłaś mnie swym tchnieniem.
Dla ciebie gwiazdy na niebie świecą
Przez ciebie luna z zazdrości płacze
Do ciebie moje myśli lecą
Gdy tylko cię zobaczę
Niech blask niewinności twojej
Prowadzi mnie gdy za tobą wyruszę
Nie odrzucaj miłości mojej
I zbaw proszę mą przeklętą duszę
Czym jest miłość przy tobie pojąłem
Moja dusza może być odmieniona
Wierz mi tak bardzo tego pragnąłem
Więc zabij we mnie złego demona.

Offline

#8 23-08-2021 o 21h07

Straż Absyntu
Methrylis
Pomocniczka Sylfów
Methrylis
...
Wiadomości: 1 234

https://i.imgur.com/lUnZi4X.png


Och, przykro mi, że źle się czujesz i cokolwiek się dzieje, oby niebawem było lepiej!

Wybacz, że ja tak zawsze z doskoku, ale zwykle tak robię — że odwalam wielką serię nadrabiania całego FF w jednym czasie. Oczywiście lepiej by to było robić na bieżąco, więc może kiedyś wreszcie się do tego zmotywuję XD

Ano, tak jak wcześniej wspominałam, przed pożarem nie zaglądałam tutaj, bo cały czas miałam w planach, ale rozdziałów przybywało i trudno było się zmotywować. Ale teraz, jak opko leci od początku, żal nie skorzystać ;]

Ej no, ale w sumie — o ile tylko Lance nie ściemnia — to postąpił logicznie. Jakaś Gardzia mu mieszka i owija sobie jego sojusznika, tzn Leifa, wokół palca, to wypadałoby się zabezpieczyć. Wie, że na Garnka chuchają i dmuchają, więc jej śmierć nie jest aż tak prawdopodobna. A na pewno nie chcieliby jej śmierci, to i Lance’a muszą zostawić w spokoju. Well, sprytne całkiem.

Ach, czyli bombki strzelił jego plan

Kurcze, nawet uroczy ten rozdział, chociaż ja nie cierpię Leiftana XD Ale tutaj, jak już chyba jakiś czas temu wspominałam, jest serio do zniesienia, więc z samo to już plus. Ojeju, a wiersz piękny! <3 Bardzo mi się podoba! Tak samo zresztą jak rozdzial, więc czekam na resztę i pozdrawiam ^^


https://i.imgur.com/hoEOs1F.png

Offline

#9 23-10-2021 o 15h08

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witajcie.
Z małym poślizgiem czasowym, ale problemy zdrowotne trochę mnie przystopowały i zblokowały.
@Methrylis - miło mi, że wiersz się spodobał. Jeśli chodzi o Leiftana - jak już mówiłam, u mnie jest on trochę inny niż w oryginale.
Nie przeciągając - pozdrawiam zaglądających i życzę miłej lektury.

cz. 4 NIEPEWNOŚĆ

        Leiftan siedział nieruchomo na kamieniu, ze stopami zanurzonymi w leniwie poruszających się morskich falach i obserwował ostatnie chwile wschodu słońca. Złota tarcza powoli odrywała się od linii horyzontu, aby samodzielnie przemierzać błękit nieba, z którego dopiero co przegoniła senne chmury. Poczuł, że dzisiaj będzie w stanie przeciwstawić się wszystkim problemom, jakie pojawią się na jego drodze.
        Pełen nadziei i nowych sił witalnych, skierował się w stronę klifu i kamiennych schodów, stanowiących wyjście z plaży. Wspinał się po nich szybko, przeskakując po dwa stopnie, a że była bardzo wczesna pora, nie spodziewał się kogokolwiek napotkać. Kiedy był już prawie na szczycie, zdziwił się, usłyszawszy odgłosy prowadzonej rozmowy.
        - ... i dlatego nie możesz się poddawać.
        - Nie mam zamiaru się poddawać, ale zrozum, że nie mam pojęcia, w jaki sposób pomóc Shai - osoba mówiąca te słowa, wydawała się załamana i całkowicie bezradna. - Oddałbym własne życie, gdybym tylko wiedział, że dzięki temu ona wyzdrowieje.
        Leiftan słysząc te słowa, zatrzymał się i przykucnął na schodach, aby pozostać niezauważonym. Zaciekawiło go, że ktoś dyskutuje o Shairisse i to w tak emocjonalny sposób. Pragnął dowiedzieć się, kto prowadzi tę rozmowę i co mówią na jej temat.
        - Valkyon, wszystko będzie dobrze - uspokajał łagodnie pierwszy rozmówca. - Dzisiaj wraca Huang Hua i na pewno nie pozwoli jej umrzeć. Jestem pewien, że z Miiko i naszymi molami bibliotecznymi coś wymyślą, żeby uratować Shai - pocieszał spokojnie. - Wiesz, że z Ezem też zrobimy wszystko, by ją ratować...
        - Wiem chłopaki, dzięki... - szef straży Obsydianu westchnął głęboko.
        - Jest jeszcze Leiftan... - odezwał się nagle trzeci głos. - Widząc go dzisiaj, nabrałem pewności, że nasz mały człowieczek nie jest mu obojętny...
        - Zamknij się Ez... - skarcił go pierwszy rozmówca.
        Słysząc treść rozmowy, nabrał pewności, że to szefowie straży prowadzą konwersację. Powoli zszedł kilka stopni, aby móc swobodnie się wyprostować i wziąć głęboki oddech. Nie chciał pokazywać, że słyszał rozmowę, więc nieśpiesznie ruszył w górę. Na szczycie schodów, udając zamyślonego, skierował się w stronę Kwatery. Kątem oka, zgodnie z przewidywaniami, zauważył stojących szefów straży.
        - Witaj Leiftan - przywitali go prawie chóralnie.
        Odwrócił się w ich stronę i udając zdziwienie, skinął głową na powitanie. Nie zatrzymał się jednak ani nie odezwał słowem, aby nie prowokować grzecznościowej wymiany zdań. Nie miał ochoty wdawać się teraz w żadne rozmowy, gdyż właśnie zaczynał docierać do niego sens tego, co przed chwilą słyszał. Sposób, w jaki Valkyon wypowiadał się o ziemiance, świadczył, że nie jest mu ona obojętna. Nigdy wcześniej nie słyszał, aby szef straży Obsydianu tak bardzo martwił się o kogokolwiek. Ból, jaki słyszał w jego głosie, gdy mówił, że nie wie jak jej pomóc, był nieomal namacalny fizycznie. Zaczął zastanawiać się, czy czasami nie przeoczył jakichś sygnałów, które świadczyłyby o głębszej relacji łączącej Shairisse z szefem jej straży.
        Idąc ścieżką w stronę Kwatery, zatopił się w swoich myślach, przeszukując wspomnienia i starając się wyłapać jakieś wskazówki. Jednak nie mógł przypomnieć sobie żadnych sytuacji, które jednoznacznie wskazywałyby, że tych dwoje łączy coś więcej poza przyjaźnią. Fakt, że ostatnio Shai spędzała sporo czasu w towarzystwie Valkyona, ale było to spowodowane treningami. Cała Lśniąca Straż jednogłośnie stwierdziła, że po wydarzeniach w świątyni konieczne jest, aby dziewczyna podszkoliła się w walce i obronie. Wielokrotnie obserwował jej treningi, nie zawsze ujawniając się przy tym. Nigdy nic nie wzbudziło jego podejrzeń. Zawsze traktowała swojego szefa z taką samą sympatią, jak pozostałych w Kwaterze - no może poza Ezarelem, gdyż z nim zawsze sobie "przyjaźnie dogryzali". Może więc przemawiało przez niego to, że nie przepadał za tym wojownikiem? A może to tylko zmęczenie i jego zazdrosna natura podpowiadała mu coś, co tak naprawdę nie miało miejsca?
        Potrząsnął głową, jakby chciał wyrzucić z niej wszystkie te czarne myśli i przyspieszył kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Liczył na to, że Lance odniósł już zabraną księgę. Koniecznie chciał sprawdzić, jaki eliksir stworzył i podał dziewczynie jego nieodpowiedzialny wspólnik. Zdawał sobie sprawę, że to będzie żmudne zajęcie. Pomimo swojej wiedzy na temat eliksirów, którą skrzętnie ukrywał przed innymi, nie mógł równać się z Ezarelem. Nie bez powodu ten sarkastyczny elf, nazywany był mistrzem alchemii i stał na czele straży Absyntu.
        Wchodząc głównym wejściem do holu Kwatery, potrącił kogoś, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Pomimo szczerej chęci, nie potrafił przestać myśleć nad prawdziwą naturą relacji Valkyona z ziemianką. Myśl o tym, że chłopaka i Shairisse może łączyć coś głębszego niż przyjaźń, wracała do niego i męczyła niczym natrętny komar. Co, jeśli białowłosy wojownik rzeczywiście darzy uczuciem dziewczynę? A jeśli ona odwzajemnia to uczucie? Jeśli tych dwoje naprawdę coś łączy? Jak on ma się wtedy zachować?
        Spokój, jaki wypełnił go na plaży, teraz z każdym oddechem wypierany był przez rosnące uczucie niepewności. Świadomość, że jego uczucia mogły nie być odwzajemnione, frustrowała go. Szybkim krokiem przemierzył hol Kwatery, zwany Salą Drzwi i skierował się do korytarza, prowadzącego do pokojów mieszkalnych. Przechodząc obok pokoju dziewczyny, zwolnił nagle kroku, gdyż do głowy wpadła mu nieoczekiwana myśl - "A gdyby tak wejść tam i trochę rozejrzeć się pod jej nieobecność?". Zatrzymał się i dłuższą chwilę bił się z myślami, wpatrując w zamknięte drzwi. Pokusa wejścia do "królestwa nieładu", jak nazywała swój pokój Shairisse, była bardzo kusząca. Jednak szybko odpędził ją od siebie, przypominając sobie sytuację z Kryształowej Sali. Nie mógł mieć pewności, że nagle nie zostałby przyłapany przez "ducha" Shairisse, a tego naprawdę by nie chciał. Ponownie ruszył do siebie żwawym krokiem.
        Wchodząc do swojego pokoju, postanowił, że musi szczerze porozmawiać z Valkyonem. Kiedy zamknął drzwi, dał upust swojej irytacji, głośno przeklinając. Nie obawiał się, że ktoś może go usłyszeć, gdyż jego pokój znajdował się na końcu korytarza i dodatkowo był przez niego wygłuszony zaklęciem ochronnym. Nikt w całej Kwaterze nie wchodził do jego azylu, poza wspólnikiem i Chromem. Teraz też od razu zauważył, że Lance zaszczycił go odwiedzinami pod jego nieobecność. Na łóżku leżała dobrze mu znana księga, a obok niej siedziała Amaya, wpatrując się w niego z zaciekawieniem.
        - Nie patrz tak na mnie szkodniku jeden - mruknął do swojego chowańca, siadając na brzegu łóżka. Panalulu nadal przyglądała mu się intensywnie, jakby starała się zrozumieć, co gryzie jej właściciela. Nie zwracając uwagi na swojego pando podobnego chowańca, złapał księgę i zaczął wertować jej kartki w poszukiwaniu interesujących go wiadomości. Wyszukiwał w spisie eliksirów - po składnikach, mając cały czas na uwadze różnicę w nazewnictwie. Niestety, nie znalazł informacji, które chociaż trochę pasowałyby do szukanego schematu.
        Nagle na jego kolanach wylądowała złożona kartka, która wyraźnie była wyrwana z jakiegoś notatnika. Zdziwiony, odłożył wolumin obok na łóżko i wziął kartkę w dłonie. Siedząca do tej pory spokojnie Amaya prychnęła głośno i się zjeżyła.
        - Co jest z tobą? Coś ci się nie podoba? - spojrzał lekko zirytowany na swojego chowańca. Puchata towarzyszka fuknęła raz jeszcze i ostentacyjnie przeniosła się z łóżka na parapet. - Co za złośnica - burknął Leiftan i rozłożył kartkę. Były na niej zapisane zaledwie trzy zdania. Od razu rozpoznał pismo swojego sojusznika.

     "Zajrzyj pod łóżko. Przejrzyj, a potem oddaj właścicielce.

     P.S.
      Może zrozumiesz, dlaczego poszła w nocy na polanę"

        Schylił się i zajrzał pod swoje łóżko. Od razu zauważył czarny, skórzany notes, który nie był jego własnością. Jakież było jego zdziwienie, kiedy go otworzył i zobaczył dobrze znane sobie pismo - jej pismo. Zrobiło mu się gorąco, a po plecach przeszedł mu dreszcz, kiedy na pierwszej stronie odczytał ozdobnie napisane słowo "PAMIĘTNIK". W dłoniach trzymał teraz zeszyt pełen odpowiedzi na wiele dręczących go pytań. Patrzył na niego chwilę i poczuł, jak znów wypełnia go niepewność. Czy powinien przeglądać jej pamiętnik, czy może powinien natychmiast go odnieść? Dylemat moralny nie męczył go jednak długo. Może i powinien go odłożyć na miejsce, ale on przecież całe swoje życie łamał zasady i igrał z moralnością, więc ten kolejny raz nic chyba raczej nie zmieni.
        Wstał z łóżka i poszedł usiąść bliżej okna, aby wykorzystać światło słoneczne. Rozsiadł się wygodnie na białych poduszkach w swoim półokrągłym, podwieszanym rattanowym fotelu. Zawsze w nim siadał, gdy jego myśli skupiały się na dziewczynie. Otworzył pamiętnik i zaczął go pobieżnie przeglądać. W międzyczasie ciepłe promienie słońca leniwie przesuwały się po bladozielonym, puchatym dywanie. Łagodny wietrzyk, wpadający przez uchylone wykuszowe okno, kołysał białe kwiaty jedwabnego drzewka bonsai i psotnie łaskotał twarz lorialeta. Cichy szum wodnego źródełka, przepływającego pod łóżkiem, idealnie zgrywał się z odległymi, radosnymi odgłosami przyrody. Cała ta idylliczna atmosfera okazała się idealnym tłem dla wpisu, na którym skupiły się zielone oczy Leiftana. Był to wpis z dnia, który oboje spędzili na plaży. Czytając go, od razu przypomniał sobie tamten dzień. Od dłuższego czasu, nosił się z zamiarem zaproszenia gdzieś dziewczyny i kiedy w końcu się odważył to zrobić, zgodziła się bez wahania. Chwile spędzone w jej towarzystwie były dla niego niczym najpiękniejszy dar od losu. Słysząc jej śmiech i patrząc w jej radosne liliowe oczy, czuł, że nic więcej nie jest mu potrzebne do szczęścia. Bardzo dobrze pamiętał, jak wielką miał ochotę pocałować Shairisse, gdy potykając się, wylądowała w jego ramionach. Ciepło jej ciała i dotyk jej skóry powodował wtedy wrzenie jego krwi. Jej zapach odurzał go, a niewinne spojrzenie hipnotyzowało, sprawiając, że nie potrafił i nie chciał wypuścić jej z objęć. Naprawdę zamierzał ją pocałować i już prawie czuł smak jej ust, gdy nagle całą magię chwili przerwała Ykhar wykrzykując, że poszukuje go Miiko. Ile by teraz dał, aby cofnąć czas... Dziś nie przepuściłby okazji...
        Westchnął głęboko i oparł głowę na poduszkach. Powoli czuł narastające zmęczenie, będące skutkiem nieprzespanej nocy i silnych emocji. Przez chwilę rozważał możliwość drzemki, ale gdy przymknął powieki, natychmiast powrócił do niego obraz bladej, nieprzytomnej twarzy Shairisse. Wyprostował się ponownie na swoim fotelu i przewrócił kilka kolejnych kartek z jej pamiętnika. Ostatni wpis był z poprzedniego wieczora.

     "Dzisiaj Leiftan poprosił mnie o spotkanie. Napisał, że musi ze mną pilnie porozmawiać i chce się spotkać o północy, na polanie przy drzewie z dziuplą. Dziwna pora na rozmowy, ale może to dlatego, że blask księżyca go uspokaja. [...] Mam nadzieję, że wyjaśnimy sobie sytuację między nami..."

        Teraz zrozumiał, że Lance wywabił dziewczynę z Kwatery, podszywając się pod niego. Znów poczuł narastającą złość i przeklął pod nosem. W tym samym momencie znudzona brakiem zainteresowania ze strony swojego pana Amaya, wskoczyła na jego kolana, zrzucając pamiętnik na podłogę.
        - Już ci przeszło paskudnico? - zapytał, drapiąc puchatą towarzyszkę za uchem. Ta fuknęła, zeskoczyła na podłogę i dąsając się, wyszła z pokoju.
        Leiftan schylił się po pamiętnik i nagle jego wzrok zatrzymał się na zdaniu, które wywołało dreszcz wzdłuż jego kręgosłupa. Powoli, nie dowierzając własnym oczom, położył zeszyt na kolanach. Czuł w żołądku ścisk i rosnącą gulę w gardle, a z twarzy odpłynęła mu cała krew. Jego ciało zamarło, gdy ponownie przeczytał zdanie zapisane w języku jego przodków:
        -"N'te va it Anaryon".
        Z odrętwienia wyrwało go głośne, przeraźliwie żałosne wycie. Dopiero po chwili rozpoznał, że jest to wycie Athiry - chowańca ziemianki.
        - Na litość Wyroczni, Shairisse!! - wykrzyknął i pełen przerażenia rzucił się w stronę drzwi.

Offline

#10 03-12-2021 o 01h39

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam wszystkich i pozdrawiam.

cz. 5 PRZEPOWIEDNIA

           - Czy z Shairisse wszystko dobrze? - zapytał, podbiegając do zielonowłosej dziewczyny, która właśnie opuszczała przychodnię. Narenda, asystentka Ewelein, spojrzała na niego nieco zdezorientowana, przez chwilę starając się zrozumieć, kto to jest i czego od niej chce.
           - Och, Leiftan! - westchnęła, zdając sobie w końcu sprawę, że właśnie jego szła szukać. - Przed chwilą miała problemy z oddychaniem i akcją serca, ale Ewelein już przywróciła funkcje życiowe do względnej normy - odpowiedziała mu teraz spokojnie, patrząc w jego przerażone, zielone oczy. - Ewe wysnuła pewne podejrzenie, ale to ona osobiście zaraz ci powie, bo ja nie mam takich kompetencji - uśmiechnęła się nieśmiało. - Poczekaj tu chwilkę, powiem jej, że już jesteś - mówiąc to, weszła z powrotem do przychodni.
           Leiftan rozejrzał się dookoła, ale na korytarzu nie było nikogo, poza nim. Oparł się plecami i głową o ścianę, przecierając dłońmi zmęczoną twarz i przeczesując włosy. W jego umyśle krążyło całe mnóstwo domysłów i pytań, na które pragnął poznać odpowiedzi. Odetchnął głęboko, jakby chciał trochę oczyścić swoje myśli, a po chwili zamknął oczy i bezwiednie zsunął się po ścianie, przykucając.
           - Anaryon, Anaryon... - powtarzał szeptem imię, chcąc przypomnieć sobie, co ono znaczy. Zdawał sobie sprawę, że było to prastare imię i teraz, nie tylko nikt go nie używał, ale prawie nikt go nie pamiętał. Kojarzył, że występowało ono w podaniach i mitach, powstałych tuż po stworzeniu Eldaryi. Nie pamiętał jednak dokładnie jakich, ale gdzieś w podświadomości świtało mu, że było to coś niezwykłego, co niestety zatarło się z upływem czasu.
           Nagle, niczym porażenie piorunem, uderzyło go znaczenie tego imienia - "Dziecię Słońca". Pomimo tego olśnienia, dotychczasowy chaos myśli w jego głowie, wcale nie chciał się klarować. Jednak pewne pytania, teraz dręczyły go bardziej od innych. Dlaczego w pamiętniku Shairisse pojawiło się zdanie "N'te va it Anaryon", co znaczy "Nie idź tam Dziecię Słońca"? Czy dziewczyna wiedziała, co znaczy to zdanie, czy zapisała je bez zrozumienia? Kto je wypowiedział? Do kogo było ono skierowane? Dlaczego to imię pojawiło się właśnie teraz? I co Shai miała z tym wszystkim wspólnego? Im dłużej myślał nad tym, tym większy odczuwał mętlik. Dodatkowo, coraz bardziej dawało mu się we znaki zmęczenie, spowodowane brakiem snu i ciągłym napięciem emocjonalnym. Opuścił głowę, opierając się czołem o kolana i splótł dłonie na karku. Miał wrażenie, że im dłużej rozmyśla, tym większą ma pustkę w głowie.
           - O Wyrocznio... - westchnął bezsilnie, nie zwracając uwagi, na otwierające się w tym momencie drzwi przychodni.
           - Leiftanie? - usłyszał nad sobą lekko zmęczony i zatroskany głos. Kiedy podniósł głowę, natrafił na zmartwione spojrzenie Ewelein. - Dobrze się czujesz? - spytała, spoglądając na niego badawczo i kładąc dłoń na jego ramieniu.
           - Tak... - odpowiedział niepewnie i pośpiesznie podniósł się na równe nogi. - Powiedzmy, że tak... To tylko zmęczenie i brak snu - dodał po chwili, starając się ukryć lekki zawrót głowy, spowodowany gwałtowną zmianą pozycji. - Czy z Shairisse wszystko w porządku? - zapytał, chcąc szybko zmienić temat.
           Niebieskowłosa elfka nie dała się jednak zbyć pytaniem i przez moment przyglądała mu się uważnie. Jego blada twarz, podkrążone oczy, smętne spojrzenie i nieco rozczochrane włosy, w porównaniu do prawie zawsze nienagannego i zadbanego wyglądu, stanowiły teraz bezsprzeczny dowód na to, że chłopak był na skraju wytrzymałości. Nie odpowiadając na jego pytanie, otworzyła ponownie drzwi przychodni i zaglądając do środka, zwróciła się do asystentki:
           - Narendo, jeśli możesz, podaj mi eliksir wzmacniający z szafki pod oknem - mówiąc to, wskazała dłonią na niewielką szafkę z oszklonymi drzwiami, za którymi widniały idealnie poukładane fiolki z różnokolorowymi płynami. Praktykantka o zielonych włosach i czerwonych, wężowych oczach, bez zwłoki podała flakonik z turkusową cieczą. - Miej oko na dziewczynę. Jeśli coś będzie się działo niepokojącego, to proszę natychmiast mnie informować, będę w Kryształowej Sali - poprosiła, odbierając buteleczkę i zamykając drzwi przychodni.
           - Wypij to Leiftanie - zwróciła się do lorialeta i podała mu eliksir. - To cię trochę wzmocni, bo naprawdę kiepsko wyglądasz, a mam wrażenie, że na drzemkę cię w tej chwili nie namówię - uśmiechnęła się do niego ciepło i łagodnie.
            - Masz rację, nie namówisz mnie - potwierdził zmęczonym głosem, chwytając fiolkę i bez sprzeciwu opróżniając jej zawartość. - Dziękuję Ewe - dodał po chwili, siląc się na delikatny uśmiech wdzięczności. - Nie odpowiedziałaś mi, co się dzieje z Shairisse? - przypomniał cicho, kierując swoje kroki za elfką, która właśnie zaczęła schodzić schodami w dół. - Dlaczego Athira tak żałośnie zawył?
         - Chodź ze mną, zaraz wszystkiego się dowiesz - odpowiedziała poważnie, spoglądając w jego stronę, gdy zrównywał się z nią na ostatnich stopniach. - Jeśli chodzi o Athirę, to była jego reakcja... - zawahała się przez chwilę, szukając odpowiednich słów i odwracając od niego wzrok - na chwilowe zatrzymanie funkcji życiowych jego pani. - Westchnęła głęboko i poprawiła włosy. - Poprosiłam o zebranie w Sali Kryształu, bo mam pewną hipotezę, co do przyczyny problemów Shai i potrzebuję opinii Lśniącej Straży. Sprawa jest niestety poważna i nie wiem, co dalej robić.
           Spojrzał na pielęgniarkę zaniepokojony i zaintrygowany jednocześnie. On przecież już wiedział, co jest przyczyną jej stanu - głupota jego wspólnika i źle przeprowadzony rytuał związania dusz. Nie był tylko pewien, w jakim dokładnie stanie jest ziemianka. Zdawał sobie sprawę, że z racji swojego pochodzenia i posiadanej wiedzy, ma umiejętności, dzięki którym mógłby sam się tego dowiedzieć i wtedy próbować ją ratować. Jednak fakt, iż swoją prawdziwą tożsamość ukrywał przed innymi w Kwaterze, sprawiał, że ilość możliwych umiejętności, z których mógł skorzystać, nie ujawniając się, była ograniczona. Miał więc wielką nadzieję, że hipoteza elfki okaże się prawidłowa i na zebraniu uda się ustalić, w jaki sposób ratować dziewczynę.
          Wchodząc do Sali Kryształu, poczuł dziwny niepokój, którego nie odczuwał nigdy wcześniej. Coś jakby wisiało w powietrzu - coś złowróżbnego i nieokreślonego. Przystanął na chwilę, zamknął oczy i zrobił głęboki wdech i wydech, chcąc oczyścić umysł i pozbyć się złej energii ze swoich myśli. Ewelein w tym czasie podeszła bliżej zgromadzonych już osób.
           - Och, jesteście w końcu - przywitała ich Miiko, prostując się i niespokojnie spoglądając w stronę drzwi. - Czekamy jeszcze na Huang Hua, powinna być lada moment.
            Na twarzy szefowej od razu dostrzegł wyraźne oznaki zmęczenia, a dobrze mu znana bruzdka na jej czole świadczyła, że nad czymś intensywnie myślała. Rozejrzał się po obecnych i zauważył, że Ewelein coś szeptem tłumaczyła Ykhar i Kero. Brownie, była blada na twarzy jak prześcieradło, a z jej oczu wyzierało przerażenie. Po chwili przytakując pielęgniarce, oboje z Keroshane skierowali się do wyjścia. Domyślał się, że zostali wysłani po jakieś informacje do biblioteki. W tym samym czasie w drzwiach pojawiła się Huang Hua. Widząc ją, lorialet mimowolnie się wzdrygnął, gdyż pomimo wszelkich starań, nie potrafił przemóc niechęci względem kobiety. Uważał, że za fasadą jej idealnych manier i stoickiego spokoju, kryje się jakaś druga, mniej piękna i szlachetna natura. Wiedział, że ziemianka stała się jej ulubienicą, dumnie nazywając Huang Hua swoją przyjaciółką. Na początku ich znajomości był przekonany, że fenghuang traktuje dziewczynę, jak swego rodzaju "okaz z Ziemi". Obserwując jednak w ostatnim czasie wzajemne relacje obu kobiet, był skłonny uwierzyć, że naprawdę łączą je prawdziwe więzi przyjaźni. Czasami zdarzało mu się nawet, czuć coś w rodzaju ukłucia zazdrości, gdy dziewczyna z uwielbieniem i szacunkiem opowiadała mu o Huang Hua i spotkaniach z nią.
          - Jestem już i pozdrawiam wszystkich - przywitała się pospiesznie dama Huang Hua. - Co dzieje się z Shairisse? - zapytała bez ceregieli i z troską w głosie, wpatrując się w twarz szefowej Straży. Kitsune niespokojnie poruszyła swoimi ogonami i skinęła na Ewelein, dając jej tym samym znak, aby zabrała głos. Elfka podeszła trochę bliżej do obu kobiet i spojrzała w bursztynowe oczy Huang Hua.
           - W nocy Athira zaprowadził Valkyona do nieprzytomnej Shai w lesie. On przyniósł ją do przychodni, a tu okazało się, że dziewczyna jest w agoni - zaczęła spokojnie tłumaczyć. - Nie ma żadnych obrażeń fizycznych ani nie było śladu trucizn we krwi, a mimo to była bliska śmierci. I niestety, ale od jakiejś godziny, jest z nią coraz gorzej... - głos Ewelein zadrżał, gdy to mówiła, a ona sama spuściła głowę, starając się ukryć napływające do błękitnych oczu łzy.
           Leiftan i Valkyon jednocześnie z przerażeniem spojrzeli na kobietę, wyczekując dalszych informacji. Od razu dało się zauważyć, że obu panów zmartwiła wiadomość o pogarszającym się stanie dziewczyny. Również na twarzy Huang Hua malowało się niezrozumienie i trwoga, kiedy ta złapała elfkę za ramiona i delikatnie nią wstrząsnęła, zmuszając, by spojrzała jej ponownie w oczy.
           - Co masz na myśli, mówiąc, że jest coraz gorzej? - zapytała łamiącym się głosem.
           - Od godziny ma bardzo niemiarowy oddech - zaczęła cicho Ewelein. - Ciśnienie krwi i tętno miała słabe, ale stabilne, a teraz wciąż delikatnie spadają. Poziom maany we krwi, też znacznie spadł... - elfka przełknęła ślinę - a kwadrans temu miała zatrzymanie akcji serca...
           Zaskoczona dama Huang Hua westchnęła przerażona, zakrywając usta dłonią.
           - Na szczęście, udało mi się przywrócić funkcje życiowe i chwilowo je ustabilizować - dodała pospiesznie Ewelein, widząc również panikę w oczach reszty zgromadzonych. - Razem z Ezarelem i Valkyonem podejrzewamy, że ktoś ją wywabił z Kwatery, w celu przeprowadzenia jakiegoś rytuału lub czarów...
           - Skąd te przypuszczenia? - przerwała jej, wyraźnie zaniepokojona Miiko, patrząc to na szefów straży, to na pielęgniarkę.
           - W pokoju Shairisse znalazłem dzbanek z dziwnym osadem - odezwał się w tym momencie Ezarel - a Valkyon niedaleko polany, gdzie ziemianka była w nocy, znalazł fiolkę, w której zostało kilka kropel jakiejś cieczy. Zbadałem osad i zawartość tej fiolki - mówiąc to, rozłożył małą karteczkę, którą do tej pory trzymał w dłoniach. Oczy wszystkich skierowały się na mistrza alchemii, w niemym oczekiwaniu na dalszy ciąg jego wywodu. Elf zerknął do kartki, a później na szefową i Huang Hua.
            - Ten osad, to pozostałości po eliksirze Are'T Vian, używanego kiedyś przed wykonywaniem rytuałów duchowych lub poważniejszych czarów i uroków. Miał sprawiać, że osoby stawały się podatniejsze na tego typu praktyki. Teraz stosowanie tego eliksiru, dozwolone jest tylko w wyjątkowych sytuacjach i pod nadzorem odpowiednich osób.
           - A co było w fiolce z lasu? - dopytywała szefowa.
           - Zawartości fiolki nie mogłem do niczego dopasować - stwierdził szef Absyntu. - Nie znam żadnej receptury ani żadnego eliksiru, który by do tego pasował - mówiąc to, podrapał się zakłopotany po głowie. - Podejrzewamy więc z Ewelein, że jest to ciecz powstała w skutek źle odczytanej formuły.
           Słysząc to, wszyscy zaczęli szeptać i snuć domysły, kto i jakiemu rytuałowi chciałby poddać ziemiankę. Leiftan zastanawiał się, jak ewentualnie naprowadzić pozostałych na prawdę, nie ujawniając przy tym, że wie, o jaki rytuał chodziło i kto go spartolił. Nie mógł też podpowiedzieć Ezarelowi, co konkretnie jest nie tak w tym pseudo eliksirze, gdyż w Kwaterze wszyscy przekonani byli, że nie zna się na alchemii, a on nie chciał ich wyprowadzać z błędu.
           W pewnym momencie do Sali wrócili Ykhar i Keroshane, niosąc ze sobą księgę "Alchemia dla zaawansowanych - Rytuały Ducha i QI". Widząc ich z tym opasłym tomiszczem, lorialet odetchnął z ulgą. Skoro elfka poprosiła o przyniesienie akurat tego woluminu, to znaczyło, że wysnuta przez nią hipoteza, odnośnie problemów Shairisse, jest bliska prawdy. Był pewien, że teraz Ewe wraz z Ezarelem szybko dojdą do sedna problemu.
           - Skąd wiadomo, że to formuła była źle odczytana? - zapytała po chwili Miiko. - Może to być przecież eliksir, którego po prostu nie znasz, Ezarelu?
           Dotknięty jej komentarzem, szef straży Absyntu posłał kitsune piorunujące spojrzenie. Gdyby wzrok mógł zabijać, szefowa padłaby właśnie na posadzkę bez życia.
           - Mam nadzieję Miiko, że tylko sobie żartujesz, bo w przeciwnym razie...
           - Ucisz się Ezarelu - przerwała mu łagodnie, acz stanowczo Ewelein. - Powiedziałeś, że osad w dzbanku, to resztki po eliksirze Are'T Vian? - upewniła się, wertując już kartki księgi.
           - No tak... - burknął elf.
           - Używanego przed poważniejszymi czarami bądź urokami? - dopytywała spokojnie.
           - Tak - odpowiedział już bardziej zaciekawiony. - Przy rytuałach skupiających się na energii życiowej i sferze ducha, jest wręcz obowiązkowy - dodał, marszcząc brwi.
           - Jeśli więc Shai podano Are'T Vian, to logicznym wydaje się, że planowany rytuał miał być, albo z tych poważnych, albo tych duchowych - tłumaczyła Ewelein, wciąż przeszukując księgę. - Do jednych i drugich używa się mikstur na bazie zaczarowanej wody, bo mają wtedy dużo większą moc działania - dodała i zatrzymała się na jakimś wpisie w księdze. - Ciecz w fiolce była zrobiona na wodzie oczyszczonej, czyli tej o słabszej mocy. Ta wiedza dała nam podstawę do stwierdzenia, że mikstura jest wynikiem jakiejś pomyłki - mówiąc ostatnie zdanie, pielęgniarka spojrzała wymownie na kitsune.
            - Idąc dalej tokiem pomyłek, jeżeli to miała być zaczarowana woda, a nie oczyszczona - podjął się teraz tłumaczenia elf - to obecny w zawartości fiolki arkaniczny pył, też musiał być pomylony. Każdy alchemik wie, że nie można stosować go z zaczarowaną wodą, gdyż powstaje wtedy żrący kwas. Podobnie brzmiącą do arkanicznego pyłu, nazwę alchemiczną ma gwiezdny pył i tu zawężamy pole poszukiwań do rytuałów duszy. Gwiezdnego pyłu nie używa się bowiem do żadnych innych eliksirów.
           Ezarel na chwilę się zamyślił, chcąc ułożyć sobie w całość wszystkie wypowiedziane na głos informacje. Ewelein w tym czasie, podała mu księgę i wskazała wpis, na którym zatrzymała się już jakiś czas temu. Oboje zaczęli szeptać o tym, że nazwa pewnego użytego składnika, pomimo upływu lat się nie zmieniła, więc jego obecność w zawartości fiolki była zamierzona. Zgromadzeni w ciszy patrzyli na nich, oczekując, że mistrz alchemii zaraz rozgryzie zagwozdkę pomylonych składników formuły. W pewnej chwili na twarzy elfa pojawił się grymas, który był mieszaniną zaskoczenia, niedowierzania i strachu.
           - Czyżby chodziło o eliksir związania dusz...? - wymamrotał pod nosem i z przerażeniem spojrzał na Huang Hua, która w tym samym momencie, zrobiła się blada, niczym posąg z gipsu. - Do rytuału zaślubin dusz? - Ezarel niepewnie dokończył swoją wypowiedź.
           - Rytuał zaślubin dusz? - cicho powtórzyli zebrani. Szmer i szepty zaczęły się nasilać. Nazwa ta bowiem była powszechnie znana, ale z powodu obowiązującego zakazu, jak i upływu lat, prawie nikt już nie pamiętał, jakie działanie miał ten rytuał, a jeszcze mniej osób wiedziało, w jaki sposób się go prawidłowo przeprowadza.
          - Czy wiesz coś na temat tego rytuału? - Miiko spojrzała na fenghuang.
           - Tak... Przed stworzeniem Eldaryi - zaczęła tłumaczyć Huang Hua - był to powszechnie stosowany rytuał, wśród tak zwanych władców smoków i tylko oni go znali. Miał na celu wzmocnienie więzi smoka i jego ludzkiego towarzysza. Dzięki tej więzi oboje coś zyskiwali - smok mógł przyjmować ludzką postać, a związana z nim osoba stawała się prawie niemożliwa do pokonania. Formuła tego rytuału została jednak wykradziona i zaczęto stosować ją powszechniej wśród faery i ludzi. Wtedy odkryto, że śmierć jednej ze związanych tym rytuałem osób, powoduje również śmierć też drugiej osoby. W związku z tym uznano ten rytuał za zbyt niebezpieczny i zakazano go...
           - Dlaczego ktoś miałby związywać swojego ducha z duchem Shairisse? - wyrwało się nagle Valkyonowi.
           - Może z powodu jej więzi z Wyrocznią? - zasugerowała Ykhar. - Albo może.... - Twarz rudowłosej brownie nagle pobladła. - A co jeśli to sprawka TEGO, który wcześniej zatruł Kryształ?
           W pomieszczeniu znowu zaczęły się szepty, dlaczego ktoś miałby przeprowadzać taki rytuał na ziemiance. Leiftan nie zamierzał przysłuchiwać się dyskusji, gdyż znał już odpowiedź na to pytanie. Teraz, skoro już ustalono, co jest przyczyną złego stanu Shai, chciał tylko dowiedzieć się, czy ktokolwiek wie, jak ratować jej życie.
            - Słuchajcie - odezwał się stanowczym tonem i w Sali, jak na komendę zapadła cisza. - Moim zdaniem najważniejsze teraz, to uratować Shairisse. Jak już będzie bezpieczna, to będziemy mogli debatować kto i w jakim celu zrobił to, co zrobił. Poza tym może ona sama będzie w stanie nam trochę ułatwić "dochodzenie".
           Wypowiedź lorialeta spowodowała, że zaczęła się dysputa o tym, co się teraz może dziać z ziemianką. Ewelein z Ezarelem przerzucali się pomysłami, odnośnie wpływu składników z feralnego eliksiru na organizm i stan ducha dziewczyny. Miiko przypomniała o rozmowie Leiftana z duchem Shairisse w chwili, gdy ta była reanimowana w przychodni. Leiftan zaznaczył, że duch wyraźnie nie zdawał sobie sprawy z faktu, że opuścił ciało. Keroshane i Ykhar starali się przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek zdarzyło im się trafić na opis podobnej sytuacji w księgach lub raportach.
           W tym samym czasie, Valkyon i Nevra dyskutowali o zachowaniu i samopoczuciu dziewczyny w ostatnich dniach. Leiftan, oparty o balustradę stał nieopodal nich i przysłuchiwał się uważnie wszystkiemu, co mówili. Jego uwaga w większości skupiała się na tym, co i w jaki sposób, białowłosy wojownik opowiadał o ziemiance. Z jego wypowiedzi starał się wyłapać cokolwiek, co ujawniałoby, jaki jest charakter ich kontaktów. Niestety, nie dowiedział się niczego konkretnego, poza tym, że Shai często spędzała czas w towarzystwie szefa swojej straży. Wspólnie trenowali i dbali o kondycję. Często też spędzali czas wolny razem lub z pozostałymi szefami.
            Słuchając rozmowy szefów Straży Obsydianu i Cienia, zaczął zdawać sobie sprawę, że Valkyon wie o Shairisse i jej problemach, znacznie więcej od niego. Znowu poczuł narastającą w nim zazdrość. Nie pierwszy raz dzisiaj, ale równie deprymującą, jak dotychczas. Zauważył, że od czasu zatrucia Kryształu i wyjazdu do świątyni fenghuangów, nie rozmawiała z nim już tak często, jak kiedyś. Zawsze było coś do zrobienia, coś do zbadania lub jakaś misja do wykonania. Co prawda, starał się wpływać na grafik tak, aby na misje wyruszali razem, ale to i tak nie dawało zbyt wiele możliwości do wspólnych rozmów. Ostatnią dłuższą rozmowę przeprowadził z nią na wyspie, gdy ścigając Marie - Anne, Shairisse odkryła w sobie zdolności magiczne. Przegadali wtedy prawie całą noc przy ognisku, ale nie wyczuwał już tak przyjaznej nuty w ich rozmowie, jak dawniej. Na samą myśl o tym, zrobiło mu się dziwnie przykro. Westchnął smutno i opuścił głowę, wbijając wzrok w podłogę.
           - Nie martw się na zapas, Leiftanie - usłyszał nagle, tuż obok siebie łagodny głos. - Uratujemy Shai.
           Zrezygnowany i zmęczony spojrzał w stronę osoby, która oparła się o balustradę obok niego. Nie był zachwycony, widząc, że to Huang Hua, ale bezsilność i ogromne poczucie samotności i pustki, które wypełniało go w tej chwili, było silniejsze niż niechęć do kobiety.
           - Wiem - odpowiedział smutno, patrząc gdzieś przed siebie.
           - Popraw mnie, jeśli się mylę - szepnęła do niego ciepłym i spokojnym głosem. - Martwisz się o nią bardziej, niż chcesz to przyznać przed innymi, prawda? I nie tylko jej zdrowie, spędza ci sen z powiek?
           Leiftan spojrzał na nią, trochę zaskoczony jej pytaniem. Tak, martwił się bardziej, niż ktokolwiek byłby w stanie podejrzewać. Martwił się, nie tylko jej obecnym stanem, ale także tym wszystkim, co w ostatnich tygodniach działo się w jej życiu. Przerażała go myśl, że oddalają się z Shairisse od siebie. Czy miał jednak ochotę rozmawiać o tym? Szczególnie z Huang Hua? Przez chwilę rozważał możliwość niepodejmowania tej rozmowy. Nawet miał już powiedzieć, że martwi się, jak każdy inny i nie chce o tym dyskutować, ale w tym momencie go oświeciło. A może właśnie powinien z nią porozmawiać? Przyjaźniła się przecież z Shairisse, sporo wiedziała o dziewczynie, a jako uczennica Feniksa, powinna znać odpowiedzi na dręczące go od rana pytania? Postanowił więc odłożyć na chwilę na bok, swoje uprzedzenia względem kobiety i wykorzystać sytuację, by czegoś się dowiedzieć. Nie musi przecież od razu zdradzać, że jego sprawa ma jakiś związek z Shai.
           - Masz rację - odpowiedział cicho i spuścił głowę. - Martwi mnie ostatnio sporo rzeczy. Może z jedną z nich będziesz mogła mi pomóc.
            Fenghuang spojrzała na niego z zaciekawieniem. Wyczuwała jego niechęć względem siebie oraz to, że lorialet nie bardzo ma ochotę rozmawiać o swoich uczuciach do dziewczyny. W czym zatem potrzebował jej pomocy?
           - Czy słyszałaś imię Anaryon? - zapytał bez owijania w bawełnę i kątem oka obserwował reakcję kobiety. Zastanawiał się, czy Shai poruszyła z nią ten temat. Tak, jak się spodziewał, Huang Hua momentalnie spoważniała i patrzyła teraz na niego pytająco.
           - Anaryon? - powtórzyła, jakby upewniając się, że dobrze usłyszała. - Przecież to bardzo stare imię, którego teraz już nikt nie...
           - Wiem - przerwał jej dość gwałtownie. - Dlatego pytam, czy je gdzieś ostatnio słyszałaś? - spojrzał na nią z niebywale poważnym wyrazem twarzy.
           - Nie, nie słyszałam - odpowiedziała, jednocześnie czując się coraz bardziej zaintrygowana tematem ich rozmowy. Chciała zadać mu pytanie, ale gdy tylko otworzyła usta, on odwrócił od niej wzrok. Był to wyraźny sygnał, że nie zamierza odpowiadać na żadne pytania. Mimo rozbudzonej ciekawości i chęci zrozumienia, dlaczego lorialet porusza akurat teraz, temat prastarego imienia, Huang Hua postanowiła uszanować jego decyzję.
           - A czy wiesz może coś więcej? - zapytał, już trochę łagodniej. - Kogo albo czego ono dotyczy? - doprecyzował swoje pytanie, wpatrując się w Kryształ.
           - W prajęzyku Quenya, imię Anaryon znaczyło dosłownie "Dziecię Słońca", a na Ziemi przez ludzi tłumaczone jest teraz jako "łaskawy dar od Boga" - zaczęła mówić po chwili namysłu fenghuang. - Określało ono osobę o czystym sercu i czystej duszy, która potrafiłaby oprzeć się wszelkiej niegodziwości i nienawiści. Wiesz jednak równie dobrze, jak ja, że natura zarówno ludzka, jak i faery, podatna jest na spaczenie i łatwo poddajemy się wszelkim złym uczuciom i emocjom - mówiąc to, westchnęła smutno. - Świadczą o tym wszystkie wojny i prześladowania. Stworzenie Eldaryi i jej początki, też przecież okraszone są zdradą, krwią i nienawiścią. Arkadianie kiedyś przepowiedzieli, że pewnego dnia pojawi się potężna istota, która poprzez swoje czyny, odkupi przewinienia swoich przodków, a dzięki mocy jej serca, Eldarya stanie się światem, jakim miała być po Niebieskim Poświęceniu. W mitach, podaniach i wszelkiego rodzaju przekazach powtarzano, że imię tej istoty z przepowiedni to właśnie Anaryon.
           Informacje, które właśnie usłyszał od Huang Hua, wstrząsnęły nim tak bardzo, że aż zakręciło mu się w głowie. Odpowiedź uzyskana na dręczące go pytanie wywołała falę nowych pytań, podejrzeń i domysłów. Wiedział, że odpowiedzi na większość z tych pytań, mogą pojawić się dopiero za jakiś czas i niestety, on nie ma na to żadnego wpływu. Z zamyślenia wyrwał go dotyk dłoni na ramieniu. Spojrzał trochę zagubionym wzrokiem na tę dłoń, a następnie podnosząc głowę, napotkał bursztynowe spojrzenie fenghuang.
           - Nie wiem, czemu zapytałeś o to imię - powiedziała, gdy tylko jego spojrzenie stało się trochę bardziej przytomne - i skoro nie chcesz mi powiedzieć, to uszanuję to i nie będę dopytywać. Chcę jednak żebyś wiedział Leiftanie, że zawsze możesz przyjść i porozmawiać ze mną, gdy poczujesz taką potrzebę - mówiąc te słowa, delikatnie uścisnęła jego ramię, a potem cofnęła dłoń. - Jeśli chodzi o przepowiednie, to wszyscy przestali już dawno wierzyć, że się spełni.
           - Czemu? - zapytał zdziwiony.
           - "Potężna istota, która odkupi przewinienia swoich przodków po Niebieskim Poświęceniu", to wskazuje na potomka demonów, ewentualnie smoków - odpowiedziała i szykując się do odejścia, dodała - Niestety, jak wszyscy wiemy, rasy te uznane są za wymarłe.
           "Wymarłe? Nic bardziej mylnego" - pomyślał, patrząc przez chwilę, jak fenghuang podchodzi do Miiko. Kiedy obie kobiety zaczęły rozmawiać o proponowanych rozwiązaniach, aby uratować ziemiankę, również poszedł posłuchać. Każda z propozycji miała jakiś słaby punkt - albo wymagała za dużo czasu, którego Shairisse nie miała, albo była zbyt słabe, by zadziałać, albo zbyt ryzykowna. Padło też kilka pomysłów, które wydawały się odpowiednie i do zastosowania od razu, ale ich wykonanie wymagało potężnej mocy i rzadkich składników lub specjalnych umiejętności.
           Powoli pomysły zaczęły się kończyć i dało się wyczuć narastającą wśród zebranych frustrację. Leiftan spojrzał na zmartwioną Huang Hua, która mimo całej posiadanej wiedzy, też nie potrafiła znaleźć rozwiązania "na teraz". Dotarło do niego, że w tej sytuacji musi podjąć pewne ryzyko, jeżeli chce uratować tę, którą kocha.
           - Mam pewien pomysł - powiedział głośno, starając się zwrócić uwagę innych. Kiedy ich spojrzenia skierowały się na niego, przełknął ślinę i kontynuował. - Zaklęcie "Unum mundum", czyli "jeden świat".
            - A-Ale... - zająknęła się Ykhar, robiąc się na twarzy prawie zielona ze zdziwienia i strachu. - Przecież to zaklęcie...
            - Tak Ykhar - wszedł jej w słowo. - To zaklęcie daemonów...

Offline

#11 05-01-2022 o 21h52

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam ponownie i pozdrawiam.

cz.6 RYZYKOWNA DECYZJA

          W Kryształowej Sali zapadła grobowa cisza, a oczy wszystkich obecnych skupione były na osobie Leiftana. Wiedział, że zaproponowana przez niego magia, jest uważana w obecnych czasach za coś wręcz utopijnego. Dla niego jednak nie była utopią, tylko umiejętnością wyższego poziomu. Zaklęcie "jeden świat" miało na celu stworzenie pomostów pomiędzy różnymi wymiarami, tak aby duch rzucającego czar mógł swobodnie się po nich poruszać, na przykład w poszukiwaniu zagubionej duszy. Jeżeli nie chciał, by ktokolwiek domyślił się jego prawdziwej tożsamości, musiał skrzętnie zakamuflować fakt, że sam ma wystarczającą moc do użycia czaru. Zdawał sobie sprawę, że wiedza na temat jakichkolwiek demonich zaklęć, jest w obecnych czasach naprawdę niewielka. Dawało mu to więc pewne pole manewru do kłamstw, którymi miał zamiar omamić zgromadzonych, tak aby nikt nie domyślił się prawdy.
          Kiedy rozejrzał się po zgromadzonych, od razu zwrócił uwagę na zdziwione, a zarazem bardzo przenikliwe spojrzenia Ykhar i Keroshane. Patrząc na nich dotarło do niego, że jeżeli ta dwójka zacznie zadawać jakieś dociekliwe pytania, to jego kłamstwa mogą okazać się mało wiarygodne. Zdał sobie sprawę, że o wiele łatwiej i bezpieczniej będzie oszukać jedną osobę, nawet jeśli będzie ona zadawać niewygodne pytania. Z poważnym wyrazem twarzy zaczął teraz spoglądać, to na Miiko, to na Huang Hua, chcąc wydedukować, z którą z pań powinien porozmawiać. Kitsune stała nieruchomo, niczym lodowy posąg, wpatrując się w niego zdziwionymi oczyma wielkości dukatów. Nigdy nie przepadał za szefową, a jej obcesowe traktowanie Shairisse, jeszcze bardziej wzmogło jego niechęć względem niej. Huang Hua patrzyła na niego ze zdziwieniem, ale i z zaciekawieniem, przez co odniósł wrażenie, że uczennica Feniksa popiera jego propozycję i oczekuje na więcej szczegółów.
          - "Unum mundum" nie bez powodu było zaklęciem używanym tylko przez daemony - powiedziała po chwili ciszy szefowa Straży. - Jest to zaklęcie, które wymaga od rzucającego sporo mocy i umiejętności. W jaki więc sposób chcesz z niego skorzystać? I kto według ciebie miałby je rzucić? - zapytała trochę z przekąsem. - To jest niewykonalne Leiftanie, nikt już bowiem nie ma takich umiejętności, a tym bardziej mocy. Nie mówiąc o tym, że sama formuła czaru nie do końca jest znana.
          Spojrzał na kobietę trochę zirytowany, mimo iż rozumiał jej podejście do propozycji, którą przedstawił. Nie spodobał mu się jednak ton jej wypowiedzi, który sugerował, że potraktowała go jak kogoś, kto nie bardzo wie, o czym mówi. Przebywał w Straży Eel już od tak dawna, że powinna była przywyknąć, że cokolwiek robił, mówił, czy też proponował, było zawsze dokładnie zaplanowane i przemyślane. Pomagał jej w zarządzaniu Lśniącą Strażą, był przydzielany do wszystkich spraw i misji dyplomatycznych i tych, gdzie wymagana była kurtuazja i błyskotliwość. Nie bez powodu przecież został jej prawą ręką. Po tej wypowiedzi kitsune zrozumiał, że łatwiej będzie mu się dogadać z Huang Hua, bo ta przynajmniej jest gotowa go wysłuchać.
          - Miiko - westchnął z rezygnacją, starając się ukryć irytację i rozczarowanie jej postawą. - Nie chcę być niegrzeczny, ale jeśli pozwolisz, to wolałbym wpierw porozmawiać z damą Huang Hua na osobności. - Spojrzał wymownie na fenghuang, w oczekiwaniu na jej reakcję.
          - Ale ratowanie Shairisse, to sprawa całej Straży - zaczęła protestować kitsune. - Nie możesz...
          - Wiem o tym - przerwał jej gwałtownie. - Jednak cała Straż, nie wymyśliła jak na razie nic sensownego - dodał lekko zjadliwie. - Ja rzuciłem propozycje i chciałbym ją omówić z damą Huang Hua w cztery oczy - powiedział, kładąc nacisk na ostatnie słowa.
          - Oho, w oazie spokoju chyba zaczęło grzmieć - mruknął z ironicznym uśmiechem Ezarel, jednak wszyscy go zignorowali.
          Miiko zwróciła się w stronę przyjaciółki, licząc na jakieś wsparcie z jej strony, ale kobieta tylko uśmiechnęła się do niej łagodnie, a następnie poprosiła wszystkich o cierpliwość. Odwracając się do Leiftana, złapała go pod rękę i oboje skierowali się do wyjścia z Sali Kryształu. Za nimi dało się słyszeć szepty pozostałych zebranych, starających się zrozumieć sytuację, która przed chwilą miała miejsce. Wyglądało na to, że jedynie szefowa jest zbulwersowana, a pozostali wydawali się rozumieć postawę lorialeta.
          Po opuszczeniu Sali blondyn poprosił Huang Hua, aby zaproponowała najlepsze, jej zdaniem miejsce na bardzo prywatną rozmowę. Fenghuang wyczuwała, że mężczyzna prowadzi jakąś wewnętrzną walkę i stwierdziła, że spacer w stronę klifów dobrze zrobi im obojgu. Wiedząc, że Leiftan nie przepada za nią, była naprawdę ciekawa, o czym chce z nią porozmawiać.
          Do głównej bramy Kwatery szli wolno i w milczeniu, jakby oboje szukali sposobu na rozpoczęcie rozmowy. Prawda jednak była taka, że lorialet bił się z myślami, starając się na szybko wymyślić takie argumenty i tłumaczenie, które przekonałyby Huang Hua, że rzucenie "demoniego" zaklęcia jest możliwe przez osobę niebędącą demonem. Liczył na to, że będzie na tyle przekonujący, a chęć uratowania Shai będzie dla uczennicy Feniksa na tyle ważna, że uwierzy jego argumentacji, bez zbędnej dociekliwości. Kiedy wyszli za mury Kwatery, Leiftan odetchnął głęboko i spojrzał na kobietę.
          - Zapewne zastanawiasz się, dlaczego zaproponowałem zaklęcie "Unum mundum" - powiedział prosto z mostu i spuścił głowę, patrząc teraz na drogę tuż przed nimi.
          - Skłamałabym mój drogi, gdybym zaprzeczyła - odpowiedziała spokojnie Huang Hua. - Twoja propozycja jest bardzo kontrowersyjna i w związku z tym, rodzi się sporo wątpliwości i pytań.
          - Pytaj, o co chcesz.
          - Na początek - skąd znasz to zaklęcie? - spytała, zerkając na blondyna z zaciekawieniem.
          "No, to przedstawienie czas zacząć" - pomyślał Leiftan. Wiedział, że teraz zarówno od jego wiedzy, jak i zdolności improwizacji i aktorstwa uzależnione jest, czy uda mu się wdrożyć plan ratowania ukochanej bez ryzyka, że zostanie zdemaskowany. Dodatkowo na jego korzyść wpływał fakt, że jak do tej pory, nikt nie dopytywał o jego życie sprzed pojawienia się w Kwaterze. Miał więc jakieś pole do popisu w naginaniu prawdy, odnośnie do nabycia swoich rzekomych umiejętności i wiedzy.
          - Zanim trafiłem i zadomowiłem się w Straży Eel - zaczął snuć opowieść, nie patrząc na fenghuang - dużo podróżowałem i poznałem sporo różnych osób. Kiedyś jesienią, w lasach Północnego Królestwa Liangh'turse, uratowałem pewnego staruszka, którego napadli rabusie i zostawili na pewną śmierć. Odprowadziłem go do domu i przez kilka dni opiekowałem się nim. Eradegez - bo tak miał na imię staruszek, jak się okazało, był magiem-alchemikiem, którego fascynowała historia prastarej alchemii i magii. Nigdy nie chciał mi zdradzić, skąd ma wszystkie swoje księgi i gdzie posiadł całą swoją wiedzę, a była ona naprawdę imponująca. Badał też wszelkie możliwe sposoby na zwiększanie mocy i wydajności eliksirów i czarów. W zamian za pomoc i opiekę, zaoferował mi dach nad głową, pracę w roli asystenta i podzielenie się swoją wiedzą. Jako że zbliżała się zima, a gospodarz okazał się niebywale miłym i utalentowanym badaczem, postanowiłem skorzystać z jego propozycji. Zostałem u niego przez trzy lata... - mówiąc to, podrapał się po karku i zawiesił głos. Chciał w ten sposób zaakcentować, że to, co powie w dalszej kolejności, jest dla niego dość bolesne. - Na wiosnę trzeciego roku Eradegez zachorował i dosłownie, z tygodnia na tydzień, nikł w oczach... Bardzo się zżyliśmy ze sobą przez ten czas... i kiedy... - przerwał na chwilę, niezdarnie wycierając z kącików  oczu wymuszone łzy. - Przepraszam...
          Przez całą swoją opowieść, lorialet ukradkiem obserwował Huang Hua, starając się wychwycić jej reakcję na swoją zmyśloną historię. Kobieta prawie nie odrywała od niego swoich bursztynowych oczu, w których zauważył wzrastające współczucie i smutek. W geście pocieszenia zacisnęła trochę mocniej swoją dłoń, którą wciąż trzymała na jego ramieniu, od momentu wyjścia z Kryształowej Sali.
          - Spokojnie Leiftanie - powiedziała ciepłym, uspokajającym głosem. - Rozumiem, że formułę tego zaklęcia znasz właśnie od niego?
          - Tak - potwierdził już spokojniej i bez łez. - Od niego też wiem, jaki jest dokładnie efekt tego zaklęcia. Widząc, co się dzieje z Shairisse, mam wrażenie albo raczej... - zrobił pauzę, szukając lepszego określenia - dziwne przeczucie, że przez ten nieudany rytuał, jej duch gdzieś się zagubił...
          - Chyba rozumiem, o co ci chodzi - odezwała się lekko zamyślona kobieta. - Skoro znasz formułę tego zaklęcia, to wnioskuję, że to ty chciałbyś rzucać czar?
          - Chciałbym... - odpowiedział cicho. - Uważam, że mam wystarczające umiejętności, aby to zrobić.
          - Ale umiejętności to nie wszystko, mój drogi - stwierdziła Huang Hua, wzdychając przy tym ciężko. - Niestety, do rzucenia takiego zaklęcia potrzeba naprawdę sporo mocy - spojrzała na niego zmartwionymi oczyma. - Jak chcesz uzyskać taką moc Leiftanie?
          W międzyczasie doszli do klifów i zatrzymali się przy sporej wielkości kamieniu. Chłopak zdjął płaszcz i położył go na nim, proponując kobiecie, by usiadła. Kiedy to zrobiła, usiadł koło niej i teraz oboje spojrzeli na horyzont.
          - Jestem lorialetem, czyli dzieckiem księżyca, a co za tym idzie i nocy - zaczął tłumaczyć. - Moje umiejętności i moc magiczna, są więc trochę lepsze, niż innych ras. Stają się one jeszcze wydajniejsze w okolicach pełni księżyca. Dodatkowo Eradegez nauczył mnie specjalnej medytacji, dzięki której umocniłem jeszcze swoje zdolności magiczne. Nauczył mnie też magii runicznej - kontynuował swoją opowieść, zadowolony, że na razie idzie mu ona dość gładko. - Znam futhark i runy, dzięki temu wiem, jakich run używać do wzmacniania swojej mocy, zaklęć i uroków. Znam też pentagram runiczny, który kreśli się na ziemi, a w środku, którego osoba rzucająca czar, może korzystać z mocy i maany innych, jeśli oni wcześniej udzielą zgody. - W tym momencie zamilkł i zwrócił się w stronę kobiety, oczekując na jej reakcję.
          Uczennica Feniksa spojrzała na lorialeta i przez chwilę, z zaintrygowaniem przyglądała się jego twarzy. Widać było, że chłopak naprawdę martwi się o dziewczynę i mocno wierzy, że może ją uratować. W jego oczach widziała niesamowitą determinację.
          - Powiedz mi - zaczęła po chwili niepewnie - dlaczego chciałeś rozmawiać ze mną na osobności? Na razie wszystko, o czym rozmawiamy, mogliśmy spokojnie poruszyć przy innych.
          Chłopak uśmiechnął się delikatnie, a jednocześnie z lekkim zakłopotaniem, po czym ponownie utkwił wzrok, gdzieś w odległym punkcie horyzontu.
          - Wiem damo Huang Hua, że znasz moje uczucia do Shairisse - powiedział cicho, jakby bojąc się, że ktoś jeszcze może go usłyszeć. Kobieta z lekkim uśmiechem przytaknęła. - Nie chciałem przy wszystkich mówić o moich uczuciach. Nie jestem chyba gotowy ujawniać otwarcie, że dziewczyna nie jest mi obojętna, tym bardziej że nie mam pojęcia, jak ona się na to zapatruje. Dlatego chciałem rozmawiać z tobą prywatnie. Wiem, że moje uczucia będą miały wpływ na siłę zaklęcia i moc, jakiej będę mógł użyć do jego rzucenia. Nauczono mnie, że jeśli chce się rzucić potężny czar, trzeba mieć odpowiedni poziom wewnętrznej motywacji. Moje uczucia do Shai i chęć jej ratowania, dają mi niesamowicie wielką motywację.
          Spojrzał w stronę Huang Hua, a w jego spojrzeniu można było wyczytać olbrzymią miłość, oddanie i szczerość, z jaką wypowiadał te słowa.
          - Rozumiem Leiftanie - pokiwała głową fenghuang, a delikatny uśmiech nie schodził z jej ust. Dzięki swoim zdolnościom widzenia "aury serca", już od dawna wiedziała, że chłopak jest bezgranicznie zakochany w  Shairisse.
          - Jest jeszcze inny powód, dla którego nie chciałem rozmawiać przy innych - dodał po chwili, znów odwracając wzrok w stronę morza.
          - Jaki? - zapytała, poważniejąc.
          - To wszystko, co ci powiedziałem... - na chwilę zawiesił głos i spuścił głowę, spoglądając na swoje dłonie. - Nigdy nie opowiadałem o swoim życiu, sprzed przybycia do Kwatery. Jesteś jedyną osobą, której się z tego zwierzyłem i chciałbym, aby tak zostało.
          - Jeśli tak sobie życzysz, to tak będzie. Dziwi mnie jednak trochę, że nie powiedziałeś innym o swoich umiejętnościach i mocy. Nawet Miiko o tym nie wie? Dlaczego? - dopytywała, nie rozumiejąc, czemu to ukrywał.
          - Nauczyłem się, że większość osób boi się tych, którzy mają ponad przeciętnie rozwinięte zdolności magiczne. Gdy byłem dzieckiem, na moich oczach zabito moją rodzinę, tylko dlatego, że wykazywali się większą mocą i zdolnościami od pozostałych w wiosce - powiedział łamiącym się głosem, gdyż ta część jego historii była akurat zgodna z prawdą. - Mnie matka ukryła i tylko dlatego przeżyłem - dodał smutno. - W czasie swoich późniejszych podróży, niejednokrotnie byłem przeganiany, albo grożono mi śmiercią i musiałem uciekać. Zrozumiałem wtedy, że dla własnego bezpieczeństwa, najlepiej będzie nie ujawniać moich zdolności. Dlatego nie ujawniłem ich po przybyciu do Kwatery, a później jakoś nigdy nie nastał odpowiedni czas...
          Huang Hua przyglądała się dłuższą chwilę chłopakowi. Słuchając tych wyjaśnień, zaczęła rozumieć, że nieufność lorialeta wobec innych osób i trzymanie ich na dystans, spowodowane są jego wcześniejszymi doświadczeniami.
          - Zdajesz sobie sprawę, że po dzisiejszym dniu, poważna rozmowa z Miiko cię nie ominie? - spytała, wciąż mu się przyglądając.
          - Wiem - westchnął ciężko. - Kiedyś ten dzień musiał nadejść.
          - A wracając do naszej rozmowy. Powiedz mi, ale tak całkiem szczerze Leiftanie, bo wiem, że za mną nie przepadasz - powiedziała łagodnie, na co chłopak lekko się spiął. - Tylko nie zaprzeczaj, mój drogi, wyczuwam takie rzeczy - dodała pospiesznie i uśmiechnęła się serdecznie.
          - Dlaczego postanowiłeś porozmawiać o tym wszystkim właśnie ze mną?
          - Ponieważ Shairisse ufa ci bezgranicznie i bardzo cię szanuje, a po dzisiejszej naszej rozmowie, zaczynam ją rozumieć - powiedział, uśmiechając się nieznacznie. - Przyjaźnisz się z nią... - mówiąc to, spojrzał na kobietę i znów westchnął głęboko. - Chciałbym cię prosić, abyś wspomogła mnie swoją mocą podczas rzucania zaklęcia.
          - Dobrze, zgadzam się - odparła bez zastanawiania. Gdy to powiedziała, nagle gdzieś w środku zaczęła odczuwać niezrozumiały niepokój. Jednak szybko go zignorowała, przekonana, że to z powodu stresu i nadmiaru emocji.
          - Dziękuję bardzo - uśmiechnął się z ulgą lorialet. - Wracajmy teraz do Shai, naprawdę chciałbym, aby to wszystko się już skończyło - powiedział, schodząc z kamienia i podając dłoń Huang Hua, żeby jej pomóc zejść.
          - Też pragnę, by to się skończyło Leiftanie - odparła kobieta i wzięła głęboki oddech.

Offline

#12 20-02-2022 o 15h00

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam wszystkich i pozdrawiam.

cz.7 BO BEZ NIEJ...

          Kiedy Leiftan i Huang Hua wchodzili do budynku Kwatery, wpadł na nich zdenerwowany Nevra.
          - Gdzie wyście byli?! Wszyscy was szukają! - zawołał bez ogródek czarnowłosy, skłaniając jednak nieznacznie głowę przed kobietą.
          - Coś się dzieje z Shairisse? - zapytała zaniepokojona fenghuang.
          - Nie wiem dokładnie - odpowiedział nerwowo wampir i spojrzał na Leiftana, który kolejny raz tego dnia, zrobił się blady na twarzy niczym marmurowy posąg. - Wezwali Ewelein do przychodni, już jakiś czas temu i na razie nikt nie wychodził informować, co i jak...
          Lorialet spojrzał przerażonym wzrokiem wpierw na Nevrę, potem na kobietę i bez chwili namysłu, szybkim krokiem ruszył do ambulatorium. Zapukał do drzwi, ale nie czekał na odpowiedź, tylko od razu je otworzył. Bez zastanowienia wszedł do środka i się rozejrzał. Kiedy jego wzrok zatrzymał się na pustej kozetce, na której ostatnio widział nieprzytomną dziewczynę, poczuł jak jego serce skurczyło się ze strachu i pominęło kilka uderzeń. Z każdym oddechem miał wrażenie, że jakaś niewidzialna siła zaciska swoje macki na jego klatce piersiowej, pozbawiając go powietrza. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa, a w oczach zaczęły czaić się łzy. Przez kilka długich sekund stał jak wmurowany w podłogę, nie mogąc zrobić kroku i wpatrując się w puste miejsce przed sobą.
          - Leiftanie? - z marazmu wyrwało go, delikatne potrząsanie ramienia i trochę chrapliwy głos Narendy. - Shairisse jest w pokoju obok - powiedziała, gdy w końcu na nią spojrzał. To krótkie zdanie, w tym momencie, było dla niego swoistym rytuałem "wznowienia życia", albo jak porażenie defibrylatorem w ludzkim świecie - przywracało mu bicie serca i uwalniało oddech spod władzy niewidzialnych macek. Podziękował wężookiej dziewczynie za informację i uśmiechając się delikatnie, poszedł do drugiego pokoju.
          Podchodząc do parawanu, za którym leżała dziewczyna, zobaczył krzątającą się Ewelein. Kiedy minął parawan, zaskoczony zatrzymał się w pół kroku, widząc przy Shairisse nie tylko elfkę. Niedaleko łóżka przy oknie, oparty o parapet stał Valkyon. Spoglądając w jego twarz, od razu zauważył zmęczone spojrzenie zaczerwienionych oczu, które wypełnione były bezsilnością, strachem i smutkiem. Szef straży Obsydianu wyglądał prawie tak samo, jak wówczas, gdy dowiedział się o stracie brata. Widząc to i przypominając sobie poranne słowa białowłosego, zrozumiał w końcu, że Shai stała się sensem życia nie tylko dla niego. Nie przepadał za tym wojownikiem o złotych oczach, ale widok tak załamanego chłopaka, nawet u niego wywoływał współczucie.
          Nagle rozległ się głośny dźwięk z aparatury przy łóżku dziewczyny, który sygnalizował, że coś złego dzieje się z podpiętą do niego pacjentką. W sali prawie natychmiast pojawiła się Narenda, niosąc miseczkę z jakimś proszkiem, który wciąż mieszała. Zaraz za nią wbiegł Velandel, trzymając niebiesko-złotą skrzynkę. Nieczęsto zdarzało się, aby w przychodni, poza główną pielęgniarką, było obecnych dwoje asystentów, a dzisiejszy dzień na pewno do zwyczajnych się nie zaliczał. Oboje szybko podbiegli do łóżka Shairisse i wraz z Ewelein zaczęli przygotowywać ziemiankę do resuscytacji.
          Valkyon wycofał się kilka kroków za parawan i usiadł przy stoliku. Oparł łokcie na blacie stołu i szepcząc coś, wsparł głowę na splecionych dłoniach. Leiftan przez chwilę mu się przyglądał. Średniej długości, białe włosy opadły do przodu, zakrywając twarz wojownika i skrywając ból, jaki ich właściciel przeżywał. Bardzo wymowną oznaką dramatu, jaki rozgrywał się za zasłoną tych białych włosów, były mokre, słone ślady, pojawiające się na śniadej skórze wzdłuż umięśnionego przedramienia.
          - Shai, proszę nie zostawiaj mnie - to były jedyne słowa, które zrozumiał z tych szeptanych przez Valkyona.
          Kiedy spojrzał w stronę Shairisse, czas nagle jakby zwolnił. Widział, jak Velandel przesuwa kolorowe kryształki na dziwnej aparaturze, od której kilkanaście rurek i wężyków podłączonych było do jej ciała. Ewelein w pełnym skupieniu pochylała się nad nieprzytomną dziewczyną, układając na jej klatce piersiowej białe kamienie z elfickimi motywami. Ich ułożenie przypominało pięcioramienną gwiazdę, na której elfka rozrysowała pentagram proszkiem od Narendy. Prawie od razu kamienie zaczęły przybierać czerwony kolor, a w obrębie pentagramu roziskrzyło się od drobnych błysków. Z drugiej strony łóżka wężooka asystentka wstrzykiwała w wężyk kroplówki jakąś różową miksturę. Twarz ziemianki była tak blada, że aż prawie przezroczysta. Lekko spierzchnięte usta, nie różniły się kolorem od reszty twarzy. Jej popielate włosy, w nieładzie rozrzucone były na białym prześcieradle. Im dłużej przyglądał się dziewczynie, tym większe miał wrażenie, że jej ciało delikatnie otula blada poświata, która wyglądem przypominała coś, na kształt rezonującej mgiełki. Leiftan zmrużył oczy, chcąc się lepiej przyjrzeć dziwnemu zjawisku, ale w tym samym momencie kamienie na piersi Shai rozbłysnęły mocniejszym światłem i natychmiast zgasły.
          - Wróciła! - wykrzyknęła radośnie elfka i wyprostowała się, wzdychając z ulgą.
          Szef straży Obsydianu pospiesznie podniósł się z krzesła, a lorialet automatycznie podniósł wzrok, by spojrzeć na Ewelein. Odczuł wówczas, jakby czas z powrotem przyspieszył. Radość i ulga na twarzy pielęgniarki gościły jednak tylko przez chwilę. Velandel wskazał odczyty na aparaturze i oblicze elfki ponownie spochmurniało.
          - Bloede arse* - zaklęła pod nosem w staroelfickim.
          - Co się dzieje Ewe? - zapytał zaniepokojony Valkyon, stając obok Leiftana.
          - Nie wiem, na jak długo wróciła - powiedziała poważnym głosem, zwracając się do obu panów. - Następnym razem, może mi się nie udać, bo Shai jest coraz słabsza - dodała smutno.
          - Coraz słabsza? - jak echo powtórzył wojownik.
          - Tak - potwierdziła pielęgniarka. - Jej parametry życiowe są niestety coraz gorsze. Bardzo płytki oddech, bardzo niskie ciśnienie krwi i nitkowate tętno... I nie mam już możliwości naładowania elfich kamieni życia, aby przeprowadzić rytuał "wznowienia życia".
          Bezwłosy asystent głównej pielęgniarki, bardzo delikatnie wkładał właśnie białe kamienie do niebiesko-złotej szkatułki. Leiftan spojrzał na niego, jakby chcąc upewnić się, że rzeczywiście kamieni nie da się wykorzystać, a następnie zamyślony rozejrzał się po pomieszczeniu.
          - Ewelein - zwrócił się do elfki i podszedł do łóżka Shairisse - potrzebuję drobny perłowy piasek, jakąś świeczkę, trochę wody i grudkę ziemi.
          Wszyscy obecni w sali spojrzeli ze zdziwieniem na lorialeta. Żadna ze zgromadzonych osób, nie potrafiła zrozumieć, w jakim celu chłopak prosi o tak różnorodne przedmioty. Widząc ich konsternację, zrozumiał, że wystosowana przez niego prośba, musiała dla nich brzmieć niedorzecznie.
          - Potrzebne mi będą, żeby użyć prastarego, ochronnego zaklęcia druidów - wyjaśnił poważnie. - Do przyzwania wzmacniającej mocy żywiołów.
          - Ja przyniosę z ogrodów ziemię - bez zastanowienia i zbędnych pytań powiedział Valkyon. Nie czekając na reakcję innych, od razu skierował się do wyjścia. Velandel prawie natychmiast podał szklankę wody, a Narenda wyszukała w szafkach piasek i świeczkę.
          Ewelein poprawiła pościel ziemiance i badawczo spoglądała na Leiftana, chcąc zrozumieć, co się właśnie dzieje. Znała blondyna od ładnych paru lat i ani razu nie zauważyła, żeby wykazywał się jakimiś zdolnościami tego pokroju. Prastare, druidzkie zaklęcia? Przyzywanie mocy żywiołów? A przede wszystkim, ta niepokojąca pewność siebie, gdy mówił, czego potrzebuje. Wszystko to było bardzo dziwne i tak bardzo niepodobne do niego.
          W tej samej chwili do sali wszedł Valkyon z ziemią, a za nim Huang Hua z zaniepokojoną miną. Kobieta od razu podeszła do łóżka i przysiadła na taborecie. Złapała drobną dłoń Shairisse w swoje dłonie i spoglądała z troską w jej twarz.
          - Wracaj do nas moja piękna - powiedziała czule i pochyliła się, aby ucałować dziewczynę w czoło.
          - Damo Huang Hua, bardzo bym prosił o oddalenie się od łóżka - powiedział łagodnie Leiftan, podchodząc do wojownika, by odebrać ziemię. - Valkyonie, ty też stań trochę dalej.
          Nikt ze zgromadzonych nie protestował. Fenghuang podeszła do szefa Obsydianu i chwyciła jego dłoń.
          - Wszystko będzie dobrze mój drogi - szepnęła. - Shai wróci do nas.
          - Mam nadzieję, że tak - odpowiedział smutno białowłosy. - Bo bez niej...
          - Nie Valkyonie - przerwała mu Huang Hua. - Nie możesz tak nawet myśleć.
          W międzyczasie, Leiftan odstawił parawan pod ścianę i nieznacznie przesunął łóżko dziewczyny, tak aby pomiędzy wezgłowiem i ścianą pozostało trochę wolnej przestrzeni. Następnie na podłodze wokół łóżka, drobnym perłowym piaskiem narysował okrąg. Mniej więcej w centrum okręgu, który znajdował się również w centralnym punkcie pod łóżkiem, naznaczył kwadrat, będący odpowiednikiem runy Ingwaz. Runa ta oznaczała odpoczynek, regenerację, odnowienie i niespodziewaną pomoc, a niesionym przez nią potencjałem była cierpliwość. Przy nogach łóżka ustawił po kolei zapaloną świeczkę, szklankę wody, kupkę ziemi, a przy ostatniej, skinięciem dłoni wywołał coś, na kształt mikro trąby powietrznej.
          - Teraz proszę o ciszę - powiedział, stając u wezgłowia łóżka.
          Wszyscy w skupieniu przypatrywali się jego poczynaniom. Lorialet zamknął oczy i po chwili zaczął mówić niezbyt głośno, ale pewnie:
          Niechaj twoja dusza zauważy
          Jakie moce stawiam dziś na straży
          Oto teraz wzywam cztery żywioły
          Zaklinam je na przodków mych popioły
          Powietrze ziemia ogień i woda
          Niechaj egzystencji twej energii doda
          Nie pozwolą się duchowi od ciała oddalić
          Wspomogą złych mocy działanie obalić.
          Kiedy wymieniał poszczególne żywioły, ich odpowiedniki przez moment drżały. Na koniec, rozrysowany na podłodze okrąg rozbłysnął różową poświatą, by zaraz potem przygasnąć, pozostawiając tylko delikatny, iskrzący się ślad.
          - Przez najbliższe, co najmniej sześć godzin, nic nie grozi Shairisse - powiedział, podchodząc do zdziwionej Ewelein i kładąc jej dłoń na ramieniu. - Możesz odpocząć Ewe, będzie ją chronić moc żywiołów.
          Następnie spojrzał na pozostałych, którzy również przyglądali mu się ze zdziwieniem, ale i z podziwem i wdzięcznością. Velandel podszedł do aparatury przy łóżku dziewczyny, żeby sprawdzić odczyty, a następnie zwrócił się do elfki, oznajmiając jej, że parametry są nadal dość słabe, ale wyglądają na stabilne. W tym samym momencie Valkyon chciał podejść do Shairisse, ale Leiftan złapał go za ramię i zatrzymał. Nie chciał, aby wojownik przy niej zostawał, bo na samą myśl o tym czuł narastającą złość i zazdrość.
          - Jeśli możesz Valkyonie - zaczął mówić, starając się brzmieć jak najbardziej spokojnie - idź do pokoju i odpocznij...
          - Chciałbym przy niej zostać - odpowiedział białowłosy.
          - Wiem - lorialet ledwo wytrzymywał, żeby nie okazać irytacji. - Chciałbym, abyś jednak mnie posłuchał. Wieczorem chcę wprowadzić w życie plan, który zaproponowałem na zebraniu. Huang Hua obiecała mnie wspomóc mocą, ale może się okazać, że będę musiał skorzystać z pomocy jeszcze kogoś. Chciałbym wtedy poprosić o pomoc ciebie, gdyż wydajesz się mocno związany z Shai - słowa ledwo przechodziły mu przez gardło, ale w obecnej chwili, to było jedyne sensowne wytłumaczenie tego, żeby wojownik nie zostawał w przychodni, jakie mu przyszło do głowy. - Dlatego prosiłbym, abyś odpoczął i naładował swoją energię.
          Szef straży Obsydianu przez chwilę się wahał. Kiedy jednak spojrzał na uczennicę Feniksa, która z łagodnym uśmiechem potwierdziła słowa blondyna, zgodził się wrócić do swojego pokoju. Zanim jednak wyszedł z sali, podszedł do nieprzytomnej dziewczyny.
          - Trzymaj się maleńka - wyszeptał, biorąc jej dłoń i pochylając się, by złożyć delikatny pocałunek na jej czole. - Błagam cię, nie zostawiaj mnie samego - dodał, całując ją teraz w rękę i delikatnie pieszcząc jej policzek kciukiem drugiej dłoni.
          Leiftan zerknął w tamtą stronę i zacisnął zęby, starając się zapanować nad coraz bardziej wzbierającą zazdrością. Każdy czuły gest białowłosego względem Shairisse wzbudzał w nim irytację. Każde słowo wypowiadane z troską i będące niezaprzeczalnym dowodem sporej zażyłości między tą dwójką, były dla lorialeta jak sztylety wbijane w jego ciało. Coraz bardziej przytłaczała go myśl, że tego rodzaju zachowanie będzie czymś, na co w przyszłości zmuszony będzie codziennie patrzeć. Czy był na to gotowy? Czy wytrzyma nerwowo? W tej chwili nie był tego pewien, ale kiedy patrzył na dziewczynę, wiedział jedno - ONA musi być obecna w jego życiu. Nie wyobrażał sobie dnia bez jej uroczego uśmiechu na powitanie, bez zaciekawionego spojrzenia liliowych oczu, gdy wychodził z zebrania, czy też bez widoku popielatych kosmyków, niesfornie opadających na czoło, gdy czytała książkę w ogrodzie. Wiedział, że bez niej cały jego świat będzie potwornie pusty, dlatego teraz najważniejszą rzeczą dla niego było zadbanie, by pozostała w tym świecie. A z całą resztą jakoś sobie poradzi... Na pewno, w jakiś sposób sobie poradzi...
          - Damo Huang Hua - Leiftan zwrócił się do fenguang - my też powinniśmy coś zjeść i odpocząć przez najbliższe kilka godzin.
          Kobieta zerknęła na zegarek wiszący na ścianie. Dochodziła trzecia po południu.
          - Mówiłeś, że ochrona żywiołów trwa sześć godzin? - spytała, podchodząc bliżej niego.
          - Sześć godzin to minimum - odpowiedział. - Niestety wycieńczenie organizmu Shairisse oraz moje zmęczenie wpływają na moc zaklęcia, dlatego nie liczyłbym na dłuższe działanie - wyjaśnił smutno.
          - To zaklęcie też znasz od Eradegeza? - zapytała szeptem.
          - Nie - odszepnął. - Tego nauczyli mnie Alasdair i Moira, druidzi, którzy mnie przygarnęli, gdy wymordowano moją rodzinę i jako dziecko, błąkałem się samotnie po lasach.
          Uczennica Feniksa w odpowiedzi uśmiechnęła się do niego smutno, a następnie zaczęła kierować się w stronę wyjścia z przychodni. Zanim jednak wyszła, poprosiła jeszcze Ewelein, aby kogoś przysłała po nią przed upływem sześciu godzin. Elfka przytaknęła i przeszła do drugiej sali. Po chwili z sali wyszli też Narenda i Velandel. W sali zapanowała przyjemna cisza, którą przerywał jedynie świergot alfeli, dobiegający z ogrodów Kwatery.
          Leiftan korzystając z chwili samotności, podszedł do Shairisse, przysiadł na skraju łóżka i delikatnie ujął jej dłoń. Była chłodna, delikatna w dotyku, wręcz aksamitna i lekka jak piórko. Wolną dłonią z niebywałą łagodnością odgarnął kosmyki włosów z jej czoła i czule pogłaskał po policzku. Spojrzał na spierzchnięte usta dziewczyny i odruchowo rozejrzał się za czymś, czym mógłby je nawilżyć. Na szafce obok łóżka, zauważył kubek z wodą, a na nim patyczek zakończony gazikiem. Złapał patyczek i zamoczył gazę w wodzie, a następnie delikatnie obmył spierzchnięte wargi dziewczyny. Następnie odłożył patyczek z powrotem na kubek i ucałował dłoń ziemianki.
          - Obym zdołał cię dzisiaj odnaleźć - szepnął, odrywając usta od jej dłoni i wstając z łóżka. Przez cały czas nie zauważył stojącej w drzwiach i przyglądającej mu się Ewelein, która w tym momencie wycofała się po cichu do drugiego pokoju. Zanim wyszedł z przychodni, poprosił elfkę, aby poinformować go, gdyby coś się działo.
          W drodze do swojego lokum spotkał kilka osób, które starały się od niego dowiedzieć, co jest przyczyną takiego poruszenia w Kwaterze. Każdemu na odczepnego mówił, że dowiedzą się w swoim czasie. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim azylu, gdyż odczuwał potworne zmęczenie i wrócił do niego ten dziwny niepokój z Sali Kryształu. Jedyne, o czym marzył w tej chwili, to oddać się w objęcia Morfeusza. Miał nadzieję, że ów niepokój minie wraz z tymi kilkoma przespanymi godzinami. Jego irytacja ponownie wzrosła, gdy pod drzwiami swojego pokoju dostrzegł szefową Straży Eel i uczennice Feniksa. Obie kobiety dyskutowały o czymś i dopiero po chwili zauważyły zbliżającego się lorialeta. Leiftan w tym czasie starał się opanować swoje wzburzenie, aby nie okazywać złości z powodu obecności obu pań.
          - Czy możesz mi powiedzieć Leiftanie, o co w tym wszystkim chodzi?! - zapytała bez zbędnych wstępów Miiko. - Proponujesz coś, co jest niewykonalne - kontynuowała podniesionym tonem - później ignorujesz wszystkich i wszystko, żeby porozmawiać z Huang Hua sam na sam, a na koniec nawet nie zamierzasz wytłumaczyć co i jak?!
          Lorialet przystanął i zrezygnowany, westchnął głęboko. Dobrze wiedział, że kitsune poczuła się urażona tym, że nie poinformował jej od razu o wszystkim.
          - Rozmawiałem z damą Huang Hua właśnie o mojej propozycji i doszliśmy do wniosku, że jest szansa na uratowanie Shairisse - powiedział spokojnie. - Żeby jednak się udało, zarówno ja, jak i Huang Hua musimy wypocząć, aby naładować swoją energię. Dlatego proszę cię Miiko o trochę cierpliwości, a obiecuję, że wszystko ze szczegółami ci opowiem, ale nie teraz.
          Szefowa patrzyła na niego zirytowana i wyraźnie chciała coś jeszcze powiedzieć, ale fenghuang ją powstrzymała, kładąc jej dłoń na ramieniu i kiwając głową, by tego nie robiła.
          - Kochana moja - powiedziała Huang Hua - jeszcze dziś wszystkiego się dowiesz, tylko później.
          - To, co wy planujecie? - spytała zrezygnowanym tonem kitsune.
          - Jeszcze dzisiaj uratować Shairisse - odpowiedział Leiftan, wchodząc do swojego pokoju.
          Kiedy wszedł i zamknął drzwi, usłyszał jeszcze, jak Miiko pyta fenghuang, dlaczego robią taką tajemnicę z tego i dlaczego to akurat on ma ratować ziemiankę. Odpowiedzi już nie usłyszał, bo obie panie oddaliły się w stronę swoich pokoi. Zmęczony oparł się o drzwi i zamknął oczy.
          - Chcę ją ratować, bo pokazała mi, jak żyć, a bez niej... Bez niej, jestem tylko martwą skorupą wypełnioną nienawiścią... - wyszeptał sam do siebie i skierował się do swojego łóżka.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
*bloede arse - popularne, siarczyste przekleństwo, ale w ładnym elfim języku

Offline

#13 26-03-2022 o 15h50

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

To znowu tylko ja. Witam i pozdrawiam wszystkich.


cz.8 OSTATNIA PROSTA

          Leiftan gwałtownie podniósł się do siadu, obudzony pukaniem do drzwi. Spojrzał w ich stronę, nie będąc do końca pewny, czy rzeczywiście ktoś pukał, czy to tylko jego podświadomość w taki sposób starała się go wybudzić. Spojrzał na zegarek stojący na regale. Zostały jeszcze prawie trzy kwadranse z sześciogodzinnej ochrony żywiołów. Przetarł zmęczoną twarz dłońmi, starając się rozbudzić i przywołać myśli do względnego ładu. Kiedy spuścił nogi z łóżka, znowu rozległo się pukanie do drzwi.
          - Chwila - powiedział, przeciągając się i wstając z łóżka. Nie musiał nawet niczego na siebie narzucać, bo nie rozbierał się przed snem. Był po prostu zbyt zmęczony i nie chciał tracić czasu, gdyby ewentualnie zdarzyło mu się za długo przysnąć.
          Zanim poszedł do drzwi, szybko rozejrzał się po pokoju, poszukując wzrokiem rzeczy, które podczas wizyty osób trzecich, nie powinny znajdować się na wierzchu. Z parapetu zabrał pamiętnik Shairisse, a z łóżka księgę "Ard Gaeth" i schował je do sekretnego schowka w podeście, na którym stało jego jedwabne drzewko bonsai. Kiedy stwierdził, że na widoku pozostały już tylko "legalne" przedmioty, podszedł do drzwi i otworzył je. Widząc w nich Miiko, westchnął zrezygnowany i przewrócił oczami.
          - Nie wzdychaj Leiftanie, nie przyszłam prawić ci morałów - powiedziała z uśmiechem szefowa. - Przyszłam ci tylko powiedzieć, że Huang Hua i Valkyon poszli właśnie do przychodni i prosili, aby ci przekazać, że tam będą na ciebie czekać. Chciałam się też upewnić, czy czegoś nie potrzebujesz.
          - Dziękuję Miiko - odpowiedział i skinął delikatnie głową. - Wejdziesz na chwilę? - zapytał, otwierając szerzej drzwi i gestem ręki zapraszając kitsune, by weszła. Wiedział, że musi znowu zacząć grać swoją rolę łagodnego i uległego lorialeta, aby nie wzbudzić podejrzeń szefowej. Teraz był idealny moment, aby uśpić czujność czarnowłosej.
          Kobieta trochę zaskoczona propozycją weszła do środka i zaintrygowana rozejrzała się po pomieszczeniu. Nigdy wcześniej nie była w jego pokoju, gdyż lorialet bardzo niechętnie dzielił się swoją prywatną przestrzenią życiową. Od razu jej uwagę zwrócił wyjątkowy porządek i ład panujący w jego azylu. Chłopak zamknął drzwi i podsunął jej pufę z białą poduchą, zachęcając, by usiadła. Sam zaraz potem usiadł na łóżku.
          - Chciałbym cię przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie - zaczął się tłumaczyć skruszonym tonem. - To wszystko ze zmęczenia, bezsilności i strachu. Trochę stresuje mnie ta cała sytuacja z Shairisse i... emocje wzięły górę nad rozsądkiem.
          - Tak, trochę mnie zirytowała twoja postawa dzisiaj w Sali Kryształu - powiedziała poważnie kitsune. - Rozumiem cię jednak, bo widziałam, jak przeżywasz to wszystko - stwierdziła i przez chwilę wyraźnie się nad czymś zastanawiała. - Skoro już tak szczerze mamy rozmawiać Leiftanie - odezwała się po krótkiej pauzie - czy mogę zadać ci osobiste pytanie?
          Lorialet spojrzał na nią, czując się delikatnie zaniepokojony. Minęło sporo czasu od momentu, kiedy ostatnio "szczerze" rozmawiał z szefową. Nie przepadał za tego typu rozmowami, bo zawsze wtedy musiał uważać na to, co powie i w jaki sposób. Starał się ich unikać jak diabeł święconej wody. Teraz jednak nie mógł odmówić Miiko, bo przecież chciał naprawić swoje relacje z nią, nadwątlone zapewne przez wcześniejsze jego zdystansowanie.
          - Co chciałabyś wiedzieć? - zapytał, patrząc jej w oczy. Wiedział, że taka postawa będzie odebrana przez nią jako oznaka zainteresowania i obietnica bycia szczerym.
          - Powiedz mi, proszę, czemu tak bardzo pragniesz uratować tę dziewczynę? - spytała, a w jej głosie wyczuwało się tylko zwykłe, przyjacielskie zaciekawienie.
          Leiftan spuścił wzrok, a w dłonie odruchowo wziął liliowy materiał, leżący obok na łóżku. Był to miękki, tiulowy szal, który Shairisse jakiś czas temu zostawiła w bibliotece, a który on znalazł i... jakoś tak wyszło, że już jej nie oddał. Nie chciał go oddawać, bo na nim wciąż utrzymywał się słodki zapach jego właścicielki. Przynajmniej w taki sposób, chciał mieć ją bliżej siebie. Na samo wspomnienie o niej, poczuł, że robi mu się gorąco, a na twarzy pojawiają się rumieńce. Myśl o niej, w połączeniu z jej zapachem sprawiała, że jego serce gwałtownie zrywało się do galopu, wypełniając całe ciało falą ciepła i pożądania. Od pamiętnego spaceru po plaży, kiedy o mały włos jej nie pocałował, pragnął czuć jej bliskość i dotyk na swojej skórze. Musiał przyznać to sam przed sobą - pragnął jej w każdym tego słowa znaczeniu.
          - Coś was łączy? - dopytywała kitsune, widząc jego delikatne zakłopotanie.
          - Nie, nic nas nie łączy - zaprzeczył, chociaż nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Patrząc na zaciekawioną i łagodnie uśmiechniętą szefową, doszedł do wniosku, że może dobrym zagraniem byłoby opowiedzenie jej pewnego snu, który nawiedzał go od dłuższego czasu. Miiko doceni wtedy jego "otwartość i zaufanie", a on w końcu komuś opowie to, co mu leży na duszy i może dzięki temu poczuje się trochę lepiej.
          - Coś ci opowiem droga przyjaciółko i bardzo cię proszę, wysłuchaj mnie do końca i nie przerywaj mi - powiedział, spoglądając to na rozmówczynie, to na swoje dłonie, w których wciąż trzymał liliowy szalik. - Jestem pewien, że wtedy sama zrozumiesz, dlaczego tak bardzo zależy mi na ratowaniu Shai.
          Przez chwilę patrzył kitsune prosto w oczy, po czym jego spojrzenie utkwiło gdzieś w przestrzeni za nią. Zaczął mówić tonem łagodnym i delikatnie zamyślonym, aczkolwiek bardzo uważnie zwracając uwagę na dobór słów. Chciał sprawiać wrażenie, jakby widział to, o czym opowiada.
          - "Leżę na łące, wpatrzony w bezkres błękitu nieba. Powietrze wypełnione jest zapachem kwiatów, śpiewem ptaków, szelestem owadzich skrzydeł i szumem liści, poruszanych delikatnym, letnim wiatrem. W oddali słyszę radosny śmiech, który zbliża się w moją stronę. Siadam, spoglądając w jego kierunku i widzę małego chłopca z kobietą i mężczyzną, bawiących się beztrosko w ciepłych promieniach słońca. Łąka przypomina różnobarwny dywan, utkany z miliona kwiatów, nad którym latają wszelakiej maści motyle i pszczoły. Bose stopy radosnej rodziny, raz po raz odbijają się od miękkiej, zielonej trawy, a lekkie, zwiewne ubrania delikatnie tarmosi ciepły wiatr. Nagle chłopiec zatrzymuje się na środku tej łąki i spogląda na dorosłych, pozostających w całkowitym bezruchu. Podnoszę się i zaciekawiony staram się do nich zbliżyć, ale kiedy robię krok w ich stronę, kobieta i mężczyzna rozpadają się, jak piaskowe posągi na wietrze. Zdziwiony robię kolejny krok i w tym momencie, ten mały chłopiec odwraca się w moją stronę. Wtedy dociera do mnie, że ten malec to ja. Jego twarz pozbawiona jest całkowicie emocji, a zielone oczy wpatrują się we mnie beznamiętnie. Robię kolejny krok w jego stronę, a wtedy ustaje wiatr, zapada grobowa cisza, kwiaty więdną, zaczynając od tych najbliżej jego stóp. Na niebie pojawiają się ciemne chmury, a na horyzoncie coś, jakby czarna mgła, która szybko pełznie i zbliża się w stronę chłopca. Chcę do niego podbiec i przytulić, by ochronić go przed tą bezkształtną, złowieszczą chmurą, ale nie mogę się ruszyć. Patrzę tylko, jak ta czarna masa otula małego, jak gasną w jego oczach te zielone ogniki. Oczy stają się czarne i puste, a wtedy ja zaczynam się dusić. Nie mogę złapać oddechu, jakby coś zassało całe powietrze, tworząc próżnię. Czując, jak powoli uchodzi ze mnie życie, zapadam się w ciemność. Kiedy wydaje mi się, że właśnie umieram, nagle staję się świadom czyjejś obecności w tym mroku. Słyszę cichy, dziewczęcy głos, który woła mnie po imieniu. Czuję, że jakaś niesamowita siła rozgania cały mrok i wyciąga mnie z tej próżni. Otwieram oczy i widzę przed sobą uśmiechniętą twarz, którą otacza burza niesfornych, popielatych kosmyków, a para liliowych oczu wpatruje się we mnie..."
          Leiftan zamilkł i dopiero teraz ponownie spojrzał na kitsune, która przyglądała mu się szeroko otwartymi, błękitnymi oczyma. Od razu dostrzegł w nich zdumienie i konsternację. Najbardziej zaskoczyły go jednak maleńkie, iskrzące się łzy w kącikach jej oczu, których trochę niezdarnie starała się pozbyć wierzchem dłoni. Widok ten uświadomił mu, że jego plan się sprawdza.
          - Teraz rozumiesz? To jest sen, który nawiedza mnie od kilku miesięcy - odezwał się po chwili milczenia. - Niby tylko sen, ale jego przekaz jest dla mnie bardzo czytelny.
          - Chyba rozumiem. Tak mi się wydaje... i naprawdę nie wiem, jak w tej sytuacji zareagować - powiedziała szefowa, uśmiechając się przyjaźnie i starając się za tym uśmiechem ukryć swoje zakłopotanie. Wyraźnie dało się zauważyć, że nie spodziewała się takiego wyznania ze strony chłopaka. Zapadła niezręczna cisza, podczas której Leiftan spoglądał na nią z ledwo zauważalnym uśmieszkiem satysfakcji, a Miiko rozglądała się po pokoju, szukając jakiegoś sposobu na przerwanie krępującej ciszy. Odczuła pewną ulgę, kiedy zerknęła na zegarek i zdała sobie sprawę, że trochę czasu im uciekło przez te zwierzenia.
          - Wracając do ratowania Shairisse - powiedziała trochę niepewnie, mając nadzieję, że ta zmiana tematu nie będzie źle odczytana przez lorialeta. - Jeśli chodzi o ten czar "unum mundum", to już mniej więcej wiem, co i jak, bo Huang Hua mi wyjaśniła najważniejsze sprawy. Powiedziała mi też, że obiecała wspomóc cię swoją mocą. Czy coś jeszcze będzie ci potrzebne? Czy ja mogę jakoś pomóc?
          - Nie, dziękuję za troskę - odpowiedział jej, łagodnie się uśmiechając. - Jeśli idziesz do przychodni, to przekaż Ewelein, aby poza personelem medycznym, Huang Hua i Valkyonem nikogo więcej nie było. Ja zaraz przyjdę, tylko wezmę szybki prysznic i coś przegryzę.
          - Dobrze, przekażę - powiedziała szefowa, wstając z pufy. - Powiedz mi jeszcze Leiftanie, czy wiesz, jak długo to wszystko potrwa?
          - To zależy moja droga - odparł spokojnie, podnosząc się z łóżka. - Nie wiem, gdzie zagubił się duch Shairisse, więc nie wiem dokładnie, gdzie szukać. Wszystko będzie jasne, gdy stworze ten połączony wymiar i w zależności, jak szybko duch Shai odpowie na moje wezwania, tak długo to wtedy potrwa - mówiąc to, odłożył szal i zabrał przybory kąpielowe oraz świeże ubranie z komody. - Mówię oczywiście czysto teoretycznie, bo nie wiem jak to będzie dokładnie wyglądać - dodał szybko, widząc badawcze spojrzenie kitsune.
           Miiko ze zdziwieniem spoglądała na chłopaka i marszcząc brwi, moment mu się przyglądała. Przez krótką chwilę odniosła wrażenie, że Leiftan dobrze wie, o czym mówi i ta magia nie jest mu obca. Znała go od kilku lat i zawsze był delikatny, wręcz nieśmiały, więc pewność siebie, z jaką odpowiedział teraz na jej pytanie, trochę ją zaskoczyła. Huang Hua co prawda uprzedziła ją dzisiaj, że Leiftan ma prawdopodobnie spore zdolności magiczne, ale i tak jego zachowanie wydało jej się osobliwe. Rozmawiali przecież o potężnym zaklęciu daemonów, a nie o zwykłych czarach ochronnych, czy wzmacniających. Łapiąc za klamkę, uświadomiła sobie, że powinna bliżej przyjrzeć się swojemu zastępcy. Postanowiła też, że musi porozmawiać z Ykhar i Keroshane, bo w jej głowie pojawiało się coraz więcej pytań, na które brakowało odpowiedzi. Tym wszystkim postanowiła jednak zająć się w późniejszym czasie, teraz priorytetem było ratowanie Wybranki Wyroczni.
          - Mam czekać na wiadomości od ciebie? - zapytała, otwierając drzwi.
          - Jeśli jesteś zmęczona, to możesz iść spać - odpowiedział chłopak, kierując się w jej stronę. - Chyba że chcesz i masz siłę, to możesz posiedzieć przy Krysztale, prosząc Wyrocznię o wsparcie.
          - W takim razie poczekam w Sali Kryształu, gdybyś potrzebował jakiejś pomocy - powiedziała, wychodząc wraz z lorialetem za drzwi. - Powodzenia Leiftanie i niech Wyrocznia cię wspomoże.
          - Dziękuję Miiko - odparł z łagodnym uśmiechem i delikatnym skinięciem głowy. Zamknął drzwi na klucz i przez chwilę patrzył za odchodzącą szefową. Jej badawcze spojrzenie na koniec ich rozmowy trochę go zaniepokoiło. Dobrze wiedział, że kitsune zaczynają zapewne dręczyć jakieś podejrzane myśli, bo zawsze wtedy, w ten właśnie specyficzny sposób, przyglądała się innym. Ponownie też wróciło do niego to dziwne podenerwowanie, jakie zaczął dzisiaj odczuwać w Sali Kryształu. Nie wiedział, czemu je odczuwa i nie miał ochoty głębiej się nad tym zastanawiać, dopóki życie Shairisse było zagrożone. Kierując się w stronę pryszniców, miał już ustalony plan na najbliższe kilka godzin - umyć się, zjeść coś na szybko, uratować ukochaną i się w końcu porządnie wyspać. Nawet na chwilę nie dopuszczał do siebie myśli, że coś może się nie udać.
          W łaźni natrafił na Ezarela i Nevre, którzy przepasani ręcznikami, kończyli właśnie wieczorną toaletę. Obaj panowie zasugerowali chęć pomocy, ale im również grzecznie odmówił i podziękował. Szefowie straży jednak nalegali, argumentując swoje naciski tym, że im również leży na sercu dobro dziewczyny i nie chcą bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń. Zaproponował im wtedy, żeby poszli wesprzeć Miiko w Sali Kryształu.
          Kiedy wszedł do kabiny i puścił ciepłą wodę, uświadomił sobie, że najchętniej spędziłby pod prysznicem nawet całą godzinę. Ciepłe strumienie wody spływały wzdłuż jego ciała, przyjemnie pieszcząc jego skórę i powoli usuwając napięcie i emocjonalny stres. Zdając sobie sprawę, że ponownie robi się senny i rozleniwiony, zmienił strumień na dużo chłodniejszy, aby ostatecznie rozbudzić się i dodać sobie energii.
          Po odświeżeniu się pospiesznym krokiem wrócił do pokoju, aby odłożyć przybory kąpielowe i zabrać potrzebne runy. Wycierając włosy ręcznikiem, stanął przy biurku, a jego wzrok zatrzymał się na kartce, na której zapisane było kilka zdań.
          " Krótkie zasady zabiegów magicznych. 
     1. Zachowaj czysty i spokojny umysł. Jeśli jesteś zdenerwowany, zmęczony, albo pod wpływem silnych emocji, to daj sobie spokój z magią. 
     2. Przy wszelkich zabiegach magicznych, niezbędny jest odpowiedni poziom wewnętrznej motywacji. Musisz wiedzieć, w jakim celu to robisz, i że bardzo chcesz ten cel osiągnąć.
     3. Nikt i nic nie może Ci przeszkadzać w miejscu przeprowadzania zabiegu magicznego."
          Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie chodziło o życie ukochanej ziemianki, to w obecnym stanie emocjonalnym, nigdy nie podjąłby się użycia takiej magii. Wiedział jednak, że w zaistniałej sytuacji, gdy owa magia jest dla niej jedynym ratunkiem, to zdolny jest zaryzykować swoje zdrowie, a nawet życie, byleby ONA była bezpieczna. Czuł gdzieś głęboko w sobie, że dzięki temu on również będzie w pewnym sensie bezpieczny. Miał nieodparte wrażenie, że ta drobna dziewczyna jest jego swoistym aniołem. Pragnął ponownie usłyszeć jej dźwięczny śmiech, ponownie spojrzeć w jej ufne fiołkowe oczy, a przede wszystkim pragnął jej w końcu szczerze wyznać, jak wiele dla niego znaczy. Zrozumiał, że te pragnienia motywują go do działania bardziej, niż cokolwiek innego do tej pory, bardziej nawet, niż dotychczasowa chęć zemsty za śmierć ukochanych opiekunów.
          Zdecydowanym ruchem zabrał z regału niebieski, aksamitny woreczek z runami i skierował się w stronę wyjścia. Przed drzwiami ostatni raz rozejrzał się po pokoju. Wszystko wyglądało nieskazitelnie - łóżko zaścielone, na regale i biurku wszystko równo poukładane, okno jak zawsze uchylone, a drzewko podlane. Kiedy złapał za klamkę, jego diaboliczna panalulu wydała z siebie pomruk, przypominający rzewne westchnienie. Zaintrygowany odwrócił się i jego spojrzenie skrzyżowało się ze smutnym spojrzeniem rogatej pandy, leżącej na swoim posłaniu. Amaya nigdy wcześniej nie zachowywała się w ten sposób.
          - Niedługo wrócę paskudnico - powiedział z łagodnym uśmiechem.
          Gdy tylko otworzył drzwi pokoju, w jego uszach zabrzmiało oskarżycielskie pytanie.
          - Co ty wyprawiasz Leiftanie?! Czy z Shairisse jest naprawdę tak źle, że chcesz zaryzykować zdemaskowaniem?
          W progu stał niewysoki, czarnowłosy wilkołak i wpatrywał się w lorialeta oczyma, w których malowało się niedowierzanie i zdenerwowanie. Nastroszone uszy, poważny wyraz twarzy oraz oskarżycielsko-karcący ton głosu chłopaka, kompletnie nie pasowały do jego młodzieńczej aparycji w fikuśnym stroju, z którego Leiftan zawsze sobie żartował, że Purriry zabrakło materiału, aby go dokończyć.
          - Nie krzycz tak Chrome - poprosił przyciszonym głosem. - Skąd wiesz, co się dzieje z Shai i jak ją chcemy ratować? Znowu Karenn wtykała swój wampirzy, ciekawski nosek w nieswoje sprawy? - zapytał rozbawionym tonem, wychodząc i zamykając drzwi na klucz. Dobrze wiedział, że młody ma słabość do wścibskiej wampirzycy, która była znana ze swojego szpiegowania i zamiłowania do plotek. Sam kilkukrotnie przyłapał nastoletnią siostrę Nevry na próbie pozyskania poufnych informacji, które później w "tajemniczy" sposób rozprzestrzeniały się po Kwaterze. Nie raz i nie dwa, zdarzało się, że szef straży Cienia tłumaczył się przed Miiko z wybryków swojej siostry, która notabene była również jego podopieczną w straży.
          - To nie ważne skąd wiem - prychnął nastolatek. - Ja się ciebie pytam, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak wiele ryzykujesz? Ja wiem, że dla ciebie ta radosna ziemianka jest wyjątkowa, jedyna i niepowtarzalna, ale... 
          - Naprawdę myślisz Chrome, że nie przemyślałem tego, co zamierzam zrobić? - przerwał mu Leiftan, nie chcąc wysłuchiwać litanii. W takich chwilach jak ta żałował, że powiedział młodemu, jak ważna jest dla niego dziewczyna. Musiał to jednak zrobić, ponieważ wiedział, że chłopak, znając tę prawdę, będzie bardziej odpowiedzialny i opiekuńczy względem Shairisse. Wszyscy w Kwaterze wiedzieli, że pomimo wzajemnego dogryzania i przekomarzania się, tę dwójkę łączyła osobliwa przyjaźń. Pomijając osobistą interwencją lorialeta w grafik, właśnie ta wiedza, była głównym powodem wysyłania tej dwójki na wspólne misje.
         - Stan Shairisse jest krytyczny - powiedział po chwili, kierując się w stronę stołówki, a nastolatek ruszył za nim. - Niestety, jak do tej pory nie znaleźliśmy innego sposobu, aby ją uratować. Dlatego też podjąłem taką, a nie inną decyzję, aby ją ocalić...
          - Rozumiem, chociaż nie wiem, czy dobrze robisz - westchnął Chrome. - Jesteś naprawdę pewien, że to jedyna możliwość?
          - Gdybyś miał moje umiejętności - lorialet przybrał poważny ton głosu - i zagrożone byłoby życie Karenn, to... będąc na moim miejscu, co byś zrobił? - zapytał, chociaż z góry wiedział, jaka padnie odpowiedź.
          - Dokładnie to, co ty teraz - odpowiedział zrezygnowanym tonem nastolatek. - Wiadomo chociaż, kto jej to zrobił? - zapytał po chwili, wbijając swoje pomarańczowe spojrzenie w twarz lorialeta.
          - Tylko ja to wiem - burknął Leiftan, a na samą myśl o Lancie mimowolnie zacisnął szczęki, a przez jego spokojną i skoncentrowaną twarz przebiegł grymas wściekłości, nad którym jednak szybko zapanował. Reakcja ta nie umknęła jednak uwadze wilkołaka, który od razu zrozumiał, że sprawca tego nieszczęścia, musi być dobrze znany blondynowi. Domyślał się też, że nie był to raczej nikt z Kwatery, gdyż tutaj dziewczyna była szanowana i ceniona za swój altruizm i radosne usposobienie.
           Gdy doszli do spiżarni, lorialet zatrzymał się i sięgnął do kieszeni płaszcza, aby wyjąć złożoną kartkę papieru. Rozejrzał się dookoła, czy nikt ich nie obserwuje i podał ją chłopakowi.
          - Słuchaj młody - powiedział poważnie, patrząc prosto w oczy Chroma - Tu masz instrukcje, co będziesz musiał zrobić, gdyby coś poszło nie tak. Nie przewiduje co prawda żadnych problemów, ale nigdy nic nie wiadomo, więc wolę się zabezpieczyć na wszelki wypadek.
          Wilkołak spojrzał na swojego rozmówcę wzrokiem, który od razu zdradzał, że zachowanie i słowa lorialeta bardzo go niepokoiły. Do tej pory nigdy nie zdarzyła im się taka rozmowa, w której blondyn przyznałby tak otwarcie, że przyszłe wydarzenia mogą zakończyć się nieprzewidywalnymi komplikacjami. Mimo to wilczek nie chciał otwarcie okazywać swojego podenerwowania.
          - Ty sobie chyba ze mnie żarty stroisz? - prychnął, starając się brzmieć jak najbardziej spokojnie, ale ton jego głosu mimowolnie zdradzał, że targa nim silne poczucie strachu i niepewności.
          - Wszystko będzie dobrze - uspokajał go Leiftan z łagodnym uśmiechem na twarzy. - Wiesz, że zawsze lubię mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, dlatego dostajesz te instrukcje. Teraz idź spać, a ja idę coś zjeść, a potem na spotkanie z moją ziemianką - dodał z łobuzerskim grymasem, starając się ukryć własny niepokój, który nie opuszczał go przez prawie cały dzień.
          - Jak chcesz - powiedział Chrome bez przekonania, wiedząc, że drążenie tematu nic nie da, gdyż lorialet i tak nie zmieni zdania. - Uważaj na siebie i nie rób głupstw.
          Kiedy nastolatek wyszedł ze spiżarni Leiftan żwawym krokiem skierował się w stronę kuchni po jakąś szybką przekąskę. Wiedział, że Karuto nie opuścił swojego stanowiska pracy, pomimo późnej pory. Ten złośliwy satyr zawsze kładł się spać po północy, jako jeden z ostatnich w Kwaterze.
          Z kuchennej lady wziął małe opakowanie sałatki i butelkę wody. Nie poczekał nawet na szefa kuchni, który właśnie wyłaniał się z zaplecza. Zdziwiony Karuto chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale ostatecznie zrezygnował i mamrocząc tylko coś pod nosem, wrócił na zaplecze.
          Leiftan szybkim krokiem przeszedł przez stołówkę i skierował się do przychodni. Im bardziej zbliżał się do jej drzwi, tym wyraźniej odczuwał narastające obawy i niepewność. Czy na pewno dobrze wszystko przemyślał? Czy rzeczywiście nie ma innego sposobu, by ocalić dziewczynę? Czy podjęte przez niego decyzje, są właściwe? Czy warto podejmować takie ryzyko? A co będzie później? Czy jego uczucia będą odwzajemnione? Czy uda mu się zachować jego tożsamość w tajemnicy? Wszystkie te pytania kłębiły mu się w głowie, sprawiając, że coraz bardziej nasilało się uczucie zwątpienia i strachu. Przed drzwiami ambulatorium przystanął i wziął głęboki oddech. A potem drugi. Wiedział, że gdy przejdzie przez próg przychodni, to nie będzie już miejsca na żadne wątpliwości i wahania. Musiał więc oczyścić swoje myśli z wszelkich oporów i sceptycyzmu.
          Oparł się plecami, a następnie głową o chłodną, bladoróżową ścianę i zamknął oczy. Starając się wyciszyć, przywołał w myślach pewne wspomnienie związane z Shairisse:
          "Siedział późnym wieczorem przy stuletniej wiśni i był pochłonięty bolesnymi wspomnieniami swoich opiekunów. Bardzo często w rocznicę ich śmierci dopadał go taki nostalgiczny nastrój. Nie chciał, żeby ktokolwiek widział go w takim stanie, dlatego przeważnie szedł gdzieś w ustronne miejsce, by w samotności móc pomyśleć i dać upust tęsknocie i bólowi. Tamtego wieczoru zastała go tak Shairisse, która chyba również poszukiwała miejsca na wyciszenie się i przemyślenia. Kiedy przyszła pod wiśnię i zobaczyła, że on wcześniej znalazł to miejsce, przeprosiła i chciała się po prostu wycofać. Wtedy obejrzał się w jej stronę i poczuł, że jej obecność w żaden sposób mu nie przeszkadza, a wręcz działa kojąco na niego.
          - Zostań, jeśli chcesz - powiedział cicho, starając się zapanować nad łamiącym się głosem i zbierającymi się w oczach łzami.
          - Jesteś pewien? - zapytała łagodnie szeptem, jakby nie chcąc burzyć spokojnej, melancholijnej atmosfery panującej w cieniu tego wiekowego drzewa.
          - Tak - odparł, przesuwając się nieznacznie na ławce, aby zrobić więcej miejsca dla dziewczyny. Ona jednak nie usiadła, tylko stanęła tuż przed nim i spoglądała w jego szklące się oczy. Wtedy po raz pierwszy pozwolił, aby ktoś widział go w chwili jego słabości. Co dziwne, nie czuł się przy niej wcale skrępowany czy zawstydzony. Nie odczuwał też potrzeby ukrywania przed nią swojego bólu. Przez dłuższą chwilę w milczeniu patrzyli sobie w oczy. Milczenie to było bardzo kojące i wyciszające. W jej spojrzeniu nie dopatrzył się żadnej nachalnej ciekawości, która domagałaby się wyjaśnień, co jest powodem jego smutku. Spojrzenie jej było przepełnione pocieszającą łagodnością, ciepłem i zrozumieniem, które w tamtej chwili działały jak balsam na jego smutek i tęsknotę. Czuł, że przy niej mógłby powoli zapomnieć o swoich bolączkach. Ujął delikatnie jej dłonie, aby w podzięce za jej obecność czule je ucałować. Przez cały czas żadne z nich nie odczuwało potrzeby odzywania się, wystarczała im wzajemna obecność, tak jakby rozumieli się bez słów. "
          To wspomnienie pozwoliło mu na nowo zebrać siły i odpędzić czarne myśli. Nie wiedział, co się wydarzy, gdy już uratuje ziemiankę. Zdawał sobie jednak sprawę, że musi ją uratować, żeby móc jej powiedzieć jak jest dla niego ważna i mieć chociaż cień szansy, że odwzajemni jego uczucia. Zawsze przecież warto zawalczyć o miłość. Z takim nastawieniem uda mu się wszystko.
          Podbudowany i z nowymi pokładami zapału, nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Wszedł do przychodni, gotowy zmierzyć się ze wszystkimi przeciwnościami losu, aby tylko uratować ukochaną.

Offline

#14 22-04-2022 o 23h05

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam wszystkich ponownie i zapraszam do lektury.

cz.9 POZNANIE PRAWDY

          Leiftan wszedł do przychodni i od razu skierował swoje kroki do pokoju, w którym leżała nieprzytomna Shairisse. Zmierzch za oknami i przygaszone światła powodowały, że w salach królował przytulny półmrok. Przez otwarte okna słychać było wieczorny koncert świerszczy, dobiegający z ogrodów Kwatery, w który od czasu do czasu wplatało się pohukiwanie seryphona. Cichy i jednostajny szmer aparatury monitorującej stan ziemianki, idealnie współgrał z tymi odgłosami. Wszystko to sprawiało, że w pomieszczeniu panowała spokojna, wręcz błoga atmosfera, która była całkowitym przeciwieństwem napiętego i bardzo nerwowego poranka i południa.
          Po wejściu na salę, od razu zwrócił uwagę na siedzącego przy łóżku dziewczyny szefa Obsydianu. Ten słysząc kroki, odwrócił się w jego stronę i skinął głową na powitanie. Od razu domyślił się, że mężczyzna nie spał po południu, gdyż oznaki zmęczenia i niepokoju na jego twarzy, były bardziej widoczne niż poprzednio.
          - Spałeś cokolwiek Valkyonie? - zapytał, chcąc zachować pozory uprzejmości, mimo że widok wojownika drażnił go i z góry przewidywał jego odpowiedź.
          - Nie, nie mogłem zasnąć... - potwierdził jego przypuszczenia białowłosy, a kończąc wypowiedź, ponownie zwrócił się w stronę okna i obserwując nocne niebo, zagubił się w swoich rozmyślaniach.
          - Rozumiem - lorialet mruknął już bardziej do siebie niż do wojownika. Chciał zadać mu jeszcze jedno, bardzo konkretne pytanie, ale chwilowo powstrzymał się, czując jak kolejny raz dzisiejszego dnia, mimowolnie i bezwiednie narasta w nim irytacja i zazdrość. Zamknął oczy i w myślach postanowił policzyć do pięciu, starając się w ten sposób zapanować nad tymi negatywnymi odczuciami. Na jego ustach zawitał delikatny, zabłąkany uśmiech, gdy wypowiadając w myślach cyfrę pięć, uświadomił sobie, że właśnie korzysta z porady ziemianki, odnośnie do uspokajania nerwów i myśli. To przecież ona tak wiele razy powtarzała mu, że nie warto ulegać pierwszej złości i trzeba sobie pozwolić na drugi oddech. Nazywała to "oddechem opamiętania", który miał zapobiegać pochopnej i nieprzemyślanej reakcji na złe emocje i polegał na liczeniu w myślach do dziesięciu. Właśnie! Tu jego uśmiech nieznacznie się poszerzył. Przecież mówiła o liczeniu do dziesięciu! Lekko rozbawiony doliczył więc w myślach do dziesięciu. Otwierając oczy, zdał sobie sprawę, że kolejny raz dzisiaj korzysta z porad ukochanej i kolejny raz dzięki temu udaje mu się ujarzmić złość. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że dziewczyna jest jak anielskie tchnienie w jego życie.
          - Gdzie są dama Huang i Ewelein? - zapytał po chwili zaciekawiony, gdyż nie widział obu pań, a Miiko mówiła, że fenghuang miała być już obecna.
          - Są w sali naprzeciw - odpowiedział wojownik, wyraźnie wyrwany z zamyślenia.
          - Ok, dziękuję - odparł spokojnie i w tym samym momencie poczuł, że jego żołądek zaczyna delikatnie domagać się swego. Nie było to nic dziwnego, skoro od prawie dwóch dni nie miał jedzenia w ustach. Usiadł więc przy stoliku z zamiarem zjedzenia sałatki, którą wcześniej zabrał z kuchni.
          Konsumował ją powoli i w zamyśleniu, jednocześnie analizując w głowie szczegóły rytuału i układając wstępnie plan działania. Przez całe swoje życie poszukiwał i zgłębiał wszelaką wiedzę magiczną i alchemiczną, a ten konkretny rytuał poznał szczególnie wnikliwie. Jako dziecko kilkukrotnie próbował skorzystać z niego, wierząc, że w ten sposób odnajdzie dusze Veroma i Naupile i sprowadzi ich z powrotem. Niestety jego moc i umiejętności były wówczas niewystarczające do użycia tak potężnego zaklęcia.
          Dopiero w późniejszym czasie dowiedział się, że rytuał ten jest elementem potężnej, prastarej magii. Relacje osób, które korzystały z tego czaru, były przeróżne i tak odmienne, że ciężko było ustalić jakiś konkretny schemat jego działania, a i skutków nie dało się przewidzieć ze stuprocentową pewnością. Wiadomo było tylko, że tworzy się "swoisty pomost", łączący różne wymiary i umożliwiający względnie swobodne poruszanie się po nich. Z tego właśnie powodu zaklęcie to ostatecznie zyskało nazwę "unum mundum", czyli jeden świat.
          Wszyscy korzystający z tego czaru twierdzili też, że wygląd stworzonego świata zależy w dużej mierze od ilości i jakości użytej mocy oraz od umiejętności rzucającego to zaklęcie. Teraz o swoje umiejętności i moc się nie martwił, ponieważ w używaniu prastarej magii, wyszkolił się do poziomu mistrzowskiego. Zdawał sobie sprawę, że najważniejszym czynnikiem, mającym wpływ na działanie tego czaru, jest motywacja do jego użycia. Po cichu więc liczył, że nic złego nie może się stać, skoro chce użyć go w celu ratowania życia ukochanej.
          Kiedy kończył jeść, do sali weszły obie kobiety i powitały go z uśmiechem. Ewe poszła sprawdzić odczyty na aparaturze przy łóżku Shai, a dama Huang usiadła obok niego. Tak jak się tego spodziewał, fenghuang dopytywała go o szczegóły rytuału i ewentualne działania niepożądane. Wyjawił jej wszystkie te informacje, które uważał za odpowiednie i bezpieczne, a zataił całą resztę, która jego zdaniem była niejednoznaczna i kontrowersyjna. Nie chciał wzbudzać żadnych podejrzeń i prowokować do niepotrzebnych przemyśleń. W międzyczasie Ewe potwierdziła, że stan Shairisse jest nadal stabilny i oznajmiła, że będzie w sali naprzeciwko. Zanim wyszła, poprosił ją jeszcze o igłę oraz żeby nikogo nie wpuszczała do tej sali, aż do zakończenia rytuału.
          Po wyjściu pielęgniarki Huang Hua dała każdemu amulet ochronny. Widząc zdziwione spojrzenie lorialeta wytłumaczyła, że musi dbać o ich bezpieczeństwo, szczególnie gdy ma być używana magia daemonów. Podczas zakładania amuletów nad każdym wymamrotała krótkie błogosławieństwo Feniksa.
          Leiftan podchodząc do łóżka dziewczyny, uważnie przyglądał się Valkyonowi. Pragnął dowiedzieć się w końcu, co tak naprawdę łączy tego wojownika i Shairisse. Stając przy nim, uświadomił sobie, że właśnie teraz jest na to najlepszy moment. W głowie poukładał sobie szybko, w jaki sposób uzyskać odpowiedź na dręczące go pytanie, bez wywoływania zbędnej ciekawości i zainteresowania ze strony białowłosego.
          - Zanim zaczniemy, muszę dowiedzieć się jednej ważnej rzeczy - oznajmił, wpatrując się w spokojną twarz nieprzytomnej ziemianki. Chwilowo nie chciał patrzeć na szefa Obsydianu, mając nadzieję, że dzięki temu dłużej uda mu się zachować spokój. - Muszę wiedzieć, co dokładnie łączy Shairisse i... ciebie Valkyonie - głos mu delikatnie zadrżał, mimo że bardzo starał się nie okazywać narastającego podenerwowania.
          - Czemu o to pytasz? - zdziwił się wojownik.
          - Duch Shai zagubił się w jakimś wymiarze i nie potrafi samoistnie wrócić - zaczął tłumaczyć, równocześnie starając się wewnętrznie uspokoić. - Żeby jej ducha odesłać z powrotem do ciała i samemu uniknąć zagubienia, potrzebne będą dla niej i dla mnie mentalno-duchowe kotwice, czyli tak zwane ancoris. Jeśli was dwoje łączy wzajemne uczucie, to wtedy będziesz dla niej idealną kotwicą, która bezproblemowo przyciągnie jej ducha do ciała. Jeśli jednak uczucie jest jednostronne, to istnieje spore ryzyko, że to ona przyciągnie twojego ducha i wtedy on również się zagubi. W tym wypadku bezpieczniej będzie, aby to dama Huang Hua była kotwicą dla Shairisse. Co prawda przyjaźń wytwarza słabsze zakotwiczenie, ale łącząca je wzajemna i obustronnie tak samo silna więź, zapobiegnie ewentualnym powikłaniom.
          Na krótką chwilę zapanowała niezręczna cisza, która dla lorialeta jednak wydawała się nieznośnie długa. Oczekując odpowiedzi, miał wrażenie, że czas spowolnił swój bieg, a krew w jego żyłach zastygła. Tysiące sprzecznych odczuć i myśli torpedowało jego umysł, nie dając mu spokoju. Czy naprawdę gotowy jest na to, co może za chwilę usłyszeć? Czy nadal będzie tak zdeterminowany, by uratować dziewczynę, jeśli okaże się, że jest związana z innym? Poczuł ucisk w żołądku i rosnącą gulę w gardle na samą myśl, że jego Shai może być zakochana w szefie swojej straży. Valkyon spojrzał na dziewczynę, potem na Leiftana i westchnął głęboko.
          - Nie jesteśmy razem - słowa te wypowiedział niemalże bezgłośnie i wyraźnie dało się odczuć, że temat ten jest dla niego bardzo bolesny. Za to Leiftan słysząc je, poczuł niewyobrażalną ulgę, jakby wielki ciężar spadł z jego ramion. Te trzy słowa w tej właśnie chwili sprawiły, że jego ciało i umysł oswobodziły się z niewidzialnego jarzma i w końcu mógł swobodnie odetchnąć pełną piersią. Te trzy słowa dodały mu otuchy, mnóstwa nowej energii i wzmocniły jego wiarę, że zabieganie o względy ukochanej ziemianki nie jest daremne.
          Przez dłuższą chwilę stał z zamkniętymi oczami, starając się wyciszyć salwę pozytywnych doznań, które opanowały jego ciało i umysł, niczym wystrzelone na Nowy Rok fajerwerki. Kiedy się już względnie uspokoił, z kieszeni płaszcza wyjął czerwoną, jedwabną nić i zawiązał pętelki na nadgarstkach damy Huang i Valkyona. Miało to zapobiec nieprzewidzianym i nieodwracalnym zmianom mogącym wystąpić w trakcie rytuału.
          - Poprosiłbym teraz, abyście chwilowo odsunęli się od łóżka - zwrócił się do nich kurtuazyjnie, odwieszając przy tym swój płaszcz na krzesło. - Chciałbym odpowiednio przygotować aurę i meridiany Shairisse do rytuału.
          Wojownik i fenguang odsunęli się nieznacznie i z zaciekawieniem obserwowali poczynania lorialeta, który w pełnym skupieniu rozkładał runy na prześcieradle wokół głowy dziewczyny. Trzy najważniejsze ułożył w newralgicznych miejscach na jej ciele. Na czole umieścił runę stabilizującą więź ducha z ciałem, na klatce piersiowej runę wzmacniającą Qi i na brzuchu runę symbolizującą cel podróży.
          - Uczennico Feniksa - niezwykle poważnie zwrócił się teraz do Huang Hua. - Bardzo bym prosił cię o twoje szczególne błogosławieństwo dla Shairisse, aby chroniło ją i jej ducha przed wszelkim złem i złą karmą. Nas chronią amulety, więc niech i ją chroni przychylność Feniksa. - Wypowiadając ostatnie zdanie, delikatnie ukłonił się i pochylił głowę, starając się w ten sposób okazać szacunek rozmówczyni. Nie do końca był szczery w swoim zachowaniu, ale dla dodatkowej ochrony ziemianki był w stanie zrobić wszystko.
          Kobieta spojrzała na niego z ogromnym uznaniem i podziwem. Wzruszał ją fakt, że chłopak tak bardzo stara się zapewnić wszelką ochronę swojej wybrance. Podeszła do łóżka i zamknęła oczy, recytując najsilniejsze znane sobie zaklęcie ochronne.
          - Słowo moje niech cię chroni, niech przed całym złem osłoni, aura twa niech będzie czysta, a twa dusza wciąż przejrzysta. Niech twe serce nie zna złego, niech nie straci piękna swego, niechaj klątwa cię nie sięgnie, szczęście niech ci los przysięgnie. Od dziś będziesz już bezpieczna, ta ochrona będzie wieczna, od złych czarów, klątw, uroku, od wszelkiego złego mroku.
          Gdy fenghuang kończyła recytować słowa błogosławieństwa, jej aura rozświetliła się delikatnym blaskiem ognia i prawie natychmiast przeszła na dziewczynę, delikatnie otaczając ją swoim płomiennym odcieniem. Przez kilka sekund rezonowała wokół ziemianki, skrząc się ognistymi kolorami, a następnie przygasła sprawiając wrażenie wnikania w ciało Shairisse.
          Leiftan w tym czasie, z pozostałej czerwonej nitki zrobił dwie większe pętle, a następnie z szafki wziął pozostawioną przez Ewelein igłę i delikatnie nakłuł poduszeczki palców wskazujących Shai, a potem również swoich.
          - Damo Huang Hua, proszę stań po lewej stronie Shairisse i weź ją za rękę w taki sposób, aby na wewnętrznej stronie twojej dłoni zostawiła ślad swojej krwi - poprosił łagodnym głosem. - A ty Valkyonie stań obok mnie i daj mi swoją dłoń - dodał, wyciągając prawą rękę w stronę szefa straży. - Muszę teraz stworzyć połączenia ancoris. Poczujecie pod koniec delikatne, ale niebolesne ukłucie w klatce piersiowej, które świadczyć będzie, że zakotwiczenie się powiodło.
          Kiedy wojownik podał mu rękę, a Huang Hua ujęła dłoń ziemianki, lorialet zamknął oczy i wypowiedział krótkie zdanie: "Tornar-se uma âncora para a alma escolhida*". Gdy wyrecytował zaklęcie Valkyon i fenghuang w jednym momencie syknęli, odczuwając zapewne owo ukłucie. Oboje od razu uspokajali, że nic im nie jest i stwierdzili, że rzeczywiście nie było to bolesne, tylko trochę zaskakujące.
          Widząc ich reakcję, życzliwie się uśmiechnął i poinformował, że ancoris powstały i są prawidłowe. Następnie poprosił, aby usiedli po obu stronach łóżka, zamknęli oczy i skupili swoje myśli całkowicie na Shairisse. On w międzyczasie, tworząc znak nieskończoności z utworzonych przez siebie nitkowych pętelek, połączył dłonie swoje i ziemianki w taki sposób, aby jego krew połączyła się z jej krwią.
          - Moją krew i twoją krew połączyć teraz muszę, abym bez problemu odnalazł twoją duszę - wyszeptał pod nosem zaklęcie, które miało połączyć go z Shairisse i ułatwić poszukiwanie jej ducha. Żeby okazać szacunek dla powstałej więzi i umocnić jej siłę, kolejno ucałował nakłute palce, wnętrza dłoni i wnętrza nadgarstków dziewczyny. Następnie wysunął dłonie z pętelek i bardziej owinął nitki wokół jej nadgarstków. Później łagodnie ułożył jej ręce wzdłuż ciała i obszedł dookoła łóżko, stając na koniec w jej nogach. Przez chwilę przyglądał się ukochanej i analizował tempo jej oddechu, aby do niego dostosować swój oddech. Kiedy złapał z nią wspólny rytm, przymknął powieki, aby odgrodzić się od rozpraszających bodźców. Powoli wyciszał myśli, koncentrując się nad związaniem swojej energii z energią Huang Hua i Valkyona. Nie było mu to konieczne do rytuału, ale przecież musiał zachować ostrożność i stworzyć przed nimi pozory korzystania z ich energii, aby ukryć prawdziwą naturę swojej mocy. Po kilku oddechach zaczął niezbyt głośno, ale stanowczo i pewnie mówić zaklęcie:
          "Oto przed wami dzisiaj staję ja; Wzywam wszystkie duchy dnia;
           Niech udzielą mi dziś mocy; Również wszelkie duchy nocy;
           Potrzebuję dzisiaj wsparcia; Do wymiarów wrót otwarcia;
           Woli swojej nie dam zmorzyć; Bo chcę jeden świat utworzyć;
           W nim odnaleźć kogoś pragnę; Po to więc zasady nagnę;
           Po to oddam część swej duszy; Niechaj mury wszelkie skruszy;
           Niech zagubioną znaleźć zdołam; Niech mi odpowie, gdy zawołam;
           By ją wyrwać z koszmaru cienia; I wydobyć z zagubienia"
          Mniej więcej w połowie zaklęcia poczuł, jak jakaś nieznana moc, niczym trąba powietrzna, zasysa jego wewnętrzną energię. Mimowolnie coraz mocniej zaciskał powieki i usilnie starał się skoncentrować nad wypowiadanymi słowami. Instynkt podpowiadał mu, że powinien poddać się tej mocy, która teraz sprawiała, że czuł się jak na karuzeli. Każdą komórką swojego ciała coraz silniej odczuwał, jakby coś lub ktoś starał się wyrywać mu jego duszę. O dziwo nie było to bolesne, tylko dawało wrażenie całkowitej utraty kontroli nad ciałem i umysłem. Dla niego wrażenie to było jednak bardzo nieprzyjemne, gdyż nie lubił tracić kontroli nad czymkolwiek, a już na pewno nie nad sobą. W głowie słyszał narastający dźwięk, którego nie potrafił nazwać, ani z niczym porównać, a który stawał się coraz bardziej natarczywy. Gdy wydawało mu się, że jest u kresu swojej wytrzymałości, resztką sił wypowiedział ostatnią frazę zaklęcia, używając języka praprzodków:
          >> It tulin, it tarnin, at este Leiftan << **
          W tym momencie coś, co zabrzmiało jak uderzenie w gong, spowodowało, że przenikliwy dźwięk w jego głowie ustał, a on poczuł, jakby jakaś potężna siła wyrwała go z rzeczywistości i cisnęła nim gdzieś w przestrzeń.
          Dłuższą chwilę trwało, zanim ponownie odzyskał kontrolę nad swoim umysłem i mógł zebrać myśli w całość. Pospiesznie otworzył oczy i rozejrzał się dookoła siebie. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie dostrzega żadnego kształtu ani żadnego światła, tylko otacza go mrok tak ciemny i nieprzenikniony, iż można by go kroić nożem. Powoli też uświadamiał sobie, że nie docierają do niego żadne odgłosy ani żadne zapachy. Wokół niego panowała po prostu niczym niezmącona ciemność i grobowa cisza. Czując narastający niepokój, wyciągnął ręce, aby sprawdzić, czy cokolwiek namacalnego znajduje się w jego pobliżu, ale niestety niczego nie zdołał zlokalizować.
          - Na Wyrocznie, co jest grane? - pomyślał zaskoczony, gdy unosząc ręce, natrafił na pustą przestrzeń w miejscu, w którym był przekonany natrafić na swoją twarz. - Co się dzieje ze mną? Gdzie ja trafiłem? Czyżby coś poszło nie tak? Jak mam tu znaleźć Shairisse? - zaczął zastanawiać się chaotycznie, czując, że powoli ogarnia go strach. Wzmogło się też to dziwne nieprzyjemne uczucie, które od dzisiejszej porannej wizyty w Kryształowej Sali prawie go nie opuszczało. Z całej siły starał się poukładać swoje rozbiegane, chaotyczne emocje, aby nie dać się opanować panice i móc jasno pomyśleć.
          Nagle stało się coś, czego Leiftan się absolutnie nie spodziewał i czego w życiu nie doświadczył. Dotarły do niego słowa, które były jak obce myśli, ale w jego umyśle. Słowa, które nie były dźwiękiem, ale miały brzmienie, jakby je ktoś wypowiedział. Najbardziej zaskakujące było jednak to, że słowa te brzmiały w sposób dziwnie znajomy i kojący.
          - Uspokój się i oczyść umysł. Skoncentruj się na odczuciach, a nie na zmysłach. W wymiarze pozazmysłowym nie staraj się patrzeć oczami, tylko patrz sercem. Nie staraj się niczego dotknąć czy usłyszeć, tylko staraj się to czuć.
          Eteryczna melodyjność i niespotykana wręcz subtelność, z jaką trafiały do jego umysłu te bezdźwięczne słowa, sprawiły, że prawie natychmiast poczuł błogość i wszechogarniający go spokój.
          - Kim jesteś? - zapytał, odkrywając przy tym, że wypowiadane przez niego słowa są bardziej jego myślami, niż dźwiękiem wydobywającym się z ust. - Gdzie ja jestem i czemu tu jest tak ciemno?
          - Spokojnie mój drogi, wszystko po kolei - łagodnym tonem odezwała się rozmówczyni. - Miejsce, w którym się znajdujesz to vestibulum, chociaż wy zapewne nazywalibyście to przedsionkiem. Ja nazywam się Sehanine i w ogólnym skrócie mówiąc, jestem główną strażniczką wymiarów. Ta ciemność, którą rzekomo postrzegasz, jest twoim wytworem i zniknie, gdy przestaniesz się za nią chować.
          Kiedy usłyszał imię strażniczki, zdał sobie sprawę, że już kiedyś je słyszał. Nie było to jednak nic związanego z tym rytuałem, ale raczej z wierzeniami praprzodków.
          - Moim wytworem? Przestanę się za nią chować? - dopytywał zdziwiony. - Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć.
          - Jesteś w miejscu, które rządzi się swoimi prawami i są to prawa odmienne od tych, które znasz z twojego świata - odpowiedziała spokojnie Sehanine. - Jeśli starasz się coś zataić w tym miejscu, wtedy miejsce to również ukrywa coś przed tobą. Do tego świata należy przybywać całkowicie szczerym i otwartym.
          - Ale ja niczego nie ukrywam - zapewnił odruchowo. - Jestem Leiftan i ...
          - Wiem kim jesteś Leiftanie - przerwała mu delikatnie rozbawionym tonem strażniczka - i wiem, po co tu przybyłeś.
          - Wiesz, kim jestem? - zapytał zdziwiony z nadzieją, że nie ma ona na myśli jego prawdziwej tożsamości.
          - Tak, wiem o tobie wszystko - odparła mu całkiem spokojnie - nawet to, co tak usilnie starasz się ukryć przed wszystkimi. Nie oceniam tego, kim jesteś ani tego, że tak bardzo pragniesz to zataić. Nie do końca jednak pojmuję motywy twojego postępowania i intencje, z jakimi tu przybyłeś. Z tego też powodu się pojawiłam. Twoje przybycie tutaj budzi bowiem pewne obawy.
          Nagle przypomniał sobie, skąd kojarzy imię strażniczki. W wierzeniach jego praprzodków Sehanine Moonbow była uważana za boginię transcendencji, mistycyzmu, nocnego nieba i snów. Wielu uważało, że ma również wpływ na przebieg podróży, a nawet w jakiś sposób jest związana ze śmiercią. Zrozumiał od razu, że przed nią musi być całkowicie szczery, gdyż istota ta nie znosiła kłamstwa.
          - Wybacz pani, ale ukrywanie mojej tożsamości przed innymi spowodowane jest uprzedzeniami do przedstawicieli mojej rasy - wyjaśnił pospiesznie.
          - Już ci mówiłam, ja tego nie oceniam - powiedziała strażniczka. - Jednak intencje, z jakimi tu przybyłeś, są dla mnie niejasne.
          - Przybyłem tutaj, aby ratować ukochaną - zaczął tłumaczyć i starał się przy tym być jak najbardziej szczerym. - Pewien osobnik przeprowadził na niej nieudany rytuał związania dusz. Znając moje uczucia do tej dziewczyny, był przekonany, że dzięki temu będzie mógł wpływać na moje decyzje, a przy okazji myślał też, że zapewni sobie nietykalność. Okazało się jednak, że źle odczytał rytuał i nie udało mu się osiągnąć zamierzonego celu. Jednak jego działania spowodowały, że dusza dziewczyny została wyrwana z ciała i podejrzewam, że zagubiła się w tym świecie. Przybyłem tutaj, aby ją odnaleźć i pomóc jej wrócić do naszego świata.
          Gdy Leiftan opowiadał strażniczce, dlaczego zdecydował się przybyć do jej wymiaru, ciemność, która go otaczała, zaczęła ustępować. Powoli ukazywał mu się dość długi, średnio szeroki korytarz, w którym nie było okien, za to po obu jego stronach było mnóstwo pozamykanych drzwi. Wszystkie wyglądały jednakowo, jakby je ktoś wykonał według konkretnego szablonu, z litego drewna mahoniowego, bez jakichkolwiek udziwnień i zdobień, z metalową klamką w kolorze złota. Jedynym źródłem przytłumionego światła były niewielkie kinkiety, wykonane z żółtych kryształów, osadzonych w złotych, ozdobnych obręczach. Kamienne ściany w kolorze przybrudzonej cegły przechodziły łagodnym łukiem w sufit, tworząc niezbyt wysokie sklepienie w tym samym kolorze. Nad drewnianą, mocno polakierowaną podłogą, przez całą długość korytarza wiły się kłęby dymu, które przypominały opary porannej mgły nad mokradłami, a wysokością sięgały klamek u drzwi.
          Lorialet dopiero po chwili zauważył rozproszoną, bladobłękitną energię, która pojawiła się mniej więcej w połowie długości korytarza. Energia ta skumulowała się i teraz kształtem łudząco przypominała postać kobiety w długiej, zwiewnej sukni. Zaciekawiony przyglądał się świetlistej postaci, gdy nagle uświadomił sobie, że tylko jedna jego myśl wystarczyła, aby poruszył się w jej stronę. Zatrzymał się w pewnej odległości od niej z obawy, że zbyt bliskie podejście, może zostać uznane przez strażniczkę za zbytnią nachalność lub przejaw braku kultury z jego strony.
          - Czy zdajesz sobie sprawę Leiftanie, kim jest ta dziewczyna, po którą tutaj przybyłeś? - zapytała strażniczka, a ton jej wypowiedzi był niezwykle poważny.
          - Jest drobną ziemianką, która zawładnęła moim sercem - odpowiedział po chwili namysłu szczerze i zgodnie z tym, co odczuwał. - Dziewczyną, która stała się całym moim światem. Tracę oddech na samą tylko myśl, że mógłbym jej już nie zobaczyć. Dla niej... chyba byłbym w stanie się zmienić... i zmienić całe swoje życie...
          Ostatnie zdanie wypowiedział z lekką zadumą, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że właśnie taka jest prawda. I tak też rzeczywiście było. Dopiero tutaj, w innym wymiarze zdał sobie tak naprawdę sprawę z siły swoich uczuć względem Shairisse. Przez całe swoje życie nie spotkał nikogo na swojej drodze, dla kogo chciałby, chociaż pomyśleć o zmianie swojego życia, czy też choć przez chwilę naraziłby się na zdemaskowanie. A dla NIEJ? Dla niej nie tylko o tym pomyślał, ale również zaryzykował ujawnienie swojej tajemnicy, a nawet naraził swoje życie.
          - Teraz już rozumiem - odparła z dobrodusznym uśmiechem strażniczka. - W takim razie pozwolę ci spotkać się z twoją ukochaną, a później odeślę was do waszego świata. Chodź ze mną, zaprowadzę cię do twojego anioła.
          Leiftan słysząc te słowa, uśmiechnął się, delikatnie zawstydzony. Czyżby nawet Sehanine odkryła, że Shai jest dla niego jak anioł? Nieznacznie unosząc się nad podłogą, powoli ruszył w jej stronę. Gdy zbliżył się do świetlistej postaci strażniczki na odległość kilkunastu centymetrów, zauważył, że jest to smukła kobieta o nieskazitelnych kształtach. Stwarzała wrażenie bardzo młodej i niewinnej dziewczyny o niezwykle delikatnych rysach twarzy. Długie, lekko falujące, jasne włosy łagodnymi kaskadami spływały wzdłuż jej pleców, sięgając aż do połowy pośladków. Ubrana była w długą, zwiewną suknię, której materiał do złudzenia przypominał błękit letniego nieba, na którym ktoś wysypał miliony diamentów. Całą jej postać otaczała świetlista, roziskrzona aura, przypominająca gwiezdny pył.
          Strażniczka w milczeniu zaczęła lewitować w stronę drzwi na końcu korytarza. Zatrzymała się przed nimi i odwróciła w stronę lorialeta. Przyglądała mu się przez chwilę z anielskim uśmiechem na twarzy.
          - Jesteś gotowy na spotkanie? - zapytała niezwykle łagodnym głosem, łapiąc za klamkę.
          - Tak - odparł i wziął głęboki oddech. - Mam tylko jedną prośbę, pani - dodał po chwili.
          - Jaką mój drogi? - spytała z zaciekawieniem, jednocześnie otwierając drzwi.
          - Czy Shairisse mogłaby przez jakiś czas pozostać nieświadoma tego, kim naprawdę jestem? - zadając to pytanie, zbliżył się niepewnie do otwartych drzwi.
          Jego oczom ukazał się widok, który zapierał dech w piersi. Za drzwiami znajdował się olbrzymi, półokrągły taras, który okalała niezwykła, artystycznie zdobiona balustrada wykonana z białego alabastru. Co jakiś kawałek przerywała ją smukła kolumienka wykonana z tego samego materiału. Na kolumnach osadzony był niezbyt szeroki daszek, wykonany z kolorowego szkła witrażowego, a wszystko scalały złote obręcze. Z daszku zwisały kolorowe kwiatostany wiciokrzewu, wypełniając powietrze przemiłym, świeżym zapachem. Na środku tarasu znajdował się okrągły brodzik z lazurową wodą, otoczony niskim, opalizującym murkiem. Posadzka zrobiona była z białego marmuru, wypolerowanego na wysoki połysk. Na lewo i prawo od drzwi stały dwie ogromne, lazurytowe donice, w których kwitła niezliczona ilość rozmaitych kwiatów. Nad tarasem rozpościerało się bezchmurne nocne niebo, na którym niesamowity spektakl tworzyła zorza polarna. Cały taras skąpany był w blasku księżyca, który idealnie rozświetlał tę romantyczną scenerię.
          - Niestety drogi Leiftanie - odezwała się Sehanine, wyrywając chłopaka z błogiego zachwytu. - W tym wymiarze nie dasz rady ukryć swojej prawdziwej tożsamości przed drugim...
          - Na Wyrocznię... - wyszeptał lorialet, wchodząc w słowo strażniczce. Dosłownie w tym momencie na tarasie pojawiły się dwie skrzydlate postacie. Jedną z nich okazała się Shairisse, na której plecach lśniły dwie pary białych skrzydeł.
          - Ona jest aengelem...? - wymamrotał lorialet, nie dowierzając temu, co właśnie widzi.
          Strażniczka spojrzała na niego z przerażeniem, uświadamiając sobie, że chłopak nie miał pojęcia, kim tak naprawdę jest jego ukochana. Jednocześnie zdała sobie sprawę, że źle zinterpretowała wszystkie wydarzenia, które miały miejsce od momentu pojawienia się tej zagubionej dziewczęcej duszy. Oznaczało to, że jeszcze nie wszystkie nitki przeznaczenia wplotły się w historię tej pary, aby można mówić, że przepowiednia się spełni i dojdzie do zapowiadanego i oczekiwanego cudu. W takim przypadku musiała zrobić jedyną rzecz, jaka przyszła jej do głowy. Musiała odesłać tych dwoje jak najszybciej z powrotem, ale przy tym koniecznie zadbać o wymazanie chłopakowi wszystkich wspomnień z tego miejsca. Nie lubiła tego robić, gdyż proces ten był bardzo bolesny dla osoby, która go przechodziła. Niestety w tym momencie to było jedyne rozwiązanie, które przyszło jej do głowy. Dziewczyna była w korzystniejszej sytuacji, ponieważ jej pobyt w tym świecie, był wynikiem zagubienia, więc po powrocie do swojego świata i tak nie będzie nic pamiętać.
        ***
          Valkyon i Huang Hua siedzieli na łóżku Shairisse z zamkniętymi oczyma i usilnie starali się skupić myśli na dziewczynie, tak jak prosił ich o to Leiftan. Kiedy lorialet zaczął recytować zaklęcie, oboje poczuli, jakby wysysano z nich życie. Fenghuang otworzyła oczy, aby sprawdzić, co dzieje się wokół i upewnić się, że owo uczucie wysysania rzeczywiście dotyczy ich mocy, a nie sił życiowych. Spojrzała na wojownika i zmrużyła oczy, aby przyjrzeć się jego aurze. Odetchnęła z ulgą, widząc, że aura pozostaje nienaruszona, bo to świadczyło, że jego energia życiowa również jest bezpieczna. Obejrzała się w stronę Leiftana, który stał w nogach łóżka Shai. Wyraźnie widać było, że rzucane przez niego zaklęcie w jakiś sposób musi oddziaływać na jego ciało, bo coraz silniej zaciskał powieki i wydawało się, że zaraz upadnie. Ponownie zamknęła oczy i w myślach powtarzała błagalne wołania do Wyroczni i Feniksa o pomoc i opiekę.
          Nagle nastała cisza i dziwne uczucie wysysania ustało. Zdezorientowana dama Huang ponownie otworzyła oczy i w tym samym momencie usłyszała, jak lorialet wypowiada zdanie w jakimś dziwnym języku. Gdy umilkł, do jej uszu dotarł dźwięk głuchego uderzenia o podłogę. Prawie natychmiast spojrzała na Valkyona, który też w tym momencie zaniepokojony spojrzał w jej stronę. Oboje równocześnie odwrócili się w stronę lorialeta, zdając sobie sprawę, że to zapewne on musiał upaść.
          - Na Wyrocznię! - krzyknęła zaniepokojona fenghuang. - Valkyon sprawdź, proszę, czy z Leiftanem wszystko dobrze!
          Szef straży wstał i podszedł do leżącego na podłodze chłopaka, a kobieta pochyliła się nad dziewczyną i delikatnie pogładziła jej twarz dłonią, szepcząc jej imię. Chciała w ten sposób sprawdzić, czy zareaguje ona jakoś na jej dotyk, dając w ten sposób znać, że to już koniec rytuału. Przez chwilę przyglądała się jej twarzy, ale ta nadal nie wykazywała żadnych oznak powrotu świadomości.
          - Chyba wszystko jest dobrze, bo oddycha - stwierdził spokojnie białowłosy.
          - Proszę, podłóż mu to pod głowę - poprosiła fenghuang i podała mu poduszkę, którą wcześniej wzięła z parapetu okna.
          - Może zawołać Ewelein? - zaproponował Valkyon, układając delikatnie głowę nieprzytomnego chłopaka na poduszce. Pobladła twarz blondyna sprawiała wrażenie niezwykle spokojnej.
          - Nie wiem mój drogi - odpowiedziała kobieta. - Leiftan mówił, aby nikogo nie wpuszczać do zakończenia rytuału.
          - Niech więc tak będzie - stwierdził białowłosy i sięgnął niewysoki podnóżek, który stał przy oknie. Następnie wsunął go pod uniesione nogi lorialeta, aby jego stopy znajdowały się trochę wyżej od głowy.
          - Mam nadzieję, że wszystko się szczęśliwie zakończy - powiedział po chwili, siadając na łóżku i wpatrując się w Shairisse.
          Dama Huang spoglądała na niego w zadumie. Widać było, że złotooki wojownik martwi się o dziewczynę bardziej, niż o kogokolwiek innego, a jego "aura serca" wyraźnie wskazywała, że darzy ziemiankę uczuciem równie silnym, co Leiftan. Widząc ostatnio reakcję obu panów na siebie nawzajem, zrozumiała, że oni też są świadomi rywalizacji o uczucia Shai. Szczególnie obserwując ich zachowanie dzisiaj, nabrała pewności, że żaden z nich nie chce odpuścić i obawiała się, że w niedługim czasie dojdzie do eskalacji konfliktu między nimi.
          Z zamyślenia wyrwało ją nagłe naprężenie się Shairisse i towarzyszący temu jej bardzo gwałtowny wdech. Oboje z Valkyonem skoczyli na równe nogi, by po chwili pochylić się nad dziewczyną.
          - Shai! Maleńka! - krzyknął głośno wojownik. - Błagam cię, otwórz oczy... Proszę, wracaj do nas... - gorączkowo szeptał, gładząc kciukiem delikatnie jej policzek.
          Dziewczyna oddychała szybko i płytko, a aparatura monitorująca jej stan głośno zaczęła piszczeć. Huang Hua widząc, że białowłosy zajmuje się ziemianką, poszła sprawdzić, czy coś dzieje się z Leiftanem.
          - Ewelein! Chodź tutaj szybko! - zawołała w stronę drzwi, gdy zobaczyła, że lorialet leży wyprężony i napięty niczym struna, a jego twarz wykrzywiona jest w grymasie bólu. - Ewelein!!!
          W tym momencie otworzyły się drzwi i do sali wbiegła elfka. Szybko rozejrzała się po zgromadzonych i podbiegła do piszczącej aparatury. Błyskawicznie zapoznała się z odczytami, a zaraz potem włączyła jakiś przycisk i przesunęła kilka kryształków. Z szafki sięgnęła coś, co wyglądało jak łańcuszek z zielonymi koralikami i położyła go na szyi dziewczyny. Prawie natychmiast jej oddech stał się spokojniejszy, a piszczenie aparatury ustało.
          - Już wszystko dobrze - powiedziała do Valkyona i położyła mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. - Teraz musi odpoczywać.
          - Wróciła? - zapytał wciąż zaniepokojony.
          - Tak, wróciła - potwierdziła Ewe, uśmiechając się łagodnie.
          - Chwała Wyroczni - odetchnął z ulgą wojownik i pochylił się, aby z czułością ucałować dziewczynę w czoło.
          Elfka w międzyczasie szybkim krokiem podeszła do Leiftana, którego ciało wciąż było naprężone do granic możliwości. Przyjrzała się wnikliwie jego twarzy, a następnie pochyliła, aby sprawdzić bicie serca i oddech. Po chwili położyła jedną dłoń na czole chłopaka, a drugą na jego piersi i zamykając oczy, zaczęła pospiesznie szeptać jakieś staroelfickie frazy. Kiedy skończyła recytować, ciało blondyna opadło na podłogę.
          - Valkyonie, chodź go przytrzymać! - zawołała Huang Hua, gdy po chwili ciało lorialeta zaczęło drgać, jak przy silnym napadzie epilepsji.
          Wojownik szybko i zwinnie doskoczył do głowy leżącego chłopaka i chwycił ją w obie dłonie, aby uniemożliwić jej niekontrolowane ruchy. Ewelein klęczała po jednej stronie, a Huang Hua po drugiej stronie leżącego i przytrzymywały jego ramiona. Drgawki trwały kilka chwil i ustały tak samo niespodziewanie, jak się zaczęły.
          - Trzeba go przenieść na łóżko - oznajmiła Ewelein, spoglądając na Valkyona. - On będzie chyba potrzebował odpoczynku - dodała, podnosząc się z podłogi.
          Kiedy elfka poszła szykować posłanie dla lorialeta, dama Huang podeszła do łóżka dziewczyny i przyglądała się jej z delikatnym uśmiechem na twarzy. W tym czasie szef straży Obsydianu poniósł nieprzytomnego Leiftana i stanął obok łóżka, które Ewelein kończyła przygotowywać.
          - Ewe, chyba coś jest nie tak - stwierdził nagle z niepokojem. - Spójrz na jego twarz.
          Pielęgniarka odwróciła się i przeklęła pod nosem. Twarz lorialeta była blada jak nigdy przedtem. Czoło lśniło od potu, a z ust i nosa chłopaka wypływały dwie cienkie strużki krwi.
          - Połóż go szybko i zawołaj Narendę i Velandela... Ezarel też niech przyjdzie - poprosiła, sięgając do szafki po jakąś fiolkę i strzykawkę. - To będzie ciężki dyżur...
----------------------------------------------------------------------------------------------
* stań się kotwicą dla wybranej duszy
** Tu przychodzę, tu pukam, ja jestem Leiftan.

Offline

#15 27-05-2022 o 18h37

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam i pozdrawiam.

cz.10 PRZEBUDZENIE

          Leiftan przez dłuższą chwilę leżał nieruchomo, starając się przywołać jakieś myśli. Było to jednak bardzo trudne, gdyż w głowie miał całkowitą pustkę, która jak na złość nie chciała wypełnić się żadnymi myślami ani odczuciami. Kiedy w końcu udało mu się przełamać opór własnego umysłu, poczuł narastający niepokój, gdyż zdał sobie sprawę, że nie ma władzy nad swoim ciałem. Nie mógł otworzyć oczu ani nie mógł się poruszyć. Nie wiedział, gdzie jest, ani co się z nim dzieje - jedyne, co odczuwał, to jakby swoista siła zamknęła go w jego własnym ciele, ale bez możliwości jakichkolwiek interakcji z tym ciałem. Przez chwilę nawet zagościła w jego głowie przerażająca myśl, że może umarł i go pochowali, a teraz właśnie powrócił do swojego martwego ciała. Szybko jednak porzucił ten niedorzeczny pomysł, gdyż poczuł na swojej twarzy promienie słoneczne, delikatny powiew wiatru i usłyszał śpiew ptaków. Dlaczego więc nie mógł się poruszyć albo chociaż otworzyć oczu? Z całych sił pragnął przywołać wspomnienia ostatnich wydarzeń, aby w ten sposób zrozumieć, w jakiej jest sytuacji. Ostatnią rzeczą, jaką mógł sobie teraz przypomnieć, to rozmowa z Shairisse w Kryształowej Sali. Dlaczego nie potrafił sobie przypomnieć, co było dalej? Dlaczego nie pamięta, co się stało? Im bardziej starał się przypomnieć sobie cokolwiek więcej, tym mocniej i boleśniej odczuwał ucisk w okolicach skroni i tym bardziej czuł ogarniające go zmęczenie i senność.
          Nagle cały jego niepokój i strach zeszły na dalszy plan, niczym odsunięte czyjąś dłonią, żeby zrobić miejsce na coś nowego. Tą nową rzeczą były ciche słowa, które rozległy się w jego umyśle i brzmiały, jakby były wypowiedziane gdzieś bardzo daleko:
          - Zapamiętaj i rozważ dokładnie następne moje słowa, gdyż wskażą ci one drogę do przeznaczenia... - tu nastała chwila ciszy i ponownie rozległy się słowa, ale tym razem były wyraźne i głośne:
          - "Bo czyż gotów jesteś poznać prawdziwą naturę miłości, co w jej liliowych oczach się skrywa? Żądny atencji o subtelności, czułości i delikatności zapominasz. Patrząc złowieszczo na innego starania, co pełne są pokory i oddania pamiętaj, że jedno słowo lub gest mogą być jak topór kata, co opada nieubłaganie, by zakończyć żywot swej ofiary. Nawet jedna myśl nieposkromiona może stać się trucizną, co wtłoczona w świadomość niszczy i tłamsi, aż w końcu zabija."
          Były to ostatnie słowa, jakie Sehanine skierowała do Leiftana, tuż przed odesłaniem go do jego wymiaru i ciała. Przy całej delikatności i melodyjności, jakimi charakteryzował się ton głosu Strażniczki, wypowiedziane przez nią wtedy słowa, brzmiały teraz jak ponure ostrzeżenie. Przez dłuższy czas nie potrafił się na niczym skupić, bo te słowa kołatały teraz w jego głowie, niczym natrętne myśli, których pomimo usilnych starań, nie można się pozbyć. Nie potrafił przypomnieć sobie, skąd zna ten głos ani do kogo on należy. Dlaczego pytała, czy jest gotów poznać prawdziwą naturę miłości? Przecież już od dawna wiedział, czym jest miłość. I o jakim przeznaczeniu mówiła? Czy chodziło o jego przeznaczenie? A może o Shairisse? I dlaczego znowu odczuwa ten ucisk w skroniach? Nim się zorientował, znowu dopadło go to dziwne zmęczenie i senność, ale tym razem nie potrafił się im oprzeć...
   ***
          Miiko szła do przychodni, zastanawiając się, czy będzie musiała dzisiaj stawić czoła jakimś nowym problemom. Był wczesny poranek, a ona już odczuwała zmęczenie i zniechęcenie. W ciągu ostatnich kilku dni działo się zdecydowanie zbyt wiele jak na jej siły. Nieporozumienia wśród sojuszników, które należało jak najszybciej załagodzić i rozwiązać. W związku z tym w najbliższych dniach szykowały się negocjacje dyplomatyczne w Balenvii, do których trzeba się było przygotować. Nagłe zmiany w grafiku misji, spowodowane atakiem na Shairisse, który notabene prawie pozbawił dziewczynę życia, a teraz jeszcze kłopoty zdrowotne Leiftana. Wszystkie te wydarzenia stresowały ją tak bardzo, że kolejną noc nie mogła zasnąć, a jak już się udawało, to po chwili wybudzał ją nagły lęk, że nie da sobie z tym wszystkim rady. Szła z nadzieją, że Ewelein będzie miała dla niej same dobre wiadomości, bo naprawdę potrzeba jej było teraz zastrzyku pozytywnej energii.
          W drzwiach przychodni minęła się z Velandelem, który bez pośpiechu opuszczał swoje miejsce pracy i wesoło pogwizdywał. Widząc go, czarnowłosa nabrała wiary, że rytuał zakończył się powodzeniem, a nocny kryzys zdrowotny lorialeta został zażegnany.
          - Witaj Ewelein - przywitała elfkę, która siedziała przy biurku i coś notowała.
          - Och, witaj Miiko - odparła zmęczonym głosem pielęgniarka.
          - Chyba jesteś wykończona? Nie przeszkadzam? - kitsune wymownie zerknęła na stertę kartek rozłożonych na biurku.
          - Oczywiście, że nie - uśmiechnęła się Ewe. - Muszę tylko uzupełnić zalecenia i skończyć raport z nocnego dyżuru - dodała zrezygnowanym tonem. - Velandela i Narendę odesłałam, aby coś zjedli i odespali nocny alarm, ale zaraz Laerin zaczyna dyżur, to będę mogła się trochę położyć. Nasze gołąbki muszą odpocząć i mam nadzieję, że pozostaną już grzeczne i spokojne.
          - "Nasze gołąbki"? Kogo masz na myśli? - spytała zaskoczona szefowa.
          - Leiftana i Shairisse - odparła lekko rozbawiona elfka. - Nie mów mi, że nie wiedziałaś?
          - O czym? - zaskoczenie na twarzy Miiko, powoli przechodziło w zadumę. Zdawała sobie sprawę, że lorialet traktuje Shai z wyjątkową troską i sympatią, ale zawsze myślała, że to z powodu tej dziwnej więzi dziewczyny z Kryształem i Wyrocznią.
          - Naprawdę nie widziałaś, jaki przerażony był wczoraj? - zdziwiła się pielęgniarka.
          Szefowa straży przez chwilę się zamyśliła. Wczorajsza reakcja Leiftana na wiadomość, że dziewczyna umiera, rzeczywiście była dość zaskakująca i gwałtowna. Jego zachowanie później pod drzwiami przychodni w sumie też wskazywało, że mocno przeżywa to, co się dzieje z ziemianką.
          - Wiesz, to jeszcze o niczym nie świadczy - powiedziała po chwili z uśmiechem.
          - No niby nie, ale wiesz co? - Ewe spojrzała na kitsune i zaczęła wyjaśniać. - Wczoraj, gdy weszłam do sali, nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Myślał, że jest z nią sam i jego zachowanie wobec niej nie pozostawiało żadnych wątpliwości - uśmiechnęła się znacząco. - Wierz mi Miiko, jestem pewna, że nasza mała ziemianka nie jest obojętna Leiftanowi. Szczerze mówiąc - dodała po chwili namysłu - ostatnio z moich obserwacji wnioskuję, że stała się kimś ważnym nie tylko dla Leiftana, ale i dla Valkyona.
          - Twoje ostatnie obserwacje? Ewelein, o czym ty mówisz? - dopytywała zdziwiona i coraz bardziej zaciekawiona szefowa.
          - Chodź i sama spójrz - powiedziała elfka i wstała od biurka. Podeszła do uchylonych drzwi sali, gdzie leżeli Leiftan i Shairisse. - Widziałaś kiedykolwiek, żeby Valkyon się tak zachowywał?
          Miiko podeszła do niej i zajrzała do sali. Na krześle przy łóżku dziewczyny, siedział szef straży Obsydianu. Był pochylony w jej stronę, wspierał się na łokciach i trzymał ją za rękę, a głowę miał opartą na jej biodrze. Wyglądało na to, że chłopakowi się przysnęło, gdy siedział przy ziemiance. Obok jego stóp, pod łóżkiem spał zwinięty w kłębek Athira. Różany lis od samego początku nie odstępował swojej pani ani na krok.
          - Od dawna tak siedzi? - zapytała szeptem kitsune. Widok ten faktycznie ją trochę zdziwił, gdyż pierwszy raz widziała Valkyona czuwającego przy łóżku podopiecznej. Nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji, mimo że jego podwładni często trafiali do przychodni, bo była to straż skupiająca wojowników.
          - Przyszedł wczoraj przed Leiftanem i wyszedł tylko raz, gdy poprosiłam, żeby zawołał Ezarela i moich asystentów - odpowiedziała również szeptem Ewelein i ponownie usiadła przy biurku. - Już jakiś czas temu zauważyłam, że Shairisse ma na niego dobry wpływ. Przy niej się zmienił i wyszedł z tej swojej skorupy. Dlatego śmiem przypuszczać, że jego zachowanie jest spowodowane tym, co dzieje się w jego sercu.
          - Jeśli rzeczywiście tak jest - Miiko nagle spoważniała - to powiem ci, że niedługo mogą się pojawić nieoczekiwane sytuacje w Kwaterze.
          - Zapewne tak moja droga - pielęgniarka również przybrała poważny ton głosu - na razie jednak mamy inne problemy, którymi trzeba się zająć.
          - Masz rację. To tak dla pewności zapytam - kitsune zerknęła w stronę sali - z naszymi gołąbkami już wszystko dobrze?
          - Mogę powiedzieć, że u Shairisse wszystko wróciło do normy - elfka popatrzyła na czarnowłosą. - Musi jedynie odpocząć, ponownie nabrać sił i odnowić swoją energię i poziom maany we krwi... Jeśli chodzi o Leiftana... - w tym momencie spojrzała w kierunku sali, na której leżał lorialet. - Wygląda na to, że fizycznie jest z nim wszystko dobrze, ale poziom energii i maany w jego krwi jest niestabilny...
          - Czyli? Co to dokładnie znaczy? - dopytywała Miiko, marszcząc brwi. - Czy coś się stało w trakcie rytuału?
          - Tego nie wiem. Na czas rytuału poszłam do drugiej sali, aby im nie przeszkadzać i nie robić jakichś zakłóceń - spokojnie zaczęła wyjaśniać Ewe. - Kiedy Huang Hua mnie zawołała, Shai akurat wróciła do siebie i musiałam tylko ustabilizować jej oddech. Leiftan za to leżał na podłodze wyprężony i napięty jak struna od kitary*. Użyłam staroelfickiej frazy łagodzącej napięcia, która podziałała na niego od razu, ale zaraz potem miał jakiś dziwny, choć krótkotrwały napad epilepsji. Z opowieści Valkyona i Huang Hua wywnioskowałam, że to mógł być moment zakończenia rytuału. Gdy kładliśmy Leiftana na łóżko, okazało się, że ma krwotok, który nie był jednak poważny i udało nam się go dość szybko opanować. Od tamtej pory jego oddech, tętno, ciśnienie i temperatura są prawidłowe, wręcz książkowe. Martwi mnie jednak to, że poziomy maany we krwi i energii w czakrach sukcesywnie się obniżają. Ezarel stwierdził, że podobne efekty występują po zażyciu eliksiru Tersus Victas, ale z tego, co wiem to Leiftan nie pił takiego eliksiru...
          - Co to za eliksir?
          - Ciężko to wyjaśnić w prostych słowach - westchnęła elfka. - Krótko mówiąc, używa się go wraz z zaklęciem, aby wymazać wspomnienia i oczyścić pamięć i nie chodzi tylko o umysł.
          Kitsune wpatrywała się w pielęgniarkę przez dłuższą chwilę w milczeniu, wyraźnie starając się zrozumieć i przetrawić dopiero co pozyskane informacje. Ewelein przyglądała się jej z uwagą i widziała, że szefowa czuje się przytłoczona całym tym zamieszaniem, jakie powstało i wzmagało się w ostatnich dniach.
          - Nie martw się na zapas Miiko - odezwała się w końcu łagodnie, patrząc czarnowłosej w oczy i łapiąc jej dłoń w geście pocieszenia. - Najważniejsze, że oboje żyją. Ezarel wysłał Taenmila z wiadomością do pewnego znajomego zaklinacza, więc niedługo powinniśmy mieć obszerniejsze wieści na temat stanu naszego lorialeta.
          - Dobrze - odezwała się zrezygnowanym tonem szefowa. - Powiedzmy, że postaram się o tym teraz nie myśleć i poczekam na więcej informacji. Tak z innej strony biorąc - zaczęła, zerkając na Ewelein przyjaźnie - jadłaś już śniadanie?
          - Tak, Ezarel przyniósł mi kanapkę i sok, zanim poszedł się położyć - odpowiedziała pielęgniarka, kierując swoje spojrzenie na stos papierzysk leżących na biurku.
          Gdy elfka kończyła wypowiedź, do przychodni wszedł młody, szczupły chłopak. Jego ruchy były miękkie i niezwykle sprężyste. Z czarnej czupryny wystawały czarne, kocie uszy z białymi pędzelkami, idealnie pasujące do czarnego kociego ogona z białą końcówką. Ciemna, prawie czarna karnacja kontrastowała z pomarańczowymi oczami o bystrym i trochę dzikim spojrzeniu.
          - Witam szanowne panie - przywitał się miłym i bardzo ciepłym głosem, zamykając drzwi przychodni.
          - Witaj Laerin - powitała go Ewe, zerkając na zegarek. - Już jesteś? Masz jeszcze ponad pół godziny do dyżuru.
          - Wiem, ale słyszałem, że w nocy było dość nerwowo - odpowiedział łagodnie kotołak - i pomyślałem, że może przydałbym się wcześniej, żeby w czymś pomóc, albo szybciej przejąć zmianę i cię odciążyć.
          - To miłe z twojej strony - Ewe spojrzała na niego z rozbrajającym uśmiechem. - Miiko, tobie zalecam trochę więcej spokoju i porządne śniadanie - zwróciła się do szefowej tonem lekarza, który na odchodne wydaje ostateczne zalecenia pacjentowi. - Po południu natomiast zalecam wspólny spacer w ogrodach - dodała żartobliwie, mrugając porozumiewawczo i zabrała się do uzupełniania dokumentów.
          - Tak jest - Miiko uśmiechnęła się rozbawiona i skierowała do wyjścia. Wiadomości, które usłyszała od Ewelein były raczej pozytywne, chociaż pozostawiały spory margines na nowe domysły i zmartwienia. - Miłego dnia - rzuciła na odchodne.
          Idąc do stołówki, kitsune stwierdziła, że musi porozmawiać z Nevrą i Ezarelem, aby uzyskać od nich poradę na temat szykujących się rozmów dyplomatycznych. Trzeba coś było zacząć ustalać, a na Leiftana chwilowo nie mogła przecież liczyć. Valkyon chyba też na razie nie byłby zbyt pomocny, bo cała jego uwaga wyraźnie skupiona była na Shairisse. Postanowiła zwołać na popołudnie zebranie Lśniącej Straży, może przy okazji zdoła dowiedzieć się, czy szefowie straży wiedzą coś więcej o sercowych zawirowaniach w Kwaterze. Nie był to priorytet, ale Ewe rozbudziła dzisiaj jej ciekawość. Na razie jednak jedyne, o czym mogła myśleć, to zjedzenie śniadania, bo burczenie w brzuchu stawało się coraz dokuczliwsze.
   ***
          - Uhm... - ciche westchnięcie i poruszenie trzymanej dłoni, momentalnie wyrwały Valkyona z płytkiego snu. Od razu skierował spojrzenie na twarz dziewczyny, której od kilku godzin nie odstępował ani na krok. - Gdzie ja jestem? Co się stało? - dopytywała ledwo słyszalnym głosem Shairisse, zerkając na wojownika lekko oszołomionymi i nie do końca jeszcze przytomnymi oczyma.
          - Na Wyrocznię - wyszeptał wzruszony szef Obsydianu, całując przy okazji trzymaną dłoń ziemianki i nie spuszczając wzroku z jej twarzy. - Jesteś w przychodni, miałaś trochę problemów... ze zdrowiem - dodał po chwili niepewnie. Obawiał się, że prawda ujawniona w tej chwili, może spowodować u niej jakiegoś rodzaju szok lub traumę. Wolał, żeby wnikliwym wyjaśnianiem zajęły się osoby znające się na takich sprawach lepiej od niego. Dla niego bowiem liczyło się tylko to, że najważniejsza osoba w jego życiu żyje i właśnie się przebudziła. - Jak się czujesz maleńka? - zapytał łamiącym się głosem, usilnie starając się przy tym nie dopuścić łez do oczu.
          - Czuję się, jakby mnie czołg przejechał - odpowiedziała Shai żartobliwie, przewracając przy tym oczami i wywołując tym samym łagodny uśmiech na twarzy Valkyona. To była standardowa odpowiedź dziewczyny zawsze po ich wspólnych treningach. Sporo czasu zajęło mu zrozumienie, czym jest ów "czołg", o którym wspominała.
          - To dziwne, bo nie trenowaliśmy ostatnio - odparł, uśmiechając się przy tym z wyraźną ulgą i zadowoleniem na twarzy. Skoro żartowała, to mogło świadczyć tylko o tym, że jej samopoczucie nie jest najgorsze. Chwilę wcześniej jego uwagę zwrócił Athira, który słysząc głos swojej pani, od razu usiadł przy rozmawiających i domagał się uwagi, wesoło merdając ogonem i popiskując. - Zobacz, kto cały czas przy tobie czuwał - oznajmił, prostując się na krześle. Kiedy to zrobił, chowaniec od razu delikatnie wsparł się łapami o jego kolana i wsunął mokry nos w dłoń swojej opiekunki.
          - Dzień dobry - nieoczekiwanie przywitał się Laerin, który niepostrzeżenie wszedł do sali i pochylał się właśnie nad aparaturą monitorującą stan lorialeta. - I nie tylko on czuwał - dodał z ciepłym uśmiechem, specjalnie unikając kontaktu wzrokowego z białowłosym i pacjentką. Zaskoczony szef Obsydianu spojrzał na niego karcąco, ale nie odezwał się słowem.
          - Och, mój słodki lisio - szeptała w międzyczasie Shairisse, uśmiechając się szeroko i delikatnie drapiąc swojego chowańca za uchem. - Nie tylko on? - po chwili zapytała lekko zdziwiona, spoglądając łagodnie na swojego szefa. Valkyon nic jednak nie odpowiedział i lekko zażenowany spuścił wzrok. Pojawiające się jednak rumieńce na jego policzkach były wystarczającą odpowiedzią dla dziewczyny. Laerin zaśmiał się i spojrzał na wojownika, ale widząc jego reakcję, wolał nie kontynuować tematu. W międzyczasie zadowolony Athira położył się pod oknem, od czasu do czasu zerkając tylko na swoją panią.
          - Znajdziesz mi Valkyonie jakąś poduszkę? - poprosiła delikatnie rozbawionym tonem Shai, tym samym dając do zrozumienia szefowi swojej straży, że nie będzie drążyć tematu. Słysząc jej słowa, złotooki odczuł ulgę i zaczął rozglądać się po sali, w poszukiwaniu wolnej poduszki. Wiedział, że dziewczyna zrozumiała jego zakłopotanie, gdyż nie dopytywała go już więcej, tylko spoglądała na niego i uśmiechała się przyjaźnie. Właśnie w takich momentach miał wrażenie, że oboje dogadują się niemalże bez słów. Zawsze doceniał jej spostrzegawczość i wyrozumiałość, dzięki którym czuł się przy niej swobodnie.
           - Weź z łóżka obok - podpowiedział mu Laerin. - Później przyniosę nową.
          Wojownik wstał, aby zabrać poduszkę z wolnego łóżka, a następnie bardzo delikatnie wsunął ją pod ramiona i głowę swojej podopiecznej.
          - Tak dobrze? - zapytał, patrząc jak Shairisse układa się na posłaniu.
          - Super, dziękuję ci bardzo - odpowiedziała z uśmiechem.
          - Potrzebujesz jeszcze czegoś? Może głodna jesteś? - dopytywał z troską.
          - Nie, na razie niczego mi nie potrzeba.
          - Jak coś, to mów - odparł, siadając ponownie na krześle i przyglądając się z uwagą Shairisse. Wyraźnie widział, że dziewczyna się nad czymś zastanawia. Domyślał się, że będzie chciała zapewne wiedzieć, jak się tu znalazła i dlaczego, ale on sam przecież nie znał dokładnych odpowiedzi na te pytania. Bardzo chciał dowiedzieć się, dlaczego w nocy znalazła się w lesie i co się wydarzyło, zanim Athira po niego przybiegł. Stwierdził jednak, że czas na dopytywanie o to będzie później. Teraz najważniejsze było, aby wróciła do pełni zdrowia.
          - Długo tu jestem? - zapytała po dłuższej chwili, wyrywając Valkyona z zamyślenia.
          - Niecałe dwie doby - odparł, patrząc prosto w jej liliowe oczy.
          - Nie pamiętam, co się stało... - powiedziała zamyślona. Wojownik chciał jej odpowiedzieć, ale zrezygnował, gdyż do łóżka podszedł Laerin, by sprawdzić wskazania na aparaturze. Chwilę stał, wpatrując się w kolorowe odczyty.
          - Wygląda na to, że wszystko jest w porządku - odezwał się, korzystając z chwili milczenia między chłopakiem i dziewczyną. - Jeśli nic się nie zmieni, to myślę, że za dwa dni będziesz mogła wyjść - dodał, radośnie i wyszedł z sali. Shairisse zareagowała na tę wiadomość tylko delikatnym uśmiechem, wyraźnie skupiając swoje myśli na czymś innym. Valkyon za to odetchnął z ogromną ulgą, czując, jak ogromny ciężar spada z jego ramion.
          - Shai, nie zamartwiaj się na zapas - powiedział łagodnym, uspokajającym tonem. - To zapewne normalne, że w tej chwili nie pamiętasz, co się wydarzyło. Byłaś nieprzytomna, dopiero się wybudziłaś, potrzebujesz trochę czasu, aby dojść do siebie...
          - Może masz rację... - jej odpowiedź nie brzmiała przekonująco, ale wiedział, że nie powinien w tej chwili więcej wymagać. Zawsze była uparta i lubiła robić wszystko po swojemu, a im bardziej czegoś jej zabraniano, tym bardziej czuła potrzebę, by to zrobić. - Ale to takie dołujące, że nie potrafię sobie przypomnieć...
          - Za jakiś czas Ewelein wróci na dyżur, to zapewne będzie mogła ci jakoś pomóc - starał się ją pocieszyć, widząc, że nadal martwi się swoim brakiem pamięci. - Poza tym wszystko ci wytłumaczy i wtedy jestem pewien, że łatwiej ci będzie zebrać myśli i poskładać wszystko w jakąś całość -  dodał, przy okazji sam siebie też chcąc uspokoić. Poniekąd miał sobie za złe, że nie udało mu się zapobiec wydarzeniom z tamtej nocy. Obiecał przecież, wręcz przysięgał kiedyś Shairisse, że będzie ją chronił - nawet za cenę własnego życia... A teraz czuł, że ją zawiódł...
          - Niech ci będzie - powiedziała, dając w końcu za wygraną. - Jak ty to robisz, że zawsze wiesz, co powiedzieć, żeby mnie przekonać? - zapytała po chwili, przyglądając mu się i zabawnie marszcząc brwi.   
          Valkyon słysząc jej słowa, uradowany uśmiechnął się nieznacznie. Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć, gdyż w drzwiach stanął Laerin, oznajmiając, że właśnie przyszedł Chrome z informacją o zebraniu Lśniącej Straży w Kryształowej Sali.
          - Shai, niestety muszę iść, więc ci nie odpowiem - oznajmił głosem, który sugerował, że wcale tego nie chce. Wstając z krzesła, wziął rękę dziewczyny i ucałował ją delikatnie. - Chcesz, żebym wrócił po zebraniu?
          - A nie chcesz odpocząć ode mnie? - zaśmiała się, spoglądając figlarnie na niego. - I... wyspać się normalnie w swoim łóżku, a nie na... krześle? - dodała po chwili żartobliwie, chociaż rzeczywiście martwiła się o chłopaka. Znała go na tyle dobrze, że wiedziała, iż jest niewyspany i zmęczony.
          - Nie drażnij się ze mną - odpowiedział również figlarnie, chociaż dało się wyczuć, że nadal czuł się lekko zażenowany tym, że się o tym dowiedziała. - Jeśli nie będę miał obowiązków, to przyjdę do ciebie.
          - Ok, idź już Valkyonie - powiedziała cicho i uśmiechnęła się ciepło. - Miiko nie lubi czekać.
          - Wiem - odparł markotnie. - Odpoczywaj maleńka.
          Po tych słowach odwrócił się do drzwi i ruszył na zebranie.
-----------------------------------------------------------
   *starogrecki instrument muzyczny, stanowiący odmianę liry

Offline

#16 18-07-2022 o 20h02

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam i pozdrawiam.

cz.11 SERCE NIE SŁUGA

          Po wyjściu Valkyona z przychodni, Shairisse zamknęła oczy, aby pomyśleć. Musiała przyznać, że widok wojownika po przebudzeniu bardzo ją ucieszył. Od dłuższego już czasu był jej najbliższym przyjacielem, na którego wiedziała, że zawsze może liczyć i zawsze może się ze wszystkiego zwierzyć. Sporo między nimi się działo w przeszłości i nie zawsze były to sytuacje wpływające pozytywnie na znajomość. Niezaprzeczalnie jednak wszystkie te przeszłe wydarzenia, stały się niepodważalnym fundamentem ich przyjaźni. Lubili swoje towarzystwo i lubili spędzać razem czas, a mieli ku temu mnóstwo okazji - wspólne treningi, wspólne misje i wspólni przyjaciele. Dodatkowo mężczyzna był szefem Straży Obsydianu, do której ona należała. Dlaczego jednak czuwał przy jej łóżku? Jak ciężki był jej stan, że białowłosy tak bardzo się ucieszył, gdy się przebudziła? Przecież wyraźnie widziała, że miał łzy w oczach. Czy za tymi łzami kryło się coś więcej? Usilnie starała się przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Dlaczego znalazła się w przychodni? Dlaczego czuje, jakby ją coś przeżuło i wypluło? Ostatnie, co mogła sobie przypomnieć, to powrót z misji do Kwatery. Później, jak przez mgłę kojarzyła pobyt w Kwaterze, wspólną kolację z szefami straży na stołówce, ale co było potem? Chyba miała się z kimś spotkać, ale z kim i gdzie? Pogrążona w swoich myślach nagle usłyszała, jak ktoś wchodzi do przychodni.
          - Wróciłam. Jak się mają moi ulubieni pacjenci? - usłyszała znajomy głos i po chwili zobaczyła przez otwarte drzwi Ewelein, która stanęła przy biurku w celu przejrzenia dokumentów.
          - Jakiś czas temu Shairisse się obudziła - zakomunikował z entuzjazmem Laerin z sąsiedniego pomieszczenia. - Wygląda na to, że nic jej nie...
          - I nikt mi nie przyszedł powiedzieć? - przerwała mu kobieta, udając przy tym oburzoną i szybkim krokiem weszła na salę.
          - Chciałem, żebyś odpoczęła... - zawołał za nią skruszony pielęgniarz. - Poza tym Valkyon dopiero przed chwilą wyszedł... - dodał zrezygnowanym głosem, bardziej do siebie niż do przełożonej, która wyraźnie już go nie słuchała.
          - Shai, moja kochana - powiedziała radośnie elfka, ściskając przyjaźnie dziewczynę. - Jak dobrze widzieć, że się obudziłaś! Jak się czujesz? - zapytała, wypuszczając ją z uścisku.
          - Witaj Ewe - Shairisse powitała ją cicho, ale za to z ogromnym uśmiechem na twarzy. Dało się zauważyć, że mówienie, zwłaszcza głośniejsze powoduje pewien dyskomfort. - Jestem zmęczona, ale ogólnie jest dobrze, bo nic mnie jakoś specjalnie nie boli. No może poza mięśniami... Dobrze słyszałam, że ktoś jeszcze tu leży poza mną? - zapytała ze zdziwieniem, gdyż rozglądając się wcześniej, nie zauważyła nikogo w zasięgu swojego wzroku.
          - Jesteś tutaj ty i Leiftan - odpowiedziała pielęgniarka, spoglądając to na nią, to w dokumenty, to na odczyty.
          - Leiftan? - zapytała zaskoczona, czując przy tym, jak rumieni się na twarzy, a jej serce przyspiesza na samą tylko myśl o chłopaku. - Czemu tutaj leży? Coś mu się stało?
          - Nic ci jeszcze nie powiedzieli? - spytała zdumiona elfka. Była przekonana, że dziewczynę o wszystkim poinformowano, skoro się obudziła. - Jeszcze się nie wybudził po rytuale – dodała po chwili namysłu.
          - Jakim rytuale? Nic nie wiem – ziemianka patrzyła na przyjaciółkę zdezorientowana. - Valkyon nic mi nie chciał powiedzieć, bo stwierdził, że ty lepiej mi to wyjaśnisz.
          - Cały Valkyon – skwitowała krótko Ewelein, siadając na krześle. - Nigdy nie potrafił mówić o tym, co najbardziej go bolało. Widzisz moja droga - zaczęła mówić poważnie, chcąc przy okazji zmienić szybko temat. Wyraz twarzy Shairisse wskazywał, że dziewczyna nie jest chyba w pełni świadoma motywów postępowania swojego szefa. - Nie bardzo wiemy, co się wydarzyło. Mamy tylko kilka poszlak, sporo domysłów i całe mnóstwo pytań, na które nie znamy odpowiedzi. Nie będę ukrywać, że bardzo liczyliśmy na jakieś wyjaśnienia od ciebie, gdy się obudzisz...
          - Tylko że ja właśnie nic nie pamiętam - odparła smutno Shai.
          Elfka zamyśliła się na chwilę, zastanawiając się, w jaki sposób mogłaby zaradzić na takie problemy. Liczyła się z tym, że dziewczyna nie będzie pamiętać wydarzeń z okresu, gdy była nieprzytomna, ale nie spodziewała się luk w pamięci odnośnie do okresu poprzedzającego ten stan. Tak, jak wszyscy zainteresowani była przekonana, że po przebudzeniu się Shairisse, dowiedzą się bezpośrednio od niej, dlaczego sama w nocy poszła na leśną polanę. Wszystko wskazywało jednak, że rozwiązanie tej tajemniczej sprawy nie będzie takie proste, jak się zdawało.
          - Mogłabym ci podać eliksir Admonere - zasugerowała po chwili rozmyślań. - To łagodny wyciąg z ziół, który wspomaga pamięć i oczyszcza umysł, ale najefektywniej działa w czasie snu. Co prawda, nie oczekiwałabym żadnych cudów, ale pomoże ci uporządkować myśli i wtedy, być może coś więcej sobie przypomnisz.
          - Warto spróbować – powiedziała dziewczyna z nadzieją. - Przyznam, że ta cała sytuacja trochę mnie dołuje.
          - Laerin, przynieś mi eliksir Admonere'a! - pielęgniarka zawołała w stronę drugiej sali.
          Chwilę później pojawił się kotołak z buteleczką zielonego płynu. Shairisse wypiła zawartość jednym haustem i uśmiechając się niewinnie, oddała fiolkę chłopakowi. Kiedy ten opuszczał salę, Ewelein zaczęła opowiadać przyjaciółce o wydarzeniach z feralnej nocy. Opowiedziała o bohaterstwie jej chowańca, o znalezieniu jej na polanie w lesie i jej katastrofalnym stanie, gdy przynieśli ją do przychodni. Powiedziała o przeszukaniu jej pokoju i znalezieniu dzbanka z dziwnym osadem, o powstałych podejrzeniach, że padła ofiarą nieudanego rytuału związania dusz. Dłuższą chwilę wahała się, czy opowiedzieć jej wszystko o tym rytuale, ale ostatecznie zdecydowała się wyjawić całą prawdę na ten temat. Dziewczyna słuchała tych wyjaśnień z uwagą, a także coraz większym zdziwieniem i przerażeniem. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś chciał związać swoją duszę z jej duszą. Łatwość, z jaką pakowała się przecież w problemy, powinna innych wręcz zniechęcać do tego rodzaju zabiegów. Ktoś musiał być niesamowitym desperatem, że połasił się na takie rozwiązanie jakiegoś problemu. Zatem jaki to był problem? Kto to był i dlaczego obrał sobie na cel właśnie jej osobę? Jakim też cudem miał dostęp do jej pokoju i dzbanka z wodą?
          - Nic nie przypomina ci się z tamtego wieczoru? - zapytała Ewelein, widząc zamyślony wyraz twarzy Shairisse.
          - Nie... Jedyne, co mnie męczy, to nieodparte wrażenie, że miałam się z kimś spotkać... chyba... - dziewczyna patrzyła przed siebie z zagubionym wyrazem twarzy. - To musiał być ktoś, kogo dobrze znam, inaczej... Raczej nie poszłabym do tego lasu sama, w nocy... Nie mam jednak bladego pojęcia, po co tam polazłam i z kim niby miałam się spotkać... Nadal też nie rozumiem, w jaki sposób Leiftan wkręcił się w tę historię... - dodała po chwili, spoglądając wyczekująco na elfkę.
          - Jakby ci to wytłumaczyć? - ta zaczęła lekko zakłopotana. - Nie wiedzieliśmy, jak cię ratować i Leiftan zaproponował pewien rytuał, zwany "unum mundum". To rytuał pradawnej magii, dzięki któremu mógł odnaleźć twoją duszę w innym wymiarze. Przeprowadził go z pomocą Valkyona i damy Huang Hua. Jak widzisz, udało mu się ciebie sprowadzić - głos kobiety delikatnie zadrżał. - Jednak on sam jeszcze się po nim nie wybudził...
          - Czemu? Czemu się nie wybudził? Czy coś mu się stało? - wypytywała Shairisse, a ton jej głosu wyraźnie zdradzał, że czuje się mocno zaniepokojona tą sytuacją. - Gdzie on leży? Na pewno nic mu nie grozi? - dopytywała, unosząc się delikatnie na łokciach i rozglądając dookoła.
          - Leży tam, pod ścianą – powiedziała Ewelein, wskazując głową miejsce za wezgłowiem jej łóżka. - Nic mu nie jest. Ten rytuał ma korzenie w pradawnej magii daemonów i wymagał od niego poświęcenia sporej ilości energii i maany. Takie rytuały niestety bardzo osłabiają rzucającego zaklęcie. Teraz musi tylko spokojnie zregenerować siły i uzupełnić straty maany i energii we krwi, a jak sama wiesz, na to potrzeba czasu – stwierdziła, zerkając przy okazji na zegarek. - Ty też musisz zregenerować siły, więc dobrze by było, żebyś się uspokoiła i przespała - dodała z łagodnym uśmiechem.
          Shairisse nie wyglądała na całkowicie przekonaną, ale nie pytała już o nic więcej. Oparła się ponownie na poduszce i westchnęła tylko, czując, że powoli ogarnia ją zmęczenie. Może rzeczywiście niepotrzebnie się martwiła? Może jak się obudzi, to wszystko wróci na swoje miejsce? Może Leiftan też się zdąży wybudzić i będzie mogła z nim porozmawiać? I podziękować mu za ratunek? Jej rozmyślania przerwało nagłe pojawienie się Ezarela w przychodni. Elf pewnym krokiem wszedł na salę, przywitał się zdawkowym: "Cześć marudo. Dobrze widzieć, że się obudziłaś" i bez jakichkolwiek wyjaśnień podszedł do łóżka lorialeta.
          - Ale... Co z tobą Ez? - zapytała zdziwiona Ewelein. - Nie zapominasz się trochę?
          - Taenmil wrócił od Itzal'a - odpowiedział szef Absyntu, nie patrząc nawet w ich stronę. - Według informacji zaklinacza, Leiftan prawdopodobnie trafił do wymiaru zapomnienia. Jeśli uda się złapać i przyciągnąć jego ducha wystarczająco szybko, to może zapobiegniemy całkowitej utracie jego wspomnień z wymiarów - mówiąc to, alchemik wcierał w dłonie zawartość przyniesionej ze sobą buteleczki. Następnie położył prawą dłoń na czole blondyna, a lewą na jego klatce piersiowej, na wysokości serca i zaczął recytować zaklęcie:
     "Co miało być zapomniane, już zostało wymazane,
      teraz serce, umysł, ciało, niech powrócą do nas cało,
      niech opuszczą wymiar srogi, niech odnajdą spokój błogi,
      byś odnalazł ukojenie, swej pamięci ocalenie"
          W tym samym momencie oddech Leiftana się zatrzymał, ale była to chwila tak krótka, że aparatura monitorująca zdążyła zaledwie raz błysnąć alarmująco i wszystko wróciło do normy. Elfka wstała z krzesła i podeszła do aparatury, aby sprawdzić, co pokazują odczyty. Ku jej zdziwieniu wskaźniki poziomu maany we krwi i energii w czakrach chłopaka przestały opadać. Wszystkie pozostałe parametry były prawidłowe, a nawet bardzo zadowalające.
          - Wygląda na to, że udało ci się wyciągnąć go z miejsca, w którym się ukrył - zaśmiała się Ewelein z wyczuwalną ulgą.
          - Na to wygląda - odparł również z ulgą Ezarel. Następnie odwrócił się w jej stronę i dumnie wypiął pierś. - Mów mi "mistrzu"!
          - Chyba cię rozum całkiem opuścił - odpowiedziała mu rozbawiona kobieta, wywołując tym samym cichy chichot u Shairisse. - Wszystko wskazuje na to, że miałeś rację mówiąc o tym, że objawy są podobne do tych, po wypiciu eliksiru Tersus Victas. Tylko że w tym przypadku to nie eliksir a wymiar wywołał takie efekty.
          - Wiem, jestem mistrzem – odparł nonszalancko elf. - A tak na marginesie, to Itzal zapowiedział się z wizytą... za jakiś czas.
          - I dobrze, może udzieli nam jakiś wyjaśnień i przekaże dodatkowe informacje – odparła Ewelein i podeszła do łóżka przyjaciółki. - Mówiłam ci kochana, że nie ma się czym martwić. Teraz już chyba wszyscy mamy z górki - dodała i pogłaskała ją po włosach.
          Przez chwilę stała i przyglądała się na powrót zmartwionej twarzy dziewczyny, aż w końcu z ciepłym, a zarazem wymownym uśmiechem zapytała, czy przestawić jej łóżko na inne miejsce. Gdy uzyskała pozytywną odpowiedź, poprosiła Ezarela o pomoc i oboje poprzestawiali łóżka tak, aby rekonwalescenci leżeli obok siebie. Kiedy Shairisse spojrzała na Leiftana, to aż westchnęła zaskoczona, widząc bladą i prawie całkiem pozbawioną życia twarz chłopaka.
          - Jejku, jaki on przeraźliwie blady - powiedziała zatroskanym głosem.
          - To normalne w jego stanie - pocieszała ją spokojnie Ewe i pochyliła się w jej stronę, aby dodać konspiracyjnym tonem. - Zdradzę ci, że ty wyglądałaś dużo gorzej, a teraz... wracają ci kolorki, więc jemu też wrócą. Postaraj się na trochę zasnąć, żeby eliksir Admonere efektywniej zadziałał. Później do ciebie zajrzę i sprawdzimy, czy są jakieś efekty.
          Po tych słowach spojrzała na elfa i stanowczym tonem oznajmiając, że czas opuścić pomieszczenie, ruszyła w stronę drzwi. Ezarel zatrzymał się na chwilę w nogach łóżka Shairisse. Przyglądał się jej z szelmowskim uśmiechem na twarzy, zastanawiając się, w jaki sposób jej dogryźć.
          - Daruj sobie Eziu - mruknęła dziewczyna, uśmiechając się przy tym nieznacznie, ale ciepło i ostentacyjnie zamykając oczy. Dobrze znała to spojrzenie i uśmieszek chłopaka, które sugerowały, że lada moment powinna spodziewać się z jego strony kąśliwej uwagi pod swoim adresem.
          - No przecież nic nie mówię - elf udał oburzenie i odsunął się od jej łóżka na odległość jednego kroku, udając przy tym, że się dąsa. - Chciałem tylko zakomunikować, że Nevra przesyła pozdrowienia, a Valkyon przeprasza, ale ma pilną misję i nie jest pewien, kiedy z niej wróci – powiedział i ruszył w stronę drzwi. - Ech, marudna jak zawsze - dodał pod nosem żartobliwie, acz bardzo przyjaźnie i opuścił pomieszczenie.
          W sali nastała przyjemna cisza, którą czasami tylko przerywał szum wiatru w koronie pobliskiego drzewa i świergot alfeli w ogrodach Kwatery. Shairisse przyglądała się twarzy Leiftana, która całkowicie pozbawiona była kolorów, ale przy tym zdawała się być bardzo spokojna i odprężona. Przyzwyczaiła się, że lorialet zawsze był raczej blady, ze względu na swoje pochodzenie i rasę, ale teraz wydawał się jeszcze bardziej pozbawiony jakichkolwiek sił życiowych. Przyglądała się w skupieniu jego twarzy, starając się zrozumieć motywy postępowania chłopaka. Dlaczego czasami bywa wobec niej oschły i zdystansowany, jakby za coś ją obwiniał, a innym razem ryzykuje swoje zdrowie, a nawet życie, aby ją ratować? Chcąc uporządkować w głowie swoje myśli oraz wszystkie informacje, jakie przekazała jej Ewelein, zamknęła oczy dla lepszej koncentracji. Z jednej strony czuła prawdziwą ulgę, że lorialet znalazł sposób, żeby uratować jej życie. Czuła, że koniecznie musi podziękować mu za ten ratunek. Jemu i wszystkim pozostałym. Z drugiej strony czuła przerażenie na myśl, że z taką łatwością można kogoś zniewolić w tym świecie, nawet bez wiedzy tej osoby. Co by się stało, gdyby jej napastnik nie pomylił formuły? Co by się stało, gdyby przeprowadził rytuał do końca, osiągając zamierzony cel? Co by to wtedy oznaczało dla niej? Czy istniałby wtedy, chociaż cień szansy na uwolnienie jej z takiego zniewolenia? Czy ktokolwiek wiedziałby wtedy, co zrobić i w jaki sposób ją ratować? Myśląc o tym wszystkim, poczuła, jak zmęczenie coraz bardziej opanowuje jej ciało i umysł i zanim się zorientowała, odpłynęła w objęcia Morfeusza.
   ***
          Ponowna pobudka Leiftana, tak jak i poprzednia, nie należała do najprzyjemniejszych. Ze snu wyrwało go silne i z powodu zastałych mięśni, dość bolesne szarpnięcie, które było punktem kulminacyjnym snu o spadaniu z dużej wysokości. Szybko jednak zapomniał o tym niemiłym doznaniu, gdy odkrył, że jego ciało znowu poddaje się jego woli. Mógł swobodnie otworzyć oczy i poruszać wszystkimi kończynami. Z dużym zadowoleniem przeciągnął się w miękkiej pościeli, aby rozprostować kości i rozluźnić choć trochę mięśnie całego ciała. Ciepłe promienie słońca wpadające przez otwarte okno, ogrzewały mu twarz i ku jego zdziwieniu, wcale nie drażniły jego oczu. Z położenia promieni słonecznych i różnych cieni na sali wywnioskował, że jest mniej więcej pora kolacji.
          Kiedy rozejrzał się dookoła siebie, jego uwagę od razu przykuła Shairisse, leżąca na łóżku obok, z twarzą zwróconą w jego stronę. Zaintrygowany przez dłuższą chwilę przyglądał się jej, w całkowitej ciszy i skupieniu. Kawałek po kawałku, centymetr po centymetrze analizował wygląd jej twarzy, która notabene jego zdaniem stanowiła ideał kobiecego wyglądu i wdzięku. Delikatna cera, która zawsze wydawała się mienić odcieniami słonecznego bursztynu, teraz była bardzo blada i pozbawiona wszelkich kolorów. Z satysfakcją zauważył jednak, że nie jest tak blada, jak wtedy, gdy widział ją przed rytuałem. Burza niesfornych, popielatych loków częściowo okalała jej twarz, a częściowo w nieładzie rozrzucona była na poduszce. Zamknięte powieki zwieńczone były długimi i delikatnie podkręconymi rzęsami, wyglądającymi jakby niedawno użyto na nich zalotki. Usta miała lekko rozchylone, nadal delikatnie spierzchnięte, ale nie były już tak sine i pozbawione życia jak ostatnio. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna pogrążona jest we śnie, gdyż jej klatka piersiowa unosiła się w stałym i spokojnym tempie.
          W głowie zaczęły mu się kłębić przeróżne myśli. Czy rytuał zakończył się powodzeniem? Czy udało mu się stworzyć połączony wymiar i przeniknąć do niego? Czy odnalazł tam jej duszę i czy udało się ją uratować bez żadnych komplikacji? Czy po tym wszystkim, będzie to ta sama Shairisse, którą tak bardzo pokochał? Wspomnienia, które do niego powróciły, sięgały tylko do momentu odprawiania rytuału. Starając się przypomnieć sobie cokolwiek z dalszych wydarzeń, miał dziwne uczucie, jakby te wspomnienia ukrywały się przed nim, bądź uciekały, unikając odkrycia. Uczucie podobne do tego, gdy z wysiłkiem sięgasz po coś i już prawie to masz, prawie dotykasz palcami, a w tym samym momencie, ktoś złośliwie odsuwa to kawałeczek dalej od twojej ręki.
          Kiedy układał się wygodniej na poduszce, śpiący wciąż pod oknem Athira podniósł głowę i z zaciekawieniem spojrzał na niego. Widząc jego poruszenie, od razu podszedł do łóżka i położył głowę tuż obok jego dłoni, oczekując reakcji chłopaka.
          - Witaj Athira - szepnął i pogłaskał chowańca po głowie.
          Różany lisek przez chwilę pozostawał nieruchomo i wpatrywał się w jego zielone oczy, jakby starając się w nich coś wyczytać. Jego zachowanie zaciekawiło Leiftana i przez chwilę przyglądał mu się zaintrygowany. Im dłużej patrzył w czerwone ślepka, tym większe miał wrażenie, że w spojrzeniu chowańca dostrzega wdzięczność i oddanie. To odkrycie było dla niego dość zaskakujące, bo odkąd pamiętał, pupil ziemianki zawsze zachowywał się wobec niego raczej z niechęcią i dystansem.
          - Wszystko w porządku mały? - zapytał łagodnie, drapiąc liska za uchem. Ten polizał chłopaka po dłoni i radośnie popiskując, zamerdał ogonem. - Wiem, wiem, też się cieszę, że twoja pani jest wciąż z nami - dodał przyciszonym głosem. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę...
          Mówiąc ostatnie słowa, ponownie spojrzał na dziewczynę. Różany lisek bez chwili zastanowienia również przerzucił radosne umizgi na swoją panią, trącając jej ramię i twarz mokrym nosem. Jego zachowanie od razu wywołało u ziemianki ciche westchnięcie zaskoczenia, a jej dłoń spoczęła na głowie pupila, gotowa go pogłaskać lub delikatnie odepchnąć, w zależności od humoru obudzonej.
          - Athi, co cię napadło?- zapytała zaspanym głosem Shai, nie otwierając przy tym zaspanych oczu. Ton jej głosu wykazywał się delikatną nutą rozbawienia, co zachęciło Leiftana do udzielenia odpowiedzi, bez czekania, aż ukochana otworzy oczy:
          - Chyba się za tobą stęsknił...
          Dziewczyna natychmiast zareagowała, odsuwając od siebie radosny pyszczek swojego pupila. Spojrzała w twarz lorialeta i poczuła, jak serce jej przyspiesza z radości na widok tych zielonych oczu, spoglądających w jej stronę. Zadowolony z siebie Athira stał przez chwilę między nimi, merdając ogonem. Zerkał to na jedno, to na drugie, a nie doczekawszy się zainteresowania ze strony obudzonych, ruszył w stronę drzwi, zostawiając tych dwoje samych sobie.
          - Leiftan... - szepnęła ciepło Shairisse. - Tak się cieszę, że się obudziłeś. Martwiłam się o ciebie...
          - Niepotrzebnie - odpowiedział z łagodnym uśmiechem. - Wiedziałem, co robię. Najważniejsze, żebyś to ty była cała i zdrowa. Jak się czujesz?
          - Dobrze - szepnęła, delikatnie się rumieniąc. - Trochę mnie bolą mięśnie, ale Ewelein mówiła, że to niedługo minie. Poza tym podobno wszystko jest ze mną w porządku, mam tylko odpoczywać. A jak ty się czujesz? - zapytała, starając się przy tym brzmieć jak najbardziej spokojnie i swobodnie. W środku czuła jednak, jak targają nią przeróżne emocje. Od euforii z powodu jego przebudzenia, przez niepewność, jak się zachować i jak reagować w jego obecności, aż po złość, że dla niej zaryzykował swoje zdrowie i życie.
          - Też zapewne będę musiał odpocząć - odparł wesoło. - Jeszcze nie wiedzą, że się obudziłem...
          - Już wiedzą - jego wypowiedź przerwała Ewelein, która właśnie energicznym krokiem weszła na salę. - Pewien szczęśliwy i rozentuzjazmowany pupil nie omieszkał powiadomić nas o waszej pobudce. Twój podopieczny, moja droga wzorowo sprawuje nad wami pieczę - dodała rozbawionym głosem, wymownie spoglądając na różanego liska, który ją właśnie wymijał. Athira radośnie zamerdał ogonem i spokojnie udał się pod okno, żeby zwinąć się w kłębek i znowu zapaść w sen. - A teraz słucham kochani, jak wasze samopoczucie? - zapytała, podchodząc do Leiftana i łapiąc jego nadgarstek w celu sprawdzenia tętna.
          - Bez większych rewelacji Ewe – powiedział chłopak z uśmiechem. - Chciałbym mieć tylko więcej energii, bo czuję się całkiem jej pozbawiony.
          - Nie dziwię się Leiftanie – pielęgniarka uśmiechnęła się szeroko. - Rytuał wyciągnął z ciebie prawie całą energię i maanę. Widzę jednak, że ich poziom ładnie wraca do normy, więc jeśli nadal tak będzie, to jutro pozwolę ci opuścić przychodnię – dodała, przeglądając w międzyczasie wpisy w swojej dokumentacji. Po chwili odwróciła się w stronę przyjaciółki. - U ciebie Shairisse widzę takie same postępy, a więc i ciebie wypuściłabym jutro, jeśli oczywiście nie wyskoczysz mi z jakimś problemem.
          - Nie mam takiego zamiaru – zaśmiała się dziewczyna.
          - No ja mam nadzieję – elfka spojrzała na nią z udawaną srogością. - Już nam wystarczającą dawkę emocji dostarczyłaś. Teraz chcę widzieć tylko szybki powrót do zdrowia. Zanim zaczniemy cokolwiek ustalać, to muszę jeszcze wiedzieć, czy przeszkadza wam takie ułożenie waszych łóżek? Czy może wolicie leżeć w odrębnych częściach sali i za parawanami?
          Rekonwalescenci spojrzeli na siebie i oboje doszli do wniosku, że nie przeszkadza im ich położenie, a wręcz będzie im raźniej i weselej, gdy będą bliżej siebie. Ewelein słysząc ich zapewnienia, uśmiechnęła się pod nosem, ale nie skomentowała tego na głos. Za to w myślach z pewną obawą doszła do wniosku, że tych dwoje ma do siebie swoistą słabość. Oboje zerkali na siebie z pewną uroczą nieśmiałością i delikatnym zakłopotaniem, jakby obawiając się, że zostaną na czymś przyłapani. Jak chwilę ich jeszcze poobserwowała, to wyraźnie widziała, że zachowanie tych dwojga emanuje wzajemną chemią. W ich spojrzeniu kryło się coś, czego nie potrafiła nazwać - jakieś przyciąganie, wzajemna fascynacja i coś na kształt porozumienia. Miała przeczucie, że wydarzenia z ostatnich godzin, dodatkowo jeszcze bardzo zbliżą do siebie tych dwoje. Wiedziała, że jeśli jej przypuszczenia się sprawdzą, to w najbliższym czasie w Kwaterze jedno z serc może pęknąć. Miała tylko nadzieję, że obejdzie się bez dramatów. 
          - No to zostawiamy wszystko bez zmian - powiedziała po chwili z nostalgicznym uśmiechem pielęgniarka. W sumie to przecież nie była jej sprawa, niech sobie zakochani sami radzą. Ona była zadowolona w tej chwili, że nie będzie musiała dzisiaj ponownie przestawiać łóżek. - Idę dla was jeszcze po eliksiry Amplif'a, które wzmocnią i przyspieszą waszą regenerację.
          Po tych słowach kobieta wyszła do drugiej sali, aby z szafki pobrać leki. W międzyczasie Leiftan w zamyśleniu spoglądał na Shairisse. Jakiś czas temu dziewczyna poprosiła go o szczerą i poważną rozmowę. Powiedziała mu wtedy, że chciałaby wyjaśnić z nim kilka spraw, które nie dawały jej spokoju. Domyślał się, jakie to były sprawy i dlatego w tę feralną noc, zdecydował się jej wszystko powiedzieć. Nie wiedział, że wówczas w Kryształowej Sali rozmawia z jej duchem. Teraz zastanawiał się, czy cokolwiek z tamtej rozmowy zostało przez dziewczynę zapamiętane? Miał dziwne przeczucie, że rozmowa ta była tylko próbą. Nawet jeżeli Shai będzie pamiętać ich spotkanie w Sali Kryształu, to przecież tamta rozmowa nie została zakończona. Z zamyślenia wyrwał go cichy trzask domykanych drzwiczek szafki, z której Ewelein brała eliksir. W tym też momencie jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem liliowych oczu dziewczyny, która od dłuższej chwili przyglądała się jego zamyślonej twarzy.
          - Przepraszam, zamyśliłem się - powiedział lekko zakłopotany, czując się przy tym, niczym małe dziecko przyłapane na gorącym uczynku. Shairisse w odpowiedzi tylko uśmiechnęła się do niego promiennie. Widać było, że chętnie skomentowałaby jakoś tę sytuację, ale powstrzymała się z powodu zbliżającej się elfki. Kobieta powoli szła w ich stronę, jednocześnie delikatnie wstrząsając niesione przez siebie fiolki i cicho pod nosem mamrocząc jakąś formułkę, aktywującą właściwości eliksiru.
          - Dzięki temu eliksirowi, do jutra rana nie powinniście odczuwać ani głodu, ani pragnienia, ani żadnych innych potrzeb – zaczęła objaśniać działanie eliksiru, podając im buteleczki z fioletowym płynem. - Chyba domyślacie się, o czym mówię – dodała z wymownym uśmiechem. -U wielu osób eliksir ten wywołuje senność, dlatego po wypiciu go, przez co najmniej osiem godzin zalecane jest pozostawanie w łóżku i niewskazany jest jakikolwiek wysiłek fizyczny. - Słysząc jej słowa, Leiftan i Shai w tym samym momencie zerknęli na siebie i uśmiechnęli się rozbawieni. Żadne z nich nie czuło się teraz na siłach, aby wykonywać „jakikolwiek wysiłek fizyczny". Oboje myśleli o odpoczynku i zregenerowaniu swoich sił życiowych. - Wiem, że zapewne chcielibyście sobie wyjaśnić kilka rzeczy – kontynuowała swoją wypowiedź Ewelein, udając przy tym, że nie zauważyła ich uśmieszków – jednak dzisiaj nie traćcie nocy na rozmowy, pozwólcie sobie na odpoczynek i sen. To tyle ode mnie w kwestii zaleceń na dzisiaj. Teraz was zostawiam kochani – uśmiechnęła się radośnie i zaczęła powoli iść w stronę drzwi. - Idę uzupełnić zalecenia, a potem kolacja i spać. Wykończyliście mnie i pozbawiliście sił i energii, bądźcie więc teraz grzeczni i do jutra!
          - Dzięki Ewe, do jutra! - zawołał za nią Leiftan, a Shairisse zawtórowała. Kiedy elfka opuściła pomieszczenie, lorialet spojrzał na dziewczynę z nieśmiałym uśmiechem na twarzy. - No i zostaliśmy sami...
          - Na to wygląda – odpowiedziała i również nieśmiało się uśmiechnęła.
          - Shai... Czy ty pamiętasz cokolwiek z tego, co się wydarzyło? - zapytał niepewnie chłopak, spoglądając na nią teraz poważnie. Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy i zaczęła nerwowo bawić się czerwoną nitką uwiązaną na nadgarstku. - A jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?
          Shairisse zaczęła opowiadać o swoim powrocie z misji, o czasie spędzonym w Kwaterze, który z niewiadomych dla niej powodów był tylko zamglonym wspomnieniem. Opowiedziała o kolacji z szefami i o swoim dziwnym uczuciu, że miała się z kimś spotkać. Leiftan słuchał jej wypowiedzi z dużym zainteresowaniem. Każde jej słowo, każdy oddech i każdy gest był dla niego w tej chwili namacalnym dowodem na to, że rytuał przyniósł oczekiwany cel. Patrzył na nią z zachwytem, nie mogąc oderwać wzroku od jej osoby. Ona w tym czasie nieprzerwanie bawiła się czerwoną nitką na nadgarstkach i na głos zastanawiała się, po co komuś było związywanie własnej duszy z jej duszą. Od razu przypomniał sobie jej wpis z pamiętnika i notatkę Lance'a, który poinformował go o swoim fortelu. O tym, że podszywając się pod niego, zostawił jej wiadomość o chęci spotkania w lesie, a ona była szczęśliwa, myśląc, że to on ją tam zaprasza. Pragnęła wyjaśnienia sytuacji między nimi. To dawało mu cień nadziei, że nie jest jej obojętny i powodowało, że coraz bardziej chciał wyznać jej wszystkie swoje uczucia – tu i teraz. Powstrzymywało go tylko poczucie przyzwoitości, które nakazywało wysłuchać jej do końca, bez przerywania jej i bez zmieniania tematu.
          - Wszystko wskazuje na to, że to eliksir Are'T Vian spowodował u ciebie problemy z pamięcią – powiedział po namyśle, gdy Shai ponownie na głos się zastanawiała, dlaczego nie pamięta czasu sprzed tej koszmarnej nocy. - Myślę, że twoje wspomnienia powinny się wyklarować w ciągu najbliższych dni...
          - Tak myślisz? - dziewczyna z nadzieją spojrzała w jego oczy. - Bo nie mając tych wspomnień, czuję się taka zagubiona i zdołowana... - jej głos zaczął delikatnie drżeć.
          - Wszystko się ułoży Shai... zobaczysz... - powiedział najczulej, jak tylko potrafił. W środku jednak czuł, jak pęka mu serce na widok jej cierpienia. Z całych sił pragnął ją teraz przytulić i powiedzieć jej, że zrobi wszystko, aby poczuła się bezpieczna. I zrobiłby to, gdyby tak mocno nie bolały go wszystkie mięśnie i gdyby nie czuł się tak słaby. - Wypijmy eliksir od Ewelein. Jestem pewien, że gdy twoje QI wróci do równowagi, to poczujesz się dużo lepiej. Oboje poczujemy się jutro lepiej...
          - Dziękuję ci Leiftanie – przerwała mu, patrząc nadal w jego oczy. Jej głos był cichy i bardzo ciepły.
          - Nie ma za co – odpowiedział zaskoczony, czując, że przy okazji się rumieni.
          - Jest za co – odparła szybko. - Dziękuję za wszystko, co zrobiłeś dla mnie, za to, że mnie uratowałeś i tak bardzo mnie teraz wspierasz...
          Pomimo zapadającego zmierzchu i przytłumionego oświetlenia zauważył, że w oczach dziewczyny szklą się łzy. W jego oczach również zebrały się łzy, które za wszelką cenę chciał utrzymać w ryzach. Dla ukrycia tego rozczulenia uniósł fiolkę w jej stronę i zachęcająco powiedział: - „Na zdrowie!". Ona delikatnie uderzyła swoją fiolką w jego, po czym oboje wypili fioletowy płyn.
          - Będzie dobrze Shairisse. Jutro wszystko zacznie się układać – powiedział łagodnie, zabierając od niej puste naczynko i odkładając na swoją szafkę. Później odruchowo wyciągnął do niej rękę, a ona ją złapała i lekko uścisnęła. Oboje nie powiedzieli już nic więcej, bo nie czuli potrzeby, aby zakłócać tę magiczną chwilę zbędnymi słowami. To była właśnie jedna z tych chwil, którą każdy nazywa „porozumieniem bez słów". Dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy, uśmiechając się tylko nieśmiało. Leiftan patrząc w jej twarz, zdawał sobie coraz bardziej sprawę z faktu, że jego życie ma jakikolwiek sens tylko dzięki tej dziewczynie. Uświadomił sobie, że gdyby po przebudzeniu powiedzieli mu, iż nie udało się uratować Shairisse, to jedyne, o czym by pomyślał, to, w jaki sposób do niej dołączyć. Nie chciał... Nie mógłby... Nie, nie potrafiłby żyć ze świadomością, że nigdy więcej jej nie zobaczy. To, że była żywa tutaj teraz, obok niego, to była najcudowniejsza rekompensata za wszystko, co ewentualnie może być konsekwencją rytuału i tego, że zdecydował się go przeprowadzić. Wiedział, że jakieś konsekwencje będą, bo wykorzystanie prastarego rytuału daemonów nie pozostanie bez echa, szczególnie, że są namacalne jego efekty. Miiko na pewno rozpocznie jakieś śledztwo i stuprocentowo będzie chciała wyjaśnień od niego. Teraz to jednak było najmniej ważne, bo najważniejsze było dla niego, aby wyjaśnić wszystko z Shai i wyznać jej w końcu – na żywo i w pełni świadomie, że kocha ją ponad wszystko.
          - Śpij dobrze słoneczko – powiedział cicho, gdyż eliksir zdążył już na nią zadziałać i dziewczyna zasnęła. Delikatnie odłożył jej rękę na łóżko i przyglądał się jej, chcąc zapamiętać każdy szczegół jej twarzy. Powoli zmęczenie sprawiło, że jego powieki stawały się coraz cięższe, a on pogrążony we wspomnieniach i rozmyślaniach o ukochanej, zaczął odpływać do krainy snów.

Offline

#17 03-09-2022 o 00h09

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam i pozdrawiam

cz.12 BUDZĄCE SIĘ PRAGNIENIE

          Ewelein odebrała swoją tacę z kolacją od Karuto i rozejrzała się po stołówce. Poszukiwała jakiegoś wolnego miejsca, najlepiej przy pustym stoliku. Nie za bardzo miała ochotę na towarzystwo i konwersację, gdyż wydarzenia ostatnich dni pozbawiły ją energii i jakichkolwiek chęci. Okazało się, że jedyny wolny stolik to akurat ten, przy którym nie lubiła siadać, gdyż znajdował się niedaleko drzwi. Zawsze kręciło się tam wiele różnych osób i to nie tylko tych przychodzących coś zjeść, ale również tych, którzy kogoś szukali. Wtedy przeważnie zaczepiali siedzących przy tym właśnie stoliku, aby uzyskać informacje, czy ów poszukiwany był przez nich widziany. Po chwili namysłu zdecydowała się jednak tam usiąść, licząc po cichu, że może uda jej się w spokoju zjeść kolację. Po niej chciała na szybkiego pójść do przychodni i pacjentów, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku i o niczym nie zapomniała. Jedyną rzeczą, o której jeszcze marzyła po tych wyczerpujących wydarzeniach, był gorący prysznic na koniec dnia, by później położyć się w ciepłym i wygodnym łóżku na zasłużony sen. Miała szczerą nadzieję, że ta dzisiejsza noc minie bez żadnych nagłych alarmów i Velandel poradzi sobie w przychodni sam. Pogrążona w swoich rozmyślaniach nie zauważyła nawet, że do stolika podeszli szefowie straży Cienia i Absyntu.
          - Można się dosiąść? - zapytał wampir, zerkając na zamyśloną elfkę. Ona jednak nie zareagowała, tylko nadal dłubała widelcem w czymś, co przypominało sałatkę z małymi pomidorkami.
          - Ewe chyba buja w obłokach - skwitował jej zamyślenie elf i bez czekania na odpowiedź, położył swoją tacę z kanapkami. - Zapewne rozmyśla o pewnym wspaniałym, inteligentnym i przystojnym mistrzu alchemii, który dzisiaj przywołał zagubioną duszę z zaświatów - kontynuował swoją wypowiedź, siadając na krześle.
          - Mamy kogoś takiego w Kwaterze? - zapytał Nevra, unosząc brew i udając zdziwionego. - Musisz koniecznie mi go przedstawić - dodał z szelmowskim uśmiechem, stawiając tacę na stół i łapiąc za krzesło. Dźwięk odsuwanego siedzenia przywołał pielęgniarkę z powrotem na ziemię. Zaskoczona spojrzała na chłopaków, którzy w międzyczasie sadowili się przy stole.
          - Mam rację? - niezrażony dowcipem kolegi Ezarel, spojrzał przelotnie na kobietę. Następnie wziął jedną ze swoich miodowych kanapek i mrużąc oczy z zachwytu, zaczął ją zajadać, rozkoszując się słodkim smakiem.
          - Że co proszę? - zapytała Ewelein i obdarowała przybyłych znudzonym i niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
          - Taki jeden alchemik z rozbuchanym ego pytał, o czym tak intensywnie rozmyślasz śliczna - odparł rozbawiony tym widokiem Nevra.
          - Sam jesteś rozbuchany - mruknął z udawanym niezadowoleniem elf. - Nie słuchaj tego krwiopijcy, Ewelein. Powiedz lepiej, jak się mają nasze zagubione duszyczki? Oboje już wrócili do świata żywych? - kontynuował, nie zwracając uwagi na przyjaciela. Wampir zamierzał coś odpyskować, ale ostatecznie odpuścił, gdyż sam był niezmiernie ciekaw, czy problemy ziemianki i lorialeta już się skończyły. Wszyscy w Kwaterze wiedzieli o ataku na wybrankę Wyroczni i o problemach Leiftana w czasie jej ratowania. Nikt jednak, poza Lśniącą Strażą nie wiedział, w jaki sposób ten ratunek się odbywał. Nie chciano niepokoić mieszkańców informacją, że właśnie użyto pradawnej magii, którą wszyscy uważali za wygasłą i zapomnianą. Dodatkowo zaklęcie pochodziło przecież od daemonów, których każdy bał się i nienawidził w tej magicznej krainie i każdy wierzył w to, że dawno wyginęły.
          - Tak, wrócili do żywych i chyba nie będzie więcej żadnych komplikacji - odpowiedziała kobieta, nieznacznie się przy tym uśmiechając. Zawsze ją bawiły słowne przepychanki szefów Straży, które w sumie nie były niczym innym, jak nietypowym okazywaniem sobie przyjaźni.
          - Co prawda oboje mają problemy z pamięcią, ale myślę, że za jakiś czas to minie.
          - Oby tak - powiedział wampir, wzdychając i nabierając na łyżkę porcję czegoś, co wyglądało jak gulasz. - Niezłego strachu nam napędzili, szczególnie Shai...
          - Odpuść ją sobie - mruknął Ezarel z przekąsem w jego stronę. - Nie dla wampirzego lowelasa kieł... znaczy ziemianka.
          - Wiesz, że sobie grabisz bucu jeden? - odparł mu na to Nevra ze złośliwym uśmieszkiem i odłożył łyżkę, żeby móc chwycić przyjaciela za szyję i potarmosić mu czuprynę. Wiedział, że jego kompan bardzo tego nie lubi.
          - Nie dotykaj mnie! - warknął szef Absyntu, wyrywając się z uścisku i poprawiając włosy.
          - Uspokójcie się chłopaki - przerwała im Ewelein. - Powiedzcie lepiej, czemu Valkyona z wami nie ma?
          - Mówiłem ci przecież, że na jakąś misję pojechał - odparł elf i spojrzał na kobietę, marszcząc brwi. - Nie pamiętasz już?
          - Pamiętam Ezarelu - odpowiedziała mu trochę oschle elfka. - Zastanawia mnie jednak, co to za misja, że rano nikt nic o niej nie wiedział, a po południu Valkyona już nie było w Kwaterze. Nie wspomnę nawet, że nie znalazł czasu, by osobiście poinformować Shai o wyjeździe, tylko poprosił ciebie o przekazanie tej wiadomości. Dlatego ponawiam moje pytanie, czy wiecie coś więcej na temat tego nagłego wyjazdu Valkyona?
          - I to jest bardzo dobre pytanie - stwierdził czarnowłosy. - Valkyon niedawno mówił, że nie chce żadnej misji do czasu, aż Shai całkowicie nie wyzdrowieje. A nagle dzisiaj, w tajemnicy przed wszystkimi, poprosił Keroshane o zorganizowanie pilnego wyjazdu w okolice Balenvii. Podobno powiedział, że gildia Purrekos wyznaczyła nagrodę za unicestwienie cocatrix'a.
          - Przecież ich od bardzo dawna nie widziano - wtrącił Ezarel. - A już na pewno nie w okolicach Balenvii.
          - To właśnie wzbudziło podejrzenia Miiko - kontynuował Nevra. - Poszła więc wyjaśniać sprawę z Valkyonem. Podobno sprzeczali się o coś na schodach i nie mogli dojść do porozumienia.
          - Sprzeczali się? Miiko i Valkyon? - zdziwiła się Ewe. - Skąd to wiesz?
          - Zgadnij - powiedział Nevra, robiąc przy tym sugestywną minę, dającą od razu do zrozumienia, że źródłem informacji była jego wścibska siostra Karenn.
          - Zobaczysz, siostrunia kiedyś w końcu wpakuje was w problemy - skwitował to elf, kręcąc przy tym głową, aby wyrazić swoją dezaprobatę dla poczynań młodej wampirzycy. - Dowiedziała się, chociaż, o co się sprzeczali? - zapytał po chwili.
          - Nie, ale teraz zaczyna się najciekawsze - wampir zerknął na przyjaciela, a później na pielęgniarkę. - Wszyscy wiemy, że rozmowy dyplomatyczne w Balenvii zostały odroczone o kilka dni, z powodu problemów zdrowotnych Leiftana. Podobno pozostali uczestnicy szczytu domagali się jego obecności w trakcie negocjacji i dlatego czekają na jego powrót do zdrowia. Dama Huang Hua i Ykhar wyjechały z samego rana, żeby już na miejscu zacząć przygotowania...
          - Ale, co z tym wspólnego ma Valkyon? - przerwała jego wypowiedź Ewelein.
          - No właśnie do tego zmierzam - Nevra uśmiechnął się zawadiacko, obnażając przy tym kły. - W grafiku pojawił się wpis, że dostał misję w Balenvii, jako jeden z przedstawicieli Straży Eel w trakcie rozmów dyplomatycznych. I tu kilka drobiazgów mnie zastanawia - chłopak pochylił się do przodu i przybrał konspiracyjny ton głosu. - Od kiedy to Valkyon stał się dyplomatą? Skoro szczyt jest za kilka dni i on ma brać w nim udział, to dlaczego wyjechał już dzisiaj? Jeśli miał pomagać w przygotowaniach, to dlaczego nie ruszył wcześniej z damą Huang i Ykhar? Zaoszczędziłoby to przecież niepotrzebnych wydatków i zasobów. Jeżeli nie był potrzebny do przygotowań, to ponawiam pytanie, dlaczego wyjechał już dzisiaj? Dlaczego wcześniej powiedział Kero, że chodzi o misję dla Purrekos? I żeby już całkiem było enigmatycznie, wyobraźcie sobie, że... - tu chłopak zrobił wymowną pauzę - Miiko wyjechała razem z nim, a co najlepsze, że nie wpisała się w grafik misji. Ja wam mówię, tu nie chodzi o szczyt w Balenvii, tu się kroi jakaś grubsza sprawa.
          - Rzeczywiście, to trochę dziwne... - elfka zamyśliła się na chwilę, patrząc gdzieś w przestrzeń za swoimi rozmówcami. - Miiko rano nic nie wspominała o wyjeździe, umawiałyśmy się nawet, że będzie odpoczywać... No nic. Dowiemy się, jak wrócą - dodała, nabijając ostatnią czerwoną kulkę na widelec i zjadając ją. Następnie wstała od stołu, zabierając swoją tacę. - Idę sprawdzić, jak tam moi podopieczni, a potem spać. Dobranoc panowie.
          - Tak sama? - zapytał zadziornie wampir, ale Ewelein zignorowała jego zaczepkę. Podeszła do kontuaru i odłożyła tacę, życząc Karuto dobrej nocy. Gdy wychodziła, szefowie również życzyli jej dobrej nocy i zaczęli żywo o czymś dyskutować. Ona już jednak nie usłyszała o czym, ponieważ szybkim krokiem opuściła stołówkę.
          Wchodząc do przychodni, poprosiła Velandela o asystę w wieczornym obchodzie i od razu skierowała się do drugiego pomieszczenia. Zapalając boczne, łagodne oświetlenie z satysfakcją zauważyła, że rekonwalescenci są już pogrążeni we śnie. Podeszła do ich łóżek, aby sprawdzić odczyty na aparaturach. Bezwłosy asystent stanął krok za nią i przyglądał się wskazaniom przyrządów zza jej ramienia. Po chwili elfka zanotowała odczytane parametry w dokumentach i oznajmiła szeptem, że wszystko wygląda bardzo dobrze. Następnie z szafki Leiftana wzięła puste fiolki po eliksirach i podała Velandelowi, prosząc go, aby je wyniósł do sali alchemicznej. Kiedy chłopak wychodził, ona odczepiła kryształki monitorujące ze skroni śpiących pacjentów i wyłączyła aparatury. Stan obu śpiochów był jej zdaniem na tyle stabilny, że ciągłe monitorowanie nie było już potrzebne. Uśmiechając się pod nosem z zadowolenia, że dzień kończy się bezproblemowo, zgasiła światło i nie zamykając do końca drzwi, opuściła salę. Przed wyjściem z przychodni zatrzymała się jeszcze przy biurku, aby ostatni raz sprawdzić wszystkie zalecenia i wpisy w dokumentach. Upewniwszy się, że wszystko jest w należytym porządku, przeciągnęła się i wzdychając głośno, skierowała do wyjścia.
          - Dobranoc Velandel - pożegnała się w drzwiach z wracającym pielęgniarzem. - Spokojnej nocy. Jeśli by się działo coś bardzo pilnego, to wiesz, gdzie mnie szukać - dodała na odchodnym i ruszyła w stronę schodów.
          - Dobrze Ewe, dobranoc - zawołał za nią chłopak i zamknął drzwi przychodni.
     ***
          Większą część nocy Leiftana dręczyła dziwna wizja, przez którą wydawało mu się, jakby był uwięziony między jawą a snem. Znajdował się w długim korytarzu, w którym panował nastrojowy półmrok. Łagodne i ciepłe światło pochodzące z kryształowych kinkietów, przytłumiane było oparami dziwnej mgły. Miejsce to wydawało mu się całkowicie obce, chociaż im dłużej w nim przebywał, tym bardziej nabierał przekonania, że już kiedyś tu był. W korytarzu nie było żadnych okien, za to znajdowało się całe mnóstwo drzwi. Wszystkie wyglądały jednakowo i sprawiały wrażenie, jakby bardzo dawno nikt z nich nie korzystał. Futryny zasnute były dość gęstymi pajęczynami, a na klamkach zalegały drobiny kurzu. Gdy zaintrygowany otoczeniem zrobił pierwszy krok, od razu wyczuł czyjąś obecność. Z niepokojem rozejrzał się dookoła siebie, ale nie dostrzegł nikogo w zasięgu wzroku. Po krótkiej chwili rozglądania się podszedł do pierwszych z brzegu drzwi, chcąc je otworzyć. Niestety okazały się zamknięte - podobnie, jak każde następne, do których podchodził. Zrezygnowany i trochę zdeprymowany stanął przed ostatnimi drzwiami. Od razu zauważył, że różnią się one od pozostałych, gdyż nie było na nich pajęczyn i nie powlekała ich warstewka kurzu. Domyślał się, że w ostatnim czasie ktoś musiał przez nie przechodzić. W momencie, gdy złapał za klamkę drzwi z zamiarem ich otworzenia, usłyszał kobiecy głos, dochodzący z odległej części korytarza: - „Nie otwieraj tych drzwi Leiftanie, bo nie jesteś gotów na to, co się za nimi znajduje...” Słysząc to, na chwilę znieruchomiał, gdyż sposób wypowiadania słów oraz brzmienie usłyszanego głosu wydały mu się dziwnie znajome. Był przekonany, że już kiedyś go słyszał, ale nie mógł go przyporządkować do żadnej twarzy, ani osoby. Gdy odwrócił się, żeby zobaczyć, kto do niego przemówił, znalazł się twarzą w twarz ze świetlistą postacią, która w tym samym momencie uniosła dłoń i pstryknęła palcami. Dźwięk towarzyszący temu gestowi spowodował, że natychmiast się obudził i gwałtownie podniósł do siadu. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążył się zorientować, kim była świetlista postać, która go wybudziła. Domyślał się jedynie, że musiała to być kobieta, której głos usłyszał chwilę wcześniej. Kim jednak ona była? I co znajdowało się za tamtymi drzwiami? Dlaczego uważała, że nie jest gotowy, by się tego dowiedzieć?
          Przez chwilę nie bardzo mógł zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Nie był do końca przekonany, czy rzeczywiście się obudził, czy może nadal tkwi w jakimś dziwnym śnie. Zdezorientowany rozglądał się dookoła siebie, aby sprawdzić, co to za miejsce, w którym się znajdował. Delikatne światło, które dawała księżycowa poświata, wystarczyło, żeby rozpoznał znajome kształty i cienie. Specyficzny zapach ziół i wszelkich medykamentów, który odwiecznie królował w przychodni, nie pozostawiał cienia wątpliwości, że znajduje się w szpitalnej sali. Dla całkowitej pewności, że nie śni, dodatkowo uszczypnął się w dłoń, a odczuwając realny ból, uwierzył, że znajduje się w przychodni w pełni świadomy i rozbudzony. Uspokoiwszy się, podciągnął kolana do klatki piersiowej i z radością zauważył, że całe zmęczenie i ból mięśni przeminęły. Oparł ręce na kolanach, a twarz ukrył w dłoniach i zaczął zastanawiać się nad przesłaniem tego dziwnego snu. Czy to rzeczywiście był tylko sen, czy może jakaś wizja? A może to było jakieś wspomnienie, które tak usilnie się przed nim ukrywa, dając mu to ciągłe wrażenie, że coś umknęło z jego pamięci?
          Gdy tak rozmyślał, jego uwagę zwróciły odgłosy z łóżka, na którym spała Shairisse. Dziewczyna zaczęła się coraz niespokojniej wiercić, mamrocząc coś przez sen. Słysząc jej niepokój, od razu przyszło mu na myśl, że dziewczyna musi śnić jakiś koszmar. Pierwszy raz znajdował się przy kimś, kto przeżywa senny koszmar i nie bardzo wiedział, w jaki sposób zareagować. Czy powinien ją obudzić? Czy może raczej nie powinien nic robić? Jeśli jest to moment powrotu wspomnień, to może powinien pozwolić jej dośnić sen do końca? Widząc jednak, że senne przeżycia są dla niej coraz bardziej bolesne, nie wytrzymał i podniósł się, aby przykucnąć obok jej łóżka. Prawą dłonią delikatnie zaczął gładzić policzek ukochanej, a lewą dłoń położył na jej ramieniu.
          - Shairisse... – wyszeptał cicho, nie chcąc jej wystraszyć. - Shairisse, obudź się...
          - Nie, nie, nie...! - dziewczyna nagle obudziła się z krzykiem. Widząc obok siebie jakąś postać, gwałtownie odsunęła się do tyłu na tyle, jak dalece pozwalało wezgłowie łóżka. - Nie dotykaj mnie! - ponownie krzyknęła zaspanym głosem, patrząc na Leiftana niezbyt przytomnym wzrokiem. W jej oczach dostrzegł łzy i ogromne przerażenie.
          - Shai spokojnie, to ja Leiftan. Nie bój się – powiedział, szybko prostując się i unosząc ręce w geście poddania. - To był tylko zły sen, nic ci nie grozi... - zaczął tłumaczyć ciepłym i spokojnym głosem, opuszczając powoli dłonie. - Jesteś bezpieczna, w przychodni.
          Dziewczyna przez chwilę rozglądała się po pomieszczeniu, jakby upewniając się, że chłopak jej nie okłamuje, a następnie spojrzała na niego już prawie całkiem rozbudzona. Lorialet nadal kucał obok łóżka i z nieśmiałym uśmiechem spoglądał na nią, nie bardzo wiedząc, jak się dalej zachować. Po kilku sekundach zdecydował się usiąść obok niej, opierając się plecami o drewniane wezgłowie. Kiedy siadał do sali zajrzał Velandel, zapalając boczne światło. Leiftan od razu dał znak pielęgniarzowi, że wszystko jest w porządku, że to tylko koszmar i poprosił go, żeby wyszedł. Gdy tylko światło zgasło, a drzwi od sali się przymknęły, Shairisse nagle się rozpłakała.
          - Co się stało? Czemu płaczesz Shai? - zapytał zaskoczony, nie wiedząc, czy powinien ją przytulić, czy raczej nie powinien nic robić. Ostatecznie zdecydował się położyć dłoń na jej dłoni. - Coś ci się przyśniło? Czy może coś sobie przypomniałaś? Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać, jeśli tylko chcesz... - dodał, delikatnie ściskając jej dłoń i spoglądając na nią zachęcająco.
          - Czemu chciałeś się ze mną spotkać w nocy, w lesie? - zapytała cicho, kiedy w końcu udało jej się trochę uspokoić płacz. - I dlaczego nie przyszedłeś...? - dodała, podnosząc na niego wzrok. Ton jej głosu nie był oskarżycielski, wyrażał raczej niezrozumienie i smutek.
          - O czym ty mówisz, Shai? Jakie spotkanie w nocy? Nic takiego nie proponowałem... - Leiftan udał zdziwienie, pomimo że dobrze wiedział, o co chodziło dziewczynie. Nie chciał się jednak przed nią zdradzać, że zna wydarzenia z tamtego wieczoru i wie o wszystkim, co się stało w lesie.
          - Pamiętasz, że kilka dni wcześniej poprosiłam cię o poważną rozmowę w cztery oczy? Szykowałeś się wtedy do misji, więc zaproponowałeś spotkanie po twoim powrocie – zaczęła spokojnie opowiadać, spuszczając wzrok na swoje dłonie i bawiąc się nitkami na nadgarstkach.
          - Tak, pamiętam Shai, że umawialiśmy się na rozmowę po moim powrocie - powtórzył po niej, chcąc w ten sposób ją zapewnić, że w tej kwestii wszystko się zgadza i nadal jest aktualne. - Mówiłem ci też wtedy, że wedle grafiku i wszelkich ustaleń z Miiko, planowany powrót z tej misji był na wczoraj, na późne popołudnie. Ciebie w lesie znaleziono wcześniejszej nocy.
          - Wiem... Jednak na stołówce dowiedziałam się, że widziano cię już w Kwaterze. Karenn potwierdziła, że widziała chwilę wcześniej, jak szedłeś do swojego pokoju - tłumaczyła, wciąż nie patrząc na niego. - Po kolacji wróciłam do siebie i na łóżku leżał list. Napisane w nim było, że chcesz się ze mną spotkać na polanie o północy. List był podpisany twoim imieniem... - głos dziewczyny znowu zaczął delikatnie drżeć. - Naprawdę myślałam, że to ty chcesz się ze mną spotkać...
          - No dobrze, rozumiem - odparł, uśmiechając się nieznacznie. - Nie zdziwiło cię jednak, że spotkanie ma się odbyć nocą? I do tego poza murami Kwatery? - zapytał szczerze zdziwiony. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak łatwo uwierzyła, że mógł jej zaproponować takie spotkanie. - Czemu uwierzyłaś, że ta propozycja jest ode mnie?
          - Kiedyś mi powiedziałeś, że uwielbiasz nocne spacery w blasku księżyca... - mówiąc to, nieśmiało uniosła głowę, aby spojrzeć na niego i na chwilę ucichła. Mimo ciemności panującej na sali jego widziała wyraźnie, gdyż rzeczony blask księżyca oświetlał go łagodnie. Przez kilka chwil błądziła swoim spojrzeniem po jego twarzy, sprawiając wrażenie, jakby właśnie na nowo go odkrywała. Ostatecznie zatrzymała swój wzrok, wpatrując się w jego zielone oczy. - Mówiłeś, że to cię bardzo relaksuje i sprawia, że dużo łatwiej ci się myśli. Stwierdziłeś, że to taki twój sposób na podładowanie sił i energii... - dziewczyna spuściła wzrok i wyraźnie widać było, że waha się, czy kontynuować wypowiedź. Po krótkiej chwili, sprawiając wrażenie trochę zakłopotanej, zaczęła znowu mówić. - Pomyślałam więc sobie, że skoro poprosiłam cię o "poważną" rozmowę w cztery oczy - sugestywnie zaakcentowała słowo "poważną" - to wolałbyś porozmawiać w przyjaznych dla siebie warunkach. Nocą w blasku księżyca i z dala od Kwatery, gdzie jest pełno wścibskich oczu i uszu... - kiedy kończyła zdanie, po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
          Leiftan słysząc jej słowa, od razu przywołał w myślach wspomnienie pewnej nocy, kiedy jej to mówił:
          "W środku nocy pogrążony w myślach, szedł alejką w stronę Kwatery, wracając właśnie ze swojego nocnego spaceru. Rozmyślał o Shairisse, która kilka dni wcześniej została zmuszona do wypicia eliksiru "Mnemosyne". Martwił się o nią, bo wiedział, że bardzo przeżyła całą tę sytuację z eliksirem i czuła się zagubiona i zdradzona przez Straż Eel. Skręcając z jednej alejki w drugą, nagle na kogoś wpadł, nieomal przewracając tę osobę.
          - Oj, przepraszam bardzo - powiedział, łapiąc potrąconą osobę, żeby się nie przewróciła.
          - Ojej, to ja przepraszam - jęknęła złapana, opierając się dłońmi o jego tors. Okazało się, że tą osobą była Shairisse. - Zamyśliłam się - dodała, podnosząc na niego wzrok. - Leiftan? Co ty tutaj robisz o tej godzinie? - zapytała, rumieniąc się przy tym nieznacznie. Stali teraz twarzą w twarz i przyglądali się sobie nawzajem.
          - O to samo mógłbym zapytać ciebie - odparł cicho. Czuł się delikatnie zmieszany jej nagłą bliskością, jednak nie zamierzał rozluźniać uścisku. - Jestem lorialetem, często spaceruję nocą.
          - Ach, rozumiem - odpowiedziała i uśmiechnęła się niewinnie, spuszczając przy tym głowę. - Ja zawsze idę na spacer, gdy nie mogę dojść do ładu ze swoimi myślami...
          - To podobnie, jak ja - powiedział, uśmiechając się enigmatycznie. - Uwielbiam spacery w blasku księżyca, bo mnie relaksują i sprawiają, że dużo lepiej mi się wtedy myśli. Wiesz, jako przedstawiciel księżycowej rasy delektuję się tym, co dają mi moi sprzymierzeńcy. Przebywanie w świetle księżyca pozwala mi podładować energię i siły, a czasami można wpaść na sympatyczne istotki - dopowiedział, rozluźniając uścisk."
          Słysząc, w jaki sposób dzisiaj przywołała tamtą jego wypowiedź, zrobiło mu się dziwnie miło i przyjemnie na sercu. Kompletnie nie spodziewał się tego, że dziewczyna, pomimo wszystkich swoich ówczesnych smutków zapamięta jego słowa i tak bardzo weźmie sobie je do serca. Przyzwyczaił się bowiem do tego, że od bardzo dawna, nikt w Kwaterze nie zagłębiał się jakoś szczególnie w jego zamiłowanie do nocnych spacerów przy księżycu. Wszyscy traktowali je, jako zwykłe wytłumaczenie tego, że często można go spotkać nocą poza pokojem. W pewnym sensie było mu to na rękę, bo dzięki temu jego obecność na dworze po zmroku nikogo nie dziwiła i nie była uznawana za podejrzaną. Z drugiej strony miło było się dowiedzieć, że Shairisse interesuje się jego osobą i tym, co sprawia mu przyjemność. W ciszy spoglądał w jej twarz i pomimo nocnej aury, wyraźnie widział mokre ślady na jej policzkach. Patrząc na nie, poczuł się winny całej tej sytuacji. Uświadomił sobie, że prawie wszystkie jej cierpienia są ostatnio, w mniejszym lub większym stopniu spowodowane jego działaniami. Jej pogarszający się stan zdrowia, który ujawnił wówczas jej więź z Kryształem i będący następstwem jego zatrucia. Atak Naytili w Świątyni Fenghuangów, który o mały włos nie doprowadził do jej śmierci. A teraz jeszcze Lance, próbujący wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić wszystko po swojemu. Gdyby nie wygadał mu wtedy w Świątyni, jak wiele dziewczyna znaczy dla niego, to zapewne nie tkwiliby w tak beznadziejnym położeniu. Patrząc w jej zapłakaną twarz, poczuł gdzieś głęboko w sobie narastające pragnienie bliskości. Przybliżył się trochę do dziewczyny i bardzo niepewnie wyciągnął rękę w stronę jej twarzy. Nie miał pewności, czy go nie odtrąci, ale ona najpierw spojrzała na jego dłoń, a następnie podniosła głowę i bardzo smutno zerknęła w jego oczy.
          - Ten list nie był ode mnie Shai - powiedział skruszonym głosem, delikatnie wycierając kciukiem spływające po jej policzkach łzy. - Nie proponowałbym ci spotkania w nocy poza Kwaterą. Nigdy bym cię tak nie naraził... - dodał i znowu łagodnie uścisnął jej dłoń.
          - Teraz już to wiem - odpowiedziała, spoglądając gdzieś przed siebie. - Na polanie czekała na mnie niemiła niespodzianka...
          - To znaczy? Co się wydarzyło na polanie? - zapytał i patrzył wyczekująco, chociaż dobrze wiedział, jaka padnie odpowiedź. Na samą tylko myśl o byłym wspólniku poczuł, jak napinają mu się wszystkie mięśnie, a krew ścina mu się w żyłach ze złości. To uczucie było po prostu silniejsze od niego.
          - Kiedy przyszłam, polana była pusta... - zaczęła mówić powoli, a jej głos brzmiał, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Lorialet odruchowo przysunął się jeszcze bliżej do niej. - Zauważyłam, że coś leżało na trawie pośrodku, więc podeszłam sprawdzić, co to jest... Kiedy weszłam na środek i pochyliłam się, nagle coś błysnęło... coś, jakby błyskawica, ale bez grzmotu... i wtedy nagle mnie sparaliżowało... - w tym momencie głos dziewczyny się załamał i zaczęła szlochać. Leiftan momentalnie poczuł, jak ściska mu się serce na ten widok i bez namysłu objął ją i mocno przytulił. Shairisse przylgnęła do niego całym ciałem i rozpłakała się na dobre. - To był... Ashkore... - wydukała, wtulając się jeszcze mocniej w silne ramiona chłopaka i przylegając policzkiem do jego nagiego torsu. Prawie natychmiast poczuł na swojej skórze jej mokre łzy i gorący oddech, który wydobywał się z jej ust w czasie płaczu. Jedną ręką otulał jej plecy, a drugą ramiona i głaskał ją po karku, pragnąc, żeby poczuła się, jak najbardziej bezpiecznie. Policzkiem oparł się o jej głowę i łagodnie powtarzał, żeby się uspokoiła. W ten sposób starał się uspokoić również siebie, gdyż obawiał się konsekwencji swojego narastającego zdenerwowania. Wiedział, że jeśli poziom jego złości wzrośnie zbyt mocno, wówczas jego oczy zmienią kolor, a tego w tej chwili bardzo nie chciał. Umiał panować nad swoją ogólną przemianą w daemona, ale zmiana koloru oczu pod wpływem nerwów była czymś, nad czym panować prawie się nie dało. Gdyby teraz jego oczy zmieniły kolor, a ona przez przypadek spojrzałaby w ciemności w jego twarz, to bezapelacyjnie rozpoznałaby, że są to te same oczy, które tak często widziała w swoich wizjach. Czarno - zielone oczy daemona, które napawały ją ogromnym przerażeniem i wielokrotnie wywoływały u niej panikę. Nie mógł do tego dopuścić. Nie, teraz gdy nareszcie czuł, że powstaje między nimi prawdziwa bliskość i więź, której nie chciał stracić ani zniszczyć.
          Shairisse dość szybko się uspokoiła i przestała szlochać. Nie odsunęła się jednak od niego ani na chwilę, a on nie miał zamiaru jej wypuszczać ze swoich ramion. Bliskość jej ciała, ciepło jej oddechu i aksamitny dotyk jej skóry uspokajały go bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Czując, jak ufnie dziewczyna wtula się w niego, poczuł, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele. W tej chwili nie było nic ważniejszego od niej. Nic na świecie nie było przyjemniejsze od jej spokojnego i ufnego oddechu, który delikatnie pieścił jego skórę. Nie było nic cenniejszego niż jej drobna osoba wtulona w jego ramiona. Nie miał pojęcia, jak długo siedział tuląc ją do siebie, ale nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Z rozczuleniem całował ją w czubek głowy, powtarzając w myślach, jak bardzo chciałby, żeby mu to wszystko kiedyś wybaczyła. Nie chciał dopytywać o szczegóły jej spotkania z Ashem, bo obawiał się, że znowu się rozpłacze. Jednak ona sama zaczęła opowiadać.
          - Ashkore powiedział, że moja dusza ma być jego zabezpieczeniem przed zdradą - gdy mówiła, jej głos był już wyjątkowo spokojny - lub ewentualnym ubezpieczeniem na jej wypadek...
          - Ciiiii, nie myśl już o tym - przerwał jej i znowu czule ucałował jej włosy. Naprawdę nie chciał, aby opowiadając to wszystko, od nowa przeżywała tamto wydarzenie. - Ashkore zapłaci za wszystko, co ci zrobił...
          - Kiedy mi to mówił - kontynuowała, jakby nie słysząc jego słów - wiesz, o czym pomyślałam? - zapytała i delikatnie odsunęła się od niego, żeby spojrzeć mu w oczy.
          - Nie mam pojęcia, o czym? - spytał, zakładając niesforny kosmyk jej włosów za ucho.
          - Pomyślałam, że jestem zła na ciebie, bo mnie wystawiłeś... - odpowiedziała i spuściła wzrok. - Głupie, prawda?
          - Wcale nie - stwierdził z uśmiechem, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Był przekonany, że usłyszy raczej o jej podejrzeniach, że w straży jest ktoś współpracujący z Ashkorem. - Może trochę dziwne, ale nie głupie... - dodał rozczulony jej szczerością i delikatnie uniósł jej głowę, łapiąc za podbródek. - Nic, co robisz i myślisz nie jest głupie Shai... - te ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho, niemal szeptem, patrząc przy tym czule w jej liliowe oczy, które w tym momencie iskrzyły się, niczym dwie ametystowe gwiazdeczki. Sposób, w jaki dziewczyna patrzyła na niego, sprawiał, że jego ciało ponownie zaczęło ogarniać przyjemne ciepło. Ich twarze dzieliła odległość tak niewielka, że jej ciepły oddech delikatnie pieścił jego wargi. Wyraźnie wyczuwał narastające między nimi napięcie, które stawało się coraz bardziej elektryzujące. Im dłużej spoglądał w jej oczy, tym większe ogarniało go pragnienie, a nawet pożądanie. - Czy nadal jesteś na mnie zła? - zapytał nagle, chcąc w ten sposób zawrócić swoje myśli z niebezpiecznego toru, którym zaczęły podążać.
          - Nie - odparła szeptem, uśmiechając się nieśmiało. - Tam na polanie byłam przerażona i myślałam tylko, że gdybyś był przy mnie, to byłabym bezpieczna...
          Jej słowa sprawiły, że w jego oczach zaszkliły się łzy. Ponownie przyciągnął ją do siebie i otulił jeszcze mocniej ramionami. Dziewczyna nie oponowała, tylko wtuliła się i delikatnie oparła głowę w zagłębieniu jego szyi. W tym momencie wszystko stało się dla Leiftana jasne i klarowne. Zrozumiał, dlaczego jej duch pojawił się tamtej nocy w Kryształowej Sali. Zapewne, kiedy Lance wypowiedział formułę "oddzielenia duszy" od ciała, Shairisse musiała intensywnie myśleć o nim, a wtedy jej ducha przyciągnęło do niego. Rytuał ten był na tyle zaskakujący i gwałtowny dla niej, że nie zdawała sobie sprawy z opuszczenia ciała. Zaburzenia pojmowania i pamięci, które wywołał prawdopodobnie eliksir Are'T Vian spowodowały, że jej dusza poczuła się zagubiona i zdezorientowana i to było przyczyną problemów z utrzymaniem jej wtedy przy życiu. Po prostu jej duch nie potrafił się odnaleźć, nawet w tych chwilach, gdy ponownie łączył się z ciałem. Analizując to wszystko, zdał sobie sprawę, że dziewczyna żyje tylko i wyłącznie dlatego, że Athira na czas ją znalazł i sprowadził do swojej pani pomoc. Lance na pewno zostawiłby ją w lesie, przekonany o powodzeniu swojego przedsięwzięcia, a znalezienie Shairisse zbyt późno uniemożliwiłoby jej uratowanie. Duch przebywający zbyt długo poza swoim ciałem traci tę specyficzną więź z nim. Wówczas nawet rytuał "unum mundum" by nie pomógł, bo sprowadzenie do umierającego jego zagubionego ducha to nie to samo, co sprowadzenie duszy do osoby zmarłej... Słyszał o przypadkach sprowadzenia ducha po kilkudniowym jego pobycie w zaświatach, ale osoby w ten sposób ożywione nigdy nie były już takie same. Z przerażeniem pomyślał o tym, jak blisko był utraty ukochanej i całym sercem się cieszył, że ona teraz cała i zdrowa wtulała się w jego ramiona.
          - Nie darowałbym sobie, gdyby coś ci się stało - szepnął i ponownie czule ucałował jej włosy.
          - Myślisz, żeeeeee... Ashkore... będzie próbował to powtórzyć? - zapytała, przeciągle ziewając.
          - Nie sądzę - odpowiedział, ale ton jego głosu świadczył, że nie jest o tym do końca przekonany. - Dama Huang pobłogosławiła cię specjalnym błogosławieństwem, przez co nie będzie już tak łatwo zniewolić twojego ducha. Poza tym możesz poprosić kogoś, żeby wytłumaczył ci, w jaki sposób umocnić siłę swojego ducha i jeszcze bardziej utrudnić możliwość zniewolenia, bądź opętania - mówiąc to, od razu pomyślał, że musi poszukać sposobu na skuteczniejszą ochronę ukochanej.
          - Znasz kogoś takiego? - zapytała, ukrywając ponowne ziewnięcie.
          - Mogę popytać dla ciebie - odparł szczęśliwy, że to właśnie u niego szuka wsparcia.
          Przez dłuższą chwilę tulił dziewczynę, zastanawiając się jednocześnie, czy zna kogoś, kto mógłby pomóc w takiej sytuacji. Nikt jednak nie przychodził mu w tamtej chwili do głowy, a na domiar złego poczuł narastającą senność i zmęczenie. Słysząc, że ona również w międzyczasie kilkukrotnie ziewnęła, pomyślał, że czas wrócić na swoje łóżko, aby mogli oboje w spokoju się wyspać. Kiedy jednak poruszył się delikatnie, aby wstać, poczuł, jak Shairisse mocniej przylgnęła do niego.
          - Nie idź, proszę - wyszeptała na wpół sennie.
          - Jesteś pewna? - zapytał szeptem, aby upewnić się, że jej prośba nie jest tylko machinalną reakcją na jego poruszenie.
          - Tak - potwierdziła. - Będę czuć się bezpieczniej.
          - Jak sobie życzysz - odparł cicho i przytulił ją mocniej do siebie. Pozycja, w której się znajdował, nie należała do najwygodniejszych, ale to było w tej chwili najmniej ważne. Dla niej był w stanie wytrzymać takie niewygody, szczególnie że była tak blisko niego. Czując jej zapach i ciepło, nawet nie zorientował się, kiedy zmorzył go sen.
     ***
          Obudzony odgłosami poranka Leiftan, otworzył oczy i od razu na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech zadowolenia. Tuż przed sobą zobaczył spokojną, pogrążoną we śnie twarz Shairisse, która według niego wyglądała bardzo niewinnie, wręcz anielsko. Patrząc na nią, uzmysłowił sobie, że bardzo chciałby się budzić w jej towarzystwie każdego ranka. Jej bliskość wydawała mu się tak cudowna i nierzeczywista, że gdy dziewczyna poruszyła się w trakcie snu, on wstrzymał oddech i całkowicie znieruchomiał, jakby bojąc się, że najmniejszy ruch sprawi, iż ukochana zniknie z jego ramion. Z łagodnym uśmiechem na twarzy, przez chwilę jej się przyglądał. Jasne promienie wschodzącego słońca, nieśmiało przebijały się przez koronę rosnącego za oknem drzewa i delikatnie muskały skórę jej twarzy, rozświetlając ją swoim blaskiem. Magicznego uroku tej chwili dopełniały poranne trele chowańców, które radośnie witały nastanie nowego dnia.
          - Już nie śpisz? Która jest godzina? - zapytała nagle Shairisse, otwierając i przecierając zaspane oczy.
          - Jest jeszcze bardzo wcześnie - odpowiedział, zerkając na ścienny zegar. - Niedawno minęła szósta. Jak chcesz, to pośpij jeszcze, ja wrócę na swoje łóżko - dodał, siadając na brzegu jej łóżka i odwracając się w jej stronę. - Będziesz mogła się wygodnie wyciągnąć i spokojnie wyspać.
          - Nie potrzebuję tego, bo dzięki tobie spałam spokojnie - powiedziała, przewracając się na bok i wspierając na łokciu. - I wbrew pozorom było mi bardzo wygodnie - dodała z zawadiackim uśmieszkiem, jednocześnie delikatnie się rumieniąc.
          Leiftan rozbawiony jej odpowiedzią, spojrzał na nią delikatnie zmrużonymi oczyma. Bardzo spodobała mu się Shairisse w takim radosnym i zaczepnym wydaniu. Pomyślał, że od razu jest mu dużo lepiej, gdy widzi, że jego ukochana jest spokojniejsza i weselsza, jakby ktoś zdjął mu potworny ciężar z ramion, lub odmłodził o kilkanaście lat.
          - Łobuziara - zaśmiał się wesoło. - Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie cieszy, że dopisuje ci humor i jak miło mi słyszeć, że nie doświadczyłaś niewygód przeze mnie.
          - Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci jakiś większych problemów swoją osobą w nocy? - zapytała, nieznacznie poważniejąc. - Jeśli tak, to przepraszam...
          - Nic z tych rzeczy - odparł z uśmiechem, przypominając sobie, jak bardzo miło mu było, móc ją trzymać w ramionach w czasie snu. - Wręcz przeciwnie, miałem bardzo sympatyczną i ciepłą przytulankę - dodał zaczepnie i z przekornym uśmiechem. Nie chciał, aby dziewczyna traciła humor, gdyż spodobała mu się jej niesforna postawa.
          - Pff, ja ci zaraz dam przytulankę - zaśmiała się i klepnęła go lekko w kolano.
          - No, a nie? - zapytał rozbawiony i udając, że obawia się dalszych kuksańców, przesiadł się na swoje łóżko. Przez chwilę oboje śmiali się beztrosko.
          - W sumie, to naprawdę nie chce mi się już spać - odezwała się po chwili, znowu trochę poważniejąc i podnosząc się do siadu. - Najchętniej poszłabym na spacer, ale nie chcę narazić się Ewelein.
          - Zapewne nie byłaby zachwycona - odparł z wymownym uśmiechem. - Po śniadaniu chyba będziemy mogli opuścić już przychodnię, więc jeśli nadal będziesz mieć ochotę na spacer, to będziesz mogła się spokojnie na takowy wybrać.
          - Pierwsze, co zrobię po wyjściu, to idę pod prysznic - powiedziała, lekko się krzywiąc. - Mam wrażenie, że cała się kleję.
          - Ja chyba zrobię to samo - stwierdził, wstając z łóżka i podchodząc do okna. - I też wybiorę się dzisiaj na długi spacer - dodał z nostalgią w głosie. Patrząc za okno, na rozjaśnione słonecznym blaskiem alejki w ogrodach Kwatery, poczuł dziwną tęsknotę za ciepłem promieni słońca i łagodną pieszczotą morskiej bryzy na skórze.
          - Leiftanie? - dziewczyna zwróciła się do niego niepewnie.
          - Tak? - zapytał, odwracając się w jej stronę.
          - Czy dzisiaj masz coś specjalnego w planach? - spojrzała na niego zaciekawiona. - No wiesz..., jakieś spotkanie, albo zebranie, albo cokolwiek innego?
          - Z tego, co mi wiadomo na tę chwilę, to mam dzisiaj wolne - odparł z uśmiechem. - Czemu pytasz?
          - Jeśli nie masz mnie jeszcze dość, to może wybralibyśmy się na spacer razem? - zapytała z niewinnym uśmiechem.
          - Bardzo chętnie Shai - odpowiedział i od razu poczuł, że dzisiejszy dzień zapowiada się bardzo dobrze. Nawet zrobił szczere postanowienie, że dzisiaj znajdzie w końcu odwagę, aby wyznać dziewczynie, ile ona dla niego znaczy. Przecież w tak piękny dzień wszystko musi się udać.

Offline

#18 30-09-2022 o 23h10

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam i pozdrawiam.

cz.13 POCAŁUNEK ANIOŁA

          Shairisse stała przed lustrem i przyglądała się swojemu odbiciu. Musiała przyznać, że spodobał jej się widok, który miała przed sobą. Sięgająca do kolan sukienka, wykonana z miękkiej dzianiny, otulała ciało, podkreślając jej nienaganną figurę. Nigdy nie lubiła się stroić w sukienki, ale teraz została niejako zmuszona do wystąpienia w tej kreacji. Był to bowiem prezent od gildii Purrekos, a wszyscy w Kwaterze wiedzą, że kociakom z tej gildii się nie odmawia i należy z nimi dobrze żyć. Ona też to wiedziała, dlatego właśnie stała przed lustrem w kreacji od nich. Purriry przyszła dzisiaj do niej i wręczając jej torebkę z logo swojego butiku, powiedziała, że jest to prezent od kociej gildii, żeby poprawić jej samopoczucie po ostatnich wydarzeniach. Okazało się, że tym prezentem jest kopertowa sukienka z lejącym dekoltem typu wodospad. Jak zawsze kocica poprosiła o przymierzenie i zaprezentowanie się w kreacji. Gdy wróciła pokazać się, ta uśmiechając się tajemniczo i mrugając porozumiewawczo, oznajmiła, że sukienka idealnie nadaje się na spotkanie z lorialetem. Zaskoczona Shai ledwo zdążyła podziękować, gdyż Purriry mrucząc: "Magnifique, magnifique*", jak kamfora ulotniła się z jej pokoju. Po wyjściu kociej kreatorki mody, przez dłuższą chwilę układała różne fryzury, aby znaleźć odpowiednią do stroju. Ostatecznie zdecydowała się upiąć włosy w wysokiego koka, wypuszczając tylko kilka luźnych loków. Makijaż, jak zawsze ograniczyła do tuszowania rzęs. Zadowolona z efektu końcowego spojrzała na zegarek. Mimo, że z Leiftanem umówiona była dopiero za godzinę, postanowiła wybrać się na umówione miejsce już teraz. Planowała powygrzewać się w słońcu, czekając na niego.
          Gdy przyszła na miejsce, okazało się, że pomimo słonecznej pogody, przy fontannie nikogo nie było. Pomyślała, że w sumie to nawet dobrze, ponieważ będzie mogła w spokoju rozkoszować się promieniami słońca. Zdjęła sandały i zanurzyła stopy w chłodnej wodzie, a zamykając oczy, wystawiła twarz do słońca. Przyjemne ciepło promieni rozgrzewało jej ciało, a myśli samoistnie zaczęły krążyć wokół dzisiejszych wydarzeń. Kiedy rano proponowała Leiftanowi wspólny spacer, nie spodziewała się, że będzie musiała  czekać na to cały dzień. Nie spodziewała się też, że będzie się w nim tak dużo działo.
          Zaczęło się od żartu, który zaserwowała jej rano Ewelein, zaraz po przyjściu na swój dyżur. Nastraszyła ją, że postanowiła przedłużyć jej pobyt w przychodni jeszcze o tydzień. Na szczęście ujawniła, że to tylko żart, zanim ona zdążyła z żalu i złości, zrobić scenę. Po opuszczeniu przychodni, zamiast planowanego prysznica, musiała stawić się na zebranie w Kryształowej Sali. Okazało się bowiem, że sprawa ataku na nią, uznana została za priorytetową i Miiko przed wyjazdem zarządziła, żeby wszelkie nowe fakty w tym temacie rozpatrywać bez zwłoki. Zebranie trwało do wczesnych godzin popołudniowych i uzgodniono, że koniecznie trzeba powziąć kroki, mające na celu zwiększenie ochrony jej ducha przed zniewoleniem. Tutaj Ezarel zaproponował, żeby pomocy poszukać u Itzal'a, który ma przybyć w ciągu kilku najbliższych dni do Kwatery. Według elfa jego znajomy zaklinacz jest ekspertem w sprawach związanych z duchem i duszą. Keroshane zobowiązał się poszukać dostępnych informacji na ten temat w księgach i u zaprzyjaźnionych mędrców. Po zebraniu wysłano wiadomość do Miiko i Valkyona, a ona z nieukrywaną radością udała się w końcu pod prysznic.
          Gdy wróciła do pokoju, zanim zdążyła się ubrać, do drzwi zapukały Karenn i Alajea, żeby upewnić się, że pogłoska o jej powrocie do zdrowia jest prawdziwa. Przyodziana jedynie w ręcznik, wysłuchała szczebiotania przyjaciółek o tym, że umierały ze strachu, tęskniły i muszą się umówić na ploteczki. Dziewczyny chciały się wprosić już wieczorem, ale grzecznie im odmówiła i ku wielkiemu ich niezadowoleniu, przemilczała przyczynę tej odmowy. Nie chciała im mówić, że to z powodu umówionego spotkania z Leiftanem, bo wiedziała, że przyjaciółki natychmiast będą snuć całe mnóstwo domysłów na ten temat.
          Przy obiedzie na stołówce poczuła się, prawie jak lokalna celebrytka. Wszyscy ją witali serdecznie, pytali o zdrowie i samopoczucie oraz powtarzali, że ma uważać i żartobliwie dodawali, żeby więcej nie odstawiała takich akcji. W czasie obiadu towarzystwa dotrzymywał jej Chrome, który nie omieszkał zażartować, że robienie szumu wokół siebie to jej ulubione zajęcie. Kiedy jednak w czasie rozmowy przyznała, że to Ashkore ją zaatakował, chłopak spoważniał i w trybie natychmiastowym ulotnił się ze stołówki. Po obiedzie niespodziankę zrobił jej Karuto, ofiarowując świeżo wypieczone ciastka. Chyba nawet jej wybaczył wybryk z eliksirem usypiającym w jedzeniu, gdy z dziewczynami ratowały Colaię. 
          Niezwykle pokrzepiające wydało jej się to, że wszyscy w Kwaterze byli wobec niej tacy mili i życzliwi. W dodatku ten śliczny prezent od kociaków z gildii Purrekos. Myśląc o tym, przypomniała sobie, że Purriry wiedziała skądś o jej planach spaceru w towarzystwie Leiftana, a wręczając jej prezent, bardzo enigmatycznie się uśmiechała. Zaczęła zastanawiać się, skąd kocica o tym wiedziała? Czyżby Leiftan jej powiedział? I czemu się tak dziwnie zachowywała? Myśląc o chłopaku, wróciła do wydarzeń z nocy. Jego zachowanie było takie nienaganne, pełne czułości, empatii i zrozumienia. Znowu był tym wspaniałym przyjacielem, który zawsze chętnie jej wysłuchał, zawsze służył pomocą i zawsze przy niej był. Tym samym przyjacielem, którego pamiętała z czasów, zanim uległa opętaniu przez ducha Yeu. Przyjacielem, który... No właśnie..., opętanie przez Yeu.
          Kiedy zaczęła wspominać różne sytuacje związane z lorialetem, uświadomiła sobie, że jego zachowanie wobec niej, uległo radykalnej zmianie, właśnie po tamtych wydarzeniach. Przypomniała sobie dziwne zachowanie Leiftana, kiedy wypytywał ją o wydarzenia z czasu, gdy ona i Valkyon byli pod wpływem duchów Yeu i Tihn'a. Jego podenerwowanie, gdy oznajmił, że wie o ich pocałunku, do którego doszło, zanim oba duchy odeszły. A potem to jego dopytywanie, czy ten pocałunek miał dla niej jakieś znaczenie. I to był ten czas, gdy stał się wobec niej zdystansowany, formalny i zaczął jej unikać. Wtedy nie zwróciła na to większej uwagi, bo naprawdę sporo się działo w  tamtym czasie i później też jakoś spokojniej nie było. Dzisiaj jednak to wszystko do niej w końcu dotarło. Teraz, gdy mogła na spokojnie o tym pomyśleć, zastanawiała się, czy ich relacje rzeczywiście były tylko czysto przyjacielskie? Czasami będąc z nim sam na sam, miewała wrażenie, jakby coś delikatnie iskrzyło, ale zawsze myślała, że to tylko jej wyobraźnia - aż do dzisiaj. Przypomniała sobie pewien moment z ostatniej nocy, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Poczuła wtedy, jak budzi się w niej namiętność, a zaraz potem między nimi pojawiło się jakieś napięcie i chemia. Miała wówczas wrażenie, że nie jest osamotniona w swoich odczuciach. A może tylko jej się wydawało?
          - O czym tak intensywnie myślisz? - głos Leiftana wyrwał ją z zamyślenia.
          - O niczym - skłamała pospiesznie, rumieniąc się przy tym, jak psotne dziecko przyłapane na gorącym uczynku. - Korzystam ze słońca, czekając na ciebie.
          - Powiedzmy, że w to wierzę, Shai - powiedział po chwili rozbawiony. Przez moment przyglądał się jej z nieukrywanym podziwem. - Chciałbym ci powiedzieć, jak ślicznie wyglądasz, ale chwilowo brak mi słów, aby to wyrazić - powiedział w końcu z szerokim uśmiechem. - Powiem ci to później, dobrze? Jesteś gotowa na spacer?
          - Dobrze - odparła rozbawiona. - Gdzie chcesz mnie zabrać? - zapytała, wyciągając stopy z wody i wycierając niewielkim ręcznikiem, który przyniosła ze sobą.
          - Chciałbym ci pokazać pewne piękne miejsce - odparł i podał jej rękę, aby pomóc utrzymać równowagę, gdy wsuwała stopy w sandały. - Jeszcze nikt, poza członkami Lśniącej Straży nie widział tego miejsca.
          - Ojej - powiedziała zaskoczona. - Czemu zawdzięczam takie wyróżnienie?
          - Dowiesz się na miejscu - odpowiedział z enigmatycznym uśmiechem. - A teraz wybacz, ale muszę coś zrobić - dodał, wyjmując z kieszeni białą, jedwabną apaszkę. Następnie stanął za nią i delikatnie zawiązał jej oczy. - Na razie pragnę rozbudzić twoje zaciekawienie, więc zachowam trochę tajemnicy.
          - A daleko chcesz mnie zabrać? - zapytała z uśmiechem. - Bo wiesz, że jestem urodzoną niezdarą, a zawiązanie mi oczu tylko zwiększa prawdopodobieństwo, że spektakularnie zaliczę jakiś upadek.
          - Bez obaw, nie upadniesz - odpowiedział figlarnie i wziął ją na ręce. - O tym też pomyślałem.
          - Ach! - zawołała i natychmiast objęła go za szyję. - Oby to było blisko, bo się zmęczysz.
          Lorialet nic nie odpowiedział, tylko zaśmiał się pod nosem. Jej drobna osoba nie stanowiła dla niego żadnego problemu. Trzymając dziewczynę na rękach, rozejrzał się, aby mieć pewność, że nikt nie będzie obserwował, dokąd idzie. Następnie poszedł za duży głaz, znajdujący się przy fontannie, a potem ledwo widoczną ścieżynką w stronę muru okalającego ogrody. Spora część owego muru była porośnięta przez gęstą, podobną do bluszczu roślinność, która swoim wyglądem nie zachęcała jednak do bliższego kontaktu. Leiftan podszedł do tej roślinności i wymamrotał pod nosem: "Aperto transiebant ad hortus illuminatum**". Prawie od razu ujawniło się przejście, pozbawione pędów i kolców, przez które chłopak przeszedł bez problemu. Po przejściu na drugą stronę roślinnego muru postawił ją z powrotem na ziemi, odwracając ją tyłem do siebie.
          - Jesteś gotowa? - zapytał.
          - Tak, jestem - odparła z entuzjazmem, a Leiftan w międzyczasie zdjął apaszkę z jej oczu.
          - O matko! - zawołała z zachwytem Shairisse. - Jak tu pięknie!
          Jej oczom ukazał się spory obszar zieleni, który od razu skojarzył jej się z rajskim ogrodem. Cały teren zamiast muru otoczony był drzewami i krzewami, poza jednym bokiem, gdzie wznosiła się ściana, przypominając wyglądem skalne zbocze. Z samej góry tego zbocza spływał błękitny, średniej wielkości wodospad, którego rozpryskujące się krople wody, tańczyły w słońcu, tworząc przepiękną tęczę. U podnóża wodospadu znajdowało się niewielkie jezioro z krystalicznie czystą wodą. Środek ogrodu porastała łąka niebieskich kwiatów, tworząc coś na kształt puchatego dywanu. Na łące znajdowało się kilka okrągłych, marmurowych stołów, otoczonych siedziskami z białymi poduchami. Na obrzeżach łąki przy krzewach rosły różne gatunki roślin, tworząc niepowtarzalne, różnokolorowe kompozycje kwiatowe. W lewej części ogrodu rosło kilka większych drzew, których korony i listowie splatały się ze sobą i tworzyły naturalną osłonę przed promieniami słońca.
          - Dlaczego to miejsce nie jest ogólnodostępne? - zapytała, odwracając się do Leiftana. - Jak możecie ukrywać to piękne miejsce przed innymi?
          - Nie ukrywamy go Shai - odparł rozbawiony. - Dopiero niedawno skończyliśmy tutaj prace. Jest tu kilka gatunków roślin, które potrzebowały dużo ciszy i spokoju, zanim się zaaklimatyzowały w nowym miejscu. Jest też kilka gatunków chowańców, które musiały w spokoju zaakceptować to środowisko, jako swój nowy dom. Mieliśmy udostępnić tę część ogrodów już jakiś czas temu, ale niestety atak Naytili narobił trochę szkód, które trzeba było naprawić.
          - Ach, teraz rozumiem.
          - Chodź za mną - powiedział, wyciągając do niej dłoń. - Przejdziemy się po ogrodzie, a później usiądziemy i poczekamy do zmierzchu, wtedy dopiero zobaczysz prawdziwe piękno tego miejsca.
          - To może tu być jeszcze piękniej? - zapytała zaskoczona, chwytając jego dłoń.
          - Sama zobaczysz - uśmiechnął się do niej czule.
          Kiedy szli przed siebie, trzymając się cały czas za ręce, poczuł niesamowite szczęście i spokój. Z zachwytem obserwował, jak Shairisse z uśmiechem i zaciekawieniem rozgląda się dookoła. Co jakiś czas zatrzymywała się i dopytywała, o niektóre gatunki roślin. Cierpliwie opowiadał jej to, co o nich wiedział, dodając przy tym kilka ciekawych historyjek i zabawnych anegdot. Z zainteresowaniem słuchała go, a w międzyczasie spoglądała prosto w jego oczy. Kilka razy poczuł, jak się rumieni, kiedy jej roziskrzone spojrzenie przenikało go na wskroś. Czas spędzany z nią sam na sam oraz świadomość tego, co chciał jej za chwilę wyznać, trochę go stresowały. Miał nadzieję, że ona jednak tego nie zauważy i starał się zachowywać jak najbardziej naturalnie. Przy wodospadzie oboje zatrzymali się przy skalnej ścianie, aby poobserwować parę motyli, która w powietrzu odtwarzała swoisty taniec radości.
          - Mam dla ciebie mały prezent - odezwał się po chwili ciszy, sięgając do kieszeni płaszcza. - Chciałbym ci go dać, aby podkreślić, że jesteś niezwykle piękna i do tego wyjątkowa - mówiąc te słowa, stanął za jej plecami. Następnie delikatnie założył jej na szyję złoty łańcuszek z niewielkim wisiorkiem w kształcie serca. Serce wykonane było z przeźroczystego kryształu, w którym zatopione były trzy drobne, niebieskie kwiatki.
          - Jakie to śliczne! - wykrzyknęła radośnie, obracając w palcach wisiorek. - Z jakiej to okazji? To dlatego mnie tutaj przyprowadziłeś? Żeby mi to dać?- pytała rozentuzjazmowana, przypominając sobie, jak mówił, że na miejscu dowie się, dlaczego tutaj przyszli.
          - Szczerze mówiąc, bardzo chciałem poprawić ci samopoczucie - odpowiedział, uśmiechając się nieśmiało i wracając na miejsce. - I chciałem... pobyć trochę z tobą... sam.
          - Pobyć ze mną? Sam? - zapytała zaskoczona, czując jednocześnie, że przez to wyznanie robi jej się gorąco.
          - Tak. Ostatnio jakoś mniej rozmawiamy ze sobą i trochę mi tego brakuje... - odparł, zerkając na nią. Nie chciał już dłużej zwlekać z wyznaniem, że jest dla niego ważna, ale obawiał się jej reakcji. - Mam wrażenie, że oddaliliśmy się od siebie...
          Shairisse ze zdziwieniem spojrzała na niego, nie wiedząc, co ma myśleć. Dał jej śliczny wisiorek w kształcie serca, teraz jej mówi, że brakuje mu wspólnych rozmów, a przecież to on odsunął się od niej. To on zaczął jej unikać, to on stał się wobec niej bardziej formalny i zdystansowany. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
          - Mogę cię o coś zapytać? - odezwała się po chwili.
          - Oczywiście, pytaj, o co chcesz - odparł, zbliżając się do niej o krok.
          - Zastanawiałam się, dlaczego... - tu na chwilę się zawahała. - Jak to jest, że czasami jesteś.... - znowu przerwała, jakby w trakcie mówienia odkryła, że nie to chciała powiedzieć. - Nie wiem, jak to ująć w słowa... - powiedziała w końcu, zakłopotana swoją bezradnością w doborze słów.
          - Co chcesz wiedzieć, Shai? - zapytał łagodnie i uniósł jej głowę, łapiąc za podbródek. - Zapytaj wprost...
          - Powiedz mi, kim dla ciebie jestem? - zapytała w końcu niepewnie, wpatrując się w jego oczy. Jej spojrzenie wyrażało chęć zrozumienia, a przy tym było pełne czułości i ciepła. - Nie potrafię cię rozgryźć, Leiftanie... - nie dokończyła swojej wypowiedzi, ponieważ w tym momencie poczuła na swoich wargach gorący oddech chłopaka.
          - Jesteś kimś, o kim nie potrafię przestać myśleć - wyszeptał, a jego usta były tak blisko jej ust, że gdy mówił, jego wargi delikatnie dotykały jej warg. - Jesteś wszystkim, czego pragnę, odkąd pojawiłaś się w naszym świecie... Sprawiłaś, że ponownie zapragnąłem żyć i nadałaś mojemu życiu nowy sens... - z każdym wypowiadanym przez niego słowem, jej oddech przyspieszał. Kiedy położył obie swoje dłonie po bokach jej twarzy, a następnie delikatnie nimi zjechał po jej szyi, jęknęła tylko cicho z rozkoszy, czując, że traci kontrolę nad sobą. Jej reakcja była tak jednoznaczna, że Leiftan nie wytrzymał i pocałował ją zachłannie. Pod naporem jego ciała cofnęła się o krok, a czując na plecach chłód skalnej ściany, wyprężyła się i przywarła do niego.
          Nie pierwszy raz się z kimś całowała, ale po raz pierwszy czyjś pocałunek wywołał tak gwałtowne i nieoczekiwane reakcje jej organizmu. Sama jego bliskość spowodowała u niej przyspieszenie oddechu. Jego szept i ciepły oddech na jej wargach sprawił, że jej nogi stały się miękkie, jak z waty. Delikatność i miękkość jego ust, doprowadziły do drżenia całe jej ciało. Gdy zaś jego język delikatnie zaczął pieścić jej wargi, ponownie jęknęła, rozchylając swoje usta. W brzuchu poczuła całe mnóstwo motyli, gdy jego język splótł się z jej w miłosnej pieszczocie. Całe jej ciało i wszystkie myśli skupiły się tylko i wyłącznie na przyjemności jego dotyku. Bez namysłu położyła jedną dłoń na jego karku, a drugą objęła go za plecami, aby mocniej przytulić się do niego. Gdy jego dłonie zaczęły błądzić po jej plecach, czuła jak coraz bardziej rozpala się w niej uczucie pożądania. Jej skóra płonęła w każdym miejscu, w którym tylko on jej dotknął. Czuła, że jego oddech również był mocno przyspieszony, a przesuwając dłonią po jego plecach, czuła jak przy każdym jej dotyku, naprężają się jego mięśnie. Palcami drugiej dłoni wtopiła się w jego włosy tuż nad karkiem i delikatnie bawiła się nimi, a paznokciami od czasu do czasu łagodnie drażniła jego skórę. Kilka razy wyczuła, że od tej pieszczoty zadrżał na całym ciele. Świadomość jego reakcji, dodatkowo ją pobudzała i sprawiała, że pierwszy raz w swoim życiu poczuła, jak ekscytujące mrowienie rozchodzi się po całym jej ciele. Było to dla niej tak nadzwyczajne doznanie, że gdy jedna z dłoni Leiftana łagodnie, acz zdecydowanie zawędrowała na jej biodro, bezwiednie uniosła nogę i oparła ją na biodrze chłopaka. Jego dłoń natychmiast powędrowała wzdłuż jej uda, podciągając je jeszcze wyżej, a następnie powoli wróciła na poprzednie miejsce, by na koniec dość zachłannie zacisnąć się na jej pośladku.
          - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, od jak dawna marzyłem, żeby zasmakować twoich ust... - wyszeptał nagle chłopak, odrywając się na chwilę od jej warg. Jego oddech był płytki i przyspieszony, a głos łagodnie chrapliwy i wyraźnie wskazywał, że jego pożądanie również jest na granicy wytrzymałości.
          - Tak? - zapytała figlarnie szeptem. Jednocześnie dłonią, którą trzymała dotychczas na jego plecach, delikatnie objęła jego twarz, a kciukiem łagodnie zaczęła pieścić jego usta. - Jak długo o tym marzyłeś? - dodała zalotnie tuż przy jego uchu.
          - Lepiej, żebym ci nie mówił - odparł, całując pieszczotliwie jej palec. - Nie chcę cię wystraszyć - dopowiedział z uśmiechem. Następnie obiema rękoma złapał za tyłek dziewczyny i zdecydowanym ruchem podniósł ją, a ona owinęła swoje nogi wokół jego pasa. Trzymając ją blisko swojego ciała, przeszedł do najbliższego siedziska, żeby na nim usiąść, przy okazji sadzając ją sobie na kolanach.
          - No dobrze, to mi nie mów - odparła rozbawiona, kładąc obie ręce na jego ramiona, a palce wsuwając w jego włosy z tyłu głowy.
          Leiftan w odpowiedzi zamruczał tylko i z niesamowitą wręcz finezją i ulotnością zaczął całować ją po szyi. Z jej ust wyrwało się rozkoszne jęknięcie, gdy poczuła jego ciepły oddech i język na skórze w okolicach ucha. Jego pocałunki były teraz bardzo delikatne, wręcz wysublimowane, za to jego dłonie coraz śmielej i odważniej wędrowały po jej ciele, odkrywając kolejne miejsca wrażliwe na ich dotyk. Poddając się wzajemnym pieszczotom i rozkoszując się, wywołanymi przez to coraz przyjemniejszymi doznaniami, kompletnie przestali zwracać uwagę na otaczający ich świat. W pewnym momencie Shairisse poczuła, jak dłonie chłopaka zaczęły wsuwać się pod materiał jej sukienki. Zdała sobie sprawę, że jeśli teraz tego nie zatrzyma, to za chwilę już na pewno nie będzie miała ani siły, ani nawet ochoty tego przerywać.
          - Zatrzymaj się Leiftanie... - wyszeptała, odrywając się od jego ust. Pomimo odczuwanego pożądania, nie czuła się w tej chwili jeszcze gotowa, żeby posunąć się dalej.
          - Jak sobie życzysz, słońce - odpowiedział cicho i od razu cofnął swoje dłonie. Ciężko oddychając, spojrzał jej w oczy i czule objął obiema dłońmi jej twarz. Nie miał pojęcia co, ale coś w jej zachowaniu mówiło mu, że dziewczyna ma pewne obawy i powinien wspierać jej decyzję. Wyczuwał jej pożądanie i widział pragnienie wypisane w jej oczach, a im dłużej przyglądał się jej, tym większej nabierał pewności, że wyznaczona właśnie przez nią granica, jest tak naprawdę punktem, którego nigdy jeszcze nie przekroczyła. - Wiesz, że jesteś cudowna...? - dodał szeptem.
          Na jego pytanie nie była w stanie odpowiedzieć, gdyż ledwo łapała oddech i obawiała się, że jeśli teraz otworzy usta, to wydobędzie się z nich tylko jakiś nieartykułowany dźwięk. Czule odgarnęła czarne włosy z jego oczu i przez chwilę błądziła wzrokiem po jego twarzy. W międzyczasie położyła dłonie po obu stronach jego szyi i delikatnie kciukami zaczęła gładzić okolice jego uszu, jak i same uszy. Gdy w końcu zatrzymała wzrok na jego oczach, uśmiechnęła się nieznacznie, a zaraz potem pochyliła się, aby najczulej jak tylko potrafiła, ucałować jego usta. Następnie oparła się czołem o jego czoło i spoglądała mu w oczy, jednocześnie starając się uspokoić swoje ciało i rozgorączkowane myśli. W tym czasie Leiftan delikatnie głaskał jej policzki kciukami, nie odrywając spojrzenia od jej liliowych, błyszczących oczu.
          - Przepraszam - powiedziała cicho, gdy jej oddech się w miarę uspokoił, a wstając z jego kolan, dodała z lekkim zakłopotaniem - ja... jeszcze nigdy nie...
          - Nie przepraszaj - szybko jej przerwał i złapał ją za ręce, domyślając się, co chciała powiedzieć. - Nie masz za co przepraszać. Dzięki tobie jestem szczęśliwy, jak nigdy dotąd - dodał i przyciągnął ją do siebie, ponownie sadzając sobie na kolanach, ale tym razem bokiem. Następnie objął ją w talii dla pewności, że mu nie ucieknie.
          - Nie jesteś na mnie zły? - zapytała niepewnie, patrząc na swoje dłonie.
          - Zły na ciebie? - zapytał zdziwiony. - Nigdy nie byłem na ciebie zły.
          - Na pewno? - spytała i tym razem spojrzała na niego.
          - Oczywiście - odparł pewnie. - Czy kiedykolwiek odniosłaś takie wrażenie? - zapytał, nie zdając sobie sprawy, że tym pytaniem wywoła burzę w szklance wody.
          - Pamiętasz moją przygodę z Yeu? - zapytała, ponownie przenosząc wzrok na swoje dłonie. - Po całym tym zdarzeniu miałam wrażenie, jakbyś był na mnie o coś zły - dodała smutno. Wiedziała, że to nie jest najlepszy czas na taką rozmowę, ale już od dawna chciała wiedzieć, dlaczego lorialet zachowuje się wobec niej w tak niezrozumiały sposób.
          - Pamiętam - odpowiedział, a ton jego głosu zdradzał, że niechętnie to wspomina. Naprawdę nie chciał pamiętać tamtych wydarzeń, ponieważ sama myśl, że Valkyon ją pocałował, wzbudzała w nim uczucie zazdrości i niepokoju. Nie pomagała świadomość, że wydarzyło się to tylko i wyłącznie z powodu opętania tych dwojga przez duchy Yeu i Tihn'a, gdyż od pewnego już czasu widział, że Valkyon przejawia zainteresowanie dziewczyną. - Nie byłem wówczas zły na ciebie...
          - Ale tak się zachowywałeś - przerwała mu. - Zacząłeś mnie unikać, a jak już przyszło nam o czymś rozmawiać, to tylko formalnie i tylko na temat zleconej misji...
          - To nie tak Shai... - przerwał jej, widząc, do czego zmierza.
          - A niby jak Leiftanie? - zapytała, spoglądając na niego wyczekująco. - Nie wiem, jak rozumieć twoje zachowanie. Z najlepszego przyjaciela, niemalże z dnia na dzień stałeś się zdystansowany i oschły. Unikałeś mnie, a mimo to zawsze ratowałeś, ostatnio ryzykując swoje zdrowie, a nie jestem pewna, czy nawet nie życie... A dzisiaj znowu inaczej się wobec mnie zachowujesz. Dlaczego?
          - Bo nie jesteś mi obojętna Shai... - odpowiedział cicho, jakby obawiał się, że zbyt głośne wypowiedzenie tych słów ją spłoszy. Następnie spojrzał jej w oczy, a widząc w nich zaskoczenie, postanowił mówić dalej: - Pamiętasz nasz spacer po plaży, zanim Naytili zaatakowała Kwaterę? - zapytał i przeniósł wzrok na jej dłonie. - Tamtego wieczoru chciałem porozmawiać z tobą o tym, że stałaś się dla mnie kimś bardzo ważnym, ale przez tę wiedźmę nie zdążyłem ci tego powiedzieć. Przyznaję, że później trochę mnie zbiły z tropu wydarzenia związane z Yeu i... nie byłem pewien, jak potoczy się sprawa między tobą i Valkyonem... - w tym momencie ponownie spojrzał na nią, ale ona tylko westchnęła głęboko.
          - Czy ty byłeś zazdrosny o Valkyona? - zapytała, nie podnosząc głowy. - To dlatego pytałeś, czy ten pocałunek coś dla mnie znaczył? Dlatego odsunąłeś się wtedy ode mnie? 
          - Nie... to nie całkiem tak - odpowiedział, ale nie brzmiało to zbyt przekonująco. Rzeczywiście był zły na całą tę sytuację z opętaniem i wzrostem zainteresowania jej osobą ze strony wojownika. Jednak w tamtym czasie działo się naprawdę sporo. Wówczas przecież wyszło na jaw, że Kryształ został skorumpowany i to zatrucie nie tylko niszczyło Kryształ i osłabiało Wyrocznię, ale również ją pozbawiało zdrowia i sił życiowych. Wtedy właśnie ujawniła się jej dziwna więź z Kryształem. Wtedy też zrozumiał, że wszystkie plany jego wspólnika Lance'a, aby rozbić Wielki Kryształ i unicestwić Wyrocznię, są jednocześnie wyrokiem śmierci na jego ukochaną. Wiedział, że Lance nie zechce zmienić swoich planów, a to oznaczało, że szykują się problemy. Tego jednak nie mógł jej powiedzieć, więc zaczął trochę improwizować. - Pamiętasz, że w tamtym czasie pojawiły się problemy z Kryształem i twoim zdrowiem? Nigdy wcześniej nikt nie był dla mnie tak ważny, jak ty... Dlatego tym bardziej byłem przerażony, bo zdawałem sobie sprawę, że jeśli nie uda się wyleczyć Kryształu, to wtedy mogę cię stracić. W Świątyni, gdy zobaczyłem, jak osuwasz się na ziemię po ataku Naytili, to wpadłem w jakiś szał i ją zabiłem. Kiedy zrozumiałem, co się wydarzyło i co zrobiłem, nie wiedziałem jak się zachować. Nie potrafiłem poradzić sobie z tymi wszystkimi emocjami... - mówiąc to, nieśmiało spoglądał na nią.
          Shairisse patrzyła na niego wielkimi ze zdziwienia oczyma, w których szkliły się łzy wzruszenia. W tym momencie poczuł, że ona staje się jeszcze bliższa jego sercu.
          - Nie wiedziałem, czy będziesz chciała po tym wszystkim, mieć takiego przyjaciela, jak ja... - kontynuował. - Te moje obawy i rozterki nigdy jednak nie miały znaczenia, jeśli chodziło o ratowanie ciebie. Zawsze będę cię ratować... - tu na chwilę zamilkł. - Od ataku w Świątyni, cały czas coś się działo, cały czas było coś do zrobienia, albo misja do wykonania i nie umiałem się zebrać, żeby z tobą porozmawiać... Tym razem zrozumiałem jednak, że nie mogę dłużej tego odwlekać. Zrozumiałem, że jeśli nie powiem ci całej prawdy, to mogę stracić cię na zawsze... - ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, gdyż głos uwiązł mu w gardle. 
          Widząc, w jaki sposób dziewczyna patrzy na niego, zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie tyle zwlekał z wyjawieniem jej swoich uczuć. Jej spojrzenie przepełnione było czułością i miłością, a po policzkach spływały jej maleńkie łzy. Czuł, że ta rozmowa i dalsze ewentualne wyznania, mogą za chwilę spowodować rozklejenie się dziewczyny, a tego raczej nie chciał. Wiedział już, że Shai ma swoisty dar wzbudzania w nim emocji, nad którymi nie potrafił panować. Oznaczało to wtedy, że on również pewnie się wzruszy i będą mieli łzawy wieczór. Sięgnął do kieszeni po chusteczkę, aby wytrzeć mokre ślady z jej policzków i wtedy uświadomił sobie, że dookoła nich panuje już zmierzch. Przez cały czas oboje byli tak pochłonięci sobą, że nie zwracali uwagi na otaczającą ich przyrodę. Poczuł, że to dobry moment na "zmianę klimatu", więc delikatnie wytarł słone kropelki z twarzy Shairisse i czule uśmiechając się, szepnął:
          - Rozejrzyj się dookoła, myosotis illuminata właśnie ujawniła swoje piękno...
          Gdy dziewczyna obejrzała się za siebie, zaniemówiła z wrażenia. Powoli zeszła z jego kolan i z zachwytem patrzyła na ogród, który w tym momencie był jednym, wielkim spektaklem iluminacji. Niebieskie kwiaty, które rosły na środku ogrodu, tworząc łąkę, okazały się odmianą jakiejś magicznej, świecącej roślinności. Nad tym rozświetlonym niebieskim dywanem, unosiło się całe mnóstwo złotych, świetlnych punkcików. Domyślała się, że to musiały być jakieś nocne owady z rodzaju świetlików.
          - Jednak może tu być piękniej - powiedziała po chwili rozmarzonym głosem. - Co to jest ta myosotis? - zapytała i delikatnie zadrżała z zimna.
          - Świecąca niezapominajka - odpowiedział lorialet, wstając i okrywając ją swoim płaszczem. - Niepozorny niebieski kwiatek, który żyje w symbiozie z pewnymi grzybami i dlatego jej płatki potrafią świecić w ciemności. Takie same niezapominajki masz zatopione w tym kryształowym wisiorku.
          - Rzeczywiście - powiedziała, przyglądając się swojemu wisiorkowi. - Czemu akurat te kwiatki? Czy mają one jakieś znaczenie?
          - Tak, mają - odparł, stając tuż za nią i otulając ją ramionami. - Niezapominajka jest kwiatem, który ma pomagać zapominalskim w zapamiętywaniu ważnych spraw. Jest też symbolem zakochanych, których czeka tymczasowe rozstanie, aby przypominać, że ktoś czeka i tęskni... - ostatnie zdanie wyszeptał jej do ucha.
          Shairisse odwróciła się do niego i delikatnie pocałowała. W międzyczasie wzmogły się wieczorne powiewy wiatru, przypominając im, że jest już dość chłodno i późno. Oboje jeszcze przez krótką chwilę rozkoszowali się widokiem roztańczonych świetlików, aż w końcu doszli do wniosku, że czas wracać do Kwatery. Trzymając się za ręce, powoli skierowali się w stronę wyjścia. Przed bluszczową ścianą Leiftan znowu wymamrotał pod nosem niezrozumiałe dla niej słowa i rośliny rozsunęły się, ukazując przejście.
          - Mam zamknąć oczy? - zapytała z figlarnym uśmiechem Shai.
          - Nie ma już takiej potrzeby - odparł, przepuszczając ją przodem. 
          Po drugiej stronie przejścia nagle pojawiła się Amaya, jakby wyrosła spod ziemi i zaczęła się dziwnie zachowywać. Podskakiwała i prychała, ewidentnie chcąc skupić uwagę swojego pana na sobie. Lorialet od razu zaśmiał się, że to zapewne jej taniec zazdrości, na co Shairisse odparła, że to jej raczej wygląda na "taniec świrniętego pawiana". Oboje zaczęli się śmiać, ale kiedy chcieli zignorować tę puchatą zazdrośnicę i iść dalej swoją drogą, okazało się, że chowaniec potrafi być naprawdę namolny, kręcąc się pod ich nogami i nie dając się ominąć. Widząc, że rogata panda nie zamierza odpuścić, dziewczyna zaproponowała, że sama wróci do Kwatery. Zdegustowany zachowaniem swojego chowańca, lorialet przeprosił za całe to przedstawienie i obiecał, że wynagrodzi jej ten nieprzyjemny koniec wspólnie spędzanego czasu. Shai chciała oddać mu płaszcz, ale odmówił przyjęcia go, tłumacząc, że jest chłodno i powinna go zatrzymać, a on odbierze go później. Kiedy pochylił się, aby pocałować ją, zanim odejdzie, Amaya znowu zaczęła jeżyć się i prychać, dodatkowo drapiąc go po nogach. Zachowaniem tym spowodowała wzrost jego podenerwowania, przez co jego buziak był szybki i raczej mało czuły. Trochę rozczarowana zakończeniem spotkania, dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie na odchodne i powędrowała w stronę Kwatery.
          Do pokoju szła szybkim krokiem, ponieważ nie chciała na nikogo wpaść. Szczególnie nie miała ochoty spotkać teraz Karenn lub Allie, bo wtedy mogłoby to skończyć się całonocnymi rozmowami, a nie za bardzo miała ochotę na "babskie" pogaduchy. Poza tym zaczęła powoli odczuwać zmęczenie i chciała, jak najszybciej położyć się w swoim łóżku. Po wejściu do pokoju, odwiesiła płaszcz Leiftana na krzesło i udała się do łaźni, aby umyć się przed snem. Natknęła się tam na Nevrę, który na jej widok najpierw zagwizdał z zachwytu, a potem figlarnie zapytał, czy to dla niego się tak wystroiła. Nie czekał jednak na odpowiedź, tylko radośnie złapał ją w ramiona i okręcił się z nią dookoła swojej osi, powtarzając, że jej widok niezmiernie go cieszy i szczęśliwy jest, że nic się jej nie stało. Potem odstawił ją na podłogę i przez chwilę rozmawiali o wszystkim i o niczym. Na koniec potarmosił jej czuprynę i ucałował w czoło niczym starszy brat. Odchodząc, poprosił całkiem poważnym tonem, aby nigdy więcej ich tak nie straszyła. Kiedy wyszedł, Shai uśmiechnęła się sama do siebie, przyznając do tego przed sobą, że wampir zawsze wiedział, jak poprawić jej humor. Szybko umyła się i niemalże biegiem wróciła do swojego pokoju.   
          Po wejściu i zamknięciu drzwi, podeszła do komody, aby przebrać się w bawełnianą koszulkę nocną. Następnie rozpuściła i rozczesała włosy, przygasiła światło w pokoju, zostawiając tylko łagodnie świecący kinkiet nad łóżkiem. Na nocnej szafce postawiła małą fiolkę z eliksirem od Ewelein, który elfka przygotowała i ofiarowała dla niej na wypadek problemów ze snem. Następnie położyła się na łóżku i nakryła miękkim kocem, mając nadzieję na spokojną noc, bez sennych koszmarów. Niestety, pomimo zmęczenia nie mogła zasnąć, a jej myśli nieustannie krążyły wokół popołudniowego spaceru z lorialetem. Zaczęła zastanawiać się, czy to wszystko, co mówił chłopak, było naprawdę szczerym wyznaniem? A może było tylko zagraniem na jej emocjach i uczuciach, aby ukryć swoje prawdziwe zamiary? Już raz na Ziemi przeżyła podobną sytuację. Już słyszała czułe wyznania, które, jak się okazało, wypowiedziane były tylko i wyłącznie w jednym celu. Wtedy na szczęście odkryła prawdziwe zamiary swojego chłopaka, zanim doszło do sytuacji, której by później żałowała. Jednak teraz... Na samo wspomnienie pocałunku poczuła motyle w brzuchu i przyjemne ciepło na ustach. Czy ten pocałunek był tylko reakcją chwili? Czy może oznaczał coś więcej? Czy ta dzisiejsza rozmowa oznaczała zmianę relacji między nią i Leiftanem? Prawdę powiedziawszy, przez Amayę nie mieli okazji wyjaśnić sobie wszystkiego do końca. Bardzo tego żałowała, gdyż w tej chwili zaczęła odczuwać swoistą tęsknotę za nim, za jego głosem i jego dotykiem...
          Nie miała pewności, jak długo leżała tak rozmyślając, gdy nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi. Zaskoczona zamarła na łóżku, jakby obawiała się, że najmniejszy jej ruch  spowoduje wtargnięcie intruza. Kiedy jednak zobaczyła, jak Athira podchodzi do drzwi i po chwili węszenia, wesoło merda ogonem, zrozumiała, że to musi być ktoś zaprzyjaźniony. Wstała i podeszła do drzwi.
          - Kto tam? - zapytała niepewnie.
          - To ja, Leiftan - usłyszała cichą odpowiedź.
          Po ostatnich wydarzeniach obawiała się, że to może być jakiś podstęp, więc tylko uchyliła lekko drzwi, pozostając jednak w gotowości do ewentualnego, nagłego ich zatrzaśnięcia. Kiedy upewniła się, że to jednak faktycznie lorialet, uchyliła je bardziej i opierając się o nie głową, spoglądała na niego zaciekawiona.
          - Mam nadzieję, że nie obudziłem cię? - zapytał, patrząc na nią przepraszająco.
          - Nie, nie mogłam zasnąć - odparła cicho.
          - Ja też nie - oznajmił, rumieniąc się delikatnie. - Mogę wejść? Lepiej chyba, żeby nie widziano mnie na progu twojego pokoju o tej godzinie - dodał, rozglądając się wymownie w lewo i prawo po korytarzu.
          - Boisz się o swoją reputację? - zapytała z uśmiechem i otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając chłopaka do środka. 
          - Raczej o twoją - odpowiedział z uśmiechem, wchodząc i stając przy komodzie.
          - Tak sobie to tłumacz - odparła figlarnie, zamykając drzwi. - Przyszedłeś zapewne po swój płaszcz - dodała, poważniejąc i idąc w stronę krzesła, na którym powiesiła jego własność.
          - Nie po to przyszedłem - odpowiedział pospiesznie, łapiąc ją za rękę, gdy przechodziła obok niego.
          Zaskoczona zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na niego zdziwionymi oczyma. Stał i spoglądał na nią z góry na dół i z powrotem i pomimo panującego półmroku, wyraźnie widziała psotne iskierki w jego oczach. Wtedy uświadomiła sobie, że stała przed nim w kusej, różowej koszulce ze sznurowanym dekoltem, którego akurat dzisiaj nie pomyślała, żeby zasznurować do końca. W tym momencie delikatnie zarumieniła się na twarzy, zmieszana trochę jego figlarnym spojrzeniem. Widząc jej reakcję, bardzo powoli przyciągał ją do siebie, patrząc przenikliwie prosto w jej oczy. Czuła, jak z każdym centymetrem zmniejszającej się między nimi odległości, przyspiesza bicie jej serca i oddech. Gdy przyciągnął ją już do siebie tak, że bardziej się nie dało, podniósł trzymaną dłoń do ust i ucałował ją bardzo delikatnie, a drugą ręką objął ją w talii i przytulił ją jeszcze mocniej. Odruchowo swoją wolną dłoń położyła na jego torsie i od razu wyczuła, że on również ma przyspieszony oddech, a jego serce bije prawie tak samo szybko, jak jej własne.
          - Jeśli nie po swój płaszcz, to po co przyszedłeś? - zapytała szeptem, czując, jak coraz bardziej robi jej się gorąco, mimo otwartego okna i wyczuwalnych lekkich podmuchów wieczornego wiatru. Leiftan puścił jej dłoń, a ona wpatrzona w jego zielone, błyszczące oczy zatrzymała ją w pobliżu jego twarzy, delikatnie muskając jego podbródek kciukiem.
          - Przyszedłem, ponieważ obiecałem powiedzieć ci, jak pięknie wyglądasz i nie zdążyłem tego zrobić - odpowiedział szeptem. - Wyglądałaś przepięknie w tamtej sukience. Teraz wyglądasz równie cudownie, a może nawet jeszcze piękniej - mówiąc to, wolną ręką wsunął kosmyk jej włosów za ucho. - Poza tym chciałem ci powiedzieć dzisiaj coś bardzo ważnego...
          - Co takiego? - przerwała mu drżącym głosem.
          - Zapytałaś mnie dzisiaj, kim dla mnie jesteś... - zaczął niepewnie.
          - Powiedziałeś, że kimś o kim wciąż myślisz - weszła mu w słowo. - Wszystkim, czego pragniesz i, że nadałam nowy sens twojemu życiu... - dokończyła powtarzać jego ówczesną wypowiedź.
          - Ale nie powiedziałem ci wtedy najważniejszego - szepnął, łagodnie obejmując jej policzek. - Nie powiedziałem wtedy, że... - w tym momencie się zawahał, jakby obawiając się, czy to, co chce wyznać, nie spłoszy jej przypadkiem.
          - Że...? - zapytała ledwo słyszalnie.
          - Kocham cię... - powiedział prawie bezgłośnie. - Od pierwszego spotkania w Kryształowej Sali, od pierwszego spojrzenia w twoje oczy, wiedziałem...
          Shairisse nie pozwoliła mu dokończyć wypowiedzi, tylko przylgnęła do niego całym ciałem i bardzo namiętnie go pocałowała. Nie rozumiała dlaczego, ale dokładnie w tamtym momencie poczuła, że nie liczyło się nic, poza tą zmysłowością, pragnieniem i pożądaniem, które właśnie wypełniło każdą komórkę jej ciała...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
*magnifique - wspaniale, cudownie
** Aperto transiebant ad hortus illuminatum - otwórz przejście do świetlistego ogrodu

Offline

#19 02-11-2022 o 16h16

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam i pozdrawiam.

cz.14 PIERWSZE ODKRYCIA

          Tysiąc różnych myśli i cała gama emocji opanowały jego umysł, gdy wtulona w jego ramiona, tak żarliwie go całowała. Jej słodki zapach, rozkoszna pieszczota jej języka i zmysłowy dotyk jej ust, złączonych z jego w pocałunku, sprawiały, że coraz intensywniej odczuwał pragnienie i pożądanie. Te same, które nieomal zawsze pojawiały się na jej widok i towarzyszyły mu w jej obecności. Nauczył się nad nimi panować, ale teraz z każdą chwilą stawało się to coraz trudniejsze. Nie to, że lubił się kontrolować, ale obawiał się, żeby nie dobrnąć do pewnej granicy, po której przekroczeniu prawie niemożliwe jest zapanowanie nad własnym pożądaniem.
          Przyjemne dreszcze przechodziły mu wzdłuż kręgosłupa, gdy jej dłonie powoli przesuwały się po jego szyi do karku, gdzie niezwykle zmysłowo zaczęła pieścić palcami wrażliwe miejsce tuż nad linią jego włosów. Jej pocałunek był niespieszny, aczkolwiek przy tym niebywale zmysłowy i pełen namiętności. Palcami lewej dłoni delikatnie pieścił jej szyję, a prawą dłonią powoli wędrował wzdłuż jej pleców w dół, aż dotarł w okolice krzyża, gdzie na chwilę się zatrzymał. Nie był do końca pewien, czy może posunąć się dalej, więc przesunął rękę w bok, aby zejść wzdłuż jej biodra na udo, gdzie kończyła się linia materiału jej koszulki. Gdy jego dłoń musnęła jej nagą skórę, poczuł, jak wstrzymała oddech i łagodnie westchnęła, ale tym razem nie poprosiła, aby się wycofał. Zachęcony wsunął dłoń pod materiał i zmysłowo przesunął ręką po jej nagiej skórze w górę. Poczuł, jak jej oddech delikatnie przyspieszył, a ona przylgnęła do niego jeszcze bardziej. Odebrał to, jako przyzwolenie na dalszą wędrówkę jego dłoni i odkrywanie dotykiem nowych miejsc na jej ciele. Kiedy więc zaczął coraz śmielej pieścić jej ciało, ona coraz zachłanniej całowała jego usta.
          Aksamitność jej skóry działała na niego niczym afrodyzjak, a jej bliskość, ciepło i zniewalający zapach, dodatkowo pobudzały jego zmysły. Ich ciała rozdzielał tylko cienki materiał koszulki, w związku z czym wyraźnie wyczuwał jej kobiece walory. Wraz ze wzrostem żarliwości jej pocałunków, wzrastała jego gorliwość w poznawaniu jej ciała, a co za tym idzie, jego dłonie coraz śmielej błądziły po jej skórze. Gdy obiema dłońmi pogładził jej pośladki, jęknęła cicho i przesunęła swoje dłonie na jego plecy. Po chwili prowokacyjnie przejechała paznokciami wzdłuż jego kręgosłupa, jednocześnie jeszcze mocniej wtulając się w niego. Z powodu tej pieszczoty przez całe jego ciało przeszedł dreszcz i fala gwałtownego pożądania, na które zareagował odruchowo, zaciskając dłonie na jej pupie. W tym momencie uniosła prawą nogę i oparła ją na jego biodrze. Czując zwiększającą się między nimi namiętność, zamruczał cicho i lewą dłonią powoli przesunął po nagiej skórze jej uda, by po chwili niespiesznie powrócić na dawne miejsce. Gdy jej paznokcie kolejny raz przesunęły się po jego plecach, instynktownie złapał ją mocniej za tyłek i zuchwale podniósł do góry. Zaskoczona jego gwałtowną reakcją, oderwała się od jego ust z głośnym westchnieniem i objęła nogami jego biodra.
          Trzymając ją mocno w ramionach, podszedł do łóżka i delikatnie położył na pościeli. Gdy poczuła oparcie dla swojego ciała, wypuściła go ze swoich objęć, ale prawie natychmiast ponownie splotła ręce na jego karku, gdy chciał się wyprostować. W blasku księżyca jej oczy błyszczały niczym dwie ametystowe gwiazdy, wpatrując się w niego nieomal nieprzytomnie. Ta krótka chwila wystarczyła, aby spośród wszystkich chaotycznych myśli w jego głowie, przebiła się ta odpowiedzialna za zdroworozsądkowe podejście do sytuacji. 
          Dzięki temu do głosu zaczęły dochodzić te bardziej racjonalne myśli, przeplatane również wątpliwościami. Przychodząc do niej, działał pod wpływem impulsu. Gdy wrócił do swojego pokoju, nie mógł przestać o niej myśleć. Na skórze wciąż czuł delikatne mrowienie, wywołane jej pieszczotami, a samo wspomnienie jej pocałunków sprawiało, że odczuwał rozkoszne ciepło na swoich wargach. Jednak wszystkie te zniewalająco przyjemne doznania, wciąż rozpraszał powracający mu przed oczy obraz jej delikatnie rozczarowanej twarzy, gdy odchodziła sama w stronę Kwatery. Naprawdę nie chciał, aby w taki sposób zakończyło się to ich spotkanie. Poszedł więc do niej, bo chciał przeprosić za zachowanie Amayi. Chciał powiedzieć jej to, czego nie zdążył z powodu zachowania tej puchatej zazdrośnicy. Czy jednak przyjście do jej pokoju późnym wieczorem, nie było błędem? Może powinien był poczekać do rana? Może i tak, ale przyszedł i teraz już nie dało się tego zmienić. Mógł się wycofać, kiedy chciała mu oddać jego płaszcz. Nie zrobił tego jednak, gdyż obawiał się, że znowu mogłaby poczuć się rozczarowana. A może nie? Może jednak powinien był wtedy zabrać swój płaszcz i po prostu wyjść? Ale nie zrobił tego. Obiecał sobie przecież, że dzisiaj w końcu jej powie, jak bardzo ważna jest dla niego. Dlatego został. Dlatego też w końcu jej wyznał, że kocha się w niej od samego początku, od pierwszego spotkania w Kryształowej Sali, od pierwszego spojrzenia w jej liliowe oczy.
          Teraz patrzył w te jej błyszczące oczy i bił się z myślami. Nie spodziewał się, że ona w ten sposób zareaguje na jego wyznanie. Widział ogromne pożądanie, jakie skrywało się w jej spojrzeniu i czuł, że całe jej ciało emanuje pragnieniem bliskości i spełnienia. On też od bardzo dawna tego pragnął - pragnął jej całym sobą, każdą swoją myślą, każdym swoim oddechem i każdym uderzeniem swojego serca. Teraz jednak obawiał się, że jeśli w tej chwili oboje ulegną pokusie i swoim żądzom, to ona kiedyś może pomyśleć, że tylko po to dzisiaj do niej przyszedł. Nie chciał, aby kiedykolwiek pomyślała, że wykorzystał sytuację, a już na pewno nie chciał, aby pomyślała, że wyznanie jej miłości było tylko nieczystym zagraniem z jego strony, w celu złamania jej niewinności.
          - Shai, słoneczko… - wyszeptał drżącym od emocji głosem, jednocześnie starając się zapanować nad swoim podnieceniem. - Poczekaj…, zatrzymaj się na chwilkę… - dodał, siadając i wpatrując się w nią prawie nieprzytomnym z pożądania wzrokiem.
          Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, a widząc zakłopotany wyraz jego twarzy, zaczęła powoli rozluźniać uścisk rąk na jego szyi. Poczuła się trochę zdezorientowana, więc wsparła się na łokciach i spoglądała w jego zielone oczy z coraz większą obawą. Wyraźnie czuła między nimi napięcie - pełne namiętności i zmysłowości i nie mogła zrozumieć, dlaczego nagle zaczął ją powstrzymywać. Czyżby zrobiła coś nie tak? Wcześniej przecież sprawiał wrażenie, że pragnie jej tak samo mocno, jak ona teraz jego. W tamtej chwili nie czuła się gotowa, ale teraz… Teraz pragnęła go tak bardzo, że aż ciężko jej było zapanować nad sobą. 
          - Coś nie tak? - zapytała cicho i niepewnie, obawiając się tego, co za chwilę może usłyszeć. - Zrobiłam coś nie tak?
          - Nie kochanie… - powiedział najczulej, jak tylko potrafił, chociaż w tej chwili nie było mu łatwo panować nad głosem. Jego pragnienia i emocje balansowały na granicy wytrzymałości, gdzie ostatkiem sił był w stanie je kontrolować. - Pragnę cię tak bardzo, że ledwo nad tym w tej chwili panuję…
          - To, czemu… - zaczęła niepewnie, marszcząc brwi.
          - Ponieważ nie chcę, abyś kiedykolwiek później tego żałowała - wszedł jej w słowo. - Nie chcę, abyś pomyślała kiedykolwiek, że przyszedłem do ciebie tylko w jednym celu…
          - Nie pomyślę tak - wyszeptała z ulgą w głosie, a następnie powoli podniosła się do siadu i objęła jego twarz dłońmi. - Nigdy… - dodała, zerkając mu prosto w oczy. Rozszalałe myśli w jej głowie zaczęły się nagle uspokajać. Patrząc na niego, zdała sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie pragnęła nikogo tak bardzo, żeby aż stracić nad sobą kontrolę.
          - Teraz tak mówisz, Shai - odparł cicho, czule odgarniając kosmyki włosów z jej twarzy. - Targają tobą silne emocje, ale kiedy emocje opadną, zaczniesz się zastanawiać i analizować sytuację. Wówczas zaczniesz zadawać sobie pytania, co się stało i dlaczego do tego doszło - mówiąc to, czule gładził jej policzek. - Nie chcę, byś wtedy wyciągnęła jakieś mylne wnioski.
          Od razu zauważył delikatne zakłopotanie na jej twarzy i zrozumiał, że coś zaprząta jej myśli, gdyż zaczęła się rozglądać, unikając jego spojrzenia. Domyślał się, że zapewne w tej chwili nie bardzo rozumie jego postępowanie, ale był pewien, że dobrze zrobił. Patrzył na nią z miłością, a widząc na jej twarzy coraz większe zmieszanie, przyciągnął ją do siebie i pocałował czule i delikatnie.
          - Może masz rację - powiedziała po chwili, ale ton jej głosu zdradzał, że nie do końca jest o tym przekonana. Wyraźnie wyczuwał, że coś ją martwiło.
          - O co chodzi słoneczko? - zapytał, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy.
          - Trochę mi głupio - odpowiedziała, ponownie uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - Wyszło na to, że nie potrafię panować nad sobą…
          - Nawet tak nie myśl - przerwał jej szybko, uśmiechając się nieznacznie. - W takich chwilach, mało kto potrafi panować nad sobą.
          - Tobie udało się zachować zimną krew… - powiedziała lekko zawstydzona, wciąż unikając spojrzenia mu w oczy.
          - Shairisse, spójrz na mnie - poprosił z łagodnym uśmiechem. Kiedy w końcu spojrzała w jego oczy, zaczął jej tłumaczyć: - Ja, z racji wykonywanych zadań, mam ogromną wprawę w zachowywaniu zimnej krwi i hamowaniu swoich emocji. Poza tym, jeśli chodzi o ciebie… - tu lekko się zawahał. - Już od tak dawna się kontroluję, żeby…
          - Kontrolujesz się przy mnie? - przerwała mu zaskoczona. - Czemu?
          - Mówiłem ci, że zakochałem się w tobie, gdy tylko cię zobaczyłem - odparł cicho. - Nigdy jednak nie chciałem wypaść na jakiegoś nawiedzonego, zakochanego wariata, więc musiałem zawsze uważać na to, co mówię i co robię w twojej obecności. Uwierz mi, że przy tak pięknej dziewczynie, jak ty, to naprawdę trudne.
          - Teraz nie musiałeś się kontrolować - zaśmiała się cicho. - A jednak to zrobiłeś. Dlaczego?
          - Dlatego, że bardzo chciałbym być fair wobec ciebie - powiedział poważnie, patrząc jej prosto w oczy. - A przede wszystkim pragnę, aby… to, co ma się między nami wydarzyć, było przemyślane i wynikało z naszych prawdziwych pragnień, a nie było spowodowane chwilowym impulsem.
          - Rozumiem... - odparła cicho. - To będziesz musiał mnie pilnować - powiedziała po chwili figlarnie, starając się w ten sposób ukryć delikatne zakłopotanie. W środku odczuła jednak ulgę, że tylko taki jest powód jego zachowania i nagłego powstrzymania tego, co między nimi mogło się stać. - Ja często działam pod wpływem impulsu.
          - Bardzo chętnie będę to robił - odparł rozbawiony jej stwierdzeniem. - Jak tylko wrócę z negocjacji, to będę cię pilnować, moja droga.
          - Kiedy jedziesz? - zapytała, delikatnie odsuwając się od niego.
          - Jutro rano wyruszam.
          - A kiedy wracasz? - dopytywała smutno.
          - Zapewne za kilka dni - powiedział i łagodnie opuszkami palców pogłaskał ją po policzku. - Martwi cię to?
          - Chciałabym nacieszyć się tobą…
          - Nacieszysz się - przerwał jej, wciąż z wielką czułością dotykając jej twarzy. - Będziemy mieli dużo czasu, gdy wrócę...
          - A nie chciałbyś zostać ze mną? Dzisiaj? - spytała nieśmiało, spoglądając na niego i wtulając policzek w jego dłoń. - Czułabym się bezpieczniejsza...
          - Mogę zostać - odpowiedział, a zaraz potem łobuzersko się uśmiechnął. - Musisz mi jednak obiecać, że będziesz grzeczna.
          - A jeśli… - zaczęła niepewnie.
          - Obiecujesz? - ponownie jej przerwał, uśmiechając się i wpatrując się w nią wyczekująco.
          - Obiecuję - powiedziała po chwili niechętnie.
          - Grzeczna dziewczynka - zaśmiał się, ponownie rozbawiony jej reakcją. Następnie spojrzał wymownie na swój strój. - Mam tylko mały problem…
          - Jaki? - zapytała zdziwiona.
          - Nie mam piżamy.
          - Ale bieliznę masz? - zapytała, a po chwili uśmiechnęła się zawstydzona. Myśli, które zaczęły się plątać po jej głowie, nie należały ani do skromnych, ani do najgrzeczniejszych.
          - Shairisse łobuziaro - uśmiechnął się psotnie. - Miałaś być grzeczna - dodał, pieszczotliwie uderzając palcem wskazującym w czubek jej nosa.
          - Ależ jestem grzeczna - zaśmiała się, robiąc przy tym minę niewiniątka. - Gdybym była niegrzeczna, to powiedziałabym, że… - tu przerwała, wahając się, czy zdradzać mu swoje niesforne myśli.
          - Że? - podłapał jej zawahanie, domyślając się, że znowu będzie chciała przekomarzać się z nim.
          - Phi, nie powiem ci - udała obruszenie. - Miałam być grzeczna.
          - Czyżby? - Leiftan łagodnie zaczął ją łaskotać, żeby przestała udawać obrażoną. Później oboje przez chwilę żartobliwie droczyli się ze sobą, aż w końcu stwierdzili, że chcąc nie chcąc muszą się w końcu położyć spać. 
          Kiedy Leiftan rozbierał się do bokserek, ona zakryła twarz dłońmi, udając, że nie patrzy na niego. Jednak pokusa była dużo silniejsza i zerkała na lorialeta przez rozsunięte palce. Podziwiała jego napinające się mięśnie, gdy szybko i sprawnie zdejmował garderobę. Blask promieni księżyca dyskretnie oświetlał jego postać, sprawiając, że dla niej wyglądał w tym momencie nieziemsko. Zanim się odwrócił do niej przodem, zaśmiał się cicho.
          - Nie potrafisz się oprzeć słoneczko, prawda? - zapytał figlarnie, kładąc się na miejscu, które mu zrobiła.
          - Nie wiem, o czym mówisz? - udała niewinnie zdziwioną, ale na jej twarzy malował się chytry uśmieszek, który bardzo kontrastował z jej niewinnym tonem głosu.
          - Chodź tu do mnie, kłamczucho mała - powiedział rozbawiony i uniósł ramię, dając jej tym samym znać, żeby się przytuliła. Dziewczyna, mamrocząc i mrucząc cicho pod nosem, przysunęła się i przytuliła do niego. - Spokojnej nocy, przytulanko - powiedział z pogodnym uśmiechem, obejmując ją mocniej.
          - Dobranoc kociaku - odparła, moszcząc się w jego uścisku. - Dziękuję, że tak o mnie dbasz… - dodała już ledwo słyszalnie. Na te słowa ucałował ją w czubek głowy i jeszcze mocniej przytulił, głaszcząc ją po włosach.
          Starając się zasnąć, Shairisse uświadomiła sobie, że im bardziej poznaje lorialeta, tym więcej znajduje w nim cech, które dziewczyny przypisują idealnym chłopakom. Zawsze się z tego śmiała, twierdząc, że nie istnieje coś takiego, jak idealny facet, a teraz... W miłość od pierwszego wejrzenia też nigdy nie wierzyła, a przecież Leiftan wyraźnie stwierdził, że kocha się w niej od pierwszego ich spotkania. Gdyby jej to powiedział na początku znajomości, wyśmiałaby go, twierdząc, że to tylko hormony i pożądanie. On jednak wyznał jej to po roku znajomości i po tym, jak już był świadkiem wszystkich tych głupot, które wyczyniała od swojego pojawienia się w tym świecie.
          Leżąc wtulona w niego i słuchając bicia jego serca, zaczęła się zastanawiać, że może jednak się myliła? Czuły, delikatny, odpowiedzialny, z poczuciem humoru…, a do tego pełen uroku, czaru i nieziemsko przystojny... Czy to możliwe, że trafiając do magicznego świata, trafiła na idealnego mężczyznę, który w dodatku zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia?   
     ***
          Poranne promienie słońca łagodnie rozświetlały pokój i delikatnie pieściły skórę dziewczyny, gdy ta spała jeszcze, wtulona w jego silne ramiona. Za oknem rozbrzmiewał beztroski świergot chowańców, w który wplatał się cichy szum liści, poruszanych łagodnymi powiewami wiatru. Wszystkie te odgłosy były niczym radosna pieśń powitalna dla budzącego się dnia. On również się przebudził, a mając ją blisko siebie, poczuł wypełniającą go falę błogości i nieopisanego szczęścia. Jej ciepły oddech aksamitnie muskał jego skórę, a drobne ciało wtulone było w niego, w uścisku pełnym zaufania i oddania. Leżąc z nią i czując jej delikatny zapach, wiedział, że nic więcej nie jest mu potrzebne do szczęścia. Z wielką przyjemnością przeleżałby cały poranek przy jej boku, ale zdawał sobie sprawę, że musi jechać na negocjacje. Ucałował ją delikatnie i powoli zaczął wysuwać się z jej objęć.
          - Nie uciekaj... - wymamrotała cicho w jego ramię, wyrażając swój sprzeciw na jego próbę wyswobodzenia się.
          - Muszę słoneczko - odparł przepraszającym tonem. - Za dwie godziny wyjeżdżam, a muszę się spakować, zjeść i wyszykować tę moją zazdrośnicę, bo pewnie już jest podenerwowana, że nie ma mnie w pokoju.
          - Zabierz mnie ze sobą - powiedziała błagalnym tonem, chociaż dobrze wiedziała, że w obecnej sytuacji, nikt w Kwaterze nie zgodziłby się puścić jej na wyjazd.
          - Wiesz, że z przyjemnością bym cię zabrał, ale nie mogę - odpowiedział smutno.
          - Nawet jeśli schowam się do twojej kieszeni? - psotnie kontynuowała droczenie się z nim.
          - Nawet wtedy ślicznotko - odparł rozbawiony, wstając z łóżka i sięgając swoje ubrania.
          Shairisse wyciągnęła się na brzuchu i oparła twarz na splecionych dłoniach. Tym razem nie starała się udawać, że nie patrzy, jak chłopak się ubiera. Podziwiała jego wyrzeźbione ciało i zgrabnie napinające się poszczególne mięśnie, gdy tym razem zakładał na siebie kolejne części ubrania.
          - Dobrze ci się spało? - zapytała po chwili, figlarnie przewracając się na bok.
          - Bardzo dobrze - powiedział czule, jednocześnie pochylając się nad nią, żeby dać jej buziaka przed wyjściem. - Ty możesz sobie jeszcze pospać, bo jest dość wcześnie.
          W tym samym momencie na łóżko wskoczył Athira i przez chwilę przyglądał się poczynaniom obojga. Kiedy tylko Leiftan zaczął się prostować, chowaniec od razu położył się obok swojej pani, radośnie merdając ogonem. Leżąc i cicho popiskując, spoglądał na chłopaka zachęcająco, jakby również domagał się jakiejś pieszczoty.
          - Pilnuj swojej pani, mały - rzucił na odchodne chłopak, drapiąc chowańca za uchem. - Wracam, za kilka dni, to cię zmienię.
          - Do zobaczenia Leiftanie - powiedziała, przytulając się do swojego pupila. - Wracaj do mnie szybko.
          - Dobrze Shai. Do zobaczenia za kilka dni - odpowiedział ciepło, a wychodząc z pokoju, prawie wpadł na Nevrę.
     ***
          Po wyjeździe Leiftana do Balenvii, Shairisse liczyła na spokojne dni i odpoczynek bez większych ekscesów. Jednak już w pierwszym dniu przekonała się, że nie będzie ani tak spokojnie, ani bezproblemowo, jakby sobie tego życzyła. Przed śniadaniem udała się do przychodni, aby poddać się umówionym badaniom kontrolnym. Ewelein powitała ją radośnie i od razu przeszła do sprawdzania jej stanu zdrowia. Obejrzała ją z każdej możliwej strony, osłuchała bardzo dokładnie, zmierzyła ciśnienie, tętno, sprawdziła odruchy neurologiczne i pobrała krew oraz ślinę i łzy do analizy.
          - Bardzo dokładnie mnie badasz - zdziwiła się dziewczyna, gdy przyjaciółka pobierała od niej ostatnią próbkę do badań. - Czy coś ze mną jest nie tak?
          - Masz niestabilny poziom maany we krwi - odpowiedziała spokojnie elfka. - Chciałabym ci zrobić całotygodniowy bilans, dlatego proszę cię, abyś od dzisiaj, przez siedem dni trzymała się wyznaczonej diety i zaleceń. Poza tym wydaje się, że wszystko jest w porządku, no, chyba że zgłaszasz jakieś dolegliwości?
          - Nie, żadnych - odpowiedziała, uśmiechając się nieznacznie.
          Kobiety jeszcze przez chwilę rozmawiały o zaleceniach, diecie, odpoczynku oraz o innych różnych mniej lub bardziej błahych sprawach. Przez cały czas rozmowy pielęgniarka uważnie obserwowała Shai, a kiedy ta szykowała się do wyjścia, elfka nagle zmarszczyła brwi i spojrzała na nią podejrzliwie.
          - Moja droga przyjaciółko - zagadnęła ją w końcu z wymownym uśmiechem. - Czy mi się wydaje, czy uśmiech z twojej twarzy nie schodzi?
          - Nie wydaje ci się - oznajmiła, uśmiechając się przy tym tajemniczo.
          - Znaczy się, humor ci dopisuje? Mogę wiedzieć, co jest jego przyczyną?  - Ewelein dopytywała zaciekawiona. - Jakiś konkretny powód, czy… tak po prostu?
          - Nie powiem - odparła figlarnie, wstając z krzesła. - Dowiesz się w swoim czasie - dodała i szybko uciekła z przychodni, aby uniknąć dalszego przesłuchiwania.
          Przy śniadaniu dosiadł się do niej Nevra i oczywiście nie omieszkał pokrętnie dopytywać, co sprawiło, że o tak wczesnej porze Leiftan opuszczał jej pokój. Nie patrząc nawet na niego, jakby od niechcenia odparła, że lorialet był zapytać o jej samopoczucie i chciał się pożegnać przed wyjazdem. Następnie uśmiechając się enigmatycznie, zgrabnie zmieniła temat rozmowy. Szef straży Cienia nie chciał jednak rezygnować z tematu i ponownie spróbował skierować rozmowę na porzucony wątek. Niestety ziemianka wówczas wstała i pochylając się nad nim, wyszeptała mu do ucha: - ”Zgaduj zgadula, kto w Kwaterze hula”. Następnie uśmiechając się psotnie, odeszła odstawić swoją tacę, a wracając, pogwizdywała figlarnie, prowokująco spoglądając na zdziwionego jej zachowaniem wampira.
          Kiedy udała się do biblioteki, zaskoczony jej widokiem Keroshane, bardzo serdecznie ją uściskał. Gdy zwyczajowo zapytała, czym ma się zająć, poinformował ją, że w grafiku nie przewidziano dla niej zadań przez najbliższy tydzień. Przekornie zaproponowała mu swoją pomoc w pracy nad dokumentami, ale wówczas grzecznie, a zarazem stanowczo wyprosił ją z pomieszczenia. Nie mając pracy ani żadnych innych planów, resztę dnia spędziła na spacerowaniu po ogrodach Kwatery, opalaniu się przy fontannie i swobodnych rozmowach z napotkanymi osobami.
          Późnym popołudniem wybrała się na stołówkę, gdzie natychmiast dopadły ją przyjaciółki i niemalże zmusiły, aby z nimi usiadła. W trakcie posiłku zakomunikowały jej tonem nieznoszącym sprzeciwu, że winna jest im wyjaśnienia i zaległy wieczór ploteczek. Dziewczyny starały się prowadzić swobodną konwersację, ale rozmowa jakoś nie bardzo się kleiła. Panująca między nimi atmosfera była wyraźnie napięta i dało się wyczuć, że zarówno Karenn, jak i Alajea pragnęły porozmawiać z nią sam na sam. Gdy tylko zjadła ostatni kęs z talerza, Karenn zabrała wszystkie tace i pospiesznie odniosła je do kuchni, a wracając, chwyciła koleżanki za ręce i pociągnęła w kierunku pokoi mieszkalnych, a dokładnie do pokoju Shai.
          - Otwieraj! - powiedziała władczo przed drzwiami. - Dzisiaj nas nie zbędziesz tak łatwo - dodała, obnażając kły w uśmiechu zadowolenia.
          Dziewczyny weszły do pokoju i od razu rozsiadły się na łóżku. Wampirzyca już po chwili zaczęła się rozglądać z dużym zainteresowaniem po pomieszczeniu i wymownie węszyć nosem. Alajea patrzyła na jej zachowanie zdziwiona, wyraźnie nie rozumiejąc, czemu przyjaciółka obwąchuje pokój ziemianki.
          - No więc... - zaczęła Karenn. - To z jego powodu nas wczoraj spławiłaś?
          - Z czyjego? - zapytała zdziwiona.
          - Słuchaj moja droga - powiedziała nastolatka. - Wiesz, że mamy z bratem dobry węch?
          - No i? - nadal nie rozumiała, do czego zmierza jej wścibska przyjaciółka.
          - Dzisiaj bardzo wcześnie rano Nev wpadł na Leiftana, gdy ten opuszczał twój pokój - kontynuowała swoją wypowiedź. - Powiedziałaś mojemu bratu, że lorialet był się tylko pożegnać, ale chyba nie do końca jesteś z nami szczera - mówiła, udając trochę urażoną.
          - Nie do końca szczera? - zapytała. - Nie rozumiem, o co ci chodzi?   
          - Powiedziałaś, że Leiftan był się tylko pożegnać, ale jego zapach na twojej pościeli świadczy, że był tu całą noc...
          - Karenn! - przerwała jej. - To chyba nie wasza sprawa, co robię w nocy?
          - Jak to nie nasza? - zapytała zaskoczona wampirzyca i spojrzała nagląco na syrenę. - Allie, powiedz jej coś!
          - Shairisse, mów nam tu szybko, co jest między tobą i blondynem? - powiedziała Alajea, wpatrując się w nią wyczekująco. - Przecież jesteśmy przyjaciółkami...   
          - Nie wymagamy od ciebie pikantnych szczegółów... - wtrąciła się Karenn.
          - Stop! Stop! Stop! - nie pozwoliła jej dokończyć. - Nie ma żadnych pikantnych szczegółów, bo nic się między nami nie wydarzyło.
          - Ale był tu przecież całą noc - nie poddawała się nastolatka. - Nie zaprzeczaj, bo zapach mówi sam za siebie.
          - Ech... - westchnęła zrezygnowana. - Tak, był całą noc. Nie rozumiem, czemu nagle tak to wszystkich interesuje? - spytała, spoglądając wyczekująco na Karenn.
          - Ty naprawdę nie wiesz, czy tylko udajesz? - nastolatka zmarszczyła brwi.
          - O czym nie wiem? - dopytywała coraz bardziej zdezorientowana. - Karenn, o co tu chodzi?
          - Powiem, ale musicie mi coś obiecać - oznajmiła konspiracyjnym głosem wampirzyca, spoglądając to na jedną, to na drugą przyjaciółkę.
          - Co takiego? - zapytały zdziwione.
          - Ani słowa mojemu bratu, że się wygadałam, bo mnie zabije - odparła, patrząc na nie poważnie.
          - No dobra - powiedziały trochę niepewnie. - Obiecujmy milczeć.
          - Jakiś czas temu przyłapałam Nevrę na rozmowie z Valkyonem i Ezarelem - zaczęła opowiadać ściszonym głosem, pochylając się w stronę dziewczyn. - I chłopaki rozmawiali o tobie Shai…
          - O mnie? - przerwała jej zdziwiona.
          - Tak. Słyszałam, jak Valkyon mówił, że chce się z tobą umówić, a chłopaki mu kibicowali i podpowiadali, że nie powinien tak długo zwlekać - opowiadała z przejęciem nastolatka. - Jak leżałaś teraz nieprzytomna, to widziałam, jak mój brat pocieszał Valkyona i jestem pewna, że ten miał załzawione oczy. Podobno też szef twojej straży czuwał przy twoim łóżku w przychodni…
          - To jeszcze o niczym nie świadczy - weszła jej w słowo. - Przyjaźnimy się z Valkiem i to pewnie dlatego…
          - Mhm - bąknęła kpiąco nastolatka. - To, czemu Nevra poprosił, żebym cię wypytała o Leiftana? Powiedział, że mam się dowiedzieć, czy coś was łączy. Później o czymś gadał z Ezem i ten powiedział, cytuję: “oby nie, bo to Valkowi serce złamie” - oznajmiła, prostując się. - Jestem pewna, że chodziło o ciebie - dodała pewnie, krzyżując ręce na piersi.
          - To tylko twoje domysły - skwitowała Shai. - Nie masz żadnej pewności, że Valkyon…
          - Dobra, nieważne… - przerwała jej wampirzyca, widząc, że ziemianka i tak jej nie chce wierzyć. - Ja wiem swoje - mruknęła na odczepnego. 
          - Ech, dziewczyny - odezwała się, milcząca do tej pory Alajea. - Wyjaśnicie to sobie później, jak obie będziecie miały więcej informacji. A teraz się przyznawaj, jesteście z Leiftanem razem? Od dawna? Jak się zaczęło? - dopytywała z entuzjazmem, chcąc w ten sposób załagodzić sytuację i odwrócić uwagę dziewczyn.
          - Od wczoraj - odparła, uśmiechając się nieznacznie. Wiedziała już, że dziewczyny nie odpuszczą i będą ją męczyć, aż im wszystkiego nie powie. Zaczęła im więc opowiadać o nocy w przychodni, gdy miała koszmar i o wspólnym spacerze z lorialetem. Pominęła w swoim opowiadaniu momenty rozgorączkowanych pocałunków i pieszczot, czując, że na samo wspomnienie o nich rumieni się jak nastolatka. Na koniec powiedziała o zazdrosnej Amayi, przez którą musiała sama wracać do pokoju i dodała, że wieczorna wizyta chłopaka była spowodowana tym, że chciał przeprosić za zachowanie chowańca. Oczywiście przyjaciółki dopytywały, dlaczego został na noc i czy coś się wydarzyło. Wytłumaczyła im, że został, bo go o to poprosiła oraz skarciła je za wypytywanie o intymne pożycie. Dziewczyny jeszcze przez jakiś czas droczyły się, żartowały i śmiały, a po północy rozstały się w bardzo dobrych humorach.
          Po położeniu się do łóżka zaczęła rozmyślać nad tym, co jej powiedziała Karenn. Czy wampirzyca mogła mieć rację, twierdząc, że Valkyon darzy ją głębszymi uczuciami? Faktem było, że odkąd pojawiła się w tym świecie, sporo między nimi się działo. Od początku raczej dobrze się dogadywali, chociaż “dogadywali” to duże słowo, gdyż wojownik na początku niewiele się odzywał. Uśmiech zagościł na jej twarzy, na samo wspomnienie ich pierwszych prób nawiązania dialogu, kiedy niemalże siłą musiała wyciągać z niego każde słowo. Później był feralny eliksir Mnemosyne, do którego wypicia zmusił ją pocałunkiem. Dlaczego mu wtedy na to pozwoliła? Nie potrafiła do tej pory tego zrozumieć, ale stało się i tyle. Dziwne było też to, że pomimo całego bólu i złości, jaki odczuwała po tamtym zdarzeniu, nigdy nie znienawidziła Valkyona. Co prawda nawrzeszczała na niego, gdy ratowały z dziewczynami Colaię, ale chyba bardziej z ogólnego bólu, niż tego skierowanego w jego osobę. Od tamtej pory bardzo się zbliżyli do siebie, w czym zapewne dodatkowo przysłużyło się opętanie przez duchy Yeu i Tihna. Analizując teraz jego zachowanie, przekonana była, że białowłosy chce po prostu dotrzymać obietnicy, jaką złożył po tym jej wybuchu na plaży. Obiecał przecież, że zawsze będzie przy niej i zawsze będzie jej bronił, nawet za cenę własnego życia. To na pewno dlatego teraz tak bardzo przeżywał, to co jej się przytrafiło. Z takim właśnie przekonaniem w końcu zasnęła.
          Kolejne kilka dni Shairisse spędziła na spacerach, opalaniu się i czytaniu książek. Wieczorami leżąc w pustym łóżku, czuła się trochę samotna i tęskniła za Leiftanem. Przyłapywała się na tym, że brakuje jej jego ciepła i bliskości. Pewnego wieczoru chciała dać upust emocjom i wyżalić się ze swojej tęsknoty na kartach pamiętnika, ale odkryła, że ów zniknął z jej pokoju. Na drugi dzień zapytała Ezarela, czy zabierali notatnik z jej pokoju, gdy po ataku na nią przeszukiwali go, ale elf stwierdził, że nikt wówczas nie natknął się na żaden zeszyt. Przez jakiś czas sprawa zaginionego pamiętnika zaprzątała jej myśli, aż w końcu doszła do wniosku, że prawdopodobnie musiał go zabrać Ashkore. Tylko po co mu jej pamiętnik?
          Piątego dnia od wyjazdu lorialeta dowiedziała się, że do Kwatery zawitał zaklinacz Itzal. Przy śniadaniu Keroshane oznajmił jej, żeby w południe przyszła do Kryształowej Sali. Z jednej strony się cieszyła, że w końcu ktoś nauczy ją, jak bronić się przed opętaniem i zniewoleniem, ale z drugiej strony czuła dziwny niepokój. Miała przeczucie, że nauka ta będzie wymagała od niej pewnego poświęcenia. Nie rozumiała tego uczucia i nie wiedziała, z jakiego powodu je odczuwa, ale kryło się ono gdzieś w jej podświadomości i powodowało swoisty dyskomfort.
          Dokładnie w samo południe weszła do Kryształowej Sali i od razu jej uwagę przykuł postawny mężczyzna, rozmawiający z szefami straży. Domyślała się, że to jest właśnie ten słynny zaklinacz, na którego wszyscy czekali z niecierpliwością. Jego widok trochę ją zdziwił, gdyż spodziewała się przygarbionego staruszka w długiej tunice z kapturem, a przed nią stał wysoki mężczyzna przypominający raczej wojownika ninja. Jego wygląd bardzo różnił się od jej wyobrażeń. Mężczyzna był w kwiecie wieku, bez zarostu, dobrze zbudowany, o ciemnej karnacji i niesamowicie jasnych oczach, niemalże pozbawionych źrenic, przez co jego spojrzenie zdawało się hipnotyzować. Głowę miał dość mocno wygoloną, z czarnym irokezem, zaczesanym ku tyłowi. Cała jego skóra bez wyjątku, pokryta była tatuażami, przedstawiającymi jakieś dziwne znaki i nieznane jej pismo.
          - A to jest właśnie ta beznadziejna ziemianka, o której ci opowiadałem - przywitał ją wesoło Ezarel, gdy do nich podeszła. - Przedstawiam ci Shairisse.
          - Kretyn - przyzwyczajona już do impertynencji elfa, burknęła z przekąsem w jego stronę.
          - I tak wiem, że mnie uwielbiasz - odpowiedział szef Absyntu, uśmiechając się szeroko.
          - Witaj Shairisse - powitał ją nieznajomy, wyraźnie rozbawiony zachowaniem obojga. - Jestem zaklinacz Itzal - dodał, wyciągając do niej rękę. Jego głos był bardzo ciepły i przyjacielski.
          - Witam serdecznie - odpowiedziała radośnie, ściskając jego dłoń. - Miło mi cię poznać.
          - Przyjemność również po mojej stronie - odparł, przyglądając się jej uważnie. - Podobno mam ci pomóc?
          - Też tak słyszałam - odpowiedziała z uśmiechem. - Ezarel twierdzi, że masz wiedzę i zdolności, dzięki którym możesz nauczyć mnie ochrony przed opętaniem lub zniewoleniem.
          - Rzeczywiście, mam pewną wiedzę w tematyce spirytyzmu i mistycyzmu - powiedział, opierając się o balustradę. - Jednak moje zdolności są raczej natury poznawczej, a nie ingerującej.
          - To znaczy? - wtrącił się Nevra.
          - To znaczy, że używam swoich zdolności w celu poznania, zbadania i zdobycia wiedzy, a nie w celu wywoływania jakichś zmian, czy też wpływania na coś.
          - Rozumiem - stwierdziła poważnie. - W moim przypadku chodzi o to, żebym przestała być tak podatna na opętanie lub zniewolenie. Czy możesz pomóc mi w tym zakresie?
          - Żeby się tego dowiedzieć, musiałbym cię lepiej poznać - odpowiedział zaklinacz. - Oznacza to, że powinniśmy spędzić trochę czasu razem. Czy masz jakieś plany na dzisiaj?
          - Nie.
          - To dobrze - powiedział, spoglądając jednocześnie na zebranych. - Czy jest coś jeszcze, o czym powinniśmy porozmawiać? - zapytał pozostałych.
          - Na tę chwilę, chyba wszystko sobie wyjaśniliśmy - odparł Ezarel.
          - W porządku. W takim razie my się oddalimy z Shairisse - skwitował zaklinacz. - Masz może ochotę na spacer? W tym czasie porozmawiamy trochę i poznamy się lepiej?
          - Tak, oczywiście - odpowiedziała. Nie wiedzieć czemu, Itzal z miejsca zdobył jej zaufanie i sympatię.
          - Dziękuję wszystkim za zebranie i do zobaczenia później - powiedział, kłaniając się i kierując do wyjścia.
          Po opuszczeniu Sali Kryształu mężczyzna poprosił, żeby wskazała jakieś miejsce, gdzie mogliby w spokoju porozmawiać. Przez chwilę zastanawiała się nad różnymi opcjami w obrębie Kwatery, ale ostatecznie doszła do wniosku, że lepiej będzie udać się poza jej mury. Itzal zaproponował, żeby udali się do Wielkiej Bramy i wówczas zdecydowali, co dalej.
          Początkowo szli w milczeniu, oboje pogrążeni we własnych myślach. Zauważyła, że od czasu do czasu mężczyzna dyskretnie jej się przygląda, ale o dziwo nie czuła się z tego powodu skrępowana. Czuła się w jego towarzystwie wyjątkowo swobodnie i zanim się zorientowała, zaczęła rozmawiać z nim, bez cienia jakiegokolwiek zakłopotania. Zanim doszli do bramy wyjściowej, miała wrażenie, jakby znali się od lat.
          - To dokąd pójdziemy Shai? - zapytał zaklinacz, gdy wyszli poza mury Kwatery.
          - Chodźmy na plażę - odparła. Oboje więc skierowali się w stronę kamiennych schodów. - Powiedz mi Itzalu, czy ty stosujesz teraz jakieś umiejętności na mnie? - zapytała po chwili namysłu.
          - Nie, żadnych nie stosuję - odpowiedział wyraźnie rozbawiony. - Czemu o to pytasz?
          - Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żebym tak swobodnie czuła się przy kimś, kogo nie znam - odparła szczerze.
          - To nasz naturalny dar.
          - Wasz? - zdziwiła się. - Mówisz o zaklinaczach?
          - Mówię o świetlistych zaklinaczach - wytłumaczył z uśmiechem.
          - To są różni zaklinacze? - spytała zaskoczona.
          - Tak. To jakim się jest zaklinaczem, zależy od tego, w jakim celu używa się swoich mocy. I oczywiście od czystości serca - dodał z lekką zadumą.
          - Wy się rodzicie zaklinaczami, czy uczycie się tego? Jak to z wami jest? - dopytywała zaciekawiona.
          - Każde dziecko, które wykazuje predyspozycje do bycia zaklinaczem, może trafić na szkolenie - zaczął opowiadać. - Zaklinacz uczy się całe swoje życie. Pierwszy etap szkolenia trwa piętnaście lat i kończy się rytuałem wierności kodeksowi światła. Główna zasada kodeksu głosi: “Nie działać na szkodę i wbrew woli innych osób”. To wtedy stajemy się świetlistymi zaklinaczami. Każdy kolejny etap szkolenia kończy się odpowiednim rytuałem, który jeszcze bardziej wiąże adepta przysięgą wierności z tym kodeksem. Przestrzeganie kodeksu skutkuje wieloma dodatkowymi przywilejami, na przykład takimi, jak niestarzenie się, długowieczność czy łatwość w komunikacji z innymi, a także tym, że nasze zdolności są naprawdę imponujące i potężne. Z kodeksem jesteśmy związani magicznie i złamanie którejś z zasad, powoduje odebranie części mocy i talentów oraz to, że używanie mocy pozbawia zaklinacza jego energii życiowej i prowadzi do jego wyniszczenia. Taki zaklinacz staje się wówczas mrocznym zaklinaczem. Im bardziej jest wyszkolony świetlisty zaklinacz, tym dotkliwsze są skutki złamania zasad kodeksu. Są jeszcze mgliści zaklinacze, którzy rozpoczynają szkolenie, ale nie kończą nauki żadnym rytuałem. Ich moce są dość słabe i niestabilne, a ich używanie powoduje szybkie starzenie się delikwenta.
          - To jakie są te wasze zdolności?
          - Różne. Zależy, z jakimi talentami się rodzimy - powiedział z uśmiechem. - Przede wszystkim jednak rozwijamy zdolność kontaktowania się i porozumiewania z duchami i duszami w różnych wymiarach, umiejętność odczytywania tego, co ukryte w sercach i umysłach innych.
          - Czyli możecie wejść komuś do głowy i namieszać w jego umyśle? - zapytała z lekką obawą w głosie. Wizja, że ktoś obcy mógłby narobić jeszcze większego bałaganu w i tak już chaotycznym świecie jej myśli, trochę ją przerażała.
          - Teoretycznie tak - stwierdził z pełną powagą. - Jednak zrobienie tego bez przyzwolenia tej osoby, równałoby się ze złamaniem naszego kodeksu - dodał, schodząc skalnymi schodami w dół. - Dlatego nie praktykujemy takich rzeczy.
          Na plaży oboje skierowali się w stronę skalistego brzegu. Gdy doszli do skał, usiedli naprzeciw siebie i chwilę przyglądali się sobie w milczeniu. Szum morza działał kojąco na zmysły, a ciepłe promienie słońca delikatnie rozgrzewały skórę. W pewnym momencie zaklinacz zapytał ją, czy wie cokolwiek o ochronie duszy przed opętaniem i zniewoleniem. Zgodnie z prawdą odparła, że nigdy nie zagłębiała się w te tematy.
          - Każda dusza ma swoją warstwę ochronną, która zapobiega wnikaniu nieproszonych “bytów” do jej wnętrza i przejmowaniu nad nią kontroli - zaczął jej tłumaczyć. - Wszystkie przeżywane przez nas emocje i problemy, oddziałują na tę warstwę ochronną, wzmacniając lub osłabiając ją. Zależy to od nas samych, a dokładnie od tego, czy poradzimy sobie z tymi przeżyciami i ich wpływem na naszą osobową tożsamość. Wszelkie emocje powinny być przez nas przeżywane do końca. Jeśli tego nie zrobimy, to zostawiamy w warstwie ochronnej naszej duszy szczelinę lub pęknięcie, które osłabia jej ochronę i powiększa się z każdą następną taką sytuacją.
          - Chcesz powiedzieć, że ja mam jakąś wyrwę w duszy? - zapytała nieśmiało.
          - W jej ochronie. Wydarzyło się w twoim życiu coś, co naruszyło twoją barierę - odparł spokojnie. - Zanim sobie poradziłaś z jednym problemem, pojawiał się już kolejny. Mam rację?
          - Szczerze mówiąc, odkąd pojawiłam się w Eldaryi to, co chwila coś się dzieje - powiedziała smutno.
          - Opowiedz mi o tym - poprosił.
          - Chcesz, abym opowiedziała ci wszystko, co się wydarzyło, odkąd tu przybyłam? - spytała i spojrzała na niego zaskoczona.
          - Nie wszystko - odparł pospiesznie. - Chciałbym, żebyś opowiedziała w skrócie o tych ważniejszych wydarzeniach, które cię spotkały w Eldaryi - wyjaśnił, widząc jej zaskoczenie. - Wówczas dowiem się, co jest dla ciebie ważne i do jakich spraw przywiązujesz uwagę. Jeśli też pozwolisz, chciałbym wtedy móc obserwować zmiany pojawiające się w twojej aurze.
          - Dobrze, jeśli ma to pomóc - odpowiedziała.
          - Dziękuję - powiedział Itzal i zamknął oczy. Po chwili wszystkie tatuaże na jego skórze zaczęły delikatnie iskrzyć złotym blaskiem. Patrzyła na niego zafascynowana i już otwierała usta, aby o coś zapytać, gdy uprzedził jej pytanie.  - Nie zwracaj uwagi na te znaki na mojej skórze. Pomagają mi widzieć pozazmysłowo i tworzą dodatkową barierę chroniącą mnie i moją duszę przed ewentualnym atakiem.
          Shairisse uśmiechnęła się nieśmiało, po czym wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać. Najpierw opowiedziała o swoim pojawieniu się w Kryształowej Sali i wtrąceniu jej do lochu, z którego uwolnił ją zamaskowany mężczyzna. Później opowiedziała o próbie na krew faery i tym, że traktowano ją, jak intruza. Wspomniała o tym, jak o mały włos nie utonęła, o zniewoleniu przez Yvoni i jej śmierci, na którą się nie godziła. Powiedziała o podaniu jej eliksiru Mnemosyne, problemach w Balenvii, ataku Naytili, opętaniu przez Yeu, o zatruciu Kryształu i jej dziwnej więzi z nim, ataku w świątyni, gdzie o mało nie zginęła. Na koniec wspomniała o pobycie na wyspie Memoria, gdy ratowali Ezarela oraz ostatnim ataku Ashkore, gdy próbował związać jej duszę i o tym, co wydarzyło się między nią a Leiftanem. Gdy skończyła, zaklinacz przez dłuższą chwilę nic nie mówił, a znaki na jego skórze zaczęły powoli przygasać.
          - Od dawna jesteś w Eldaryi? - zapytał w końcu, sprawiając jednocześnie wrażenie nadal pogrążonego w swoich rozmyślaniach. W rzeczywistości starał się uporządkować wszystko to, co mu przed chwilą dziewczyna opowiedziała.
          - Trochę ponad rok.
          - Czy zanim trafiłaś do naszego świata, przytrafiały ci się dziwne sytuacje? - dopytywał.
          - Nie, raczej nie - powiedziała, ale po chwili namysłu dodała. - Chociaż… Często miałam wrażenie, jakby mnie ktoś  obserwował. Czy to ma jakieś znaczenie?
          - Na razie nie jestem w stanie tego jednoznacznie stwierdzić - odparł zamyślony. To, co usłyszał od niej, przywołało u niego wspomnienia dotyczące pewnego tekstu, który odczytał kilkadziesiąt lat temu w pewnej starej księdze. Swego czasu pokłócił się nawet ze swoim mentorem, gdyż uważał, że jest to jakaś przepowiednia, z czym nie zgadzał się jego przełożony. Brakowało mu jeszcze tylko jednej informacji, aby się upewnić, że rzeczywiście mógł mieć wówczas rację. - Powiedz mi jeszcze jedną rzecz, czy do Eldaryi trafiłaś przez grzybowy krąg?
          - Nie. Po śmierci babci robiłam porządki na strychu w jej domu - odpowiedziała, spoglądając nostalgicznie w stronę horyzontu. - Pamiętam, że oglądałam małe pudełeczko z dziwną ozdobą, przypominającą złote słońce z niebieskim kryształem w środku i dwoma białymi skrzydłami. Im dłużej przyglądałam się tej ozdobie, tym mocniej bolała mnie głowa, ale nie potrafiłam przestać na nią patrzeć. Nagle zaczęłam słyszeć jakieś głosy, a później był gwałtowny błysk bardzo jasnego światła i chyba straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam, znajdowałam się w Kryształowej Sali na posadzce.
          - Rozumiem - oznajmił, nagle powracając ze swoich rozmyślań. Właśnie stwierdził, że uzyskał wszystkie elementy układanki. Musiał tylko dla pewności przypomnieć sobie słowa tamtego tekstu, ale uznał, że na to będzie miał czas wieczorem w zaciszu pokoju. Teraz chciał z należytą uwagą zająć się dziewczyną, gdyż wszystko wskazywało na to, że jest ona kimś wyjątkowym. - Rzeczywiście wszystkie emocje spadły na ciebie lawinowo i w dość krótkim czasie, przez co nie pozamykałaś ich odpowiednio dobrze - tłumaczył jej spokojnie. - To niestety doprowadziło do powstania sporej ilości szczelin w ochronie twojej duszy. Największe zmiany w stabilności twojej aury zauważyłem, gdy opowiadasz o czyjejś śmierci, gdy mówiłaś o eliksirze Mnemosyne i ataku zamaskowanego. Przy tej ostatniej sprawie widzę zawirowanie aury, świadczące najprawdopodobniej o tym, że stało się coś, czego nie jesteś na ten moment świadoma.  To są największe twoje problemy na tę chwilę.
          - Myślisz, że da się z tym coś zrobić? - zapytała, spoglądając mu w oczy.
          - Myślę, że to można naprawić, tylko będziesz musiała niejako ponownie przerobić konkretne emocje.
          - Ponownie przerobić? - powtórzyła niepewnie. - Co przez to rozumiesz?
          - Będziesz musiała wrócić do tych bolesnych wydarzeń i doprowadzić je emocjonalnie do końca - wyjaśnił. - Nie będzie to przyjemne doznanie, ale jest ono konieczne, aby załatać i wzmocnić twoją ochronę.
          - Pomożesz mi w tym? - zapytała z nadzieją, czując ucisk w żołądku na samą myśl, że będzie musiała ponownie stawić czoła swoim demonom.
          - Mogę ci pomóc przez to przebrnąć, jeśli tylko wyrazisz takie życzenie - powiedział, uśmiechając się nieznacznie. - Ale będę cię tylko wspierał i służył ewentualnie radą, nic poza tym.
          - Dobrze. To zawsze coś - stwierdziła z ulgą. - Kiedy zaczynamy?
          - Możemy od jutra - zaproponował. - Dzisiaj mógłbym się przygotować mentalnie i pomedytować.
          - Ok - uśmiechnęła się.
          Jeszcze przez dłuższą chwilę siedzieli na skałach i rozmawiali o tym, jak bardzo życie w Eldaryi różni się od tego na Ziemi. Później zaklinacz chciał się dowiedzieć, w jaki sposób ona postrzega siebie w tym świecie, a na koniec poruszyli sprawy całkiem błahe i dyskutowali o ulubionych kolorach, potrawach i pupilach. W związku ze swoimi podejrzeniami, Itzal chciał ją, jak najlepiej poznać. Zaskakujące wydało mu się, że pomimo tylu nieprzyjemnych przeżyć i przykrych doznań, dziewczyna była bardzo pogodna i otwarta. Nie narzekała na swój los i nie psioczyła na Straż za to, co jej zrobili. Było to dla niego godne podziwu i utwierdziło w przekonaniu, że Shairisse nie jest tylko zwykłą ziemianką.
          Późnym popołudniem wrócili do Kwatery na kolację. Zjedli razem i po posiłku zaklinacz odprowadził ją do pokoju, gdzie pożegnali się serdecznie. Itzal szybko udał się do przydzielonego mu pokoju, gdyż koniecznie chciał sobie przypomnieć dokładnie słowa tekstu z tamtej starej księgi. Po wejściu do swojego lokum zamknął drzwi i usiadł na łóżku, żeby oddać się medytacji. Zamknął oczy i oczyścił umysł z wszelkich myśli. Po chwili wśród swoich wspomnień zaczął przywoływać te dotyczące okresu, gdy znalazł księgę z dziwnym tekstem. Jako młody zaklinacz, będący jeszcze na szkoleniu, bardzo lubił studiować stare pisma i księgi. W jednej z nich natrafił na odręczny rysunek słońca z anielskimi skrzydłami, pod którym znajdowały się tajemnicze słowa:   
     “Pewnego dnia przybędzie ona, na białych skrzydłach niesiona.
      Trafi wprost do serca krainy, by odkupić pradawnych winy.
      Duch Kryształu będzie jej sprzyjać, będzie ją również śmierć omijać.
      Ona zdobędzie serce daemona, przez niego będzie też ocalona.
      Jej miłość będzie źródłem odkupienia, zaś krew kluczem do zbawienia.”
          Dowiedział się od swojego mentora, że zapis ten wykonał pewien bardzo sędziwy zaklinacz, który pod koniec swojego życia miewał przeróżne wizje - często dotyczące smoków i daemonów. Niedługo przed śmiercią uznano, że zaklinacz popadł w obłęd i nie brano na poważnie tego, co mówił. Ten jego zapis również wzięto za wizję szaleńca, gdyż poruszał temat daemonów, a te uznane przecież zostały za wymarłe. Czy jednak na pewno była to błędna wizja?
          Tego wieczoru Itzal długo medytował, szukając odpowiedzi na swoje pytania. Odpowiedzi nie udało mu się uzyskać, ale po skończonej medytacji miał nieodparte wrażenie, że nie powinien z nikim rozmawiać o swoich przypuszczeniach. To było dziwne uczucie, jakby jego milczenie było gwarantem czyjegoś bezpieczeństwa. W ciągu całego swojego życia nauczył się, że intuicja rzadko kiedy go zawodziła, dlatego postanowił zaufać swojemu przeczuciu i zachować swoje domysły dla siebie.

Offline

#20 26-11-2022 o 00h00

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam kochani i pozdrawiam.


cz.15 PIERWSZE DOMYKANIE EMOCJII



          - Weź głęboki oddech i spójrz mi w oczy - powiedział łagodnie Itzal. Oboje z Shairisse siedzieli na plaży, naprzeciw siebie po turecku. - Pamiętaj, że wszystko, o czym tutaj będziemy rozmawiali, pozostaje tylko i wyłącznie między nami.
          - Rozumiem - odparła, biorąc głęboki wdech.
          - Czy tak, jak wczoraj mogę obserwować twoją aurę? - zapytał dla pewności.
          - Tak, oczywiście.
          - Dziękuję - powiedział i zamknął oczy, a jego tatuaże zaczęły iskrzyć złotym blaskiem, tak samo, jak poprzedniego dnia. - Teraz zamknij oczy - poprosił. - Oczyść umysł z wszelkich myśli i wsłuchaj się w mój głos…
          Zrobiła tak, jak ją poprosił. Starała się nie myśleć o niczym, tylko słuchać tego, co do niej mówił a mówił o spokoju i znalezieniu w swoim wnętrzu takiego miejsca, które jest oazą ciszy i bezpieczeństwa. Jego głos był wyjątkowo ciepły i łagodny. Brzmienie jego głosu i sposób, w jaki do niej przemawiał, działał na nią niezwykle uspokajająco i wyciszająco. Podobnie oddziaływał na nią jednostajny szum fal oraz delikatne podmuchy ciepłego wiatru od strony morza i ciepło promieni słonecznych, które łagodnie ślizgały się po jej skórze. Przed spotkaniem obawiała się, że nie będzie umiała opowiadać o swoich doświadczeniach i emocjach. Teraz jednak o dziwo, gdy zaczęli rozmawiać o Yvoni, czuła tamte emocje, ale nie sprawiały jej one fizycznego bólu. Dzięki temu mogła je na spokojnie opisywać. Mogła bez zalewania się łzami wytłumaczyć, że nigdy nie zgadzała się na zabijanie, że jej zdaniem każde stworzenie i żywa istota ma prawo do życia. Kiedy zaklinacz zapytał ją, czy po tych wszystkich okropnościach, które odkryli na temat nimfy, powinni pozwolić jej dalej żyć, zawahała się. Wówczas spokojnie i łagodnie zaczął jej tłumaczyć, że być może cierpienie tej młodej istoty, spowodowane zatruciem przez skorumpowany kryształ, było gorsze, niż odebranie życia i przywrócenie spokoju jej duchowi. Nie bardzo rozumiała, jak śmierć może być ułaskawieniem.
          - Wyobraź sobie, że każda dusza, która zostaje zaatakowana, ma pewien mechanizm obronny - tłumaczył głosem współczującym i spokojnym. - Tym mechanizmem obronnym jest całkowite wycofanie się do wnętrza siebie i zamknięcie się w swoistej klatce lub, jak wolą opisywać to inni, otoczenie się szczelnym murem. Zachowana jest wówczas czysta cząstka tożsamości duszy i ta tożsamość jest w pełni świadoma. Reszta duszy jest zniewolona przez obcy “byt” lub zatruta, przez co ulega przemianie. Robi wówczas rzeczy, które są niezgodne z jej naturą, z jej prawdziwą tożsamością, a jej czysta istota ukryta w swojej klatce, czy też za murem obronnym, jest świadkiem tych poczynań. Instynkt samozachowawczy duszy nie pozwoli jej opuścić swojego schronienia, więc może tylko się przyglądać poczynaniom, które nie są jej dziełem, ale są jej przypisywane. Ta czysta cząstka duszy widząc to, cierpi katusze, ale sama nie może nic zrobić, bo jest niejako więźniem w swoim własnym azylu. W takiej chwili wyzwoleniem dla niej może być tylko wypędzenie “bytu”, który ją zniewolił, zatruł bądź opętał, albo wyswobodzenie jej z tego azylu za pomocą uśmiercenia jej ciała. Wtedy mówimy, że śmierć staje się swoistym wybawieniem dla duszy. Dusza zostaje uwolniona spod jarzma skorumpowania, opętania lub zniewolenia i zyskuje upragniony spokój.
          - Mówiąc o wypędzeniu, masz na myśli egzorcyzmy? - zapytała niepewnie.
          - Egzorcyzm to rytuał poświęcenia, mający na celu uwolnienie od wpływu złego “bytu” - wyjaśnił zaklinacz. - W pewnym sensie to jest to taki rytuał, ale tutaj różni się trochę od tego, co na Ziemi nazywane jest egzorcyzmem. Niestety, w Eldaryi na razie nie mamy wystarczającej wiedzy, która pozwoliłaby na przeprowadzenie takiego rytuału na istotach zatrutych skorumpowanym kryształem. Próbowaliśmy dawno temu, ale rytuał taki zawsze kończył się i tak śmiercią zakażonej istoty i to w potwornych mękach.
          - To dlatego jedynym, miłosiernym rozwiązaniem takiej sytuacji jest uśmiercenie zatrutej istoty? - spytała smutno.
          - Na ten moment niestety tak - odparł cicho. - Mogę cię jednak zapewnić, że poszukujemy rozwiązania, ale jest to mocno utrudnione. Z racji naszego kodeksu, nie możemy działać wbrew woli żywej istoty, nawet jeśli jest ona skorumpowana. Pewnie już zauważyłaś, że zakażone istoty nie pragną być wyzwolone, albo nie są w stanie wyrazić zgody na naszą ingerencję. To niestety wiąże nam ręce i pozbawia możliwości przeprowadzenia badań.
          - Rozumiem - odpowiedziała z westchnieniem. W tym samym momencie poczuła w sobie coś dziwnego, co można było przyrównać do uczucia ulgi, gdy w czasie długiej wędrówki pozbywasz się w końcu uciążliwego kamyczka z buta.
          Kiedy dziewczyna mimowolnie odetchnęła z ulgą, Itzal uśmiechnął się nieznacznie. W jej aurze od razu zauważył wzrost blasku, co oznaczało, iż ta sprawa emocjonalna została niejako domknięta. Wiedział, że do całkowitego zamknięcia tej konkretnej emocji, potrzeba jeszcze jednego wydarzenia i wiedział, że nastąpi ono niedługo. Skąd to wiedział? Posiadał wrodzony dar widzenia pewnych wydarzeń, które dopiero miały nastąpić. Jako jeden z najlepiej wyszkolonych zaklinaczy tych czasów, mocno rozwinął ten dar, ale jego skromność nigdy nie pozwalała mu nazywać tego jasnowidzeniem. Poza tym dar ten miał pewne swoje ograniczenia, gdyż zaklinacz mógł widzieć przyszłe wydarzenia dotyczące tylko i wyłącznie osób, z którymi miał kontakt fizyczny. Z tego powodu, jak również z powodu swojego przekonania, że każde wydarzenie jest wynikiem niezliczonej ilości korelacji losu, rzadko zdradzał przed innymi, że ma takową umiejętność. Jeśli już był pytany o ten dar, powtarzał, że nigdy nie można być w stu procentach pewnym przyszłości i dlatego nazywał swoje wizje “przeczuciami”. Teraz również nie powiedział Shairisse o swoim “przeczuciu”.
          - Na dzisiaj wystarczy Shai - powiedział z uśmiechem. - Musisz od nowa złapać równowagę energii w swoim ciele.
          - Czuję się dobrze - stwierdziła pewnie. - Mogę kontynuować naszą… sesję terapeutyczną, bo chyba tak należy to nazwać?
          - Wiem, że czujesz się na siłach - odparł delikatnie rozbawiony. - Musisz jednak odpocząć, a zawirowania w twoim QI muszą się uspokoić, tak, aby ustabilizowała się i umocniła twoja energia.
          - Skoro tak uważasz, to chyba wiesz, co mówisz - skwitowała również z lekkim rozbawieniem.
          Zaklinacz uśmiechnął się szeroko i wymamrotał jakieś niezrozumiałe dla niej słowa, po których iskrzenie tatuaży zaczęło słabnąć, aż w końcu przygasło. Przez chwilę siedzieli, patrząc na siebie w ciszy. Shairisse przyglądała się bacznie mężczyźnie, gdyż zaciekawiło ją, dlaczego dzisiaj do wygaszenia swoich znaków, zaklinacz potrzebował jakiejś inkantacji. Nie była jednak pewna, czy w dobrym guście jest pytanie o takie rzeczy, więc tylko zmarszczyła nieznacznie brwi i próbowała to sobie jakoś sama wytłumaczyć. Pamiętała, że poprzedniego dnia niczego nie mamrotał pod koniec, a tatuaże same wygasły. Dlaczego więc dzisiaj było inaczej? Czy to miało jakiś związek z tym że w tak dość gładki sposób mogła mówić o sprawie Yvoni?
          - Nad czym się tak intensywnie zastanawiasz? - zapytał niespodziewanie Itzal, czym wyrwał ją z zamyślenia. Spoglądała na niego przez chwilę zaskoczona, a następnie uśmiechnęła się z lekkim zakłopotaniem. Jej reakcja wywołała nieznaczny uśmiech na twarzy zaklinacza. - Mówiłem ci już, że nie musisz przede mną niczego udawać, ani się obawiać czegokolwiek. Im bardziej naturalnie się zachowujesz, tym lepiej dla nas dwojga.
          - Tak wiem. Zastanawiałam się nad pewną rzeczą - odparła, spuszczając wzrok na swoje dłonie. - Nie wiem jednak, czy wypada mi pytać cię o takie sprawy. Nie chcę wyjść na wścibską lub…
          - Shairisse - przerwał jej łagodnie. - Wczoraj powiedziałem ci, że masz zachowywać się przy mnie całkowicie naturalnie i bezstresowo. Mówiłem to tak całkiem serio, serio - tu uśmiechnął się szeroko, chcąc pokazać, że jego słowa nie są besztaniem jej, tylko przypomnieniem i utwierdzeniem, że nie zmienił zdania. - Bardzo daleki jestem od osądzania kogokolwiek, a już na pewno nie osądzam ciebie. Dobrze wiem, że nie wszystkie sprawy są dla ciebie zrozumiałe w naszym świecie i nie wszystko jest dla ciebie tak oczywiste, jak dla rodowitych mieszkańców Eldaryi. Jest takie powiedzenie na Ziemi: “Kto pyta, nie błądzi” i tutaj jest ono równie prawdziwe.
          - Niby to wiem, ale jakoś tak mi dziwnie - odpowiedziała, śmiejąc się cicho.
          - No więc, o czym tak rozmyślałaś? - zapytał ciepło.
          - Zastanawiałam się… - zaczęła mówić niepewnie, szukając odpowiednich słów. - Te dziwne słowa, które na koniec wypowiedziałeś, to było jakieś zaklęcie na… wygaszenie twoich znaków? Bo wczoraj chyba nic nie mówiłeś, aby przygasły...
          - Nie do końca na wygaszenie - tłumaczył. - Wczoraj byłem zwykłym obserwatorem, w zwyczajnej rozmowie z tobą, który po prostu, że tak się wyrażę “włączył widzenie specjalne”, czyli pozazmysłowe. Dzisiaj byłem obserwatorem trochę bardziej zaangażowanym w rozmowę. Rozmowę, która nie była zwyczajną rozmową, tylko dotyczyła bardzo osobistych emocji i przeżyć. Musiałem więc zabezpieczyć się, aby twoje emocje nie wpłynęły na mnie i nie udzielały mi się, bo tylko wówczas mogłem obiektywnie spojrzeć na sytuację, którą przerabialiśmy i tylko wówczas mogłem służyć najodpowiedniejszą radą. Zatem zaklęcie, które wyszeptałem na koniec, to była inkantacja zamykająca trochę silniejszą i bardziej specyficzną barierę ochronną.
          - Ach, teraz rozumiem - powiedziała z uśmiechem.
          Na plaży siedzieli jeszcze jakiś czas, rozmawiając o tym, jak wiele zmieniło się w jej życiu, odkąd trafiła do tego świata. Później poprosiła Itzala, aby poopowiadał trochę o swojej drodze zaklinacza. Z powodu swojej wrodzonej  skromności, na początku nie był zbyt chętny do mówienia, ale dziewczyna okazała się przekonującą rozmówczynią i udało jej się wydobyć z niego kilka rzeczy o jego życiu. Dowiedziała się, że predyspozycje na zaklinacza zauważono u niego w wieku trzech lat, gdyż już wtedy dostrzegał rzeczy niezauważalne dla innych. Szkolenie rozpoczął w wieku pięciu lat i okazał się jednym z najzdolniejszych, a przy tym najszybciej rozwijającym swoje umiejętności adeptem. Przez cały czas szkolenia nie miał kontaktu z rodziną. Spotkał się z nimi dopiero w wieku dwudziestu lat, gdy skończył pierwszy etap szkolenia i przeszedł “Rytuał Adiunge Rea”, czyli przyłączenia do świetlistych zaklinaczy i wierności na kodeks. Dowiedziała się też, że kolejne etapy szkolenia są już bardziej indywidualne i mniej restrykcyjne niż pierwszy etap, a podstawą życia każdego zaklinacza są różnego rodzaju medytacje i studiowanie ksiąg.
          Późnym popołudniem wrócili do Kwatery na posiłek, podczas którego towarzystwa dotrzymywały im wampirzyca i syrenki. Przez cały czas posiłku dziewczyny dyskutowały niczym przekupki na targu i nawet Colaia dość czynnie brała udział w rozmowie. Za to Itzal przyglądał się im z wymalowanym rozbawieniem na twarzy, odpowiadając od czasu do czasu na ich pytania i zaczepki. Po obiedzie skierowała swoje kroki do biblioteki, aby wypożyczyć coś nowego do poczytania i na schodach okazało się, że ten sam pomysł miał zaklinacz. Oboje więc weszli do biblioteki, śmiejąc się, że jeszcze trochę, a okaże się i wyjdzie na jaw, że są identycznie nastrojeni i nadają na tych samych falach.
          Resztę dnia spędziła w swoim pokoju, leżąc na łóżku, czytając wypożyczoną książkę, a nawet w międzyczasie udało jej się zdrzemnąć. Po przebudzeniu się z drzemki zauważyła siedzącego na parapecie okna, czarnego jak smoła chowańca, którego nigdy wcześniej nie widziała. Stworzenie do złudzenia przypominało gryfa, ale było wielkości domowego kota i wyglądało na bardzo młode. Zauważyła też, że gryf ma przyczepiony do obróżki liścik z jej imieniem. Wstając, wzięła z szafki kilka przysmaków Athiry, aby poczęstować nimi przybyłego chowańca. Uszczęśliwiony gryfonek podziękował, łasząc się chwilę do jej ręki, a następnie odfrunął. Karteczka okazała się listem od Leiftana, w którym zapewniał ją, że tęskni za nią, myśli o niej i chciałby móc ją, jak najszybciej znowu przytulić. Informował również, że wróci w przeciągu dwóch dni i przepraszał za nieznajomego chowańca, ale Amaya odmówiła doręczenia jej liściku. Czytając o puchatej zazdrośnicy lorialeta, mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem.
          Wieczorem udała się do stołówki na kolację, gdzie ponownie spotkała zaklinacza i wspólnie zjedli posiłek. Następnie umówili się, że następnego dnia rano spotkają się w przychodni, gdy Shai będzie na badaniach. Po kolacji pożegnali się i rozeszli każde w swoją stronę. Tego wieczora kładąc się do łóżka, wypełniała ją radość i pozytywna energia, co pozwoliło jej szybko zasnąć i przespać bez problemu całą noc.
          Następnego dnia rano obudziła się wypoczęta i radosna. Szybko udała się pod prysznic, a następnie do przychodni na badanie. Ewelein, jak zawsze przywitała ją promiennie i po krótkiej chwili niezobowiązującej rozmowy, przystąpiła do badania. W międzyczasie do przychodni przyszedł Itzal i poprosił o jakiś tajemniczy eliksir. Gdy elfka skończyła badanie, z uśmiechem poinformowała, że wstępne wyniki są bardzo dobre, a stan maany we krwi zaczyna się stabilizować. Po obwieszczeniu swoich ustaleń pielęgniarka grzecznie wyprosiła ich z ambulatorium. Oboje stwierdzili, że mają ochotę zjeść śniadanie na plaży, więc udali się na stołówkę po prowiant. Karuto wydając im posiłek, patrzył na nich podejrzliwie, zastanawiając się, dlaczego kolejny raz widzi tych dwoje razem. Itzal zauważył jego badawcze spojrzenie, ale zignorował je, uśmiechając się tylko rozbawiony jego postawą.     
          Przez pewien czas siedzieli nad brzegiem morza i jedli śniadanie, rozmawiając o jej odczuciach i ogólnym samopoczuciu po pierwszej sesji domykania emocji. Shairisse z ogromną radością poinformowała go o poprawie samopoczucia, dodając nieśmiało, że nie do końca pewna jest, czy ma na to wpływ ich wspólna praca, czy raczej list od Leiftana. Zaklinacz zaśmiał się na tę jej sugestię i odparł dyplomatycznie, że zapewne jest to kumulacja obu spraw. Po śniadaniu i krótkim odpoczynku przenieśli się trochę dalej, w bardziej odosobnione miejsce. Usiedli naprzeciw siebie po turecku tak, jak poprzedniego dnia.
          - To, o czym dzisiaj mieliśmy rozmawiać? - zapytał zaklinacz z uśmiechem. - A dokładniej, co chcesz przerobić dzisiaj?
          - Myślałam, że będziemy przerabiać emocje po kolei - stwierdziła trochę zaskoczona.
          - Tak byłoby najlepiej, ale nie chcę ci niczego narzucać - odparł poważnie. - To ty masz się czuć, jak najbardziej komfortowo i to tobie mamy przecież pomóc. A więc?
          - Idźmy zatem po kolei.
          - Dobrze. Dla przypomnienia zapytam... Do wypicia eliksiru zostałaś zmuszona podstępem, tak?
          - Tak…
          - I zrobił to twój szef straży? - zapytał, marszcząc nieznacznie brwi.
          - Tak, Valkyon - odpowiedziała spokojnie.
          - Ten wojownik, z którym się teraz przyjaźnicie? - dopytywał dla upewnienia.
          - Tak, dokładnie ten.
          - Czyli dobrze rozumuję, że mu wybaczyłaś tamto zdarzenie?
          - Tak… - odparła trochę niepewnie. - Wygarnęłam mu to kiedyś… Zresztą całej gromadce ze Straży to wygarnęłam, ale tylko on mnie wówczas szczerze przeprosił. Nie czuję już do niego żalu, za to, co zrobił.
          - To dobrze - odpowiedział z ulgą. - To nam ułatwia sprawę. Czy tak, jak do tej pory, mogę obserwować twoją aurę? - zapytał, spoglądając jej w oczy.
          - Tak, oczywiście - odpowiedziała bez wahania.
          - Dziękuję - odparł i w tym samym momencie znaki na jego skórze zaczęły delikatnie iskrzyć. - Zamknij zatem oczy i weź głęboki oddech - poprosił. - Oczyść umysł z wszelkich myśli i wsłuchaj się w mój głos... 
          Ponownie zrobiła tak, jak ją poprosił. Tak samo, jak poprzedniego dnia, jego ciepły i łagodny głos działał bardzo uspokajająco i wyciszająco na nią. Podobnie zresztą jak otaczająca ją przyroda i jej odgłosy. I tak jak poprzedniego dnia prowadził ją, aby odnalazła w sobie ciszę, spokój i bezpieczne miejsce. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, w jaki sposób zacząć, więc zaklinacz zaproponował, żeby zaczęła mówić od momentu zebrania w Kryształowej Sali. Prawie od samego początku, gdy zaczęła opowiadać poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, a głos nie chce wydobywać się z gardła. Nie mogła zrozumieć, dlaczego mówienie o tym wydarzeniu, sprawia jej większy problem, niż rozmowa o Yvoni. Gdy chciała się już poddać, poczuła na swoich rękach przedziwnie przyjemne ciepło. Zaskoczona otworzyła oczy i dostrzegła, że to zaklinacz położył swoje dłonie na jej dłoniach. Znaki na jego ciele iskrzyły się trochę intensywniej niż na początku rozmowy.
          - Zamknij oczy Shai - powiedział łagodnie i z uśmiechem. - Czuję, że te emocje dotykają cię bardzo osobiście i dotyczą osób ci najbliższych. To dlatego tak ciężko ci o nich opowiadać i dlatego, jeśli pozwolisz postaram się przejąć od ciebie trochę tego bólu, żebyś nie odczuwała go tak intensywnie. Nie sprawię, że on odejdzie, ale mogę sprawić, że nie będzie cię on, aż tak dławił w chwili mówienia. Zgadzasz się na to?
          - Tak - odpowiedziała z ulgą i zamknęła ponownie oczy.
          - Dziękuję - odparł i sięgnął po tajemniczą fiolkę z eliksirem. Następnie wypił jej zawartość jednym haustem i ponownie wsparł dłonie na jej dłoniach, ale tym razem już trochę pewniej. Po chwili wziął głęboki oddech.
          - Opowiedz mi o swojej rodzinie i najbliższych - poprosił. Jego głos wciąż był bardzo ciepły i spokojny, a każde wypowiadane przez niego słowo działało, jak balsam na jej bolączki i strach.
          Zaczęła opowiadać o swoich rodzicach i najbliższych przyjaciołach oraz znajomych. Opowiadała o spędzonym wspólnie czasie i o wzajemnych relacjach, jakie łączyły ją z bliskimi. Od słowa do słowa, rozmowa przeszła na temat odczuwanej przez nią tęsknoty i poczuciu osamotnienia w obcym świecie. Mówiła o żalu i bólu, jaki sprawiła jej świadomość, że wymazano ją z pamięci bliskich. Zaklinacz zapytał, czy naprawdę uważa, że to wymazanie jest w obecnej sytuacji, aż tak niewybaczalne.
          - W obecnej sytuacji? - zapytała zdziwiona.
          - Tak - odparł spokojnie, a widząc nadal zdziwienie na jej twarzy, zaczął tłumaczyć. - Postaraj się spojrzeć na to wszystko z trochę szerszej perspektywy. W swoim świecie zaginęłaś dość nagle, a do tego nie zostawiając żadnych informacji, które mogłyby naprowadzić twoich bliskich na to, co się z tobą stało, prawda?
          - No tak...
          - Zatem wszelkie poszukiwania twojej osoby przez bliskich, były skazane na niepowodzenie - kontynuował swoją wypowiedź. - Choćby nie wiadomo, jak bardzo się starali i nie wiadomo komu zlecili znalezienie ciebie, to te poszukiwania i tak zakończyłyby się fiaskiem. Zapewne już ci wytłumaczono, że powrót do twojego świata jest niestety raczej niemożliwy, z powodu rzadkości występowania surowców, potrzebnych do otwierania portali. Oznacza to, że twoi bliscy musieliby żyć w ciągłej niepewności, co się z tobą stało. Ciągle zamartwiając się, czy jeszcze żyjesz? Jeśli tak, to czy nie cierpisz? Czy nie dzieje ci się krzywda? Dlaczego nie dajesz znaku życia? W chwilach takiej ciągłej niepewności umysł potrafi podpowiadać najgorsze scenariusze, a to wywołuje wówczas ogromne cierpienie, na które skazani byliby twoi najbliżsi…
          - Nigdy nie chciałabym, aby moi bliscy tak cierpieli z mojego powodu… - przerwała mu, szepcząc smutno. Przed oczami od razu stanął jej obraz zapłakanej matki, siedzącej przy stole w kuchni, ze zmartwioną miną, a obok ojciec, patrzący gdzieś za okno w zamyśleniu, z podkrążonymi oczami. - Nigdy… - dodała jeszcze ciszej, a po jej twarzy zaczęły spływać łzy.
          - Czy nie lepiej zatem, że nie pamiętają o tobie? - zapytał po chwili Itzal. - Z tego, co mi opowiedziałaś wynika, że przeżyli z tobą wspaniałe chwile, pełne radości i szczęścia. Te chwile ich ukształtowały i pozwoliły im się rozwinąć, a cierpienie po twoim zniknięciu bardzo szybko by ich zniszczyło. Wasza miłość żyć będzie teraz w tobie, w twoich wspomnieniach o nich i w twojej miłości do nich. Teraz to ty będziesz kochać i pamiętać za was wszystkich. W twoim sercu będą obecne wasze wspólne wspomnienia, a dzięki temu nadal będziecie stanowić rodzinę, tylko taką trochę specyficzną. Udowodniłaś już, że masz wystarczającą siłę, aby podołać takiemu obrotowi spraw, dlatego lepiej chyba, że możesz ich pamiętać radosnych i pogodnych, a oni nie będą skazani na cierpienie?
          - A kto będzie pamiętać i kochać mnie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Jej głos był cichy, smutny i brzmiał trochę, jak wołanie o pomoc podróżnika, który prosi o wskazanie odpowiedniej ścieżki, by nie wejść na drogę zatracenia i zapomnienia. - W czyich wspomnieniach ja będę kochana…? - dodała, a jej oczy jeszcze bardziej wypełniły się łzami.
          - Shairisse - wyszeptał Itzal głosem, pełnym wzruszenia i zrozumienia. - Podejdę do tego z innej strony. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak bardzo wpływasz na mieszkańców Eldaryi? - zapytał, kładąc prawą dłoń na jej policzku i patrząc jej prosto w oczy.
          - Nie - odparła cicho. - Jestem tutaj tylko intruzem, którego po prostu nauczyli się tolerować… - łkała cicho, nie mogąc powstrzymać ponownie napływających łez.
          - Sama nie wiesz, co mówisz - przerwał jej gwałtownie, ale nie agresywnie. - Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cenią cię mieszkańcy Kwatery. Dowiedziałem się, że nawet daleko poza jej murami, jesteś wspominana przez innych bardzo ciepło i życzliwie. Odkąd pojawiłaś się w naszym świecie, pozytywnie wpłynęłaś na bardzo wiele istnień, a dzięki temu w ich wspomnieniach i sercach zawsze będziesz kochana i mile wspominana. Tutaj niejako odnajdujesz swoją nową rodzinę, dzięki swojemu postępowaniu, współczuciu i zrozumieniu innych. Twój altruizm sprawia, że jesteś kimś wyjątkowym, wartym, by go pamiętać, wspominać, a nawet opowiadać o nim swoim dzieciom. Dlatego tutaj masz już spore grono osób, dla których jesteś kimś wyjątkowym i kochanym.
          - Naprawdę? - spytała cicho.
          - Naprawdę Shai - odpowiedział z wyraźnym przekonaniem i otarł łzy spływające po jej policzkach. - Ja sam im dłużej z tobą przebywam i im więcej rozmawiamy, tym bardziej jestem zafascynowany twoją osobą i twoją postawą…
          - Mówisz tak, tylko żeby mnie pocieszyć - przerwała mu, uśmiechając się przez łzy.
          - Nigdy nie mówię czegoś, co jest niezgodne z moimi przekonaniami i odczuciami - zaprotestował poważnie. - Czcze gadanie tylko po to, aby sprawić komuś przyjemność, w moim przekonaniu nie jest właściwe. Wierz mi, że wolałbym milczeć, niż gadać po próżnicy, byle tylko połechtać czyjeś ego. Ogólnie wyznaję zasadę, że lepiej milczeć niż kłamać.   
          - Powiedzmy, że ci wierzę - odparła z przekorą. - Ale moi rodzice… - zaczęła, ale urwała, bo nagle naszła ją nowa myśl. - A jeśli któregoś dnia okaże się, że jednak mogę wrócić do swojego świata? - zapytała, pociągając lekko nosem.
          - Nie powiem, że taka możliwość nie istnieje - odparł z lekką zadumą. - Pomyśl, jednak gdyby cię pamiętali, co byś im wtedy powiedziała? W jaki sposób wytłumaczyłabyś swoją tak długą nieobecność?
          - Powiedziałabym prawdę - odparła bez namysłu.
          - Jesteś tego pewna? - zapytał, zmuszając ją do głębszej refleksji. Dobrze wiedział, że na Ziemi ludzie wierzący w magię i różne wymiary i mówiący o tym otwarcie, traktowani są najczęściej, jak psychicznie chorzy. - Czy ktokolwiek z twoich najbliższych byłby w stanie uwierzyć w to, co byś im powiedziała? Przypomnij sobie Shai, czy zanim tu trafiłaś, wierzyłaś w istnienie takiego miejsca? Czy uwierzyłabyś wtedy komukolwiek, że powrócił z innego wymiaru, wypełnionego magią i magicznymi istotami?
          Przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad tym, o co dokładnie pytał i o co mu chodzi, aż w końcu zrozumiała. Gdyby po powrocie do swojego dawnego świata, zaczęła opowiadać bliskim o tym wszystkim, co przeżyła, kogo poznała i gdzie była, to najprawdopodobniej wzięliby ją za wariatkę. Ona sama kiedyś, pomyślałaby o takiej osobie, że postradała rozum.
          - Masz rację, znowu… - odparła, ale bez większego przekonania. - O ile pamiętam, rodzice z dziadkami pokłócili się kiedyś dość ostro, właśnie z powodu różnicy zdań, na temat magii i iluzji. Mnie też zapewne poddaliby leczeniu psychiatrycznemu, gdybym opowiedziała im o swoich doświadczeniach. I nadal by cierpieli, tyle że martwiąc się o mój stan zdrowia i psychiki. Masz zatem rację, że chyba jest lepiej, iż mnie nie pamiętają… Nadal jednak pozostaje nierozwiązana kwestia tego, jak miałabym się zachować po powrocie do swojego świata? Skoro mnie nie pamiętają, to jak miałabym zachować się wobec nich?
          - Musisz zadać sobie kilka podstawowych pytań Shai - zaczął z namysłem. - Czy naprawdę będziesz miała w sobie tyle siły, aby spotkać się z nimi twarzą w twarz? Czy będziesz miała tyle siły, aby ewentualnie żyć obok nich? Czy żyjąc obok nich wytrzymasz ból, który może się wówczas pojawić? Ból, że ich widzisz, jesteś obok nich, ale nie możesz ich przytulić, ani nawet powiedzieć kim jesteś. Zdajesz sobie przecież sprawę, że nie zrozumieją i wezmą cię za osobę niezrównoważoną psychicznie...
          - Nie mam pojęcia… - wyszeptała ledwo słyszalnie i z rezygnacją w głosie.
          Dłuższą chwilę siedziała cicho, ze spuszczoną głową, wyraźnie bijąc się z myślami. Na jej długich rzęsach delikatnie drżały krople łez, będące w tym momencie mokrym i słonym wyrazem bezradności, bólu, tęsknoty i żalu. Tak bardzo chciała wrócić do swojego świata i do swoich bliskich, ale nigdy nie pomyślała, co dalej? Nigdy nie zadała sobie tych wszystkich pytań, które teraz zadał jej zaklinacz.
          - Jak teraz o tym myślę - zaczęła cicho i trochę niepewnie - to wydaje mi się, że tak naprawdę… nie ma sensu, bym kiedykolwiek wracała do swojego dawnego świata… Wątpię, żebym potrafiła zaczynać swoje życie na nowo… Życie w świecie, w którym nie istnieję, nie mam rodziny, znajomych, domu, ani nawet aktu urodzenia… - powiedziała i spojrzała w oczy Itzala z błyskiem, który świadczył, że coś sobie uświadomiła. - Teraz tu jest mój dom, moja nowa rodzina i moje nowe życie… Muszę w końcu to zaakceptować… i muszę nauczyć się tu istnieć, bez myślenia o dawnym życiu...
          Na jej słowa Itzal tak, jak poprzednio nieznacznie uśmiechnął się i łagodnie omiótł wzrokiem jej osobę. Aura dziewczyny znowu przybrała na intensywności blasku, co oznaczało, że te emocje również są domknięte, na tyle, na ile to było oczywiście możliwe. Wiedział, że do całkowitego przerobienia i domknięcia emocji potrzeba jeszcze, aby wybaczyła tę decyzję Straży Eel i wiedział też, że teraz jest to tylko i wyłącznie kwestia czasu.
          - Na dzisiaj chyba wystarczy? - zapytał po chwili.
          - Chyba tak - odparła z nieśmiałym uśmiechem. Chwilę później usłyszała, jak zaklinacz wyszeptał inkantację i znaki na jego ciele powoli przestały iskrzyć. Gdy przygasły całkowicie, mężczyzna odetchnął z ulgą. - Dziękuję ci Itzalu, za wszystko, co dla mnie robisz - dodała po chwili, posyłając ciepły uśmiech w jego stronę.
          - Nie ma za co Shai, to nic takiego - odpowiedział, ale jego głos wyraźnie wskazywał, że jest zmęczony. - Powiem ci w sekrecie, że ja też zyskuje na tych naszych sesjach, bo dzięki temu mogę się kształcić i rozwijać. 
          - Wierzę ci - powiedziała z uśmiechem. - Słyszę jednak, że jesteś zmęczony i domyślam się, że przyczyną jest to, co musisz zrobić, aby mi pomóc. Poza tym dzisiaj wypiłeś jakiś eliksir w trakcie sesji…
          - Tak - przerwał jej. - Każda sesja jest dla zaklinacza w jakiś sposób męcząca, to normalne. Tak samo, jak dla innych prace fizyczne, tak samo zaklinaczy praca umysłem męczy. Eliksir, który wypiłem to eliksir Incumbo, wspomagający koncentrację i na pewien czas usprawniający pracę umysłu. Zaproponowałem ci, że przejmę część twojego cierpienia i bólu, ale nie mogłem dopuścić ich do siebie w zwyczajny sposób, bo byśmy w czasie sesji oboje płakali i nic wtedy nie uzyskali. Dlatego udostępniłem ci część swojej duszy, sam wycofując swoje ego troszkę w głąb i wznosząc ochronną barierę, żeby nic złego nie mogło mi się stać i żebym… - tu na chwilę się zamyślił, szukając odpowiedniego sformułowania - nie  został “zainfekowany twoimi emocjami”. Przepraszam za to wyrażenie, ale w takiej formie będzie to chyba najbliższe prawdzie.
          - Nie przepraszaj - poprosiła szybko. - Rozumiem, co masz na myśli.
          - Cieszę się - odparł z ulgą. - Żeby odpowiednio chronić siebie, a zarazem i ciebie przed moim wpływem, musiałem troszkę bardziej się wysilić umysłowo. Jestem w stanie zrobić coś takiego bez pomocy eliksirów, ale nie chcę już teraz za bardzo przeciążać i nadwyrężać swoich mocy i swojej równowagi energetycznej, gdyż wiem, że czeka nas jeszcze najcięższa sesja z przewidzianych. Dlatego wypiłem eliksir, aby niejako mniej się zmęczyć dzisiaj i mieć większe pokłady energii na następne nasze takie spotkanie. Od razu uprzedzam twoje pytanie - powiedział pospiesznie i z uśmiechem - nie odbędzie się ono jutro.
          - Czemu? - zapytała zaskoczona, z wyczuwalną nutą rozczarowania w głosie.
          - Myślałem, że się ucieszysz - powiedział, marszcząc lekko brwi. - Czy to nie jutro wraca Leiftan?
          - Tak… - odpowiedziała, rumieniąc się przy tym delikatnie.
          - Więc zapewne będziecie chcieli spędzić trochę czasu razem - zasugerował z wymownym uśmiechem.
          - Pewnie tak.
          - Dlatego lepiej, żebyś była jutro w dobrej kondycji emocjonalnej - wytłumaczył. - Nie chcę ukrywać przed tobą, ale ta ostatnia nasza sesja będzie bardzo wymagająca i ciężka. Tym bardziej że… - tu zawahał się przez chwilę. - W czasie naszej pierwszej rozmowy zauważyłem w twojej aurze dziwne zawirowanie, gdy opowiadałaś o ataku Ashkore’a. Świadczy ono o tym, że wydarzyło się coś, co tkwi w twojej podświadomości, ale o tym nie pamiętasz. Nie mogę chwilowo określić, czy to ty sama ukryłaś przed sobą te wspomnienia, czy to zamierzone działanie kogoś z zewnątrz.
          - Ja sama albo ktoś z zewnątrz? - zdziwiła się.
          - Tak i spróbujemy się tego dowiedzieć - odparł. - Na razie jednak ty musisz ustabilizować swoją energię QI, a ja muszę pomedytować i naładować swoją energię. Dlatego proponuję następną sesję pojutrze, pasuje ci?
          - Oczywiście - powiedziała wesoło.
          Po chwili oboje usiedli przodem do morza i zaczęli rozmawiać o Straży Eel. Rozmawiali o tym, w jaki sposób Shai ich postrzega i jak to się zmieniło od jej przybycia. Dopytywał ją również o to, z kim i w jaki sposób się poznała, z kim się polubiła, a kto jej gra na nerwach. W trakcie tych rozmów kilkukrotnie wspomniała o jej wcześniejszych spotkaniach z Ashkorem. Gdy już mieli się zbierać z plaży, przybiegł Athira, aby im dotrzymać towarzystwa. Do Kwatery wracali w bardzo dobrych humorach, obskakiwani przez rozbawionego chowańca.
          Na targu zaczepiła ich Alajea i poprosiła Shairisse o pomoc przy misji, którą zlecił jej Purreru - miała wykąpać chowańce. Kiedy spojrzała pytająco na zaklinacza, ten nie wyraził sprzeciwu, tylko poprosił o możliwość zjedzenia wspólnie kolacji. Ziemianka zgodziła się bez marudzenia na taką propozycję i w tym momencie się rozdzielili. Zaklinacz poszedł na obiad, a ona udała się w okolice fontanny, aby pomóc syrence w jej misji. Reszta dnia minęła jej spokojnie i bez jakichkolwiek ekscesów.
     ***
          W środku nocy obudziła się z dziwnym uczuciem, jakby ktoś ją obserwował. Usiadła na łóżku i kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, rozejrzała się po pokoju. Nie zauważyła jednak nikogo w pomieszczeniu ani nie usłyszała żadnych podejrzanych dźwięków. Dziwne wydało jej się to, że mimo iż nie widziała nikogo, nadal czuła na sobie czyjeś intensywne spojrzenie. Trochę zaniepokojona przywołała do siebie swojego chowańca, który prawie natychmiast wskoczył na łóżko i usiadł, wpatrując się w nią intensywnie. W jego oczach malowało się zdziwienie, wymieszane z ciekawością.
          - Śpij koło mnie Athi - szepnęła do swojego pupila, tarmosząc go delikatnie za uszami. Raczej nie pozwalała różanemu futrzakowi spać na łóżku, ale teraz chciała się poczuć bezpieczniej i wiedziała, że jego bliskość pozwoli jej się trochę uspokoić. - Jakby coś, to będziesz mnie bronić, prawda? - dodała z wymuszonym uśmiechem, całując liska w głowę. Następnie z powrotem położyła się, a Athira ułożył się wzdłuż niej i polizał ją po dłoni. Resztę nocy przespała już raczej spokojnie, chociaż uczucie, że jest obserwowana nie opuszczało jej prawie ani na chwilę.
          Nad ranem obudziło ją pukanie do drzwi. Trochę zmęczona i nie do końca wyspana usiadła na łóżku, zastanawiając się, czy na pewno ktoś pukał, czy może jej się tylko wydawało. Obok niej zadowolony Athira przeciągnął się, by po chwili usiąść i spoglądając w stronę drzwi, zamerdać ogonem. Shairisse spojrzała na zegar, gdy znowu rozległo się pukanie.
          - Już idę, chwilka - rzuciła w stronę drzwi lekko zirytowana. - Kogo licho niesie o siódmej rano? - wymamrotała pod nosem, idąc wpuścić pukającą osobę.
          - Oj chyba się pogniewam i sobie pójdę - przywitał ją Leiftan, udając urażonego, jednak błysk w oku na jej widok i słodki uśmiech przeczyły, jakoby był obrażony.
          - Leiftan! - krzyknęła radośnie i w ostatniej chwili powstrzymała się, żeby nie rzucić się lorialetowi na szyję. Uświadomiła sobie bowiem, że jest w zbyt krótkiej koszulce i podniesienie rąk do góry na pewno zakończy się prezentacją nagiej pupy w korytarzu, gdzie słychać już było tętniące życiem odgłosy poranka. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że już jesteś - powiedziała już spokojniej, podchodząc bliżej niego i kładąc dłonie na jego torsie. - Tak bardzo tęskniłam… - dodała szeptem, spoglądając mu w oczy.
          - Ja też bardzo tęskniłem - odparł, obejmując ją jedną ręką, a drugą delikatnie obejmując jej policzek. - Tak tęskniłem, że musiałem przyjść i cię zobaczyć… - powiedział już ciszej i pocałował ją w czoło. - Nawet ryzykując, że cię obudzę i lekko wkurzę… - szeptał rozbawiony, całując ją w czubek nosa i przesuwając dłoń na jej podbródek. - I mam nadzieję, że już ci złość minęła, słoneczko ty moje… - zamruczał, podnosząc delikatnie jej głowę i niezwykle delikatnie całując ją w usta.
          Shairisse nic już nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się i wspięła dodatkowo na palcach, aby odwzajemnić delikatną pieszczotę jego ust. Nie był to namiętny pocałunek, tylko delikatne i bardzo czułe muskanie wargami. W międzyczasie mocniej przytuliła się do niego, obejmując go za plecami.
          - Witaj Shairisse - odezwał się nagle jakiś radosny głos za Leiftanem. Oboje oderwali się od siebie i odwrócili w stronę witającego, którym okazał się zaklinacz. Gdy tylko lorialet go zobaczył, z niewiadomych powodów spięły mu się wszystkie mięśnie i poczuł w sobie dziwny niepokój. Bardzo podobny do tego, który odczuwał, tuż przed ratowaniem zagubionego ducha Shairisse. - To, jak mniemam jest Leiftan? - zapytał zaklinacz, gdy oboje już byli zwróceni do niego przodem. Jego głos niespodziewanie stał się poważniejszy, a on sam przyglądał się blondynowi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
          - Witaj Itzalu - powitała go z lekko zakłopotanym uśmiechem. Zdziwiła ją nagła zmiana w postawie obu mężczyzn, co ją trochę wytrąciło z równowagi, a dodatkowo jej kusy strój nie dodawał jej pewności siebie. - Tak, dokładnie - dodała, spoglądając na Leiftana, który stał dziwnie spięty i jakoś mocniej przytulał ją do siebie. - To właśnie Leiftan. Leiftanie to zaklinacz Itzal, który pomaga mi lepiej panować nad własną duszą.
          - Witam - powitał go lorialet i wyciągnął rękę w jego stronę.
          - Witaj - odparł zaklinacz z nikłym uśmiechem, który wyraźnie sprawiał wrażenie wymuszonego. - Cieszę się, że w końcu możemy się poznać - dodał, podając mu rękę. Brzmienie emocjonalne jego głosu jakoś dziwnie nie pokrywało się z treścią wypowiadanych słów.
          Shairisse bacznie obserwowała ich zachowanie, gdyż pierwszy raz widziała, zarówno u Leiftana, jak i u zaklinacza tak niechętną postawę wobec drugiej osoby. Jeszcze większe zaskoczenie wywołała u niej reakcja mężczyzn po podaniu sobie dłoni. Itzal nieomal natychmiast po dotknięciu ręki lorialeta, wycofał się z powitalnego gestu, niczym poparzony jakimś niewidzialnym ogniem. Leiftan również dziwnie szybko cofnął swoją dłoń, jednocześnie zacieśniając uścisk wokół jej talii.
          - Nie będę wam już dłużej zabierał czasu - powiedział pospiesznie zaklinacz. - Chciałem się tylko przywitać… A tak przy okazji Shai, jak twoje samopoczucie po wczorajszej sesji? - zapytał, nie zwracając już uwagi na blondyna.
          - Teraz już dużo lepiej - odpowiedziała z uśmiechem, zerkając wymownie na tulącego ją lorialeta. - W nocy miałam tylko dziwne wrażenie, że ktoś mnie cały czas obserwował, pomimo że nikogo nie było w moim pokoju…
          - Obserwował? W nocy? - zdziwił się zaklinacz. - Hmm… Jak chcesz możemy później o tym porozmawiać, bo teraz widzę, że ktoś tu chyba się niecierpliwi - zaproponował, zerkając na blondyna, a ton jego głosu wobec niego nie był tak przyjemny, jak wobec niej. - Po południu będę medytował pod wiśnią, więc jeśli sobie zażyczysz rozmowy, to tam mnie znajdziesz. A teraz idę na śniadanie - dodał na koniec z uśmiechem, gdyż nagle rozległo się ciche burczenie. - Żołądek chyba już domaga się swego. Do zobaczenia zatem.
          - Do zobaczenia - odparła za nim. - Leiftanie, czy coś się stało? - zapytała, gdy tylko Itzal zniknął za zakrętem.
          - Nie słoneczko - odpowiedział lekko zamyślony, całując ją w czubek głowy i otwierając drzwi do jej pokoju. - Chodźmy z korytarza, bo za dużo osób zaczyna się kręcić, a ja nie życzę sobie, by ktoś jeszcze oglądał cię w takim stroju - wyszeptał w jej włosy, przepuszczając ją przodem. Jego głos, mimo iż starał się brzmieć spokojnie i żartobliwie, wyraźnie zdradzał oznaki lekkiego zdenerwowania, a sposób, w jaki się wypowiadał świadczył, że myślami jest, jakby gdzie indziej. Po wejściu do pokoju i zamknięciu drzwi spojrzał na nią i od razu porzucił nerwowe myśli. Przyciągnął ją gwałtownie do siebie i zachłannie pocałował, aby okazać swoje pragnienie i tęsknotę.  Przez dłuższą chwilę nie miał zamiaru jej wypuścić ze swoich objęć, jakby bojąc się, że jest tylko sennym złudzeniem, które się rozpłynie, gdy on oddali od niej choćby na krok.
          - Nawet nie wiesz, jak mi brakowało twojego dotyku i smaku twoich ust - wyszeptał czule, tuląc ją jeszcze mocniej. - Tak bardzo tęskniłem za tobą Shai...
          - Ja za tobą również Leiftanie - powiedziała czule, całując go w zagłębienie szyi. - Mam ci tyle do opowiedzenia…
          - Chętnie posłucham kochanie - powiedział zalotnie, zakładając jej włosy za ucho. W tym samym momencie dało się słyszeć burczenie w jego brzuchu. - Ech… - westchnął bezsilnie. - Tylko od wczorajszego obiadu nie miałem nic w ustach i sama słyszysz, co się wyprawia. Wypadałoby, abym coś wcześniej zjadł, inaczej mój żołądek będzie zagłuszał naszą rozmowę… Czy miałabyś zatem ochotę potowarzyszyć mi w trakcie śniadania?
          - Oczywiście - odparła, a po chwili dodała figlarnie. - Ale po śniadaniu wrócimy i dokończymy... konwersację.
          - Oj ty łobuziaro - zaśmiał się rozbawiony jej flirciarskim zagraniem. - Ubieraj się i idziemy zjeść.
          - W takim razie musisz się odwrócić - powiedziała zalotnie, odwracając się tyłem do niego. - Żeby się ubrać, muszę się wpierw rozebrać - dodała przez ramię i zaczęła iść w stronę komody.
          - O ile pamiętam, ty się nie krępowałaś patrzeć, gdy ja się rozbierałem - wyznał z przekorą. - Dlaczego więc ja mam się odwracać?
          - Jak ty się rozbierałeś, mój drogi - zaczęła tłumaczyć, mówiąc uwodzicielskim tonem - to było ciemno i szczerze mówiąc… - w tym momencie odwróciła się ponownie przodem do niego. - Masz mniej do ukrywania w swojej budowie ciała, niż kobieta - dokończyła wypowiedź, jednocześnie dłońmi wskazując wymownie swoje ciało od pasa w górę.
          - Chciałbym zaznaczyć, kochana - tym razem on przyjął uwodzicielski ton głosu - że od tyłu, zarówno mężczyzna, jak i kobieta wyglądają podobnie. Jedyną różnicą jest to, że wy kobiety jesteście okrąglejsze w okolicach bioder - kontynuował, wykonując sugestywny gest dłońmi w powietrzu. - Poza tym przypominam, że już widziałem cię bez ubioru - dodał, uśmiechając się psotnie.
          - Niby kiedy? - zapytała zdziwiona.
          - Przypomnij sobie powrót z misji u Kapp, mała syrenko - powiedział wyraźnie rozbawiony jej reakcją.
          - Phi - prychnęła również rozbawiona i złapała jaśka ze swojego łóżka. - Tamto się nie liczy, byłam pokryta łuskami… - dodała, rzucając w niego jaśkiem.
          - No niech ci będzie słoneczko - stwierdził, śmiejąc się cicho pod nosem i siadając na krześle tyłem do niej. - Już nie patrzę, ubieraj się spokojnie.
          Shairisse również się zaśmiała, widząc, jak lorialet przyłożył sobie podusię do twarzy, żeby zaakcentować fakt, iż nie zamierza jej podglądać. Nauczona jednak na swoim przykładzie z ostatniej ich nocy, złapała ubrania i dodatkowo ukryła się po drugiej stronie łóżka, stając przodem w kierunku narożnika pokoju. Szybko przebrała się w codzienny strój, zerkając od czasu do czasu, czy aby Leiftan nie postanowił ulec pokusie, ale chłopak dotrzymał słowa i nie patrzył. Gdy się przebrała, podeszła do niego i odsuwając poduszkę od jego twarzy, ucałowała go delikatnie w czoło.
          - Chodźmy jeść, maruderku - powiedziała pieszczotliwie.
     ***
      (Ogrody Kwatery, mniej więcej w tym samym czasie)
          - Gdzie ty się chłopie podziewałeś? - krzyknął zdenerwowany Nevra. - Całkiem ci rozum odebrało? Wyjeżdżasz tak nagle, z nikim się nie żegnasz, nikomu nic nie mówisz, a gdy wracasz, to wyglądasz, jak kupka nieszczęścia…
          - Nie wmówisz nam, że byłeś na negocjacjach - wtrącił podniesionym głosem Ezarel. - Chyba że zakończyły się one wypowiedzeniem wojny i zaczęły się walki… bo wyglądasz, jakbyś z misji wojennej wrócił...
          - Nie mogę wam chłopaki na razie nic zdradzić - odpowiedział im zmęczonym głosem Valkyon. - Musiałem pilnie wyjechać i takie wytłumaczenie musi wam w tej chwili wystarczyć. Poza tym jestem cholernie zmęczony i chciałbym się odświeżyć. A właśnie, czy u Shairisse wszystko w porządku? - zapytał, spoglądając na przyjaciół.
          - Tak… - odparł z zakłopotaniem wampir, pocierając się dłonią po karku. - Ewelein wypuściła ją z przychodni następnego dnia po twoim wyjeździe.
          - Czy coś jest nie tak? - spytał niepewnie wojownik. Zachowanie obu przyjaciół wydawało mu się bardzo dziwne, wręcz podejrzane. Gdy zapytał o Shairisse, od razu zaczęli unikać patrzenia mu w oczy, a atmosfera zrobiła się bardzo napięta. Zarówno Nevra, jak i Ezarel wyraźnie wyglądali na zmieszanych, a ich milczenie stawało się dla niego irytujące. - No mówcie w końcu, o co chodzi, bo aż mnie przerażacie!
          - Lepiej usiądź... - zaproponował czarnowłosy.
          - Wolę stać… - mruknął Valkyon. - No więc…?
          - Jakby ci to powiedzieć… - zaczął powoli wampir, szukając słów najbardziej odpowiednich i najmniej bolesnych. - No więc, po twoim wyjeździe…
          - Na Wyrocznię, Nev - przerwał mu zirytowany elf. - Wszystko wskazuje na to, że twoja Shai związała się z Leiftanem - powiedział na jednym oddechu do szefa Obsydianu.
          W ogrodzie nagle zapadła głucha cisza, nawet wiatr ucichł, jakby nie chciał przeszkadzać w tej napiętej chwili. Białowłosy wojownik spoglądał, to na jednego, to na drugiego przyjaciela z niewzruszonym wyrazem twarzy. Mogłoby się zdawać, że wiadomość o tym, iż ukochana dziewczyna związała się z innym, nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, jednak w jego złotych oczach emocje, aż kipiały całą gamą wszelkiego rodzaju cierpienia, bólu, bezsilności i niezrozumienia.
          - Wszystko wskazuje na to? - zapytał beznamiętnie, siadając na niewielkim murku. - Co przez to rozumiesz Ez?
          - Niech ci Nevra wytłumaczy… - odburknął elf i usiadł koło niego.
          Valkyon spojrzał na wampira pytającym wzrokiem. Ten obdarzył go tylko przelotnym spojrzeniem i z pełnym zrezygnowania westchnieniem usiadł obok niego. Przez chwilę wyglądało, jakby bił się z własnymi myślami. W końcu pochylił się i wsparł łokciami o kolana, znowu wzdychając bezradnie.
          - W dniu, w którym Leiftan wyjeżdżał na rozmowy - mówił cicho i z wyraźną niechęcią - wpadłem na niego bardzo wcześnie rano, gdy wychodził z pokoju Shairisse. Zdążyłem zauważyć, że gdy wychodził Shai leżała na łóżku. Wydało mi się to trochę podejrzane…
          - Niby czemu? - wtrącił złotooki. - Może był się pożegnać przed wyjazdem?
          - Gdy ktoś przychodzi do ciebie tylko na chwilkę, to nie żegnasz się z nim, leżąc w łóżku - powiedział Nevra z dużym przekonaniem.
          - Ciekawe skąd ty bierzesz takie informacje? - rzucił Ezarel z przekąsem.
          - Z doświadczenia to wiem - odparł wampir, obnażając kły w lubieżnym uśmiechu. Szybko jednak spoważniał, gdy zobaczył zniesmaczone spojrzenia Valkyona. - No co? Dobra, nieważne… Niby od niechcenia zapytałem Leiftana, czemu tak wcześnie rano szwenda się po nie swoich pokojach. Odpowiedział z tym swoim grzecznym uśmieszkiem, że to nie moja sprawa z kim i o której godzinie żegna się przed wyjazdem. Jednak wydało mi się to dziwne, bo zapach Shairisse na nim był bardzo intensywny, co świadczyło, że musieli ze sobą spędzić naprawdę sporo czasu. Przy śniadaniu chciałem podpytać Shai, ale dość dziwnie się zachowywała i mnie zbyła. Poprosiłem więc o pomoc Karenn, bo wiesz… przyjaźnią się, a przy jej uwielbieniu plotek i wtykaniu nosa we wszystko, to nie musiałem jej wcale namawiać…
          - Przejdź do sedna... - poprosił zrezygnowanym tonem białowłosy.
          - Karenn wyciągnęła od Shairisse, że Leiftan spędził u niej całą noc i że dzień wcześniej zaczęli być razem… - powiedział na jednym oddechu i położył dłoń na jego ramieniu w geście pocieszenia. - Przykro mi Valk… chyba się spóźniłeś...
          Po raz drugi w przeciągu niedługiego czasu nastała cisza, ale tym razem była wręcz grobowa. Wojownik siedział, wpatrując się beznamiętnie w przestrzeń przed sobą, a Nevra z Ezarelem zerkali na niego zakłopotani, nie wiedząc jak się zachować w obecnej sytuacji. Wiedzieli, że ich przyjaciel interesował się dziewczyną już od bardzo dawna. Pierwsze tego oznaki zauważali na długo przed incydentem z eliksirem mnemosyne. On sam się przyznał, że bardzo ciężko mu było przerwać pocałunek, którym zmusił ją do wypicia tego eliksiru. Po tym wydarzeniu dość długo dochodził do równowagi, obawiając się, że dziewczyna go znienawidzi. Późniejsze wydarzenia sprawiły, że zbliżyli się do siebie i zaczęli przyjaźnić. Po ataku Naytili w Świątyni fenghuang, Valkyon przyznał się w końcu, sam przed sobą do czegoś, o czym oni wiedzieli już od dawna - że zakochał się w ziemiance.
          - Chłopaki - niespodziewanie za ich plecami odezwał się zasapany Keroshane. - Miiko zarządziła natychmiastowe zebranie w Kryształowej Sali, podobno to pilne.
          - Dzięki Kero. Niedługo będziemy - odpowiedział Ezarel.
          - Ok. Muszę jeszcze poszukać Ewelein - powiedział na odchodne jednorożec i zniknął za zakrętem.
          - Chyba musimy się zbierać panowie - elf zwrócił się do przyjaciół, podnosząc się z murku.
          - Tak idziemy - potwierdził Valkyon, również wstając.
          - Wszystko w porządku stary? - zapytał Nevra, klepiąc go po ramieniu.
          - Tak, wszystko dobrze, nic mi nie jest - odparł wojownik, a ton jego głosu był całkowicie pozbawiony emocji. - Idziemy, bo Miiko nie lubi czekać - dodał i ruszył w stronę Kwatery. Otaczająca ich atmosfera była tak gęsta, że można było ją kroić sztyletem.

Offline

#21 15-12-2022 o 01h01

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam i pozdrawiam

cz.16 KTO JEST KIM?

          Miiko niespokojnie chodziła w tę i z powrotem w Sali Kryształu, oczekując na przybycie wezwanych członków Lśniącej Straży. Wydarzenia w Balenvii uświadomiły jej, że Eldarya i Straż Eel są zagrożone bardziej, niż się wszystkim wydawało. Wiedziała, że musi ogłosić te wieści współpracownikom, ale zastanawiała się, czy rzeczywiście wszyscy są godni zaufania. Jej uwagę zwrócił fakt, że ostatnie problemy, niepowodzenia i tragiczne wydarzenia, zarówno w Kwaterze, jak i poza jej murami, wyraźnie wskazywały na czyjeś umyślne sabotowanie działań Straży. Zamaskowany dziwnym trafem zawsze wie, gdzie i jak uderzyć, aby dotkliwie to odczuli, całkiem jakby znał ich plany i zamiary. Na myśl przychodziło jej tylko jedno wytłumaczenie, które wyjaśniałoby, dlaczego tak się dzieje - w szeregach Straży jest zdrajca. Biorąc pod uwagę ilość spraw i misji, w których coś poszło nie tak, a do tego ciągłe problemy z pochwyceniem go świadczyły, że w Kwaterze i poza nią musiał mieć sporą grupę popleczników i zwolenników.
          Kitsune poczuła się przytłoczona myślami o wciąż narastających problemach i z głośnym westchnieniem oparła się o balustradę. Wszystkie problemy, których przysporzył im zamaskowany, w połączeniu ze świadomością, że jeszcze na dokładkę gdzieś ukrywa się daemon sprawiała, że dopadło ją poczucie bezsilności i bezradności. Zdawała sobie sprawę, że sama nie poradzi sobie z tym wszystkim, ponieważ już od dłuższego czasu zmagała się ze zmęczeniem i ogólnym zniechęceniem. Jedyne, co nadal pchało ją na przód i nie pozwalało się poddać to świadomość, że odpowiedzialna jest nie tylko za Kryształ, ale i za bezpieczeństwo mieszkańców.
          Po chwili zaczęła zastanawiać się, z kim mogłaby szczerze i otwarcie porozmawiać o swoich przypuszczeniach i obawach? Kogo mogłaby poprosić o pomoc, nie ryzykując, że będzie to wspólnik Ashkore’a? Kto w Kwaterze na pewno nie będzie popierał jego dążenia do rozbicia Kryształu? Na myśl przychodziło jej tylko jedno imię - Shairisse. Z Kryształem łączyła ją więź, której nikt na razie nie rozumiał, ale wiadomo było, że kondycja Kryształu ma duży wpływ na jej stan zdrowia. To dawało pewność, że Shai nie chciałaby rozbicia Kryształu, bo skutkowałoby to wówczas jej śmiercią. Przypomniała sobie też, że już jakiś czas temu dziewczyna mówiła, że jej zdaniem, coś w Straży jest nie tak. Ale czy mogła jej całkowicie zaufać? Czy mogła mieć pewność, że dziewczyna nagle nie zechce się zemścić? Przecież nie obchodzili się z nią najlepiej na początku. A co jeśli ona żywi skrywaną urazę do nich za to, jak ją traktowali i za zmuszenie jej do wypicia eliksiru mnemosyne?
          - Miiko - przerwał jej rozmyślania Jamon. - Czy można wpuszczać wezwanych?
          - Tak, Jamonie - odezwała się półprzytomnie. - Wszyscy już są?
          - Tak.
          - Ok. Niech wchodzą - westchnęła ciężko, a na jej twarzy malowało się zmęczenie i strapienie.
          Po chwili do sali weszli szefowie straży, a zaraz za nimi reszta członków Lśniącej. Brakowało jedynie Ykhar, która nadal razem z Huang Hua przebywały w Balenvii, aby dopilnować pomniejszych i końcowych spraw negocjacyjnych. Gdy wszyscy zajęli już swoje miejsca, kitsune podniosła głowę i spojrzała na zgromadzonych zmęczonym wzrokiem.
          - Witam wszystkich - powiedziała bez entuzjazmu. - Od razu przejdę do rzeczy. Jak już pewnie zauważyliście, w ostatnim czasie sporo się dzieje, zarówno w obrębie Kwatery, jak i poza jej murami. Negocjacje zakończyły się względnym sukcesem i udało nam się rozwikłać kilka nieporozumień, a dzięki temu zapobiec jakimś większym nieszczęściom. Jednak nie możemy mówić o pełnym sukcesie, ponieważ zaistniałe wydarzenia i nieporozumienia, spowodowane celowymi działaniami osób trzecich, doprowadziły do nadszarpnięcia wzajemnego zaufania. Moim osobistym zdaniem, osoby odpowiedzialne za te niekorzystne działania, muszą zostać koniecznie namierzone i wyeliminowane. W Kwaterze też nie dzieje się dobrze. Jak wszyscy wiecie, zamaskowany mężczyzna porusza się po terenie Kwatery bez żadnych problemów, okradając nas i szkodząc na każdym kroku. W dodatku ostatnio w swojej arogancji posunął się jeszcze dalej i zaatakował bezpośrednio kogoś z nas. Nie wiem czemu obrał sobie za cel akurat Shairisse, ale domyślam się, że miała na to wpływ jej więź z Wyrocznią. Najgorsze jest to, że w tym celu starał się wykorzystać pradawną, potępioną magię, co świadczy o jego determinacji i dostępie do zakazanej wiedzy. Tylko dzięki wspólnym wysiłkom, jak również niesamowitej wiedzy i umiejętnościom Leiftana, nasza ziemianka nadal żyje. Takie incydenty nie mają prawa się powtórzyć! - Miiko podniosła głos i uderzyła swoją laską o podłogę, aby zaakcentować stanowczość wypowiedzi.
          Wśród zgromadzonych rozległy się głosy poparcia dla takiego podejścia do sprawy. Jeszcze przez chwilę szefowa Straży Eel opowiadała o rozmowach dyplomatycznych i niektórych postanowieniach, które nie zostały utajnione. Następnie poprosiła Ezarela i Nevrę, aby zrelacjonowali jej szybko i zwięźle, co działo się w Kwaterze podczas jej nieobecności. Po krótkim przedstawieniu najważniejszych wydarzeń elf poinformował o przybyciu zaklinacza i jego współpracy z Shairisse w celu wzmocnienia jej siły duchowej. Oznajmił również, że zaklinacz niedawno poprosił o jak najszybszą rozmowę z nią. Oczywiście kitsune od razu nakazała Jamonowi odszukać Itzala i powiedzieć mu, że jest oczekiwany. W międzyczasie dopytywała, czy ustalono jakieś nowe fakty, odnośnie do ataku na dziewczynę. Leiftan krótko zrelacjonował jej wydarzenia z momentu odzyskania wspomnień przez Shai i dodał kilka luźnych uwag odnośnie do całego wydarzenia. W trakcie jego wypowiedzi kitsune wyjęła notes i zapisała w nim kilka zdań.
          Kiedy ogr wrócił w towarzystwie zaklinacza, Miiko poinformowała wszystkich, że mogą się rozejść. W Kryształowej Sali powstał harmider, podczas którego Itzal z ciepłym uśmiechem przywitał się z kobietą, a następnie stanął obok niej, czekając, aż sala opustoszeje. Gdy wszyscy wyszli na krótką chwilę zapadła cisza, którą przerwał łagodny głos zaklinacza.
          - Problemy, z którymi się borykasz, niestety będą się nawarstwiać - powiedział poważnie. - Im szybciej rozpoczniesz działania w kwestii ustalenia, kto jest kim i po której stronie stoi, tym mniej problemów będzie nękać cię w przyszłości.   
          - Słucham? - zapytała zdziwiona i trochę zbita z tropu Miiko. Nie spodziewała się, że ktoś poruszy temat jej obaw, które w sumie dopiero co się pojawiły. - O czym mówisz?
          - Martwisz się lojalnością swoich współpracowników - odparł spokojnie. - Nie wiesz, komu możesz zaufać, a kogo powinnaś wykluczyć z grona zaufanych osób. Miotasz się w swoich przypuszczeniach i przeczuciach niczym minalo, gdy wyczuje swój stek. A tak swoją drogą uważam, że możesz tej dziewczynie całkowicie zaufać - dodał z lekką zadumą, patrząc w pustą przestrzeń przed sobą.
          - Komu? O kim ty mówisz? - zapytała niepewnie.
          - O Shairisse mówię - odparł z łagodnym uśmiechem. - Rzadko mi się zdarza, abym w pierwszym kontakcie z drugą osobą tak intensywnie potrafił odczytać czyjeś obawy i lęki, jak zdarzyło mi się to przed chwilą z tobą. Znaczy to, że całą sobą wołasz o pomoc. Martwisz się, że nie poradzisz sobie sama z problemami i bardzo pragniesz znaleźć sojusznika, tylko nie wiesz, komu możesz zaufać. Kołacze ci po głowie jej imię, bo wydaje się najbardziej godna zaufania, ale masz pewne obawy... Ja ze swojej strony mogę ci powiedzieć, że twoje obawy jeszcze całkiem niedawno byłyby uzasadnione. Wiem też jednak, że w ostatnich dniach Shai zrozumiała wiele ważnych spraw, w tym też wasze motywy i brakuje tylko ostatniej kwestii, aby zamknąć ten rozdział. Musicie jak najszybciej we dwie poważnie porozmawiać i powinnaś zrobić to, co odkładasz od tak długiego czasu…
          - Przeprosić ją… - weszła mu w słowo. - Tylko nie wiem, czy jakiekolwiek słowa mogą teraz cokolwiek zmienić… - dodała zrezygnowana.
          - Ona zrozumie - stwierdził z przekonaniem. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele jest w stanie zrozumieć to dziewczę i jak wiele jest w stanie wybaczyć… - w tym momencie zawiesił na chwilę głos, zastanawiając się, jak dużo może zdradzić czarnowłosej, aby nie naruszyć ustalonego porządku wydarzeń. - Poza tym musicie coś zrobić, aby odkryła swoją rasę i swoje pochodzenie, bo mam bardzo silne przeczucie, że powinna je poznać.
          - Tylko, jak to zrobić? - zapytała zmęczonym głosem kitsune. - Nie mamy pojęcia, w jaki sposób możemy odkryć jej rasę… Stężenie krwi faery w jej żyłach jest zbyt małe, a do tego ona nie wykazuje żadnych zdolności magicznych, czy też uwarunkowanych rasowo...
          - Podobno coś niewyjaśnionego działo się z nią, gdy była na wyspie Memoria - odparł niepewnie. - Może należałoby tam wrócić i zacząć szukać jakichś wskazówek?
          - Może masz rację…
          - Na razie jednak pomyśl o rozmowie z nią. Powinnaś to zrobić jak najszybciej, gdyż jestem pewien, że wówczas poczujesz się dużo lepiej. Mając kogoś przy sobie, zawsze jest łatwiej i prościej… - dodał, kierując się w stronę wyjścia z sali. 
          - Itzalu - zawołała za nim jeszcze Miiko. - Czemu tak w ogóle chciałeś rozmawiać ze mną w trybie pilnym?
          - Chciałem sprawdzić, czy między tobą i Shairisse da się naprawić relacje, a przez to pomóc wam pozamykać pewne drażliwe kwestie. Poza tym chciałem ci powiedzieć, że powinnaś mieć więcej zaufania do tej dziewczyny i powinnaś z nią szybko i szczerze porozmawiać. Ona jest niezwykle wyjątkową osobą - odpowiedział z uśmiechem. - Ty już jednak to wiesz, tylko boisz się do tego przyznać na głos. Powiem ci więc krótko, nie obawiaj się współpracy z nią. Przeczucie, które masz na jej temat jest niemal zgodne z prawdą - po tych słowach Itzal opuścił Salę Kryształu.
          Po wyjściu zaklinacza Miiko dłuższą chwilę stała, wpatrując się w Kryształ i zastanawiając się nad tym, co jej właśnie powiedział. Co znaczyły jego ostatnie słowa? O jakim jej przeczuciu myślał? Faktem było, że od pewnego czasu częściej rozmyślała nad tym, kim tak naprawdę jest ta dziewczyna. Wszystkie wydarzenia związane z Shairisse sprawiły, że coraz poważniej rozważała możliwość, że nie trafiła ona do Eldaryi przez przypadek. Przemawiało za tym też to, że pojawiając się w Eldary, od razu trafiła do Sali Kryształu i niemal z miejsca stała się wybranką Wyroczni.
          Po chwili zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób powinna z nią porozmawiać. Rzeczywiście od dawna nosiła się z zamiarem przeproszenia jej, ale jakoś nigdy albo nie było odpowiedniej chwili, albo zabrakło jej odwagi, albo po prostu akurat brakowało jej słów. Doszła w końcu do wniosku, że nie ma co odwlekać rozmowy i postanowiła przeprowadzić ją jeszcze tego dnia. Następnie ruszyła do swojego pokoju, aby odpocząć i wysłać swojego chowańca do dziewczyny z prośbą o rozmowę w cztery oczy.
     ***
          Shairisse wolnym krokiem i z duszą na ramieniu szła w stronę klifu, gdzie podobno chciała się z nią spotkać kitsune. Ostatnie wydarzenia związane z atakiem Ashkore’a, wciąż napawały ją lękiem i sprawiały, że na spotkanie szła, obawiając się jakiegoś podstępu. Całą drogę zastanawiała się, dlaczego tak nagle szefowa poprosiła ją o spotkanie poza murami Kwatery? Dlaczego nie wezwała jej, jak zawsze do Kryształowej Sali? I dlaczego poprosiła, żeby nikomu nie mówiła o tym spotkaniu? Jedynie to, że spotkanie miało odbyć się w południe i na otwartej przestrzeni sprawiło, że zdecydowała się jednak na nie pójść.
          - Witaj Miiko - przywitała się, podchodząc do szefowej, która wpatrywała się w horyzont. - Chciałaś widzieć się ze mną?
          - Tak Shairisse - odparła kitsune, odwracając się w jej stronę. - Dziękuję, że przyszłaś.
          - Niewiele brakowało, a nie przyszłabym - odparła zgodnie z prawdą.
          - Czemu? - zapytała kobieta niepewnie. - Tak bardzo mnie nienawidzisz?
          - Nie nienawidzę cię - powiedziała trochę oburzona takimi podejrzeniami. - Po ataku Ashkore’a i ze świadomością, że w podobny sposób mnie wówczas wywabił, mam pewne obawy przed takimi nagłymi spotkaniami poza murami Kwatery…
          - Przepraszam - odparła pospiesznie Miiko. - W ogóle o tym nie pomyślałam… Naprawdę przepraszam…
          - Ok, rozumiem. Masz sporo na głowie i nie musisz pamiętać wszystkiego, szczególnie jeśli dotyczy mnie… - powiedziała trochę z przekąsem.
          - To nie tak… - stwierdziła zrezygnowanym głosem czarnowłosa. - Właśnie dlatego poprosiłam cię o spotkanie. Usiądźmy - dodała, siadając na ławce.
          Kiedy obie kobiety usiadły, zapadła chwila ciszy, w której czasie obie patrzyły gdzieś daleko przed siebie. Żadna z nich nie wiedziała, jak zacząć rozmowę. Shairisse zastanawiała się, czy ostatnio czegoś nie nabroiła, za co kitsune mogłaby chcieć ją zbesztać. Nic jej jednak nie przychodziło na myśl. Szefowa natomiast szukała odpowiednich słów, którymi mogłaby wyrazić, jak bardzo jest jej przykro za te wszystkie niemiłe incydenty, które miały miejsce, a przede wszystkim za to, że wymazali dziewczynę z pamięci jej bliskich. Nigdy nie czuła się dobrze w roli przepraszającego, chociaż potrafiła przyznać się do błędów. Teraz chciała zrobić to naprawdę szczerze i z głębi serca.
          - Chciałabym cię przeprosić Shairisse… - zaczęła niepewnie kitsune.
          - Przeprosić mnie? - zdziwiła się. - Za co?
          - Za wiele rzeczy - odparła cicho Miiko. - Za to, że zmusiliśmy cię do wypicia eliksiru mnemosyne, za to, że nie traktowałam cię odpowiednio i mogłaś poczuć się, jak ktoś niechciany i niepotrzebny… Chcę przeprosić, że nie zawsze rozumiem twoje starania i bywam nieprzyjemna. Nigdy do tej pory nie spotkałam się z taką osobą, jak ty ani z taką sytuacją i po prostu zdarza mi się panikować… Od kiedy pojawiłaś się w naszym świecie, wiele się zmieniło...
          Przez dłuższą chwilę rozmawiały o obawach, jakie rodziły się w umyśle kitsune od momentu pojawienia się dziewczyny w Kryształowej Sali i późniejszych nieporozumieniach, do których te obawy doprowadziły. Opowiedziała jej, jak na początku drażniło ją, że Shai kwestionuje nieomal wszystkie jej decyzje i dodała, że teraz jest jej za to niezwykle wdzięczna. Następnie przeprosiła ją najszczerzej, jak tylko potrafiła. Ciężko jej było się przyznać, że od początku myliła się wobec niej. W pewnej chwili Shairisse zapytała ją, czy te przeprosiny wymusił na niej Itzal.
          - Nie wymuszał niczego na mnie - odparła cicho kobieta. - Już od bardzo dawna chciałam to zrobić, ale bałam się, że jest za późno. Bałam się, że nie będziesz chciała mnie wysłuchać i nawet nie spróbujesz zrozumieć… Itzal powiedział mi dzisiaj tylko, że nie powinnam się obawiać, bo jesteś wyjątkową osobą, która znaczy więcej, niż się wszystkim wydaje…
          - Oj, chyba trochę przesadza - powiedziała z lekkim uśmiechem i zakłopotaniem jednocześnie.
          - Naprawdę mi przykro Shai, że nie potrafiłam potraktować cię tak, jak należy od początku. Przepraszam za nas wszystkich, że cię zraniliśmy… - powiedziała drżącym głosem kitsune.
          - Rozumiem Miiko - odparła, spoglądając na kobietę zdumiona, ale i szczęśliwa zarazem. W geście zrozumienia położyła swoją dłoń na jej dłoni. - Ostatnio zrozumiałam, że chciałaś wszystkich chronić, nawet mnie, chociaż chyba trochę nieświadomie - mówiąc to, uśmiechnęła się ciepło. - Tak, jak jest, jest chyba najlepiej dla nas wszystkich. Dziękuję ci jednak, że przeprosiłaś mnie w końcu tak na poważnie. To dużo dla mnie znaczy - dodała, przenosząc spojrzenie na horyzont. Po tych słowach Miiko uścisnęła jej dłoń, nieśmiało uśmiechając się i na dłuższą chwilę nastała między nimi cisza. Nie była to jednak cisza niezręczna tylko taka spokojna i oczyszczająca.
          - Jest jeszcze jedna sprawa - odezwała się po jakimś czasie kitsune. - Chciałabym, abyś mi w czymś pomogła…
          - Ja mam pomóc tobie? - zapytała zdziwiona i zaciekawiona jednocześnie.
          - Tak. Pamiętasz, jak kiedyś rozmawiałyśmy o tym, że w Kwaterze i Straży coś dzieje się nie tak?
          - Pamiętam… - odparła, nie rozumiejąc, co to ma do rzeczy i znów spoglądając na zmartwioną twarz szefowej.
          - Podejrzewam, że w Kwaterze mamy zdrajców, którzy współpracują z Ashkorem, a może i nawet z daemonem…
          - Skąd te podejrzenia?
          - Ashkore często wie, jakie zamiary i plany ma Straż - zaczęła tłumaczyć kitsune. - Działania w terenie świadczą, że zawsze dobrze wie, w jaki sposób nam zaszkodzić i w którym momencie to zrobić, abyśmy najdotkliwiej odczuli tego skutki. W Kwaterze porusza się, jakby znał każdy zakamarek, albo ktoś mu pomaga. To wszystko zmusza do myślenia…
          - Skoro prosisz mnie o pomoc, to znaczy, że nie podejrzewasz mnie o współpracę z nim? - zapytała zdziwiona, przenosząc spojrzenie na morze. - Skąd masz pewność, że z nim nie współpracuję?
          - Pojawiłaś się długo po jego pierwszych atakach - zaczęła mówić spokojnie czarnowłosa. - Z Kryształem łączy cię więź, która może spowodować twoją śmierć, gdy on ulegnie zniszczeniu, dlatego wątpię byś popierała dążenie Ashkore’a do jego rozbicia. Poza tym ostatnio zaatakował cię i o mało nie doprowadził do twojej śmierci… Wątpię, żeby zachował się w ten sposób wobec swojego sprzymierzeńca… Poza tym wybrała cię Wyrocznia i nie sądzę, aby to był przypadek…
          - Rozumiem… Podejrzewasz kogoś konkretnego? - zapytała, ponownie spoglądając na nią zaciekawiona.
          - Niestety podejrzewam każdego - odparła z przekonaniem Miiko. - Z mieszkańców Kwatery jedynie ty jesteś poza podejrzeniami. Itzala też raczej nie podejrzewam, bo jest świetlistym zaklinaczem, który naprawdę solidnie przestrzega kodeksu. Wiem ze sprawdzonych źródeł, że kodeks zabrania świetlistym zaklinaczom działać na czyjąś niekorzyść i nie pozwala ingerować w sprawy innych osób, bez ich przyzwolenia. Skoro Itzal nie został potępiony i nadal jest świetlistym zaklinaczem, to nie mógł zrobić nic złego…
          - A Leiftan? - przerwała jej. - Nawet jemu nie ufasz? - zapytała zaskoczona, bo przecież dobrze wiedziała, że lorialet pełni funkcję jej głównego zastępcy.
          - Nikomu, poza waszą dwójką… - odpowiedziała smutno. - Jest kilka spraw związanych z Leiftanem i nie tylko z nim, których nie potrafię na tę chwilę zrozumieć, ani sobie racjonalnie wytłumaczyć, a które mnie mocno zastanawiają i sprawiają, że nie potrafię zaufać nawet jemu...
          - No dobrze… - powiedziała w zamyśleniu. - W czym konkretnie ja miałabym ci pomóc?
          - Chciałabym, abyś obserwowała innych, a w razie jakichś podejrzeń informowała mnie o swoich spostrzeżeniach - poprosiła kitsune. - Ja sama nie ogarnę tego wszystkiego. Przy twoim niepohamowanym dążeniu do poznania prawdy, a przy okazji i wścibstwie, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu - sprostowała szybko - myślę, że mamy większe szanse na sukces w zdemaskowaniu zdrajców.
          - Rozumiem - zaśmiała się cicho.
          - I tak, żeby nie było niedomówień - dodała poważnie Miiko. - Bardzo bym prosiła, abyś nikomu nic nie mówiła o naszej rozmowie.
          - Dobrze, nic nie powiem - odparła. - Mam jednak jeden warunek...
          - Jaki? - kitsune zapytała zaciekawiona, ale i z lekką obawą w głosie.
          - Niczego nie będziesz przede mną ukrywać - powiedziała poważnie, wyczekująco patrząc jej w oczy.
          - Dobrze… Będę cię informować o wszystkim. A teraz wracam do Kwatery, zanim odkryją, że mnie nie ma i narobią rabanu z tego powodu - powiedziała, wstając z ławki. - Dziękuję ci Shairisse za twoją wyrozumiałość i za twoje dobre chęci… Oby nam się udało odkryć spiskowców, zanim będzie za późno. Do zobaczenia.
          - Do zobaczenia… - pożegnała ją, wpatrując się w horyzont. Chciała jeszcze jakiś czas samotnie i w ciszy posiedzieć na ławce, zastanawiając się nad tym wszystkim, o czym rozmawiały. Przeprosiny Miiko były dość nieoczekiwane, ale musiała przyznać, że sprawiły jej wielką radość i spowodowały, że inaczej zaczęła postrzegać kitsune. Dodatkowo sporym zaskoczeniem było wyznanie, że ufa tylko jej i zaklinaczowi. Dlaczego nie ufała Leiftanowi? Jakie sprawy mogły być związane z lorialetem, które powodowały brak zaufania do niego? Czego nie potrafiła zrozumieć?
          W pewnym momencie poczuła na sobie czyjeś intensywne spojrzenie, takie samo, jak w nocy. Jednak, gdy rozejrzała się wokół siebie, nie zauważyła nikogo w zasięgu swojego wzroku. Od razu przypomniała sobie, że zaklinacz zaproponował rozmowę na ten temat, jeśli będzie miała ochotę. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, szybkim krokiem udała się pod stuletnią wiśnię, gdzie Itzal planował medytować po południu.
          Podchodząc do drzewa, od razu zauważyła zaklinacza siedzącego po turecku, z zamkniętymi oczyma. Znaki na jego skórze lśniły dość intensywnie, co dało jej pewność, że pogrążony jest w medytacji. Nie chcąc mu przeszkadzać, postanowiła się wycofać z zamiarem spotkania się z nim w późniejszym terminie. On jednak zatrzymał ją jednym krótkim, łagodnie wypowiedzianym: “zostań proszę”. Usiadła więc na ławeczce i obserwowała go w ciszy. Wyglądał na niesamowicie spokojnego i wyciszonego, wręcz sprawiał wrażenie nieobecnego i dziwnie majestatycznego w swoim skupieniu. Patrzenie na niego w tym stanie sprawiało, że sama odczuwała swoisty spokój we własnym sercu i umyśle. Nie wiedziała, jak długo przyglądała mu się, odczuwając ten błogi stan, gdy nagle odezwał się do niej.
          - Znowu ktoś cię obserwował? - zapytał głosem zamyślonym i jakby nieobecnym. - Dlatego przyszłaś porozmawiać ze mną, prawda?
          - Skąd wiesz? - spytała zaskoczona.
          - Poczułem to - odparł, wciąż nie wychodząc z medytacji. - W nocy też to wyczułem. Jakaś potężna istota interesuje się tobą… Nie jest wrogo nastawiona… - kiedy mówił, miała wrażenie, jakby opisywał jej osobę, która właśnie przed nim stoi. Jego głos był trochę jakby nieobecny, a słowa brzmiały, jak wypowiadane w transie. - Ta istota chce cię tylko lepiej poznać. Pragnie dowiedzieć się więcej o tym, czy jesteś godna… i czy masz czyste serce…
          - Czy jestem godna? - powtórzyła jego słowa zdziwiona. - Godna czego?
          - Aby wrócić do swoich korzeni… i odkryć swoje przeznaczenie… - odpowiedział, nadal brzmiąc jak w transie.
          - Moje przeznaczenie? - zapytała już całkiem zdezorientowana. - Czy chodzi o to, że jest jakiś większy i niezbadany powód tego, że trafiłam do Eldaryi?
          - Na to wygląda - odpowiedział i tuż po tych słowach znaki na jego ciele przestały lśnić. - Musisz poznać swoje pochodzenie i dowiedzieć się kim jesteś Shai - dodał, a jego głos brzmiał już całkiem normalnie.
          - Żeby to było takie proste - mruknęła cicho.
          - To, że nie jest proste, nie znaczy, że nie jest możliwe.
          - Powiedzmy… Czy wiesz, kim jest ta istota? - spytała po chwili zastanowienia. - I dlaczego jej nie widzę?
          - Nie wiem kim jest - odparł spokojnie. - Wiem tylko, że jest tobą zainteresowana i nie przebywa w naszym wymiarze. Czujesz ją, ponieważ jest potężna i dość wnikliwie stara się ciebie poznać, ale nie zauważasz jej, bo ona nie chce być zauważona.
          - Jeśli potrafisz przenikać wymiary, to czy możesz dowiedzieć się, kim ona jest? - zapytała, a ton jej głosu delikatnie sugerował, że jest w tym pytaniu ukryta prośba.
          - Teoretycznie bym mógł - powiedział poważnie. - Jednak problem polega na tym, że ta istota nie chce, aby ktokolwiek wiedział, kim ona jest i moje wkroczenie do jej wymiaru może ją rozzłościć. Przy jej potędze wolałbym do tego nie doprowadzić - tłumaczył, uśmiechając się łagodnie. - Na tę chwilę mogę cię jednak zapewnić, że nie ma ona wobec ciebie złych zamiarów, więc uważam, że nie powinnaś się przejmować ani obawiać. Po prostu bądź sobą i tyle…
          - Łatwo ci mówić - uśmiechnęła się nieśmiało. - To nie ciebie obserwuje…
          - Mnie obserwuje dużo więcej istot, niż ci się wydaje - powiedział, śmiejąc się delikatnie. - Umiejętność poruszania się po różnych wymiarach niestety, ale w końcu przykuwa uwagę duchów, bytów, różnych zjaw i istot. Nie wszystkie są pokojowo nastawione i nie wszystkie chcą tylko obserwować…
          - To dlatego masz te znaki na ciele? - pytając, omiotła jego osobę zaciekawionym spojrzeniem. - Mają cię chronić przed ingerencją obcych bytów?
          - Między innymi - odparł, siadając obok niej na ławce. - Zanim zaklinacz zacznie rozwijać umiejętność przenikania przez wymiary, musi nauczyć się panować nad sobą i swoimi emocjami. To bardzo pomaga w późniejszym szkoleniu i rozwijaniu umiejętności…
          - Nad emocjami? - spojrzała na niego zdziwiona. - Potrafisz kontrolować swoje emocje?
          - Tak. Chodzi o to, aby nie dać zapanować emocjom nad naszym umysłem, na przykład nie wpaść w panikę, gdy spotkasz jakiś naprawdę przerażający byt, lub nie dać się uwieść jakimś demonom. Gdy dochodzi do takich nagłych zmian emocjonalnych, można zostać łatwo opętanym, można zwariować, a w skrajnych przypadkach nawet umrzeć...
          - Nawet nie wiedziałam, że to ma aż takie znaczenie - powiedziała zakłopotana.
          - Domyślam się - odparł, uśmiechając się ciepło. - Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z ogromu znaczenia swojego stanu emocjonalnego. Im bardziej jesteśmy stabilni emocjonalnie, tym mniej widoczni jesteśmy dla istot z innych wymiarów. Spora część z tych obcych bytów przebywa w swoich pierwotnych wymiarach i nie starają się nawet przenikać do naszego. Czasami jednak zdarza się, że pragną ingerować w nasze myśli i uczucia, wówczas szukają przeróżnych dróg, aby dostać się do naszego świata. Najbardziej pospolita i dostępna dla nich droga, to ta prowadząca przez nasze sny. Kiedy obcy byt chce się w ten sposób przedostać, wtedy przeważnie zdarza nam się miewać senny koszmar. Jest to jednak w większości przypadków ślepa droga, ponieważ umysł posiada swoistą barierę, która nie przepuszcza obcych istot z innych wymiarów. Poza tym potrafi samoczynnie bronić się przed skutkami takich nieudanych prób przeniknięcia, dlatego często nawet nie pamiętamy swoich koszmarów. No, chyba że zmora była wyjątkowo złośliwa i wystarczająco silna.
          - A co jeśli taki byt zdoła się jednak przedostać?
          - Wtedy zależy wszystko od siły umysłu danej osoby - tłumaczył. - Jeśli ta osoba jest silna i odporna, to jej umysł i jej wewnętrzna QI zwalcza taki byt. Jeśli jednak nie dadzą rady tego zrobić, to mogą pojawić się nawracające koszmary, choroby umysłowe, splątanie lub wiele innych poważniejszych zjawisk, prowadzących nawet do śmierci.
          - A ty miewasz koszmary? - zapytała zaciekawiona.
          - Nie w czasie snu... - odpowiedział poważnie. - Nie rozmawiajmy jednak o tym zbyt długo, bo nasza rozmowa w końcu może przykuć czyjąś niechcianą uwagę - dodał z nieznacznym uśmiechem, opierając się o oparcie ławki. - Lepiej rozkoszować się ciepłem promieni słonecznych. Ono zawsze dodaje wigoru i energii...
          Na jego uwagę odpowiedziała jedynie nieśmiałym uśmiechem i również się oparła. Przez chwilę oboje siedzieli w ciszy, z zamkniętymi oczyma i twarzami zwróconymi ku słońcu. Shai zastanawiała się, dlaczego jest obserwowana i o jakim przeznaczeniu mówił zaklinacz? Dlaczego jakaś istota z innego wymiaru tak bardzo się nią interesuje? Dlaczego chce ją poznać? I kim jest ta istota?
          - Czemu nie spędzasz czasu z Leiftanem? - zapytał nagle Itzal, tym samym wyrywając ją z zamyślenia.
          - Po zebraniu chciał się położyć i zdrzemnąć, bo rano bardzo wcześnie wstali - odpowiedziała cicho. - Mogłam położyć się z nim, ale Miiko poprosiła mnie o spotkanie… Swoją drogą dziękuję, że namówiłeś ją do rozmowy ze mną…
          - Do niczego jej nie namawiałem - odparł z przekonaniem. - Powiedziałem tylko, żeby w końcu zrobiła to, co od tak dawna odkładała.
          - Powiedzmy, że ci wierzę - oznajmiła, śmiejąc się cicho. Po chwili jednak spoważniała, gdyż przypomniała sobie poranne spotkanie jego i lorialeta. - Mogę zadać ci trochę dziwne pytanie? - zapytała, spoglądając na niego poważnie.
          - Oczywiście - odparł bez wahania. - Domyślam się nawet, o co chcesz zapytać…
          - Czyżby?
          - Zapewne chcesz zapytać o nasze poranne spotkanie i co myślę o Leiftanie? - powiedział, spoglądając jej w oczy. - Zgadłem?
          - Mniej więcej - odpowiedziała, spuszczając wzrok na swoje dłonie. - Zauważyłam, że chyba nie przypadliście sobie do gustu… Poza tym miałam wrażenie, że wasze zachowanie emanowało dziwną negatywną energią...
          - Ech… - mruknął jakby trochę zrezygnowany. - Nie zawsze każdy z każdym musi się polubić… Jednak nie wydaje mi się, żeby między nami była jakaś negatywna ene...
          - Coś było nie tak - przerwała mu dość gwałtownie. - Obaj byliście spięci i bardzo niechętni w stosunku do siebie.
          - Nie, nie wydaje mi się, abyśmy byli niechętni - zaprzeczył, aczkolwiek bez większego przekonania.
          - No bez żartów Itzalu… - powiedziała lekko zirytowana. - Co się stało dzisiaj rano? Tylko szczerze…
          Zaklinacz spojrzał na nią, a potem przed siebie. Zastanawiał się, co powiedzieć dziewczynie tak, żeby jej niepotrzebnie nie denerwować. Słusznie zauważyła, że jego poranne spotkanie z lorialetem dalekie było od pozytywnych reakcji i emocji. Przebywanie w pobliżu chłopaka wywołało u niego dziwny niepokój i podenerwowanie. Jakby tego było mało, w chwili kontaktu z nim przy podaniu ręki, poczuł niesamowitą blokadę, jakby coś nie pozwalało mu poznać danej osoby. Wraz z tą dziwną blokadą wyczuł ogromne uderzenie negatywnej energii. Pierwszy raz od bardzo dawna poczuł w kimś tak wielką kumulację rozgoryczonych emocji. W jego duszy wyczuł niesamowicie silne pokłady złości, nienawiści oraz innych pejoratywnych emocji. Wyczuł też zazdrość i jakiś dziwny fałsz, jakby chłopak coś ukrywał. Niby mógł jej o tym wszystkim teraz powiedzieć, ale jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że nie powinien ingerować w sprawy związane z tą dwójką. Jego niezawodne przeczucie mówiło mu, że powinien zachować swoje odkrycia i odczucia dla siebie i na razie tylko obserwować. To samo przeczucie wyraźnie mu też mówiło, że Shai jest z tym chłopakiem bezpieczna i nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo z jego strony. To, co zaczęło go od wtedy zastanawiać, to wrażenie, że tych dwoje stanowi klucz do czegoś większego, czegoś, czego chwilowo nie potrafił zrozumieć.
          - Powiesz mi, co się stało? - ponagliła go.
          - Nic wielkiego - odparł jakby od niechcenia. Postanowił improwizować i trochę rozluźnić atmosferę, bo dziewczyna wydała mu się za bardzo spięta i obawiał się, że będzie drążyć temat, a tego nie chciał. - Po prostu twój chłopak chyba trochę był zazdrosny. Wiesz, obcy facet wita jego dziewczynę, która była w kusicielskim stroju… - w tym momencie na policzkach Shairisse pojawiły się delikatne rumieńce zawstydzenia. Itzal kontynuował, udając, że tego nie zauważył, wiedział jednak, że jego zamiar się powiódł. - W dodatku nie zna mnie, a dowiedział się, że ostatnio sporo czasu spędzaliśmy razem, więc chyba dlatego nie przypadłem mu do gustu. Ja nieświadomie wyczułem jego niechęć i niechcący zareagowałem w podobny sposób…
          Shairisse dłuższą chwilę przyglądała mu się badawczo. W jej oczach wyraźnie malowało się niedowierzanie. Znała zaklinacza już na tyle dobrze, że stwierdzenia “nieświadomie” i “niechcący” absolutnie nie pasowały jej do niego. Jedyne, co jej pasowało do sytuacji z poranka, to kwestia kusego stroju, gdyż Leiftan rzeczywiście stwierdził przecież, że nie chce, aby ktoś jeszcze ją oglądał w tamtej chwili. Miała wrażenie, że zaklinacz nie mówi jej wszystkiego, a jednocześnie coś jej mówiło, że lepiej nie drążyć tego tematu. Dlatego ostatecznie postanowiła przemilczeć swoje przemyślenia i udać, że takie wytłumaczenie jej wystarcza.
          - Niech ci będzie - powiedziała zniechęcona. W tym samym momencie dało się słyszeć szelest kroków i już po chwili zza zakrętu wyłonił się Valkyon.
          - Oj przepraszam - odezwał się, gdy tylko ich zobaczył. - Nie wiedziałem, że ktoś już tu jest - dodał z przepraszającym uśmiechem i zaczął się wycofywać.
          - Valkyon! - krzyknęła uradowana jego widokiem i od razu podniosła się z ławki. - Wróciłeś nareszcie!
          Z wielkim uśmiechem na twarzy ruszyła w stronę wojownika i bez zastanowienia rzuciła mu się w objęcia. W momencie, gdy go uściskała, białowłosy jęknął cicho z bólu, ale prawie natychmiast objął ją ramionami, a na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech. Tej scenie z zainteresowaniem przyglądał się zaklinacz. Na pierwszy rzut oka wydawało mu się, że jest to radosny obrazek, ale niemal od razu jego uwagę przykuł wyraz oczu wojownika. Malowało się w nich cierpienie, po równo zmieszane z radością i smutkiem.
          - Witaj Shairisse - przywitał ją ciepło Valkyon, a, mimo iż starał się brzmieć radośnie, w jego głosie dało się wyczuć smutną i nostalgiczną nutę. - Nawet nie wiesz, jak miło widzieć cię całą, zdrową i poza przychodnią…
          - Czemu nie przyszedłeś się ze mną pożegnać w dniu wyjazdu? - zapytała, udając naburmuszenie i odsuwając się od niego na odległość ramion.
          - Musiałem maleńka wyjechać w trybie natychmiastowym - odparł. - Nagła misja, o której niestety na razie nie mogę opowiedzieć. Słyszałem za to, że u ciebie troszkę się działo… - powiedział, zerkając na zaklinacza, który notabene cały czas im się bacznie przyglądał.
          - Ach wybaczcie - powiedziała zakłopotana. - Gdzie moje maniery. Valkyonie to jest zaklinacz Itzal, Itzalu to jest właśnie szef mojej straży i mój najlepszy przyjaciel, Valkyon.
          - Bardzo miło mi cię poznać Valkyonie - odezwał się zaklinacz, wstając z ławki. Kiedy podszedł do wojownika, wyciągnął ręką na powitanie i uśmiechnął się do niego przyjaźnie. Zachowanie Itzala i wojownika było całkowicie różne od tego, w jaki sposób przywitali się rano lorialet i zaklinacz. Fakt ten oczywiście nie umknął uwadze obserwującej ich dziewczynie.
          - Mi również miło - odparł białowłosy, ściskając jego dłoń. - Nie chciałem wam przeszkadzać, chciałem tylko gdzieś na chwilę przysiąść, aby wygrzać się na słońcu.
          - Nie przeszkadzasz nam, a jeżeli nie znudzi cię nasze towarzystwo, to usiądź z nami - odparł zaklinacz.
          - Siadaj z nami Valkyonie - poprosiła go z entuzjazmem Shai, gdy pytająco na nią spojrzał.
          Wszyscy usiedli na ławce i zaczęli rozmawiać trochę o tym, jak przebiegały negocjacje, trochę o współpracy zaklinacza i Shairisse, a na koniec zeszli na tematy błahe i wydawałoby się nic nieznaczące. Wszystko jednak miało spore znaczenie dla Itzala, gdyż dzięki tym rozmowom poznawał relacje, jakie łączyły wojownika i jego podwładną. Widać było, że mężczyzna jest Shairisse bardzo bliski i czuje się ona w jego towarzystwie bardzo swobodnie. Zwrócił też uwagę na to, że ten, bądź co bądź dobrze zbudowany mężczyzna, jest wobec dziewczyny niesamowicie delikatny. Każdy jego gest wobec niej był pełen czułości, troski i szacunku. W jego oczach można było wyczytać, że Shairisse jest dla niego niczym skarb, najcenniejsza istota w jego świecie. Ona natomiast zdawała się nie zauważać tego uwielbienia. Przyglądając im się, miał wrażenie, jakby tych dwoje nadawało na tych samych falach i rozumiało się w jakiś szczególny sposób.
          W pewnym momencie pod wiśnię przyszedł Leiftan. Atmosfera niemal od razu stała się dziwnie gęsta i dało się wyczuć, że nie wszyscy są przychylnie do siebie nastawieni.
          - Witam - przywitał się lorialet, podchodząc do nich bliżej.
          - O! Już wstałeś? - odezwała się radośnie Shai, jednocześnie wstając z ławki i podchodząc do chłopaka.
          - Tak. Szukałem cię, żebyśmy razem zjedli obiad. Karenn podpowiedziała mi, że możesz być tutaj - powiedział ciepło i ucałował ją delikatnie w kącik ust. - Chyba że już jadłaś?
          - Nie, jeszcze nie - odparła, uśmiechając się czule.
          - To, czy dasz się zaprosić na posiłek? - zapytał, szarmancko kłaniając się przy tym. Ona odwróciła się i spojrzała na dotychczasowych towarzyszy pytająco.
          - Nie patrz na nas - powiedział Valkyon. - Idź śmiało.
          - Na nas się nie oglądaj - dodał równocześnie z nim Itzal. - Pamiętaj tylko, że jutro koło południa mamy naszą sesję i spotykamy się przy bramie.
          - Dobrze, będę pamiętać - zaśmiała się radośnie i odwróciła z powrotem do Leiftana. - Chodźmy na obiad.
          - Panie przodem - odparł blondyn, gestem wskazując, aby poszła pierwsza.
          - Do zobaczenia - powiedziała na odchodne równo z Leiftanem, zanim oboje zniknęli za zakrętem.
          Zaklinacz cały czas bacznie obserwował zaistniałą sytuację, gdyż od razu zauważył, że obaj panowie nie pałają sympatią do siebie nawzajem. Przyglądał się teraz wojownikowi, który po odejściu Shairisse westchnął ciężko i pochylił się do przodu, wspierając się łokciami o kolana. Od razu zwrócił uwagę, że szefa Obsydianu wyraźnie coś boli oraz smuci go widok dziewczyny z innym. Zaczął zastanawiać się, co się stało i dlaczego wojownik nie wyznał jej swoich prawdziwych uczuć?
          - Valkyonie - powiedział cicho, chcąc zwrócić uwagę mężczyzny.
          - Hmm - mruknął białowłosy, nie patrząc jednak na niego.
          - Coś ci dolega? - zapytał zatroskanym głosem, widząc grymas bólu na twarzy chłopaka.
          - To nic takiego - odparł wojownik. - Miałem małe starcie na wyjeździe z naszym wrogiem. Przejdzie mi za kilka dni…
          - Aha, ok - odetchnął z ulgą. - Mogę zapytać cię o coś jeszcze? - dodał po chwili.
          - Słucham?
          - Ona nie jest ci obojętna, prawda? - zapytał prosto z mostu zaklinacz. - Dlaczego jej nie powiesz, co czujesz?
          - Mówisz o Shairisse? Aż tak to widać? - zapytał smutno białowłosy. - O ironio, wszyscy wokół to zauważają tylko nie ona…
          - Kobietom trzeba wprost powiedzieć o swoich uczuciach, bo one nie lubią się domyślać takich rzeczy - powiedział Itzal z lekką zadumą w głosie.
          - To jest bardziej skomplikowane, niż by się mogło wydawać… - odpowiedział mu zrezygnowanym głosem Valkyon, opierając się o oparcie ławki. - Chciałem jej powiedzieć ostatnio, ale wyskoczyła mi ta nagła misja i nie zdążyłem. A teraz… sam widzisz...
          - A teraz, co niby widzę? - dopytywał Itzal, nie rozumiejąc rezygnacji wojownika.
          - Nie chcę burzyć jej szczęścia, bo dla mnie jest ono najważniejsze - odparł po chwili zamyślony Valkyon. - Wybrała Leiftana, a to chyba znaczy, że i tak nie miałem szans. Teraz przynajmniej mam jej przyjaźń, zaufanie i mogę widzieć jej radosny uśmiech. Niestety obawiam się, że jeśli bym jej powiedział o swoich uczuciach, to tylko bym namieszał jej w głowie i mógłbym ją całkiem stracić, a tego naprawdę bym nie chciał.
          - I dlatego sam skazujesz się na cierpienie i niewiedzę? - dopytywał zaklinacz, spoglądając na niego zdziwiony.
          - Byłeś kiedyś zakochany? - zapytał po krótkim namyśle wojownik. - Tak prawdziwie i bezgranicznie?
          - Byłem… Dawno temu... - mruknął Itzal, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie jest to dla niego przyjemny temat, a historia nie kończy się happy endem.
          - To chyba potrafisz mnie zrozumieć - odparł smutno Valkyon, patrząc mu prosto w oczy. - Shairisse jest dla mnie wszystkim i jej szczęście jest najważniejsze. Będę przy niej zawsze, będę jej bronił, pomagał i służył ramieniem w potrzebie, byleby tylko ona była szczęśliwa i bezpieczna. Oddam za nią nawet własne życie… Tak jej kiedyś obiecałem i zamierzam dotrzymać obietnicy… a z całą resztą jakoś sobie poradzę.
          - Powiedzmy, że rozumiem - odparł, czując, że dalsza dyskusja i tak nie przekona szefa Obsydianu do zmiany nastawienia. - Pozwolisz, że teraz powrócę do medytowania? - zapytał, wstając i przenosząc się na trawę pod wiśnią.
          - Tak, oczywiście - powiedział wojownik. - I tak za chwilę muszę iść do Ewelein po maść…
          Zaklinacz usiadł po turecku, zamknął oczy i wyszeptał coś pod nosem, po czym jego tatuaże rozbłysnęły dość intensywnym blaskiem. Valkyon przez moment przyglądał mu się zafascynowany, równocześnie zastanawiając się, dlaczego mężczyzna tak go dopytywał o uczucia względem Shai? Czy wiedział coś, o czym nie chciał mu powiedzieć? Czy naprawdę powinien powiedzieć Shairisse o swoich uczuciach do niej? Po chwili stwierdził, że dolegliwości po stoczonej w Balenvii walce z zamaskowanym, są zbyt dokuczliwe i wstał, aby udać się do przychodni po maść przeciwbólową. Gdy zbliżał się do wyjścia z tej części ogrodu, odwrócił się, aby pożegnać medytującego zaklinacza.
          - Miłego dnia Itzalu - powiedział cicho, aby mu nie przeszkodzić, a jednocześnie nie wyjść na gbura, który odchodzi bez słowa. Wtedy zobaczył, jak znaki na ciele Itzala w jednej chwili zaczęły lśnić jeszcze intensywniej, zdając się przy tym iskrzyć i emanować dziwną energią. Zaklinacz zaczął delikatnie lewitować nad trawą, na wysokości zaledwie kilku centymetrów, czym zrobił na nim niesamowite wrażenie. Kilka sekund później Itzal otworzył oczy, które wyglądały, jak pozbawione źrenic i tęczówek, a przy tym zaczął mówić głosem, który wydawał się nie należeć do niego:
          - “Pamiętaj ognisty wojowniku, co tajemnic masz bez liku,
             Nie zamykaj przed nią serca, bowiem los to jest szyderca.
             Dzisiaj nóż ci wbije w plecy, aby później tak dla hecy,
             Dać ci marzeń twych spełnienie, nie bacząc na przeznaczenie.’’
          Po tych słowach zaklinacz zamknął oczy i ponownie osiadł na trawie, a jego znaki przestały iskrzyć, tylko zwyczajnie delikatnie lśniły. Valkyon stał dłuższą chwilę, wpatrzony w niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami i nie rozumiejąc ni w ząb, co się właśnie wydarzyło.
          - Itzalu? - zwrócił się do niego niepewnie.
          - Tak? - odezwał się zaklinacz, brzmiąc już całkiem normalnie.
          - Czy możesz mi wyjaśnić, co to było przed chwilą? - zapytał zdezorientowany.
          - Niestety nie mogę. Sam musisz to zrozumieć… ognisty wojowniku.
          - Czy ty wiesz, kim jestem? - zapytał zdziwiony i dało się wyczuć w jego głosie obawę. - Skąd wiesz kim…
          - Nie obawiaj się, nikomu nie powiem - zaklinacz przerwał mu w pół zdania. - Ta tajemnica jest u mnie bezpieczna - stwierdził uspokajająco. - A teraz już idź, odpocznij i nabieraj sił, bo niedługo będziesz musiał być w formie. Do zobaczenia później.
          Nie pytając już o nic więcej i mając w głowie burzę przeróżnych myśli i domysłów, Valkyon ruszył w stronę przychodni.
    ***
          - Shairisse, może przejdziemy się na plażę? - zaproponował Leiftan, po wspólnie zjedzonym obiedzie, który dziwnym zrządzeniem losu udało im się zjeść tylko we dwoje.
          - Bardzo chętnie - odparła figlarnie, wstając od stolika i jednocześnie kusicielsko ocierając się o jego tors. - Zwykły spacer, czy masz coś zaplanowanego?
          - Chciałbym pokazać ci pewne miejsce, które niedawno odkryłem - powiedział, idąc tuż za nią, żeby odłożyć tacę. - Jest piękne, ciche, spokojne i z tego, co wiem… - w tym momencie pochylił się, aby wyszeptać tuż przy jej uchu - nikt tam nie przychodzi…
          - Czy pan coś sugeruje, drogi panie? - zapytała psotnie, omijając go i idąc tyłem, wolnym krokiem skierowała się w stronę wyjścia.
          - Sugeruję wspólne spędzenie czasu i odpoczynek w zacisznym miejscu, łobuziaro - zaśmiał się, podążając za nią. - Jutro niestety muszę wyruszyć z misją do burmistrza Anat’arau, żeby dostarczyć mu pewien dokument do podpisu i wytłumaczyć kilka nowych klauzul. Dlatego chciałbym się tobą dzisiaj nacieszyć.
          - Kiedy planujesz powrót? - zapytała, poważniejąc i odwróciła się, aby iść przodem i na równi z lorialetem.
          - Jeśli nic się nie wydarzy niespodziewanego, to za jakieś dwa, trzy dni - odparł, a widząc jej zmartwioną minę, dodał z uśmiechem: - Chętnie zabrałbym cię ze sobą, ale słyszałem, że masz jutro ostatnią sesję z zaklinaczem.
          - Tak. Chcę to mieć już jak najszybciej za sobą, żeby żadne obce duchy nie były w stanie mnie opętać.
          - To bardzo rozsądne podejście do sprawy - powiedział i czule pogładził ją po ramieniu. - Nawet się nie obejrzysz, a będziesz silna i odporna, a ja będę z powrotem przy tobie.
           - Wiem, ale mimo to będę tęsknić - odparła czule. - Nie ma mnie kto do snu utulić, chlip, chlip… - dodała psotnie, udając, że płacze.
          - Ja widzę, że pani mi się tutaj trochę rozbestwiła - odpowiedział rozbawiony jej zachowaniem. - Chyba muszę ci klapsa dać, żeby cię uspokoić - zaśmiał się cicho.
          - Phi - odparła figlarnie. - Musiałbyś bardzo uważać, żeby tym klapsem nie wywołać jakiejś lawiny złych zachowań.
          - Na Wyrocznie, Shai! - powiedział głośniejszym szeptem. - Jak ty kusisz! Chcesz chyba, żebym przez ciebie oszalał - dodał, pochylając się do jej ucha.
          - A to jeszcze się nie stało? - zapytała zdziwiona, ale z cwanym uśmieszkiem, który świadczył, że droczy się z nim. - Myślałam, że mam już ten etap za sobą i już oszalałeś na moim punkcie… a tu takie rozczarowanie - powiedziała, robiąc przy tym teatralny gest sugerujący, że za chwilę zemdleje.
          - Nawet o tym nie myśl - odparł niewzruszony jej udawaną słabością i rozczarowaniem lorialet, ale w jego oczach widać było iskierki rozbawienia. - Zostawię cię na pastwę tej zakurzonej ścieżki, zobaczysz.
          - No wiesz co?! - powiedziała niby obrażona, ledwo jednak powstrzymując się od śmiechu.
          - No właśnie nie wiem - zaśmiał się Leiftan. - Może mi to wytłumaczysz?
          - Nie! Musisz się sam domyśleć - odparła rozbawiona i przyspieszyła kroku.
          Przekomarzając się i drocząc ze sobą, oboje nawet nie spostrzegli, że doszli już do Głównej Bramy. Kiedy tylko ją minęli lorialet chwycił ją niespodziewanie i przerzucił sobie przez ramię niczym worek ziemniaków.
          - Ja ci zaraz pokaże, łobuziaro jedna - powiedział, siląc się na powagę i nie zwracając uwagi na piski i protesty dziewczyny. - Nauczę cię moresu, moja droga!
          - Ach, ratunku! - krzyczała, ale niezbyt głośno i śmiejąc się przy tym do rozpuku. - Zostałam porwana i chcą mnie bić!
          Gdy dochodzili do zejścia na plażę, lorialet przystanął i zapytał ją ze śmiechem, czy będzie już grzeczna. Z początku  śmiejąc się, odmawiała, ale w końcu obiecała, że będzie już spokojna. Dopiero wówczas zdecydował się odstawić ją na ziemię i oboje zeszli w dół klifu, skalnymi schodami na plażę. Zaraz po zejściu zdjęli obuwie i zatrzymali się przy samej linii wody tak, że fale delikatnie obmywały im stopy. Dłuższą chwilę oboje w ciszy wpatrywali się w horyzont, zachwyceni widokiem lazurowego morza łagodnie marszczonego nielicznymi falami. Później Leiftan wskazał dłonią, aby udali się w lewą stronę i powoli ruszyli brzegiem morza w tamtym kierunku. Kiedy Shairisse niepewnie złapała go pod rękę, uśmiechnął się i objął ją za ramiona, jednocześnie przytulając i całując w czubek głowy. Trochę zaskoczył ją tym czułym gestem, gdyż wiedziała, że blondyn nie lubi okazywania uczuć w miejscach ogólnodostępnych. Zapytała więc nieśmiało, jaka jest przyczyna jego powściągliwości w obrębie murów Kwatery. W odpowiedzi usłyszała tylko enigmatyczne stwierdzenie, że nie chce on pewnych osób drażnić swoim szczęściem. Po chwili dodał jeszcze, że drugą przyczyną jest to, że bezpośredni kontakt z nią sprawia, że nie potrafi zapanować nad sobą i swoimi dłońmi. Gdy to mówił, na jego twarzy zagościł cwany uśmiech, a jego dłoń powoli zsuwała się wzdłuż jej pleców. Shairisse zaśmiała się i powstrzymała jego dłoń, chwytając ją w swoją, a następnie skwitowała jego zagranie jednym słowem - wariat.
          Kiedy dochodzili do końca plaży i wydawało się, że dalej już są tylko skalne klify, chłopak pokazał jej niewielką szczelinę w ścianie i oznajmił, że za nią jest ów urokliwy zakątek. Przejście było bardzo wąskie i tylko naprawdę szczupła osoba mogła przez nie swobodnie przejść. Z niewielką pomocą Leiftana udało jej się w miarę szybko pokonać tę część drogi i po drugiej stronie jej oczom ukazał się widok, do złudzenia kojarzący się z rajskim zakątkiem. Czysta, lazurowa woda półkoliście wgryzła się w plażę z niemal białym piaskiem, tworząc małą zatoczkę. Całą tę część plaży otaczały wysokie skalne ściany, u których podnóża rosły rośliny bardzo podobne do ziemskich palm, ale jednak różniące się od nich intensywnością zieleni i wielkością liści. Po bokach plaża usiana była olbrzymimi głazami o bardzo zaokrąglonych kształtach, a kilka z nich częściowo zanurzało się w wodzie, przypominając ogromne kamienne leżaki. Shairisse chwilowo oniemiała z zachwytu, gdyż widok ten po prostu zapierał dech w piersi.
          - O Wyrocznio! - zawołała, gdy udało jej się w końcu dojść do siebie. - Przecież tu jest jak w raju!
          - Wiedziałem, że ci się spodoba - powiedział lorialet, uśmiechając się do niej czule. - Chodź, usiądziemy na tych głazach przypominających leżanki.
          - Aż dziwne, że prawie nikt tu nie przychodzi - stwierdziła zdziwiona, idąc za chłopakiem w stronę ogromnych kamieni.
          - Nie wszyscy lubią przeciskać się takimi przejściami - zaśmiał się, wymownie spoglądając w stronę szczeliny.
          - To fakt, że bardzo wąsko tam jest - przytaknęła.
          Przy kamieniach Leiftan zdjął płaszcz i położył na największym z nich, aby można było na nim swobodnie usiąść. Następnie pomógł jej wspiąć się na niego, gdzie usiadła podciągając kolana do klatki piersiowej. On natomiast usiadł za nią, układając nogi po bokach jej bioder i obejmując ją, aby swobodnie mogła oprzeć się plecami o jego tors. Sam wsparł się łagodnie policzkiem o czubek jej głowy, a dłońmi delikatnie i powoli gładził ją po ramionach. Przez pewien czas nic nie mówili, tylko rozkoszowali się spokojem i łagodnym szumem fal.
          - Mogłabym tak spędzić resztę życia - odezwała się po pewnym czasie rozmarzonym głosem, kładąc swoje ręce na jego kolanach i prostując nogi, by zanurzyć stopy w wodzie. - Tu jest tak spokojnie i przyjemnie…
          - Lubisz morze i plaże? - zapytał, całując czule jej włosy.
          - Lubię, ale trochę brakuje mi gór - odparła lekko zamyślona. - Na Ziemi często jeździliśmy do domku w górach. Tam zawsze ładowałam energię na później…
          - Jeździliście? - lorialet niespodziewanie trochę bardziej się zaciekawił. W jego głosie wyraźnie dało się usłyszeć, że jest trochę zazdrosny, mimo iż starał się tego po sobie nie pokazać. - Z kim jeździłaś w góry?
          - Czy mi się wydaje, czy usłyszałam w tym pytaniu nutkę zazdrości? - spytała rozbawiona, podnosząc lekko głowę ku górze i marszcząc brwi.
          - Nie jestem zazdrosny - zaprzeczył trochę nieudolnie. - Pytam z ciekawości…
          - Tak sobie to tłumacz, mój drogi - zaśmiała się rozbawiona jego reakcją i wtulając się mocniej w jego ramiona i tors. - Wiem, co słyszałam…
          - No dobra, masz mnie - zaśmiał się, widząc jej reakcję. - Lubię myśleć, że jestem dla ciebie tym jednym jedynym… - dodał, już trochę poważniej.
          - Bo jesteś… - odparła cicho, na co on bardzo czule pocałował ją najpierw w obojczyk, a potem w zagłębienie szyi.
          - To z kim jeździłaś w te góry? - zapytał już całkiem spokojnie.
          - Z rodzicami… - odparła trochę smutno i z zadumą, przypominając sobie wspólne chwile z nimi w drewnianym domku, wysoko w górach. - Brakuje mi tych wyjazdów… 
          - Przepraszam… - odezwał się zakłopotany lorialet. - Nie chciałem przywoływać bolesnych wspomnień…
          - Nie przepraszaj… - powiedziała z nikłym uśmiechem. - Dzięki naszym sesjom z zaklinaczem to już nie jest bolesne wspomnienie. Powiedziałabym, że raczej nostalgiczne, ale nie bolesne.
          - A właśnie, jak wasza współpraca z Itzalem? - zapytał, z ulgą zmieniając temat.
          Shairisse zaczęła opowiadać, jak mniej więcej wyglądają jej sesje z zaklinaczem i w jaki sposób pomógł jej zrozumieć wiele istotnych rzeczy. Przy okazji opowiedziała mu trochę o Itzalu, chcąc, by lepiej zrozumiał, jaki jest zaklinacz i na czym polega jego zadanie. Leiftan słuchał jej uważnie, ciesząc się, że jest zadowolona z efektów, jakie udało im się uzyskać. Sam jednak odczuwał w środku obawę, że ktoś z takimi zdolnościami, jakie miał zaklinacz może go zdekonspirować. Już rano poczuł, że ich kontakt przy powitaniu stanowił dla niego zagrożenie. Wyczuł w swojej aurze i energii dziwne zawirowanie, które go zaniepokoiło. Dlatego też postanowił dla własnego dobra unikać kontaktu i ogólnie spotkań z Itzalem. Cieszył się, że następnego dnia Shai ma ostatnią sesję, gdyż liczył, że po tym zaklinacz opuści Kwaterę.
          W pewnym momencie poczuł, jak ukochana delikatnie drży i domyślił się, że to z zimna, bo sam również zaczął odczuwać chłód. Rozmawiając, nawet nie zauważyli, że słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Oboje doszli do wniosku, że najwyższa pora zbierać się z powrotem, gdyż jeszcze trzeba było spory kawałek przejść do Kwatery. Wychodząc z plaży, obiecali sobie, że wrócą tu niedługo, aby odpoczywać i może nawet się wykąpać.
          Wracając do Kwatery, rozmawiali o urokach mieszkania blisko morza i o tym, jak bardzo różni się wypoczynek nad morzem i w górach. W połowie drogi przybiegł do nich rozradowany Athira i wesoło popiskując, obskakiwał ich z każdej strony. Oboje śmiali się, że Amaya powinna nauczyć się manier od różanego liska.
          - Muszę jeszcze znaleźć Miiko - odezwał się chłopak, kiedy weszli do Sali Drzwi.
          - A przyjdziesz utulić mnie do snu? - zapytała zalotnie szeptem, patrząc mu w oczy.
          - A chcesz, abym cię utulił łobuziaro? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
          - Tak i weź piżamę ze sobą - powiedziała z łobuzerskim uśmiechem.
          - Oj ty kusicielko - zaśmiał się i ucałował ją czule w usta. - Niedługo będę… z piżamą.
          - Ok. To ja idę jeszcze po sałatkę na kolację. Wziąć ci coś?
          - Tak. Weź mi też sałatkę - powiedział i ruszył w stronę Kryształowej Sali.
          Shairisse od razu skierowała kroki w stronę stołówki. Szybko zabrała dwie sałatki z kuchni, ciesząc się, że nie natrafiła na Karuto i nie musiała wysłuchiwać zrzędzenia tego satyra. Kiedy wychodziła ze spiżarni, usłyszała swoje imię i jakieś rozmowy dochodzące z Kuźni. Zaciekawiona podeszła posłuchać, kto o niej rozmawia i co mówi na jej temat. Po głosach od razu rozpoznała, że to szefowie straży zebrali się w miejscu pracy Valkyona i dyskutują… o niej? Cicho stanęła obok wejścia tak, aby jej nie zauważyli, ale żeby ona ich mogła słyszeć.
          - Naprawdę nie zamierzasz jej powiedzieć? - zapytał Nevra.
          - Nie… - odparł zrezygnowanym tonem Valkyon.
          - Czy ty się słyszysz? - prychnął wampir wyraźnie zirytowany. - Uważam, że powinieneś powiedzieć Shairisse…
          - Myślę, że Nevra ma rację Valk - wtrącił się nagle Ezarel. - Moim zdaniem powinieneś jej powiedzieć…
          - Ale po co? - oponował wojownik. - Nie chcę, żeby…
          W tym momencie Shairisse usłyszała otwierające się drzwi przychodni i odgłosy rozmowy Ewelein i Laerina. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, biegiem ruszyła w stronę swojego pokoju. Nie chciała, żeby ją zobaczyli i zrozumieli, że podsłuchiwała rozmowy pod Kuźnią.
          W pokoju odetchnęła z ulgą, że nikt jej nie zauważył, ale jednocześnie nie bardzo wiedziała, jak powinna się w tej sytuacji zachować. Stanęła przy otwartym oknie i wpatrując się w dal, zastanawiała się, czego nie chciał jej powiedzieć Valkyon? O czym, zdaniem Nevry i Ezarela powinien jej powiedzieć? I dlaczego tak usilnie wzbraniał się przed tym?

Ostatnio zmieniony przez Sharessa (16-12-2022 o 00h48)

Offline

#22 17-01-2023 o 00h18

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam i pozdrawiam.

cz.17 ZAPAMIĘTANE WSPOMNIENIA

          - Shai słoneczko, co się dzieje? - zapytał Leiftan, stając za jej plecami i obejmując ją czule.
          - Kto? Że co? Słucham? - zaczęła chaotycznie dopytywać, lekko wystraszona. Wyrwana ze swoich rozmyślań, gwałtownie obróciła się przodem do chłopaka, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Myśli pochłonęły ją tak bardzo, że nie usłyszała pukania do drzwi, ani nawet tego, że lorialet wszedł do jej pokoju.
          - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć - wytłumaczył pospiesznie blondyn, patrząc na nią delikatnie zmartwiony. - Pukałem kilka razy, ale nie odpowiadałaś, więc się zmartwiłem, że może coś ci się stało. Złapałem za klamkę, drzwi były otwarte… więc pozwoliłem sobie wejść…
          - Nie, nie, nic mi nie jest - uśmiechnęła się łagodnie. - Po prostu zamyśliłam się i nie słyszałam, jak pukasz, a później wchodzisz - dodała, wtulając się w jego ramiona.
          - Na pewno wszystko w porządku? - zapytał, nie bardzo dowierzając. Uniósł delikatnie jej głowę za podbródek, żeby spojrzeć w jej oczy. - Powiedz, jeśli coś cię martwi?
          - Wszystko dobrze - odparła, wspinając się jednocześnie na palcach, aby delikatnie go ucałować. - Po prostu rozmawialiśmy dzisiaj o wypoczynku w górach i trochę się zagubiłam we wspomnieniach - dodała po chwili, odwracając się tyłem w jego ramionach i lekko opierając się o niego. Dobrze wiedziała, że mówienie własnemu chłopakowi o tym, że jej myśli zaprząta inny chłopak, nie jest raczej rozsądne. Dlatego odpędziła chwilowo myśli o Valkyonie i naprędce zaimprowizowała tok swojego rozmyślania. - Zawsze wieczorem z mamą siadałyśmy na tarasie i patrząc na góry oświetlone promieniami zachodzącego słońca, dyskutowałyśmy o różnych babskich sprawach…
          Przez dłuższą chwilę stali tak oboje przytuleni, wpatrując się gdzieś w dal za oknem i rozmawiając o tym, jak Shairisse spędzała wakacje w górach z rodzicami. Słuchając jej opowieści o rodzinie i ich wspólnych chwilach, Leiftan zrozumiał, dlaczego tak bardzo zraniła ją wówczas wiadomość o tym, że wymazano ją z pamięci bliskich. Wszystko bowiem wskazywało na to, że dziewczyna była bardzo zżyta ze swoimi rodzicami. Trochę wstyd mu się zrobiło i poczuł się winny jej cierpienia, gdyż nie zaprotestował, gdy podejmowano decyzję o podaniu jej eliksiru mnemosyne.
          Po pewnym czasie usiedli przy stoliku, aby w trakcie dalszej rozmowy móc spokojnie skonsumować kolację. W międzyczasie rozmawiali o grafiku misji, zastanawiając się, czy w najbliższym czasie przewidziane są jeszcze jakieś misje dyplomatyczne. Lorialet oznajmił, że poza tą, na którą wybiera się z rana, to nie słyszał o żadnej, a bynajmniej o żadnej planowanej dla niego w najbliższym czasie. Potwierdził również, że dla niej na razie też nie ma misji.
          Kiedy Shai zaczęła ziewać, oboje zdecydowali się położyć, spać. Tym razem poprzebierali się grzecznie i bez przekomarzanek. Kładąc się do łóżka, Leiftan zastanawiał się, w jaki sposób mógłby chociaż trochę poprawić samopoczucie ukochanej w kwestii wypoczynku w górach. Zanim jeszcze dobrze ułożyli się w swoich objęciach, wpadł na pomysł, że jeśli tylko będzie kilka dni wolnego po zakończeniu spraw negocjacyjnych, to zabierze dziewczynę w góry. Musiał tylko wtedy zgłosić Miiko, że chce wolne dla siebie i dla Shairisse na kilka dni. No i musiałby skontaktować się z mieszkańcami pewnej osady, położonej w górach za Ziemiami Jaspisu. Na jego szczęście osada znajdowała się niecały dzień drogi od miejsca, do którego wybierał się następnego dnia. Pomyślał więc, że to dobra okazja, aby pojechać i zrobić jakieś wstępne ustalenia urlopowe. Zadowolony ze swojego pomysłu jeszcze mocniej przytulił dziewczynę i uśmiechając się nieznacznie, ucałował ją delikatnie w czoło. W odpowiedzi na tę pieszczotę Shairisse zamruczała cicho i wygodniej ułożyła się na jego nagim torsie.
          - Chciałabym tak zasypiać już codziennie - powiedziała cicho, delikatnie pieszcząc opuszkami palców skórę na jego klatce piersiowej i brzuchu. - Przy tobie czuję się o wiele spokojniejsza i bezpieczniejsza…
          - A beze mnie tak się nie czujesz słonko? - zapytał zaskoczony i trochę zmartwiony.
          - Nie za bardzo. Ostatniej nocy musiałam się przytulić do Athiry, bo ciebie nie było - odparła smutno.
          - Czemu? Czy coś się stało?
          - Obudziłam się w środku nocy, czując, że ktoś intensywnie mi się przygląda - wyszeptała. - W pierwszej chwili się przestraszyłam, że może Ashkore w jakiś sposób znowu wlazł do mojego pokoju, ale okazało się, że poza mną i lisiem nikogo w pokoju nie było...
          - No właśnie, coś o tym wspominałaś zaklinaczowi rano… - przypomniał sobie lorialet.
          - Tak. Później w ciągu dnia miałam znowu to samo…
          - Czemu nic mi nie powiedziałaś? - zapytał zatroskany, jeszcze mocniej ją przytulając i całując w czubek głowy.
          - Teraz ci mówię - odparła cicho.
          - O ile pamiętam, Itzal zaproponował ci rozmowę na ten temat…
          - Tak, dlatego zastałeś nas pod wiśnią...
          - A czemu Valkyon był z wami? - wyrwało mu się jakoś samoistnie, a zabrzmiało tak oskarżycielsko, że aż sam się trochę zdziwił. Nie chcąc wyjść na zazdrośnika, dodał już o wiele łagodniejszym tonem: - I co zaklinacz powiedział?
          Niezadowolenie chłopaka z powodu obecności Valkyona nie umknęło uwadze Shairisse. Opowiedziała w skrócie, o czym mniej więcej poinformował ją Itzal i wyjaśniła, z jakiego powodu zastał z nimi wojownika. W kilku zdaniach też powiedziała, o czym w trójkę rozmawiali, zanim pojawił się on, żeby zabrać ją na obiad. Oczywiście pominęła w opowieści moment swojego ekspresyjnego powitania z szefem, aby nie wywoływać u lorialeta więcej niepotrzebnych emocji. Leiftan słuchał jej z uwagą, jednocześnie utwierdzając się w swoim przekonaniu, że najlepiej dla niego będzie unikać spotkań i rozmów z zaklinaczem. Ktoś z takimi umiejętnościami wydawał mu się po prostu zbyt niebezpieczny. Już rano przy powitaniu zauważył, że Itzalowi coś się w nim nie spodobało i obawiał się, że ten będzie go teraz baczniej obserwować. Wolał więc nie kusić losu i nie narażać się na zdemaskowanie. 
          - Śpisz już? - zapytała szeptem, opierając brodę na jego torsie i zerkając na jego twarz. Widząc jednak, że ma oczy otwarte, dodała: - O czym myślisz?
          Pochłonięty swoimi myślami, nie zwrócił uwagi, że od kilku chwil nie odpowiada na jej pytania. Wyrwany z tych rozmyślań, uśmiechnął się do niej czule, a następnie ucałował delikatnie w czubek nosa.
          - Tak sobie myślałem - zaczął naprędce improwizować, bo nie mógł jej przecież zdradzić swoich prawdziwych myśli. - Skoro czujesz się przy mnie bezpieczniej, to… jeśli oczywiście chcesz, moglibyśmy codziennie sypiać ze sobą… - nagle, słysząc swoje myśli wypowiedziane na głos, zdał sobie sprawę, jak obcesowo one zabrzmiały. - To znaczy w jednym łóżku, razem w nocy…, w jednym pokoju... - chaotycznie i z wyraźnym zakłopotaniem zaczął plątać się w wyjaśnieniach.
          - Już się tak nie tłumacz - zaśmiała się cicho, całując go delikatnie po torsie, a następnie przytulając się do niego policzkiem. - Nie wiem, co dokładnie miałeś na myśli, ale niezależnie od tego, całkowicie się z tobą zgadzam - dodała trochę jakby już sennie, ciągle jednak uśmiechając się łobuzersko.
          - Uff - odetchnął z ulgą. - Zaraz, zaraz, moja droga… - nagle dotarł do niego sens jej słów. - Jak to nie wiesz, co miałem na myśli? I co znaczy, że się zgadzasz? O czym ty pomyślałaś? - dopytywał rozbawiony. 
          - Dobranoc kociaku - powiedziała czule dziewczyna, udając, że nie słyszy pytań, ale przy tym cicho chichocząc.
          - Hola, hola… Wytłumacz mi się… - zaśmiał się lorialet.
          - Śpij spokojnie i słodkich snów - nadal droczyła się z nim, starając się zachować powagę.
          - Niech ci będzie… - westchnął zrezygnowany. - Dobranoc kochanie. Słodkich snów - dodał czule, w końcu dając za wygraną.
          - I nie myśl o tym za dużo - dodała po chwili psotnie.
          - Jeszcze z tobą nie skończyłem, łobuziaro - odparł figlarnie, przytulając ją mocniej. - A teraz śpimy, bo inaczej przejdę do rękoczynów.
          - Uważaj, bo akurat się ciebie boję - odparła przekornie, a zaraz potem ziewnęła przeciągle.
          Leiftan uśmiechnął się tylko na jej słowa, a następnie oboje ułożyli się jeszcze wygodniej w swoich objęciach. Shai wsłuchując się w spokojny rytm bicia serca lorialeta, dość szybko wpadła w objęcia Morfeusza. On natomiast pogrążony w swoich myślach, przez dłuższą chwilę nie mógł zasnąć. W końcu jednak miarowy oddech dziewczyny i przyjemne ciepło, jakie od niej emanowało, sprawiły, że również on odpłynął do krainy snów.
     ***
          Rankiem Leiftana obudziło ciche warczenie Athiry, który stał przy drzwiach, a coś znajdującego się za nimi, wyraźnie go irytowało. Zaspany spojrzał na zegarek i ze zdziwieniem stwierdził, że zbliżała się dopiero siódma rano. Nie chcąc, aby zachowanie chowańca obudziło również dziewczynę, szybko podniósł się z łóżka i podszedł pogłaskać jej pupila.
          - Co się dzieje? Ktoś tam jest Athi? - zapytał, kucając obok niego. Różany lis od razu wesoło i przyjaźnie zamerdał ogonem oraz polizał go po rękach. Zaraz potem jednak spojrzał w stronę drzwi i ponownie zawarczał.
          Gdy lorialet się podnosił, chowaniec podszedł do drzwi i zaczął węszyć pod nimi, a potem wyczekująco spojrzał na chłopaka. Po otwarciu drzwi, jego oczom ukazała się niezadowolona i napuszona Amaya z przyczepionym listem do obróżki. Kiedy chciał wziąć swoją puchatą zołzę na ręce, ta wyraźnie nie mając ochoty na współpracę, od razu zaczęła się szarpać, drapać i wyrywać. Nie mając siły i chęci walczyć ze złośnicą, zabrał w końcu tylko list i nakazał jej powrót do pokoju. Amaya ostentacyjnie prychając i fukając z niezadowolenia, powędrowała gdzieś przed siebie obrażona.
          Dostarczona wiadomość była od Chroma, który poprosił o natychmiastowe spotkanie pod wiśnią. Nie zastanawiając się długo, Leiftan szybko przebrał się w codzienne ubranie. Następnie na znalezionej kartce napisał wiadomość do Shai, że musiał pilnie wyjść, ale na pewno wróci przed wyjazdem i zostawił ją na stoliku. Przed wyjściem z pokoju, delikatnie ucałował jeszcze odsłonięte ramię dziewczyny, która zwrócona była tyłem do pokoju i smacznie spała. Potem wyszedł i skierował się w stronę starego drzewa.
          - Długo czekasz? - powitał siedzącego wilczka.
          - No trochę już tu siedzę - burknął chłopak niezadowolony. - Nie spieszyłeś się…
          - Przyszedłem od razu, jak Amaya dostarczyła mi wiadomość.
          - Szukałem cię wszędzie - powiedział z wyraźnym wyrzutem Chrome. -  A ty jakbyś zapadł się pod ziemię… Gdzie się szwendałeś?
          - Nie twoja sprawa - uciął temat lorialet. - Po co chciałeś się spotkać tak wcześnie?
          - Chcę, żebyś mi coś wytłumaczył, bo się pogubiłem trochę - zaczął wyjaśniać wilkołak. - Czy ty zerwałeś sojusz z Ashkorem…?
          - Cicho bądź! - uciszył go gwałtownie. - Nie tutaj, bo ktoś cię jeszcze usłyszy...
          - Przecież jeszcze wszyscy śpią… - mruknął chłopak.
          - Mhm. Połowa Kwatery jest już na nogach, młokosie. Idziemy się przejść gdzieś poza mury.
          Obaj energicznym krokiem ruszyli w stronę głównej bramy, po drodze nie odzywając się do siebie ani słowem. Kiedy wyszli za bramę, skierowali się na klif, gdyż za dnia, to było najbezpieczniejsze miejsce do prywatnych rozmów.
          - Co chcesz wiedzieć? - pierwszy odezwał się lorialet.
          - Czy ty zerwałeś sojusz z Ashkorem? - zapytał niepewnie Chrome.
          - Nie ja - odparł zirytowany. - On to zrobił, gdy zaatakował Shairisse…
          - Czemu to zrobił? Przecież wiedział, że ona jest dla ciebie ważna.
          - I właśnie dlatego… - wyjaśnił lorialet. - On uważa, że Shai stała się dla mnie zbyt ważna, przez co jego zdaniem zmieniły się moje priorytety. Stwierdził więc, że związanie swojego ducha z jej duchem, zabezpieczy go przed ewentualną zdradą…
          - Zdradą? Czyją? - zdziwił się Chrome.
          - Podobno moją…
          - Twoją? - młody zdumiał się jeszcze bardziej. - A czy od zdrady nie ma was chronić magiczny pakt?
          - I chroni… Żaden z nas nie może się wygadać… - odpowiedział, a po namyśle dodał zrezygnowany: - Nie pojmuję jego rozumowania…   
          Na krótką chwilę zapadła cisza, po czym obaj na głos zaczęli zastanawiać się, jakie motywy mogły kierować zamaskowanym. W żaden jednak sposób nie potrafili zrozumieć jego postępowania. Fakt, że dziewczyna była wybranką Wyroczni i w związku z tym Straż Eel na pewno nie chciałaby jej śmierci, wyjaśniał, dlaczego Ashkore chciał związać swojego ducha z jej duchem. Liczył zapewne, że wówczas będzie miał zagwarantowaną nietykalność, gdyż jego śmierć równoznaczna byłaby z jej śmiercią. Jednak z drugiej strony było to niezrozumiałe, gdyż mężczyzna za wszelką cenę dążył do rozbicia Kryształu. Wszystkim już było wiadome, że życie ziemianki silnie uzależnione jest od stanu i kondycji tego kamienia. Ashkore również o tym wiedział, dlatego rozbijając Kryształ, najprawdopodobniej skazałby dziewczynę na śmierć, a co za tym idzie i samego siebie. Zatem gdzie tu jakiś sens i gdzie logika?
          - Powiedz mi Leif, co mam teraz robić, jak go spotkam? - zapytał w końcu wilkołak. - Bo nie wiem, jak mam się wobec niego teraz zachowywać…
          - Najlepiej unikaj spotkań z nim - zażartował lorialet. - A tak na serio, nie pomagaj mu, ale i nie wchodź w drogę. Obawiam się, że mógłby wtedy zrobić kolejną głupotę. Dobrze wie, że stracił sojusznika, więc myślę, że chwilowo się przyczai, aby obmyślić dalszą strategię. Tym bardziej po wydarzeniach w Balenvii i starciu z Valkyonem…
          - Całkiem możliwe… Nie spodziewałem się, że wasz sojusz się rozpadnie w taki sposób… - mruknął zamyślony nastolatek. - I to z powodu dziewczyny…, w dodatku wątłej ziemianki… A tak na marginesie, jak tam sprawy z Shai? - zapytał, spoglądając na blondyna zaciekawiony.
          - A jak myślisz, gdzie byłem, że nie mogłeś mnie znaleźć? - odpowiedział pytaniem na pytanie, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Następnie powoli zaczął kierować się z powrotem w stronę Kwatery. - I tak na marginesie, ona nie jest zwyczajną ziemianką… A teraz wracam, zanim się obudzi i będzie zła, że wyszedłem - rzucił przez ramię.
          Chrome niewiele myśląc, szybko podbiegł do niego i z nastoletnim entuzjazmem, zaczął dopytywać o szczegóły. Leiftan uśmiechał się tylko i po łebkach odpowiadał na jego ciekawskie pytanie. Najczęściej jednak padało stwierdzenie: “Nie twoja sprawa młody”, na które wilkołak reagował lekkim poirytowaniem. Na targu rozeszli się w dwie różne strony, ponieważ lorialet postanowił wejść jeszcze do butiku Purriry, by odebrać prezent dla ukochanej. Po  drodze wstąpił również na stołówkę, aby zabrać kanapki i kilka owoców na wspólne śniadanie w pokoju. Karuto widząc, jakie smakołyki zabiera, zmarszczył brwi i tradycyjnie chciał rzucić jakiś kąśliwy komentarz. Leiftan jednak spojrzał na niego karcącym wzrokiem, a następnie z łagodnym i tajemniczym uśmiechem odwrócił się i odszedł, życząc mu jeszcze: “miłego dnia” na odchodnym.
          Kiedy był pod drzwiami dziewczyny, zapukał delikatnie, aby jej nie obudzić, gdyby jeszcze spała, a jednocześnie, żeby usłyszała, jeśli już opuściła pielesze. Nie doczekał się jednak żadnej reakcji ani odpowiedzi, więc wszedł po cichu do jej pokoju. Shairisse leżała na boku, prawie całkiem odkryta i zwrócona twarzą do okna. Lorialet po zamknięciu drzwi, przystanął na chwilę i z niemym zachwytem podziwiał widok, który miał przed sobą. Pozycja, w jakiej leżała dziewczyna, kusicielsko uwydatniła jej krągłe biodra, a nocna koszulka ledwo co je okrywała. Nie mógł oderwać od niej oczu, gdyż dla niego wyglądała w tym momencie całkiem, jak śpiący anioł. Promienie słoneczne łagodnie pieściły skórę dziewczyny, nadając jej bursztynowy odcień. Popielate włosy niedbale rozrzucone na poduszce, muskał łagodny wiatr, wpadający przez otwarte okno. Leiftan odłożył jedzenie na stolik i wyrzucił kartkę, którą wcześniej zostawił. Następnie usiadł na łóżku i przez dłuższą chwilę przyglądał się śpiącej ziemiance, czując w sercu narastające ciepło i szczęście.
          - Czemu tak mi się przyglądasz? - zapytała nagle Shai z uśmiechem, nie odwracając się jednak w jego stronę.
          - Bo nie mogę oderwać od ciebie oczu, taka jesteś piękna - odpowiedział czule po chwili namysłu.
          - Żartowniś - odparła rozbawiona, przewracając się na plecy. Widząc, że jest już ubrany, zapytała zdziwiona: - Wychodziłeś gdzieś?
          - Byłem po śniadanie dla nas - odpowiedział pospiesznie, zerkając na tacę z jedzeniem. - I po coś jeszcze, ale to dopiero po śniadaniu - dodał z enigmatycznym uśmiechem, pochylając się i całując ją delikatnie w usta.
          Po chwili oboje siedzieli przy stoliku i zajadali śniadanie, rozmawiając o planach na najbliższe dni. Lorialet tłumaczył, że po powrocie z Anat’arau powinni już mieć dla siebie więcej czasu, niż tylko kilka godzin wyrwanych między kolejnymi jego wyjazdami. Dziewczyna wówczas zaczęła się z nim droczyć, że powinien się trochę bardziej starać, bo ona nie ma zamiaru wiecznie tylko na niego czekać.
          - Uwielbiasz mnie prowokować, łobuziaro jedna - zaśmiał się, wstając od stołu.
          - Przecież za to właśnie mnie kochasz kocie - odparła z szerokim uśmiechem, również się podnosząc. - Przyznaj, że bez tego byłoby ci smutno i nudno - dodała zmysłowo.
          - Kocham cię przede wszystkim za to, że jesteś - powiedział ciepło, przyciągając ją do siebie. - I przyznaję, że bez ciebie było mi bardzo smutno i pusto - dodał, czule muskając wargami jej usta.
          Przez dłuższą chwilę stali, całując się niespiesznie i niezwykle delikatnie. Leiftan prawą dłonią obejmował jej twarz, kciukiem łagodnie pieszcząc jej policzek, a drugą dłonią powoli wędrował w dół jej pleców, rozkoszując się jej bliskością. Jego pieszczoty sprawiły, że złapała go za ubranie na torsie i trochę mocniej przyciągnęła do siebie, jakby obawiając się, że ukochany nagle zmieni zdanie i ucieknie z jej ramion.
          - Mam dla ciebie mały prezent - powiedział, odrywając się w końcu od jej ust. Gdy spojrzała na niego zdziwiona, zaproponował, aby usiedli na łóżku. - Już jakiś czas temu poprosiłem Purrekosy, aby coś dla ciebie zrobili i dzisiaj w końcu zdecydowałem się to odebrać.
          - Dla mnie? Z jakiej to okazji? - zapytała nieśmiało, gdy rozsiedli się wygodnie.
          - Bez okazji - powiedział, sięgając do kieszeni płaszcza i wyciągając pudełeczko wielkości dłoni. - Kiedyś podczas spaceru po plaży, zatrzymaliśmy się przy skale i narysowałaś coś na piasku…
          - Często coś rysuję na piasku - przerwała mu z uśmiechem.
          - Narysowałaś wtedy obręcz i przyczepione do niej serduszko, kotwiczkę i…
          - Czterolistną koniczynę… - weszła mu w słowo, spoglądając na niego zaskoczona.
          - Gdy zapytałem, czemu akurat coś takiego rysujesz - kontynuował - powiedziałaś, że to symbole miłości, nadziei i szczęścia, które rodzice ofiarowali ci przyczepione do bransoletki, jako prezent na osiemnaste urodziny. Miały ci przypominać o ich miłości, jak również o tym, że nigdy nie powinnaś tracić nadziei i zawsze wierzyć, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki... Powiedziałaś też wtedy, że straciłaś tę bransoletkę w dniu, w którym trafiłaś do naszego świata.
          - Tak… - odparła coraz bardziej zdziwiona tym, że zapamiętał tamtą rozmowę, gdyż miała ona miejsce bardzo dawno temu. - Musiała mi się zerwać… Nie wiem, może w trakcie przenikania do tego wymiaru… - dodała smutno.
          - Dlatego chciałem ci ofiarować ten prezent - powiedział, wręczając jej puzderko. - Mam nadzieję, że ci się spodoba. Otwórz, proszę…
          Shairisse niepewnie wzięła do ręki podarunek i powoli otworzyła wieczko. W środku na granatowej, aksamitnej poduszeczce znajdowała się srebrna bransoletka z doczepionymi trzema symbolami - rubinowym serduszkiem, szmaragdową koniczyną czterolistną i ametystową kotwicą. Przez dłuższą chwilę z niedowierzaniem wpatrywała się w zawartość pudełeczka, a w międzyczasie jej oczy zaczęły się coraz bardziej szklić. Nie mogąc ze wzruszenia wydusić słowa, delikatnie wyjęła bransoletkę, aby móc jej się przyjrzeć z bliska. Ofiarowana przez Leiftana biżuteria różniła się od tej zagubionej tym, że miała przypinki wykonane z kamieni szlachetnych, a poprzednia cała wykonana była ze srebra.
          - Jest prześliczna! - powiedziała po chwili ciszy, patrząc na niego z zachwytem. - Ale dlaczego…? Skąd taki pomysł? Dlaczego akurat teraz? - dopytywała, a po policzkach zaczęły jej spływać łzy.
          - Powiedziałaś kiedyś w Balenvii, że nie chciałabyś nigdy zapomnieć o swoich rodzicach, ani o swoim życiu na Ziemi - odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy i delikatnie głaszcząc ją po kolanie. - Stwierdziłaś wtedy, że zarówno rodzice, jak i tamto życie sprawiły, że teraz jesteś tym, kim jesteś. Poprosiłem wówczas Purrekosy, aby zrobili dla ciebie tę bransoletkę. Chciałem ci dać ją już dawno temu, ale to wtedy akurat oddaliliśmy się od siebie i byłem prawie pewien, że nie zechcesz jej ode mnie przyjąć. Poza tym obawiałem się, że może ona przywoływać niemiłe wspomnienia… Wczoraj jednak przyznałaś, że te wspomnienia nie są już bolesne, a wieczorem, gdy mówiłaś o rodzicach, zrozumiałem, jak bardzo ci ich brakuje i jak bardzo byłaś z nimi zżyta. Doszedłem więc do wniosku, że chyba powinien spodobać ci się prezent i, że nie zrozumiesz mnie źle, jeśli ci go dam. Dlatego z samego rana byłem u Purriry, aby odebrać tę bransoletkę i w końcu ci ją wręczyć… Mam nadzieję, że nie popełniłem faux-pas…?
          - Nie! Jest cudowna Leiftanie! - odparła, przysuwając się do niego i bardzo zmysłowo całując. - Dziękuję ci z całego serca najdroższy… - dodała, siadając mu na udach i nogami oplatając jego biodra. - Sam fakt, że zapamiętałeś naszą rozmowę i doceniasz to, jakie znaczenie ma dla mnie pamięć o rodzicach, sprawia, że nie wiem, co powiedzieć… A bransoletka od ciebie jest po prostu dopełnieniem szczęścia… Dziękuję ci bardzo…
          Mówiąc ostatnie słowa, przytuliła się do niego i pocałowała go żarliwie, nie mogąc przy tym zahamować napływających ze szczęścia i wzruszenia łez. Lorialet objął ją bardzo mocno, a widząc jej szczęście i spontaniczną reakcję poczuł na sercu i duszy wszechogarniające ciepło. Dłuższą chwilę siedzieli wtuleni w siebie, całując się i śmiejąc na przemian. Czas jednak płynął nieubłaganie i kiedy chłopak spojrzał na zegarek, westchnął zrezygnowany.
          - Muszę się szykować kochanie - powiedział smutno, całując ją jednocześnie w prawą rękę, na którą w międzyczasie założył bransoletkę. - Mam jeszcze jedną małą rzecz dla ciebie, ale nie jestem pewien, czy zechcesz ją przyjąć…
          Dziewczyna zaskoczona spoglądała na niego, kompletnie nie wiedząc, w jaki sposób się zachować. Leiftan wyciągnął z kieszeni jeszcze jedno puzderko, do złudzenia przypominające takie, w jakich wręcza się pierścionki zaręczynowe. Kiedy Shairisse je zobaczyła, na jej twarzy wymalował się cały wachlarz emocji. Od zdziwienia, poprzez strach, niedowierzanie i zagubienie. Widząc jej minę, lorialet uśmiechnął się rozbawiony.
          - To nie jest nic strasznego. Bardzo bym chciał ci dać jeszcze to coś - powiedział, otwierając wieczko.
          W środku znajdowała się niewielka kulka w kolorze szafirowego, nocnego nieba. Gdy wyciągnęła ją z opakowania, okazało się, że jest to osobna przywieszka do bransoletki. Przez dłuższą chwilę z zachwytem wpatrywała się w ozdobę. Im dłużej przyglądała się jej, tym większe miała wrażenie, że wewnątrz skrzą się wirujące gwiazdy, które w pewnej chwili przyjmowały kształt galaktyki na tle ciemnego kosmosu. Widok ten działał na nią niemal hipnotycznie.
          - To jest cudowne - powiedziała po chwili, wciąż w zachwycie i skupieniu wpatrując się w ozdobę. Leiftan spoglądał na nią z nieśmiałym uśmiechem, błąkającym się na jego ustach. - Wygląda, jakby wewnątrz zamknięte było nocne niebo, usiane gwiazdami… - dodała z nostalgią.
          - Taki właśnie jest urok czarnego szafiru - odparł, uśmiechając się ciepło i delikatnie wycierając kciukiem słone ślady na jej policzkach. - A ty myślałaś, że co zamierzam ci wręczyć? Bo miałaś strasznie zdezorientowaną minę…
          - Na Ziemi, w takim pudełeczku daje się pierścionek zaręczynowy… - zaczęła tłumaczyć zakłopotana.
          - Pierścionek zaręczynowy? - powtórzył zdziwiony.
          - Tak - uśmiechnęła się. - Jeśli chłopak jest zakochany w dziewczynie i chce z nią spędzić resztę życia, to oznajmia jej to za pomocą pierścionka, jednocześnie pytając, czy zechce zostać jego żoną.
          - Ach… U nas odbywa się to trochę inaczej - odparł, delikatnie się rumieniąc. - W Eldaryi, jeśli mężczyzna chce oznajmić kobiecie, że pragnie ją za żonę, to wręcza jej kwiat, zwany “Cor meum promissum”, czyli obietnica serca. Jest to kwiat, którego płatki kształtem przypominają serca, a ich woń podobno każdy odczuwa inaczej. Pielęgnuje się go w bardzo specyficzny sposób i przed wręczeniem spryskuje specjalnym eliksirem, dzięki czemu kwiat ten nigdy nie więdnie. Jeśli kobieta przyjmie go od mężczyzny, wówczas organizowana jest ceremonia o tej samej nazwie, w której czasie oboje składają sobie wstępną obietnicę, w obecności zaproszonych gości.
          - Czyli obowiązuje tu inny rytuał, rozumiem - powiedziała ciepło. - A wracając do twojego prezentu… Dlaczego pomyślałeś, że nie będę chciała go przyjąć? - zapytała zdziwiona, spoglądając w jego zielone oczy.
          - Ponieważ bransoletka miała ci przypominać o rodzicach i z nimi się kojarzyć - zaczął tłumaczyć niepewnie. - A ten symbol jest ode mnie i ma dwojakie znaczenie. Z jednej strony ma uświadomić ci, że nawet w najczarniejszą noc można odnaleźć promyk nadziei, który ten mrok rozświetli, a z drugiej strony ma przypominać, że jest ktoś, dla kogo właśnie ty jesteś takim promykiem… Dlatego nie byłem pewny, czy zechcesz dołączyć ten symbol do reszty na bransoletce…
          - Bardzo chętnie to zrobię - powiedziała, mając ponownie zaszklone oczy ze wzruszenia i podając mu rękę, aby przymocował ozdobę. - Dziękuję ci za to wszystko - dodała, gdy przypinał, a następnie pocałowała go namiętnie.
          - Teraz już naprawdę muszę iść słoneczko - stwierdził, gdy oderwała się od jego ust i ponownie spojrzała mu w oczy. - Nawet nie wiesz, jak bardzo szczęśliwy jestem dzięki tobie i jak bardzo nie lubię zostawiać cię samej. Niestety nie mogę zaniedbywać obowiązków, ale obiecuję wynagrodzić ci to wszystko - dodał, podnosząc się razem z nią z łóżka i pomagając jej stanąć na nogi. Jeszcze przy drzwiach oboje nie mogli oderwać się od siebie i swoich ust, aż w końcu lorialet stwierdził, że im szybciej wyjdzie, tym szybciej się spakuje, porozmawia z Miiko i szybciej wróci z misji.
          Kiedy chłopak wyszedł, Shai długo jeszcze przyglądała się bransoletce, zachwycając się kunsztownością jej wykonania. Trudno też jej było uwierzyć, że Leiftan zlecił wykonanie dla niej tej wyjątkowej ozdoby, żeby przypominała jej o rodzicach. Im dłużej nad tym myślała, tym większej nabierała pewności, że Leiftanowi naprawdę musi na niej zależeć. Nie dość, że tak wiele szczegółów pamięta z ich rozmów, to jeszcze potrafi wykorzystać tę wiedzę w praktyce, aby jej sprawić przyjemność. Szczęśliwa i pozytywnie nastrojona na resztę dnia, wzięła szybki prysznic, a następnie poszła na spotkanie z zaklinaczem.
          W umówionym miejscu zastała Itzala razem z Valkyonem, pochłoniętych rozmową na temat medytacji, akupresury i różnych sposobach relaksacyjnych.
          - Serdecznie witam szanownych panów - powitała ich radośnie, kłaniając się przy tym nieznacznie.
          - Witaj Shairisse - zaklinacz uśmiechnął się serdecznie na jej widok. - Widzę, że komuś dopisuje dzisiaj humor.
          - Witaj maleńka - przywitał ją ciepło również wojownik.
          - Tak, mam dzisiaj bardzo dobry humor i mnóstwo energii - odparła wesoło.
          - Bardzo mnie to cieszy - oznajmił Itzal i zwrócił się ponownie do Valkyona: - To zrobimy tak, jak się wcześniej umawialiśmy. Po skończonej sesji z Shai, wyślę do ciebie mojego chowańca z informacją, że możemy się spotkać. Wtedy ci pokażę te miejsca ucisku, o których rozmawialiśmy i wytłumaczę zasady treningu autogennego.
          - Będę wdzięczny Itzalu - oznajmił szef straży Obsydianu. - A teraz już nie zatrzymuję i życzę udanej sesji oraz jak najmniej stresu - dodał, spoglądając z uśmiechem na dziewczynę i kładąc delikatnie dłoń na jej ramieniu.
          - Dziękuję i do zobaczenia Valk - odpowiedziała ciepło, łagodnie ściskając jego dłoń. - Miłego popołudnia.
          - Wzajemnie - uśmiechnął się nieznacznie i powoli ruszył w stronę budynku Kwatery.
          Shairisse przez chwilę przyglądała się wojownikowi, gdy odchodził. Miała wrażenie, że poruszanie się sprawia mu sporo bólu. Pierwsza myśl, jaka ją naszła to, że zapewne szef przeforsował się w czasie treningu. Odwróciła się więc do zaklinacza i spojrzała na niego z wyrazem twarzy, jakby pytała “to, co teraz robimy”?.
          - Gotowa na sesję? - zapytał Itzal z ciepłym uśmiechem, jednocześnie przyglądając się jej uważnie.
          - Tak, chodźmy - odparła i powoli ruszyli w stronę plaży.
          W czasie drogi na chwilę opuścił ją dobry humor, gdy przypomniała sobie, podsłuchaną dzień wcześniej rozmowę szefów straży, a przed oczami ponownie zamajaczył obraz Valkyona, oddalającego się z grymasem bólu na twarzy. W jej umyśle zagnieździło się kilka natrętnych myśli i nie dawało jej spokoju, wracając do niej niczym bumerang, za każdym razem, gdy starała się je od siebie odpędzić. Czego nie chciał jej powiedzieć wojownik, mimo iż jego dwaj najlepsi przyjaciele uważali, że powinien to zrobić? Jaka jest przyczyna dolegliwości bólowych chłopaka? Bo to jednak nie mogło być przeforsowanie, jak wcześniej pomyślała. Znała go przecież dobrze, od dawna trenowali razem i nigdy białowłosy nie miał takich problemów po sparingach czy ćwiczeniach, jak dzisiaj. A jeśli już zdarzyła się jakaś kontuzja, to maść od Ewelein zawsze wystarczała. Dzisiaj jednak wojownik wyraźnie szukał alternatywnych metod uśmierzania bólu. Dlaczego?  W pewnym momencie zmarszczyła brwi i poczuła, że za chwilę eksploduje od nadmiaru pytań, na które nie znała odpowiedzi. Wtedy postanowiła, że chce poznać odpowiedź, chociaż na jedno ze swoich pytań.
          - Czy Valkyonowi coś dolega? - zapytała zaklinacza, a w jej głosie dało się słyszeć zaniepokojenie.
          - Czemu tak myślisz? - Itzal odpowiedział pytaniem na pytanie, spoglądając na nią zaintrygowany. Już od dłuższego czasu wyczuwał, że nastrój dziewczyny uległ pogorszeniu i coś wyraźnie ją martwiło. Teraz zrozumiał, kto jest powodem tych zmartwień. W ciągu ostatnich dwóch dni zaobserwował, że Shai z Valkyonem, jako przyjaciele są sobie naprawdę bliscy.
          - Odniosłam wrażenie, że poruszanie się sprawia mu ból - odparła zmartwiona. - I wygląda, jakby mu brakowało energii i siły. Poza tym rozmawialiście o akupresurze i medytacji, co jest trochę dziwne, gdyż Valk nigdy nie interesował się takimi sprawami.
          - Widzę, że dobra z ciebie obserwatorka - odparł z uznaniem zaklinacz. - Rzeczywiście twój szef miał chyba jakiś wypadek w Balenvii, ale nie dopytywałem go o szczegóły, a sam też mi nie powiedział - dodał, ukrywając jednak przed dziewczyną prawdę. Valkyon zdradził mu bowiem, że w Balenvii miał nieoczekiwane i dość ostre starcie z Ashkorem i stąd te dolegliwości bólowe. Poprosił jednak, aby zaklinacz zachował tę wiedzę tylko dla siebie.
          - Czy to coś poważnego? - zapytała z troską.
          - Nie, nie ma żadnych złamań, jest tylko poobijany i obolały. Zaproponowałem mu, że pokażę, jakie miejsca na ciele należy uciskać, aby wytłumić odczuwanie bólu i, że nauczę go treningu autogennego, który ma działanie odstresowujące i rozluźniające - wytłumaczył ze spokojem. - Jeśli chcesz poznać więcej szczegółów, to musisz zapytać o nie swojego szefa osobiście.
          - Rozumiem - powiedziała z ulgą, chociaż nie do końca czuła się uspokojona. Przez moment rozważała, czy porozmawiać z Itzalem o tym, co wczoraj podsłuchała, ale ostatecznie postanowiła jednak to przemilczeć. - Może wieczorem go podpytam o jakieś szczegóły.
          Resztę drogi szli, rozmawiając o wczorajszym dniu i wydarzeniach z poranka. Dokładniej rzecz biorąc, to Shairisse opowiadała o tym, jak z Leiftanem spędzili czas na odosobnionej plaży i o tym, jak zaskoczył ją rano prezentem. Wspomnienie porannych wydarzeń sprawiło, że ponownie wrócił jej humor i wypełniło ją przyjemne uczucie szczęścia i spełnienia. Zaklinacz słuchał jej z zainteresowaniem, uśmiechając się nieznacznie i od czasu do czasu wtrącając jakąś uwagę, lub zadając pytanie. Równocześnie zastanawiał się, dlaczego lorialet, tak czarujący i dbający o swoją dziewczynę, wywołuje u niego tak negatywne emocje i odczucia. Dlaczego w kontakcie z nim wyczuł tyle złości i nienawiści? Słuchając zwierzeń Shairisse miał wrażenie, jakby opowiadała o kimś zupełnie innym, niż osoba, którą on poznał. Czy to w ogóle możliwe, żeby ktoś mający tak mroczną duszę, był jednocześnie czuły i troskliwy wobec drugiej osoby? Co prawda osoby, która jest dla niego ważna, którą szanuje i przede wszystkim… kocha. W tym momencie Itzal doznał jakby wewnętrznego olśnienia. Może kluczem do zrozumienia tej dziwnej zagadki jest właśnie miłość?
          Spojrzał na rozpromienioną dziewczynę, która z pasją i szczęściem wymalowanym na twarzy, opowiadała o chłopaku i zelektryzowała go nagła myśl, że może nie chodzi o to, kim jest Leiftan, albo kim jest ona. Może istotne są właśnie relacje i emocje, jakie ich łączą oraz to, jak oboje zmieniają się pod ich wpływem? To by tłumaczyło, dlaczego jego niezawodna intuicja zaklinacza nakazuje mu, nie wtrącać się w sprawy tych dwojga. I to wrażenie, że oboje stanowią jakiś klucz do większej sprawy… Itzal zdawał sobie sprawę, że jest wiele pytań, na które nie znał jeszcze odpowiedzi, chociaż jako zaklinacz poznał tych odpowiedzi więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Wiedział, że Shairisse nie zjawiła się w Eldaryi przez przypadek i wiedział, że jej przeznaczeniem jest odegrać istotną rolę w historii tego świata. Nie wiedział jeszcze konkretnie, jakie jest to przeznaczenie, ale miał przeczucie, że w najbliższym czasie będzie mu dane się tego dowiedzieć. Poznane i odczytane dotychczas znaki, przepowiednie oraz wizje - to wszystko powoli składało się zaklinaczowi w pewną całość, chociaż jeszcze rozmytą i nieklarowną. Nie potrafił jednak na razie zrozumieć, jaką rolę w tym wszystkim ma odegrać Leiftan. W żadnej dotychczasowej wizji, czy przepowiedni nie znalazł żadnej wzmianki o lorialecie.
          Kiedy doszli na plażę, od razu skierowali się w stronę stałego miejsca na uboczu. Idąc brzegiem morza, Itzal przyglądał się dziewczynie w milczeniu i z tajemniczym uśmiechem na twarzy. Ona również z nieśmiałym uśmiechem spoglądała na niego, nie bardzo już wiedząc, co powiedzieć i jak się zachować. W czasie drogi i rozmowy miała wrażenie, że coś zaprząta myśli zaklinacza. Nie była jednak pewna, czy martwi się on ich sesja, czy może czuje się znudzony jej opowieściami. Gdy zaczęła się nad tym zastanawiać, poczuła się trochę niezręcznie, że przez całą drogę mówiła tylko o swoich sprawach. Widząc jej zmieszanie i lekkie zakłopotanie, Itzal uśmiechnął się szeroko, z przepraszającym wyrazem twarzy.
          - Wybacz Shairisse, trochę się zamyśliłem - wyjaśnił, jakby odczytując myśli dziewczyny. - Czeka nas dzisiaj dość poważne wyzwanie i rozważam najlepszy sposób działania - dodał z ciepłym uśmiechem, nie mogąc jej przecież zdradzić, co tak naprawdę zaprzątało jego umysł. - Zanim więc zaczniemy, dla jasności i pewności zapytam, czy nie rozmyśliłaś się, co do naszej dzisiejszej sesji? A może jest coś innego, co chciałabyś, żebyśmy dzisiaj przerobili lub przedyskutowali…
          - Mam pewne wątpliwości i sporo różnych pytań - odparła z westchnieniem. - Jednak zdania nie zmieniłam… 
          - Domyślam się, że chodzi o tę tajemniczą istotą, która jest tobą zainteresowana i cię obserwuje? - powiedział, jakby pytając i stwierdzając jednocześnie. - Jeśli zechcesz, to możemy o tym jeszcze porozmawiać, chociaż przyznam szczerze, że nie mam żadnych nowych informacji i nie wiem, czy potrafiłbym powiedzieć ci coś konkretnego…
          - Wiem - odparła cicho. - To znaczy, domyślałam się, bo od wczoraj niewiele się mogło zmienić w tej kwestii. Dlatego zajmijmy się sprawą ataku Ashkore’a, a o tamtych sprawach porozmawiamy później… Jeśli będziemy mieli jeszcze czas… - dodała smutno.
          - Czemu mielibyśmy nie mieć czasu? - zdziwił się zaklinacz.
          - Ponieważ to jest nasza ostatnia sesja z zaplanowanych, a Ezarel powiedział mi na początku, że jak uporamy się z moimi emocjami, to będziesz ruszać w dalszą drogę… - powiedziała z wyczuwalnym zawodem w głosie.
          - No to tutaj cię zaskoczę i mam nadzieję, że pozytywnie - odparł z łagodnym uśmiechem. - Taki był początkowo plan, ale rozmawiałem z Miiko o tobie, o naszej wspólnej pracy i podjęliśmy decyzję, że na razie zostanę troszkę dłużej…
          - Naprawdę? - przerwała mu, wyraźnie uradowana tą wiadomością.
          - Tak, moja droga - potwierdził lekko zaskoczony jej reakcją.
          - Bardzo się cieszę Itzalu - odpowiedziała entuzjastycznie, ledwo powstrzymując się, aby z radości nie rzucić się na mężczyznę. - Uściskałabym cię, ale nie wiem, czy tak wypada - zaśmiała się trochę nerwowo, zmieszana własną reakcją.
          - A czemu nie? - odparł rozbawiony. - To, że jestem zaklinaczem, nie znaczy, że nie lubię się przytulać - mówiąc te słowa, zachęcająco rozłożył obie ręce.
          - Jesteś niepoprawny! - powiedziała, uśmiechając się serdecznie i przytulając go radośnie.
          - Muszę przyznać, nie spodziewałem się tak ekspresyjnej reakcji - powiedział rozbawiony całą sytuacją i jeszcze mocniej przytulił ją do siebie. - Ale powiem ci szczerze, że twoja reakcja sprawiła mi wielką radość - dodał, gdy odsunęła się od niego.
          - Cieszą się bardzo - powiedziała, rumieniąc się delikatnie. - Bo ja już tak mam, jak kogoś polubię… Jestem wtedy trochę niepohamowana w swoich reakcjach.
          - I bardzo dobrze - zaśmiał się zaklinacz. - To tylko świadczy na twoją korzyść. Nie ma czego się wstydzić. I jest mi niezmiernie miło, wiedząc, że należę do grona osób, które darzysz sympatią.
          Shairisse poczuła, że rumieni się jeszcze bardziej i dla ukrycia tego faktu, zwróciła się twarzą w stronę morza tak, aby Itzal tego nie zauważył. On jednak dobrze wiedział, co się dzieje, ale nie chcąc jej bardziej zawstydzać, uśmiechał się tylko nieznacznie pod nosem. Już jakiś czas temu zwrócił uwagę, że dziewczyna jest skromna i często rumieni się, gdy ktoś prawi jej komplement, lub za coś ją chwali.
          Gdy dotarli na swoje stałe miejsce, od razu rozsiedli się na piasku, jak zawsze przodem do siebie i po turecku. Zaklinacz przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu, ze zmarszczonymi delikatnie brwiami, wyraźnie zastanawiając się nad czymś. W pewnym momencie spojrzał na Shairisse badawczo.
          - Zaczniemy dzisiaj trochę nietypowo - powiedział bardzo poważnie. - Czy mogę zacząć obserwować twoją aurę, zanim jeszcze rozpoczniemy właściwą sesję? Mam bowiem pewne podejrzenia i chciałbym się upewnić, że się nie mylę…
          - Oczywiście, że możesz - odparła spokojnie. 
          - Dziękuję - odezwał się zaklinacz i zamknął oczy, a jego znaki zaczęły lśnić. - Wszystko ci za chwilę wyjaśnię Shairisse, ale na razie chcę tylko skompletować potrzebne mi informacje - poinformował łagodnym głosem. - Z naszych dotychczasowych rozmów wiem, że pamiętasz wszystko z tamtej nocy, aż do momentu, gdy Ashkore wyrecytował jakąś nieznaną ci formułę, najprawdopodobniej zaklęcie “oddzielenia duszy”. Z zawirowań twojej aury wnioskuję, że wydarzyło się wówczas coś jeszcze, czego nie potrafisz sobie przypomnieć. Nie wiem, czy to ty sama blokujesz wspomnienie o tym, czy może to ktoś inny sprawił, że nie możesz teraz odnaleźć tego w swoim umyśle.
          - No właśnie - powiedziała smutno. - Mam czarną dziurę w pamięci, aż do chwili, gdy obudziłam się w przychodni… 
          - Domyślam się - stwierdził łagodnie. - Tak się często zdarza, gdy dusza niespodziewanie opuści ciało i trafi do nieznanego sobie wymiaru. Poczucie zagubienia, które wówczas się pojawia, sprawia, że nie potrafi ona na stałe zarejestrować w pamięci tego, co się wówczas dzieje. Co więcej, gdy taka zagubiona dusza z jakiegoś powodu powróci do swojego ciała i ponownie w nim zakotwiczy, to wszystko, czego doświadczyła w poprzednim wymiarze, zostaje z niej tak jakby zmyte, nie zostawiając po sobie śladu. Rozmawiałem trochę z innymi o tym, co się wydarzyło w tamtą noc. Dowiedziałem się, że Ewelein miała spore problemy z utrzymaniem cię wówczas przy życiu. Twój duch z jakiegoś powodu nie potrafił się ponownie zakotwiczyć. 
          - Może to wtedy w mojej pamięci wszystko samo się oczyściło? - zapytała z westchnieniem.
          - No właśnie o to chodzi, że u ciebie nie doszło do takiego oczyszczenia - wyjaśnił spokojnie. - Gdyby tak było, w chwili opowiadania o tym, w twojej aurze dostrzegłbym tylko niewielki impuls, świadczący o tym, że więź ducha i ciała uległy czasowemu rozdzieleniu. U ciebie jednak aura ulega specyficznym wibracjom, co oznacza, że nie doszło do oczyszczenia, tylko do zablokowania.
          - Czemu tak się stało? - zapytała zdziwiona.
          - Tego właśnie pragnę się dowiedzieć - oznajmił z uśmiechem. - Musisz wiedzieć, że formuła wypowiedziana przez Ashkore’a w czasie ataku, powoduje łagodne oddzielenie ducha od ciała. Oznacza to, że nie powinnaś była odczuwać zagubienia, więc nie powinnaś też tracić swoich wspomnień…
          - To, czemu nie pamiętam? - westchnęła. - Czy istnieje szansa, żebym kiedyś przypomniała sobie cokolwiek z tego?
          - Jest taka możliwość - powiedział zaklinacz bardzo poważnie. - Tylko że tutaj zaczynają się sprawy komplikować. Nigdy nie interesowałaś się parapsychologią, a tym bardziej nie szkoliłaś się w rozwijaniu zdolności swojego umysłu. Dlatego nie masz potrzebnych umiejętności, aby odnaleźć u siebie zablokowane obszary wspomnień…
          - A gdybym teraz zaczęła się tego uczyć? - zapytała niepewnie, ale z nadzieją w głosie.
          - To przy intensywnym treningu, za kilkanaście miesięcy mogłabyś zacząć próby odnalezienia w swoim umyśle tych wspomnień - wyjaśnił łagodnym tonem.
          - Nie jest to satysfakcjonująca wizja - odparła zrezygnowana. - Nie ma jakiegoś sposobu, żebym przypomniała sobie wcześniej? Jakiegoś zaklęcia, formuły lub eliksiru?
          - Są zaklęcia i eliksiry, ale efekty ich działania są bardzo nieprzewidywalne - oznajmił zamyślony.
          Przez dłuższą chwilę przyglądał się dziewczynie, rozważając możliwość wykorzystania umiejętności “nosse mentem”, czyli poznanie umysłu. Jako jeden z najstarszych i najlepiej wyszkolonych zaklinaczy, znał sposoby na przenikanie do czyjegoś umysłu. Miał też wystarczającą wiedzę i umiejętności, aby w takim umyśle odnaleźć to, czego szukał, czyli na przykład blokady umysłowe. Wyszkoleni zaklinacze często korzystali z tego sposobu, aby dzielić się wiedzą i doświadczeniami między sobą, bezpośrednio z umysłu do umysłu. Z racji wyszkolenia obu stron, metoda ta nie sprawiała im żadnych problemów, ani nie wymagała dużych nakładów energii. Jednak sprawa przedstawia się całkiem inaczej, gdy trzeba wniknąć do umysłu osoby niedoświadczonej, którą na pewno była Shairisse.
          Dziewczyna przyglądała się Itzalowi z wyczekiwaniem wymalowanym na twarzy. Jednak gdzieś w środku powoli traciła nadzieję na odzyskanie wspomnień i przekonana była, że zaklinacz zaproponuje przerabianie emocji. 
          - Jak bardzo mi ufasz Shairisse? - zapytał mężczyzna trochę z nienacka.
          - Jak bardzo? Nie rozumiem… - odparła zdezorientowana. - Mam do ciebie pełne zaufanie…
          - Zapytam konkretniej, czy ufasz mi na tyle, aby bez strachu wpuścić mnie do swojej głowy? - doprecyzował swoje pytanie. - Pytam, ponieważ zebrałem już wszystkie informacje, których potrzebowałem do podjęcia decyzji odnośnie do naszej dzisiejszej sesji. Zauważyłem, że w tej całej sprawie z atakiem Ashkore’a, sam atak raczej nie stanowi dla ciebie emocjonalnego problemu. Problemem jest świadomość, że mogłaś utracić kontrolę nad swoją duszą… Dlatego zaczęliśmy naszą współpracę i dlatego możemy śmiało stwierdzić, że cała nasza dotychczasowa praca była domykaniem tej konkretnej emocji. Widzę ogromną poprawę w twoich barierach ochronnych i w natężeniu twojej aury, w porównaniu z tym, jak wyglądały one w chwili naszego pierwszego spotkania.
          - Czyli jestem już odporna na opętania? - zapytała z nadzieją w głosie.
          - Nie całkowicie - odparł spokojnie. - Dla jasności powiem, że nie ma osób całkiem odpornych na opętania. Nawet ja, ze wszystkimi swoimi umiejętnościami i znakami ochronnymi, jestem narażony na utratę kontroli nad swoim duchem. Jednak twoje bariery ochronne są dużo mocniejsze niż na początku i opętanie twojego ducha będzie stanowić dla kogoś spory problem.
          - No to mi ulżyło - powiedziała, wzdychając przy tym z ulgą.
          - Jeśli będziesz miała ochotę, to nauczę cię kilku sposobów, jak usprawnić przepływ energii przez ciało, do codziennego stosowania. Sprawny przepływ energii działa dobroczynnie na bariery i aurę…
          - Oczywiście, że chcę - oznajmiła z radością.
          - Dobrze, to cię nauczę - odparł zadowolony, widząc jej entuzjazm. - A wracając do mojego pytania o zaufanie… Mam nieodparte wrażenie, że wspomnienie, którego nie potrafisz odnaleźć w swoim umyśle, ma jakiś wpływ na twoje emocje, a przez to, powoduje tak silnie wibracje twojej aury. Odniosłem też wrażenie, że chciałabyś je odblokować…
          - Nawet nie wiesz, jak bardzo - potwierdziła z nieśmiałym uśmiechem. - Wiem, że to może wydawać się egoistyczne z mojej strony, ale coś mi mówi, że w tym wspomnieniu ukryte jest coś ważnego, dla mnie osobiście ważnego…
          - Rozumiem - Itzal uśmiechnął się ciepło. - To nie jest egoizm, powiedziałbym raczej, że to pogoń za przeczuciem. Zapytałem, czy ufasz mi na tyle, żeby mnie wpuścić do swojego umysłu, ponieważ znam kilka sposobów na odblokowanie pamięci, więc może udałoby mi się odblokować twoje…
          - Naprawdę?! - przerwała mu radośnie, spoglądając na niego z nową nadzieją w oczach.
          - Tak, ale wymagałoby to wniknięcia do twojego umysłu - powiedział bardzo poważnie. - Przede wszystkim, aby to zadziałało, potrzebowałbym twojego pozwolenia na wejście i ingerencję w twoim umyśle i wspomnieniach, gdyż nie zamierzam łamać zasad kodeksu światła. Dużo też zależy od twojego zaufania, bo ufając mi, nie będziesz blokować moich działań i nie odczujesz żadnych dolegliwości z powodu mojej ingerencji. Dlatego pytam, czy ufasz mi na tyle, aby zgodzić się na takie rozwiązanie… 
          - Oczywiście, że ci ufam Itzalu - zapewniła go żarliwie. - Wiem, że zachowasz pełen profesjonalizm, dlatego wyrażam całkowitą zgodę na to, abyś wszedł do mojej głowy i zrobił wszystko, aby pomóc mi odzyskać wspomnienia i spokój.
          Zaklinacz uśmiechnął się na jej słowa, a następnie wyjął z kieszeni dwie fiolki z eliksirem Incumbo. Widząc zdumienie na twarzy dziewczyny, wyjaśnił, że dzisiaj wskazane jest, aby oboje go wypili. On, aby bez większych problemów móc nawiązać z nią kontakt myślowy, a przez to szybciej i sprawniej odnaleźć się w jej umyśle. Ona - ponieważ powinna maksymalne skoncentrować się na wydarzeniach z tamtej nocy, a wówczas on podczepi się pod tę koncentrację i jej myśli, aby bez zbędnego błądzenia po jej umyśle odnaleźć wspomnienie, którego szukają i odblokować je. Wytłumaczył, że bardzo ważne jest, aby nie rozpraszała się i wsłuchiwała w jego głos, który w pewnym momencie będzie słyszeć w głowie.
          Gdy skończył tłumaczyć i wyjaśniać, oboje wypili eliksiry i zaklinacz wyrecytował dodatkowo zaklęcie, które miało wzmocnić ich bariery. Znaki na jego ciele zaiskrzyły ostrym blaskiem, a ich oboje dodatkowo spowiła delikatna, bladoniebieska poświata.
          - Zamknij oczy Shairisse i wsłuchaj się w mój głos - zaczął mówić łagodnie. - Pamiętaj, że w każdej chwili możesz się wycofać i wyrzucić mnie ze swojego umysłu. Moją obecność rozpoznasz po tym, że mój głos usłyszysz bezpośrednio w swojej głowie i będziesz mieć takie dziwne wrażenie, jakby było ci w niej trochę za ciasno. A teraz skoncentruj się na tamtych wydarzeniach i opowiedz mi krok po kroku, dlaczego poszłaś na tę polanę.
          Dziewczyna w pierwszej kolejności wyjaśniła, że wszystko zaczęło się, gdy oboje z Leiftanem umówili się na poważną rozmowę, po jego powrocie z misji. Następnie opowiedziała o dziwnym zmęczeniu, jakie odczuwała po powrocie do Kwatery ze swojej misji, o problemach z koncentracją oraz znalezieniu listu rzekomo od Leiftana, który jednak okazał się podpuchą Ashkore’a, w celu wywabienia jej z Kwatery. Następnie szczegółowo opisała, co wydarzyło się na polanie i o swojej absurdalnej złości, którą poczuła z powodu nieobecności Leiftana, w chwili, gdy zamaskowany recytował formułę “oddzielenia duszy”. Gdy chciała powiedzieć, że to wszystko, co pamięta, nagle poczuła w głowie coś jakby natłok myśli i lekki ucisk, a zaraz potem usłyszała łagodny i ciepły głos zaklinacza, który prosił, aby skoncentrowała się na osobie Leiftana. Doznanie to było dla niej tak dziwne i zaskakujące, że na moment całkowicie się zdekoncetrowała i otworzyła oczy.
          - Shai proszę cię, skup się i zamknij oczy, bo stracę połączenie z twoim umysłem - usłyszała głos Itzala w głowie, mimo że jego usta nawet nie drgnęły. Natychmiast zrobiła, o co ją poprosił. - Wytrzymaj jeszcze chwilę, chyba właśnie znalazłem zablokowane wspomnienia…
          Dosłownie chwilę później usłyszała, jak zaklinacz wypowiada masę niezrozumiałych słów i poczuła, jakby wzrost ciśnienia w głowie, a następnie silne pulsowanie zaczynające się w skroniach i kończące u podstawy czaszki. Zanim jednak zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, poczuła wszechogarniające, błogie uczucie odprężenia i uświadomiła sobie, że zaraz pewnie straci kontrolę nad swoim ciałem i upadnie. Jednak zamiast upadku poczuła, że jest w stanie nieważkości i otacza ją kompletna ciemność. Mimo to nie odczuwała strachu, czy nawet zaniepokojenia. Gdzieś tylko nad sobą usłyszała przepraszający głos zaklinacza:
          - Wybacz Shairisse, ale mogę odblokować tylko to…
          Zdziwiona zamrugała oczami i w pewnym momencie ciemność zaczęła się rozpraszać. Wówczas zobaczyła, że znajduje się w Sali Kryształu. W pomieszczeniu panował przyjemny, klimatyczny półmrok, a jedynym źródłem światła była rezonująca poświata, bijąca od Wielkiego Kryształu. Rozejrzała się i spostrzegła Leiftana, który wpatrywał się w Kryształ. Nagle ogarnęło ją uczucie, że to wszystko jest jej znajome i miało miejsce… w noc ataku. Gdy usłyszała wypowiedziane przez lorialeta pytanie: -”Dlaczego tak mi się przyglądasz?”, od razu powróciły do niej wszystkie obrazy, uczucia i myśli z tamtej wspólnej ich rozmowy przy Wielkim Krysztale. Przypomniała sobie każde słowo i każdy gest… I tak jak wtedy, z zapartym tchem słuchała jego wyznania. Gdy ponownie usłyszała słowa: - “[...]porzuciłbym wszystko, wyrzekłbym się wszystkiego i dla ciebie stałbym się…”, jej serce nieomal stanęło w pełnym oczekiwaniu na dalszy ciąg wyznania. Zamiast jednak usłyszeć koniec wypowiedzi, jej myśli i wizję rozproszył nagły błysk światła…
          Shairisse gwałtownie usiadła, łapiąc głęboki oddech i półprzytomnym wzrokiem rozglądając się dookoła siebie. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jest na plaży z zaklinaczem, który z ciepłym uśmiechem na twarzy spokojnie jej się przyglądał.
          - Wszystko w porządku? - zapytał z troską w głosie, gdy w końcu zatrzymała swoje spojrzenie na jego twarzy.
          - Tak… - powiedziała trochę niepewnie. - Przypomniałam sobie rozmowę z Leiftanem w Sali Kryształu…
          - Rozumiem.
          - Tylko dlaczego ona urywa się tak gwałtownie? - zastanawiała się na głos.
          Zaklinacz opowiedział jej to, czego dowiedział się od Miiko i wyjaśnił jej, że to był zapewne moment, w którym kitsune weszła do pomieszczenia i zapaliła światło. Jeszcze przez chwilę rozmawiali o tamtych wydarzeniach. Oboje doszli do wniosku, że nagłe pojawienie się szefowej i zapalenie przez nią światła, musiało być tym impulsem, który spłoszył duszę dziewczyny i dlatego się zagubiła. Wyjaśniałoby to też, dlaczego nie pamięta dalszych wydarzeń z tamtego okresu.
          - Dziękuję ci Itzalu za to wszystko, co dzisiaj dla mnie zrobiłeś - powiedziała z serdecznym uśmiechem. - To naprawdę wiele znaczy dla mnie i nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek zdołam ci się odwdzięczyć…
          - Dla mnie to też była ogromna przyjemność - odparł łagodnie. - I nie oczekuję niczego w zamian… No, może poza serdecznym uśmiechem i tym, że będziesz mnie mile wspominać - dodał rozbawiony.
          Shairisse zapewniła, że zawsze będzie go ciepło wspominać i zaznaczyła, że nie chce tracić z nim kontaktu. Itzal zażartował, że zanim on ruszy dalej, to ona zapewne będzie miała go już dość, ale jednocześnie obiecał, że nie stracą kontaktu ze sobą. Wracając do Kwatery, oboje śmiali się i żartowali, że skoro skończyli pracować nad jej emocjami, to będzie im trochę nudno. Wówczas zaklinacz przypomniał jej, że chciała nauczyć się sposobów na poprawę przepływu energii i nie ma mowy o żadnej nudzie.
          Gdy minęli główną bramę, Shairisse nagle spoważniała i zatrzymała się w miejscu, jakby trafiła na niewidzialną ścianę. Zaskoczony zaklinacz zaczął ją dopytywać, co się dzieje i czy wszystko jest w porządku, ale ona nie reagowała na jego pytania. Po chwili jednak spojrzała na niego, ale jej spojrzenie było jakieś nieobecne.
          - Muszę odkryć swe korzenie, aby poznać przeznaczenie… - powiedziała w zamyśleniu i po tych słowach osunęła się bezwładnie w jego ramiona. Nie zastanawiając się ani chwili, pochwycił ją na ręce i szybkim krokiem ruszył w stronę budynku, aby jak najprędzej obejrzała ją Ewelein. Przez całą drogę dziewczyna mamrotała coś niezrozumiale, mimo to zaklinacz wychwycił, że mówi coś o smokach i wyspie Memoria.

Offline

#23 03-02-2023 o 22h35

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam wszystkich i pozdrawiam.

cz.18 ŚCIEŻKA PRZEZNACZENIA

          - Itzal? Itzal, gdzie jesteś?! Co się tutaj dzieje? - zawołała Shairisse, w panice rozglądając się dookoła siebie. Po chwili zorientowała się, że jest kompletnie sama, a w dodatku znajduje się w miejscu, do złudzenia przypominającym wyspę Memoria. Było tu jednak jakoś inaczej… Wszystko wokół niej pozbawione było kolorów i panowała kompletnie głucha cisza. Mimo w miarę otwartej przestrzeni nie czuła żadnego powiewu wiatru, a na drzewach nie poruszał się żaden listek i nie drgało ani jedno źdźbło trawy. Miejsce to zarówno ją intrygowało, jak i wzbudzało dziwny niepokój. Mimo swoich obaw postanowiła się jednak rozejrzeć po okolicy. Powoli i niezbyt pewnie skierowała swoje kroki w stronę zapomnianego klifu. Panująca wokół cisza, przerażała ją coraz bardziej. Nie słyszała żadnych ptasich treli ani żadnych odgłosów chowańców. Nawet jej własne kroki wydawały się całkiem bezgłośne, mimo iż wielokrotnie stawiała je w dość wysokiej i przysuchej ściółce.
          Kiedy doszła do klifu, jej zdziwienie niemal sięgnęło zenitu. Stając na krawędzi, nie wyczuła na ciele najmniejszego podmuchu wiatru. Morskie fale poruszały się w zwolnionym tempie, leniwie rozbijając się o skalne nabrzeże i nie robiąc przy tym żadnego hałasu. Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby upływ czasu został mocno spowolniony.
          - Co jest grane? Co ja tutaj robię? - zapytała przerażona samą siebie, a jej głos uleciał w przestrzeń z dziwnym echem. - Halo! Jest tu ktoś?
          Nikt jednak nie odpowiedział na jej pytania, a ona sama nie potrafiła zrozumieć, gdzie tak naprawdę jest i dlaczego się tutaj znalazła. Czyżby ingerencja zaklinacza spowodowała u niej jakieś halucynacje?
          - Czemu jestem tutaj sama? - zastanawiała się, czując się coraz bardziej osamotniona. Im dłużej stała na klifie, tym bardziej to uczucie w niej narastało, powodując wzrost jej rozgoryczenia. W końcu zrezygnowana upadła na kolana, a do jej oczu zaczęły napływać łzy.
          - Tak bardzo bym chciała, aby ktoś tu przy mnie był… - wyszeptała, cicho łkając.
          Mówiąc to, pomyślała o Leiftanie i o tym, jak bardzo chciałaby się wtulić teraz w jego ramiona. Pragnienie to spowodowało, że po jej policzkach zaczęły spływać coraz większe łzy. Zanim jednak zdążyła się rozpłakać na dobre, wyczuła obok siebie znajomą energię i poczuła przyjemne ciepło. Z nadzieją uniosła głowę i spojrzała przed siebie. Tuż przed nią lewitowała ulotna postać Wyroczni, która z nikłym uśmiechem na twarzy spoglądała na nią  i wyciągała dłoń, wyraźnie zachęcając, aby wstała.
          - Wyrocznio! - zawołała uradowana jej widokiem, jednocześnie podnosząc się i wycierając mokre ślady łez z policzków. - Co ja tutaj robię? Czemu mnie tu sprowadzono?
          Wyrocznia zaczęła do niej mówić, głosem serdecznym i spokojnym, ale jak zawsze mówiła w języku praprzodków i Shai nie potrafiła jej zrozumieć. Jedyne, co udało jej się wyłapać, to że musi wrócić i odnaleźć smoki. W pewnym momencie gdzieś za plecami Wyroczni wyczuła tę samą energię, jaką emanowała istota, obserwująca ją w ostatnich dniach. I tak jak dotychczas ta potężna istota nie pokazała się, ale tym razem odezwała się, wypowiadając jedno zdanie:
          - Byś poznała przeznaczenie, musisz odkryć swe korzenie.
          Głos tajemniczej istoty był donośny, ale przy tym bardzo łagodny i nie wzbudzał w niej lęku ani żadnych obaw. Do głowy cisnęło jej się teraz całe mnóstwo nowych pytań, których jednak nie zdążyła zadać. Nagle bowiem poczuła, jakby jakaś siła gwałtownie wyrwała ją z owego miejsca i cisnęła całkiem gdzie indziej. Gdy otworzyła oczy, zdała sobie sprawę, że znajduje się w przychodni, a nad nią pochyla się zatroskana Ewelein, wpatrując się w jej twarz intensywnie.
          - Odzyskała świadomość! Wezwijcie Miiko i pozostałych! - usłyszała radosne okrzyki przyjaciółki. - Słyszysz mnie Shai? Wiesz, gdzie jesteś? Jak się czujesz moja droga? - dopytywała elfka, wyraźnie uradowana z jej powrotu do świadomości. - Wiesz, że znowu napędziłaś nam strachu?
          - Ale tym razem Ewe, to też nie moja wina - wyszeptała ledwo słyszalnym głosem, uśmiechając się przepraszająco.
          - No wiem, wiem - zaśmiała się pielęgniarka.
          Jeszcze przez chwilę oglądała ją i badała dokładnie, jednak poza zwiększonym stężeniem maany we krwi, nie zaobserwowała żadnych niepokojących symptomów. Gdy kończyła badanie, do przychodni weszła Miiko i szefowie straży. Po wymianie zwyczajowych grzeczności, Shairisse zaczęła opowiadać o dziwnej wizji związanej z Memorią i o spotkaniu z Wyrocznią. Przyznała też, że poza Wyrocznią była tam jeszcze inna potężna istota, która oznajmiła, że jeśli chce poznać przeznaczenie, to musi odkryć swoje korzenie. Wszyscy dopytywali ją, czy wie, kim była ta istota, ale zgodnie z prawdą odparła, że tylko wyczuła jej obecność i usłyszała skierowane do siebie słowa. Zaznaczyła również, że istota nie wzbudzała w niej lęku, a wręcz emanowała energią podobną do energii Wyroczni, tyle że o wiele silniejszą.
          W tym czasie zaklinacz siedział z boku na krześle i w zadumie przysłuchiwał się temu, co mówiła Shai. Już niosąc ją do przychodni, zrozumiał, że dziewczyna zapewne ma wizję pozazmysłową, gdyż wyczuwał ogromne ilości skumulowanej energii. Wszystkimi zmysłami odbierał obecność potężnej istoty i wiedział, że jest to ta sama istota, która od pewnego czasu obserwuje dziewczynę. Teraz jej słowa były potwierdzeniem jego przypuszczeń, jak również tego, co osobiście wcześniej wyczuwał.
          Kiedy Shairisse powiedziała, że Wyrocznia prawdopodobnie zaleciła jej odnalezienie smoków na wyspie, Itzal mimowolnie spojrzał na Valkyona. Wojownik stał trochę na uboczu, a gdy dziewczyna wspomniała o smokach, wyraźnie dało się zauważyć w jego postawie wzrost zainteresowania tematem. W czasie całej dyskusji nie odzywał się jednak ani słowem, podczas gdy inni zawzięcie debatowali o tym, czy Shairisse czasami czegoś nie pokręciła, bo przecież smoki dawno wyginęły. W końcu padło stwierdzenie, że najlepiej będzie poczekać na powrót Leiftana i wówczas ponownie, na spokojnie przedyskutować sprawę. Podjęto też decyzję o zleceniu Keroshane i komuś jeszcze poszukiwań w archiwach i starych księgach jakichś wpisów o Memorii oraz o dopytanie informatorów o jakieś dodatkowe wiadomości. Po ustaleniu wstępnych decyzji wszyscy opuścili przychodnię. Shairisse również dostała pozwolenie na opuszczenie szpitalnej sali.
   
   ***

          Zaklinacz po wejściu do swojego pokoju, zmęczony opadł na fotel. Czuł się prawie doszczętnie pozbawiony sił i energii. Wniknięcie do umysłu Shairisse i odblokowanie jej wspomnień, pilnując jednocześnie, aby nie naruszyć jej prywatności i nie narobić żadnych szkód, kosztowało go naprawdę wiele wysiłku. Przy niej starał się jednak tego nie okazywać, aby nie wzbudzać w niej poczucia winy. Już przy poprzedniej sesji dziewczyna miała wyrzuty sumienia, że z jej powodu czuł się osłabiony, a wówczas nie był nawet w ułamku tak zmęczony, jak dzisiaj. Zaniesienie jej do przychodni po tym, jak zasłabła, pozbawiło go sił do reszty, mimo iż normalnie nie stanowiłoby dla niego wyzwania. Dziewczyna jest przecież osobą drobną i lekką, ale poprzedzająca to sesja i zmęczenie niestety, ale okazały się wyczerpujące. Po wyjściu z przychodni spotkał się jeszcze z Valkyonem, aby pokazać chłopakowi naturalne sposoby walki z odczuwaniem bólu. Naukę treningu autogennego zaplanowali już na następny dzień, gdyż wojownik zauważył jego zmęczenie i nie chciał go niepotrzebnie bardziej męczyć. 
          Itzal dłuższy czas siedział z zamkniętymi oczyma i odpoczywał, aż do czasu, gdy za oknem zapadł zmrok i ucichło większość odgłosów dnia. Jedynie cykady i świerszcze dawały wieczorny koncert, przy cichym akompaniamencie szumu liści. Zaklinacz stwierdził wówczas, że nadeszła najlepsza pora, aby rozpocząć medytację. Z takim zamiarem podniósł się z fotela i chciał przesiąść się na swoje stałe miejsce na parapecie, gdy nagle wyczuł czyjąś obecność. Od razu rozpoznał energię bardzo dobrze znanej sobie istoty, której pojawianie się, nie wzbudzało w nim jednak pozytywnych emocji. Teraz jej przybycie również wywołało u niego poirytowanie.
          - Nie zapraszałem cię - odezwał się głosem tak lodowatym, że niejednemu mogłoby to zmrozić krew w żyłach. - Zatem, po co przyszłaś? - zapytał, ponownie siadając na fotelu i zamykając oczy. Znaki na jego ciele zaczęły delikatnie lśnić, zdradzając, że ich właściciel skupił się na widzeniu pozazmysłowym.
          - Tak się wita starych przyjaciół? - zapytała trochę zawiedzionym głosem istota. - Nie jesteś zbyt uprzejmy…
          - Nie nazwałbym cię moją przyjaciółką Sehanine - odezwał się z wyraźnie wyczuwalną niechęcią w głosie, a nawet lekką pogardą.
          - Czyli nie zaprosisz mnie? - zapytała trochę rozczarowana. - Nie lubię rozmawiać między wymiarowo…
          - Wolę zachować ostrożność i nie ryzykować - odparł oschle. Wiedział, że przybyła znajoma nie może wejść do jego wymiaru, dopóki jej nie zaprosi, a on nawet nie myślał, aby to zrobić. - Zapraszanie cię do siebie, może skończyć się śmiercią kogoś bliskiego, a ja nie zamierzam nikogo pozbawiać życia…
          W jego pamięci od razu pojawiły się wspomnienia ukochanej Lantei, którą utracił. Jako młody i niedoświadczony adept na zaklinacza, będący tuż przed rytuałem “Adiunge Rea”, zafascynowany był osobą Sehanine. Strażniczka wymiarów zwodziła go i kusiła wiedzą oraz umiejętnościami. Niemal codziennie rozmawiali ze sobą, wymieniając się spostrzeżeniami i poglądami. Pewnego dnia zdecydował się zaprosić ją do swojego świata. Na drugi dzień po jej wizycie, nagle i bez żadnej widocznej przyczyny zmarła jego ukochana. Wówczas dowiedział się od swego mentora, że zapraszanie pewnych potężnych istot do swojego świata lub przyjmowanie od nich czegokolwiek, przeważnie obarczone jest bardzo wysoką ceną. Przełożony wytłumaczył mu też, że tę cenę przyjmujący musi zapłacić od razu, chociaż czasami zdarza się i tak, że istota taka upomina się o swoją zapłatę w innym, późniejszym terminie. Poinformował go również, że w większości przypadków zapłatą okazuje się utrata kogoś bliskiego i niestety, ale często jest to właśnie śmierć.
          - Wciąż się na mnie gniewasz za sprawę z Lanteą, Itzalu? - zapytała lekko zdziwiona, starając się jednak brzmieć przy tym serdecznie i przyjaźnie. - Myślałam, że jesteś ponad to… Przecież minęło już ponad sto pięćdziesiąt lat od…
          - Daruj sobie - przerwał jej, tym razem brzmiąc niemal wrogo. - Nie mam ochoty na tandetne pogaduszki z tobą, a tym bardziej na wspominki. Mów, po co się zjawiłaś?
          - Oj Itzalu - odezwała się kokieteryjnie kobieta. - Musisz jednak przyznać, że wiedza, którą dysponuję i którą mogę udostępnić oraz umiejętności, którymi mogę obdarować, są cenne i bardzo przydatne…
          - Szkoda tylko, że nie raczyłaś poinformować, jaką cenę trzeba zapłacić za twoje dobra, albo twoje odwiedziny. Przez ciebie o mały włos, a nie mógłbym przystąpić do rytuału “Adiunge Rea” - powiedział z wyrzutem i rozgoryczeniem.
          - No już, nie dąsaj się Itzalu - Sehanine nie dawała za wygraną. - Dzięki mnie jesteś teraz jednym z najlepszych zaklinaczy, może i najlepszym. Mógłbyś jednak stać się jeszcze lepszy. Pomyśl, ile mogłabym ci ofiarować… 
          - Kosztem życia innych! Nie dziękuję - przerwał jej oburzony, podnosząc przy tym głos. - Zamknąłem już rozdział znajomości z tobą…
          - Eh, bardzo się zmieniłeś… - westchnęła w końcu zrezygnowana strażniczka. - Dzisiaj jednak przybywam do ciebie, ponieważ poproszono mnie, abym z tobą porozmawiała o tej dziewczynie, którą ostatnio się zajmujesz.
          - O Shairisse? - zapytał zdziwiony. - Skoro się nią interesujesz, to zaczynam się obawiać…
          - Mnie ona nie interesuje Itzalu - odparła kobieta niespiesznie. - Obserwowałam ją na Ziemi i miałam sprawić, aby bez uszczerbku przedostała się do waszego świata…
          - To ty maczałaś palce w jej przybyciu do Eldaryi? - zaklinacz zdziwił się jeszcze bardziej.
          - Tak, chociaż prawdziwe powody, dla których poproszono mnie o jej sprowadzenie, poznałam dopiero niedawno - odparła całkiem bez emocji. - Fafnir i Wyrocznia jakoś sami nie raczyli wyjaśnić, czemu się nią interesują.
          - Fafnir i Wyrocznia? - powtórzył niepewnie zaklinacz. - Wyrocznia w ostatnim czasie bardzo rzadko wykazuje się aktywnością…
          - Jest bardzo osłabiona od czasu feralnego zatrucia - wyjaśniła strażniczka. - Na jej nieszczęście uzdrowienie Kryształu nastąpiło zbyt późno i dlatego nie przywróciło jej wtedy tego, co utraciła, czyli energii i sił życiowych.
          - Rozumiem - odparł zaskoczony i zasmucony jednocześnie. - Zatem domyślam się, że to Fafnir jest tym, który ostatnio tak intensywnie obserwuje dziewczynę?
          - Czyli wyczułeś go, ale nie rozpoznałeś? - zdziwiła się Sehanine.
          - Może dlatego, że nigdy go nie poznałem - odpowiedział spokojnie. - Shairisse również wyczuwa jego obecność. Nie pojmuję, czemu on nigdy się nie ujawnia? I czemu prawie nikt o nim nie wie? Ja o jego istnieniu też dowiedziałem się, znajdując zaledwie wzmianki w dwóch bardzo starych księgach…
          - Fafnir to pradawny władca smoków, który jest niezwykle skryty i bardzo nie lubi rozgłosu - poinformowała strażniczka. - Teraz jednak dziewczyna weszła na ścieżkę swojego przeznaczenia, więc zaczął ją baczniej obserwować… 
          - Dopiero teraz weszła na tę ścieżkę? - ponownie zdziwił się zaklinacz. - Myślałem, że to nastąpiło w chwili, gdy trafiła do Eldaryi…
          - Przybycie do Eldaryi, stworzyło jedynie możliwość na spełnienie się jej przeznaczenia - wyjaśniła kobieta. - Nie dawało jednak gwarancji na to, że na pewno się ono wypełni.
          - Zatem, co takiego się wydarzyło, że jej przeznaczenie zaczęło się wypełniać? - zapytał zaciekawiony.
          - Jakiś czas temu zawarty został sojusz, który stanowił realne zagrożenie dla istnienia waszego świata - zaczęła tłumaczyć rozmówczyni. Eteryczność i melodyjność brzmienia jej głosu niesamowicie kontrastowała z tonem jej wypowiedzi, która nie wyrażała żadnych emocji. - Dopóki ten sojusz trwał, szanse na ratunek dla Eldaryi były znikome. Teraz jednak sojusz się rozpadł, a powodem tego rozpadu jest nikt inny, tylko właśnie Shairisse. Dlatego Fafnir na poważnie zainteresował się dziewczyną. Stwierdził też, że wpływ, jaki masz na nią i na jej stan emocjonalny może okazać się bardzo przydatny. Dlatego chciałby, abyś przez jakiś czas zaopiekował się Shairisse. Sporo jeszcze wyzwań na nią czeka i może się okazać, że bardzo przyda jej się wsparcie kogoś z twoimi umiejętnościami i twoją wiedzą.
          - Jak niby mam opiekować się nią, skoro nie znam jej przeznaczenia? - zauważył zaklinacz. - I dlaczego Fafnir sam mi tego nie powiedział?
          - Na razie zajęty jest… innymi sprawami - odparła wymijająco. - Poza tym, ujawnianie się poza jego wyspą, kosztuje go zbyt dużo energii…
          - Powiedzmy, że mówisz prawdę - stwierdził, nie do końca jednak wierząc w prawdomówność kobiety. - Skąd mam wiedzieć, w jaki sposób dbać o dziewczynę?
          - Nie chodzi o jakiś szczególny sposób, tylko o to, abyś ją wspierał i ewentualnie służył radą i pomocą - odparła Sehanine. - Jeśli chodzi o jej przeznaczenie, to mogę podzielić się z tobą pewną wiedzą - dodała zalotnie. Zaklinacz dobrze wiedział, że ten ton u rozmówczyni nie wróży nic dobrego, przez co jej propozycja wydała mu się mocno podejrzana.
          - Chyba nie jestem zainteresowany - odparł ozięble. - Cena za twoje informacje też jest zawsze zbyt wygórowana.
          - Widzę, że naprawdę się zmieniłeś i dojrzałeś Itzalu - stwierdziła kobieta z lekkim podziwem w głosie. - Muszę ci się przyznać, że brakuje mi naszych rozmów…
          - Mi wręcz odwrotnie - mruknął oschle, wyraźnie nie chcąc dalej rozwijać tego tematu.
          - Eh, szkoda - westchnęła przeciągle. - Jednak ze względu na naszą starą znajomość, te informacje dam ci całkiem nieodpłatnie. Do usłyszenia mój drogi Itzalu…
          Strażniczka pożegnała się czułym głosem i zaraz po jej słowach, na jednej ze ścian pokoju zaczęły pojawiać się dziwnie lśniące napisy. Zaklinacz już po chwili mógł swobodnie je odczytać:
     “Oto nadeszła chwila odpowiednia i zaczęła się spełniać ta przepowiednia.
      Niechaj klaśnie w dłonie raz, dwa, trzy i niechaj porzuci wszelkie złudne sny.
      Niechaj użyje słowa magicznego, aby wejść do tego świata ukrytego.
      A gdy ona wypowie to zaklęcie, wówczas odwrotu już nie będzie.
      Zrobi w otchłań pierwszy krok, by się zapaść w ciemny mrok.
      Zanim ją zdoła ogarnąć moc złego, pozna blask i siłę światła swego.
      Hańba i wstyd odejdą w zapomnienie, gdy rasie przeklętej da ona odkupienie.
      Takie bowiem jest jej przeznaczenie, żeby wrócić tam, gdzie ma korzenie.
      To właśnie ją pradawna moc wysłucha, Strażniczkę Kryształowego Ducha.
      I to ona serce daemona tak wzruszy, że aż jej odda cząstkę swej duszy.
      Z nienawiści wielkiej może go uleczyć i zemsty pragnienie w sercu zniweczyć.
      Tylko wówczas świat nie zazna końca, gdy pojawi się na nim Dziecię Słońca.
      Ono z wielkiej miłości będzie narodzone, mocą światła przez życie prowadzone.
      Jego niewinność będzie zbawieniem, pradawnej przepowiedni spełnieniem.”
          Chwilę później zaklinacz przestał wyczuwać obecność strażniczki wymiarów. Siedział teraz w fotelu i wpatrywał się w napis, który iskrzył się delikatnym blaskiem w mroku. Czytał go wielokrotnie, aż w końcu doszedł do wniosku, że najlepiej będzie go dodatkowo zapisać w notesie, aby zawsze móc do niego wrócić. W tamtej chwili bowiem nie bardzo rozumiał, czym tak dokładnie są te słowa, które pojawiły się na jego ścianie. O jakiej pradawnej przepowiedni jest mowa? Kim jest Strażniczka Kryształowego Ducha? I kim jest Dziecię Słońca? Przytłoczony całą masą domysłów i pytań bez odpowiedzi, postanowił oddać się medytacji, aby wyklarować myśli i oczyścić umysł oraz poszukać jakichś wskazówek w pamięci. Ta noc zapowiadała się na długą i pełną poszukiwań. Na szczęście dla niego, wchodzenie w stan medytacji, działało bardzo relaksująco na jego organizm i sprawiało, że w błyskawicznym tempie potrafił odzyskać utracone zasoby energii.

     ***

          Shairisse przez większą część nocy nie mogła zasnąć. W jej głowie kotłowało się od przeróżnych pytań i domysłów, które za nic nie chciały ułożyć się w jakąś spójną całość. Przewracała się więc z boku na bok i kręciła, jakby szukając w łóżku tego punktu wszechświata, w którym mogłaby odnaleźć utracony spokój. Niestety, tej nocy nie było jej to pisane. Gdy tylko udawało jej się przysnąć, to w sennych wizjach powracały do niej obrazy dziwnej wizyty na Memorii, przeplatane odblokowanymi wspomnieniami jej rozmowy z Leiftanem. Sny te na przemian wzbudzały w niej niepokój i uczucie zagubienia.
          Tuż przed świtem obudziła się, mając to dziwne wrażenie spadania w przepaść, które zawsze kończy się nagłym skurczem wszystkich mięśni. Półprzytomnie rozejrzała się dookoła, aby upewnić się, że na pewno jest w swoim pokoju, a nie na dnie jakiejś przepaści. Stwierdziła z ulgą, że jest u siebie i ponownie zamknęła oczy. Dłuższą chwilę leżała nieruchomo i starała się przypomnieć, co dokładnie jej się śniło, zanim obudziło ją uczucie spadania. Niemal od razu powróciły do niej wspomnienia, które poprzedniego dnia Itzalowi udało się odnaleźć w jej umyśle. Uświadomiła sobie, że do tej pory jeszcze nie zagłębiła się w nie na poważnie, gdyż jej myśli krążyły wokół spraw związanych z dziwną wizją o Memorii.
          Nadal nie otwierając oczu, zaczęła przypominać sobie tę rozmowę z Leiftanem w Kryształowej Sali - minuta po minucie i słowo po słowie. Im więcej chwil, obrazów i słów z tamtego spotkania poukładała sobie w całość, tym większe miała wrażenie, że to wyznanie lorialeta miało jakieś drugie dno. Nie było to tylko zwyczajne przyznanie się do skrywanych względem niej uczuć. Gdzieś głęboko w sobie miała nieodparte przeczucie, że chłopak chciał jej się wtedy z czegoś zwierzyć, czegoś bardzo ważnego i zarazem bardzo osobistego. Jego ostatnie słowa: “[...] porzuciłbym wszystko, wyrzekłbym się wszystkiego i dla ciebie stałbym się… “ z każdą chwilą intrygowały ją coraz bardziej. Był przecież uosobieniem spokoju, łagodności i troski, można by się pokusić na stwierdzenie, że jest ideałem. Zatem kim chciał się dla niej stać? Dlaczego mówił o porzucaniu i wyrzekaniu się wszystkiego dla niej? Czyżby myślał o odejściu z Lśniącej Straży? A może chciał opuścić Kwaterę i Straż Eel?
          - Że też nie miałaś kiedy wleźć Miiko - powiedziała na głos, czując chwilową złość na kitsune za to, że przez nią Leiftan nie dokończył zdania. Zdawała sobie sprawę, że sama nie znajdzie odpowiedzi na te wszystkie pytania, więc chwilowo przestała się nimi zadręczać i postanowiła, że zapyta o to ukochanego przy najbliższej okazji.
          Kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły nieśmiało wpadać do jej pokoju, z pewnym rozgoryczeniem stwierdziła, że czuje się bardziej zmęczona niż wieczorem. Przewróciła się na bok i przyjęła pozycję embrionalną, wtulając się w kołdrę. Przez jakiś czas leżała i starała się o niczym nie myśleć, licząc po cichu na to, że uda jej się, chociaż na trochę jeszcze zasnąć. Jednak zamiast snu, pojawiało się całe mnóstwo nowych pytań i myśli, które nie chciały dać jej spokoju i powracały za każdym razem, gdy próbowała się ich pozbyć z głowy. W dodatku poczuła, jak nasila się jej tęsknota za Leiftanem. Odczuwała nieodpartą chęć przytulenia się do niego, a brak jego bliskości sprawiał jej niemal fizyczny ból. Czując narastającą frustrację, postanowiła sprawdzić teorię, wedle której poranne ćwiczenia na świeżym powietrzu, poprawiały samopoczucie na całą resztę dnia. Szybko ubrała się i wyszła z pokoju z zamiarem pobiegania.
          Na korytarzu wpadła na zaklinacza, który wracał właśnie z łaźni i tak od słowa do słowa, a postanowili pobiegać wspólnie. Gdy mężczyzna poszedł się przebrać, Shairisse w międzyczasie poszła na stołówkę po wodę. Kilka chwil później spotkali się przy wejściu głównym do Kwatery i oboje powolnym truchtem ruszyli w stronę bramy. Za bramą Itzal zaproponował jogging po lesie, ale widząc trochę niespokojne spojrzenie dziewczyny, zrozumiał, że nie jest jeszcze gotowa na wycieczkę do lasu. Ostatecznie postanowili więc pobiec na plażę i pobiegać wzdłuż brzegu morza, aby później w ramach odpoczynku usiąść i potrenować metody relaksacyjne, których zaklinacz obiecał ją nauczyć.
          Czas spędzony w towarzystwie Itzala, w połączeniu z joggingiem i późniejszą nauką odpowiedniego relaksowania się, sprawiły, że poczuła się spokojniejsza i na trochę zapomniała o swoich troskach, jak również tęsknocie za Leiftanem. W obecności zaklinacza czuła się bardzo lekko i swobodnie, jakby nikt i nic dookoła nie miało znaczenia. W pewnym momencie, gdy oboje śmiali się z żartu opowiedzianego przez mężczyznę, pierwszy raz od bardzo dawna ogarnęło ją uczucie błogiego spokoju. Miała wrażenie, że żadne jej problemy i zmartwienia nie są na tyle poważne, żeby nie dała sobie z nimi rady. Kiedy powiedziała o tym Itzalowi, ten z ciepłym uśmiechem na twarzy wyjaśnił, że właśnie odczuwa skutki odpowiednio przeprowadzonej sesji relaksacyjnej. Przez jakiś czas jeszcze siedzieli na plaży i rozmawiali o tym, co sprawia im najwięcej radości w codziennym życiu. W czasie rozmowy uświadomili sobie, że radość sprawiają im mniej więcej te same rzeczy - spacery na świeżym powietrzu i ogólnie przebywanie na łonie natury, wieczorne koncerty świerszczy i cykad, widok bezchmurnego nieba w dzień i rozgwieżdżonego w nocy, chłodny prysznic na pobudkę i malinowy sorbet Karuto na deser. Okazało się też, że deszczowa pogoda i dźwięk uderzających o okno kropli deszczu, nastraja ich nostalgicznie i wprawia w stan zadumy.
          Koło południa postanowili wrócić do Kwatery, aby udać się na spóźniony posiłek. Na stołówce okazało się, że również Valkyon dopiero pojawił się na śniadaniu. Wszyscy w trójkę usiedli przy jednym stoliku i prowadząc luźne rozmowy, konsumowali swoje porcje dziwnie wyglądającej, aczkolwiek bardzo smacznej potrawki. Wojownik sprawiał wrażenie, jakby czuł się znacznie lepiej, niż poprzedniego dnia. Shairisse oczywiście nie omieszkała zapytać o samopoczucie swojego szefa, jak również nadmienić, że jego wczorajsze dolegliwości bólowe nie umknęły jej uwadze. Valkyon z lekkim zakłopotaniem i nieśmiałym uśmiechem wyjaśnił, że w Balenvii miał dość bolesne starcie z pewnym przestraszonym i nie do końca jeszcze okiełznanym chowańcem, który miał pełnić funkcję wierzchowca. Wytłumaczył również, że lepsze samopoczucie zawdzięcza maściom od Ewelein i zastosowaniu metod na ujarzmianie odczuwania bólu, które pokazał mu dzień wcześniej zaklinacz. Nie mógł jej teraz powiedzieć prawdy, gdyż odgórne ustalenia od Miiko były jasne - starcie z zamaskowanym w Balenvii na razie pozostaje utajnione przed resztą mieszkańców Kwatery. Poza tym było mu trochę wstyd, że nie udało mu się wygrać walki z kimś, kto o mały włos w ostatnich dniach nie pozbawił jego ukochanej życia.
          Po zjedzonym posiłku obaj panowie zaczęli między sobą ustalać szczegóły wspólnego spotkania, w celu nauki treningu autogennego. Widząc zainteresowane spojrzenie Shai, zaklinacz zaproponował, aby dołączyła do nich i wspólnie z Valkyonem podjęła naukę. Zapytał wojownika, czy nie ma nic przeciwko temu. Mężczyzna nie wyraził sprzeciwu, więc ustalili, że spotkają się koło piętnastej pod wiśnią. Następnie wyszli ze stołówki i rozeszli się - każde w swoją stronę. Valkyon poszedł do Kuźni, sprawdzić, jak radzą sobie z ostrzeniem broni i polerowaniem pancerzy wyznaczeni do tego strażnicy. Zaklinacz powędrował do biblioteki, żeby poszukać pewnego, jak to się wyraził “opasłego tomiszcza” o dawnych legendach i mitach. Shairisse za to z nieukrywaną radością, prawie w podskokach udała się do pokoju, z zamiarem przebrania się i pójścia pod prysznic.
          Na umówione spotkanie przyszła chwilę przed czasem. Obaj panowie już byli obecni i rozmawiali o różnicach w sposobie walki i obrony, wynikających z powodu używania różnych rodzajów broni. Gdy do nich podeszła, przerwali dyskusję i przyglądali jej się z uśmiechami na twarzy. Na pytanie, czy coś jest nie tak, odpowiedzieli, że wszystko w porządku i mogą zaczynać. Zaklinacz nakazał im usiąść naprzeciw siebie, po turecku i zamknąć oczy. Następnie tłumaczył po kolei, krok po kroku zasady treningu autogennego. Wyjaśnił, jak ważne jest oczyszczenie umysłu z wszelkich myśli i skoncentrowaniu się na własnym organizmie i na umiejętnym sterowaniu nim. Sam trening, polegający na początku na tym, aby skupić się na odczuwaniu ciężaru, trwał zaledwie pięć minut, jako że dłużej dla początkujących nie jest wskazane. Dalsze elementy tego treningu mieli rozwijać z czasem. 
          Resztę popołudnia siedzieli i rozmawiali o przeróżnych metodach relaksacyjnych, jak również o pozytywnych i negatywnych aspektach medytacji. Wracając na obiadokolację, Valkyon zaproponował Shairisse, aby wznowili treningi z samoobrony i poprawy kondycji. Dziewczyna zgodziła się, stawiając jednak warunek, że jej szef musi najpierw dojść do siebie, gdyż ona nie chce go mieć na sumieniu. Po krótkiej dyskusji i słownych utarczkach, oboje doszli do porozumienia, że wznowią treningi za kilka dni. Itzal milczał prawie całą drogę, tylko przyglądając się i przysłuchując obojgu. Obserwacja ich wzajemnych relacji sprawiała mu pewną satysfakcję i przyjemność, dlatego szedł, uśmiechając się pod nosem.
          Kolejne dwa dni minęły bardzo podobnie do poprzedniego. Rano jogging w towarzystwie zaklinacza, później posiłek i ćwiczenia z treningu autogennego i metod relaksacyjnych, w których zaczął uczestniczyć również Valkyon. Jak się okazało, treningi bardzo pozytywnie wpływały na samopoczucie nie tylko Shairisse, ale także na jej szefa. Mężczyzna wydawał się mieć więcej energii i radości w sobie. Bardzo to cieszyło dziewczynę, ponieważ widok uśmiechniętego i zrelaksowanego przyjaciela, sprawiał jej więcej radości, niż widok zbolałego wojownika, jaki przedstawiał sobą jeszcze trzy dni temu. Nic jednak nie sprawiło dziewczynie takiej radości, jak wieść o zbliżającym się powrocie ukochanego z misji. Wieczorami, kładąc się samotnie do łóżka, tęskniła za Leiftanem, a tęsknota ta przeszywała jej ciało z taką siłą, że prawie odczuwała ją fizycznie.
          Tego dnia po kolacji, zaklinacz ponownie wybrał się do biblioteki w poszukiwaniu jakiejś tajemniczej księgi. Shai do pokoju wracała więc w towarzystwie Valkyona i po drodze oboje rozmawiali o różnych przyzwyczajeniach swoich chowańców. W Korytarzu Straży dołączyły do nich Karenn i Alajea, szczebiocząc jedna przez drugą, że stęskniły się za towarzystwem przyjaciółki i muszą porwać ją na babskie rozmowy. Valkyon rozbawiony zachowaniem dziewczyn pożegnał się ciepło i uśmiechając się sam do siebie, oddalił się w kierunku swojego pokoju.
          - Co wy znowu kombinujecie? - zapytała cicho i ze śmiechem Shairisse. Dziewczyny złapały ją z dwóch stron pod ręce i dziarskim krokiem ruszyły w stronę jej pokoju.
          - My nic nie kombinujemy - odparła Karenn z tajemniczym uśmiechem. - Ale przyznać muszę, że zżera nas ciekawość - dodała przyciszonym tonem. - Otwieraj ten swój przybytek.
          Kiedy tylko otworzyła drzwi do swojego pokoju, dziewczyny niemal z szybkością huraganu wtargnęły do środka, wciągając ją za sobą. Gdy drzwi się zamknęły, obie przyjaciółki rozsiadły się na łóżku i wpatrywały w nią, z wyczekującym wyrazem twarzy. Rozbawiona ich zachowaniem usiadła na krześle i patrząc na nie, zaczęła się śmiać.
          - Ty się nie śmiej Shai, tylko opowiadaj - odezwała się Alajea, starając się przybrać karcący ton głosu.
          - Ale o czym mam opowiadać? - zapytała, uspokajając się trochę. - I gdzie macie Colaię?
          - Colaia poszła na spacer z Jamonem - odparła syrena. - Mieli potrenować, a później oglądać gwiazdy albo… 
          - No, jak to o czym?! - fuknęła w międzyczasie Karenn, przerywając jej i brzmiąc przy tym, jakby była oburzona nieświadomością drugiej przyjaciółki. - Słyszałyśmy, że znowu ci się Wyrocznia pokazała i podobno powiedziała ci, że masz odnaleźć smoki.
          - Ach to… - uśmiechnęła się Shairisse, po czym zaczęła opowiadać dziewczynom o swojej dziwnej wizji i o tym, co wstępnie ustalono w przychodni. Przyjaciółki słuchały jej z zaintrygowaniem. Karenn w pewnym momencie oznajmiła, że w Lśniącej Straży padła już sugestia, o ponownej wyprawie na Memorię. Zapytana, skąd ma takie wiadomości, uśmiechnęła się tylko wymownie i stwierdziła, że jeśli chce, to potrafi zdobyć wiele cennych informacji. Oczywiście stwierdzeniem tym wywołała salwę śmiechu, ponieważ dziewczyny znały jej wścibstwo. Wiedziały więc, że albo podsłuchiwała, albo znowu wyciągnęła informacje od brata, robiąc te swoje słodkie minki.
          - Dobra, koniec żartów - spoważniała nagle wampirzyca. - Teraz już na poważnie piękna. Czy u ciebie coś się może pozmieniało?
          - Co masz na myśli? - zapytała zaskoczona.
          - Bo wiesz, ja to się na przykład trochę zaczęłam gubić - tu Karenn spojrzała na Allie, jakby szukając u niej wsparcia. Syrena pokiwała potakująco głową. - Mówiłaś, że jesteś z blondaskiem, a jak tylko go nie ma w Kwaterze, to ciągle cię widzę z tym zaklinaczem, albo z Valkyonem… Więc…?
          - Wariatki! - wybuchnęła śmiechem, ale już po chwili spoważniała. - Nadal jestem z Leiftanem - odparła, obdarzając je karcącym spojrzeniem. - Z Valkyonem często mnie widać, bo Itzal uczy nas treningu autogennego i metod relaksacyjnych… Poza tym wracamy do treningów samoobrony i wzmacniających…
          - I tak nic między wami nie ten tego? - przerwała jej Karenn, marszcząc przy tym podejrzliwie brwi.
          - Ten tego, co? - zapytała zdziwiona. Po chwili jednak przypomniała sobie ostatnią rozmowę z przyjaciółką na temat Valkyona. - Ty dalej swoje, że on coś do mnie czuje?
          - Ja to wiem - burknęła niezadowolona nastolatka. - Allie też tak uważa. Powiedz jej - tu skierowała spojrzenie na syrenkę i delikatnie szturchnęła ją łokciem.
          - Coś chyba jest na rzeczy, Shai - zaczęła niepewnie Alajea. - Valkyon tylko przy tobie jest wciąż uśmiechnięty i taki wygadany, a do tego nazywa cię pieszczotliwie “maleńka” i… 
          - Bo jestem dużo mniejsza od niego - przerwała jej Shairisse. - Nie tylko wzrostem, ale i gabarytowo… Przy nim po prostu wyglądam jak maleńka istotka. A wygadany jest, bo się przyjaźnimy i mamy… trochę wspólnych przeżyć na koncie… - dodała, przypominając sobie wszystkie ważniejsze momenty z wojownikiem. Począwszy od zderzenia się z nim pierwszego dnia, gdy próbowała uciec; potem remont pokoju i wspólna misja w poszukiwaniu Eliota; misja z Yvoni, gdy osłonił ją własnym ciałem, przed atakiem wściekłej nimfy; nieszczęsny pocałunek, którym zmusił ją do wypicia eliksiru mnemosyne; opętanie przez duchy Tihn’a i Yeu, które również zakończyło się ich pocałunkiem; mnóstwo przegadanych godzin w Świątyni, gdy zwierzała mu się ze swoich zmartwień i lęków oraz kryła się w jego ramionach, po koszmarach związanych z daemonem i zatruciem Kryształu, aż do wspólnych treningów, dzięki którym miała nauczyć się bronić i nie dopuścić do powtórzenia się takiej sytuacji, jak z Naytili.   
          - Ale sposób, w jaki on na ciebie patrzy… - wtrąciła Karenn. - Tak nie patrzy się na przyjaciółkę. On cię po prostu pożera wzrokiem, a jak nie patrzysz, to przygląda ci się rozmarzonymi oczyma i z wyrazem twarzy flubata.
          - Flubata? - zdziwiła się.
          - Taki słodki chowaniec o rozmarzonym pyszczku - wytłumaczyła Alajea, robiąc przy tym słodką minkę.
          - Wy się chyba za dużo romansideł naczytałyście - wypaliła rozbawionym tonem Shai.
          - Dobra, jeszcze sama się przekonasz. Z Leiftanem też mi kiedyś nie wierzyłaś… - odparła na odczepne Karenn, udając przy tym, że się obraża.
          - Z Leiftanem ci nie wierzyłam? - spytała zaskoczona. - Niby ty mi kiedyś coś mówiłaś o nim?
          - Niby ci mówiłam… kiedyś na stołówce… - wyjaśniła nastolatka. - Byłam z Chromem i przyszłaś ty z Leiftanem. Po naszym wcześniejszym pikniku byłam spłukana i Chrome odstąpił mi ciastko i kwintesencję. Leiftan zaproponował ci coś do picia, a ty się mnie zapytałaś, co to jest ta kwinta. Wówczas ci powiedziałam, że blondasek leci na ciebie, bo widziałam, jak mu się oczy świeciły, gdy na ciebie patrzył… Ale oczywiście też mi wtedy wmawiałaś, że się nie znam i coś mi się ubzdurało…
          - Oj tam, oj tam - machnęła ręką Shai, uśmiechając się przy tym zakłopotana. Rzeczywiście nie wierzyła wtedy przyjaciółce, a okazało się, że miała rację. Teraz była jednak przekonana, że to ona ma rację.
          - Jeszcze wspomnisz moje słowa - rzuciła Karenn, krzyżując ręce na piersi. Następnie odwróciła się lekko tyłem do koleżanek i przez chwilę udawała, że się dąsa.
          - Opowiedz lepiej, jaki jest ten twój “pan rozważny” - odezwała się tym razem Alajea, chcąc zmienić temat.
          - “Pan rozważny”? - zapytała zaskoczona.
          - No bo wiesz - zaczęła tłumaczyć syrena. - Leiftan zawsze jest taki spokojny, łagodny i zrównoważony. Zanim coś powie lub zanim wykona jakiś gest, to dziesięć razy się zastanowi i przemyśli, jakie to będzie miało konsekwencje. Chyba nigdy nie widziałam go, aby zachowywał się spontanicznie… Czasami się zastanawiam, jaki on jest tak “prywatnie”?
          - “Prywatnie”? - powtórzyła znowu zdziwiona, czując jednocześnie, że zaczyna się powoli rumienić.
          - No sam na sam z tobą - burknęła Karenn, nie wytrzymując. - Też jest taki ułożony i ugrzeczniony, czy potrafi zaszaleć? No wiesz, daje się ponieść emocjom, potrafi się zapomnieć i… no wiesz? - dopytywała z nastoletnim entuzjazmem, zapominając o tym, że miała się niby fochać.
          - A co wy się takie wścibskie zrobiłyście? - zaśmiała się, do granic rozbawiona ich ciekawością. - To nie wasza sprawa, jak on się zachowuje, gdy jest ze mną sam na sam - odparła, wciąż się śmiejąc i rumieniąc coraz bardziej na twarzy. Miała szczerą nadzieję, że w mroku przyjaciółki tego nie dostrzegą.
          - Ha! Rumienisz się, czyli potrafi zaszaleć! - zaśmiała się wampirzyca, przy okazji pozbawiając ją złudzeń, że ukryje zawstydzenie. - Opowiadaj, jaki on jest sam na sam? - dopytywała ściszonym głosem i usadawiając się wygodniej na łóżku. - Jest czuły, delikatny, czy raczej porywczy i gwałtowny? A może jest mieszanką tego i tego?
          - Karenn! - zawołała, podnosząc głos, ale starając się jednak nie krzyknąć. Następnie śmiejąc się, rzuciła w przyjaciółkę jaśkiem, który leżał na krześle obok. - Muszę powiedzieć Nevrze, że powinien cię utemperować…
          - Phi, jakby on o tym nie wiedział - prychnęła rozbawiona Karenn. - Nawet nie wiesz, od jak dawna braciszek się stara, ale ja jestem nieokiełznana i mnie się nie da utemperować.
          - Tak sobie to tłumacz - powiedziały jej równocześnie dziewczyny. W tym samym momencie rozległo się ciche pukanie do drzwi. Wszystkie od razu ucichły, a Shairisse wstała, aby sprawdzić, kto o tej porze zapragnął ją odwiedzić.
          Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła stojącego w korytarzu Leiftana, który trzymał w dłoniach śliczny, czerwony kwiat, przypominający hibiskusa i uśmiechał się do niej czule. Jej serce od razu zaczęło bić w przyspieszonym tempie, a na twarzy pojawił się uśmiech szczęścia.
          - Leiftan! - wykrzyknęła radośnie i jakby zapominając o całym bożym świecie, rzuciła mu się na szyję i namiętnie pocałowała. Trochę zaskoczony jej reakcją, nie zastanawiał się jednak długo i obejmując ją jedną ręką w talii, a drugą łapiąc za tyłek, wszedł z nią do pokoju, a następnie nogą zamknął drzwi.
          - Tak bardzo za tobą tęskniłem… - wyszeptał między pocałunkami chłopak. Po chwili jednak uświadomił sobie, że nie są sami w pokoju i jak poparzony zabrał rękę z jej pupy, jednocześnie odsuwając się od niej lekko zawstydzony. Karenn i Alajea spojrzały po sobie i wstały z łóżka.
          - To my nie będziemy wam przeszkadzać - powiedziały równocześnie i skierowały się w stronę drzwi, uśmiechając się przy tym wymownie. - Do zobaczenia Shai. Pa Leiftanie.
          - Na razie dziewczyny - wymamrotał zakłopotany lorialet, unikając patrzenia bezpośrednio w ich stronę. Trochę zbity z pantałyku bawił się kwiatem, z którym przyszedł w odwiedziny.
          - Pa wariatki - zaśmiała się po cichu Shai, odprowadzając je do wyjścia.
          - Jednak jest porywczy, ale przy tym taki uroczy - szeptała konspiracyjnym tonem wampirzyca, pochylając się nad uchem przyjaciółki. - Ty widzę, też jesteś narwana. Udanej nocy ślicznotko - zaśmiała się na koniec, gdy dziewczyna zamykała drzwi. Jeszcze jakiś czas słyszała oddalające się i chichoczące przyjaciółki. Przez chwilę chciała ochłonąć z głupkowatego rozbawienia, jakie w niej wywołały, więc oparła się plecami o drzwi i uśmiechając się pod nosem, spojrzała na Leiftana. Lorialet spoglądał na nią z lekką konsternacją.
          - Misja w Anat’arau przebiegła bez przeszkód? - zapytała, starając się rozluźnić atmosferę. - Nie było żadnych komplikacji?
          - Tak, wszystko przebiegło bez zarzutu - odparł, marszcząc delikatnie brwi.
          - No to super - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem, widząc, że jej próba odwrócenia uwagi, raczej nie działa.
          - Nie kombinuj słoneczko - chłopak uśmiechnął się łobuzersko. - Czemu mnie od razu nie uprzedziłaś, że masz towarzystwo? -  zapytał, unosząc brew i patrząc na nią podejrzliwie. Następnie odłożył kwiat na stolik i podszedł do niej bliżej.
          - Tak się ucieszyłam na twój widok, że całkiem o nich zapomniałam - odparła niewinnie i spuściła wzrok, udając skruszoną. Wiedziała, że dziewczyny wciąż dopytywałyby o jej relacje z Leiftanem, a nie była dzisiaj w nastroju na takie rozmowy. Zatem z jednej strony liczyła, że jeśli przywita się entuzjastycznie z ukochanym, to Karenn i Alajea szybko zechcą opuścić pokój. Z drugiej zaś strony obawiała się, że jeśli powie chłopakowi, że ma towarzystwo, to on nie chcąc przeszkadzać, postanowi pójść do siebie, a tego też bardzo nie chciała. Na jej szczęście przyjaciółki zachowały się dokładnie tak, jak na to liczyła.
          - Mhm… - zamruczał Leiftan i delikatnie złapał ją za podbródek, zmuszając, aby spojrzała na niego. Pochylił się w jej stronę i przez moment z rozbawieniem spoglądał jej w oczy. - Kłamczucha - dodał po chwili z uśmiechem i delikatnie ją pocałował.
          - A przywitałbyś się ze mną inaczej, gdybyś wiedział, że dziewczyny są w pokoju? - zapytała teraz ona z psotnym uśmiechem i położyła obie dłonie na jego nagiej części torsu. Wciąż patrząc mu w oczy, zaczęła delikatnie opuszkami palców pieścić jego skórę. 
          - W sumie… - zaczął odpowiadać bez pośpiechu, robiąc krok w jej stronę i zakładając jej kosmyk włosów za ucho. - Chyba tylko powstrzymałbym się od złapania ciebie za tyłek… - mówił nadal nieśpiesznie, obejmując ją w talii i łagodnie przyciągając jej biodra do siebie. Następnie powoli zjechał dłońmi w dół, aż zatrzymał się na jej pupie. Jego pieszczota, tembr głosu i bliskość, przez którą czuła na wargach ciepło jego oddechu, sprawiły, że nagle zrobiło jej się gorąco.
          - Powstrzymałbyś się? Na pewno? - zapytała kokieteryjnie, zbliżając swoje usta do niego jeszcze bardziej.
          - Jak tak teraz myślę, to zaczynam wątpić, czy dałbym radę… - odparł szeptem, a gdy mówił, jego wargi delikatnie muskały jej usta. Bliskość dziewczyny i ciepło, jakie od niej emanowało, sprawiły, że krew w jego żyłach zaczęła szybciej krążyć i coraz bardziej narastało w nim uczucie pożądania.
          - Żebyś ty wiedział, jak mi ciebie brakowało - szeptała zmysłowo, nie zmieniając dystansu między nimi nawet o centymetr. - Wieczorami czułam się strasznie samotna bez ciebie…
          - Tylko wieczorami łobuziaro? - zapytał cicho, udając rozczarowanie. Ton jego głosu nadal jednak był uwodzicielski.
          - Wieczorami byłam sama, w pustym łóżku… - wyszeptała znowu niewinnie, ale iskierki w jej oczach wyraźnie zdradzały, że jej myśli raczej do niewinnych nie należą.
          - Jestem już przy tobie kochanie - wyszeptał czule i pocałował ją delikatnie w kąciki ust. Czuł, że coraz trudniej mu zapanować nad narastającymi pragnieniami. - Od teraz nie będziesz sama - dodał po chwili bardzo cicho, lekko chrapliwym głosem. Niepewnie wsunął dłonie pod jej bluzkę i delikatnie zaczął pieścić jej skórę. Kiedy nie wyraziła żadnego sprzeciwu, objął ją jeszcze mocniej i zaczął całować z namiętnością.
           Na jego słowa i dotyk zareagowała cichym westchnieniem, a dłońmi powoli powędrowała, aż do jego karku, gdzie zaczęła zmysłowe pieszczoty. Wiedziała, że chłopak bardzo lubi ten rodzaj jej dotyku, gdyż reagował na niego szybszym oddechem i coraz zachłanniejszymi pocałunkami. Gdy wsuwała palce w jego włosy tuż nad karkiem, poczuła, jak Leiftan zadrżał na całym ciele. W tym samym momencie płaszcz zsunął się z jego ramion i wylądował na podłodze w akompaniamencie brzęku kluczy. Oboje na chwilę oderwali się od swoich ust, aby zerknąć na leżące na podłodze odzienie.
          - Zacząłeś się już rozbierać? - zapytała psotnie, przenosząc powoli wzrok z powrotem na twarz ukochanego.
          - Powiedziałbym, że to raczej ty mnie zaczęłaś rozbierać - odparł rozbawiony chłopak. - Ja to bym zaczął na pewno od zdejmowania twoich ubrań - dodał z rozbrajającym uśmiechem i przesunął dłonie na jej biodra, lekko przyciskając je do swoich.
          - Czyżby? - zaśmiała się figlarnie, spoglądając na niego zawadiacko.
          - Chcesz się przekonać? - zapytał, unosząc lekko brew.
          - Uważaj, bo to brzmi prawie jak propozycja - odparła kokieteryjnym szeptem, patrząc mu w oczy i delikatnie przesuwając dłonie na jego policzki.
          - A co, jeśli to jest propozycja? - zapytał zalotnie, ponownie wsuwając dłonie pod materiał jej bluzki i wraz z nim powoli przesuwając ręce ku górze jej ciała. Czuł, jak zadrżała i przyspieszył jej oddech, gdy był na wysokości jej biustu. Wtedy jednak zabrał dłonie spod jej bluzki i położył na jej dłoniach. Przez chwilę intensywnie wpatrywał się w jej liliowe oczy, starając się wyczytać w nich jej prawdziwe emocje i pragnienia. Zależnie od swojej obserwacji chciał poprowadzić dalszą rozmowę i zdecydować się na dalsze działania.
          - Wiesz, że teraz igrasz z ogniem? - zapytała, chcąc brzmieć jak najbardziej naturalnie i zmysłowo. Było to jednak o tyle trudne, że zachowanie, bliskość i spojrzenie Leiftana sprawiały, że nie potrafiła ani skupić swoich myśli, które od pewnego czasu podążały w niebezpiecznym kierunku, ani też zapanować nad ciałem i głosem.
          - Mam ten ogień ugasić, czy jeszcze bardziej podsycić? - wyszeptał tuż przy jej uchu. Jednocześnie chwycił jej nadgarstki i delikatnie oparł je o drzwi na wysokości jej głowy. Lekkie łaskotanie wydychanego w czasie szeptu powietrza, sprawiło, że przez jej ciało znów przebiegł przyjemny dreszcz.
          - Nie chcę dzisiaj niczego gasić - odparła cicho, lekko drżącym od pożądania głosem. Była spragniona jego bliskości i dotyku, całe jej ciało w tamtym momencie pragnęło należeć do niego. Wiedziała już, że dzisiaj na pewno ani nie będzie chciała, ani nie będzie umiała powiedzieć “nie”.
          - Jesteś tego całkowicie pewna? - zapytał, delikatnie całując ją po szyi. Starał się w ten sposób ukryć swoje zarówno zaskoczenie, jak i sporą ulgę, że Shairisse nie zamierza dzisiaj go powstrzymywać. Ostatnie kilka chwil uświadomiło mu, że pożąda i pragnie jej bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej i wiedział, że ciężko byłoby mu teraz przerwać to, co się między nimi zaczęło.
          - Czy mi się wydaje, czy ty się wahasz? - szepnęła zadziornie wprost do jego ucha, czym wywołała przepływ niekontrolowanej fali gorąca w jego ciele. Domyślił się w tym momencie, że chyba nie tylko on zmaga się z rosnącymi namiętnościami.
          - Po prostu chciałbym mieć pewność, że mi się nie rozmyślisz - zamruczał, a w międzyczasie przesunął ich ręce nad jej głowę i złapał jej nadgarstki lewą dłonią. Prawą powoli zaczął zsuwać wzdłuż jej ręki, nie śpiesząc się i łagodnie muskając opuszkami palców jej skórę. Stał tak blisko niej, że wyraźnie wyczuwał na swoim ciele, jak porusza się jej klatka piersiowa w przyspieszonym oddechu i jak od czasu do czasu jej ciałem wstrząsają dreszcze. W połączeniu z jej cichym westchnieniem dawało mu to pewność, że jego pieszczota sprawia jej przyjemność. Przez cały czas oboje przypatrywali się sobie, starając się zapamiętać każdy szczegół twarzy i każdą swoją reakcję.
          - Nawet przez myśl mi nie przeszło, aby się wycofać… - szepnęła i wstrzymała na chwilę oddech, gdy poczuła ciepłą dłoni Leiftana na swojej piersi. Chłopak delikatnie ją ścisnął, jednocześnie z niesamowitą czułością całując ją w kąciki ust. Już po chwili oswobodził jej ręce i zaczął wolno rozpinać kolejne guziki w bluzce dziewczyny, całując ją zmysłowo, jakby delektował się jej smakiem. Gdy rozpiął ostatni guzik, powoli rozchylił bluzkę i spojrzał na jej piersi osłonięte koronkowym materiałem biustonosza. Ona w międzyczasie położyła ręce na jego ramionach i powoli zsuwała je w dół, aż dotarła do bioder. Wówczas przesunęła dłonie i chwyciła go za tyłek.
          - Muszę ci się do czegoś przyznać - szepnął łagodnie, spoglądając ponownie w jej oczy. Delikatnie zsunął bluzkę z jej ramion, aby odsłonić cały dekolt, a palcami móc swobodnie pieścić jej skórę.
          - Do czego? - zapytała drżącym od podniecenia i zaciekawienia głosem. Jej oddech lekko przyspieszył, gdy poczuła, jak Leiftan odpiął zapięcie jej stanika i od razu przeniósł tam swój wzrok. Przez ulotną chwilę w jej umyśle pojawiło się zaskoczenie, że chłopak zrobił to tak sprawnie i wiedział, że zapięcie jest z przodu. Jednak myśl ta pierzchła równie szybko, jak się pojawiła, gdy zobaczyła w jego oczach błysk zachwytu.
          - Nie chciałem i chyba nie potrafiłbym się dzisiaj wycofać - wyszeptał, w międzyczasie powoli zdejmując z niej górne części garderoby. Jego oddech przyspieszył na widok jej nagich piersi. Przez chwilę patrzył z niemym zachwytem, aż w końcu, ledwo panując nad głosem, powiedział: - Jesteś piękniejsza niż w moich snach…
          Shairisse nie zdążyła nawet zareagować, gdyż Leiftan przywarł do niej całym ciałem i zaczął namiętnie i zachłannie całować. Jego dłonie coraz śmielej wędrowały po jej skórze, sprawiając, że odczuwała nieznaną sobie do tej pory przyjemność. Po chwili ona również przestała panować nad oddechem i myślami. Kiedy objęła go rękoma za szyję, chłopak złapał ją za tyłek i podniósł do góry. Nie zastanawiając się za wiele, oplotła nogami jego biodra i poczuła, że ukochany skierował się z nią w stronę łóżka. Kładąc ją na pościeli, oderwał się na chwilę od jej ust i spojrzał na nią pełnym zachwytu i miłości spojrzeniem, jakby dając jej ostatnią szansę na wycofanie się. Ona jednak nie miała zamiaru się wycofywać, więc uniosła się trochę i zaczęła pozbawiać go górnej części odzienia. Leiftan zwinnie jej w tym pomógł, a następnie sięgnął do guzika jej spodni.
          - Obiecaj mi kochanie, że będziesz delikatny i wyrozumiały - wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy, a przy tym lekko rumieniąc się na twarzy. Przez chwilę pochylał się nad nią trochę zdezorientowany, starając się zrozumieć, dlaczego poprosiła go o delikatność i wyrozumiałość. W pewnym momencie zrozumiał i na samą myśl o tym poczuł, jak ściska mu się ze wzruszenia serce.
          - Kocham cię Shairisse… - wyszeptał wzruszony. - Tak bardzo cię kocham…
----------------------------------------------------------

Mały bonus do rozdziału /static/img/forum/smilies/smile.png

Pragnę być chwilą ulotną, co myślami twymi włada
Pragnę być snem słodkim, co na powiekach twych osiada
Pragnę być słońca promieniem, co skórę twoją pieści
Pragnę być wiatru powiewem, co niesie dobre wieści
Pragnę być melodią radości, co gra koncert w twojej duszy
I pragnę być momentem szczęścia, co serce twoje wzruszy
Niczego więcej nie pragnę, może poza twym westchnieniem
Gdy w końcu się spotkamy i obdarzysz mnie spojrzeniem.

Offline

#24 04-03-2023 o 22h06

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam wszystkich i pozdrawiam.
Rozdział zaczyna się kontynuacją intymnej sytuacji między bohaterką i Leiftanem. Ciekawi mogą przeczytać pełny opis na moim Wattpadzie - tutaj wstawiam część pomijającą ten opis.

cz.19 PRZED POWROTEM NA MEMORIĘ

          Dłuższą chwilę oboje pozostawali wtuleni w siebie, drżąc z emocji i rozkoszując się uczuciem spełnienia. Powoli uspokajały się ich oddechy, ich serca zwalniały swój szaleńczy galop, a myśli powracały ze swojego dziwnego niebytu i na nowo wypełniały ich umysły słodkim chaosem. Im dłużej Leiftan czuł nagie ciało Shairisse wtulone w jego ramiona, tym bardziej docierało do niego, że od teraz należy ona do niego nie tylko sercem, ale i całą sobą.   
          - Kocham cię Leiftanie - wyszeptała cicho, wspierając się brodą o jego tors i spoglądając w jego oczy.
          - Też cię kocham Shai, z każdą chwilą coraz bardziej… - wyznał, całując ją zmysłowo.
          Gdy chwilę później Shairisse stwierdziła, że do pełni szczęścia potrzeba jej jeszcze ciepłego prysznica, lorialet nieśmiało zaproponował dotrzymanie jej towarzystwa. W pierwszej chwili spojrzała na niego trochę zaskoczona, gdyż nie spodziewała się takiej propozycji od niego. Musiała jednak przyznać, że bardzo jej się podobała wizja wspólnej kąpieli, dlatego chętnie przystała na jego propozycję. Oboje owinęli się ręcznikami i upewniwszy się, że pomimo późnej pory nikogo nie ma na korytarzu, cicho przemknęli do łaźni. Mimo iż Kwatera wydawała się pogrążona we śnie, udali się do najodleglejszej kabiny, aby w spokoju móc delektować się ciepłą wodą i swoją bliskością. Wspólna kąpiel wzmacniała w nich poczucie intymnej więzi, a pieszczotliwe obmywanie siebie nawzajem, sprawiało im ogromną przyjemność.
          Do pokoju wrócili w bardzo dobrych nastrojach, z uczuciem rozkosznego rozleniwienia, wywołanego przez ogólne zmęczenie i ciepłą wodę. Kiedy Shairisse chwyciła swoją nocną koszulkę, aby ją założyć do snu, Leiftan zabrał ją z jej rąk i pochylając się do jej ucha, zmysłowo wyszeptał, że nie będzie jej potrzebowała, aż do odwołania. W odpowiedzi na to złapała z łóżka jego piżamowe spodnie i rzucając je ostentacyjnie w kąt pokoju, psotnie wyszeptała, żeby się z nimi pożegnał, oczywiście również do odwołania. Następnie śmiejąc się i całując na przemian, wsunęli się pod kołdrę, a wtulając się w siebie nawzajem, rozkoszowali się wzajemną bliskością i ciepłem. Wpatrzeni w swoje oczy i zmęczeni nowymi przeżyciami i doznaniami dość szybko odpłynęli do krainy snów.
          Następnego ranka obudziło ich pukanie do drzwi. Nie chcąc wychodzić spod kołdry, Shairisse zapytała kto tam i w odpowiedzi usłyszała głos Keroshane, który informował o zebraniu w Kryształowej Sali za godzinę. Gdy spojrzała na zegarek, okazało się, że jest prawie ósma rano. Przeciągnęła się więc leniwie i ułożyła górną częścią ciała na torsie Leiftana, który leżąc na plecach i nie otwierając oczu, uśmiechał się tylko figlarnie. Wspierając brodę na splecionych dłoniach, z zadowoleniem przyglądała się jego radosnej twarzy i delektowała łagodną pieszczotą jego dłoni na swoich plecach.
          W pewnym momencie przypomniała sobie o ich rozmowie w Kryształowej Sali, w noc ataku i niby od niechcenia zapytała, dlaczego nie powiedział jej wcześniej, że ta rozmowa miała miejsce. Leiftan spoważniał i ze spokojem wytłumaczył, że nie był pewien, czy powinien mówić o spotkaniu z jej duchem,  skoro ona tego wówczas nie pamiętała. Dodatkowo wyjaśnił, że nie chciał mącić jej w głowie i wprowadzać chaosu w i tak dość burzliwym wtedy dla niej okresie. Jego tłumaczenie przyjęła z ciepłym uśmiechem na twarzy. Chwilę później zaczęła dopytywać, co chciał jej powiedzieć w momencie, gdy weszła Miiko i niefortunnie przerwała jego wypowiedź. Po zastanowieniu oznajmił, że chciał jej wtedy wyznać, że dla niej jest gotowy na wszystko, nawet na to, by złamać własne zasady. Jego tłumaczenie było szczere i prawdziwe, mimo że nie do końca pokrywało się z tym, co rzeczywiście miał wówczas na myśli. Nie określał przecież jasno, o które jego zasady mu chodziło.
          - A twoje ostatnie zdanie, że porzuciłbyś i wyrzekłbyś się dla mnie wszystkiego? - dopytywała, wciąż nie będąc do końca przekonana, że wszystko już jej powiedział. - I to, że dla mnie stałbyś się… No właśnie, kim stałbyś się dla mnie Leiftanie?
          - Chciałem ci wtedy powiedzieć - zaczął mówić bardzo poważnie i starając się, jak najuważniej dobierać słowa - że gdyby ktoś zażądał ode mnie, abym porzucił swój świat, albo żebym wyrzekł się swojego pochodzenia tylko po to, abyś ty była bezpieczna, to bym to zrobił. Chciałem powiedzieć, że dla ciebie Shai stałbym się zwykłym… - w tym momencie chciał powiedzieć, że człowiekiem, ale zawahał się, nie wiedząc, czy jej to nie urazi. Wypowiadając się w ten sposób, dawał przecież do zrozumienia, że uważa ludzi za słabszych i gorszych od siebie. Co prawda nienawidził ludzi i gardził nimi, a ona bądź co bądź, wciąż była bardziej człowiekiem niż faelien, to mimo wszystko stanowiła dla niego niezrozumiały wyjątek od tej reguły. Potrafił, wbrew wszystkiemu i wszystkim, kochać ją nawet bardziej niż własne życie i dlatego tak bardzo nie chciał jej zranić, czy też urazić.
          - ...zwykłym człowiekiem? - dokończyła za niego, gdyż widząc konsternację na jego twarzy, domyślała się, że ma pewne opory przed wypowiedzeniem tego na głos.
          - Tak… - odparł machinalnie, ale już po chwili, zaczął się trochę nieudolnie tłumaczyć, obawiając się, że mogła to źle odebrać: - To znaczy, wiesz… w sensie kimś pozbawionym magii i umiejętności magicznych, a nie, że gorszym, czy słabszym…   
          - Rozumiem, o co ci chodzi kochanie - odparła rozbawiona jego zakłopotaniem. - Zdaję sobie sprawę, że zwykły człowiek bez magii i zdolności magicznych jest kruchy i nieporadny. Jestem przecież tego najlepszym przykładem i wiem, że wypadam trochę kiepsko na tle istot magicznych. Nieustannie wpadam w jakieś kłopoty i stwarzam problemy, przez co trzeba mnie ratować… Szczególnie ty musisz mnie ratować - zaśmiała się, całując go jednocześnie po nagim torsie. - Wiem też doskonale, że nie mając żadnych umiejętności magicznych, tak na dobrą sprawę, nigdy nie będę umiała się sama obronić.
          - Bałem się, że mnie źle zrozumiesz - odparł z wyraźną ulgą w głosie. - Co do obrony kochanie, to ja cię bardzo chętnie będę bronić, przed wszystkimi i wszystkim, jeśli zajdzie taka potrzeba - dodał, wciągając ją jeszcze bardziej na siebie i przez to zmuszając, aby ułożyła się między jego nogami.
          - Cieszę się, że to powiedziałeś - zamruczała cicho, układając się na nim wygodniej. - Jednak obiecaj mi coś Leiftanie - dodała nagle, podnosząc wyżej głowę i spoglądając mu głęboko w oczy.
          - Co takiego słońce? - zapytał zaskoczony.
          - Obiecaj, że nigdy nie wyrzekniesz się siebie i swojego pochodzenia - poprosiła, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak wielkie znaczenie tak naprawdę ma jej prośba.
          - Ale jeśli coś będzie ci grozić…
          - Obiecaj mi Leiftanie! - przerwała mu z naciskiem i stanowczością.
          - Obiecuję - wyszeptał i mocniej przytulił ją do siebie, całując z ogromną czułością. Dotyk jej aksamitnej, nagiej skóry i przyjemne ciepło bijące od niej, niemal natychmiast rozbudziło w nim ochotę na pieszczoty.
          - Idziemy na śniadanie i na zebranie - powiedziała, podnosząc się z cwanym uśmiechem, gdy tylko poczuła jego ręce na swojej pupie.
          - A może odpuścimy sobie śniadanie? - zamruczał zalotnie, unosząc się za nią i starając się ją pocałować.
          - Żeby cię wszystkie siły opuściły? - zapytała, psotnie marszcząc brwi. - Nie ma mowy mój drogi - dodała, wstając z łóżka.
          - Ale się nade mną znęcasz kusicielko - zaśmiał się, wymownie patrząc na jej nagie ciało.
          - Nie marudaj kotecku, tylko podnoś dupkę z łóżka - skwitowała i sięgnęła do komody po świeże ubrania.
          - Jeszcze ci się odwdzięczę łobuziaro - wymamrotał pod nosem, udając, że się dąsa i wstał z łóżka.

     ***

          Na stołówkę Shairisse szła sama, gdyż Leiftan poszedł jeszcze do swojego pokoju, aby również przebrać się w świeże ubrania i za chwilę miał do niej dołączyć. Kierując się do spiżarni, z radością zauważyła, że do Kwatery wróciły dama Huang Hua i Ykhar. Obie kobiety stały przy wejściu głównym i rozmawiały z rosłym mężczyzną, tłumacząc mu, gdzie ma zanieść dość okazałą skrzynię, stojącą w przejściu. Gdy tylko ją dostrzegły, od razu zawołały, aby do nich podeszła.
          - Shairisse, piękna moja. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, widząc cię na własnych nogach! Do tego tak promienną i kwitnącą - przywitała ją dama Huang, mocno przytulając.
          - Witaj Shairisse - tym razem to ruda brownie złapała ją w objęcia. - Wyglądasz o niebo lepiej, niż ostatnio!
          - Kochane, udusicie mnie - zaśmiała się uradowana widokiem przyjaciółek. - Też się niesamowicie cieszę, że was widzę, bo tęskniłam za wami strasznie.
          - Jak się czujesz? Wszystko dobrze już u ciebie? - dopytywała fenghuang, nie dając jej odetchnąć i uważnie oglądając ją z każdej strony oraz przyglądając się jej twarzy. - Muszę ci powiedzieć, że prześlicznie wyglądasz! Cała promieniejesz i tryskasz szczęściem, aż się napatrzeć nie mogę!
          - Tak Huang Hua, wszystko jest już u mnie w porządku - odparła wesoło. Dobrze wiedziała, dlaczego dama Huang odbierała ją tak promienną i szczęśliwą. - A nawet jest lepiej, niż było… - dodała, uśmiechając się tajemniczo.
          - Musisz mi wszystko opowiedzieć, moja ty piękna - oznajmiła radośnie przyjaciółka, ponownie łapiąc ją w objęcia i tuląc mocno do siebie.
          W tej samej chwili na widoku pojawił się Leiftan, idący w stronę stołówki. Widząc kobiety w radosnych uściskach powitania, z nieznacznym uśmiechem na twarzy skinął tylko głową i nie chcąc im przeszkadzać, zamierzał odejść w swoją stronę. Spoglądając jednak na Shairisse, dostrzegł u niej błagalne spojrzenie, mówiące “zabierz mnie stąd”. Zatrzymał się więc i z przepraszającym uśmiechem zapytał, czy może ją porwać ze sobą, ponieważ chciałby jeszcze przed zebraniem przedyskutować z nią pewną sprawę. Huang Hua wypuściła ją z objęć i mrużąc podejrzliwie oczy, spoglądała to na Leiftana, to na Shai. W końcu z radosnym uśmiechem stwierdziła, że koniecznie muszą się później spotkać na pogaduszkach.
          Po szybkim śniadaniu oboje zakochani od razu skierowali swoje kroki do Kryształowej Sali. W Korytarzu Straży przez chwilę szedł za nimi zaklinacz, przyglądając się im z zaciekawieniem. Jego uwagę zwróciła bowiem otaczająca ich aura, która wyraźnie się zmieniła od ostatniego spotkania, gdy mógł ich obserwować razem.
          - Witam was serdecznie - przywitał ich, zrównując się z nimi i starając się brzmieć jak najbardziej przyjacielsko i naturalnie. Pamiętając ostatnią dociekliwość Shairisse w kwestii jego nastawienia do lorialeta, nie chciał wzbudzać w niej dzisiaj niepotrzebnych wątpliwości i domysłów.
          - Witaj zaklinaczu - powitał go Leiftan, starając się ukryć swoje niezadowolenie. Obecność zaklinacza drażniła go, szczególnie że spodziewał się, iż ten opuścił już Kwaterę.
          - Witaj Itzalu - przywitała go Shairisse, uśmiechając się szeroko. - Też idziesz na zebranie? - zapytała trochę zaskoczona, gdy razem z nimi wszedł na schody, prowadzące do Kryształowej Sali.
          - Tak. Miiko poprosiła, abym był obecny na spotkaniu, ale nie poinformowała mnie z jakiego powodu - odparł z uśmiechem. - Domyślam się jednak, że będziemy rozmawiać o twojej ostatniej wizji i planowana będzie misja i wyjazd na Memorię.
          - Też tak myślę - odpowiedziała ze śmiechem.
          Gdy wchodzili na salę, okazało się, że wszyscy byli już obecni i oczekiwano tylko na nich. Miiko stała wpatrzona w Kryształ, wyraźnie pochłonięta jakimiś myślami, szefowie straży dyskutowali na uboczu, ale gdy tylko dostrzegli przybyłych, od razu umilkli. Dama Huang rozmawiała z Ewelein o stanie zdrowia Shai i o wynikach jej ostatnich badań, natomiast Kero i Ykhar w milczeniu opierali się o balustradę, trzymając jakieś dokumenty i teczki.
          Leiftan od razu podszedł do Miiko, aby zasygnalizować jej, że już są obecni i można zaczynać. W sali zapanowała cisza i każdy wyczekująco wpatrywał się w szefową. Kitsune odwróciła się przodem do zebranych i wyraźnie dało się zauważyć, że jest zmęczona, a jej spojrzenie jest przygaszone. Oparła się o balustradę okalającą Kryształ i rozejrzała po zgromadzonych.
          - Zacznę bez zbędnych wstępów - odezwała się i ciężko westchnęła. - Wezwałam was na spotkanie, żeby ustalić szczegóły wyprawy na Memorię. Wszyscy już wiemy, że Shairisse miała ostatnio wizję, podczas której znalazła się na tej wyspie  - mówiąc to, spojrzała na Shai. -  Tam też ukazała ci się Wyrocznia… - dodała, zachęcając ją gestem, żeby teraz ona zabrała głos.
          - Tak, ukazała mi się Wyrocznia - zaczęła mówić niepewnie. - Była tam też inna istota, której obecność wyczuwałam już od jakiegoś czasu. Jej energia jest bardzo podobna do energii Wyroczni, chociaż wydaje się dużo silniejsza. Ta istota poinformowała mnie, że jeśli chcę poznać swoje przeznaczenie, to muszę wpierw odkryć swoje pochodzenie. Nic więcej nie powiedziała… - tu spojrzała na zaklinacza, szukając u niego wsparcia. - Itzal również od jakiegoś czasu wyczuwał obecność tej istoty. Wiedział, że mnie obserwuje i według niego, ta istota chciała mnie poznać oraz upewnić się, że mam czyste serce i jestem godna…
          - Tak - wszedł jej w słowo zaklinacz. - Ta istota to Fafnir, pradawny władca smoków. Chciał wiedzieć, czy jesteś godna, aby stanąć przed smokami.
          - Smokami? Przecież smoki wyginęły? - odezwała się Ykhar, tonem ni to stwierdzającym, ni to pytającym.
          - Smoki nie wyginęły - powiedział stanowczym, chociaż wciąż łagodnym głosem Itzal. Jego słowa sprawiły, że oczy wszystkich skierowały się na niego, a szczególnie Valkyon wydawał się zainteresowany tym, co ma do powiedzenia. - Wszyscy wiemy, co się działo po stworzeniu naszego świata. Poszukiwanie winnych, prześladowania, zabójstwa… Żyjący przedstawiciele tej pradawnej rasy pragną jedynie spokoju i dlatego się ukrywają…
          - Co jednak wspólnego ze smokami ma nasze nieudolne ziemskie dziewczę? - zapytał Ezarel, wymownie zerkając na Shairisse. Jego delikatnie złośliwy ton wypowiedzi jednak już na nikim nie robił wrażenia, ponieważ wszyscy od dawna wiedzieli, że takimi wypowiedziami elf jedynie droczy się z dziewczyną. 
          - Wszyscy wiemy, że w żyłach Shairisse płynie magiczna krew faery - odezwała się Ewelein. - Nie wiemy jednak, jakiej rasy jest to krew…
          - Możliwe więc, że jest to krew smoków - wtrącił się do dyskusji Leiftan.
          - Możliwe… - stwierdził z zadumą Itzal. - Wydaje mi się jednak, że to nie jej pochodzenie jest tutaj najważniejsze - mówiąc to, podszedł bliżej do dziewczyny. Shairisse stała z szeroko otwartymi oczami, trochę oszołomiona informacjami, którymi właśnie bombardowano jej świadomość. - Moim zdaniem ważniejsze jest jej przeznaczenie, bo jej pochodzenie stanowi jedynie klucz do niego… - dokończył swoją wypowiedź, kładąc rękę na jej ramieniu.
          - Chyba wszyscy już wiemy, że pojawienie się Shairisse w naszym świecie nie było kwestią przypadku - odezwała się ponownie Miiko. - Zdaje się to potwierdzać coraz więcej faktów. Wiemy, że nie dostała się do naszego świata przez grzybowy krąg, jak wszyscy inni, ale przy pomocy pewnego przedmiotu… - w tym momencie kitsune spojrzała pytająco na Kero i Ykhar, którzy zaczęli dość chaotycznie przeglądać trzymane przez siebie dokumenty.
          - Czy ten przedmiot wyglądał mniej więcej tak? - zapytała w końcu Ykhar, pokazując jej kartkę z jakimś szkicem. Shairisse podeszła bliżej i spoglądając na rysunek, od razu rozpoznała, ten dziwny przedmiot, który oglądała u babci na strychu, zanim ją przeniosło.
          - Tak! - niemal krzyknęła, czując narastającą ekscytację. - Wyglądał dokładnie tak samo. Takie złote słońce z niebieskim kryształem w środku i dwoma białymi skrzydłami, które wyglądem przypominały anielskie skrzydła…
          - Jesteś pewna, że właśnie coś takiego trzymałaś w rękach, gdy cię przeniosło do nas? - zapytała wyraźnie zaskoczona Ykhar.
          - No przecież mówię, że tak - potwierdziła stanowczo. - Wiadomo, co to jest?
          - To tak zwany Klucz Eliana z podstawą - odpowiedział milczący do tej pory Keroshane.
          - Czyli? Co to takiego, ten Klucz Eliana? - dopytywała, kompletnie nie rozumiejąc, o czym mowa.
          - Po Niebieskim Poświęceniu nie wszystkie faery chciały opuścić Ziemię i przenieść się do Eldaryi - zaczął opowiadać Kero. - Jedną z takich osób był Arkadyjczyk Elian, który był jednym z najpotężniejszych magów, znającym się również na alchemii. Nie chciał opuszczać Ziemi, ponieważ zakochany był w ludzkiej kobiecie, z którą w końcu założył rodzinę. Okazało się jednak, że gdy ich dzieci dorosły trochę, to nie chciały zostawać na Ziemi, ponieważ wtedy akurat nasiliły się prześladowania i polowania na wszystkich wykazujących się zdolnościami magicznymi. Dzieci więc przeniosły się do Eldaryi, a on został z żoną. Żeby nie stracić kontaktu z dziećmi, stworzył magiczne kryształy, które użyte z odpowiednią podstawą, otwierały okno międzywymiarowe. Nazywano te kryształy Kluczami Eliana, ponieważ tylko on potrafił je tworzyć…
          - Skoro otwierały okno międzywymiarowe, to dlaczego Ykhar tak się dziwi, że właśnie dzięki temu mnie przeniosło?
          - Z kilku powodów - odpowiedziała tym razem ruda brownie. - Pierwsza sprawa… Te klucze nie otwierały drzwi, czy tuneli, przez które można było fizycznie przechodzić, tylko coś jakby zamknięte, oszklone okno. Takie, przez które możesz zajrzeć i posłuchać, ale nie przejdziesz przez nie na drugą stronę. Druga sprawa… Żeby aktywować taki klucz, trzeba było znać magiczne zaklęcie, albo być czystej krwi i takiej dokładnie rasy faery, pod jaką zrobiona była podstawa. Trzecia sprawa… Kiedy ludzie odkryli przeznaczenie kluczy i podstaw, zaczęli je masowo niszczyć w obawie, że przez nie do świata ludzkiego przejdą jakieś magiczne potwory. Użycia takiego zestawu nie odnotowano od ponad trzystu lat… Dlatego tak się zdziwiłam, że dzięki właśnie takiemu zestawowi się znalazłaś w Eldaryi.
          W sali zapadła kompletna cisza, a oczy wszystkich skierowane były na Shairisse, która dosłownie oniemiała ze zdziwienia, stała i wpatrywała się w Ykhar.
          - W takim razie, jakim cudem znalazłam się fizycznie w Eldaryi? - zapytała po chwili, gdy trochę minął jej pierwszy szok i poskładała swoje myśli z powrotem w sensowną całość.
          - Domyślam się, że ingerowała w to jakaś potężna istota, albo siła - odezwał się zaklinacz. Mimo iż wiedział trochę więcej, miał wrażenie, że na razie nie powinien ujawniać swojej wiedzy.
          - To też jest dowód na to, że nie jesteś w Eldaryi przez przypadek - znowu odezwała się Miiko, patrząc na Shairisse. - Wylądowałaś bezpośrednio przy Krysztale, pokonując wszystkie bariery i zaklęcia ochronne, co jeszcze nigdy nikomu się nie zdarzyło. Chroni i błogosławi cię sama Wyrocznia, a teraz jeszcze pradawny władca smoków wprost oznajmia, że pisane ci jest jakieś przeznaczenie. Jesteś wybranką Wyroczni i jesteś związana z Kryształem, dlatego myślę, że powinniśmy zrobić wszystko, aby umożliwić ci poznanie własnych korzeni… 
          Gdy szefowa ucichła, na sali zapanował harmider. Wszyscy zaczęli zastanawiać się, jakim cudem aż do teraz na Ziemi przetrwał Klucz Eliana z podstawą i w jaki sposób Shai mogła go aktywować, skoro nie znała zaklęcia, ani nie jest czystej krwi faery. Dyskutowali również między sobą na temat możliwego jej pochodzenia i tego, jakiej może być rasy oraz rozważali, co takiego mogą odkryć na wyspie i jakie jest to przeznaczenie ziemianki.
          Itzal w ciszy starał się przysłuchiwać dyskusji, ale jego myśli nieustannie krążyły wokół wypowiedzi kitsune, że dziewczyna jest wybranką Wyroczni i jest związana z Kryształem. Słowa te dźwięczały i pulsowały mu w głowie, tak samo, jak w większości przypadków, gdy udawało mu się dokonać jakiegoś słusznego odkrycia. Teraz też czuł, że dopada go ten dziwny, przyjemny stan, w którym jego umysł zaklinacza znajduje trop i składa części układanki w całość. W pewnym momencie niczym nagłe olśnienie uderzyła w niego myśl, że określenie “Strażniczka Kryształowego Ducha”, które pojawiło się w dziwnej przepowiedni, pozostawionej mu przez Sehanine, musi dotyczyć Shairisse, a nie Miiko, jak myślał do tej pory.
          Zagłębiając się bardziej w swoich myślach, oparł się o balustradę i mimowolnie zatrzymał wzrok na ziemiance. Przez dłuższą chwilę w zadumie przyglądał się jej i nawet nie zwrócił uwagi, kiedy wyłączył się na zewnętrzne odgłosy. Znaki na jego ciele delikatnie się skrzyły, pozwalając, aby jego umysł wszedł na wyższy poziom przetwarzania informacji. Cała jego uwaga skupiła się na słowach przepowiedni od strażniczki wymiarów i tej zapisanej kiedyś przez starego zaklinacza. Nadal nie wiedział, jak powinien prawidłowo zinterpretować te teksty. Zauważył jednak, że obie przepowiednie mówią o tym, iż dziewczyna zdobędzie serce daemona. W pewnym momencie pojawiła się w jego głowie myśl, która nie dawała mu spokoju. Żeby zdobyć czyjeś serce, to trzeba przypaść temu komuś do gustu i trzeba, by ten ktoś nas poznał, a co za tym idzie, trzeba z tym kimś spędzić trochę czasu. Jeśli to założenie było trafne, mogło oznaczać tylko jedno, że daemon ukrywa się wśród osób, z którymi Shairisse ma styczność na co dzień. Nagle przez jego umysł, niczym tornado przetoczyła się fala przeróżnych myśli, domysłów i wszystkich dotychczasowych odczuć. Wniosek, który mu się nasuwał, był jednoznaczny i niepokojący, a oparty tylko na instynkcie i przeczuciach, wydawał mu się absurdalny. Jednak stanowił idealne wyjaśnienie, dlaczego tak bardzo drażni go ta jedna osoba w Kwaterze… 
          - Itzalu?! Wszystko w porządku? - delikatne potrząsanie za ramię i cichy głos Shairisse wyrwał go z zamyślenia.
          - Tak, słucham? Przepraszam, trochę się zagubiłem we własnych myślach - wytłumaczył pospiesznie, starając się wrócić do rzeczywistości. Tatuaże momentalnie przygasły, a myśli w jego głowie szalały, niczym wystrzelone konfetti, sprawiając, że ciężko mu było się skupić. Wiedział, że koniecznie musi poskładać w całość wszystkie swoje przeczucia, fakty i domysły.
          - Zgodziliśmy się wszyscy, że trzeba niezwłocznie wybrać się z misją na Memorię - odezwała się w jego kierunku kitsune. - Chciałabym wiedzieć, czy zgodziłbyś się towarzyszyć Shairisse w tej wyprawie?
          - Z wielką przyjemnością - odparł, z uśmiechem zerkając na dziewczynę. - Kiedy planowana jest wyprawa?
          - Chcielibyśmy, jak najszybciej - odparła Miiko i spojrzała cierpiętniczym wzrokiem na pielęgniarkę. - Jednak Ewelein upiera się przy jeszcze jednym badaniu…
          - Nie puszczę Shairisse na misję, nie mając pewności, że wszystko jest w porządku z jej zdrowiem - elfka przerwała wypowiedź szefowej tonem nieznoszącym sprzeciwu.
          - Rozumiem - powiedział z uśmiechem zaklinacz, spoglądając na Ewelein dobrodusznie. - Ja się dostosuję do wszelkich ustaleń.
          - Czyli wstępne ustalenia są takie - odezwała się kitsune. - Zaraz po tym, jak Ewe przeprowadzi swoje badanie u Shairisse, wyruszycie na Memorię. Do tej misji przydzielam Leiftana, Itzala, Kero i Nevrę.
          - Też chciałbym uczestniczyć w tej misji - odezwał się milczący do tej pory Valkyon.
          - Ja też nie zamierzam puszczać Shairisse samej na misję - oznajmiła elfka.
          - Przecież nie jedzie sama - powiedziała zrezygnowanym głosem Miiko. - A ty Valkyonie, czemu chcesz jechać?
          - Ponieważ Shai jest moją podopieczną - zaczął tłumaczyć wojownik. - Poza tym wyspa nie została przez nas całkowicie zbadana, więc nie wiadomo, czy nie będzie potrzebny ktoś dodatkowy do ewentualnej obrony, lub walki.
          - Nie puszczę Shairisse na misję bez opieki medycznej - powiedziała znów stanowczo pielęgniarka. - Jej poziom maany bywa nadal niestabilny, więc nie ma mowy, by pojechała tam beze mnie.
          - Niech będzie… - westchnęła kitsune. - Valkyon i Ewelein też pojadą. Mam nadzieję, że na miejscu uda wam się odkryć, jakiej rasy krew płynie w żyłach Shai. Teraz bym chciała, aby zostali ze mną Huang Hua, Ykhar i Leiftan, ponieważ chcę z wami przedyskutować kilka spraw. Reszta jest wolna, możecie już iść…
          Wszyscy zaczęli powoli kierować się w stronę wyjścia. Zaklinacz podszedł do Shairisse i zapytał, czy biorąc pod uwagę planowany wyjazd na Memorię, chce kontynuować treningi, czy może na razie chciałaby zrobić sobie przerwę. W głowie wciąż odczuwał skutki niedawnego myślowego chaosu, więc po cichu liczył trochę na to, że wybierze zrobienie sobie tej przerwy. Wówczas mógłby od razu udać się do pokoju i zagłębić w medytację, aby poskładać wszystkie swoje dotychczasowe przemyślenia w sensowną całość. Dziewczyna odpowiedziała jednak, że nie widzi potrzeby przerywania treningów i już po chwili, wraz z Valkyonem, umówili się we trójkę pod wiśnią.
          Przekonany, że Shairisse idzie tuż za nim, przed wyjściem z sali, zatrzymał się i obejrzał, chcąc ją przepuścić przodem. Ona jednak podeszła jeszcze do Leiftana i dała mu buziaka, prosząc, aby po spotkaniu dołączył do niej pod wiśnię. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się ciepło i pogładził ją czule po policzku. Później całując ją w czubek głowy, wyszeptał, że już za nią tęskni. Itzal bacznie przyglądał się Leiftanowi, wciąż starając się zrozumieć, dlaczego ktoś tak czuły, delikatny i oddany względem dziewczyny, wzbudza w nim tak negatywne odczucia i emocje. Dlaczego ktoś uznawany za osobę bardzo spokojną i ugodową oraz cieszący się nieposzlakowaną opinią, tak bardzo go drażni i denerwuje? Czy to możliwe, że ktoś, w kim wyczuł tyle nienawiści i złości, jednocześnie potrafi być tak niebywale opanowany i potrafi kochać z taką siłą i oddaniem? Przecież widząc ich wzajemne relacje oraz sposób, w jaki oboje patrzą na siebie, nie miał żadnych wątpliwości, że uczucie, które łączy tych dwoje, jest szczere i głębokie. Przez moment przemknęła mu nawet myśl, że może pierwszy raz w swoich stu siedemdziesięciu pięciu latach życia źle odczytał czyjąś aurę i emocje. Czy to możliwe, że jego intuicja zaklinacza pierwszy raz w życiu go zawiodła?
          Szybko wyrzucił tę myśl z głowy, a wychodząc z sali, zdawał sobie sprawę, że koniecznie musi wykonać rytuał “Reponi mentem”, mający na celu coś, jakby zresetowanie umysłu. Będąc zaklinaczem najwyżej wyszkolonym ze wszystkich, wiedział już, że czasami ich umysł osiąga stan nazywany “przesytem wiedzy”. U niego jednym z pierwszych objawów tego stanu, było pojawianie się zwątpienia w siebie i we własne umiejętności. Postanowił wykonać rytuał jeszcze tego samego dnia, aby towarzysząc Shairisse na misji, być w pełni funkcjonalnym i sprawnym zaklinaczem. Oznaczało to, że czeka go dzisiaj niebezpieczny, dwunastogodzinny okres, w którego czasie będzie wyjątkowo bezbronny i szczególnie podatny na ewentualne ataki i próby opętania. Zaklinacz w czasie rytuału wprowadzał bowiem swoje ciało i umysł w stan bardzo podobny do tego, jaki pojawia się w chwili śmierci.

     ***

          Podczas treningu Shairisse zauważyła, że zaklinacz ma pewne problemy z koncentracją. Od kiedy się poznali, zawsze miała wrażenie, że jest maksymalnie skupiony na wykonywanych przez siebie czynnościach, czy też zadaniach. Dzisiaj jednak wyraźnie widziała, że jego myśli czasami gdzieś niekontrolowanie błądziły.
          - Itzalu, czy wszystko w porządku? - zapytała w końcu z troską w głosie. - Wydajesz się trochę rozkojarzony.
          - Nic mi nie jest - odparł z uśmiechem, a widząc jej wciąż zmartwione i badawcze spojrzenie dodał: - Nie patrz tak na mnie Shai, naprawdę wszystko jest dobrze. 
          - Znamy się już na tyle, że wiem, kiedy jest z tobą dobrze, a kiedy nie - powiedziała z przekonaniem. - Odpłynąłeś dzisiaj podczas zebrania i teraz też wyraźnie błądzisz gdzieś myślami. Dlatego chcę wiedzieć, czy wszystko jest w porządku, czy może coś się stało? I proszę, nie wciskaj mi kitu, tylko mów prawdę! - ostatnie zdanie wypowiedziała podniesionym delikatnie głosem, chcąc brzmieć stanowczo i groźnie.
          - Powiedzmy, że mój umysł jest lekko… zmęczony i płata mi niewielkie figle - odpowiedział lekko rozbawiony jej zachowaniem zaklinacz. Niemniej jednak zrobiło mu się miło, ponieważ od bardzo dawna nikt nie wykazywał się wobec niego taką troską. Przyzwyczaił się, że większość osób traktuje go trochę przedmiotowo, na zasadzie, że to on ma pomagać, najlepiej samemu nie wymagając niczego w zamian. - Muszę go tylko oczyścić i dać mu kilka godzin odpoczynku - dodał, nie chcąc jednak zdradzać, co dokładnie to oznacza.
          - Trzeba było mówić - odezwał się Valkyon. - Darowalibyśmy sobie trening i nie męczyli cię…
          - Bez przesady, moi drodzy - powiedział, śmiejąc się cicho. - Akurat przebywanie w waszym towarzystwie wcale mnie nie męczy.
          - Dobra, dobra - zaśmiała się Shairisse, ale zaraz szybko spoważniała. - Mam nadzieję, że to zmęczenie nie jest z powodu tego, że pomagałeś mi się uporać z moimi problemami?
          - Nawet tak nie myśl Shai - odparł pospiesznie i bardzo poważnie Itzal. - Po prostu każdy zaklinacz, który stara się rozwijać swoje umiejętności, a później korzysta z nich, aby poznawać i zrozumieć otaczający go świat, w pewnym momencie doprowadza swój umysł do pewnego zmęczenia. To normalne i nieuniknione. Wówczas musimy go oczyścić i dać mu porządnie wypocząć, aby wrócić do formy i swojej pełnej sprawności. Dlatego uwierz mi, to nie twoja wina, że jestem rozkojarzony.
          - Rozumiem. Nie chciałabym być powodem twoich problemów.
          - I nie jesteś - uśmiechnął się uspokajająco.
          - Jeżeli chcesz Itzalu - ponownie odezwał się Valkyon - to idź wypocząć. A my z Shairisse moglibyśmy potrenować blokowanie ciosów, bo dawno tego nie ćwiczyliśmy - gdy to mówił, spojrzał porozumiewawczo na dziewczynę.
          - Bardzo dobry pomysł - odpowiedziała pospiesznie, momentalnie łapiąc zamysł wojownika i nie chcąc dawać zaklinaczowi czasu na zastanowienie. - Ty pójdziesz się zrelaksować i odprężyć, a my z szefuńciem pobawimy się w sparing - mówiąc to, złapała Valkyona pod ramię i uśmiechnęła się szatańsko, ukazując rząd białych zębów.
          - Jesteście niemożliwi - zaśmiał się Itzal i powoli zaczął kierować się w stronę wyjścia z ogrodów. - Niech wam będzie. Pójdę pomedytować do pokoju i żeby odpowiednio wypocząć, do jutra rana będę nieosiągalny - ostatnim zdaniem chciał zawczasu ich uspokoić. Było dopiero wczesne popołudnie i obawiał się, że dziewczyna nie widząc go przez resztę dnia, mogłaby zacząć się martwić i go szukać. A tego nie chciał.
          Po odejściu zaklinacza, Shai zapytała Valkyona, czy wie coś więcej o tych Kluczach Eliana, o których mówił Kero na zebraniu. Wojownik przyznał, że jak większość mieszkańców Eldaryi, on również niewiele wie na ten temat. Wyjaśnił, że wraz z tym, jak zaprzestano odnotowywać przypadki użycia tych kluczy, wiedza faery na ten temat zaczęła zanikać. W międzyczasie wykonywali ćwiczenia rozciągające i rozgrzewające, przygotowując się do treningu. Później szef Obsydianu zarządził kilka powtórkowych ćwiczeń z podstawowych ataków i bloków, a wspólna ich rozmowa zeszła na temat planowanej wyprawy i tego, co mogą odkryć na wyspie. Kiedy Valkyon upewnił się, że jego podopieczna dobrze pamięta dotychczasowe nauki i radzi sobie też całkiem nieźle, zaproponował poznanie kolejnego chwytu obezwładniającego i trening z jego zastosowania.
          Nowe ćwiczenie okazało się na tyle skomplikowane, że Shairisse miała pewne problemy z jego prawidłowym wykonaniem. Mimo to Valkyon cierpliwie tłumaczył jej i dokładnie pokazywał, jak powinna układać swoje ciało, aby chwyt był skuteczny i odpowiednio silny. W pewnym momencie dziewczyna uświadomiła sobie, że przez cały ten czas, ani razu nie wyczuła, ani nie zauważyła objawów zniecierpliwienia, czy też niezadowolenia u swojego szefa. Nigdy nie zwracała na to uwagi, jednak dzisiaj, gdy ćwiczenie trochę ją przerosło, zauważyła, że jest on wyjątkowo cierpliwy wobec niej. Dużo bardziej niż wobec innych podopiecznych ze straży podczas cotygodniowych wspólnych treningów. Chwilę później przypomniała też sobie słowa Karenn, która zaledwie wczoraj mówiła jej, że chłopak nie patrzy na nią, jak na przyjaciółkę. Czyżby młoda wampirzyca miała jednak rację? Zanim zdążyła dać się pochłonąć tego rodzaju myślom, pod wiśnią pojawił się Leiftan i z szarmanckim uśmiechem oznajmił, że przyszedł ją porwać obiad. Shai zapytała Valkyona, czy ma coś przeciwko, aby zakończyli na dzisiaj trening i gdy odpowiedział, że może spokojnie iść, podziękowała mu za wspólnie spędzony czas.
          - Sami z Valkyonem dzisiaj trenowaliście? Nie mówiłaś przypadkiem, że mieliście trenować z zaklinaczem? - zapytał lorialet, jak tylko weszli na główną alejkę. Mimo iż starał się brzmieć spokojnie, ona i tak wyczuła w jego głosie coś, jakby delikatną nutę zazdrości.
          - Itzal był z nami wcześniej, ale stwierdził, że jest zmęczony i poszedł do pokoju odpocząć - odparła i lekko rozbawiona uśmiechnęła się pod nosem. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że chłopak jest trochę niezadowolony, zastając ją w towarzystwie Valkyona.
          - Mhm - mruknął Leiftan.
          - Czy mi się tylko wydaje kocie, czy ty nie lubisz, gdy Valkyon jest gdzieś blisko mnie? - zapytała po chwili ciszy, marszcząc brwi i spoglądając na niego z zaintrygowaniem.
          - Nie słonko, tylko ci się wydaje - odpowiedział, z trochę nerwowym uśmiechem. Domyślał się, że ona nie ma pojęcia, jakimi uczuciami darzy ją wojownik. Sam też nie zamierzał jej tego wyjawiać, gdyż zdawał sobie sprawę, że większość osób, dowiadując się o tym, że ktoś ich kocha, mimowolnie zaczynają o tym kimś myśleć. A on naprawdę nie chciał, aby Shairisse zaczęła rozmyślać o swoim szefie.
          - Mam dziwne wrażenie, że jesteś trochę zazdrosny o niego - oznajmiła, łapiąc go pod rękę i uśmiechając się do niego przymilnie.
          - Nie tylko o niego - odparł figlarnie, pochylając się do jej ucha. Wolał przyznać się do ogólnej zazdrości niż do tej konkretnej. - Jestem trochę zazdrosny o każdego, z kim spędzasz czas. To chyba jednak całkiem normalne w miłości?
          - Jeśli nie jest chorobliwe i przesadzone, to ok - odparła, starając się brzmieć poważnie.
          - A ty nigdy nie bywasz zazdrosna? - zapytał, chcąc w ten sposób ukierunkować tok ich rozmowy na neutralne tory.
          - O ciebie? - udała zaskoczoną, chcąc się z nim podroczyć.
          - No a niby o kogo? - zapytał, starając się brzmieć na oburzonego, ale ledwo powstrzymując się od śmiechu. - Niech no ja się dowiem, że…
          - Że co? - przerwała mu figlarnie i zatrzymała się w miejscu.
          - Nic, nic - odparł pospiesznie, robiąc niewinną minę. - To nie jesteś zazdrosna ani troszkę… ? - zapytał z nadzieją, udając biedne niewiniątko.
          - Raczej nie bywam zazdrosna, chyba że dasz mi do tego powód, mój drogi - mówiąc to, podniosła się trochę na palcach, aby głębiej spojrzeć mu w oczy. - Wówczas kotecku, strzeż się mojego gniewu - dodała, grożąc mu palcem i starając się brzmieć groźnie.
          - W życiu, nigdy - odparł niby przerażony, ale uśmiechając się i całując ją czule.
          - I tego się trzymaj - zaśmiała się i oboje ruszyli na stołówkę.     
          Podczas obiadu podeszła do ich stolika Ewelein i poprosiła, żeby Shairisse przyszła później do przychodni. Wyjaśniła szybko, że da jej wówczas pewną pigułkę, którą chciałaby, żeby zażyła na noc, a rano po przebudzeniu, przyszła na czczo na badanie. Powiedziała również, że po badaniu i po zjedzeniu śniadania, będą mogli wyruszać na misję. Po obiedzie Leiftan odprowadził Shai do pokoju i obiecując szybki powrót, poszedł do siebie, aby się spakować i przygotować na wyjazd oraz zabrać rzeczy na zmianę. Ona w tym czasie położyła się na łóżku i spoglądając za okno, zaczęła zastanawiać się, jakiej rasy krew płynie w jej żyłach i jakie może być jej przeznaczenie. Cały czas czuła się przecież zwykłym człowiekiem. Nigdy nie wykazywała żadnych zdolności magicznych, poza tym jednym razem, gdy pierwszy raz byli na Memorii, aby ratować Ezarela. Co prawda transfuzja krwi Leiftana po ataku Naytili sprawiła, że jej ruchy stały się szybsze i trochę zwinniejsze, ale nic poza tym. Czy naprawdę istnieje możliwość, że teraz uda jej się odkryć, jakiej rasy byli jej przodkowie? A jeśli to, co tam odkryje, nie spodoba się jej, albo - co gorsza - innym? Czy to ze względu na jej krew ściągnięto ją do Eldaryi? Po co ją tu sprowadzono? I kto maczał palce w jej przybyciu?
          Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
          - Proszę! - zawołała w ich stronę.
          - Już jestem z powrotem słonko - oznajmił Leiftan, zamykając za sobą drzwi. Widok ukochanego wchodzącego do pokoju sprawił, że na jej twarzy od razu zagościł uśmiech. Spoglądając więc na niego z przymilnym uśmiechem, przewróciła się na bok.
          - Spakowany na jutro?
          - Tak. Rano tylko pójdę zabrać bagaż z pokoju.
          - Czemu od razu go nie wziąłeś ze sobą? - zapytała zdziwiona.
          - W sumie masz rację, mogłem od razu go zabrać - odparł z uśmiechem. - Teraz jednak nie pójdę po niego, bo za bardzo stęskniłem się za twoim dotykiem i ciepłem  - dodał, kładąc się obok niej na łóżku i całując ją zmysłowo.
          - Możesz wyskoczyć po swój bagaż, jak będę szła do Ewe po tabletkę - zaproponowała, gdy oderwał się od jej ust i ułożyła się na jego klatce piersiowej, wtulając się w niego całym ciałem.
          - O widzisz kochanie, jaka ty pomysłowa jesteś - powiedział, całując ją w czubek głowy.
          - Co ty byś beze mnie zrobił? - zaśmiała się, na co on również zaczął się śmiać i przytulił ją jeszcze mocniej do siebie.
          Przez pewien czas leżeli wtuleni w siebie, całując się i łagodnie pieszcząc. Oboje jednak wyczuwali w sobie też potrzebę rozmowy o zbliżającej się misji. Dlatego w pewnej chwili dziewczyna wtuliła się w jego ramię i zaczęli rozmawiać o planowanej wyprawie i o tym, czego ona obawia się dowiedzieć w jej trakcie. Shairisse zwierzyła się ze swojej największej obawy, dotyczącej tego, że może okazać się przedstawicielką jakiejś znienawidzonej przez innych rasy. Gdy zapytała wprost, co by było, gdyby na przykład okazała się daemonem, poczuła, jak Leiftan się lekko spiął. Pomyślała wówczas, że to z powodu, iż ta opcja jest dla niego przerażająca, a więc wszyscy inni zapewne też by się nie ucieszyli. W tamtej chwili po raz pierwszy zaczęła rozważać możliwość zatajenia przed innymi tego, czego dowie się na temat swojego pochodzenia, jeśli okaże się, że jest daemonem. Gdy Leiftan całując ją, powiedział, że ma zbyt dobre serce i ogólnie jest zbyt sympatyczna i troskliwa wobec innych, aby być kimś znienawidzonym, czy z gruntu złym, zaśmiała się tylko i odpowiedziała, że zapewne ma rację.
          Wieczorem poszli razem na kolację i do przychodni po tabletkę, a wracając Leiftan zabrał od siebie swój bagaż. Po powrocie do jej pokoju, gdy zaczęła się pakować, wciąż czuli nienasycenie wspólną rozmową. Naturalnie, od słowa do słowa, ich rozmowa przeszła na temat jej życia sprzed przybycia do Eldaryi. Oboje zastanawiali się, czy cokolwiek w jej ówczesnym życiu mogło sugerować, że nie jest tylko zwyczajnym człowiekiem, a w dodatku, że czekają ją tak wielkie zmiany. Mimo wszelkich starań i wnikliwych prób przypomnienia sobie nic konkretnego nie przychodziło jej do głowy. Jedyne, co pamiętała, to dziwne uczucie bycia obserwowaną, odkąd ukończyła osiemnaście lat.
          Zanim położyli się do łóżka, Leiftan zrozumiał, że zbliżająca się misja bardzo stresuje Shairisse, mimo iż ona starała się tego nie okazywać. Gdy wsunęli się pod kołdrę, przyciągnął ją do siebie i poprosił, aby wtuliła się w niego całą sobą. Później mocno objął ją ramionami i wyszeptał, żeby nie martwiła się na zapas misją, ani tym, czego się może dowiedzieć.
          - Łatwo ci mówić, bo ty już wiesz kim jesteś - odparła delikatnie zmartwionym głosem, a następnie wtuliła się jeszcze bardziej w jego ramię i ziewnęła przeciągle.
          - Niezależnie od tego, kim się okażesz, jestem pewien, że nie jesteś nikim złym - wyszeptał w jej włosy. - Z jakiegoś powodu wybrała cię Wyrocznia i interesują się tobą smoki. Wszyscy cię uwielbiają, a ja cię kocham ponad wszystko… Dlatego jestem pewien, że nie musisz obawiać się tego, czego się o sobie dowiesz.
          - Będziesz mnie kochał, niezależnie od tego, kim jestem i jakie jest moje przeznaczenie? - zapytała, powstrzymując ziewnięcie.
          - Będę cię kochał bez względu na wszystko - powiedział z niesamowitą czułością w głosie.
          - Dziękuję kochanie, jesteś aniołem - wyszeptała i znowu ziewnęła.
          Leiftan słysząc jej słowa, poczuł zniewalające ciepło przy sercu, które przyjemną falą rozeszło się po jego ciele. Tuląc ją do siebie, mimowolnie całą swoją uwagę skupił na jednej myśli, że Shai mogłaby być daemonem. Chociaż znając ją, bardziej pasowałaby mu na aengela. Dziwne wydało mu się to, że im dłużej o tym myślał, tym bardziej ta myśl wydawała mu się prawdopodobna. Czy było to jednak możliwe?
          Długo nie mógł zasnąć, ponieważ jego myśli chaotycznie błąkały się w jego umyśle, poszukując jakiegoś punktu zaczepienia. Niestety nic konkretnego się nie pojawiało w tym jego myślowym chaosie i powoli zaczęła morzyć go senność. Rozbudził się jednak całkowicie, gdy poczuł niespokojne poruszenie Shairisse, a chwilę później jej oddech przyspieszył, jakby się czegoś przestraszyła.
          - Shairisse? - cicho i uspokajająco wypowiedział jej imię, jednocześnie głaszcząc ją czule po głowie. W tym samym momencie usłyszał wypowiadane przez nią słowa:
          - "N'te va it Anaryon - ire lokke, ire tedd est tive mardagonis".
          W języku praprzodków oznaczało to dokładnie: - “Nie idź tam Dziecię Słońca - inny czas, inne miejsce jest twoim przeznaczeniem”. Kompletnie zaskoczony i zdezorientowany nie miał pojęcia, co ma myśleć, ani jak się w takiej sytuacji zachować. Nie rozumiał, jakim cudem Shairisse mówiła w języku praprzodków, skoro przecież nie znała tego języka. I znowu pojawiło się to imię Anaryon. Kogo dotyczyło to imię? Kim było Dziecię Słońca? I o jakim przeznaczeniu mówiła?
          - Shairisse - powtórzył łagodnie, gdyż nadal była niespokojna.
          Tym razem dziewczyna się obudziła. Mocno zdezorientowana zaczęła się rozglądać, jakby chciała zrozumieć, gdzie się znajduje. Patrzył na nią zatroskany, wyczekując, aż w spokoju uświadomi sobie, że jest bezpieczna w swoim pokoju, w jego objęciach. W końcu spojrzała na niego przytomnie i z głośnym westchnieniem ulgi, opadła ponownie na jego klatkę piersiową.
          - Ale miałam dziwny sen - wymamrotała cicho.
          - Co ci się śniło? - zapytał z troską, wciąż nie dowierzając temu, co przed chwilą usłyszał.
          - Byłam w jakimś ciemnym korytarzu, w którym było trochę przerażająco - zaczęła opowiadać. - Nie wiem, co to był za korytarz, bo nie było w nim żadnych drzwi, ani okien. Za to był chyba wydrążony pod jakąś górą, bo ściany wyglądały na litą skałę i przechodziły w wysokie, kamienne sklepienie. Słabe światło dawały dziwne, niebieskie płomyki, które jakimś cudem latały luźno pod sufitem. Na końcu tego korytarza była dość duża komnata, w której znajdowała się przedziwna brama. Nie była z drewna ani z kamienia, tylko wyglądała, jak z ciemnego, szlifowanego marmuru. Na tej bramie było całe mnóstwo tajemniczych znaków, które lśniły delikatną, błękitną poświatą. Kiedy weszłam głębiej do tej komnaty, zobaczyłam przed bramą dziewczynkę. Miała może z siedem lat, blond włoski i zwiewną, białą sukienkę. Kiedy próbowała otworzyć tę bramę, odezwał się głos, który brzmiał identycznie, jak mój, ale był jakby trochę starszy. Mimo że głos mówił w nieznanym mi języku, to rozumiałam każde słowo. Wtedy dziewczynka odwróciła się w moją stronę i pomimo tego, że widziałam ją pierwszy raz w życiu, miałam wyraźne wrażenie, że bardzo dobrze ją znam i jest mi ona bardzo bliska. Wyciągnęła do mnie rękę, a ja poczułam, że szklą mi się oczy i kiedy chciałam do niej podejść, wtedy usłyszałam twój głos z daleka i się obudziłam.
          - Pamiętasz słowa, które słyszałaś we śnie? - zapytał już spokojnie, wiedząc, że jej sen nie był strasznym koszmarem.
          - Nie idź tam Anaryon, inny czas i inne miejsce są twoim przeznaczeniem - powtórzyła już przetłumaczone słowa, a tłumiąc ziewnięcie, dodała: - Swoją drogą, ładne imię Anaryon.
          - Tak, to bardzo stare imię… - powiedział z delikatną zadumą, mocniej ją przytulając. Miał wrażenie, że Shai odbiera ten sen, jak zwyczajną senną wizję, bez żadnego znaczenia. On jednak zdawał sobie sprawę, że za tą wizją coś się kryje, tylko nie miał jeszcze pojęcia, co to mogło być. - I miałaś rację, to rzeczywiście był bardzo dziwny sen…
          - Śpijmy kotuś, bo będziemy rano zmęczeni - powiedziała, ponownie ziewając i wygodniej układając się na jego ramieniu.
          - Tak, śpijmy kochanie - przytaknął i ucałował ją w czubek głowy. Coraz bardziej intrygowało go, kim może okazać się ta drobna istotka, wtulona w jego ramiona.

Offline

#25 24-03-2023 o 17h42

Straż Obsydianu
Sharessa
Młoda Rekrutka
Sharessa
...
Wiadomości: 26

Witam i pozdrawiam wszystkich.


cz.20 POWRÓT NA MEMORIĘ

          Ciepły wiatr łagodnie tarmosił ubranie i włosy Shairisse, gdy stała na pokładzie statku przy relingu i spoglądała na horyzont. Mimo iż sporo czasu minęło od wypadku, w którego czasie omal nie utonęła, wciąż odczuwała skutki swojego lęku przed wodą. Świadomość, że jest na otwartym morzu i otaczają ją miliony ton wody, powodowała, że całe jej ciało było delikatnie spięte, drżąc mimowolnie i nie dając jej możliwości, aby poczuła się całkiem swobodnie.
          - Ewelein mówiła ci, co chciała sprawdzić swoimi badaniami? - zapytał Leiftan, podchodząc do niej i obejmując ją w talii. Przytulając się do niej, wyczuł, że jest spięta. - Cała drżysz kochanie. Zimno ci?
          - Nie jest mi zimno - powiedziała, opierając się o niego i odczuwając ulgę, że jest obok niej. - Po prostu bezmiar wody nadal mnie przeraża, ale widok jest tak cudowny, że nie chcę chować się w kajucie. Co do badań, to Ewe stwierdziła, że na razie wszystko wygląda dość stabilnie, ale będzie chciała jeszcze sprawdzić odczyty z poziomu maany w mojej krwi na tej wyspie i po powrocie do Kwatery. Chyba jednak coś jej się nie spodobało, ponieważ pytała, czy ostatnio wydarzyło się coś szczególnego.
          - I co jej powiedziałaś? - zapytał zaciekawiony z figlarnym uśmiechem.
          - Powiedziałam jedynie o odblokowaniu wspomnień, o wizji z Memorią i o tym, że dzisiaj miałam jakiś dziwny sen, ale nic więcej. Nie chciałam jej mówić o tym, co wydarzyło się między nami, bo uważam, że to nie ma wpływu na moją maanę. Stwierdziła wtedy, że z jakiegoś powodu stężenie maany w mojej krwi wyraźnie wzrosło od ostatnich badań.
          - Rozumiem - odpowiedział, przytulając ją mocniej. - Zapewne to nic groźnego. A co do lęku, to może zapytaj tego swojego zaklinacza, czy potrafi coś na to zaradzić. Wiesz, jakiś trening, ćwiczenia, albo może jakaś sesja, mająca na celu zablokowanie tego lęku.
          - Tego swojego zaklinacza? - zapytała, odwracając się przodem do niego. - Tylko mi nie mów, że o niego też jesteś zazdrosny…
          - Mówiłem ci, że jestem trochę o każdego - zaśmiał się figlarnie. - A z nim spędzasz naprawdę sporo czasu, więc nie dziw się, że trochę mnie to martwi. Wątpię, żeby był obojętny na twoje wdzięki i dobroć - dodał, poważniejąc.
          - Może i nie jest obojętny, ale za to jest odporny - powiedziała z szelmowskim uśmiechem. - Nie jest mną zainteresowany w sposób, jakiego mógłbyś się obawiać.
          - Skąd ta pewność? - zapytał trochę zaskoczony, po czym dodał, marszcząc brwi: - Czyżby był…?
          - Nie - zaprzeczyła pospiesznie. - Miał kiedyś ukochaną o imieniu Lantea, która niestety nagle zmarła, a on po jej śmierci po prostu ślubował zachować czystość - tłumaczyła dalej, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej. - Dotrzymał swoich ślubów przez sto pięćdziesiąt lat, dlatego szczerze wątpię, aby złamał je teraz z mojego powodu.
          - Rozmawialiście o takich sprawach? - zdziwił się jeszcze bardziej.
          - Rozmawialiśmy kiedyś o emocjach i uczuciach - oznajmiła spokojnie. - O tym, że można nauczyć się prawie całkowicie panować nad nimi, a nawet je blokować. Kiedy powiedziałam, że nie wydaje mi się, aby coś takiego było możliwe, wtedy mi się przyznał, że on sam jest przykładem, że jednak da się to zrobić. Zapytałam, jakim cudem mu się to udało. Wówczas opowiedział mi historię swojej wielkiej i jedynej miłości. Powiedział o swoim cierpieniu i bólu po stracie ukochanej i o tym, jak powoli i wytrwale uczył się panować nad emocjami i uczuciami. Od tamtego czasu minęło ponad sto pięćdziesiąt lat, podczas których, ani razu nie dopuścił do tego, żeby ponownie się zakochać. Dlatego widzisz mój drogi zazdrośniku, możesz być o niego całkowicie spokojny.
          - No niech ci będzie kochanie - powiedział, całując ją w czoło. - To tym bardziej warto go zapytać o pomoc w kwestii twojego lęku.
          - Nie wiem, czy chcę go tym męczyć - powiedziała, gładząc dłońmi jego tors. - Może sama poradzę sobie z tym problemem albo ty mi jakoś pomożesz - dodała zalotnie, zerkając w jego oczy.
          - Nie znam się na takich sprawach słonko - odparł, nadal obejmując ją jedną ręką w talii, a drugą uniósł do jej policzka i delikatnie zaczął gładzić go kciukiem.
          - Nie musisz się znać, wystarczy, że będziesz blisko mnie i będziesz mnie wspierał - powiedziała, wtulając policzek w jego dłoń.
          - Zawsze będę blisko ciebie Shai - stwierdził, przytulając ją mocniej do siebie.
          - Obiecujesz? - zapytała, mimo iż miała świadomość, że już nie raz jej to obiecał. Lubiła słyszeć to jego zapewnienie, bo sprawiało jej to niesamowitą przyjemność i utwierdzało ją w przekonaniu, że nic się nie zmieniło od ostatniego razu. Mimo wszystkich jego zapewnień i obietnic wciąż nie do końca potrafiła uwierzyć w swoje szczęście i w to, że znalazła idealną miłość. Tak, jakby gdzieś głęboko w niej tliła się jakaś dziwna iskierka wątpliwości, jakieś ostrzeżenie, cichy alarm, albo coś w tym guście.
          - Obiecuję - oznajmił i pocałował ją w czubek głowy.
          - Biada ci, jak złamiesz tę obietnicę - wyszeptała i objęła go rękoma w pasie, ufnie wtulając się w niego.
          - Nie mam takiego zamiaru - powiedział poważnie, a po chwili dodał jakby od niechcenia. - Widziałem, że Karuto cię dzisiaj zaczepił po śniadaniu. Mam nadzieję, że nie wyzłośliwiał się na tobie przed samym wyjazdem?
          - Nie - zaśmiała się. - Mówił tylko, że kilkoro mieszkańców Kwatery robi zakłady o to, jakiej rasy krew płynie w moich żyłach. W związku z tym się dopytywał, czy powinien postawić na smoki, syreny, czy może na to, że jestem satyrem…
          - Ty satyrem? - zdziwił się Leiftan, po czym zaczął się cicho śmiać. - I co mu odpowiedziałaś?
          - Powiedziałam, żeby postawił na cokolwiek, ale moim zdaniem nie powinien stawiać na satyra, bo nim na pewno nie jestem - odparła, uśmiechając się łagodnie.
          - Widzę, że twoje pochodzenie wzbudza coraz większe zainteresowanie w Kwaterze - powiedział z psotnym uśmiechem, poprawiając niesforne kosmyki jej włosów, które targane ciepłym wiatrem, zaczęły wchodzić jej do oczu. - Dyskusje, zakłady… Może też powinienem był się założyć? - zapytał rozbawiony.
          - A może to ja powinnam się założyć? - zapytała, marszcząc brwi i siląc się na powagę, chociaż cwany uśmieszek nie schodził z jej twarzy. Leiftan spojrzał na nią zaskoczony, a wtedy ona dokończyła swoją myśl: - Założyć o to, czy jeśli wypchnę cię teraz za burtę, to nadal będziesz taki dowcipny?
          - Zaczynam się ciebie bać, wiesz? - powiedział, udając zlękniony głos i ponownie obejmując ją mocniej w talii obiema rękoma. Następnie oparł się plecami o balustradę okalającą pokład i przyciągnął ją do siebie.
          - I dobrze - zaśmiała się figlarnie, przytulając policzek do jego piersi i wtulając się bardziej w jego ramiona.
          Przez jakiś czas stali przytuleni nie rozmawiając już o niczym, a jedynie słuchając szumu morskich fal, rozbijających się o kadłub statku. Lorialet delikatnie gładził ją po plecach i wtulił twarz w jej włosy. Oboje delektowali się swoją bliskością i przyjemnym ciepłem promieni słonecznych.
          - Kiedy dopłyniemy na wyspę? - zapytała po dłuższej chwili.
          - Jeśli wiatr będzie nam sprzyjać, to za około trzy dni powinniśmy dotrzeć.
          - Trzy dni? - powtórzyła zdziwiona. - Poprzednio chyba szybciej dotarliśmy?
          - Poprzednio mieliśmy inny statek kochanie i mniejsze obciążenie zapasami - odparł jej z uśmiechem.
          - Chyba jednak porozmawiam z Itzalem… - westchnęła niezadowolona.
          Na pokładzie pozostali aż do późnych godzin wieczornych. Leiftan tylko raz zszedł do mesy, aby przynieść im coś do zjedzenia. Gdy słońce zaczęło zbliżać się do linii horyzontu, przeszli na dziób statku, żeby móc w pełni podziwiać jego zachód. Tam też spotkali resztę uczestników misji, którzy wpadli na dokładnie ten sam pomysł, co oni. Jedynie załoga statku nie przyszła podziwiać zachodu słońca, przyzwyczajona zapewne do takich widoków. Wszyscy zachwycali się feerią barw i odcieni tworzonych ostatnimi promieniami słońca. Podziwiali zmieniające się kolory nieba, które powoli stawało się coraz ciemniejsze, zwiastując nadejście nocy. 
          W międzyczasie Shairisse odciągnęła Itzala na bok i zapytała o możliwość pozbycia się swojego lęku przed wodą. Zaklinacz wytłumaczył jej, że istnieje pewna możliwość, ale blokada taka jest bardzo słaba i niestabilna, a w jej teraźniejszym stanie emocjonalnym może okazać się nawet niebezpieczna. Zaoferował jej jednak pomoc w walce z tym strachem po przybyciu na Memorię, a na czas rejsu obiecał objąć ją szczególną opieką.
          - Tyle że ja właśnie będąc na statku, na środku morza najbardziej się boję - wyszeptała zrezygnowana.
          - Czy twój strach jest równie intensywny, jak na początku, zaraz po wypadku? - zapytał z troską zaklinacz.
          - W sumie… - odparła i przez chwilę jakby analizowała swoje własne odczucia. - Kiedy poprzednio płynęliśmy na Memorię, to ten lęk był silniejszy niż teraz, ale trochę jakby inny…
          - Na wyspę płynęliście już dwa razy… - zauważył Itzal. - Przypomnij sobie, jakie były powody poprzednich wypraw?
          - Za pierwszym razem płynęliśmy, żeby odnaleźć i uratować porwane dzieci - zaczęła tłumaczyć. - Za drugim razem, aby odnaleźć Ezarela i wbić mu trochę rozumu do głowy. W obu tamtych przypadkach mój lęk był intensywniejszy, jednak różnił się od tego, co odczuwam teraz… Nie mam pojęcia dlaczego? - ton jej głosu wyraźnie wskazywał, że jest zdezorientowana i zagubiona.
          - No właśnie. Coś ci wyjaśnię moja droga - powiedział spokojnie i z łagodnym uśmiechem zaklinacz. - Z tego, co mi wcześniej opowiadałaś, wywnioskowałem, że na obie te misje wybrałaś się wkurzona zachowaniem, najpierw porywaczki, a później Ezarela. I jeśli dobrze pamiętam, powiedziałaś też, że byłaś nawet gotowa “przywalić komu trzeba”, gdyby zaszła taka potrzeba, prawda?
          - No tak… - uśmiechnęła się niewinnie.
          - No widzisz. Wtedy płynęłaś, żeby ratować uprowadzone dzieci oraz Ezarela przed skutkami jego nierozsądnego zachowania. W obu przypadkach napędzała cię adrenalina i byłaś gotowa stawić czoła przeciwnościom, nawet jeśli nie wiedziałaś, czego się spodziewać - kontynuował łagodnie. - Teraz też płyniesz, nie mając pojęcia, z czym przyjdzie ci się zmierzyć, ale nie nakręca cię adrenalina tak, jak wtedy. Dodatkowo obawiasz się tego, czego możesz się dowiedzieć, dlatego czujesz się bardzo niepewnie. Pamiętasz, jak mówiłem ci, że nasz stan emocjonalny ma ogromny wpływ na nas? Na naszą aurę, na hart naszego ducha?
          - Pamiętam.
          - Nasze nastawienie ma wpływ na to, jak odczuwamy niektóre emocje oraz jak odbieramy samych siebie i otaczający nas świat zewnętrzny - mówiąc to, położył ręce na jej ramionach i spojrzał głęboko w oczy. - Dlatego czasami na pozór dwie identyczne sytuacje odbieramy całkiem inaczej i inaczej możemy reagować. Wtedy swój własny lęk przed wodą stłumiłaś poczuciem gniewu i niesprawiedliwości oraz lękiem o dzieci i przyjaciela…
          - Raczej o elfa z przerośniętym ego, który całkiem wtedy stracił rozum… - wtrąciła z nikłym uśmiechem.
          - Może trochę tak - zaśmiał się Itzal - ale mimo wszystko przyjaciela. Teraz nie masz czym stłumić lęku, a nawet niejako go wspomagasz swoimi obawami i brakiem pewności siebie. Jednak mimo to zauważyłaś, że nie jest on intensywniejszy, co oznacza, że zaczynasz nad nim powoli panować, zapewne dzięki swojemu uporowi i naszym treningom.
          - Tak myślisz? - zapytała z nadzieją.
          - Oczywiście - stwierdził z przekonaniem. - Jeśli jednak w czasie tego rejsu zdarzy się, że dopadnie cię nagły lęk lub będziesz miała atak paniki, to za twoim przyzwoleniem oczywiście, mogę interweniować bezpośrednio w twoim umyśle, uspokajając ten stan - powiedział z łagodnym uśmiechem. - Co prawda będzie to rozwiązanie tymczasowe, ale całkowicie bezpieczne.
          - A będziesz w stanie odpowiednio szybko zareagować? - zapytała zdziwiona.
          - Tak - odparł, uśmiechając się dobrodusznie. - Poprzednie wejście do twojego umysłu rzeczywiście stanowiło spore wyzwanie, przede wszystkim dlatego, że był to pierwszy raz. Dodatkowo nie chciałem naruszać twojej prywatności i szukałem wspomnień, których nawet ty sama nie wiedziałaś, gdzie szukać. Jednak od tamtego czasu lepiej wyczuwam twoje emocje i znam już twoją aurę. Dzięki temu wyraźniej wyczuwam twoje obawy i lęki i będę mógł wystarczająco szybko namierzyć i zneutralizować problem, nawet pomimo tej wewnętrznej, emocjonalnej walki, jaką teraz prowadzisz…
          - Ja… - weszła mu w słowo niepewnie.
          - Bez obaw Shairisse - przerwał jej pospiesznie. - Nie wchodzę teraz do twojego umysłu, bo jak mówiłem, nie zrobię tego bez twojej wyraźnej zgody. Czuję jednak, że coś cię dręczy i nie masz na razie pojęcia, jak sobie z tym poradzić - mówiąc to, na chwilę się zamyślił, a później dodał z lekką zadumą w głosie: - To silniejsze wyczuwanie, to zapewne też dodatkowy efekt wczorajszego rytuału “Reponi mentem”... - nagle urwał swoją wypowiedź. Widząc zdziwione, a zarazem zaintrygowane spojrzenie dziewczyny zrozumiał, że właśnie powiedział o kilka słów za dużo. Z jej miny od razu wywnioskował, że te słowa wzbudziły jej ciekawość, a znając jej charakterek i dociekliwą naturę wiedział, że będzie chciała drążyć ten temat. Wyprostował się więc i podszedł do relingu, aby się oprzeć, a za nim podeszła Shai, wciąż intensywnie wpatrując się w niego. Wiedział, że ona nie odpuści, dlatego postanowił sam z siebie, wytłumaczyć jej, o co w tym chodzi. - Ten rytuał pozwala zaklinaczom na bardzo głębokie oczyszczenie umysłu i ciała…
          - Jak głębokie? - zapytała i zmarszczyła podejrzliwie brwi. Miała wrażenie, że Itzal stara się bagatelizować znaczenie rytuału, a jego chwilowe wahanie przed odpowiedzią, tylko ją w tym utwierdziło. - Tylko bez ściemy proszę - dodała, starając się brzmieć groźnie
          - Eh… - mruknął zrezygnowany. - Mówiłem ci wczoraj, że muszę dać odpocząć mojemu umysłowi, ale nie wyjaśniłem, w jaki sposób to się odbywa. Raz na kilkadziesiąt lat każdy zaklinacz musi przeprowadzić na sobie specjalny rytuał, dzięki któremu oczyści swój umysł… ze śmieciowych informacji i bezużytecznej wiedzy. Nie pozbywamy się tego wszystkiego na stałe, tylko zostawiamy to w specjalnej przestrzeni, w tak zwanym “naszym” wymiarze.
          - “Naszym”? - zapytała zaskoczona. - To znaczy?
          - Każda z osób myślących ma “swój osobisty” wymiar, przez niektórych nazywany przedśmiertnym, chociaż ja wierząc w reinkarnację, wolę nazywać go przejściowym - tłumaczył. - Niestety niewielu zdaje sobie z tego sprawę, ponieważ, jak sugeruje pierwsza nazwa, jest to wymiar, do którego dusza, czy też jestestwo trafia tuż przed śmiercią dotychczasowego ciała. Trafia tam, aby pozbyć się bagażu wcześniejszych doświadczeń i przeczekać okres między śmiercią dawnego ciała a odrodzeniem się w nowej postaci. Niestety odradzając się w nowej postaci, nawet nie zdajemy sobie sprawy, że było cokolwiek wcześniej. Jednak zaklinacze potrafią się mentalnie poruszać po różnych wymiarach, zachowując wszystkie swoje wspomnienia. Dlatego każdy zaklinacz wykorzystuje tę właśnie prywatną przestrzeń, ten “nasz osobisty” wymiar, aby pozostawić w nim zbędne dla niego w danej chwili informacje. Zawsze możemy do nich powrócić później w medytacjach. Tylko że chcąc wejść do tego wymiaru, aby pozostawić tam tę wiedzę, musimy… - tu ponownie zawahał się, czy kontynuować, ale srogie spojrzenie Shairisse nie pozwoliło mu się wycofać - doprowadzić swój umysł i ciało do stanu bardzo zbliżonego do tego, jaki towarzyszy umieraniu…
          - Jak bardzo zbliżonego? - zapytała zaniepokojona.
          - O kimś, kto umarł, mówi się, że wydał swoje ostatnie tchnienie… - odparł cicho Itzal. - Możliwość wejścia do “naszej” przestrzeni uzyskujemy dopiero na moment przed tym właśnie ostatnim tchnieniem…
          - Słucham?! - dziewczyna niemal krzyknęła z przerażenia. - Itzalu, czy to oznacza, że wczoraj… o mało nie umarłeś?
          - No nie do końca, ale… tak mniej więcej - odpowiedział, siląc się na beztroski ton głosu i uspokajający uśmiech. - Ale mieliśmy chyba rozmawiać o tobie, a nie o mnie, prawda? - dodał, starając się zmienić temat, gdyż wyczuł jej wzrastające podenerwowanie.
          - Jeszcze chwila… Po co tak ryzykować dla oczyszczenia umysłu? - zapytała, nie rozumiejąc, jak można doprowadzać się do tak niebezpiecznego stanu, tylko po to, aby zrobić ład we własnej głowie.
          - Ten rytuał nie tylko pozwala nam oczyścić umysł - zaczął wyjaśniać. - Dzięki niemu nasze umiejętności stają się potężniejsze, nasze ciało zostaje odświeżone, życie trochę przedłużone, stajemy się bystrzejsi, bardziej spostrzegawczy, jesteśmy w stanie więcej zrozumieć. Poza tym często zyskujemy jakąś nową umiejętność, dzięki której stajemy się jeszcze lepsi i skuteczniejsi, jako zaklinacze.
          - Ile trwa taki rytuał? I czemu mi wczoraj nie powiedziałeś, co planujesz? - dopytywała, jednocześnie czując się trochę zawiedziona. Była święcie przekonana, że skoro zaklinacz jej nie powiedział, co planuje, to dlatego, że nie ufa jej tak bardzo, jak ona jemu. - Przecież nie wygadałabym nikomu…  - zapewniła z lekkim rozczarowaniem w głosie. W tej samej chwili poczuła napływające do oczu łzy, więc odwróciła głowę, aby ukryć szklące się oczy.
          - W to nie wątpię - oznajmił Itzal łagodnie. Słysząc jednak jej głos, momentalnie zrozumiał, o czym musiała pomyśleć, dlatego delikatnie złapał ją za podbródek i zmusił, aby na niego spojrzała. Kiedy w końcu to zrobiła, rozczulony jej reakcją uśmiechnął się do niej ciepło, a kciukiem delikatnie otarł malutkie łezki, czające się w kącikach jej oczu. - Nie wyciągaj żadnych pochopnych wniosków moja droga. To nie to, co pomyślałaś… Ten rytuał trwa dwanaście godzin. Nie powiedziałem ci o tym, bo znam cię już na tyle dobrze, aby wiedzieć, że cały czas byś o tym rozmyślała i martwiła się, czy na pewno wszystko odbywa się tak, jak powinno,  prawda?
          - Zapewne… - przytaknęła cicho.
          - No właśnie - odparł niebywale łagodnie. - A tego chciałem uniknąć. Często się zdarza, że silne i długo trwające emocje, wzbudzają zainteresowanie różnych istot lub duchów, ponieważ przeważnie oznaczają łatwą do opętania ofiarę. W tym przypadku to twój niepokój mógłby sprawić, że jakaś istota zwróciłaby na ciebie uwagę. Wówczas poznałyby przyczynę twojego niepokoju i byłbym w niebezpieczeństwie… Dlatego nikomu nie powiedziałem o swoich planach, ponieważ im mniej osób wie, tym jestem bezpieczniejszy podczas trwania tego rytuału…
          - Rozumiem - odparła z westchnieniem, nie do końca będąc jednak przekonana, czy to wszystko jest warte takiego ryzyka. Na chwilę zapadła cisza, ale jej ciekawska natura wzięła jednak górę i zaczęła jeszcze dopytywać: - Ile razy już przeprowadzałeś na sobie taki rytuał?
          - Ten wczorajszy był piąty - odparł, z ulgą zauważając, że Shairisse się uspokoiła. Nie chciał, by czuła się rozczarowana, czy też zawiedziona z powodu tego, że jej nie uprzedził,  co ma zamiar zrobić. Nie chciał również, aby ich wzajemne relacje uległy pogorszeniu.
          - I zyskałeś jakąś nową umiejętność? - zapytała z zaciekawieniem, a po chwili na jej twarzy pojawił się figlarny uśmiech. Nie wiedzieć czemu wyobraziła sobie zaklinacza, jako super bohatera w obcisłym kostiumie i z peleryną.
          - To się okaże w najbliższym czasie - zaśmiał się, rozbawiony jej miną. - A wracając do ciebie i twoich lęków…
          - Już ci mówiłam wcześniej - odparła, poważniejąc. - Ufam ci bezgranicznie i jeśli trzeba, masz ode mnie dozgonne pozwolenie na wchodzenie do mojego umysłu, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
          - Dziękuję moja droga - uśmiechnął się łagodnie. - To jednak tak nie działa. Teraz jedynie proszę, abyś powiedziała, czy wyrażasz zgodę na moją ewentualną interwencję w twoim umyśle, w razie paniki albo jakiegoś napadu lękowego spowodowanego twoim strachem przed wodą.
          - Zgadzam się.
          - Dziękuję - odparł z uśmiechem i lekkim skinieniem głowy.
          - A powiedz mi Itzalu, co byś zrobił w sytuacji, gdyby tylko twoja interwencja mogła mnie uratować, ale ja nie mogłabym potwierdzić, że się na nią zgadzam, bo byłabym nieprzytomna? - zapytała po chwili, spoglądając na niego z zaintrygowaniem.
          - Za wszelką  cenę szukałbym sposobu, aby cię ratować i nie złamać zasad naszego kodeksu - odpowiedział dopiero po dłuższej chwili, gdyż jej pytanie go zaskoczyło. Odkąd został zaklinaczem, nie zdarzyło mu się jeszcze, aby tak dużo czasu poświęcał jednej osobie. Co za tym idzie, z nikim nie nawiązywał tak bliskich relacji, jak to miało miejsce z Shairisse. Poza tym w całej swojej karierze zaklinacza nie poznał osoby, na którą tak wiele różnych znaków wskazywałby, że jest kimś niebywale ważnym. Dlatego też nigdy nie zadawał sobie takich pytań, a tym bardziej nie szukał na nie odpowiedzi. Widząc jej ufne liliowe oczy, wpatrujące się w niego z ogromnym zainteresowaniem, poczuł, że właśnie nadszedł czas, aby takich odpowiedzi poszukać. - Na pewno nie pozwoliłbym, aby stało ci się coś złego  - dodał, odwracając wzrok w stronę morza.
          - Jakby coś pamiętaj, że masz moją wstępną zgodę na wszystko, co mi nie zaszkodzi, a może pomóc - powiedziała z uśmiechem.
          - Uparciucha - zaśmiał się i wyprostował. - Skoro tak ci zależy, to jeszcze kiedyś o tym porozmawiamy. Teraz jednak wracajmy do reszty, bo nie chciałbym wzbudzać więcej zazdrości u Leiftana.
          - Skąd wiesz, że jest zazdrosny? - zdziwiła się.
          - Shairisse, jestem przecież zaklinaczem - powiedział rozbawiony i ruszył w stronę pozostałych, którzy wciąż siedzieli na dziobie statku. - Wiem dużo więcej, niż mówię na głos.
          - No, ale… zaraz, zaraz! - zawołała, udając zbulwersowaną i podbiegając do niego. - Czy to znaczy, że zdarza ci się czasami coś ukrywać przed innymi?
          - Czasami się zdarza - przytaknął z enigmatycznym uśmiechem.
          - Przede mną też coś ukrywasz? - zapytała, spoglądając na niego podejrzliwie.
          - Powiem ci tak moja droga… - odparł poważnie i przystanął, aby na nią spojrzeć. - Nie wszystkie informacje, które dane jest poznać zaklinaczowi, są odpowiednie, aby je przekazywać innym. Niestety oznacza to, że nie zawsze mogę ci powiedzieć to, czego się dowiedziałem. Mogę cię jednak zapewnić, że jeśli czegoś ci nie mówię, to robię to tylko i wyłącznie dla twojego dobra. 
          - Ok, rozumiem - uśmiechnęła się lekko zawiedziona. Co prawda wolałaby, aby zawsze mówił jej o wszystkim, ale rozumiała, że bywają takie sprawy, których lepiej nie wyciągać na światło dzienne.
          - Powiedz mi lepiej, dlaczego mówiłaś, że na Memorii byliście tylko raz? - zapytał, ponownie ruszając w stronę pozostałych uczestników. - Ja słyszałem, że to jest już trzeci rejs na tę wyspę…   
          - Za pierwszym razem, gdy byliśmy ratować dzieci, to prawdę mówiąc, nie wchodziliśmy w głąb wyspy, tylko do lasu zaraz przy plaży - wytłumaczyła. - Dlatego tamtej wyprawy nie zaliczam, jako pobyt na wyspie.
          - No w sumie, tak też można na to patrzeć… - odparł cicho.
          Idąc w stronę współtowarzyszy, zaczęli rozmawiać o planach dotyczących dalszych treningów, a dołączając do nich, umawiali się właśnie na ich kontynuację, pomimo całej misji. Z racji braku jakichś obowiązków, również reszta uczestników wyprawy zaproponowała swoje towarzystwo w czasie treningów. Jedyną osobą, której było to trochę nie w smak, był Leiftan, ale starał się tego nie okazywać po sobie. Wciąż bowiem obawiał się zbyt bliskiego i długiego przebywania w towarzystwie zaklinacza. Do kajut zdecydowali się iść, dopiero gdy z powodu powiewów nocnego wiatru, prawie każdemu zrobiło się chłodno. Na pokładzie został jedynie Itzal, tłumacząc, że chce pomedytować, a gdy medytuje, to i tak nie odczuwa chłodu.
          Kolejnego dnia rejsu wszyscy rano spotykali się w mesie na śniadaniu. Po posiłku wyszli na pokład, aby wspólnie trenować sposoby relaksu oraz poprawiania przepływu energii w ciele pomiędzy poszczególnymi czakrami. Oczywiście ćwiczenia w tak licznej grupie odbywały się trochę inaczej, niż dotychczas, gdy uczestnikami byli tylko Valkyon, Shairisse i Itzal. Z powodu sporej ilości osób było trochę chaotycznie, gdyż nie wszystkim udawało się od razu skupić na zadaniach i komendach zaklinacza. Niemniej jednak te wspólne zajęcia dały każdemu poczucie pewnej więzi i spójności grupy. Po treningach wspólnie poszli na obiad, a później Itzal, wraz ze swoją dwójką bardziej zaawansowanych adeptów poszedł w ustronniejsze miejsce, aby kontynuować ćwiczenia z treningu autogennego. Pozostali zaczęli wtedy tak zwaną labę, w której czasie mogli zająć się swoimi sprawami. Wszyscy jednak postanowili zostać na pokładzie, ciesząc się słońcem, ciepłym wiatrem i rozmawiając na różne tematy.
          Shairisse po dwóch dniach rejsu zauważyła, że Leiftan stał się jakby mniej powściągliwy w okazywaniu uczuć przy innych, chociaż wciąż daleko mu było, do swobodnego afiszowania się z tym, co ich łączy. Mimo wszystko cieszyła się, że nie jest już taki oficjalny i zdystansowany, jak na początku. Miło było wtulić się w jego rozgrzane ciało, gdy wieczorem siedzieli ze wszystkimi i spoglądali w niebo, dyskutując o gwiazdach i konstelacjach oraz ich historii. Podczas tego wspólnego rejsu, nie umknęło jej uwadze również to, że Valkyon wydawał się unikać przebywania w jej towarzystwie, szczególnie gdy w pobliżu był Leiftan. Poza tym ani razu nie zwrócił się do niej swoim pieszczotliwym określeniem “maleńka”. Niby nie powinno jej to martwić i nie sprawiało w sumie żadnych problemów, ale spowodowało, że zaczęła zastanawiać się, jakie są przyczyny zmiany w zachowaniu wojownika. Musiała też przyznać sama przed sobą, że trochę jej brakowało tej swoistej swobody w ich relacjach, tych wspólnych rozmów i tego, że zawsze mogła mu się z wszystkiego zwierzyć i wyżalić. 
          W ostatnią noc rejsu, po tym, jak wieczorem na horyzoncie zauważono już zarysy wyspy i wiadomo było, że jutro dotrą do celu, Shairisse nie mogła spać. Nie chcąc obudzić Leiftana, wyszła na pokład, aby przewietrzyć umysł i poukładać swoje chaotyczne myśli w jakąś sensowną całość. Stanęła na dziobie statku i wpatrywała się w horyzont, gdzie majaczyły jeszcze niewyraźne kształty odległej wyspy. Znowu zaczęły dręczyć ją natrętnie powracające myśli i pytania, dotyczące tego, czego może się dowiedzieć o sobie i swoim przeznaczeniu na Memorii. Wyraźnie przeczuwała, że ta wyprawa przyniesie zmiany w jej życiu i w typowy dla siebie sposób myślenia, jak zawsze obawiała się najgorszego. Pogrążona w myślach nawet  nie usłyszała za sobą kroków.
          - Hej maleńka - wyrwał ją z zamyślenia spokojny głos Valkyona. - Też nie możesz spać? - zapytał, stając obok niej i opierając się łokciami o reling. Zaskoczona odwróciła się w jego stronę, obdarowując go po chwili radosnym uśmiechem.
          - Hej szefo - odpowiedziała ciepło, odczuwając przy tym jakiś szczególny rodzaj ulgi. Sama nie wiedziała, dlaczego ponowne usłyszenie z jego ust tego pieszczotliwego zwrotu, sprawiło, że poczuła się jakoś lepiej. - Niestety, dręczą mnie przeróżne myśli i nie dają mi spać…
          - Chcesz pogadać? - zapytał, spoglądając na nią z troską i trącając ją lekko ramieniem.
          - Jak za starych, dobrych czasów? - ni to zapytała, ni stwierdziła z lekkim uśmiechem i nostalgią, przypominając sobie te wszystkie przegadane z nim godziny, szczególnie w Świątyni fenghuangów. Ile to razy kryła się w jego muskularnych ramionach, wypłakując się ze swoich koszmarów i strachu przed daemonem. Ile razy zwierzała się z lęku o własne zdrowie i życie, gdy walczyli o uzdrowienie Wielkiego Kryształu. Ile razy ją pocieszał, gdy żaliła się ze swoich problemów i z tego, że nie rozumie, dlaczego Leiftan ją odtrąca i nie chce z nią rozmawiać, jak kiedyś.
          - Wiesz, że zawsze cię wysłucham - powiedział, uśmiechając się zaledwie samymi kącikami ust. W jego głosie wyczuła też jakąś taką nostalgiczną nutę, która mieszała się ze specyficznym smutkiem. Spojrzała na niego badawczo, ale wyraz jego twarzy, jak zawsze był spokojny i nie wyrażał żadnych emocji. Czyżby źle odebrała ton jego głosu? Gdy jednak spojrzenie jego złotych oczu skrzyżowało się z jej spojrzeniem, od razu zrozumiała, że dobrze wyczuła jego emocje. Już od dawna czytała w jego oczach prawie jak w otwartej księdze. Potrafiła odczytać bardzo wiele, prawie wszystko, poza jednym jedynym, najważniejszym uczuciem. Dlatego też teraz nie potrafiła zrozumieć, jaki jest powód tego, że Valkyon jednocześnie odczuwał smutek i nostalgię.
          - Wiem Valk - odpowiedziała, spoglądając ponownie w stronę horyzontu. - Nie wiem tylko, czy wyżalanie się mi pomoże… - dodała smutno.
          - Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz - odparł dyplomatycznie.
          - Boję się tego, czego mogę się tam dowiedzieć - zaczęła mówić po chwili z lekką zadumą w głosie.
          - Boisz się poznać swoje przeznaczenie, czy swoją rasę? - zapytał łagodnie Valkyon.
          - Chyba jedno i drugie - odparła zamyślona. - A co jeśli okaże się, że w moich żyłach płynie krew jakiejś złej rasy?
          - Złej rasy? - zdziwił się wojownik, zerkając ponownie w jej stronę. - Masz jakąś konkretną na myśli?
          - Co będzie, jeśli okaże się, że jestem daemonem? - zapytała i spojrzała w jego oczy. O dziwo nie dostrzegła w nich pogardy, lęku, czy jakiejkolwiek obawy tak, jak się tego spodziewała. Widziała tylko zaskoczenie, a po chwili delikatną zadumę. Na chwilę zapanowała cisza, która jednak nie była dla nich ani krępująca, ani niezręczna. Znała Valkyona już tak dobrze, iż wiedziała, że chłopak stara się pozbierać swoje myśli i ułożyć je w jakąś sensowną odpowiedź. Zawsze tak robił, gdy rozmawiali o bardzo ważnych dla niej sprawach. Może i był umięśnionym wojownikiem, ale nie mogła odmówić mu osobliwej elokwencji, jeśli chodziło o poważne tematy.
          - Nawet jeśli okaże się, że nim jesteś, to co z tego? - zapytał w końcu. - Przecież to nie rasa kreuje twój charakter i nie ona ma wpływ na to, jaką jesteś osobą…
          - Ale… - weszła mu delikatnie w słowo.
          - Nie ma żadnego “ale” - przerwał jej dość stanowczo. - Maleńka, to ty sama wybierasz, czy chcesz być dobrą, czy złą faelien. Rasa i krew w twoich żyłach nie mają na to żadnego wpływu. Pomyśl sama… Czy zmienisz się w jakikolwiek sposób, jeżeli poznasz swoją rasę? Czy staniesz się nagle złą osobą, tylko dlatego, że odkryjesz, iż posiadasz w swoich żyłach na przykład krew daemonów? - mówiąc to, intensywnie wpatrywał się w jej oczy.
          - Ale przecież faery nienawidzą daemonów… - odparła po chwili cicho, odwracając wzrok w stronę morza. - Boją się ich…
          - Czyli obawiasz się też tego, jak przyjmą to inni? - zapytał niepewnie, również spoglądając na morze.
          - No właśnie… - mruknęła cicho.
          - Nawet nie wiesz, jak dobrze cię rozumiem - wymamrotał Valkyon ledwo słyszalnie pod nosem, bardziej chyba do siebie niż do niej.
          - Słucham? - zapytała, nie bardzo rozumiejąc. Spojrzała na niego zaintrygowana, marszcząc delikatnie brwi i starając się odtworzyć w głowie po kolei jego słowa, aby zrozumieć, co dokładnie przed chwilą do niej powiedział.
          - Zawsze możesz zachować tę wiedzę tylko dla siebie… - odpowiedział po chwili cicho, jakby sam nie był przekonany, że to dobra rada. I rzeczywiście tak było. Całe swoje życie ukrywał przed innymi, że jest smokiem z żywiołu ognia. Od narodzin przez całe życie słyszał, że faery mordowali każdego przedstawiciela smoczej rasy, albo z rasy aengel myśląc, że w ten sposób odkupią oni winy swoich przodków. Dlatego każdemu mówił, że jest faelien o nieznanym pochodzeniu. Ukrywanie własnej tożsamości i swoich umiejętności, wcale nie było czymś bagatelnym i prostym. Dobrze o tym wiedział i wiedział, jak bardzo mu to ciążyło przez lata, dlatego nie chciał, aby Shairisse również brała na swoje barki takie obciążenie. Na tę chwilę jednak nie miał żadnego sensownego pomysłu ani dla siebie, ani tym bardziej dla niej.
          Shairisse westchnęła tylko smutno, a łapiąc go pod ramię, przytuliła się nieznacznie i oparła głowę o jego bark. W tym prostym geście, którego on nie odtrącił, poczuła, jakby oddawała mu część swoich zmartwień i rozterek. Od razu poczuła się dziwnie spokojniejsza i jakaś taka lżejsza. Nawet ogrom otaczającej ich wody, nie stanowił dla niej w tym momencie żadnego problemu. Czyżby wyżalanie się w ramię Valkyona jednak jej pomogło? Dlaczego przy nim zawsze czuła się taka… bezpieczna? Tego nie wiedziała, ale miło było mieć tę pewność, że zawsze znajdzie go w swoim życiu i w swoim pobliżu i, że zawsze będzie dla niej niczym spokojna przystań, przy której ona znajdzie swój spokój i ciche miejsce.  W końcu jej to przecież obiecał…

     ***

          (Mniej więcej w tym samym czasie)
          Leiftan przewrócił się na bok i w półśnie wyczuł, że miejsce obok niego na łóżku jest puste. Pomyślał, że Shairisse zapewne wyszła za potrzebą i wyciągnął się wygodniej, oczekując jej powrotu. Mijały jednak długie minuty, a on wciąż pozostawał sam w łóżku, przez co zaczął się czuć osamotniony i zaniepokojony. Otworzył oczy i półprzytomnie rozejrzał się po kajucie, aby upewnić się, czy rzeczywiście jest sam.  Dość szybko się zorientował, że poza nim i zwiniętym w kłębek Athirą, leżącym w kącie i zerkającym na niego jednym okiem, nikogo nie ma. Martwiąc się coraz bardziej, wstał i ubrał się, mając zamiar poszukać ukochanej. Gdy tylko złapał za klamkę, uszczęśliwiony chowaniec ziemianki wykorzystał sytuację i prawie natychmiast, jednym susem znalazł się na łóżku. Od razu też przylgnął do pościeli, spoglądając w stronę Leiftana, z wyrazem pyszczka mówiącym: “Nic nie widziałeś, prawda?”. Lorialet widząc jego psotną mordkę, uśmiechnął się tylko pod nosem i wyszedł. Kiedy zamknął drzwi, przystanął na moment, żeby posłuchać odgłosów i zorientować się, gdzie powinien iść szukać. W korytarzu panowała jednak całkowita cisza, dlatego postanowił, że najpierw sprawdzi na zewnątrz.
          Wychodząc na pokład, zauważył stojących na dziobie Valkyona i Shairisse, pochłoniętych rozmową. Od razu poczuł, jak mimowolnie narasta w nim zazdrość i poirytowanie. Już sto razy bardziej wolałby, aby rozmawiała z kimkolwiek innym, chociażby nawet z Nevrą, mimo iż to flirciarz, ale przynajmniej nie był nią poważnie zainteresowany. Bezszelestnie podszedł do masztu i przystanął za nim, aby móc usłyszeć, o czym rozmawiają, ale nie dać się zauważyć. Gdy usłyszał, jak Valkyon zwraca się do Shairisse swoim pieszczotliwym zwrotem “maleńka”, od razu jego dłonie samoistnie ułożyły się w pięści, szczęka się zacisnęła, a krew w żyłach aż zawrzała. Już miał wyjść z ukrycia, by do nich podejść, gdy nagle poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię żelaznym wręcz uściskiem i gwałtownie odciąga w przeciwną stronę.
          - Nawet się nie waż! - usłyszał stanowczy zakaz, wypowiedziany jednak przyciszonym głosem. W tym samym momencie odwrócił twarz, aby zobaczyć, kto go powstrzymał i natrafił na przymrużone, srebrzyste oczy zaklinacza. Zaskoczony obecnością i dość gwałtownym zachowaniem mężczyzny, nawet nie zdążył zareagować. Itzal wpatrywał się w niego intensywnie, sprawiając wrażenie, jakby nagle stracił wątek myślowy i szybko starał się przypomnieć sobie, co chciał powiedzieć. Jednak już po krótkiej chwili ruszył w stronę zejścia pod pokład, zmuszając Leiftana, aby poszedł z nim. Czując, że chłopak stawia pewien opór i nie za bardzo ma ochotę mu towarzyszyć, powiedział łagodniejszym tonem: - Jeśli ci na niej zależy, to lepiej mnie posłuchaj.
          - Puść mnie - syknął  lorialet, wyszarpując ramię z uścisku, gdy zaczęli schodzić po schodach. Był tak zły, że nawet nie zamierzał silić się na konwenanse, czy bycie miłym. - Czego chcesz ode mnie?
          - Pogadajmy w cztery oczy u ciebie - mruknął w odpowiedzi zaklinacz.
          Całą drogę do kajuty obaj milczeli, wyraźnie pochłonięci swoimi myślami. Leiftan wyczuł, że z tej złości jego oczy pociemniały i cieszył się, że w korytarzu pod pokładem panował mrok, ukrywając tę zmianę w jego wyglądzie. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że zaklinacze dzięki swoim praktykom i medytacjom mają wyostrzone zmysły. Starając się zapanować nad nerwami, wziął głęboki wdech i w myślach policzył do dziesięciu, jak uczyła go Shairisse, ale irytacja, którą odczuwał, okazała się niemal niemożliwa do poskromienia. Widok ukochanej rozmawiającej po nocy z Valkyonem, do tego ta ich rzucająca się w oczy zażyłość i to pieszczotliwe zwracanie się wojownika do niej, wzburzyło go do granic wytrzymałości. Jakby tego było mało, teraz zaklinacz, którego się obawiał i nie znosił całym sobą, prowadził go, niczym jakiegoś pospolitego chłystka. Tego po prostu było zbyt wiele na jego nerwy w tamtym momencie. Kiedy spojrzał na zaklinacza, chcąc mu powiedzieć coś do słuchu, ze zdziwieniem stwierdził, że ten wygląda, jakby bił się z własnymi myślami. Nie wydawał mu się już taki stanowczy i pewny siebie jak przed chwilą na pokładzie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bliski był prawdy. Dlatego widząc go tak zamyślonego, zrezygnował z odzywania się, dochodząc do wniosku, że zwymyślanie teraz zaklinacza i tak nie odniesie spodziewanego skutku.
          Itzal w tamtej chwili rzeczywiście miał w głowie istny chaos i burzę myśli. W momencie, w którym złapał Leiftana za ramię, znowu poczuł tę dziwną blokadę, nie pozwalającą mu na naturalne odczytanie aury chłopaka, czy zobaczenie jakichś obrazów, związanych z jego przyszłością. Coś nienaturalnego wyraźnie blokowało jego zdolności, a lorialet przy dotyku momentalnie się spiął tak jak za pierwszym razem. Jednak, co wydało mu się zaskakujące i niespodziewane, tym razem nie wyczuł już tak silnie skumulowanych negatywnych emocji czy energii, ani nie wyczuwał już tak wielkiej nienawiści, jak poprzednio. Chociaż złość w chłopaku nadal była przeogromna. Domyślał się jednak, że miało to związek z tym, co się właśnie wydarzyło na górze. Nie potrafił jednak zrozumieć, dlaczego tym razem wyczuł jego energię, taką jakąś mniej mroczną, mniej skumulowaną, po prostu inną i słabszą.
          Mimowolnie spojrzał na Leiftana i zauważył, że ten również mu się przyglądał. Ich spojrzenia skrzyżowały się dosłownie na ułamek sekundy, ponieważ chłopak błyskawicznie odwrócił wzrok. Ten ułamek sekundy jednak wystarczył. Pomimo panującego w korytarzu mroku, zauważył bowiem tę subtelną zmianę w kolorze jego oczu i momentalnie zrozumiał, kim naprawdę jest Leiftan. W tym ułamku sekundy wszystkie znaki i przepowiednie dotyczące dziewczyny i daemona, stały się dla niego jasne i zrozumiałe. Niemal od razu też domyślił się, dlaczego mroczna energia i negatywne emocje, które wcześniej wyczuwał tak intensywnie, teraz wyczuł trochę słabiej. Chłopak był przecież szaleńczo zakochany w Shairisse, która odwzajemniała jego uczucia, a jak powszechnie wiadomo, miłość ma niebywałą moc. Ich związek zapewne sprawił, że zaczęły się spełniać te słowa przepowiedni, które mówiły, że dzięki dziewczynie daemon wyzbędzie się nienawiści i przestanie pragnąć zemsty.
          Nadal jednak nie rozumiał, co miały oznaczać słowa, że tylko wówczas świat będzie ocalony, jeżeli pojawi się na nim Dziecię Słońca. Kim tak naprawdę było owo Dziecię Słońca i w jaki sposób jego pojawienie się, miało zapobiec zniszczeniu ich świata? Z przepowiedni wynikało jedynie, że będzie to istota zrodzona z wielkiej miłości i prowadzona mocą światła, co oznaczało, że będzie miała niezwykle czystą duszę. Nie rozumiał również, czemu przepowiednia mówiła, że daemon odda dziewczynie część swojej duszy? W jaki sposób miałby to zrobić i w jakich okolicznościach? A przede wszystkim, dlaczego i po co? Te wszystkie kłębiące się pytania i myśli w jego głowie, uświadomiły mu jedynie, że jest jeszcze sporo rzeczy do odkrycia, a on musi działać z niebywałą ostrożnością. Nie chciał przecież swoim zachowaniem, czy jakąś lekkomyślną decyzją zakłócić biegu wydarzeń, a przez to niekorzystnie wpłynąć na przyszłość.
          Idąc obok Leiftana i znając już jego prawdziwą tożsamość, zdał sobie sprawę, że czeka go konfrontacja z potężnym i niebezpiecznym przeciwnikiem. Wiedział, że może potrzebować ochrony, dlatego szybko i bezgłośnie wymamrotał bardzo stare zaklęcie ochronne, którego dawno temu nauczyła go Sehanine. Wówczas nie rozumiał, dlaczego strażniczka wymiarów tyle opowiadała mu o rasach, które uznawane były za wymarłe oraz uczyła go zaklęć i uroków, które miały przed nimi chronić. Czyżby już wtedy wiedziała, że za ponad sto pięćdziesiąt lat ich znajomość może okazać się dla niego przydatna, a nawet niezbędna? Użyte przez niego zaklęcie, było najpotężniejszym zaklęciem ochronnym przeciw daemonom i nosiło nazwę “Sanguis Sanctorum”, czyli “Święta Krew”. Sprawiało, że chroniona nim osoba stawała się niewrażliwa na demonie zaklęcia, a bezpośredni kontakt ze skórą takiej osoby był dla daemona bardzo nieprzyjemny, parząc go niczym ogień. Po użyciu zaklęcia, całą swoją uwagę skoncentrował wyłącznie na osobie Leiftana, aby nie dać mu możliwości zaskoczenia go, na przykład jakimś nagłym atakiem.
          - Naprawdę tak ci zależy, aby zniszczyć to, co masz najpiękniejszego w życiu? - zapytał poważnie zaklinacz, gdy się zatrzymali przed kajutą zakochanych. Następnie otworzył drzwi i wykorzystując chwilowe zaskoczenie lorialeta, popchnął go do środka, po czym wszedł za nim i zamknął drzwi.
          - Mogę wiedzieć, co to było przed chwilą?! - wycedził złowrogo przez zęby Leiftan, odwracając się przodem do zaklinacza, ale unikając z nim kontaktu wzrokowego. - Dlaczego wtrącasz się w nieswoje sprawy?
          - Przestań się pieklić i posłuchaj mnie uważnie - odparł stanowczym, chociaż bardzo spokojnym głosem Itzal. - Nie będę owijał w bawełnę, tylko powiem wprost. Wiem, że mnie unikasz i za mną nie przepadasz… Nie będę ukrywać, że ta niechęć jest odwzajemniona z mojej strony. Od samego początku nie wzbudzasz mojego zaufania, gdyż wyczuwam w tobie całą masę negatywnych emocji i mrocznej energii. Jednak nie mogę zaprzeczyć, że Shairisse jest ci niebywale bliska i kochasz ją z taką mocą, że nawet ja nie pojmuję, jak to możliwe przy tym ogromie nienawiści, jaki cię wypełnia…
          - Mogę wiedzieć, do czego zmierzasz? - przerwał mu Leiftan już trochę spokojniejszym głosem, chociaż wciąż mocno zirytowany. Nie zdziwiło go za bardzo, gdy Itzal przyznał się do wyczuwania jego mrocznej energii, niemniej fakt, że poruszał ten temat w bezpośredniej rozmowie z nim, wzbudzał w nim coraz więcej obaw.
          - Shairisse nie jest zwyczajną dziewczyną - odparł zaklinacz, podchodząc do niego bliżej. Niemal natychmiast poczuł znajome mrowienie na ciele, a jego znaki zaczęły iskrzyć delikatnym blaskiem. - Wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę, a jednak mimo to, wciąż nie rozumiesz, jak ważna jest ta dziewczyna i jakie ty sam masz szczęście, że ona jest z tobą - mówiąc to, zrobił kolejny krok w jego stronę. Stojąc mniej więcej dwa kroki od Leiftana, usłyszał w swojej głowie słowa i poczuł wewnętrzny przymus wypowiedzenia ich na głos: - “Zapamiętaj sobie, że jedno słowo lub gest mogą być jak topór kata, co opada nieubłaganie, by zakończyć żywot skazanego. Nawet jedna myśl nieposkromiona może stać się trucizną, co wtłoczona w świadomość niszczy, tłamsi, a w końcu zabija… ”
          - Skąd znasz te słowa? - zapytał zaskoczony lorialet, przypominając sobie, że już nie raz je słyszał w swoich dziwnych sennych wizjach. - Te słowa…
          - Są ostrzeżeniem dla ciebie - wszedł mu w słowo Itzal i zaraz potem jego tatuaże przygasły. - Zawarta jest w nich mądrość, której nie da się zaprzeczyć i jest ona skierowana bezpośrednio do ciebie - powiedział łagodnie. - Panuj nad emocjami i naucz się hamować swoje zazdrosne zapędy, bo ją stracisz… Wówczas ty sam też się zatracisz w tym mroku, co czasami spowija cię mgłą tak gęstą, że aż tchu nie możesz złapać.
          W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza, a atmosfera zgęstniała do tego stopnia, że można ją było kroić nożem. Leiftan stał w ciszy, wpatrzony w zaklinacza, jakby wypowiedziane przez niego słowa go sparaliżowały. Czuł, jak z twarzy odpływa mu cała krew, a na skroniach i karku pojawiły się kropelki zimnego potu. Cała ta sytuacja zadziałała jednak na niego, jak kubeł zimnej wody, gasząc trochę jego irytację i wzbudzając w nim chwilowy popłoch. Czy zaklinacz odkrył jego prawdziwą tożsamość, pomimo tego, że był tak bardzo ostrożny? W szczególności właśnie przy nim? A może Itzal tylko blefuje i bierze go pod włos? Przecież na razie nie nazwał go wprost daemonem. Gdyby poznał jego prawdziwą tożsamość, to chyba nie stałby z nim tutaj i nie rozmawiał, tylko ogłaszałby wszystkim, kto jest zdrajcą w Kwaterze? A jeżeli rzeczywiście odkrył jego sekret? Dlaczego więc zachowuje się wobec niego tak neutralnie i spokojnie?
          “Wdech, wydech, raz, dwa, trzy… “ - pomyślał Leiftan. Starał się zapanować nad emocjami i nerwami oraz przywołać swoje myśli do jako takiego porządku. Po chwili milczenia, gdy poczuł, że jego oczy są już zwyczajne, a on sam prawie całkiem uspokojony, pochylił się w stronę Itzala i spojrzał mu prosto w oczy.
          - Dlaczego mi to wszystko mówisz? - zapytał, marszcząc brwi.
          - Ponieważ mówi się, że prawdziwa miłość potrafi zdziałać cuda, a Shairisse kocha cię bezgranicznie, miłością czystą i prawdziwą - odparł spokojnie zaklinacz. Nie miał zamiaru mu wyjawiać, że prawdopodobnie przeznaczeniem dziewczyny jest przyczynić się w jakiś sposób do uratowania Eldaryi, którą przecież on najwyraźniej chce zniszczyć. Dlatego też postanowił odwołać się do jego serca i uczuć, dając do zrozumienia, że kieruje się wyłącznie dobrem Shairisse. - I naprawdę chciałbym, aby ta miłość sprawiła, że otrząśniesz się ze swojego mroku, zanim ta dziewczyna odkryje twoją prawdziwą naturę Leiftanie. Wiesz przecież równie dobrze, jak ja, że jeśli Shairisse odkryłaby prawdę już teraz, to serce by jej pękło i rozleciało się na milion kawałków. A do tego nie zamierzam dopuścić - mówiąc te słowa, spojrzał w stronę drzwi. - Teraz wybacz mi, proszę, ale musiałbym już iść, chyba że chcesz się tłumaczyć ukochanej z mojej obecności tutaj w środku nocy?
          - Yyy… Tak… Nie, idź już - wydukał wyraźnie zaskoczony i zdezorientowany lorialet. W międzyczasie zaklinacz zdążył podejść już do drzwi.
          - Przemyśl sobie porządnie moje słowa - powiedział Itzal, wychodząc z kajuty. - Spokojnej nocy wam życzę - dodał i zamknął za sobą drzwi, zostawiając osłupiałego Leiftana w środku. Będąc już na korytarzu, wymamrotał pod nosem: - Nie było tak źle, przynajmniej na razie jeszcze żyję - po czym odetchnął z ulgą i szybkim krokiem udał się do swojej kajuty.

     ***

          - Obóz rozbijamy chyba tam, gdzie ostatnio? - zapytał Nevra, pomagając zejść Ewelein z łodzi. Następnie skierował się z poniektórymi bagażami w stronę plaży.
          - Tak - odparł Leiftan, również schodząc z łodzi i pomagając Shairisse. - To było najodpowiedniejsze miejsce.
          Chwilę później mężczyźni poszli z najpotrzebniejszymi i najcięższymi bagażami, aby zacząć już rozbijać namioty. Na plaży zostały jedynie dziewczyny i dwóch asystentów Ewe oraz jeden członek załogi statku, żeby wspomóc je z resztą pakunków. Rozładowanie łodzi poszło wyjątkowo sprawnie i niedługo potem, zgodnie z umową, załogant statku odpłynął jedną łodzią na statek, zostawiając drugą łódź przy brzegu. Młodzi pielęgniarze - Diego i Moran, złapali pozostawioną łódź i przenieśli ją w stronę lasu do pierwszego drzewa, aby ją przywiązać. W międzyczasie Ewe i Shai posegregowały resztę bagaży, zostawiając te cięższe chłopakom. Kiedy wrócili do nich, wówczas wszyscy udali się w stronę agory, aby pomóc w rozbijaniu obozowiska.
          Przed rozpalaniem ogniska Nevra z łobuzerskim uśmiechem zapytał Shairisse, czy nie chciałaby również dzisiaj, rozpalić ognia patykami. Słysząc to, dziewczyna zaczęła się śmiać i w odpowiedzi powiedziała, że dla odmiany sam ma się teraz wykazać. Przez chwilę oboje przekomarzali się, nie zwracając uwagi na to, że po pewnym czasie wszyscy przerwali swoje zajęcia i rozbawieni przysłuchiwali się ich słownym utarczkom. Gdy się zorientowali, na chwilę zapadła cisza, w której czasie oboje rozglądali się po gapiach, po czym w jednym momencie, jak na komendę zapytali:
          - No co?!
          Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem i już do końca w tak radosnej atmosferze szykowali posiłek. Głównie to Keroshane pichcił, a reszta mu pomagała, szykując jednocześnie prowizoryczne siedziska. Valkyon wraz z Nevrą w pobliskich niszach zamontowali pojemnik z wodą, służący do mycia rąk i naczyń. Leiftan i Itzal spoglądali na siebie co jakiś czas, ale od pamiętnej rozmowy w kajucie nie zdecydowali się na razie na ponowną konfrontację. Zaklinacz domyślał się, że lorialeta muszą dręczyć przeróżne pytania, a widząc co jakiś czas jego badawcze spojrzenie, wiedział, że zapewne najbardziej nurtuje go, czy poznał jego sekret. Przecież w czasie ich nocnej rozmowy przyznał się jedynie, że wyczuwa w nim mroczną energię i nienawiść. Mówiąc jednak o pękającym sercu Shairisse, gdyby poznała o nim prawdę, dał mu do zrozumienia, że on tę prawdę już poznał, chociaż mimo wszystko nadal nie nazwał go wprost daemonem. Na razie miał pewność, że Shairisse z jego strony na pewno nic nie grozi, a dzięki zasianiu ziarna niepewności w umyśle Leiftana, wiedział, że na razie inni uczestnicy misji też byli bezpieczni. Jedynie on sam musiał być ostrożniejszy  i czujniejszy, ponieważ nie miał pewności, czy chłopak nie zechce się go w jakiś sposób pozbyć. Na razie też nie zamierzał nikomu ujawniać tego, że Leiftan jest daemonem, ponieważ tak mu podpowiadała jego niezawodna intuicja zaklinacza. Wciąż miał nieodparte wrażenie, że ujawnienie teraz prawdy o tym, miałoby katastrofalne skutki, dosłownie - jak nóż w plecy Eldaryi. Takiego przeczucia nie mógł przecież zignorować. Postanowił za to mieć oko na lorialeta i baczniej przyglądać się jego poczynaniom. Poza tym naprawdę wierzył w to, co powiedział przed wyjściem z kajuty, że prawdziwa miłość ma wielką moc i gdzieś głęboko ufał, że Shai zdoła odmienić jego mroczną duszę.
          Kiedy skończyli sprzątać po kolacji, a następnie przygotowywać wszystko w obozie do snu, słońce już do połowy ukryło się za linią horyzontu i wszyscy usiedli dookoła ogniska, aby ustalić pozostałe sprawy. Kero od razu zaproponował, że może się zająć posiłkami, twierdząc, że na patrole się nie nadaje. Ewelein oznajmiła, że wraz ze swoimi asystentami odpowiada za opiekę medyczną oraz może wspomóc Kero przy posiłkach. Pielęgniarze zaproponowali również swoje uczestnictwo w patrolach, jeśli tylko Ewe nie będzie ich potrzebowała. Reszta panów zgodziła się, że grafik patroli będą ustalać wedle zapotrzebowania i rozwijającej się sytuacji. Shairisse miała przede wszystkim skupić się na swoich odczuciach i wrażeniach, które mogły okazać się pomocne w jej poszukiwaniach.
          Kwestia dzielenia namiotów i wspólnego spania niejako sama się narzuciła, ku wielkiemu niezadowoleniu zakochanych. Ewe i Shai były jedynymi kobietami na tej misji, więc z góry ustalono, że będą spać w jednym, najmniejszym namiocie. Dwoma większymi namiotami mieli się jakoś podzielić mężczyźni. Najbardziej tego podziału obawiał się Leiftan, który mimo wszystko nadal wolał unikać zaklinacza i nie chciał spać z nim w jednym namiocie. Nie chciał też jednak wyjść na gbura, mówiąc o tym wprost, więc w czasie ustalania, kto i gdzie śpi, milczał na temat tego, z kim wolałby dzielić namiot. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, Itzal oznajmił, że nie potrzebuje miejsca w żadnym namiocie i wytłumaczył to tym, że nocami zamierza medytować, więc mu namiot niepotrzebny. W takim przypadku ustalono, że w jednym namiocie będą Leiftan, Diego i Moran, a w drugim Valkyon, Nevra i Keroshane.
          Gdy wszystko zostało ustalone, okazało się, że nie jest jeszcze tak bardzo późno i Leiftan zaproponował wstępne obejście wyspy. Oczywiście nikogo już nie zdziwiło, gdy do pary wybrał sobie Shairisse i zaproponował sprawdzenie opuszczonej ścieżki, która kończyła się plażą. Valkyon z Itzalem wybrali centrum starego miasta i zrujnowaną akademię, natomiast Nevra i Moran mieli sprawdzić wyspę w stronę klifów. Wszyscy umówili się, że wrócą do obozu nie później niż o północy. Na miejscu zostali Kero, Ewelein i Diego, którzy siedząc nadal przy ognisku, ustalali menu na nadchodzące dni. Przy ognisku również wygrzewał się chowaniec Nevry Shaitan i Athira, a seryphon Keroshane siedział na pobliskim drzewie i od czasu do czasu pohukiwał przez sen. Reszta chowańców zwiedzała samodzielnie wyspę oprócz małej Floppy, która na misjach nie opuszczała ramienia Valkyona i pupila Ewelein, który z powodów zdrowotnych został w Kwaterze pod opieką Ezarela.
          Wstępne oględziny wyspy nie wykazały niczego niepokojącego, a cały sprawdzony teren sprawiał wrażenie, jakby od ostatniego pobytu nic się nie zmieniło. Pomimo tego, wszyscy doszli do wniosku, że i tak powinien ktoś zostać na straży i dlatego pierwszej nocy przy ognisku zostali Valkyon i Nevra. Reszta zaczęła się rozchodzić do namiotów, życząc sobie nawzajem spokojnej nocy. Zaklinacz, uśmiechając się nieznacznie, również życzył wszystkim dobrej nocy i zabierając ze sobą koc, udał się w stronę wysokiego drzewa, rosnącego niedaleko obozu. Ostatni do namiotów rozchodzili się zakochani. Przez chwilę oboje stali przed namiotem dziewczyn, życząc sobie spokojnej nocy i kolorowych snów, a następnie Leiftan delikatnie ujął twarz Shairisse w dłonie i z czułością ją pocałował na dobranoc. Widząc to Nevra mimowolnie zerknął na Valkyona, aby sprawdzić, jaka będzie reakcja przyjaciela. Wojownik siedział z kamiennym wyrazem twarzy i intensywnie wpatrywał się w tańczące płomienie ogniska, udając całkowity brak zainteresowania sytuacją. Jedynie napięte do granic możliwości mięśnie twarzy, świadczące o tym, że chłopak zaciska szczękę, zdradzały, że wcale nie jest mu obojętne to, co się dzieje tuż obok.
          Następne dwa dni poświęcili na dokładniejsze zapoznanie się z Memorią i sprawdzenie wszystkich jej zakamarków. Nevra zabłysnął znajomością języków i został mianowany przez wszystkich na naczelnego tłumacza tej wyprawy. W ruinach akademii Shairisse bawiła się w poszukiwacza ukrytych mechanizmów, zaglądając w każdy możliwy otwór, wgłębienie czy dziurę oraz dotykając wszystkiego, co jej zdaniem mogło być dźwignią lub kluczem. Wszyscy obserwowali ją z rozbawieniem, pytając, czy jeszcze nie znudziła ją zabawa w słynnego Indianę Jones’a. 
          Drugiego dnia przeszukiwania wyspy, Shairisse zaczęła bacznie przyglądać się Valkyonowi, który stał się znowu dziwnie milczący, odkąd przybyli tutaj z misją. Rzadko się odzywał i sprawiał wrażenie, jakby znowu dokuczał mu jakiś fizyczny ból. Próbowała go o to wypytać, ale powiedział jej, że wszystko jest w porządku i ma się o niego nie martwić. Gdy nie chciała dać za wygraną, przyznał tylko, że to ta wyspa ma na niego, jakiś taki dziwny wpływ i poprosił, żeby się nim nie przejmowała, bo przecież przybyli tutaj dla niej. Ona jednak wyraźnie czuła, że coś jest nie tak i to nie tylko z Valkyonem, ale również z innymi. Wszyscy bowiem zaczęli zachowywać się trochę bardziej nerwowo niż zazwyczaj.
          Trzeciego dnia przy kolacji zaczęto zastanawiać się, czy jest sens dalej siedzieć na wyspie, skoro w poszukiwaniach informacji o pochodzeniu Shairisse, czy tym bardziej na temat jej przeznaczenia, nie posuwają się ani o krok. Ona sama też zaczęła powątpiewać, czy ta misja miała sens. Siedząc i patrząc na zrezygnowane miny współtowarzyszy, miała wrażenie, że wszystkich zawiodła i tylko niepotrzebnie tracili czas na tę wyprawę. Czuła narastające uczucie rozgoryczenia i rozczarowania, a nawet złości na całą tę sytuację, a także na tę wyspę, która jakby nie chciała ujawnić swoich tajemnic. Nawet Itzal przyznał, że w tej wyspie jest coś dziwnego, ponieważ o wiele ciężej jest mu tutaj medytować i ma pewne problemy z odwiedzaniem niektórych wymiarów. Koniec końców ustalono wspólnie, że decyzję o ewentualnym powrocie do Kwatery będą podejmowali następnego dnia, gdy będą wypoczęci i odświeżeni. I z takim postanowieniem, prawie wszyscy rozeszli się do spania.
          Przy ognisku została tylko Shairisse i Leiftan. Dłuższą chwilę siedzieli obok siebie bez słowa, wpatrując się w wesoło tańczące i trzaskające płomienie, oboje pogrążeni we własnych myślach.
          - Idę się przejść - oznajmiła nagle dziewczyna, wstając od ogniska.
          - Iść z tobą? - zapytał Leiftan, patrząc na nią z troską. Widział po wyrazie jej twarzy, że jest zrezygnowana i sfrustrowana, jak również nie umknęło jego uwadze to, że ma dość mocno zaszklone oczy.
          - Wybacz, ale chwilowo chciałabym zostać sama, aby trochę pomyśleć - odparła smutnym i zmęczonym głosem, a następnie pochyliła się, aby ucałować go delikatnie w policzek przed odejściem.
          Shairisse mimowolnie skierowała swoje kroki w stronę zapomnianego klifu, a będąc już poza obozem, rozpłakała się z poczucia bezsilności i smutku. Zatrzymała się kilka kroków przed skrajem urwiska i opadła na kolana, czując, jak puszczają jej wszystkie nerwy. Czuła się całkowicie bezradna, zagubiona i zrezygnowana, dlatego przysiadła na piętach i skuliła się w sobie, łkając cicho i ukrywając twarz w dłoniach. Miała wrażenie, że zawiodła wszystkich. Przecież miała na tej wyspie coś zrozumieć, miała poznać prawdę o swoim pochodzeniu i dowiedzieć się kim tak naprawdę jest. Dzięki temu miała odkryć, dlaczego trafiła do tego świata i jakie jest jej przeznaczenie… A ona od trzech dni niczego nie odkryła, niczego nie odczuwała i niczego nie mogła zrozumieć. Cała ta eskapada zdawała się pozbawiona sensu i jakiejkolwiek logiki. 
          - Po co mnie tu ściągnęłaś Wyrocznio? - wymamrotała pod nosem. - Po co, skoro nic tu nie ma? Kompletnie nic… Tyle przygotowań i nerwów tylko po to, aby zmarnować czas i niczego nie znaleźć?
          Nie wiedziała, jak długo tak siedziała skulona, chowając zapłakaną twarz w dłoniach, gdy nagle wokół zapadła całkowita cisza, a wraz z nią ustały powiewy chłodnego, nocnego wiatru. Kilka sekund później usłyszała coś, co przypominało odgłosy, wydawane przez przelatujące stado ptaków. Niepewnie odsłoniła twarz, aby sprawdzić, co się dzieje i oniemiała ze zdziwienia. Wszystko dookoła niej wyglądało identycznie jak podczas jej wizji. Było jasno, prawie jak za dnia, morskie fale poruszały się w zwolnionym tempie, a nad nią latało całe mnóstwo draflayeli. Zaskoczona wstała powoli i rozejrzała się dookoła siebie, a gdy ponownie spojrzała w stronę morza, zobaczyła unoszącą się nad krawędzią urwiska olbrzymią chmurę dziwnej, białej mgły. Onieśmielona i urzeczona jednocześnie, intensywnie wpatrywała się w nią, czując, jak jej całe ciało ogarnia przyjemne ciepło, a jej umysł powoli wypełnia błogi spokój. Po chwili zaczęła wyczuwać obecność tej samej istoty, która ją jakiś czas obserwowała, a o której Itzal powiedział, że jest to pradawny władca smoków Fafnir.
          - Witaj Shairisse, Wybranko Wyroczni - odezwał się donośny, a zarazem łagodny głos i w tym samym momencie dziwna mgła przybrała postać olbrzymiego, widmowego smoka. - Jestem Fafnir i jestem władcą smoków, ale tego zapewne już się domyśliłaś. Wybacz, że kazaliśmy ci tyle oczekiwać, ale musieliśmy upewnić się, że jesteś całkowicie gotowa i wystarczająco zdeterminowana, aby spotkać się z nami.
          - Witaj Fafnirze - odpowiedziała, kłaniając się delikatnie. - Przyznaję, zaczęłam już myśleć, że niepotrzebnie tutaj przypłyneliśmy. Miałam tutaj podobno odkryć swoje pochodzenie, ale pomimo upływu czasu i przeszukania całej wyspy, wciąż nie mam pojęcia, kim jestem… 
          - Wiem drogie dziecko - odparł spokojnie, nieznacznie zbliżając się do niej. - Jednak postaraj się nas zrozumieć… Musimy mieć całkowitą pewność, że twoje serce i dusza są wystarczająco czyste, abyśmy mogli ujawnić ci tajemnicę przeznaczenia. Niestety oznacza to, że musiałabyś poddać się jeszcze trzem próbom. W ich trakcie dowiesz się, kim jesteś.
          - A jeśli nie podołam tym próbom? - weszła mu w słowo.
          - W tych próbach nie chodzi o to, czy zdołasz je przejść, czy nie - powiedział poważnie Fafnir. - Chodzi raczej o to, w jaki sposób je przejdziesz i jakie podejmiesz decyzje…
          - Dlaczego to jest takie ważne? - zapytała, chcąc chociaż trochę zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego tak bardzo smok chce poznać czystość jej serca. - Czy możesz mi chociaż mniej więcej powiedzieć, czego dotyczy to moje przeznaczenie?
          - Na tę chwilę mogę ci jedynie powiedzieć, że chodzi o losy Eldaryi i… - w tym momencie smok wyraźnie zawahał się, czy kontynuować wyjawianie dalszych informacji.
          - Lepiej nie kończ… - powiedziała cicho, tym samym podejmując tę decyzję za niego. Już tak wiele razy słyszała wahania w czyiś wypowiedziach, iż zdążyła się nauczyć, że po nich przeważnie padają informacje gorsze od tych, które już wypowiedziano.  - Nie chcę wiedzieć więcej…
          - Rozumiem - odparł łagodnie Fafnir. - Jak widzisz, tu nie chodzi o błahostkę, dlatego jesteśmy tacy ostrożni… Czy jesteś zatem gotowa poddać się próbom?
          - A nie muszę się jakoś przygotować do nich? - spytała zaskoczona. Nie spodziewała się bowiem, że pozwolą jej podejść do prób tak z marszu.
          - Nie moje drogie dziecko. Wystarczy, że wykażesz się zaufaniem i podejdziesz w moją stronę. Wówczas przeniosę cię na miejsce twojej próby…
          Shairisse nie zastanawiała się długo, tylko od razu zaczęła iść w stronę Fafnira. Miała już dość ciągłej niepewności i zadręczania się pytaniami o swoje pochodzenie oraz chciała w końcu dowiedzieć się, w jakim celu ją sprowadzono do tego świata. Kiedy zbliżała się do skraju urwiska, tuż za jego krawędzią zauważyła ścieżkę, która stworzona była jakby ze szklanych płytek. Trochę niepewnie weszła na pierwszą z nich, nie mając pojęcia, czego może się spodziewać. Płytka okazała się jednak stabilna i mogła na niej normalnie stanąć, widząc w dole leniwie poruszające się morskie fale. Stając na niej, usłyszała wokół siebie dziwne szepty, a przy każdym kolejnym kroku szepty te stawały się trochę głośniejsze. Nagle za sobą, od strony obozu usłyszała czyjś przerażony krzyk:
          - Shairisse! Na litość wszystkich bogów, nie rób tego!
          Głos był trochę zniekształcony, ale mimo wszystko wydał jej się znajomy, więc odwróciła się za siebie, aby zobaczyć, kto tak krzyczy. Wówczas zaledwie przez ulotną chwilę zdążyła zobaczyć znajomą, czarną postać, którą otaczała mroczna aura i, w której bez problemu rozpoznała daemona. Dosłownie w tym samym momencie, w którym to sobie uświadomiła, wokół niej zapadła ciemność, jakby ktoś zgasił światło, a ona sama poczuła, że zaczyna spadać w jakąś otchłań.
          - Shairisse, nie! - ponownie usłyszała przerażony krzyk, po którym zapadła grobowa cisza, a ona sama przestała cokolwiek słyszeć i odczuwać.

Offline

Strony : 1 2