Forum

Strony : 1

#1 30-06-2021 o 15h06

Straż Cienia
Amrana
Nowa
Amrana
...
Wiadomości: 6

Serwery spłonęły, opowiadanie zniknęło i bardzo poważnie zastanawiałam się czy do niego wracać. Jednak moje serce całkowicie jest oddane tej historii i nie wybaczę sobie jeżeli pozostanie ona niedokończona. Cały czas siedzi w mojej głowie...

Także wracam z "Gwiazdą...". Może w niektórych rozdziałach wprowadzę pewne zmiany, coś dopracuję, a niektóre może zostaną takie jakie były. Dużo czasu minęło od kiedy zaczęłam tworzyć, sama sporo się nauczyłam i pewnie nieco zmienił się mój styl i mam nadzieję, że "Gwiazda..." na tym zyska.

Chcę żeby ta historia dalej żyła.
Aż do samego końca /static/img/forum/smilies/smile.png





                      Druga Gwiazda na lewo

1. Mrok na skraju miasta

        Dawno, dawno temu istniało wiele światów, przenikających się i połączonych ze sobą największą mocą, jaka istniała. Światy te były jednak puste. Niezamieszkane krainy upadały, ziemie zmieniały się w nieurodzajne, a wszystko, co zostało stworzone – umierało. Widząc, jak wielkie straty przynosi pustka, Wielki Byt, do tej pory samotny artysta nieskończoności, postanowił stworzyć istnienia, które zawładną światami, uratują je przed nicością i sprawią, że zaczną się rozwijać.
        Jako pierwsze pojawiły się piękne, potężne istoty, które, dzięki swojej mocy, miały uczynić zamieszkaną ziemię jeszcze piękniejszą. Miały rozjaśnić mroki nocy i wprowadzić ład. Wielki Byt nazwał je Gwiazdami.
        Gwiazdy posiadały ogromną moc, jednak szybko okazało się, że, mimo iż są łagodne i potężne, nie potrafią zachwycać się niesamowitymi widokami i cudami natury. Nie mogąc dostrzec prawdziwego piękna, Gwiazdy nie nadawały się do jego tworzenia. Wielki Byt postanowił więc, że zatrzyma Gwiazdy przy sobie, jako strażników wszystkich światów, łagodnych, choć bezwzględnych żołnierzy chroniących pokoju.
       Nie chcąc popełnić ponownie tego samego błędu, tworząc kolejne dzieło, Wielki Byt poprosił Gwiazdy o pomoc. Nowe stworzenia zostały obdarowane ciepłym, jasnym światłem podarowanym przez Gwiazdy i nazwanym Duszą. Nowe istoty, choć słabsze, były idealne. Potrafiły wpadać w zachwyt widząc zachodzące słońce i smucić się razem ze spadającymi z nieba kroplami deszczu. Tworzyły piękne przedmioty i budowle, które, mimo tego, że bardzo odległe od natury, stawały się częścią świata, z każdym kolejnym dniem zmieniającego się coraz bardziej.
        Wielki Byt był dumny ze swojego dzieła. Widząc, że wszystko co stworzył jest piękne, obdarował część nowych stworzeń wyjątkowymi umiejętnościami, by tworzone przez nie rzeczy jeszcze bardziej zbliżyły się do cudu. Zignorował Gwiazdy, które ostrzegały go przed darowaniem zbyt dużej mocy i zdawał się nie zauważać rozłamów pomiędzy różnymi rasami istot.
        Zachwycony swoim dziełem, Wielki Byt nie dostrzegł, że Gwiazdy zaczynają być niezadowolone z braku poświęcanej im uwagi. Choć same nie dostrzegały piękna, były próżne i głodne pochwał. Część z nich postanowiła stworzyć własne dzieło, stworzenie będące dzieckiem Gwiazd, potężne i piękne. Wielki Byt nie mógł na to pozwolić. Choć czuł ogromny ból w czystym sercu, stoczył walkę z Gwiazdami. Słysząc błagania o wybaczenie, nie był jednak w stanie pozbawić życia stworzeń, będących ich dziećmi. Za karę uwięził Gwiazdy na nieboskłonie, tak by służyły jako przewodnicy wszystkim istotom i w ten sposób odpracowały swoją próżność.
        Po tych wydarzeniach część Gwiazd, która nie brała udziału w buncie, została opiekunkami i przewodnikami jedynie swoich dzieci, w których widziały nadzieję dla lepszego jutra. Dbały o to, by ich moc nie służyła złu. Najbardziej potężni potomkowie czystej krwi mieli za zadanie chronić resztę zamieszkujących światy istot przed mrocznymi demonami czającymi się w podziemiach i złem, które powoli zaczynało przenikać do wszystkich krain.
        Zajęty obserwowaniem rozwoju swojego dzieła, Wielki Byt nie dostrzegł, że część istot, które stworzył, zafascynowanych mocą szczególnie obdarowanych istot, zaczyna pragnąć coraz większej władzy…


    - Co to za gówno? – Ciemnowłosy chłopak zatrzaskuje książkę, wywracając wymownie oczami. – Nie mogłaś znaleźć jakiejś lepszej historii?
    - Mieliśmy znaleźć alternatywne historie powstania świata. – Wzruszam obojętnie ramionami. – Znalazłam. Nie rozumiem o co ci chodzi.
    - Profesor Cuvert chciał alternatywną historię, a nie bajkę. – Wpycha egzemplarz pomiędzy inne książki znajdujące się na zakurzonej półce, nie zważając na zirytowane spojrzenie sprzedawcy.
        Ponownie biorę książkę do rąk. Nie odpuszczę tak niezwykłego okazu.
        Felix nie lubi tego miejsca. Stary antykwariat przyprawia go o gęsią skórkę, a kiedy tylko przekracza jego próg, na pewno czuje to samo co ja – powiew chłodu i zapach wiekowego, zagrzybionego papieru. W powietrzu unoszą się drobiny kurzu, doskonale widoczne przy przyćmionym świetle, które wpada do pomieszczenia przez brudne szyby witryny sklepowej. Cały antykwariat wygląda tak, jakby od lat nikt go nie sprzątał, a już na pewno nie mył podłogi, sądząc po zalegającym na niej osadzie.
        Dodatkowo sam sprzedawca pracujący w sklepie jest wyjątkowo odpychający. Starszy mężczyzna o siwych, wiecznie rozczochranych włosach i krótkiej brodzie tego samego koloru oraz błękitnych oczach, których jedno spojrzenie wystarczy by zmrozić człowieka do szpiku kości. Zawsze ubrany w to samo: jasną koszulę przykrytą przez brązowy, powycierany i połatany płaszcz, ciemne, sztruksowe spodnie i stare buty, które w latach swojej świetności musiały być bardzo wygodne i eleganckie, jednak teraz straciły swój urok. Starzec nigdy się nie uśmiecha. Wpatruje się w klientów z ponurą miną, zaciskając usta w wąską linię i niechętnie sprzedaje jakiekolwiek książki.
        Jednak nie wszystkich to odstrasza. Osobiście uwielbiam to miejsce. Przychodzę praktycznie codziennie oglądać książki, kiedy tylko mam chwilę wolnego czasu i całkowicie nie zauważam panującego wokół bałaganu i przytłaczającej atmosfery. Nauczyłam się nawet ignorować nerwowe pochrząkiwania sprzedawcy, które ustały po kilku miesiącach, kiedy starzec najwyraźniej przywykł do mojej irytującej obecności. Czasami nawet uśmiecha się pod nosem, kiedy uda mi się odnaleźć jakieś małe arcydzieło i przybiegam do niego z błyszczącymi oczami, żeby zapłacić.   
    - Nawet jeżeli to bajka, to w dalszym ciągu jest alternatywną historią – naburmuszam się. – Do tego bardzo ładną historią. Na pewno nikt takiej nie znajdzie. – Podaję sprzedawcy wybrany egzemplarz, ignorując fakt, że mruczy coś niezrozumiałego pod nosem.
    - Bo nikt normalny nie szuka w TAKIM miejscu – warczy poirytowany Felix, kiedy płacę. 
    - Jesteś naprawdę niemożliwy, Fel. – Wywracam wymownie oczami, poprawiając torbę z książkami, która zsuwa się mojego lewego ramienia, kiedy ruszam, w stronę wyjścia za chłopakiem. – Możesz mi w takim razie powiedzieć, gdzie chcesz znaleźć materiały dla Cuverta?
    - Elle, naprawdę? – Posyła mi pobłażliwe spojrzenie. – Słyszałaś może o czymś takim jak internet? – śmieje się.
    - Czyli jak zawsze idziemy na łatwiznę?
    - Nie. Po prostu oszczędzamy czas – stwierdza. – Gdzie idziemy? Do ciebie czy do mnie?
    - Wszystko mi jedno – wzdycham. – Może być u ciebie, tylko muszę wrócić do domu przed dziesiątą. Obiecałam mamie. Wpadnie w szał jeżeli znowu się spóźnię – wyjaśniam. – Ostatnio zrobiła się strasznie przewrażliwiona na moim punkcie.
    - Dziwisz się? Po tym co się stało… - ścisza głos. – Podejrzewam, że każdy rodzic jest nieco przewrażliwiony.
    - Fel, takie rzeczy się zdarzają… Po prostu się zdarzają! Ktoś zniknął po grubo zakrapianej imprezie. Brzmi całkowicie prawdopodobnie… Ale mnie tam nie było. – Kręcę głową ze zrezygnowaniem. – Umówmy się, ja nawet nie chodzę na imprezy. Podejrzewanie mnie o uczestnictwo w szalonym pijaństwie stulecia, kiedy spóźniam się do domu piętnaście minut, jest po prostu nienormalne.
    - Martwi się o ciebie – kwituje, kiedy zapala się zielone światło i ruszamy przez ulicę. – Moi rodzice mają gdzieś, co robię. Prawie w ogóle nie ma ich w domu i podejrzewam, że nawet nie pamiętają ile aktualnie mam lat.   
        Stara się być obojętny, ale dobrze wiem, że tak naprawdę brakuje mu zainteresowania ze strony rodziców. Jednak Felix nigdy się do tego nie przyzna – ani przede mną, ani przed samym sobą.
        Nie lubię takich chwil. Chwil, w których nie wiem co powiedzieć, bo żadne ze słów nie jest odpowiednie.
    - Hej, Elle, nie przejmuj się tym aż tak. – Felix daje mi kuksańca w żebra. – Rusza cię to bardziej niż mnie. – Uśmiecha się, pokazując rząd równych, białych zębów. – Przywykłem do tego, że ciągle ich nie ma.
    - W jaki sposób ty to robisz?
    - Co?
    - Zawsze wiesz o czym myślę – jęczę.
    - Nie potrafisz kryć się z tym co czujesz, Elle – parska rozbawiony. – W tej kwestii jesteś jak dziecko. Widać po tobie wszystko.
    - To niesprawiedliwe – burczę.
    - Lubię to w tobie. Przynajmniej jesteś szczera – oznajmia, przekręcając klucz w zamku i wpuszczając mnie do swojego mieszkania. – Nawet kiedy nie chcesz być szczera, to i tak jesteś.
    - A nie pomyślałeś, że dla mnie może to stanowić pewien problem? – rzucam niechętnie.
        Rozsiadam się w starym, lekko powycieranym, szarym fotelu. To moje ulubione miejsce u Felixa. Mogę się w nim ukryć i mieć pewność, że nic złego mnie nie spotka. Tak, jakby miękkie poduchy wciągały mnie do jakiegoś dziwnego, magicznego azylu.
        Przymykam oczy i biorę głęboki oddech. Czuję, że przed nami dużo pracy. 
    - To opisujemy tę historię z gwiazdami? – rzuca Felix, wychylając głowę z kuchni.
    - Przecież powiedziałeś, że to gówno.
        Dajcie mi siły. Naprawdę czasami nie rozumiem jego pokrętnej logiki.
    - Bo to gówno. Ale chociaż oryginalne – stwierdza. – Jak zawsze łyżeczka cukru do herbaty?
    - Od wczoraj nic się nie zmieniło – potwierdzam. – Więc mam twoją zgodę, żeby przedstawić Curvertowi wersję o gwiazdach?
    - Zawsze i wszędzie, Elle. – Felix stawia na niewielkim stoliku dwa kubki z herbatą i sam siada na ogromnej, puszystej pufie.
    - To bierzemy się do roboty!
        Wyciągam z torby pióro.

***

        Śpieszę się najbardziej jak tylko mogę, nie łamiąc przy tym nóg i unikając biegu, za którym nie przepadam. Patrzę na srebrny zegarek, zajmujący stałe miejsce na mojej lewej ręce. Mam tylko dziesięć minut, żeby się nie spóźnić i nie spowodować tym kolejnej awantury w domu. Jestem święcie przekonana, że jeżeli znowu nie zdążę na czas, matka urwie mi głowę. I właściwie to będzie miała rację.
        Zatrzymuję się przy niewielkim, wąskim przejściu obok mojej ulubionej kawiarni Papa’s Cafe. Panująca w alejce ciemność nie zachęca do wycieczki, jednak jest to najkrótsza droga do domu, dzięki której choć raz będę mogła nie zawieść rodziców. Przełykam głośno ślinę i niepewnie stawiam stopę w mroku.
        Nigdy nie byłam wybitnie odważna i, od kiedy tylko pamiętam, panicznie boję się ciemności, w której na pewno czają się demony, czekające, żeby mnie pożreć. Długie lata walczę z własnymi lękami, a mimo to wciąż odczuwam paraliżujący strach, gdy patrzę na ponure cienie przesuwające się po ścianach budynków. Wydaje mi się, że któryś z nich nagle ożyje i rzuci się na mnie, rozszarpując gardło.
        Obejmuję się ramionami, by choć trochę opanować drżenie. Powietrze nagle robi się chłodniejsze, a z moich ust wydobywają się obłoczki pary, tak jakby ktoś nagle zmienił wąską alejkę w dobrej klasy chłodnię.
        Klimatyzacja kawiarni buczy cicho, ostrzegając mnie przed ciemnością.
    - Cześć – rozlega się głos, dobiegający gdzieś z prawej strony.
        Podskakuję przerażona i przywieram plecami do ściany budynku, nerwowo rozglądając się dookoła w poszukiwaniu źródła dźwięku, jednak panujący mrok skutecznie mi to utrudnia.
        Dostrzegam go dopiero, kiedy robi kilka kroków w moją stronę. Młody, jasnowłosy chłopak w zielonej czapce uśmiecha się przyjaźnie. Mrużę podejrzliwie oczy. Rodzice zawsze uczyli mnie, żebym nie rozmawiała z nieznajomymi, tym bardziej, kiedy jestem sama w niezbyt zaludnionym miejscu. On jednak nie wygląda na groźnego, a w jego złotym spojrzeniu jest coś tak szalenie hipnotyzującego, że nie pozwala mi na zrobienie choćby jednego kroku dalej.
    - Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. – Blondyn wyciąga przed siebie dłonie w uspokajającym geście, jednocześnie nieco się przybliżając.
        Zdanie, które wypowiada, ani trochę mnie uspokaja, tym bardziej, że zauważam na jego rękach coś, co przypomina sierść. Poza tym, zazwyczaj kiedy ktoś mówi, że nie ma zamiaru zrobić krzywdy, ma całkowicie inne intencje, w których zawiera się wiele słów takich jak: „boleć”, „uderzyć” i „krzyczeć”.
        W mojej głowie pojawia się czerwona lampka z napisem: „czas stąd uciekać”. Delikatnie przesuwam się w bok. Koniec alejki znajduje się kilkanaście metrów dalej, oświetlony przez uliczne latarnie i wypełniony hałasem ruchu drogowego, jednak jestem przekonana, że nie zdążę dobiec do wyjścia zanim dopadnie mnie dziwny nastolatek, który wygląda na całkiem sprawnego fizycznie.
        Pozostaje mi tylko jedno.
        Uśmiecham się najprzyjaźniej, jak tylko mogę.
    - Jestem, Elle – mówię pewnym siebie głosem, wyciągając dłoń w stronę chłopaka. – A ty?
    - Mówią na mnie Esche.
        Męska dłoń zaciska się na moich palcach i, kiedy tylko nasze skóry się stykają, dzieje się coś dziwnego. Chłopak wrzeszczy z bólu, odskakując ode mnie. Sama czuję w ręce nieprzyjemne pieczenie. Spoglądam na mój nadgarstek. Obok zegarka pojawiły się czerwone, bolące bąble wypełnione płynem, takie same jak przy oparzeniach.
        Podnoszę przerażone spojrzenie na zdezorientowanego blondyna i, wykorzystując chwilę jego nieuwagi, puszczam się biegiem przez alejkę.
        Światła lamp są coraz bliżej.
       Nie obracam się. Wiem, że jeżeli to zrobię, zobaczę za sobą wykrzywioną w grymasie wściekłości twarz obcego, a strach na pewno mnie spowolni. Zmuszam się do nadludzkiego wysiłku i, słysząc za sobą odgłos pościgu, wypadam na ulicę, potykając się o własne nogi. Ląduję na twardym asfalcie boleśnie zdzierając sobie łokcie i kolana, jednak wiem, że wśród przechodniów jestem bezpieczna.
    - Nic ci się nie stało? – Młoda kobieta pochyla się nade mną i pomaga mi wstać.
    - Nie, nic. Dziękuję – odpowiadam automatycznie. – Jestem trochę niezdarna. – Wymuszam uśmiech.
        Spoglądam w stronę ciemnej alejki. Przy jej wylocie stoi blondyn wpatrujący się we mnie wściekłym spojrzeniem. Nie mam pojęcia czego chce, ale z całą pewnością chce tego ode mnie i na pewno nie odpuści. Posyła mi złowrogi uśmiech i powoli cofa się w mrok, aż w końcu całkowicie znika mi z oczu.
        Zegar na kościelnej wieży wybija dziesiątą.
        Jestem spóźniona.

                                                                ***

        Zatrzymuję się przed drzwiami prowadzącymi do bloku numer dwanaście i biorę głęboki oddech. Wciąż jestem roztrzęsiona i pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść, jednak to co przeżyłam jest niczym w porównaniu ze wściekłością mojej matki. Rozplątuję zieloną chustę, do tej pory szczelnie owiniętą wokół szyi, wyciągam z kieszeni klucz ozdobiony kolorowymi gwiazdkami i otwieram drzwi. 
        Wiem, że rodzice będą na mnie bardzo źli za kolejne spóźnienie, dlatego wchodzę na trzecie piętro bardzo powoli. Powłóczę nogami przy każdym kolejnym stopniu, trochę ze względu na piekące przeraźliwie kolana, a trochę po to, by odwlec rodzicielski wyrok w czasie.
        Gdybym tylko mogła zrzucić  wszystko na złą pogodę, może wtedy obyłoby się bez większej awantury? Albo gdybym po chichu przemknęła niezauważona do pokoju, złość jakoś by minęła i rozeszła się po kościach? To całkiem dobry plan.
    - Estelle Elaine Choiserespoir. Miałaś być w domu o dziesiątej.
        W progu ciemnobrązowych drzwi stoi dobrze zbudowany, czarnowłosy mężczyzna i nerwowo tupie nogą. Krzyżuje ręce na piersi, posyłając mi rozgniewane spojrzenie, które nieco łagodnieje, kiedy przygląda mi się uważniej.
    - Co ci się stało, Elle?
    - Nic takiego. Potknęłam się, kiedy biegłam do domu, żeby się nie spóźnić – wyjaśniam szybko, podchwytując w tym jedyną szansę na nieco łagodniejszą karę.
    - Odchodziliśmy z matką od zmysłów! – krzyczy, kiedy zręcznie wymijam go w progu, schylając się przed ciosem otwartej dłoni, skierowanym wprost w tył mojej głowy. – Czy ty naprawdę nie potrafisz nigdy wrócić punktualnie?
    - Ale, tatooo… - jęczę. – Trochę się zasiedziałam z Felixem. Pisaliśmy pracę.
    - Trochę? Moja droga, to zaczyna przekraczać wszelkie możliwe normy – rozlega się kobiecy głos.
        Tego obawiałam się najbardziej. Matka jest wściekła.
        Ostrożnie zerkam w stronę kuchni. Mama ma na sobie fartuch kuchenny. Rudawe włosy upięte w wysokiego koka odsłaniają pociągłą twarz, zadarty nos i zaróżowione z gniewu policzki. Usta zaciska w cienką linię.
    - Masz szlaban – pada krótkie stwierdzenie, wypowiedziane tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Nic ci się nie stało? – Kiwa głową w kierunku moich podziurawionych spodni.
    - Nie. Trochę się pozdzierałam.. 
    - W łazience jest woda utleniona. Przemyj kolana i ręce, żeby nie wdało się zakażenie.
        Wzdycham. Mogłam się tego spodziewać.
        Powoli, bez słowa, nawet nie ściągając butów, idę do swojego pokoju, po drodze zabierając z łazienki specyfik. Zatrzaskuję za sobą drzwi mocnym kopniakiem.
        Siadam na brzegu łóżka i delikatnie oczyszczam nieduże rany, wciąż zastanawiając się, kim był ten dziwny nastolatek. Mimo tego, że wyglądał jak zwyczajny człowiek, coś każe mi przypuszczać, że wcale nim nie był.
        Chyba naczytałam się za dużo książek.
      Opadam na poduszkę i przez chwilę wpatruję się sufit, całkowicie pogrążona we własnych myślach. Nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że zasypiam.
        Kiedy otwieram oczy, pokój jest rozświetlony przez dziwne, przyćmione, błękitne światło. Zaspana zwlekam się z łóżka w poszukiwaniu jego źródła. Z zaskoczeniem stwierdzam, że jasny blask wydobywa się z mojej torby, a dokładniej z mojego nowego nabytku, który przyniosłam ze starego antykwariatu.
        Biorę książkę do ręki i ją otwieram.
        Kilka rzeczy dzieje się jednocześnie.
        Czuję ciepły podmuch, który rozwiewa moje włosy. Cały pokój rozświetla się tak, jakby ktoś nagle włączył wszystkie światła. Drzwi otwierają się z hukiem, mocno uderzając o ścianę i do środka wpada moja matka.   
        Patrzymy na siebie chwilę w milczeniu. Ja, klęcząca na podłodze z książką otwartą na kolanach i ona, z pełnymi przerażenia oczami i ustami rozchylonymi w niemym zdziwieniu.
        – Elle, nie! – krzyczy, rzucając się w moją stronę.
        Jestem pewna, że zaraz na mnie wpadnie i obie boleśnie uderzymy o podłogę, jednak nic takiego się nie dzieje.
        Właściwie, to nie dzieje się już nic.
        Jestem tylko ja i dziwna książka. Wokół panuje ciemność.
        Wszystko, co mnie otaczało, zniknęło.
        Czuję, że spadam w bezdenną otchłań.

                                                        ***

        Pada deszcz. Zawsze go lubiłam, jednak z każdą kolejną minutą staje się on moim największym wrogiem. Siedzę pod gałęziami ogromnego drzewa, starając się ukryć przed spadającymi na mnie kroplami wody. Nie wiem po co to robię, przecież i tak już dawno przemokłam do suchej nitki, choć chłodne krople zmyły ze mnie przynajmniej odrobinę błota, w którym się obudziłam.
          Podciągam kolana pod brodę i obejmuję je rękami. Trzęsę się jak w febrze, skulona pod jakimś omszałym pniem. To stanowczo nie jest mój najlepszy dzień.
        Staram się przypomnieć sobie, co tak właściwie się stało, jednak nic mądrego nie przychodzi mi do głowy. Ostatnim co pamiętam jest dziwne niebieskie światło, a później obudziłam się w jakimś błotnistym bagnie, zalewana padającym z nieba deszczem, nie mając pojęcia, gdzie właściwie jestem.
        Jęczę cicho, wciskając twarz w kolana.
        Nie może być gorzej.
        Coś szeleści w krzakach. Zaalarmowana podnoszę głowę. Spoglądam podejrzliwie w gęstwinę liści, dostrzegając w niej dziwnie błyszczące ślepia. Stanowczo coś tam jest. Jest i prawdopodobnie zaraz będzie chciało mnie zeżreć.
        Ostrożnie wstaję i powoli zaczynam się wycofywać, nie spuszczając oczu z podejrzanej istoty. Znowu coś cicho szeleści. Nie mam nawet czasu, żeby krzyknąć, kiedy ciemne stworzenie, przypominające wilka z największych koszmarów, wyskakuje z krzaków. Obracam się, żeby uciec, jednak ogromna siła powala mnie na ziemię. Czuję, że powietrze ucieka z moich płuc, gdy bestia przygniata mnie swoim ciężarem do ziemi, wciskając moją twarz w miękkie błoto.
        Zaczynam się dusić.

Ostatnio zmieniony przez Amrana (30-06-2021 o 15h10)

Offline

#2 04-07-2021 o 18h02

Straż Absyntu
Methrylis
Pomocniczka Sylfów
Methrylis
...
Wiadomości: 1 234

https://i.imgur.com/lUnZi4X.png


No witamy z powrotem /static/img/forum/smilies/big_smile.png Miałam nadzieję, że wrócisz z tym opowiadaniem i oto jesteś! Podobnie jak ty z moim opowiadaniem, tak ja stęskniłam się za twoim i miło będzie sobie wszystko odświeżyć! Więc lecim!

Nadal niezmiennie uwielbiam opowieść o Wielkim Bycie i Gwiazdach - a także reakcję na tę historię. "Co to za gówno?" XD

Z satysfakcją spostrzegam, że pamiętałam Felixa, dziwnego staruszka i jego dziwny antykwariat. Trochę pamiętałam, że wszystko zaczęło się od książki, ale nastolatek w uliczce i wściekli rodzice - to mi umknęło. Ale i tak cudownie, że wróciłaś <3 Czekam więc niecierpliwie na resztę i pozdrawiam ^^

Ostatnio zmieniony przez Methrylis (04-07-2021 o 18h19)


https://i.imgur.com/hoEOs1F.png

Offline

#3 22-07-2021 o 22h57

Straż Cienia
Amrana
Nowa
Amrana
...
Wiadomości: 6

@Meth: Cieszę się, że Cię tu widzę /static/img/forum/smilies/smile.png Chciałabym dociągnąć tę historię do końca... Mam nadzieję, że mi to się uda /static/img/forum/smilies/smile.png


2. Zagubiona dziewczyna

       Szaleńczo wymachuję rękami, starając się strącić z moich pleców ogromny ciężar. Potrzebuję powietrza, jednak czuję, że nie mam najmniejszych szans na złapanie choćby jednego oddechu. Wpijam paznokcie w miękką ziemię. Powoli opadam z sił. W myślach zaczynam żegnać się z życiem i kiedy już jestem na granicy przytomności, kilogramy wciskające mnie w ziemię nagle znikają. 
       Ostatkiem sił podnoszę głowę i łapczywie chwytam powietrze, nie zważając na błoto ściekające z mojej twarzy i wpływające do ust.
        Z każdym kolejnym oddechem powoli wracam do świata żywych.
       - Ty przerośnięta kupo mięsa! – Do moich uszu dobiega wściekły głos. – Naprawdę jesteś niezrównoważony! Przysięgam, że cię sprzedam!
       Nie wiem, kim jest osoba stojąca za moimi plecami, ale jestem jej naprawdę wdzięczna za to, że prawdopodobnie uratowała mi życie.
       - Nic ci się nie stało? – lekko przytłumiony przez błoto głos dobiega do moich uszu.
    Obracam się w stronę nieznajomego przybysza i ocieram oczy z błota, by móc go zobaczyć.
        Z mojego gardła wyrywa się niekontrolowany jęk.
       Do tej pory sądziłam, że jestem normalna. Nigdy nie pakuję się w żadne niestworzone historie, nie szukam kłopotów, ogólnie w życiu radzę sobie lepiej niż dobrze. Nic, naprawdę nic nie wskazywało na to, że mam problemy z psychiką, a tak właśnie czuję się w tej chwili - jak pełnoetatowa wariatka, którą powinni zamknąć u czubków i na wszelki wypadek wpakować do izolatki ze ścianami wyłożonymi miękkim obiciem.
       Przez moment rozważam czy ponownie nie wsadzić twarzy w błoto i udawać, że wszystko, co dzieje się dookoła, to tylko zły sen.
         To MUSI być zły sen.
        - Hej, żyjesz?
      Wzdrygam się. Moje oczy robią się jeszcze większe, zarówno z przerażenia jak i z czystego zaskoczenia. Niepewnie przyglądam się stojącemu przede mną chłopakowi.
      Wygląda normalnie albo przynajmniej prawie normalnie. Ma ciemne, lekko potargane włosy, smukłą, pociągłą twarz o łagodnych rysach i delikatny, przyjemny uśmiech. Jego lewe oko przysłania opaska podobna do tych, które noszą piraci. Szyję przykrywa ciemny szal. Reszta ubioru wskazuje na to, że wraca właśnie z jakiegoś konwentu, na którym prawdopodobnie wygrał nagrodę za najlepszy kostium. Jego sztuczne, szpiczaste uszy i dorobione, wampirze kły wyglądają bardzo realistycznie, a siedząca przy jego prawej nodze bestia przypomina stwora z najgorszych koszmarów. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego zwierzęcia. Jest podobne do wilka, jednak jego czarno fioletowe umaszczenie i przypominająca mgłę sierść, zdają się być całkowicie nierealne. Sam stwór wydaje się być zwiewny, jak rozpływający się wśród nocy cień. Istota szczerzy na mnie kły. Jedno oko łypie na mnie groźnie żółtym blaskiem, natomiast drugie…
         - Jego oko… – wyduszam. – Płonie…
        To chyba najgłupsze zdanie jakie kiedykolwiek padło z moich ust. Jak czyjekolwiek oko może płonąć? To na pewno nie dzieje się naprawdę. Musiałam upaść, uderzyć się w głowę i stracić przytomność, a to wszystko to w rzeczywistości bardzo dziwny sen, z którego zaraz się obudzę. To jedyne logiczne wyjaśnienie.
       - Tak. Ma tak od urodzenia. – Chłopak obojętnie wzrusza ramionami.
       - Ja… – Nie wiem, co powiedzieć. – Gdzie ja właściwie jestem? – wyduszam w końcu.
       - Okoliczności przyrody wskazują na to, że w lesie – pada sarkastyczne stwierdzenie.
       Odwracam głowę i natrafiam wzrokiem na drugiego, całkowicie nieznanego mi chłopaka. Najwyraźniej wraca z tego samego konwentu co wampir, bo ma na sobie równie dziwne ubranie, błękitne włosy i doczepiane uszy wyglądające na podejrzanie prawdziwe.
       A może oni obaj po prostu są psychopatami? Tylko co tutaj robią? I w jaki sposób ja się tutaj znalazłam?
      - Na pewno nic ci nie jest?
       W tej chwili raczej nie potrafię tego jednoznacznie określić.
        - Nie, chyba nie – odpowiadam cicho.
- Na pewno jesteś cała? Przepraszam, za Shaitana, czasami jest lekko niezrównoważony. – Ciemnowłosy chłopak wyciąga do mnie rękę, żeby pomóc mi wstać.
       - Nevra, zastanów się czy na pewno chcesz jej dotykać. Jeszcze się czymś zarazisz… - rzuca przebrany elf. – Nie będę błagał Ewe, żeby dawała ci dodatkowe leki, a już na pewno nie oddam ci moich racji. Będziesz umierał w męczarniach, tylko dlatego, że postanowiłeś dotknąć… – waha się chwilę, przypatrując mi się z pogardą. – Tego upapranego czegoś. – Lekceważąco wymachuje dłonią w moją stronę. – Czym ty w ogóle jesteś?
       Posyłam im pełne niedowierzania spojrzenie, jednak przyjmuję pomoc pseudo-wampira i podnoszę się na nogi.
       - Czym jestem? – powtarzam jak echo. – Chyba nie do końca rozumiem to pytanie…
      - Z całą pewnością jesteś idiotką, to pewne – parska elf. – Chodzi mi o twoją rasę. Spod tej brei ciężko cokolwiek wyczytać.
       - Jesteście jakimiś świrami, tak? Albo jest tu jakaś ukryta kamera i ktoś ma niezły ubaw, co nie? – mruczę. – Jakiej jestem rasy?! Do cholery, czy ja ci wyglądam na psa? – pytam wściekła, strząsając dłońmi nieco błota z ubrania. – Jestem człowiekiem! Czym innym mam być?!
       Po moich słowach zapada niezręczna cisza i w tej właśnie chwili uświadamiam sobie, że powiedziałam o jedno słowo za dużo. Wnioskuję to po zaskoczonym wyrazie twarzy dwójki dziwaków, którzy wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, a ich oblicza przyjmują bardziej chmurny wyraz. 
      Wampir odchrząkuje cicho, starając się na mnie nie patrzeć.
              - Skąd się tu wzięłaś?
             - W tym błocie? – Wskazuję ręką na bagno, w którym zapadają się moje stopy. – Sama chciałabym to wiedzieć.
            - Wiesz… Trafiłaś tu raczej w jakiś nienajweselszych okolicznościach. – Chłopak przeczesuje włosy dłonią.
             - Nienajweselszych? – parskam. – Ostatnie dziewiętnaście lat to były nienajweselsze okoliczności. Zaczęły się od tego, że się urodziłam, później poszło już z górki – mruczę, starając się zetrzeć z twarzy choć część błotnistej mazi. – Biorąc pod uwagę dzisiejszy dzień, to chyba powoli zbliżam się do kulminacyjnego nieszczęścia… - wzdycham. – Możecie mi powiedzieć, jak wrócić na ulicę Holborn? Matka mnie zabije za to spóźnienie. Wyrwie mi wszystko, co tylko można wyrwać.
       Przybysze parskają śmiechem, choć nie mam pojęcia dlaczego. Nie powiedziałam nic śmiesznego.
             - Chcę tylko wrócić do domu… - jęczę. – Więc, z łaski swojej, powiedzcie mi, którędy mam iść?
             - Widzisz, człowieczku… - Podrabiany elf podchodzi bliżej i przygląda mi się z zaciekawieniem. – Wydaje mi się, że możesz mieć z tym pewien problem.
             - Bo?
             - Bo nie jesteś już na Ziemi – oświadcza tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
        Wybucham nerwowym chichotem.
       Świry. Stuprocentowe, najprawdziwsze świry.
             - Rozejrzyj się dookoła. Czy wszystko co widzisz wokół jest ci znajome? Czy my wyglądamy jak ludzie, których codziennie spotykasz? – Niebieskowłosy pochyla się nade mną i pociąga nosem. – Faktycznie. Strasznie śmierdzisz człowiekiem. Tylko w jaki sposób się tutaj dostałaś? 
       A jeżeli oni mają rację? Jeżeli naprawdę nie jestem już w domu tylko w jakimś dziwnym, nowym miejscu, o którym do tej pory nie miałam najmniejszego pojęcia.
      Zaciskam powieki i wtedy nadchodzi olśnienie. Książka. Ta pieprzona, świecąca się w nocy książka! To na pewno jej wina!
       Rzucam się na kolana i zanurzam dłonie w błocie. Jeżeli to gówno mogło mnie tu przenieść z całą pewnością może też pomóc mi wrócić do domu. W roztrzęsieniu przesuwam rękami po dnie, jednak nic nie czuję. Księga zniknęła.
        Czuję narastającą we mnie panikę. Łzy same cisną mi się do oczu i po chwili wybucham niekontrolowanym szlochem. Jestem przerażona do szpiku kości.
             - No i masz. Jeszcze ryczy do tego. – Elf wywraca wymownie oczami.
             - Ludzie często tak reagują. – Wampir wzrusza bezradnie ramionami.
             - Chyba tylko na twój widok, Nevra. Mnie kochają.
             - Ez, jeżeli ktoś mówi, że jesteś irytującym, nieznośnym elfem, to wcale nie znaczy, że cię kocha – wzdycha wampir. – Hej, uspokój się, słodziaku. – Ciemnowłosy ignoruje przyjaciela i kuca przy mnie. – Skąd się tutaj wzięłaś, co?
             - N-N-Nie jest-t-tem p-pewna – wyduszam pomiędzy kolejnymi szlochami. – K-K-Książka w nocy zaczęła się ś-ś-świecić. O-Otworzyłam ją, a p-p-później obudziłam się t-t-t-tutaj… - jęczę. – G-G-Gdzie ja w ogóle jestem? – dodaję, lekko się uspokajając.
             - W Eldaryi.
              - C-Czy… HIK! – Od płaczu dostałam czkawki.
              - Proszę. – Ciemnowłosy podaje mi chusteczkę, żebym mogła wysmarkać w nią nos. 
             - Gdzie to jest? Jak to daleko do Cleveland? – pytam cicho, choć w głębi duszy boję się odpowiedzi. – Chcę wrócić do domu…
             - Jeżeli twój dom znajduje się na Ziemi, to obawiam się, że w chwili obecnej jest to niemożliwe – wzdycha.
       Zamieram. To nie może być prawda. Przecież musi być sposób, żeby wrócić do domu. Wystarczy wezwać taksówkę albo pójść na autobus.
        Ponownie wybucham płaczem.
             - Długo masz zamiar bawić się w niańkę, Nevra? – jęczy elf. – Musimy wracać do kwatery.
             - I chcesz ją tu zostawić?
             - Dlaczego nie? Nie potrzebujemy takiego bagażu. Jest brudna i śmierdząca. A do tego ryczy.
             - I co powiemy Miiko? Że w lesie, kilometr od Eel, spotkaliśmy ludzką dziewczynę i postanowiliśmy ją zostawić? Chcesz, żeby nas zabiła?
       Obserwuję chłopaków przez łzy błyszczące w moich oczach. Po ich twarzach widać, że naprawdę się wahają i są gotowi zostawić mnie tutaj na pastwę losu. Gdyby nie zaczynało się ściemniać, może nie byłabym aż tak przerażona. Jednak kiedy zapadnie noc, a ja zostanę tutaj sama, umrę ze strachu.
             - Proszę was… Błagam… Nie zostawiajcie mnie tu samej.

                                                    ***

     Zaciskam palce na lodowatych prętach. Od zawsze wierzę w to, że w życiu zdarzają się dni, kiedy los postanawia być wyjątkowo okrutny i lubi doświadczać ludzi. W otaczającej mnie, ponurej grocie czai się zapowiedź czekającego na najbardziej nieodpowiedni moment przypadku, który zapewne zmieni całe moje istnienie. Czuję w żołądku nieprzyjemny uścisk i targa mną dziwny, wewnętrzny niepokój, który pojawił się, kiedy tylko ocknęłam się w tej dziwne krainie i nie odstępuje mnie nawet na chwilę.
       Jestem przerażona wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich godzin. A jeszcze większe przerażenie ogarnia mnie, kiedy myślę, co jeszcze może się wydarzyć.
       Zrezygnowana opieram czoło o klatkę. Wpadłam po uszy w jakieś przeogromne bagno.
             - Cześć, słodziaku! Odpoczęłaś trochę?
       Ciszę nagle przerywa entuzjastyczny głos. Odwracam głowę i spoglądam ponuro na wampira. On tak serio? Zamknęli mnie w ciasnej, kołyszącej się nad wodą celi, a on pyta się czy odpoczęłam?!
             - Mam nadzieję, że nie jest ci bardzo niewygodnie.
       Nie wierzę...
             - Żartujesz sobie, co nie? – piszczę oburzona.
             - Nie, dlaczego? – Spogląda na mnie zdziwiony.
             - Prosiłam was żebyście mi pomogli! A wy wrzuciliście mnie do lochu!
             - Procedury bezpieczeństwa. – Rozkłada bezradnie ramiona. – Ale, w ramach rekompensaty, przyniosłem ci trochę jedzenia, słodziaku. Pewnie jesteś głodna.
       Wyciąga w moją stronę kawałek chleba, butelkę z sokiem i dwa jabłka. Odwracam głowę. Nic od niego nie wezmę, choćbym miała…
Mój żołądek wydaje głośny dźwięk.
       Przeklęty brzuch. Zawsze odzywa się w najmniej odpowiednim momencie.
             - Możesz strzelać fochy, ale żołądka nie oszukasz – śmieje się, wrzucając jedzenie do mojej celi.
       Mrużę podejrzliwie oczy, jednak odgryzam kęs chleba. Dopiero teraz czuję jak strasznie jestem głodna. Nie sądziłam, że zwykły, suchy chleb może być aż tak smaczny.
             - Dziękuję – burczę.
             - Nie ma za co.
       Otwieram sok.
      Nie jestem ani trochę zadowolona z położenia w jakim się aktualnie znajduję. Samo siedzenie w niewygodnej celi nie byłoby może aż takie złe, gdybym miała chociaż koc, którym mogłabym się opatulić. Choć i tak bardziej dobija mnie to, że nie mam pojęcia, co te dziwne istoty będą chciały ze mną zrobić.
       Marszczę brwi, przyglądając się badawczo wampirowi. Jest naprawdę przystojny, całkiem miły i ma w sobie coś bardzo urokliwego. Powinnam być zachwycona takim towarzystwem. Podejrzewam, że niejedna dziewczyna oddałaby wiele za randkę z takim chłopakiem. Szczególnie jeżeli byłaby fanką „Zmierzchu”.
             - Długo będziecie mnie tu trzymać? – pytam, przeżuwając posiłek.
             - Nie wiem. Na razie nasi dowódcy dyskutują, co z tobą zrobić, słodziaku. – Nonszalancko opiera się o jedną ze ścian i krzyżuje ramiona na piersi.
             - Chcę wrócić do domu. Jeżeli tylko mnie wypuścisz i powiesz, w którą stronę mam iść, to sobie pójdę…
             - Zamknij się. Bo zakleję ci usta. – Do lochu wchodzi niebieskowłosy elf. – Nevra, zabierz ją do Sali Kryształu. Miiko tam czeka. I ostrzegam, nie jest najszczęśliwsza.
             - Żadna nowość, Ez. – Wampir wyciąga z kieszeni klucze i otwiera drzwi mojej celi. – Chodź, słodziaku. Nadszedł na ciebie czas.
       Prycham i z niezadowoleniem wydymam wargi, jednak nic nie mówię. Chwytam dłoń, którą wampir wyciąga w moją stronę, by pomóc mi wyjść z celi. Jego skóra jest podejrzanie chłodna. Ściska mnie w pasie i podnosi z taką lekkością, jakbym nic nie ważyła i delikatnie odstawia na ziemi.
             - Dziękuję – mruczę, czując, że lekko się rumienię. Mam tylko nadzieję, że nie widać tego spod warstwy błota oklejającego moją twarz.
             - Ruszcie się już. Ja idę po resztę – oznajmia elf i zostawia nas w lochu samych.
             - Chodź – zachęca mnie wampir, łagodnie chwytając za nadgarstek i ciągnąc za sobą. – Miiko chce z tobą porozmawiać.
             - Kim jest Miiko? – pytam, posłusznie idąc za chłopakiem po wijących się w górę schodach.
            - To nasza przywódczyni. Jest dosyć… - waha się chwilę, najwyraźniej próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Specyficzna. Postaraj się jej nie denerwować. To może się źle skończyć. – Przeczesuje włosy dłonią.
            - Czy zanim wasza szefowa najprawdopodobniej będzie chciała mnie zabić, możesz mi chociaż trochę wyjaśnić, co tu się właściwie dzieje? Gdzie jestem? Kim wy jesteście? – pytam, siląc się na najuprzejmiejszy ton na jaki tylko mnie stać. 
       Na kamiennych ścianach, oświetlanych przez lekko migoczące światło świec, majaczą cienie. Okrywają tajemnicą wszystko to, co znajduje się poza granicami światła oraz to, czego zapewne nie chciałabym widzieć. Zafascynowana przyglądam się dziwnym, nieznanym mi znakom wyrytym na schodach. Wyglądają jak coś magicznego, tak jakby żyły własnym życiem, a każdy miał do spełnienia bardzo ważną rolę, nieodgadnioną dla niewtajemniczonej osoby.
       Droga jest naprawdę kręta i dość śliska ze względu na panującą wokół wilgoć, jednak stalowy uścisk chłopaka na moim nadgarstku pomaga mi zachować równowagę.
           - To Kwatera Główna Straży Eel – ciszę przerywa spokojny głos mojego przewodnika. – Mieszkamy tutaj, ćwiczymy, uczymy się.
             - Uczycie się? – Moje brwi wędrują w górę. – Czego?
      Z całą pewnością nie zasad savoir vivre, patrząc na to jak traktują gości…
          - Wszystkiego, co przyda nam się w życiu. Przecież chyba nie wyglądam na całkowitego ignoranta, prawda? – Uśmiecha się lekko.
      Patrzę na niego zainteresowana. Towarzystwo wampira aż tak mi nie ciąży. Stanowczo jest dużo przyjaźniejszy niż jego niebieskowłosy przyjaciel. Może nawet zaczęłabym odczuwać w stosunku do niego coś w rodzaju pozytywnego uczucia, gdyby nie fakt, że mam ogromną ochotę chwycić jeden z ogromnych, srebrnych kandelabrów i najzwyczajniej w świecie uderzyć go nim w głowę.
           - Kim wy właściwie jesteście, co? – pytam, zatrzymując się nagle. – Jakimiś zbawicielami świata? Mordercami? Zbiegami z psychiatryka? – Kręcę głową z niedowierzaniem. – Nie rozumiem, co się tu dzieje i dlaczego jestem tu gdzie jestem i chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia.
       Chłopak obraca się w moją stronę i posyła mi rozbawione spojrzenie.
            - I tak nie uwierzysz, jeśli powiem ci prawdę – stwierdza.
            - Spróbuj. Może cię zaskoczę.
            - Nie bardzo mamy na to czas, no ale niech ci będzie – jęczy, kiedy posyłam mu proszące spojrzenie. – Kraina, w której się znajdujesz to Eldarya.
            - El… Co?
           - Nie przerywaj – karci mnie. – Eldarya. A my jesteśmy Strażą Eel, dbamy o równowagę maany w tym świecie. I pewnie uznasz mnie za skończonego świra, ale tu, gdzie się znajdujesz istnieje magia i wszystkie rzeczy, które u was, na Ziemi, są tylko legendami. To tak pokrótce. Możemy już iść? – ponagla.
             - Jesteś zdrowo porąbany – stwierdzam, nieznacznie przesuwając dłoń w stronę srebrnego kandelabru. – Wszyscy jesteście, jeżeli sądzicie, że ktokolwiek w to uwierzy.
             - Jesteś tego pewna? – parska rozbawiony. – To ty nie wiesz gdzie jesteś i sprzedałaś nam historię o świecącej książce, słodziaku. I mówisz, że to my jesteśmy dziwni? – Przybliża się do mnie i pochyla tak, by nasze twarze znalazły się na jednej wysokości. – To, że w coś nie wierzysz, nie znaczy, że to nie istnieje.
       Mrużę podejrzliwie oczy. Mimo tego, że to wszystko wydaje się bardzo nieprawdopodobne, coś w tonie chłopaka każe mi uwierzyć w tę całą, pokręconą do granic możliwości historię. Poza tym – nie mam nic do stracenia. I tak jestem skazana na ich łaskę lub niełaskę, więc nieważne jest w co tak właściwie będę wierzyć.
       Ważne, żeby oni uwierzyli, że im wierzę.
     Przesuwam dłoń o kilka centymetrów, mocno zaciskam palce na kandelabrze i biorę mocny zamach, celując prosto w głowę chłopaka.
      Oblewa mnie zimny pot, kiedy wampir bez najmniejszego wysiłku chwyta mój nadgarstek, unikając ciosu i cmoka zniecierpliwiony.
             - A już myślałem, że jednak się zaprzyjaźnimy, słodziaku. A ty wszystko popsułaś – jęczy zrezygnowany.

                                                  ***

       - Nie jestem żadnym szpiegiem! – zrozpaczona powtarzam te słowa chyba po raz setny.
       - To powiedz w końcu prawdę. W jaki sposób się tutaj dostałaś? 
        Elle, weź głęboki wdech. I jeszcze jeden. Może to uratuje cię przed dotarciem do granic absurdu całej tej sytuacji.
       Myślałam, że niesympatyczny elf jest najgorszym, co może mnie spotkać, jednak teraz zmieniłam zdanie. Najgorsza jest ona. Młoda, ciemnowłosa dziewczyna o przeszywających niebieskich oczach patrzy na mnie podejrzliwie i obawiam się, że nie wierzy w żadne moje słowo. Właściwie to działa w dwie strony – ja też jej ani trochę nie ufam. Może ze względu na czarne lisie uszy i ogon, których jest posiadaczką. Nie jestem przyzwyczajona do takich stylizacji, choć na ulicach Cleveland widziałam różne dziwadła.
       W dużej, przestronnej sali, na środku której stoi ogromny kryształ emanujący dziwnym, hipnotyzującym blaskiem, znajduje się jeszcze jedna osoba. Wysoki, jasnowłosy osiłek o nienaturalnie złotych oczach i mięśniach godnych zawodowego kulturysty nie odzywa się do tej pory ani jednym słowem. Świdruje mnie wzrokiem, mocno zaciskając szczęki. Przeraża mnie brak uczuć na jego twarzy. Wygląda tak jakby chłopak zastanawiał się w jaki sposób najszybciej można pozbyć się obcego człowieka.
       Biorę głęboki oddech i powoli wypuszczam powietrze z płuc.
       Jeszcze raz.
             - Kupiłam książkę w starym antykwariacie – mówię bardzo powoli, tak jak przemawia się do wyjątkowo mało rozgarniętej istoty. – W środku nocy to coś zaczęło świecić, dokładnie tak samo jak to tutaj. – Wskazuję palcem na ogromny kryształ. – Otworzyłam książkę, a później obudziłam się wklejona w bagno. – Kręcę głową, zdając sobie sprawę z tego jak strasznie żałośnie to brzmi. – Co ze mną zrobicie? – pytam po chwili.
             - To dobre pytanie… - wzdycha ciemnowłosa.
       Uwaga wszystkich skupia się na dziewczynie. Dostrzegam w tym moją jedyną szansę. Rzucam się w stronę drzwi wyjściowych i już mam chwytać za klamkę, kiedy otwierają się z cichym skrzypnięciem. Wpadam na kogoś, a siła uderzenia sprawia, że mój tyłek ląduje na chłodnej posadzce.
       Podnoszę wzrok.
       Jeżeli do tej pory ta sytuacja wydawała mi się całkowicie beznadziejna, to teraz zapłonęła we mnie mała iskierka nadziei. Przystojny blondyn, na którego wpadłam przypomina faceta z okładek najlepszych gazet. Przypatruje mi się z lekkim zainteresowaniem widocznym w zielonych oczach i łagodnym uśmiechem goszczącym na ustach. On na pewno mnie nie skrzywdzi.
      A może umarłam i trafiłam do jakiegoś dziwnego raju?
             - Nic ci się nie stało? – pyta, podając mi dłoń.
             - N-nie… - Przyjmuję pomoc.
             - Właśnie próbowała zwiać – oświadcza ciemnowłosa, wyraźnie znudzonym tonem.
             - Dziwisz się? Spójrz na nią. Jest cała ubłocona, przemoczona, zapewne głodna i przerażona, a ty ją przesłuchujesz, Miiko. Żadne z was nie pomyślało o tym, żeby przynajmniej dać jej jakieś suche ubrania i pozwolić się umyć? – pyta spokojnym głosem.
             - Jakoś nie wpadło nam to do głowy. – Elf wzrusza ramionami. – Poza tym w lochu ciężko o bieżącą wodę.
           - Zamknęliście ją w lochach? – wzdycha zielonooki. – Naprawdę?
           - Przestań się nad nią użalać, Leiftan – parska dziewczyna. – To człowiek.
            - To niczego nie zmienia – stwierdza blondyn twardo. – Jak masz na imię? – zwraca się bezpośrednio do mnie.
            - Estelle – odpowiadam, zdając sobie sprawę z tego, że do tej pory nikt mnie o to nie zapytał.
             - Więc, Estelle, opowiadałaś już Miiko, jak się tutaj znalazłaś?
       Kiwam głową na znak potwierdzenia. 
             - Podjęłaś jakąś decyzję, Miiko?
       Wszyscy patrzą na lisią dziewczynę, która przygryza lekko wargę najwyraźniej się nad czymś zastanawiając.
             - Nevra, Valkyon i Ezarel są za tym, żeby tutaj została – mówi po chwili. – Uważają, że jeżeli ją stąd wypuścimy, może okazać się niebezpieczna.
             - Bardziej brzmiało to tak, że jeżeli ją stąd wypuścimy to może coś ją zeżreć – wtrąca niebieskowłosy elf. – A to mogłoby być dość przykre doświadczenie. Choć przyznaję, że pewnie mielibyśmy całkiem zabawne widowisko. Wątpię, żeby w jakikolwiek sposób nam zagrażała. Ciągle tylko ryczy i się smarka. Tym może co najwyżej skrzywdzić moją psychikę.
             - Nie wygląda groźnie – po raz pierwszy odzywa się jasnowłosy osiłek. – Jest dość mała i niezbyt umięśniona.
             - Jest całkiem słodka – dodaje wampir, puszczając do mnie oczko i nawet nie wspominając o tym, że próbowałam go zaatakować.
       Miiko marszczy czoło, odwracając wzrok. Najwyraźniej decyzja jest dla niej naprawdę bardzo trudna.
       Wtedy dzieje się coś niezwykłego. Kryształ, do tej pory stanowiący jedynie ozdobę przestronnej sali, nagle rozbłyska jasnym, błękitnym światłem. Podmuch ciepłego powietrza targa moje sklejone błotem włosy. Czarnowłosa dziewczyna wlepia wzrok w mieniący się kamień, najwyraźniej widząc w nim coś, czego nikt inny nie potrafi dostrzec.
       Czy to właśnie jest magia?
             - Może tu zostać, dopóki nie znajdziemy sposobu, żeby ją odesłać – oświadcza po chwili. – Pilnowanie jej spoczywa na was – zwraca się do elfa, wampira i osiłka. – I nie chcę słyszeć żadnego „ale” – warczy, kiedy roznosi się lekki pomruk niezadowolenia. – Nevra, znajdź jej pokój i daj jakieś czyste ubrania. Jak się ogarnie, zabierz ją do Kero, żeby przeprowadził test przydziału do straży.
             - Przydziału do straży? – oburza się elf. – Miiko, chyba nie chcesz…
             - Jeżeli tu zostaje, to będzie częścią Straży. Postanowione – kończy dyskusję. – Nie obchodzi mnie czyjej. I macie jej pilnować!
       Stoję lekko zszokowana, nie bardzo wiedząc co właśnie zaszło, ale głęboko w sercu czuję, że wcale nie podoba mi się decyzja, która właśnie została podjęta.
     Oznacza ona, że muszę zostać w tym dziwnym świecie.
      Zagubiona. Daleko od domu.

Offline

#4 29-07-2021 o 22h29

Straż Absyntu
Methrylis
Pomocniczka Sylfów
Methrylis
...
Wiadomości: 1 234

https://i.imgur.com/lUnZi4X.png


Przepraszam za zwłokę, już jestem! Jak zawsze zresztą ;]

I musi ci się udać! Zresztą, mam te same nadzieje co do Nigredo, ale jak to będzie, to cholera wie.

„ Ty przerośnięta kupo mięsa! – Do moich uszu dobiega wściekły głos. – Naprawdę jesteś niezrównoważony! Przysięgam, że cię sprzedam!” XDDD

„Okoliczności przyrody wskazują na to, że w lesie” — już miałam pisać, że ta odzywka Nevry bardziej pasuje do Eza, ale ok, wszystko się zgadza XD

„Przepraszam, za Shaitana” — ej no, ale przecinek to ty stąd wywal!

Dobra, mamy to! Bardzo mi się podoba, że nie wrzuciłaś czytelnika na głęboką wodę, jak to się często robi z ff, tylko przedstawiłaś wyglądy poszczególnych postaci, świata i tak dalej. Nie rzucałaś gotowymi oczywistościami. Pomaga tu narracja pierwszoosobowa, bo w ten sposób czytelnik poznaje to wszystko myślami i oczami bohaterki.

Super początek, bardzo zachęcający — co zresztą wiemy tu od dawna /static/img/forum/smilies/big_smile.png Czekam niecierpliwie na resztę i pozdrawiam ^^


https://i.imgur.com/hoEOs1F.png

Offline

#5 17-08-2021 o 23h12

Straż Cienia
Amrana
Nowa
Amrana
...
Wiadomości: 6

@Meth: Muszę Ci to przypomnieć... Pamiętasz jak bardzo nienawidziłaś narracji pierwszoosobowej? /static/img/forum/smilies/big_smile.png
     

  3. Witaj w Eldaryi

       Moje serce wciąż bije jak oszalałe, a żołądek skręca się ze strachu. Nie rozumiem co się dzieje, gdzie jestem i dokąd właśnie zmierzam. Czuję, że znalazłam się w miejscu, w którym wcale nie chcę być, a wewnętrzny głos podpowiada, że nawet nie powinnam się tu znaleźć. Mam bardzo złe przeczucia.
       Potykam się o wywinięty róg dywanu i ledwo łapię równowagę. Nie nadążam za wampirem, który szybkim krokiem przemierza puste korytarze ogromnego budynku. Staram się jak mogę, ale nie wiem jak długo jeszcze uda mi się utrzymać szaleńcze tempo.
             - Dokąd mnie prowadzisz? – pytam.
             - Do twojego pokoju – odpowiada zdawkowo. – Trzeba cię jakoś ogarnąć, słodziaku. Nie możesz paradować po Kwaterze Głównej oblepiona błotem. Bardzo rzucałabyś się w oczy. – Uśmiecha się lekko. – Mówiłaś, że jak masz na imię?
               - Elle – odpowiadam, automatycznie wyciągając rękę w jego stronę.
               - Miło mi poznać. Jestem Nevra. – Chwyta moją dłoń i składa na niej pocałunek.
      Nie lubię takich zagrywek. Szybko cofam rękę, unikając obcego dotyku. Nie ufam im wszystkim ani trochę. Dostrzegam, że wampir unosi zaskoczony brwi, jednak szybko przybiera obojętną maskę.
             Nie nadążam za wampirem, który szybkim krokiem przemierza puste korytarze ogromnego budynku. Staram się jak mogę, ale nie wiem jak długo jeszcze uda mi się utrzymać szaleńcze tempo.
              - Więc, Elle, znajdziemy ci też jakieś ubrania. Myślę, że coś z szafy Karenn mogłoby na ciebie pasować. Jesteś trochę drobniejsza, ale nie mamy zbytniego wyboru. – Mierzy mnie wzrokiem. – Proszę, słodziaku. To twoje nowe lokum. – Wskazuje jedne z drzwi, znajdujących się na końcu korytarza. – Rozgość się, a ja przyniosę ci coś do przebrania – rzuca. – I mydło – dodaje po chwili. – Przyda ci się mydło – mruczy pod nosem, odchodząc.
            Niepewnie naciskam na klamkę i wchodzę do pomieszczenia.
      Spodziewałam się jakiejś ponurej nory ze szczurami biegającymi po podłodze i pajęczynami pod sufitem, jednak widok, który zastałam, miło mnie zaskakuje. Proste, drewniane łóżko nie wygląda na najwygodniejsze, jednak na materacu znajduje się czysta pościel i puszyste poduszki, co z całą pewnością jest lepsze niż ciemna, śmierdząca cela. Na przeciwległej ścianie stoi regał z pustymi półkami i nieduży fotel obity brązową tkaniną. Nie mam też nic do zarzucenia ścianom w kolorze kawy z mlekiem i ciemnoszarym, ciężkim zasłonom, zakrywającym duże okno.         
       Stanowczo mogło być o wiele, wiele gorzej. Mogłam spać na podłodze. Albo być martwa.
           Podchodzę do okna i spoglądam w dół. Jest zbyt wysoko, żeby przez nie uciec.
               - I jak ci się podoba, słodziaku? – Podskakuję przestraszona, kiedy Nevra wchodzi do pokoju bez pukania. – Może być? Jest dosyć pusty, ale jak się tu rozgościsz, to pewnie urządzisz wszystko po swojemu – mówi beztrosko.
               - Rozgoszczę? – wypalam bez zastanowienia. – Chcę wrócić do domu, a nie się tu rozgaszczać – zauważam.
               - Wiem, ale dopóki tu jesteś to chyba miło by było przebywać w jakimś przyjaznym otoczeniu. Ale to twoja decyzja. – Chłopak wzrusza ramionami. – Mam tu dla ciebie czyste ręczniki i mydło. – Kładzie przedmioty na łóżku. – A to ubranie, które znalazłem u Karenn. Myślę, że powinno być na ciebie dobre. – Podaje mi spodnie, bluzkę i parę lekkich sandałów. – Łazienka jest na końcu korytarza, po prawej stronie.
              Ubrania są całkowicie nie w moim stylu. Wyglądają jakby pochodziły z całkowicie innej epoki, jednak nie mam zamiaru narzekać. Cokolwiek czystego i pachnącego lepiej niż zatęchłe bagno, będzie lepsze niż mój aktualny strój. Z równie wielką wdzięcznością przyjęłabym worek jutowy.
               - Dzięki. – Silę się na uśmiech, zabieram rzeczy przyniesione przez chłopaka i wychodzę z pokoju.
     Kieruję się zgodnie ze wskazówkami wampira i po chwili trafiam do jasnego przestronnego pomieszczenia, które z całą pewnością jest łazienką. Od razu zrzucam z siebie brudne ubrania i wchodzę pod prysznic. Odkręcam kurek. Mimo tego, że spływająca po moim ciele woda jest dość chłodna, czuję prawdziwą ulgę, kiedy zmywam z siebie zaschnięte błoto. Mam wrażenie, że razem z nim pozbywam się części strachu, który wciąż mnie paraliżuje, choć w dalszym ciągu mój żołądek jest całkowicie ściśnięty ze stresu.
         Próbuję poukładać sobie w głowie wszystko, czego do tej pory się dowiedziałam, jednak nie potrafię. Spadła na mnie istna lawina informacji i podejrzewam, że jeszcze przez długi czas nie będę w stanie tego zrozumieć. Dziwny chłopak w zaułku. Obcy świat. Elf. Wampir. Kobieta z lisimi ogonami. O takich rzeczach czytałam do tej pory tylko w książkach. Teraz mam wrażenie, że sama stałam się bohaterką jednej z powieści.
         - Obym tylko należała do tych, którzy dożywają do końca historii… - mruczę pod nosem, zakręcając wodę.
     Wycieram ciało i włosy w miękki ręcznik. Przyglądam się przez moment ubraniom, które dostałam od Nevry i po chwili wahania zakładam je na siebie. Czerwona, zwiewna bluzka na ramiączkach jest odrobinkę za duża, a czarne spodnie trochę za szerokie w pasie, jednak buty pasują idealnie.
      Zabieram moje ubłocone rzeczy i powoli wracam do pokoju. Przyglądam się uważnie  krętym korytarzom, starając się wydedukować, który z nich może prowadzić do wyjścia. W końcu staję przed drzwiami prowadzącymi do mojej tymczasowej kwatery. Kiedy wchodzę do środka,  okazuje się, że wampir wciąż tam jest. Leży na moim łóżku i pogwizduje cicho.
      Leniwie obraca się w moją stronę.       
               - Warto było cię umyć. Kto by pomyślał, że pod tą warstwą brudu kryje się taka ślicznotka. – Uśmiecha się zalotnie. – Obstawiałem, że jesteś szatynką, a tu proszę! Jest lepiej niż przypuszczałem! 
       Przyglądam mu się lekko zawstydzona, odgarniając z twarzy niesforny kosmyk włosów, które po wypłukaniu błota odzyskały swój lekko rudawy kolor.
               - To jak? Jesteś gotowa na test przydziału do Straży? – Podnosi się z łóżka i podchodzi do mnie.
               Patrzę na niego jak na idiotę. Test? Przydział do Straży? Nie mam najmniejszego pojęcia o czym on mówi, więc jak mam być na to gotowa?
               - Jak mogę być gotowa na ten test, skoro nie wiem czym on w ogóle jest? – szepczę.
               - Nie martw się. Taka ślicznotka na pewno trafi pod moje skrzydła. Obiecuję, że się tobą odpowiednio zajmę. – Uśmiecha się szeroko, lekko popychając mnie w stronę drzwi i zmuszając do wyjścia. – Z nikim nie będzie ci tak dobrze jak ze mną.
             Mam nieco inne zdanie na ten temat, jednak gryzę się w język nie chcąc być uszczypliwą. Jakby na to nie patrzeć, gdyby nie wampir pewnie dalej umierałabym ze strachu w lesie. Jestem mu winna chociaż odrobinę szacunku. 
               - A co mam do wyboru? – pytam, kiedy przemierzamy korytarze.
               - Poza mną? Zostaje ci do wyboru Ezarel i Valkyon.
               - Ezarel to ten elf?
               - Dokładnie. Widzę, że go zapamiętałaś.
               - Trudno go nie zapamiętać. Jest okropny – jęczę.
               - To jedno z łagodniejszych określeń dla jego osoby – śmieje się chłopak.
               - A ten drugi?
               - Valkyon? Widziałaś go w Sali Kryształu. Jasne włosy i dużo mięśni..
         Szybko analizuję moją sytuację. Obawiam  się, że Nevra może mieć rację i faktycznie przy nim byłoby mi najlepiej. Pozostałe dwa wybory są tragedią w najczystszej postaci.
               - Czym właściwie zajmuje się twoja straż? – Patrzę pytająco na towarzysza. – Bo tak to nazywacie, tak? Strażą?
               - Jestem dowódcą Straży Cienia. Jesteśmy bardzo dobrymi zwiadowcami i szpiegami. Nigdzie nie ma lepszych. – Uśmiecha się. – To nam przydzielają misje, na których można zdobyć najświeższe i najciekawsze informacje.
                Marszczę brwi. Zwiadowcy? Szpiedzy? Kim do cholery są te istoty? W co oni pogrywają? Chcę zadać chłopakowi kilka pytań, jednak nie mam okazji, bo zatrzymujemy się przed ciężkimi, ciemnymi drzwiami. Nevra otwiera je i tym razem wchodzi do środka pierwszy.
               - Wybacz ten brak manier, słodziaku, ale Kero nie jest przyzwyczajony do takich nowości – wyjaśnia.
               - Kero? – powtarzam bezmyślnie. Tego imienia jeszcze nie słyszałam.
         Pokój, do którego wchodzimy okazuje się być biblioteką. Wspaniałą biblioteką, muszę to przyznać. Półki regałów, pnących się pod sam sufit, uginają się pod ciężarem ciężkich, starych ksiąg. Widać, że osoba, która zajmuje się zbiorami jest prawdziwym pasjonatem literatury. Nigdzie nie ma ani grama kurzu, a zawartość każdego z regałów jest skrupulatnie opisana.
         Chyba znajduję się w małym, książkowym raju. W powietrzu czuć prawdziwą magię.
         Na środku pomieszczenia stoi masywne, mahoniowe biurko, którego blat przykrywa sterta przeróżnych papierów i map.       
               - Podoba ci się tutaj – bardziej stwierdza niż pyta wampir.
                  - Ja… - urywam. – Tu jest pięknie. Naprawdę podziwiam to ile książek tutaj zgromadziliście.
               - W końcu ktoś to docenia – zza regałów dobiega zmęczony głos. – Przynajmniej jedna osoba.
               - Chodź tu, Kero. Nie każ damie czekać – parska Nevra. – Znowu coś zgubiłeś?
               - Miiko ostrzegła mnie, że będę musiał przeprowadzić test przydziału do Straży. Musiałem znaleźć odpowiednie… – Zza regałów wychodzi młody chłopak i zatrzymuje się jak sparaliżowany, kiedy staje ze mną twarzą w twarz. – Dokumenty – dokańcza niepewnie.
       Jeżeli istoty, które spotkałam do tej pory były dziwne, to niski okularnik wykracza poza wszelkie granice nieprawdopodobności. Na pewno nie jest dużo starszy ode mnie. Na jego nosie błyszczą prostokątne okulary, zakrywające orzechowe oczy. Ciemne włosy są lekko potargane i delikatnie opadają na wyrastający z jego czoła róg.
       Róg. Tak. Ta istota… Ten on… On ma róg. I dość długi ogon. Czym on do cholery jest?
       Mrugam zaskoczona, rozchylając usta w niemym zdziwieniu. To stanowczo zbyt dużo.
               - Jesteś człowiekiem – odzywa się niepewnie młody chłopak, najwyraźniej niemniej zszokowany ode mnie.
               - Coś w tym dziwnego? – pytam.
               - To nie jest normalne.
               - Wyrasta ci z czoła róg. To już uważasz za normalne? – mówię urażona, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
       Cholera, Elle, powinnaś panować nad tym co mówisz.
      Na policzkach bibliotekarza pojawia się ognisty rumieniec. Nevra wybucha szczerym śmiechem. 
               - No, no… - Wampir cmoka rozbawiony. – Chyba jednak cię nie doceniłem, słodziaku. Nie dość, że urocza, to jeszcze wyszczekana. Zostawiam ją w twoich rękach, Kero. Postarajcie się nie pozabijać – rzuca przez ramię. – Muszę powiedzieć to Ezarelowi – chichocze, wychodząc z pomieszczenia.
       Zapada niezręczna cisza. Zarówno ja jak i chłopak nie patrzymy na siebie, starając się całkowicie ignorować swoją obecność, choć jest to naprawdę ciężkie.
               - Przepraszam – odzywam się po chwili. – Przepraszam, jeżeli cię uraziłam.
               - Ja również przepraszam… Nie jestem przyzwyczajony do widoku ludzi – wyjaśnia cicho.
               - Mało kto jest chyba tutaj do tego przyzwyczajony, co nie? – Uśmiecham się smutno. – Patrząc na to jak na mnie reagują, to raczej nie jestem mile widzianym gościem.
               - To bardzo skomplikowane – mówi speszony. – Ale miło mi cię poznać. Jestem Keroshane. – Wyciąga w moją stronę rękę. – Możesz mówić do mnie Kero.
               - Elle – przedstawiam się. – Podobno mam zrobić tutaj jakiś test?
               - Tak, tak, już! Przebrnijmy przez to i zobaczymy, co z tobą dalej będzie.
Nie podobają mi się jego słowa. Czuję, że wszyscy tutaj traktują mnie jak przedmiot, przestawiają z kąta w kąt, decydują o moim losie, nawet nie pytając o zdanie. Wydaje mi się, że moje lądowanie w bagnie było początkiem góry problemów, która powoli staje się coraz większa. A upadek z niej będzie bardzo bolesny.
Kero odchrząkuje cicho, widząc, że go nie słucham.
               - Czytam pierwsze pytanie, Elle – oznajmia.
       Szeroko otwieram oczy ze zdumienia, kiedy odczytuje tekst i kilka możliwych wersji odpowiedzi do wyboru.
          - Nie mam pojęcia o co mnie pytasz – stwierdzam krótko. – Nawet nie znam tych nazw.
         - Strzelaj. – Wzrusza bezradnie ramionami. – Tłumaczenie wszystkiego zajęłoby mi mnóstwo czasu, którego nie mamy.
         Wzdycham.
       To wszystko nie ma najmniejszego sensu. Odpowiadam ciemno w pytania, które zadaje mi chłopak, nie bardzo wiedząc, jaki właściwie jest sens tego małego przesłuchania. Przy każdym kolejnym słowie, czuję się coraz bardziej zmęczona. Marzę o tym, żeby zwinąć się w kłębek, przykryć kocem, zasnąć i obudzić się we własnym łóżku, w Cleveland.
       Keroshane zadaje ostatnie pytanie i patrzy na mnie poważnie.
               - Z testu wynika, że powinnaś znaleźć się w Straży Absyntu… - mówi niepewnie.
               - Absyntu? – Unoszę zaskoczona brwi. – Jak ten alkohol? – parskam rozbawiona. – Czym będę się zajmowała? Warzeniem piwa i produkcją wina?
               - Straż Absyntu zajmuje się lecznictwem, ziołami i eliksirami. To również wspaniali stratedzy – wyjaśnia ponuro, najwyraźniej urażony moim prześmiewczym tonem. – Twoim dowódcą będzie Ezarel.
Zaraz, zaraz… Ezarel? Czy to nie ten…?
               - O nie – z mojego gardła wyrywa się niekontrolowany jęk. – Naprawdę? Kero, nie możemy zrobić jeszcze raz tego testu? – Patrzę błagalnie na chłopaka.
               - Straż Absyntu jest naprawdę bardzo dobra – odpowiada zaskoczony.
               - Ale on, Ezarel… Miałam okazję go poznać. Proszę. Nie skazuj mnie na niego…
       Przez moment mam nadzieję, że może jednak uda mi się coś zdziałać, jednak jednorogi kręci głową.
               - Wyniki są ostateczne – oznajmia. – Przykro mi, nie mogę nic zrobić. Ale Ezarel naprawdę nie jest taki zły – mówi i nie jestem pewna czy bardziej próbuje przekonać mnie czy siebie samego. – Poczekaj tu na mnie, dobrze? Pójdę po chłopaków, żeby pokazać im wyniki testu i oddać cię pod ich opiekę. – Rusza w stronę drzwi. – I jeszcze jedno… Niczego tu nie dotykaj – prosi, wychodząc z biblioteki.
       Znowu zostaję całkowicie sama, jednak tym razem nie jestem zamknięta w celi. Zdaję sobie sprawę z tego, że ta chwila jest jedyną okazją, żebym mogła stąd zniknąć, znaleźć wyjście z tej ogromnej fortecy i później odszukać drogę do domu. Taka szansa już więcej może się nie powtórzyć.
       Rzucam się w stronę wyjścia i z rozmachem otwieram drzwi. Zamieram, kiedy staję oko w oko z zaskoczonym Nevrą.
       To koniec. Zaraz znowu wyląduje w lochu.
               - Czy ty przypadkiem nie miałaś tu na nas czekać? – pyta z lekkim rozbawieniem.
               - T-tak…
               - A wyglądasz tak, jakbyś się gdzieś wybierała, słodziaku. – Opiera się ręką o futrynę, blokując mi drogę wyjścia. – A może się mylę?
               - Ja… – Czuję, że zbiera mi się na płacz. 
               - Nic nikomu nie powiem. Ale obiecuję, że będzie cię to dużo kosztować – szepcze mi do ucha, kiedy w pobliżu rozbrzmiewają kroki. – Bardzo dużo – dodaje, uśmiechając się szelmowsko i wchodząc do biblioteki.
Zrezygnowana również wracam do środka, a po chwili w pomieszczeniu zjawia się Keroshane razem z Ezarelem i tym drugim, jakkolwiek by się nie nazywał.
Drzwi biblioteki zatrzaskują się z hukiem. 
               - Nie przeciągaj tego, Kero, mam kupę pracy – jęczy elf.
               - Dokładnie. Do czyjej straży będzie przydzielony człowiek? – odzywa się białowłosy głosem całkowicie pozbawionym uczuć.
               - Wyniki testu wskazują jednoznacznie. Straż Absyntu – oznajmia Keroshane.
               - Świetnie. Będę miał nowego sługę. W końcu ktoś z kwalifikacjami odpowiednimi do sprzątania laboratorium. – Elf uśmiecha się złośliwie, mierząc mnie wzrokiem od stóp po czubek głowy. – I jak się umyła, to nawet nie będzie aż tak bardzo psuła walorów estetycznych.
               - Kolejna stołówka z Absyntu – stwierdza rozbawiony Nevra.
               - Nawet się nie waż, ty psychopatyczny wampirze! Jeżeli jeszcze raz wypijesz krew z którejkolwiek z moich podwładnych to przysięgam, że wyrwę ci kły – warczy Ezarel. – Są później nieprzytomne i nie wiedzą co robią!
               - Cóż poradzę, że w taki sposób działam na kobiety. – Wampir uśmiecha się do mnie zawadiacko. – Prawda, słodziaku?
               
                                                               ***

       Prawie biegnę za Ezarelem, kiedy wściekłym krokiem idzie w stronę laboratorium. Stanowczo nie jest najszczęśliwszym elfem na świecie, od kiedy dowiedział się, że zostaję jego podwładną. Powiedziałabym nawet, że lekko się podłamał.
               - Słuchaj mnie uważnie, człowieczku. Po pierwsze – mówi, kiedy posłusznie za nim drepczę. – Słuchasz członków Straży. Zawsze. Nawet jeśli wydaje ci się, że jesteś mądra i wiesz lepiej od nich, to uwierz mi, że tylko tak ci się wydaje. Po drugie, – kontynuuje, wchodząc po schodach i nie zważając moją zadyszkę – jestem w twoim życiu najważniejszy. Nauczę cię jak zostać mistrzem alchemii, ale będziesz robić wszystko, co ci każę. Niezależnie od tego, co sądzisz o moich słowach. Nie wymagam, żebyś mnie lubiła, ale masz mnie słuchać. A po trzecie, i najważniejsze. – Zatrzymuje się przed masywnymi drzwiami i odwraca w moją stronę. – Zero płaczu i marudzenia. Nie toleruję beks.
Patrzę na elfa szeroko otwartymi oczami. Chyba nie mogłam trafić gorzej. To czysty despota. 
               - Powtórz! – żąda.
               - Co? – pytam zdezorientowana.
               - Powtórz zasady, człowieczku. – Wywraca wymownie oczami.
               - Słuchać Straży. Ubóstwiać cię. Nie ryczeć. – Wyliczam na palcach.
               - Może jednak nie jesteś aż taka głupia – stwierdza, uśmiechając się złośliwie. – Zapraszam do mojego królestwa.
        Otwiera drzwi i w tym samym momencie na korytarz wydobywa się chmura gęstego, siwego dymu i zapach spalenizny. Ezarel wpada wściekły do pomieszczenia, a ja niepewnie za nim zaglądam.
       Nic nie widać. Cały pokój jest wypełniony ciężką, szarą mgłą, która wydaje się opatulać ciało, kiedy się w niej zanurzam. Po omacku, wyciągając ręce przed siebie, robię kolejne kroki, kierując się w stronę, z której dobiega głos Ezarela.
               - Który idiota to zrobił?! – krzyczy.
Może jednak nie powinnam tak szybko zmierzać w jego kierunku?
        Przesuwam się do przodu, kiedy nagle czuję coś pod moimi nogami. Tracę równowagę, jednak nie ląduję na ziemi. Upadam na coś twardego z czego wydobywa się bolesny jęk.
               - Zejdź ze mnie… - jęczy kobiecy głos. – Zanim…
               - Zanim co? – Nad moim uchem rozlega się groźne warknięcie Ezarela. – Z daleka śmierdzi rybnym poczuciem winy, Alajea. Gdzie jest ta druga?
               - Jaka druga? – pyta niewinnie nieznana mi dziewczyna o błękitnych włosach, kiedy powoli podnosimy się z podłogi. – Nie wiem o co ci chodzi, Ez.
               - Karenn. Gdzie jest ta niezrównoważona, wampirza zaraza? – pyta ponuro. – Zawsze jeżeli w MOJEJ straży dzieje się coś złego, to zamieszany jest w to jeden z dwóch wampirów. Tym razem wykluczam Nevrę z kręgu podejrzanych, więc pytam ponownie… Gdzie jest Karenn? Nikt inny nie wpadł by na tak bezdennie głupi pomysł, żeby zrobić eliksir płynnej mgły w zamkniętym pomieszczeniu! – W jego głosie słychać wściekłość.
        Mam dziwne przeczucie, że nie powinnam się wtrącać w tę dyskusję, tym bardziej, że mgła zaczyna się nieco rozrzedzać i dostrzegam jak bardzo zły jest elf. Chłopak natrafia na mnie wzrokiem i posyła mi zrezygnowane spojrzenie.
               - Witaj w Straży Absyntu, człowieczku. – Uśmiecha się kwaśno. – Masz niezłą konkurencję w gonitwie o tytuł najbardziej beznadziejnej istoty roku. Może jednak nie będziesz tu największą ciamajdą.
               - Elle – mówię.
               - Słucham?
               - Mam na imię Elle – powtarzam bardziej stanowczo.
               - Mówisz to tak, jakby mnie to interesowało – parska rozbawiony. – Chodź. Pokażę ci, co będziesz robiła.

Ostatnio zmieniony przez Amrana (17-08-2021 o 23h13)

Offline

#6 19-08-2021 o 00h15

Straż Obsydianu
Ayumi89
Debiutantka
Ayumi89
...
Wiadomości: 115

Jedno z moich ulubionych opowiadań z Ezem powróciło na forum. Bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się publikować po pożarze, życzę Ci dużo weny i cierpliwości.

Powodzenia! /static/img/forum/smilies/smile.png



https://i.imgur.com/Suuk7O0.png

Offline

#7 23-08-2021 o 20h23

Straż Absyntu
Methrylis
Pomocniczka Sylfów
Methrylis
...
Wiadomości: 1 234

https://i.imgur.com/lUnZi4X.png


No wiem, że nienawidziłam XD Nadal wolę trzecią i zawsze będę wolec, ale co zrobię — przyzwyczaiłaś mnie XD

Tak sobie teraz myślę, że ja bym nie miała śmiałości od razu polecieć do łazienki, wziąć prysznic i w ogóle z tego wszystkiego korzystać. Spoko, to nie zarzut /static/img/forum/smilies/big_smile.png Tak tylko teraz kminie, że ja bym tam siedziała jak trusia i czekała, aż mi ktoś cokolwiek wyjaśni i zabierze do domu. W ogóle bym się tam jakkolwiek nie rozgaszczała, choćbym miała siedzieć brudna i śmierdząca xd

Ale tam w Straży to jednak idioci. Ledwie im jakaś Ziemianka na łeb spadla i już pokój, test na straż itp. To samo w grze. Ja bym nie była na ich miejscu aż tak ufna XD

No ale taki błąd popełnić? Jestem głęboko rozczarowana: „Jasne włosy i dużo mięśni..”
Albo trzy kropki, albo jedna. Jak dwie, to tylko w pionie, nie w poziomie ;v

Tęskniłam za twoim Ezarelem, absolutnie go uwielbiam, o czym zresztą doskonale wiesz /static/img/forum/smilies/big_smile.png Dlatego niecierpliwie czekam na resztę i pozdrawiam ^^


https://i.imgur.com/hoEOs1F.png

Offline

#8 18-09-2021 o 22h13

Straż Cienia
Amrana
Nowa
Amrana
...
Wiadomości: 6

@Ayumi89: Bardzo się cieszę, że ktoś pamięta jeszcze to opowiadanie <3
@Meth: Wybacz ten karygodny błąd… Wstyd! (Czasu chyba zabrakło na jego wyłapanie /static/img/forum/smilies/wink.png ) A Odnośnie Ezarela – mi też się on podoba w tym wydaniu /static/img/forum/smilies/wink.png

4. Owoc czerwony jak krew

       Raz, dwa, trzy, cztery…
       Wpatruję się bezmyślnie w kolejne krople spadające do fiolki z jasnoszarym płynem. Opieram głowę o rękę, starając się nie zasnąć. Brakuje jeszcze siedemdziesięciu pięciu kropli, żeby eliksir był gotowy, a moje powieki zaczynają niebezpiecznie opadać, chcąc udać się do krainy snów. Nie mogę na to pozwolić. Jeżeli zawalę to zadanie, Ezarel z całą pewnością nie da mi żyć.
       Strasznie żałuję, że od kilku dni prosiłam elfa o przydzielenie czegokolwiek do zrobienia. Narzekałam, marudziłam, tysiąc razy usłyszałam, że jestem beznadziejna… Padło mnóstwo nieprzyjemnych uwag odnoszących się do mojego pochodzenia i jeszcze więcej złośliwych komentarzy dotyczących tego jak strasznie głupia jestem, ale w końcu Ezarel ustąpił. Pozwolił mi przyglądać się jak przygotowuje jeden z leczniczych eliksirów, którego ostatnim etapem było odmierzenie dokładnie dwustu pięćdziesięciu kropli nektaru z księżycowego drzewa.
       I właśnie nad liczeniem powierzył mi pieczę. Uśmiechał się przy tym kpiąco i wymruczał pod nosem coś, co brzmiało jak „naiwny człowieczek”.
       Trzydzieści trzy…
       Wzdycham ciężko. Bezczynne siedzenie i czekanie aż zdarzy się cud i wrócę do domu, jest całkowicie bezcelowe i doprowadza mnie do szału. Ale jeżeli kiedykolwiek znowu wpadnie mi do głowy pomysł, żeby prosić tego rozkapryszonego elfa o jakiekolwiek zadanie włożę głowę pomiędzy futrynę, a drzwi i mocno nimi trzasnę.
      Nigdy więcej. Właściwie to czego ja się spodziewałam? Od kiedy tylko się tu pojawiłam wszyscy dają mi jasno do zrozumienia, że jestem całkowicie zbędna. Bardzo mało wiem o tym świecie, dlatego nie mogę wyruszyć na żadną misję, pomóc przy jakichkolwiek planach, nie wspominając już nawet o samodzielnym opuszczeniu Kwatery Głównej.
       Mimo tego, że mogę poruszać się po terenie Eel, spacerować po ogrodach i mam dostęp do dużej części centrali, tak naprawdę nie jestem wolna. Sprawdziłam wszystkie wyjścia, przeanalizowałam najmniejszy kawałek muru otaczającego osadę, jednak nie znalazłam żadnej możliwości ucieczki. Każdy mój krok jest bardzo uważnie obserwowany, każdy gest dokładnie analizowany, a pod moim pokojem wybitnie często kręcą się dowódcy, niby przypadkiem zerkający w moją stronę. Nie mam najmniejszych szans na samodzielne odnalezienie drogi do domu.
       Choć nikt nie powie tego na głos, doskonale wiem, że jestem więźniem Straży Eel.
       Nikim więcej.
       Sześćdziesiąt druga kropla wpada do fiolki, kiedy otwierają się drzwi do laboratorium. Nie odrywam wzroku od eliksiru. Wiem, że najmniejsza chwila rozproszenia, spowoduje, że cała moja praca pójdzie na marne, a Ezarel będzie miał kolejny powód, żeby jeszcze bardziej mnie nienawidzić.
       - Słoodziakuuuu… - Na krześle, stojącym po drugim stronie stołu, siada Nevra. – Co robisz?
       Uciszam go gestem dłoni, skupiona na liczeniu.
       Siedemdziesiąt. Idealnie.
       Chwytam fiolkę w dłoń i odstawiam na bok, zanim wpadnie do niej kolejna porcja nektaru i dopiero wtedy podnoszę wzrok na wampira.
       - Przepraszam, liczyłam – mówię.
       - Absynt i ta wasza dokładność… - Wywraca wymownie oczami, kładąc nogi na blacie i lekko kiwając się na tylnych nogach krzesła. – Straszna nuda.
       - Niektóre rzeczy muszą być zrobione dokładnie. – Wzruszam ramionami.
       - Tak, tak, wieeemmm… Ezarel zawsze to powtarza. Jedna pomyłka i zamiast kogoś wyleczyć…
       - …będziemy mieli trupa – padają słowa, przerywające wypowiedź Nevry. – Skończyłaś? – Ezarel patrzy na mnie pytająco.
       - Tak. Skończyłam.
       - Na pewno dokładnie liczyłaś?
       - Na pewno – odpowiadam lekko poirytowana.
       - Czyli jeżeli każe ci to wypić, to wypijesz bez mrugnięcia okiem?
       - Z dziką radością – rzucam z przekąsem. – Pod warunkiem, że nie dosypałeś tam wcześniej jakiejś trucizny.
       - Ryzykuj, człowieczku. – Uśmiecha się kpiąco, krzyżując ramiona na piersi. – Wypij.
       Wybałuszam na niego oczy. Nie wierzę. Jego bezczelność naprawdę zaczyna przekraczać wszelkie możliwe normy. Dodatkowo nie jest w stanie zaufać mi w najmniej wymagającym zadaniu. Nawet największy ignorant jest w stanie policzyć spadające krople.
        Zaczynam go naprawdę nienawidzić.
       Wyciągam rękę po fiolkę, jednak zanim jej dotykam, Nevra chwyta ją szybkim ruchem i podrzuca triumfalnie do góry.
       - Ez, mam propozycję nie do odrzucenia… - Wyszczerza zęby w uśmiechu.
       - Chcesz związać beksę i porzucić ja w lesie? Jeżeli tak, to masz moje błogosławieństwo.
       - Nie. Ale propozycja ma związek z lasem.
       - Słucham z niecierpliwością… - wzdycha znudzony Ezarel.
         - Wypiję to zamiast słodziaka. – Wampir potrząsa fiolką. – Ale w zamian za to wypożyczysz mi ją na jakiś czas.
       Elf spogląda pytająco na przyjaciela, szukając podstępu w jego wypowiedzi. Podejrzliwie mruży oczy i zaciska usta w wąską linię.
       - Po co ci człowiek? – pyta ponuro. – Jeżeli chcesz zrobić sobie z niej stołówkę, to mimo tego, że jest bezdennie nieprzydatna, to odpowiedź brzmi: nie. Nie pozwalam ci na gryzie…
       - Nie chcę jej gryźć – parska rozbawiony Nevra. – Choć przyznaję, że jeżeli by mi pozwoliła, to z pewnością nie odmówię. – Mruga do mnie uwodzicielsko.
       - Więc?
       - Miiko dała Valkyonowi misję… – zaczyna ciemnowłosy, beztrosko huśtając się na krześle. – A ja ostatnio się z nim założyłem i niestety przegrałem.
       - Dalej nie rozumiem, jaki to ma związek z tym. – Ezarel wskazuje na mnie kciukiem.
       - Valkyon musi przynieść z lasu owoc serca. A wiesz, że do tego potrzebne są dwie osoby…
       Na twarzy elfa pojawia się uśmiech pełen zrozumienia, który ani trochę mi się nie podoba. Coś w całej tej rozmowie, przeprowadzonej tak jakbym nie siedziała z chłopakami w jednym pomieszczeniu, wydaje mi się bardzo podejrzane, a zadowolony Ezarel jest najlepszym tego dowodem.
      Niebieskowłosy parska śmiechem.
       -  Możesz ją sprzedać Valkyonowi. – Macha lekceważąco dłonią, nie mogąc powstrzymać chichotu.
       -  Czy ty mnie właśnie przehandlowałeś? – pytam pełnym niedowierzania głosem. – Nawet nie zapytałeś mnie o zdanie!
       - Chciałaś iść na misję, to pójdziesz. Przecież ciągle jęczysz, że chcesz stąd wyjść, więc daję ci taką możliwość – stwierdza beztrosko elf. – Powinnaś mi jeszcze za to podziękować. Jesteś strasznie niewdzięczna.
       Zaciskam dłonie w pięści i biorę głęboki oddech. Nie wiem czy bardziej mam ochotę wymierzyć pięścią prosto w twarz Ezarela czy po prostu się rozpłakać. Traktuje mnie jak swoją własność, przedmiot, który w ogóle nie ma uczuć i uważa, że może ze mną robić co mu się żywnie podoba. Nie szanuje mnie nawet w najmniejszym stopniu, a mimo to oczekuje szacunku ode mnie.
        Niedoczekanie.
       - A tego nie musisz pić. – Elf wyrywa fiolkę z rąk Nevry. – Kolor jest idealny. Człowieczek jednak potrafi liczyć, choć przyznaję, że to lekko rozczarowujące. Okazuje się, że nie jest AŻ TAK bezużyteczna.

                                                              ***

       Valkyon milczy. Nie oczekiwałam z jego strony zbytniej rozmowności, jednak ta cisza jest wyjątkowo krępująca. Kiedy Nevra mnie do niego przyprowadził, osiłek nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Stwierdził jedynie, że oczekiwał kogoś ze Straży Cienia, zmierzył mnie od stóp do głów i wymruczał pod nosem coś, co brzmiało jak „bezużyteczna”. Powoli zaczynam się do tego przyzwyczajać. Od kilku tygodni cały czas słyszę ten przymiotnik padający pod moim adresem i właściwie zaczynam traktować go jak normę. Może naprawdę jestem totalnie nieprzydatna i zbyt wysoko się cenię?
       - Szybko biegasz? – pyta bez zbędnych wstępów białowłosy.
       - Całkiem nieźle sobie radzę, kiedy coś mnie goni – odpowiadam zgodnie z prawdą.
       - Może mi się przydasz – stwierdza.
       - Valkyon… - zaczynam niepewnie. – Czym jest owoc serca?
       Posyła mi spojrzenie mówiące, że to bardzo głupie pytanie, na które powinnam znać odpowiedź. Pewnie w jego głowie trwa istna gonitwa myśli i zastanawia się kogo zabić za to, że zostałam wysłana z nim na misję.
       - To nie jest owoc serca, tak nazywany jest potocznie. Tak naprawdę to owoc drzewa hadavata – wyjaśnia.
       - Dlaczego Nevra tak go nazwał?
       - Robi się z niego środki uśmierzające ból oraz napoje miłosne. Dodatkowo kształtem nieco przypomina serce, a sam jest głęboko czerwony, tak samo jak sok, który się z niego pozyskuje.
       - Skoro to zwykły owoc z drzewa, dlaczego konieczne jest wysłanie po niego dwóch osób? – pytam, marszcząc brwi. – To nie wydaje się zbytnio skomplikowane.
       - Druga osoba jest przynętą.
       Zatrzymuję się w miejscu, nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Mam bardzo nieprzyjemne wrażenie, że w tym dwuosobowym zespole to właśnie ja mam być przynętą, niezależnie od tego, jak bardzo niebezpieczne miałoby to być.
       Valkyon zerka przez ramię, kiedy zauważa, że zostałam w tyle.
       - Idziesz czy nie?
       Nie ruszam się nawet o krok. Krzyżuję ręce na piersi i patrzę na niego ponuro.
       - To ja mam być przynętą? – pytam oschle.
       - Biorąc pod uwagę twój wzrost i to, że nie sięgniesz do gałęzi, to tak – odpowiada białowłosy.
       - Jesteś nienormalny. Chyba nie sądzisz, że się na to zgodzę – parskam poirytowana. – Najpierw zamykacie mnie w waszej kwaterze, a kiedy w końcu pozwalacie mi wyjść, to tylko po to, żeby mnie zabić. Nie ma takiej opcji. Nigdzie nie idę. Chyba, że w końcu zechcecie odesłać mnie do domu.
       - Słuchaj mnie bardzo uważnie, bo nie będę powtarzał. – Chłopak podchodzi do mnie i pochyla się tak, żeby spojrzeć mi prosto w oczy. – Mieszkasz u nas, karmimy cię i jesteś członkiem straży. Czy ci się to podoba czy nie, masz pewne obowiązki. Dzisiaj twoim obowiązkiem jest bycie przynętą. Dlatego idziesz ze mną. To jest rozkaz.
       Nie mówi już nic więcej. Obraca się i idzie dalej, w głąb lasu.
       Bardzo niechętnie, ale muszę przyznać mu rację. Mimo tego, że nie podoba mi się sposób w jaki zmuszono mnie do przystąpienia do tej dziwnej, zwariowanej społeczności, to Straż Eel dba o to, żebym nie chodziła głodna i przetrwała żywa w tym świecie. Może nie są dla mnie najmilsi i nie jestem jedną z najchętniej widywanych i najbardziej zaufanych osób, ale przynajmniej starają się zachować pozory uprzejmości. No, może poza Ezarelem i Miiko. Oni otwarcie mnie nie tolerują.
       Z pewnym ociąganiem ruszam za Valkyonem, mimo tego, że cały pomysł nie napawa mnie entuzjazmem.
       - Powiedz mi chociaż na co mam być tą przynętą… - wzdycham. – To coś może mnie zabić?
       - Drzewa hadavata pilnują orygii. To nieduże stworzenia, ale bardzo terytorialne. Kiedy przy ich drzewie znajduje się obcy, chcący zerwać owoce, wszystkie razem go atakują, a żyją w dość dużych grupach. W ich zębach znajduje się jad, który usypia dorosłego człowieka w kilka sekund po ugryzieniu. Raczej cię nie zabiją.
       - Raczej? – dopytuję. – To znaczy, że kiedyś kogoś zabiły?! Valkyon?!
       Białowłosy nie odpowiada. Bierze głęboki oddech i powoli wypuszcza powietrze z płuc. Czuję, że moje towarzystwo wybitnie mu nie odpowiada. Panuje pomiędzy nami jakieś niewypowiedziane napięcie, które sprawia, że atmosfera jest naprawdę gęsta i mogłabym ją kroić nożem. Bez słowa zagłębiamy się w ciemny, gęsty las.
       Może gdybym była tu z Nevrą, czułabym się o wiele pewniej. Mimo tego, że jest dla mnie równie obcy co Valkyon, to stara się sprawiać pozory przyjaznego. Nie sądziłam, że kiedykolwiek wpadnie mi do głowy taka myśl, ale nawet towarzystwo Ezarela byłoby mniej ciężkie. Elf może jest nieprzyjemny i ma dość specyficzne poczucie humoru, ale przynajmniej się odzywa. Zazwyczaj po to, żeby mnie obrazić, ale to już całkowicie inna kwestia.
       - To tutaj – oznajmia Valkyon, nagle się zatrzymując.
       Zrównuję się z nim. Stoimy na granicy lasu i niedużej polany, której trawa wydaje się być zbyt zielona. Na samym środku, z dala od leśnej gęstwiny, rośnie jedno, samotne drzewo, wśród którego liści błyszczą owoce. Mają krwiście czerwony kolor, kształtem przypominają serce i zdają się rytmicznie pulsować, tak jakby były żywymi stworzeniami.
       Wokół panuje niczym niezmącona cisza. Tak jakby wszystkie żyjące stworzenia zapadły w głęboki sen, a wiatr postanowił nie niepokoić gałęzi i liści swoją obecnością.
       - Słuchaj mnie teraz – mówi poważnie Valkyon. – Musisz podejść do drzewa i dotknąć najniżej wiszącego owocu.
       - I? – Patrzę na niego pytająco. – Co dalej?
       - Kiedy już go dotkniesz… Uciekaj jak najszybciej możesz. W głąb lasu. Będą cię gonić. Ja w tym czasie zerwę kilka owoców.
       - Mówiliście serio o tym, że będę żywą przynętą? Miałam nadzieję, że to kolejny, chory żart Ezarela… - wzdycham, czując, że zaczyna przepełniać mnie strach.
       - Nie mam teraz czasu na twoje narzekanie. Idź już. – Lekko wypycha mnie na polanę.
       Świetnie, Elle. Naprawdę świetnie. Nie dość, że wpakowałaś się do jakiegoś gównianego świata, bo zachciało ci się oglądać świecące książki, to jeszcze zaraz zginiesz. Naprawdę nie wiem, jak mogłam być taka głupia. Oglądałam tyle filmów, czytałam całe mnóstwo powieści… Zawsze, ale to zawsze dziwny, mieniący się magicznym światłem przedmiot, nie jest zwiastunem niczego dobrego. Albo ktoś znika, albo umiera. Albo jedno i drugie jednocześnie. A ja jak skończona kretynka musiałam dotknąć tej rozpadającej się sterty papierów, bo nie mogłam powstrzymać mojej ciekawości.
       Jesteś naprawdę głupia, Elle. Totalnie. I jeżeli zaraz coś cię zeżre, to będzie to wyłącznie twoja wina.
       Powoli, rozglądając się niepewnie dookoła, podchodzę do drzewa. Na jednej z gałęzi, zwisającej smętnie tuż przy ziemi, wisi dorodny, pulsujący owoc. Dopiero kiedy podchodzę bliżej, dostrzegam, że jest wypełniony czerwoną cieczą, która do złudzenia przypomina krew i wtedy zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma już odwrotu.
       Nogi drżą mi ze strachu. Wyciągam trzęsącą się dłoń w stronę sztucznego serca. Kiedy moje palce dotykają jego powierzchni, czuję dziwne ciepło i pulsowanie, które nieprzyjemnie kojarzą mi się z czymś żywym. Krzywię się nieznacznie i wtedy do moich uszu dobiega wwiercający się w mózg wrzask.
       Obracam się przerażona.
       Żałuję, strasznie żałuję, że nie zapytałam tego głupiego osiłka czym właściwie są orygii.
        W moją stronę sunie kilkanaście stworzeń z najgorszych koszmarów. Nieco przypominają przerośnięte jaszczurki. Są wielkości kilkuletniego dziecka, ich głowy pokrywa naga, zgniłozielona skóra, a jaskrawo żółte oczy spoglądają na mnie wrogo. Pysk mają wypełniony dwoma rzędami długich, ostrych jak brzytwa kłów ociekających jadem, którego krople spadając na trawę, powodują głośne syczenie, a do góry wzbijają się obłoczki trującej pary. Resztę ciała stworzeń pokrywa twardy pancerz ze srebrnych łusek, zapewne chroniący najwrażliwsze miejsca. Masywne łapy zakończone są czarnymi szponami, pokrytymi dziwną, zieloną mazią, wydzielającą okropny odór.
       Jestem sparaliżowana ze strachu, jednak odrywam wzrok od jaszczurów i patrzę prosto na Valkyona. Widzę panikę na jego twarzy.
       Muszę uciekać.
       Nie zastanawiam się ani chwili dłużej. Jak najszybciej mogę, rzucam się w stronę drzew, całkowicie ignorując odgłos ścigających mnie bestii. Biegnę na oślep, nie zważając na cierniste krzewy, które boleśnie ranią moje nogi. Potwory są coraz bliżej. Jeśli się zawaham choćby przez chwilę, to będzie mój koniec. Czuję ich oddech na moich plecach.
       Nagle rozlega się huk i przeraźliwy skowyt, a później wszystko milknie.
       Zatrzymuję się i obracam z pewnym niepokojem. Za mną unosi się chmura dymu, a wszystkie orygii leżą bezwładnie na ziemi.
       - Śpią – szepczę sama do siebie, starając się zrozumieć, co tak właściwie zaszło.
       Moja głowa podpowiada mi, że to z całą pewnością sprawka Valkyona, jednak wtedy dostrzegam postać, której do tej pory nie widziałam.
       Jest ubrana w czarną zbroję, a jej twarz skrywa masywny hełm. Dobrze zbudowana sylwetka wskazuje na to, że obcy jest silny. Mimo tego, że nie widzę oczu, wiem, że są wpatrzone prosto we mnie.
       Opieram się o jeden z konarów.
       Moje serce wali jak oszalałe. Nie jestem w stanie opanować strachu.
       Wpatruję się przerażona w czarną maskę nieznanej mi osoby. Otwory wycięte na oczy błyszczą dziwnym, czerwonym światłem, co napawa mnie jeszcze większym niepokojem. Mocniej przywieram plecami do drzewa, kiedy postać rusza w moją stronę.
       Zatrzymuje się tuż przede mną i chwyta mocno za podbródek, uniemożliwiając mi odwrócenie wzroku.
       Słyszę cichy, męski chichot.
       - Uroczo – pada zdanie, wypowiedziane w tak mroczny sposób, że przechodzi mnie dreszcz przerażenia.
       - Kim… Kim jesteś? – wyduszam przez ściśnięte gardło.
       - Zapamiętaj, że masz przyjaciół w tym świecie, moja droga Estelle. – Nieznajomy pochyla się i jego ciepły oddech lekko łaskocze moje ucho. – Nie ufaj Straży. Zdradzą cię – szepcze jadowicie, jednocześnie wciskając coś do mojej dłoni.
       Chcę zadać kolejne pytanie, jednak wtedy w powietrzu słyszę świst. Nieznajomy odskakuje ode mnie jak oparzony, a tuż obok mojej głowy wbija się strzała ze srebrnym grotem.
       Rozglądam się zdezorientowana. Valkyon stoi po kilkanaście metrów dalej, nie spuszczając z oczu tajemniczego przybysza i mierząc w niego kolejną strzałą.
       - Odsuń się od niej – warczy groźnie.
       Zamaskowany mężczyzna parska cichym śmiechem. Bez żadnego ostrzeżenia rzuca pod moje nogi szklaną fiolkę wypełnioną brunatnym płynem, która roztrzaskuje się na korzeniu drzewa w drobny mak. W powietrzu unosi się duszący zapach. Czuję jak wdziera się do mojego gardła, które w ciągu kilku sekund zaczyna przeraźliwie piec, a powietrze z trudem przedostaje się do moich płuc.
       Padam na kolana, starając się złapać oddech. Ktoś delikatnie chwyta mnie na ręce. Podnoszę w wzrok. To Valkyon. Chłopak rusza biegiem, chcąc zapewne jak najszybciej oddalić się od gryzącego dymu. Zatrzymuje się dopiero po kilku minutach i, po upewnieniu się, że znajdujemy się w bezpiecznym miejscu, sadza mnie na ziemi, pozwalając, żebym oparła się o sporych rozmiarów głaz.
       - Nic ci się nie stało? – pyta, a w jego głosie po raz pierwszy pobrzmiewa troska. – Nic ci nie zrobił?
       Kręcę przecząco głową. W mojej dłoni coś lekko pulsuje. Rozchylam do tej pory mocno zaciśnięte palce.
       Niewielki, błękitny kryształ, mieni się jasnym światłem, nie pozwalającym oderwać od niego wzroku.
        Jest taki piękny.
        I taki potężny.
        Mimo tego, że nie znam tego świata, czuję, że dzięki temu niezwykłemu kruszcowi byłabym w stanie dokonać niezwykłych rzeczy, stać się kimś wyjątkowym, nie być tak bardzo bezużyteczną. Magiczny kamień wzywa mnie do siebie.
       Wybrał mnie.
       Unoszę go do góry, by przyjrzeć mu się z bliska. Jest cudowny. Jeżeli tylko pozwolę mu na to, żeby się ze mną połączył, wtedy na pewno…
       - Elle. Chodź ze mną.
       Stanowczy głos Valkyona sprowadza mnie na ziemię. Zdezorientowana potrząsam głową, starając otrząsnąć się z dziwnego hipnotycznego stanu.
        - Nie, nigdzie z tobą nie pójdę – oznajmiam stanowczo.
       Wiedzie mną impuls. Obracam się na pięcie i rzucam się biegiem przez leśną gęstwinę. Wydaje mi się, że kieruję się w stronę miejsca, do którego zostałam przeniesiona, kiedy zjawiłam się w tej krainie. Mam nadzieję, że kiedy się tam znajdę znajdę jakąś wskazówkę, która pozwoli mi wrócić do domu albo wpadnę w jakiś magiczny portal i znowu znajdę się na ziemi.
        Nagle czuję, że wpada na mnie ogromny ciężar, tracę równowagę i ląduję na ziemi, raniąc dłonie o jakieś kolczaste krzewy. Na moment odbiera mi dech. Dopiero po chwili orientuję się, że przygniata mnie umięśnione ciało Valkyona. Osiłek musiał rzucić się na mnie, żeby zatrzymać mój szaleńczy bieg.
        - Przestań uciekać.
         Chłopak podnosi się z ziemi i wyciąga w moją stronę rękę, żeby pomóc mi wstać. Odrzucam jego gest. Próbuję się podnieść, jednak kiedy staję na nogach, kręci mi się w głowie. W ostatniej chwili opieram się o pobliskie drzewo, żeby nie upaść.
       - Wszystko w porządku? – w głosie Valkyona pobrzmiewa zaniepokojenie.
       - Nie zbliżaj się do mnie – warczę.
       - Powiedz tylko czy dobrze się czujesz?
        - To nie twoja sprawa – syczę przez zaciśnięte zęby. – Ani twoja, ani nikogo z tej waszej chorej Straży! Przez was prawie zginęłam! – podnoszę głos. – Doskonale wiedzieliście, że te stwory są niebezpieczne! I że kręci się tu jakiś podejrzany typ! A mimo to mnie tu wysłaliście!
        - Posłuchaj…
        - Nie będę cię słuchać! – wrzeszczę.
        Czuję jak wzbiera we mnie wściekłość. Mam ochotę rzucić się na chłopaka i rozpruć mu gardło, choć wiem, że w pojedynku z nim nie mam najmniejszych szans. To, co chcę zrobić, nie ma żadnego sensu, a mimo to czuję, że muszę z nim walczyć. Coś wewnątrz mnie chce go rozszarpać. Chce żebym zmieniła się w potwora. A ja nie mam ochoty uciszać tego głosu.
        Z mojego gardła wyrywa się ciche warknięcie. Nie panuję nad tym.
       - Co masz w ręce? – pyta spokojnie chłopak. – Nie chcę z tobą walczyć. – Wyciąga przed siebie ręce w obronnym geście.
       Spoglądam na swoją dłoń. Moje palce kurczowo zaciskają się na kawałku świecącego kryształu, który wcisnął mi zamaskowany nieznajomy. Chłodny kamień pulsuje pod moją skórą, tak jakby był żywą istotą. Czuję, że chce, żebym zabiła Valkyona.
       To on chce, żebym zamieniła się w potwora.
        Potrząsam głową. Z wielkim wysiłkiem udaje mi się rozluźnić palce i sprawić, że kryształ upada na ziemię z głuchym tąpnięciem. Cała moja złość nagle znika. Jej miejsce zastępuje strach.
        Co oni ze mną robią?!
        Przyciskam dłonie do piersi, czując jak przechodzi mnie dreszcz przerażenia a do oczu napływają łzy. Ten świat jest wypaczony. Wypaczony do granic możliwości. I najwyraźniej chce sprawić, żebym ja też się taka stała.
       - Ten kamień… - szepczę przerażona. – Zabierz go ode mnie – proszę, choć wcale nie chcę go oddawać.
       - To część kryształu. – Chłopak bez słowa chwyta mieniący się fragment i natychmiast chowa go do sakiewki, którą ma przypiętą do pasa. – Gdzie go znalazłaś?
       - Ten człowiek… - wyjaśniam niepewnie. – To on mi go dał. Kim on był? Dlaczego chciałeś go zabić? – Dopiero teraz czuję, że schodzi ze mnie adrenalina i zaczynam trząść się jak w febrze.
        - Na pewno cię nie skrzywdził? – upewnia się białowłosy.
       - Chyba nie – odpowiadam, jednak wciąż czuję piekący ból w miejscach, gdzie ścisnął mój podbródek.
        Chłopak nie odzywa się już ani jednym słowem. Z pewnością coś rozważa. Jednocześnie jego złote oczy nawet na chwilę nie tracą czujności, tak jakby przygotowywał się na niespodziewany atak.
       - Chodź. Musimy jak najszybciej wrócić do Kwatery Głównej.
       Wytrzeszczam oczy. On śmie żartować! Wrócić do Kwatery Głównej?! Po tym co właśnie mi zgotowali, wysyłając mnie na tę morderczą misję? Niedoczekanie ich! Prawie zeżarły mnie przerośnięte jaszczury, groził mi jakiś świr, świecący kamień chciał zrobić ze mnie mordercę, a on każe mi wracać?
       Nie ma takiej opcji.
       Odsuwam się o kilka kroków i kręcę energicznie głową.
       - Nigdzie nie idę. Wracam do domu. Nie zostanę tutaj ani chwili dłużej, słyszysz?! – wykrzykuję. – Wszyscy jesteście niezrównoważonymi świrami! Nie zgadzam się na…
       Milknę, kiedy Valkyon podchodzi do mnie szybkim krokiem i jednym, zdecydowanym ruchem, uderza w kark.
       - Ty ***** - wyduszam, zanim wszystko się rozmywa.
       Tracę przytomność.

Offline

#9 13-10-2021 o 13h10

Straż Cienia
Amrana
Nowa
Amrana
...
Wiadomości: 6

5. Zbrodnia najgorszego sortu

        Nie chcę otwierać oczu.
       Po czaszką czuję nieprzyjemne pulsowanie, tak jakby mój mózg miał ochotę spakować swoje manele i wybrać się na dłuższą podróż w nieznane albo jakbym wczoraj przeżyła najlepszą imprezę w moim życiu. Bardzo możliwe, że tak było, biorąc pod uwagę sen, który mi się przyśnił. Był tak nieprawdopodobnie dziwaczny, że nie ma opcji, żeby to była prawda.
       Trafiłam do jakiegoś dziwnego świata, pełnego magii i niewyobrażalnie oryginalnych istot. Zamknięto mnie w lochu. Uczono alchemii. Prawie zeżarło mnie stado przerośniętych jaszczurek…
        Może jednak byłam na jakiejś imprezie i przesadziłam z alkoholem? Tylko to wyjaśniałoby ten pokręcony do granic możliwości sen.
       Niechętnie i z ogromnym wysiłkiem uchylam powieki. Natychmiast żałuję.
       Trzeba było tego nie robić.
       Z całą pewnością nie jestem w domu. Ściany mojego pokoju mają lekko szary kolor, a nie rażąco biały, jak te, które właśnie mnie otaczają. W powietrzu unosi się zapach automatycznie kojarzący się ze szpitalem lub apteką – woń ziół, leków i niesmacznych syropów. Miałam nadzieję, że to wszystko było tylko złym snem, który właśnie się skończył. Teraz obawiam się jednak, że on dopiero się zaczyna.
       Podnoszę się lekko na łokciach, sprawiając, że puszysta kołdra, którą ktoś mnie przykrył, zsuwa się z moich ramion. Wciąż lekko zamroczona, rozglądam się dookoła i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że jestem w skrzydle szpitalnym Kwatery Głównej Straży Eel. Wcześniej tylko raz odwiedziłam to miejsce, kiedy Ezarel kazał mi dostarczyć tu pudło pełne leków. Poza tym naprawdę staram się omijać szpital. Tak samo jak usiłuję uniknąć śmierci.
       Rozmasowuję obolałą głowę dłońmi, usiłując przypomnieć sobie, dlaczego właściwie tu leżę. Ostatnim, co pamiętam jest tajemniczy, zamaskowany nieznajomy, pulsujący kryształ, chęć mordu i Valkyon, który…
       Prostuję się gwałtownie.
       Ten napakowany, bezmózgi osiłek mnie znokautował! Zaczynam bardzo żałować, że jednak go nie rozszarpałam. Chcę zerwać się na równe nogi, znaleźć tego neandertalczyka i powiedzieć mu co o nim myślę, jednak w łóżku zatrzymują mnie głosy, dobiegające z pokoju obok. 
              - To była prosta misja! Nie wiem jakim cudem ten człowieczek teraz leży nieprzytomny w pokoju obok!
       Poirytowany głos z całą pewnością należy do Ezarela. Tylko on potrafi mówić w ten specyficzny, arogancki, elfi sposób. Tak, jakby cały otaczający go świat był wybitnym kretynem, a on, Wspaniały Ezarel, musiał znosić towarzystwo wszystkich głupich istot. Gdybym lubiła go nieco bardziej, a może raczej gdybym w ogóle go lubiła, być może nawet uznałabym to za całkiem urocze.
              - Wiem, że jest totalnie bezużyteczna, ale martwa to już naprawdę do niczego mi się nie przyda. Miałem nadzieję, że przynajmniej potrafi biegać.
              - Potrafi. I to nawet dość szybko. Szczególnie, kiedy coś ją goni – odpowiada spokojnie Valkyon.
              Przynajmniej nie muszę już szukać tego dupka. Wystarczy, że przejdę się do sali obok, żeby go zamordować.
              - To dlaczego teraz tam leży? – parska niebieskowłosy.
              - Bo ją uderzyłem – stwierdza białowłosy tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
       Czuć napięcie. Założę się, że zaraz nastąpi wybuch.
       Trzy, dwa, jeden…
              - BO JĄ UDERZYŁEŚ?!
Jest taki przewidywalny.
              - Spanikowałem.
              - SPANIKOWAŁEŚ?! – Z pewnością Ezarel teraz wywraca oczami.
              - Powiedziała, że ze mną nie wróci. Co miałem zrobić?
              - No nie wiem… Może ją jakoś przekonać? Zachęcić? Nie próbować zabić? – wylicza elf. – Dlaczego ty zawsze wybierasz najbardziej drastyczne rozwiązania? – wzdycha.
              - Bo są najbardziej skuteczne – odpowiada bez cienia wahania białowłosy.
              - Nie mów już nic – stwierdza zrezygnowany Ezarel, akcentując każde słowo.
       Zapada cisza, którą po chwili przerywa odgłos kroków. Do pokoju wchodzi niebieskowłosy. Zatrzymuje się w progu, widząc, że już nie śpię i marszczy brwi. Pewnie zastanawia się jak długą reprymendę mi dać i jakiej tym razem użyć obelgi.
       Stawiam na bezużytecznego człowieka. To lubi najbardziej.
       Bierze wdech.
              - Dobrze się czujesz, bekso? Nic ci nie jest? – pyta poważnie.
       Otwieram usta, chcąc go zripostować, jednak uświadamiam sobie, że nie mam czego ripostować. Zagiął mnie. Znowu mnie zagiął.
              - Ogłuchłaś od tego uderzenia? – jęczy. – Czy po prostu jesteś zbyt… – Nie kończy, choć widzę, że sporo go to kosztuje.
              - Boli mnie głowa – odpowiadam zgodnie z prawdą. – I szyja.
              - A poza tym? Nie mdlejesz? Pamiętasz kim jesteś? Pamiętasz kim my jesteśmy? Nie chcesz nikogo zamordować. 
              - Niestety pamiętam kim jesteś, choć wolałabym nie pamiętać i obudzić się we własnym domu – burczę. – A jeżeli pytasz o chęć mordowania, to owszem, chcę zamordować Valkyona.
              - Znowu zaczynasz narzekać?
              - Ten świr mnie uderzył! – zauważam oburzona.
              - Histeryzujesz – parska.
              - Trzeba było nie wysyłać mnie w niebezpieczne miejsce!
              - Trzeba było nie uciekać.
       Milczymy. Odwracam wzrok, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Mam przeogromną ochotę wygarnąć im wszystkim, co sądzę o całej Straży, ich podejściu do mnie i wszystkich rzeczach, które mi zrobili, jednak czuję, że nie ma to najmniejszego sensu. Skończy się to kolejną kłótnią z Ezarelem, a ja znowu dostanę zakaz opuszczania Kwatery Głównej i utknę tu na dobre, całkowicie tracąc szansę na odnalezienie drogi powrotnej do domu.
      - Mógłby mnie chociaż przeprosić – mruczę. – Poza tym… Chyba miałeś się mną zajmować, co nie? Powinieneś…
       - Nigdy nie mów mi, co powinienem – przerywa mi gwałtownie elf. – Naucz się, gdzie jest twoje miejsce. Jesteś tu obca, więc się dostosuj.
       - Doskonale wiesz, że nie prosiłam się o to, żeby się tutaj znaleźć – cedzę przez zęby, czując narastający we mnie gniew. – Staram się chociaż trochę zrozumieć ten świat, ale twoje nastawienie wcale mi tego nie ułatwia. Więc, z łaski swojej, może chociaż spróbuj być ODROBINĘ milszy i wyjaśnij mi, kim jest ten typ, którego spotkaliśmy w lesie? I o co chodzi z kawałkiem kryształu, który mi dał? Dlaczego miałam ochotę rozszarpać twojego przyjaciela na strzępy?!
       Ezarel patrzy na mnie wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Jedynie nieduża zmarszczka, która pojawiła się na jego czole, wskazuje na to, że coś rozważa. Zaciska usta w wąską linię. 
       - Ten… - waha się przez chwilę, szukając właściwego słowa. – Obcy sprawia nam mnóstwo problemów. Wykrada nasze zapasy, sabotażuje niektóre nasze posunięcia i nie do końca rozumiemy jego motywację. Z pewnością jego obecność nie wróży niczego dobrego.
       - Jest zły?
       - Z pewnością.
       - Dlaczego tak sądzicie? – pytam cicho. – Tylko dlatego, że jest obcy? Tak samo jak z góry skreśliliście mnie, bo jestem człowiekiem? – Krzyżuję ramiona na piersi i posyłam mu wrogie spojrzenie. – Zauważyłam, że macie w zwyczaju bardzo szybko oceniać innych i jeszcze szybciej wrzucać ich do lochu.
       - Przestaję się dziwić Valkyonowi, że ci przywalił – stwierdza Ezarel. – Wszyscy byliśmy o wiele szczęśliwsi, kiedy milczałaś. – Wywraca wymownie oczami. – Jeżeli w końcu postanowisz się zamknąć i zebrać swój tyłek z łóżka – kontynuuje, nie zważając na to, że chciałam coś powiedzieć – przyjdź do Sali Kryształu. Myślę, że Miiko będzie chciała z tobą porozmawiać.

                                                                           ***

       Niepewnie wchodzę po schodach, prowadzących do Sali Kryształu. Nie jestem pewna czy chcę usłyszeć, co ma mi do powiedzenia Miiko. Wszystkie moje spotkania z dowódczynią Straży zawsze kończą się ostrą wymianą zdań i nikt nie jest zadowolony z ich rezultatu. Może gdyby ciemnowłosa dziewczyna trochę bardziej panowała nad sobą i nie uważała mnie za zbędny balast, byłoby nam nieco łatwiej się porozumieć.
       Zaglądam do przestronnego pomieszczenia. Kitsune stoi obrócona do mnie plecami, wpatrzona w kryształ.
       Odchrząkuję cicho.
       - Chciałaś się ze mną widzieć… – zaczynam.
       Obraca się w moją stronę. Ma półprzytomne spojrzenie, a pod niebieskimi oczami widnieją cienie. Wygląda tak, jakby nie zmrużyła oka przez kilka ostatnich dni. Przez chwilę nawet jest mi jej żal i odczuwam pewnego rodzaju współczucie, jednak natychmiast zapominam o tych uczuciach, kiedy przypominam sobie o ciemnym, śmierdzącym lochu, w którym mnie zamknęła.
       - Valkyon powiedział mi o waszej wyprawie do lasu – oznajmia.
       - I?
       - Mówił, że spotkaliście tam pewnego człowieka i dostarczył kawałek kryształu, który podobno dostałaś. Chciałabym, żebyś opowiedziała mi tę historię z twojej perspektywy, Elle.
      Przyznaję, jestem nieco zdziwiona. Miiko po raz pierwszy jest… Miła? Zwraca się do mnie bez zbędnych, nieprzyjemnych przytyków i chyba naprawdę zainteresowała się tym, co wydarzyło się w lesie.
       - Wątpię, żebym była w stanie opowiedzieć to lepiej od niego – stwierdzam, wzruszając ramionami. – Wspomniał może o tym, że mnie znokautował? Czy pominął to subtelnym milczeniem?
        - Wspomniał – wzdycha Miiko, krzywiąc się lekko. – I za to chcę cię przeprosić. Valkyon bywa… Porywczy. – Uśmiecha się przepraszająco. – Poprosiłam, żebyś tu przyszła, bo chcę poznać twoją perspektywę. Może zauważyłaś coś istotnego, co umknęło Valkyonowi.
        Marszczę brwi. Czy kitsune właśnie przeprosiła mnie za zachowanie dowódcy Straży Obsydianu? Nie podoba mi się to, że jest dla mnie taka uprzejma. To nie jest standardowe zachowanie.
       - Byłam zbyt zajęta uciekaniem przed wściekłymi jaszczurami. Nie bardzo miałam czas, żeby zwracać uwagę na jakiekolwiek szczegóły – zauważam z wyrzutem. – A później dopadł mnie jakiś zamaskowany mężczyzna. Właściwie to tylko dzięki niemu nie zostałam rozszarpana na strzępy… – dodaję ponuro. 
       - To ten mężczyzna dał ci kryształ?
       - Tak.
       - Mówił coś?
       Już mam odpowiedzieć, kiedy coś mnie blokuje. Powiedzenie Miiko, że nieznajomy znał moje imię, byłoby strzałem w kolano. Z całą pewnością spowodowałoby to lawinę podejrzeń. Poza tym… Nie chcę mówić dziewczynie wszystkiego. Nie po tym, jak zamaskowany mężczyzna ostrzegł mnie, żebym im nie ufała. Może to całkowicie nierozsądne i totalnie głupie, ale czuję, że choć częściowo powinnam uwierzyć w słowa tajemniczego przybysza. Niezależnie co o nim mówią, to on uratował mnie przed tą hordą rozwścieczonych bestii, mimo tego, że nikt go o to nie prosił. Pomógł mi, kiedy nie było nikogo innego.
       Zawdzięczam mu życie.
        - Nie – kłamię. – Nic nie mówił. Wcisnął mi to do ręki, a później pojawił się Valkyon.
        - Jesteś pewna? – przygląda mi się podejrzliwie.
        - Tak. – Kiwam głową.
        Widzę, że dowódczyni nie jest przekonana, jednak nie kontynuuje tematu. Patrzy się nieobecnym wzrokiem w kryształ, tak jakby chciała odnaleźć w nim jakąkolwiek odpowiedź.
       - Na ten moment nie wiem w jaki sposób odesłać cię do domu – przerywa milczenie. – Dlatego, do czasu aż coś wymyślę, chciałabym, żebyś była jak każdy inny członek Straży. Dostaniesz misje, będziesz pomagała w Kwaterze Głównej, bez żadnej taryfy ulgowej. Najwyższy czas pokazać ci, jak naprawdę wygląda nasze życie.
        Jeżeli chce się na mnie wyżyć, to chyba właśnie odnalazła do tego najlepszą drogę. Miesięczne sprzątanie wszystkich kibli w Kwaterze Głównej z całą pewnością ostudzi mój zapał do jakiegokolwiek buntowania się, a wysłanie na śmiertelnie niebezpieczną misję może nawet całkowicie rozwiąże problem mojego pobytu w tym miejscu.
       - Kiedy się tu zjawiłaś, potraktowaliśmy cię… Niezbyt dobrze.
       Niezbyt dobrze? Czy ona żartuje? Prawie umarłam ze strachu i z zimna w ciemnym, śmierdzącym lochu, a ona nazywa to „niezbyt dobrym traktowaniem”?!
       Z trudem powstrzymuję gorzki śmiech, który chce wyrwać się z mojego gardła.
       - Dlatego chciałabym, żebyś jutro wyruszyła na misję. Nie jest niebezpieczna i wydaje mi się, że będzie dla ciebie najlepszym wstępem do zapoznania się z naszym światem.
       - Co to za misja? – pytam podejrzliwie. – Przypominam ci, że moja ostatnia wycieczka też miała nie być niebezpieczna…
       - Jeden z członków Straży musi dostarczyć przesyłkę do Thedy. To mała wioska, położona kilka dni drogi stąd. Sądzę, że to wystarczająca wyprawa. Przynajmniej na początek.
       Patrzę na Miiko w milczeniu. Nie spodziewałam się tego. Byłam święcie przekonana, że jej planem jest zamknięcie mnie na wieczność w Kwaterze Głównej, a tymczasem proponuje mi wyprawę poza mury Eel. Domyślam się jak wiele musi to ją kosztować. Zupełnie mi nie ufa i pewnie ma świadomość tego, że mogę próbować uciec, a mimo to pozwala mi na podróż.
       Może naprawdę coś zaczyna się zmieniać?
       A może to podstęp albo kolejny głupi żart Ezarela…
       - Więc? Chcesz tę misję?
       Waham się przez chwilę, czując zimny uścisk w żołądku. Nie jestem pewna czy sobie poradzę i będę w stanie sprostać oczekiwaniom Miiko, ale jeżeli nie podejmę się tego zadania, to pewnie już nigdy nie wypuści mnie z osady. A tylko opuszczenie tych murów pozwoli mi na odnalezienie drogi do domu.
        Kiwam głową.
       - Tak. Chcę.
       - Świetnie – stwierdza z wyraźną ulgą. – Możesz iść się przygotować i spakować najpotrzebniejsze rzeczy. O wchodzie słońca bądź przy bramie wejściowej. Będzie tam czekał na ciebie twój partner.
       Nic więcej nie mówię. Kieruję się w stronę wyjścia, kiedy zatrzymuje mnie głos Miiko.
       - I, Elle…
       - Tak? – Posyłam jej pytające spojrzenie.
       - Nieważne. – Macha lekceważąco dłonią, jednak mogę się założyć, że chciała powiedzieć coś ważnego. – Po prostu się nie spóźnij.
 
                                                                           
                               ***

       Szczelniej opatulam się czarną, wełnianą peleryną. Mimo tego, że robi się coraz jaśniej, wciąż jest naprawdę zimno i nie mogę opanować szczękania zębów. Tuż nad ziemią unoszą się pasma lekkiej, porannej mgły, a w oddali słychać śpiew pierwszych ptaków.
       Wpatruję się w ostatnie gwiazdy, które powoli znikają, ustępując miejsca wschodzącemu słońcu. Po raz pierwszy się nie spóźniłam, za to mój towarzysz najwyraźniej postanowił zaspać. Wyciągam z kieszeni chusteczkę i wysmarkuję w nią nos. Przez ten niezbyt ciepły poranek nabawiłam się kataru.
       Wzdycham ciężko. Jeżeli okaże się, że ta misja to naprawdę żart przygotowany przez Ezarela, przysięgam, że go zatłukę.
       - Sorasy za spóźnienie! – Podskakuję przerażona, kiedy tuż przy moim uchu rozbrzmiewa głośny krzyk. – Nerwowa jesteś!
       Obracam się. Przede mną stoi chłopak, który, sądząc po wyglądzie, nie może mieć więcej niż piętnaście lat. Nie jest zbyt wysoki. Czarne włosy, gdzieniegdzie poprzeplatane są czerwonymi pasemkami, a na czubku głowy nastolatka widnieją uszy. Najprawdziwsze, wilcze, włochate uszy.
       Niepewnie zerkam na jego plecy.
        Tak. Obecność ogona również odnotowana. Ten świat jest tak nienormalny, że nie powinno mnie już nic dziwić… A jednak jestem całkowicie zaskoczona.
       - Na co się gapisz? – parska chłopak.
       - Twoje uszy i ogon… Czy ty jesteś…
       - Wilkołakiem? Tak. Nigdy nie spotkałaś wilkołaka? – prycha poirytowany.
       - Właściwie to nie – stwierdzam zgodnie z prawdą.
       - To będziesz miała okazję popodziwiać mnie w akcji – oświadcza. – Jesteś moją partnerką w czasie tej misji! – Wyszczerza zęby w uśmiechu. – Jestem Chrome. – Wyciąga w moją stronę rękę. – Najlepszy członek Straży Cienia, wybitny alchemik…
       - I niesamowity błazen – przerywa mu znajomy głos. – Możesz skupić się na misji? Nie wysyłam cię tam po to, żebyś układał slogany reklamowe, Chrome. – Po raz pierwszy widzę Nevrę tak bardzo poważnego.
       - Nie przesadzaj… To nie jest nic skomplikowanego. Wrócimy zanim ktokolwiek zdąży zauważyć, że nas nie ma. – Nastolatek wzrusza ramionami. – Theda nie jest daleko.
       - Nie bagatelizuj tej misji i jej nie zawal, Chrome. Może dzięki temu chociaż częściowo zapomnę o twojej ostatniej wpadce.
       - To nie była moja wina! Już ci mówiłem, że…
       - Bez dyskusji – ucina krótko wampir. – Tu macie przesyłkę. – Wręcza chłopakowi niewielki pakunek. Macie dostarczyć ją kobiecie o imieniu Grnaya.
       - Co to jest? – pytam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
       Nevra posyła mi poważne, chłodne spojrzenie. Nie jestem przyzwyczajona do takiego wydania dowódcy Cienia.
       - To nieważne – odpowiada ponuro. – Macie to dostarczyć. Bez otwierania paczki. Rozumiemy się?
       Oboje z Chromem posłusznie kiwamy głowami. Z takim tonem się nie dyskutuje.
       - Idźcie już.
       Bez słowa ruszamy w stronę bramy wyjściowej.
       - Chrome, czekaj chwilę!
      Nevra odciąga chłopaka na bok i coś do niego mówi. Po ich spojrzeniach skierowanych w moją stronę, jestem pewna, że tematem jest pewna obca ziemianka...
       Może jednak chcą się mnie pozbyć?
       Po chwili młody wilk wraca do mnie i razem opuszczamy mury Eel, wyruszając w podróż. 

                                                      ***

       - Dlaczego to akurat z tobą mnie tu wysłali? – jęk Chroma niesie się echem po lesie.
       - Najwyraźniej wybitnie komuś podpadłeś – parskam ironicznie. – Może byś mi pomógł, dżentelmenie?
       Usiłuję wyplątać się z ciernistego krzewu, w który nieopatrznie weszłam w chwili zamyślenia. Kilka kolców wciąż uparcie trzyma moje włosy i najwyraźniej roślina nie ma zamiaru odpuścić. Młody wilkołak uśmiecha się kpiąco, przyglądając się mojej nierównej walce z gałęziami.
       - Prawie sobie radzisz. Po co mam ci pomagać?
       - Przypominam ci, że to ty chciałeś zejść ze ścieżki, bo podobno coś widziałeś w tych krzaczorach. I tak mamy już spore opóźnienie, a im dłużej będziemy tu stać, tym gorzej będzie.
       - Dobra, już dobra. – Chłopak wywraca wymownie oczami, jednak podchodzi do mnie i wyplątuje moje włosy spomiędzy gałęzi. - Naprawdę wydawało mi się, że coś tutaj widziałem.
       - Nie wątpię w to, Chrome – wzdycham. – Ale to moja pierwsza misja, a my powinniśmy dostarczyć przesyłkę dwa dni temu. Ezarel już wystarczająco mnie nienawidzi. Jeżeli teraz zawalę… Nie da mi żyć – jęczę.
       - Ja tam bym się nie przejmował nim aż tak – oznajmia beztrosko Chrome, splatając ręce za głową, kiedy idziemy leśną ścieżką. – Jest naprawdę niewiele osób, dla których jest miły. Ale faktycznie… Jeżeli nie dotrzemy przed zmrokiem do Thedy i będziemy znowu nocować w lesie, to raczej nie mamy po co wracać do Kwatery Głównej. Nevra pewnie wyrwie mi ogon – stwierdza ponuro. – W sumie nie wiem, czego się spodziewali, przydzielając mi pod opiekę jakiegoś człowieka – mruczy pod nosem. – Ciągle robią wszystko, żebym zawalał misję, więc w jaki sposób mam je wykonać dobrze?
      - Hej, idę obok ciebie. Wszystko słyszę – zauważam z wyrzutem.
      - Wiem. – Macha lekceważąco głową.
      - Jesteś naprawdę irytujący. – Wywracam wymownie oczami.
      - A ty śmierdzisz Ziemią – rzuca kąśliwie.
       Biorę głęboki wdech. Ten nastoletni wilkołak wybitnie działa mi na nerwy, choć nie mogę powiedzieć, żebym go nie lubiła. Jest trochę jak młodszy brat, którego można od siebie odpychać, wrzeszczeć na niego i uważać za najbardziej upierdliwą istotę na świecie, a mimo to bezgranicznie go uwielbiać. Poza tym, gdyby nie on, pewnie błądziłabym zagubiona po lesie. Albo dotarła do Thedy już dwa dni temu.
       Wędruję myślami do mojego świata. Zawsze chciałam mieć rodzeństwo, jednak rodzice nie zdecydowali się na kolejnego potomka. Może sprawiałam wystarczająco dużo problemów moją osobą, wiecznymi spóźnieniami i próbą nastoletnich buntów. A może po prostu nie mieli ochoty po raz kolejny zajmować się małym, krzyczącym dzieciakiem i zmieniać mu pieluch… Nigdy z nimi o tym nie rozmawiałam i, obawiam się, że już nigdy mogę nie mieć na to szansy. Mimo tego, że Miiko wciąż poszukuje sposobu w jaki mogłaby odesłać mnie na Ziemię, czuję, że, z każdym kolejnym dniem, staje się to coraz mniej prawdopodobne.
       Do oczu napływają mi łzy. Mrugam szybko, żeby je ukryć.
       - Płaczesz? – Wilkołak przypatruje mi się podejrzliwie.
       - Jakieś badziewie z tego drzewa wpadło mi do oka – kłamię szybko, trąc prawe oko. – Ale już jest ok.
       - To dobrze, bo za tym zakrętem, powinna być Theda! – Chrome wyszczerza zęby w uśmiechu. – Rozumiesz to? Ciepły posiłek, dach nad głową, brak robali i wykonana misja!
      Uśmiecham się lekko, widząc jego entuzjazm. Tego dzieciaka nie da się nie lubić.
      Przyśpieszamy nieco kroku. Przyznaję, że chętnie położę się spać w jakimś normalnym, zadaszonym miejscu. Mam serdecznie dość spania na ziemi, wśród butwiejących liści i miliona leśnych żyjątek. Nawet nie chcę myśleć o tym, ile robali po mnie łaziło, kiedy spałam zawinięta w śpiwór.
       Ostatnie kilkanaście metrów do zakrętu, pokonujemy sprintem, śmiejąc się przy tym jak wariaci. Sama się sobie dziwię, ale całkiem nieźle się bawię.
       Mijamy ogromną skałę i stajemy jak wryci. Uśmiech spełza z mojej twarzy, a oczy rozszerzają się z niedowierzania. Spoglądam na Chroma. Oddycha szybko i zszokowany przygląda się pobojowisku.
       W miejscu, w którym miała znajdować się Theda, znajdują się dogorywające zgliszcza.
       Drewniana brama, kiedyś zapewne główne wejście do osady, jest roztrzaskana w drobny mak. Na zawiasach zostały jedynie fragmenty jednego ze skrzydeł, które, poruszane wiatrem, skrzypią przejmująco i uderzają z głuchym łoskotem o bale drewna. W powietrzu unosi się zapach dymu zmieszany z czymś, czego nie jestem w stanie określić.
      - Chrome, co tu się stało? – pytam szeptem. – Chrome…? – Ściskam nastolatka za ramię. – Chrome, to nie miało tak wyglądać, prawda? – jęczę.
      - Nie… – odpowiada głosem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. – Nie mam pojęcia, co się tu wydarzyło, ale na pewno nie było to nic dobrego. – Zaciska palce na rękojeści niewielkiego sztyletu, który ma przypięty do paska.
       - Możemy… Możemy wracać? – wyduszam, czując, że zaczynam coraz bardziej panikować.
      - Wracać? – Wilkołak obrzuca mnie pełnym niedowierzania spojrzeniem. – Chyba żartujesz. Jeżeli ktoś tam żyje? Zostawimy go bez pomocy? Nie ma mowy.
      Natychmiast oblewam się rumieńcem. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że w zniszczonej wiosce może znajdować się ktoś, kto będzie potrzebował pomocy. 
       - Zgoda. – Kiwam głową. – Powiedz mi tylko, co mam robić?
       - Idź za mną – oznajmia bez krztyny entuzjazmu. – I miej oczy dookoła głowy.
      Powoli wchodzimy do tego, co kiedyś było Thedą. Przechodzi mnie dreszcz przerażenia, kiedy mijamy zdewastowaną bramę, ale to, co zastajemy wewnątrz osady, jest jeszcze gorsze.
      Uginają się pode mną nogi i mnóstwo wysiłku wkładam w to, żeby zrobić kolejny krok.
      Kiedyś to musiało być piękne miejsce. Z całą pewnością było zielone, sądząc po drzewach, które, jakimś cudem, ocalały. Na dużym placu, zapewne rynku, stoją pozostałości roztrzaskanej, kamiennej fontanny. Na brukowanej drodze leży głowa posągu pięknej kobiety, najwyraźniej tylko tyle ocalało z rzeźby, ponieważ nigdzie nie widzę innych części ciała. Niewielkie, drewniane chaty przypominają pozostałości po ognisku. Ktoś z pewnością podpalił je z premedytacją. Jedna po drugiej.
       Przechodzi mnie dreszcz przerażenia. Dlaczego ktoś był tak okrutny? To prawda, że nie znam tego świata i nie nauczyłam się jeszcze jakimi rządzi się prawami, ale takie czyny… W żadnej rzeczywistości nie powinny mieć miejsca. Przesuwam dłonią po ścianie jednego z osmalonych budynków. Na moich palcach zostaje warstwa sadzy. Waham się przez moment, jednak postanawiam wejść do środka.
       Na czymś, co kiedyś było podłogą, walają się przeróżne przedmioty, nadtrawione przez ogień. Podnoszę niewielką kukiełkę, wykonaną z twardego materiału i czuję uścisk w gardle. Pewnie należała do jakiegoś dziecka.
       W progu dostrzegam plamę zaschniętej krwi.
       Zaciskam dłonie w pięści. Tu przecież mieszkali ludzie, mieli swoje rodziny, życie… Nie wiem, kto to zrobił, ale z pewnością był potworem całkowicie pozbawionym uczuć.
       Wychodzę na zewnątrz, starając się nie okazywać uczuć na mojej twarzy. I tak Straż Eel uważa mnie za całkowicie bezużyteczną, nie muszą dodatkowo wiedzieć, że nie radzę sobie z takimi widokami.
       Zawsze byłam słaba. Przejmuję się wszystkim czym tylko człowiek może się przejmować. Ptaszek ze złamanym skrzydłem albo kulejący pies? Serce mi się kraje. Ludzie witający się po długiej rozłące? Potok łez. Dziecko chorujące na nieuleczalną chorobę? Depresja na najbliższych kilka dni. Jak będąc taką uczuciową ciapą mam odnaleźć się w świecie pełnym przemocy i śmierci? 
      Zatrzymuję się nagle, dostrzegając ruch. Szturcham Chroma i bez słowa wskazuję na kamienny mur, za którym ukrywa się jakaś istota. Wilkołak od razu rozumie o co chodzi. Bezszelestnie zakrada się we wskazane przeze mnie miejsce i po chwili, ze sztyletem w dłoni, rzuca się w stronę ofiary.
       Słyszę bicie własnego serca. Moje ręce drżą.
       - Nie zabijaj mnie! – głośny krzyk jest przeraźliwie żywy wśród ruin wioski.
       Podbiegam do wilkołaka. Pochyla się nad przerażoną kobietą w wieku zbliżonym do mojego. Jest niedużego wzrostu, a jej żywo zielone oczy wyrażają bezgraniczną rozpacz. Blond włosy pozlepiane są dziwną, lekko brązową substancją, która nieprzyjemnie kojarzy mi się z zakrzepniętą krwią.
       Ledwo co powstrzymuję odruch wymiotny. 
       - Nie skrzywdzimy cię – mówi Chrome, chowając broń. – Jesteśmy ze Straży Eel. Mieliśmy spotkać się tu z osobą o imieniu Grnaya.
       - Zabrali ją – piszczy kobieta. – Zabrali ją, tak samo jak całą resztę! Zabrali wszystkich i spalili nasze domy! – łka.
       Nastolatek patrzy na nią nieco zmieszany i najwyraźniej nie wie, co powinien zrobić.
       Klękam przy blondynce i kładę dłoń na jej ramieniu.
       -   Jak masz na imię? – pytam najłagodniej, jak tylko potrafię.
       - H-H-Himri … - wydusza.
       - Himri, musisz nam pomóc. Co tu się wydarzyło? – Zaciskam palce na materiale jej podartej koszuli. – To bardzo ważne.
       Zielone oczy patrzą nieobecnie to na mnie, to na Chroma i już tracę nadzieję, na to, że czegokolwiek się dowiemy, kiedy kobieta zaczyna mówić.
        - Dwa… Dwa dni temu, pojechałam z moim bratem na targ, gdzie handlujemy owocami… Jak zawsze wróciliśmy do Thedy o zmierzchu. Wszystko było tak samo jak zawsze. Tak samo jak zawsze... – wydusza, ocierając wierzchem dłoni łzy. – Jedliśmy kolację, kiedy usłyszałam te straszne, straszne krzyki. – Zaciska powieki i bierze głęboki oddech. – Wybiegliśmy na zewnątrz. Janel krzyknął, że Theda płonie, a później... – milknie na chwilę, starając się uspokoić szloch. – A później zobaczyłam te dziwne postaci…
       - Kto to był? – Chrome rozgląda się podejrzliwie dookoła.
       - Nie wiem – jęczy zrozpaczona. – Byli ubrani na czarno, mieli na sobie peleryny a na głowę zarzucone kaptury. Podpalali wszystko, co stało na ich drodze, a każdego kogo spotkali, wrzucali do klatki. Powiedzieli, że sprzedadzą nas na targu gnomów, jako niewolników. Schowałam się pod stertą kamieni, dlatego mnie nie zabrali. – Zakrywa usta dłonią. - Ale Janel… Moja rodzina… Wszyscy…
       - Himri, nie wiesz, czego od was chcieli? – pytam.
       - Kiedy złapali Grnayę, słyszałam, że mówili coś o jakimś naszyjniku. Twierdzili, że ona go ma, a kiedy zaprzeczyła, tak bardzo mocno ją uderzyli… – Dziewczyna pociąga nosem i wilkołak automatycznie podaje jej chusteczkę. – Długo siedziałam schowana, a kiedy wyszłam, od razu wysłałam wiadomość do Straży Eel. Nie sądziłam, że dotrzecie tu tak szybko. Myślałam, że to oni wrócili…
       Wymieniamy z Chromem porozumiewawcze spojrzenia. Nie otrzymaliśmy żadnej informacji o masakrze w Thedzie i z całą pewnością nie jesteśmy ekipą ratunkową. Oznacza to, że wiadomość musiała dotrzeć do Kwatery Głównej i zapewne wywołała tam ogromną panikę, szczególnie, że w momencie napaści powinniśmy już być w osadzie. Już wyobrażam sobie Ezarela, świętującego pozbycie się mnie ze świata żywych. Pewnie dwa dni temu urządził imprezę, jakiej Edarya jeszcze nie widziała.
       Dwa dni temu…
       Moje serce przyśpiesza. To nie może być prawda. Pewnie mój chory umysł dorobił sobie niestworzoną teorię do całej tej historii i szukam drugiego dna. Jeżeli jednak tak nie jest, to wydaje mi się, że powinniśmy zabrać stąd Himri i jak najszybciej wracać do Eel, zanim ktokolwiek nas tu zauważy.
       - Chrome… – zniżam głos do szeptu, przysuwając się do nastolatka. – Chrome, co jest w tej przesyłce? – pytam drżącym głosem.
       - Co ty zno… - urywa w połowie zdania, najwyraźniej podłapując mój tok rozumowania.
       Chłopak wyciąga z plecaka niewielkie zawiniątko i lekko nadrywa brązowy papier. Jego twarz momentalnie blednie.
       - Musimy się stąd wynosić – oznajmia przerażonym głosem. – Elle, weź to. – Wyciąga z paczki złoty naszyjnik z błyszczącym, czerwonym kamieniem i wciska mi go do ręki. – U ciebie nie będą go szukać. Nie zgub tego. – Obraca się do mnie plecami, kiedy chowam biżuterię do kieszeni. – Himri, chcielibyśmy, żebyś wróciła z nami do Straży Eel. Myślę, że twoja historia może zainteresować naszych dowódców. Pójdziesz z nami?
       Dziewczyna, wciąż pociągając nosem, kiwa głową i wstaje z ziemi. Jest naprawdę niziutka.
       - Masz, Elle. – Wilkołak podaje mi nieduży, srebrny sztylet.
       - Po co mi to? – Krzywię się nieznaczenie. – Nie umiem walczyć. 
       - Chcesz dać się zabić? – pyta z przekąsem.
       - Wiesz, nie jest to na szczycie listy moich marzeń – odparowuję.
       - Więc bierz i nie gadaj. Kiedy będzie trzeba, uwierz, że będziesz przynajmniej starała się obronić. Chodźmy – zarządza.
       Bez słowa ruszamy w stronę wyjścia z osady. Nie mamy czego tutaj szukać, a im szybciej dotrzemy do Kwatery Głównej, tym szybciej będę mogła zapomnieć o całym tym szaleństwie.
       - Dokąd wam tak śpieszno, ptaszyny?
       Jesteśmy już przy granicy lasu, kiedy zatrzymuje nas nieznany głos. Strach ściska moje gardło.
       Powoli się obracam.
       Przy jednym z drzew stoi postać ubrana na czarno. Kaptur, który ma zarzucony na głowę skrywa jej twarz. Wygląda dokładnie tak, jak opisywała Himri.
       - Nie chcecie się pobawić? – pyta, obracając w ręku nóż.   
       Na kilka sekund zapada grobowa cisza, którą przerywa krzyk Chroma:
       - WIEJCIE!
       Nie musi mi dwa razy powtarzać. Rzucam się przed siebie i biegnę na oślep przez leśne chaszcze. Nie wiem, ile czasu mija, kiedy powietrze przecina przeraźliwy krzyk Himri. Czuję bolesne ukłucie w sercu, po moich policzkach spływają łzy, ale nie zatrzymuję się nawet na chwilę, mimo przeraźliwego piekącego bólu, który czuję w mojej klatce piersiowej.
       Całkowicie ignoruję gałęzie smagające moją twarz, mając w głowie tylko jedno zadanie: przeżyć. 

                                                                         
                         ***

       Przejmująca cisza panująca dookoła przyprawia mnie o dreszcze. Lasy Eldaryi w niczym nie przypominają tych, które znajdują się na Ziemi. W moim świecie tętnią one życiem, są pełne odgłosów natury. Tu nie słychać nic. A jeżeli już pojawi się jakiś dźwięk, to mam prawie sto procent pewności, że będzie to oznaczało moją rychłą śmierć.
      Od kiedy tylko pojawiłam się w tym świecie, każdy kolejny dzień jest walką o przetrwanie, staraniami, żeby nie stracić życia. Czuję, że ostatnie wydarzenia ciążą mi na barkach i przygniatają do ziemi. Utracenie wszystkiego, co było mi bliskie, brak przyjaciół, poczucie zagubienia i niedopasowania… Strach przed tym, że za zakrętem czeka na mnie nieznane stworzenie, które będzie chciało mnie rozszarpać. Osoba w moim wieku, nie powinna czuć takich rzeczy… Powinnam szaleć po klubach z przyjaciółmi i korzystać z młodości, póki jeszcze mogę. A zamiast tego utknęłam w tej dziwnej, zawszonej krainie, bez widoków na powrót do domu.
      Opieram się o konar drzewa i osuwam na ściółkę. Nie mam siły dalej iść. Szaleńczy bieg odebrał mi całą energię, a bezcelowe błąkanie się po lesie w niczym mi teraz nie pomoże. Muszę chwilę odpocząć i dopiero po tym ruszę w dalszą drogę do Kwatery Głównej. A przynajmniej mam nadzieję, że tam dotrę, biorąc pod uwagę fakt, że nieco zboczyłam z kursu. Od kiedy wyruszyliśmy z Chromem, cały czas kierowaliśmy się na południe, więc, kierując się logiką, teraz ruszam w stronę północy.
       Wzdycham ciężko. Problem w tym, że logika w tym świecie nie ma racji bytu. Tu nic nie jest normalne. 
       Zamykam oczy, jednak od razu tego żałuję. W mojej głowie pojawiają się obrazy spalonej Thedy i przerażonej Himri, a w uszach rozbrzmiewa jej krzyk. Przeraźliwy wrzask przeszywający do głębi.
       Zrywam się na równe nogi. Teraz nie mogę siedzieć w miejscu. Szczególnie, kiedy nie wiem, co stało się z Chromem.
       Powłócząc obolałymi nogami, ruszam dalej.   
       Nie wiem, jak długo idę. Kilkadziesiąt minut czy może kilka godzin, kiedy do moich uszu dobiega dźwięk łamanej gałęzi i cichy szelest liści. Zaciskam rękę na sztylecie, który dał mi Chrome. Jeżeli mam zginąć, to przynajmniej nie poddam się walkowerem.
       Kolejny trzask słyszę dużo bliżej.
       Nie zastanawiam się dłużej. Rzucam się z dzikim okrzykiem w stronę krzaków. Zatłukę to, czymkolwiek owe „to” by nie było.
       Biorę zamach i z zaskoczeniem czuję, mocny chwyt na nadgarstku, uniemożliwiający mi jakikolwiek ruch.
       - Mam cię!
      Czuję mocny uścisk na nadgarstku. Ostrze, znajdujące się w mojej dłoni, zostało zatrzymane kilka centymetrów od twarzy Ezarela.
       Nie sądziłam, że to kiedykolwiek nastąpi, ale naprawdę cieszę się na widok tego złośliwego, elfiego uśmieszku. Rozluźniam palce, pozwalając by sztylet upadł na ziemię i rzucam się chłopakowi na szyję. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, co tak właściwie zrobiłam. Każdy w Kwaterze Głównej mówi, że elf wprost nienawidzi dotyku innych osób. Odskakuję od niego jak oparzona. Jestem taka beznadziejna. Zażenowanie malujące się na twarzy Ezarela, potwierdza to w stu procentach.
       - Przepraszam… – wyduszam.
       - Nie rób tego więcej – odpowiada chłodno. – Szukamy was po całym lesie. Gdzie wy się do cholery podziewaliście? Dwa dni temu dotarła do nas wiadomość z Thedy. Podobno cała osada została spalona, a ten durny wilkołak nie przysłał nam od tamtego czasu żadnego raportu! Czy wy jesteście poważni?!
       Wpatruję się w elfa w milczeniu. Jest wyraźnie wściekły, choć to nie ja jestem osobą, na której powinien się wyżywać. Poza tym, to ja powinnam być wściekła! To oni po raz kolejny wysłali mnie w niebezpieczną podróż! Całkowicie nie przygotowali nas na to zadanie, obiecywali, że będzie bezpiecznie. Gdybyśmy nie mieli opóźnienia, pewnie w tej chwili leżałabym gdzieś martwa z wyprutymi wszystkimi flakami!
       - To wy wysłaliście mnie na tę chorą misję! – krzyczę, dźgając go palcem w tors, kiedy uczucie ulgi zostaje zastąpione przez gniew. – Tę łatwą, przyjemną misję! Do wioski zaatakowanej przez jakiś czubów! A co lepsze, kazaliście nam dostarczyć jakiś durny naszyjnik, którego właśnie te czuby szukały! – Popycham elfa, całkowicie tracąc nad sobą kontrolę. – I jeżeli jeszcze raz podniesiesz na mnie głos, to pozbawię cię tych twoich super szpanerskich, szpiczastych uszu – warczę. – Wyrwę ci je i nakarmię nimi te durne jaszczury, które prawie mnie ostatnio zżarły.
       Ezarel patrzy na mnie w niemym zdziwieniu. Unosi jedną brew.
       - Skąd wiesz, co było w paczce? – pyta, całkowicie ignorując moją groźbę.
       - Bo ją otworzyliśmy w Thedzie, geniuszu! – parskam. – I to niby ja jestem głupia?!
       - A co z naszyjnikiem?
       - Serio?! – śmieję się nieprzyjemnie. – Cała wioska spłonęła, zabili tę biedną dziewczynę, gonił nas jakiś świr, zgubiłam Chroma, a ty pytasz, co z naszyjnikiem?! – Czuję, że ogarnia mnie histeria. – Tu masz ten durny naszyjnik! – Wyciągam biżuterię z kieszeni i ciskam nią prosto w twarz elfa. – Wypchaj się nim! – Po moich policzkach płyną łzy wściekłości.
       - Uspokój się, bekso – jęczy. – Przestań tak biadolić. Wrócimy do Kwatery Głównej, porozmawiamy i zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi.   
       Posyłam mu pełne niedowierzania spojrzenie, kiedy rusza w głąb lasu.
    - Nie ufam ci – oświadczam krótko, jednak idę za nim.
    - To dobrze się składa, bo ja tobie też nie ufam. – Wzrusza obojętnie ramionami. – Jeden do jednego, człowieczku.
    - Możesz przestać mnie tak nazywać? – pytam chłodno, nieco się uspokajając.
    - Ranię twoje człowieczkowe uczucia? – prycha elf, uśmiechając się kpiąco i przyspieszając kroku. – Tylko się nie popłacz. O, przepraszam, przecież ty już ryczysz.
      Wzdycham ciężko. Zawsze sądziłam, że jeżeli jest się dla kogoś miłym, ten ktoś powinien odpłacić się tym samym. Jednak ten typ jest niereformowalny. On nawet się nie stara, żeby choć przez chwilę mnie nie obrażać i najwyraźniej sprawia mu to dziką satysfakcję. Na wszelki wypadek nie odzywam się już ani jednym słowem. Nie chcę, żeby zostawił mnie samą w leśnej gęstwinie, z której na pewno nie odnajdę drogi powrotnej do Kwatery Głównej.
       Nienawidzę tego miejsca. Wszystko jest dla mnie całkowicie obce i nieprzyjazne. Tak bardzo chciałabym wrócić do domu, siąść w mojej ulubionej kawiarni i zamówić słodkiego rogalika z czekoladą. Chciałabym znowu spotkać się z przyjaciółmi i pójść z nimi do kina albo włóczyć się z Felixem po mieście bez celu, nie przejmując się niczym. Tęsknię za wszystkim, co zostawiłam za sobą.
       I z każdym kolejnym dniem jest coraz gorzej.
       W zamyśleniu nie zauważam ukrytego między liśćmi korzenia. Potykam się o niego i ląduję twarzą prosto w leśnej ściółce. Czuję, że do oczu napływają mi łzy.
       Nie chcę tu być. Tak bardzo nie chcę tu być.

Offline

Strony : 1